119

Annie i Harry nie podejrzewali, że w ten weekend może wydarzyć się coś, co przebije to, że Styles i Taylor Swift oficjalnie zakopali topór wojenny i wkroczyli na ścieżkę szczerej, przyjacielskiej relacji, deklarując, że będą utrzymywali ze sobą normalny, koleżeński kontakt. Małżeństwo Stylesów dostało zaproszenie na wspólny weekend w rezydencji Taylor w Nowym Yorku albo w Londynie, gdy przy najbliższej okazji wpadną do Anglii. Stylesowie nie sądzili, że w ten uroczy, niedzielny dzień cokolwiek będzie w stanie przebić tę wielką sensację, ten wielki akt przebaczenia, wyrozumiałości, dorosłości i miłości do bliźniego, jakim było pojednanie ze Swift.

Nie spodziewali się, że w tym tygodniu będą musieli jeszcze zmierzyć się z ich pierwszą, poważną, małżeńską kłótnią.

Nic nie zwiastowało tego, że wydarzy się to właśnie w tym dniu. Nie było żadnych oznak nadchodzącego sztormu. Otaczała ich niedzielna sielanka.

Lokaty brunet rozejrzał się dookoła i upewnił się, że nikt go nie obserwuje. Na podwórku rozbrzmiewały dźwięczne śmiechy Annie i Cypriana, który w końcu postanowił spełnić swoje marzenie o dwutygodniowej wycieczce po Stanach Zjednoczonych. Blondyn zaczął od krótkiego pobytu w domu Stylesów, dotrzymując towarzystwa przyjaciółce, gdy jej mąż znikał popracować z muzykami w studio nagraniowym. Bierzyński miał skończyć swoją wyprawę z końcem lipca. Po tym czasie raz jeszcze miał wpaść do Harry'ego i Anastasii, aby razem z nimi wrócić do Polski - młode małżeństwo chciało w połowie wakacji odwiedzić babcię rudowłosej. A przynajmniej: taki był plan.

Aktualnie jednak nadal mieli niedzielę: błogą, beztroską, upalną niedzielę. Styles otworzył lodówkę i z westchnieniem ulgi chwycił butelkę zimnego soku pomarańczowego. Każdą inną osobę by zbeształ za to, że pije prosto z opakowania. No, ale przecież to był jego sok. Jego sok w jego domu, w którym panowały jego zasady.

Dopóki nie przyłapie go na tym Annie, oczywiście. Bo wtedy na niego nawrzeszczy i nie da mu żyć. Dlatego starał się, aby nikt go nie zauważył.

Nalał ukochanej i Cyprianowi zimnej, gazowanej wody do szklanek i już-już schylał się, aby sięgnąć zamrażalnika, żeby wyjąć z niego mrożone truskawki, które chciał wrzuć do musującej cieczy. Otworzył dolne drzwiczki lodówki, złapał garść mrożonych owoców prosto z opakowania, popchnął drzwi urządzenia i... zamarł jednak wpół ruchu, gdy się prostował. Zmrużył oczy, jakby nagle uświadamiając sobie coś zajebiście ważnego.

Jego wzrok padł na drzwi lodówki. Magnesik w kształcie koloseum przytrzymywał wymiętoloną kartkę, na której znajdowała się lista ich marzeń, spisana na jego kolanie w czasie podróży poślubnej. Zatrzymał wzrok na jednym z punktów i nagle poczuł, że jego mózg przypomniał sobie diablo ważną rzecz, o której przez całe życie wiedział i, o której nagle zapomniał. Tak po prostu. Miał jakieś długoterminowe zaćmienie i nie skojarzył tak totalnie oczywistej rzeczy, że aż strzelił sobie z otwartej dłoni w czoło.

Chyba w końcu dotarło do niego to, dlaczego Annie chichotała pod nosem, gdy dopytywał o to, dlaczego akurat na początku sierpnia tak bardzo chce wrócić do Polski. Ruda spoglądała na niego wyrazem twarzy mówiącym coś pomiędzy "kochanie, jesteś tępy", a "wyszłam za idiotę" za każdym razem, gdy zadawał jej to pytanie. Jakby czekała, aż sam połączy kropki w swojej głowie. Jakby czekała na to, aż się ogarnie i go olśni. Wiedziała, że zna odpowiedź na to pytanie

Woodstock.

Stał tak przez chwilę przed tą lodówką jak idiota, a mrożone truskawki nieprzyjemnie drażniły skórę jego dłoni w miejscach, w których ciepło jego ciała topiło zmrożoną warstwę owoców. Przez minutę czuł, że zamarł, sparaliżowany własną bystrością. Zaklął cicho, gdy dokuczliwe zimno truskawek sprawiło, że aż zaczerwieniły mu się palce. Z impetem wrzucił niczemu winne owoce do zlewu, chwycił szklanki z wodą i zamaszystym krokiem ruszył w kierunku tarasu.

I wtedy to poczuł. Wkurwienie. Czyste wkurwienie.

Ona chyba zwariowała.

— Kochanie! — Jego krzyk słychać było już przed tym, jak wtargnął na taras, zwracając na siebie uwagę roześmianej małżonki i blondyna.

Annie uniosła pytająco brwi, widząc jego minę.

— Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że wybierasz się na rockowy festiwal w zaawansowanej ciąży? — sarknął, cedząc każde słowo w czasie, gdy jego szmaragdowe tęczówki intensywnie wwiercały się w szare ślepia.

Harry postawił obie szklanki na drewnianym blacie, wywołując brzdęk o wiele większy, niż powinien. Cyprian ułożył usta w zdziwiony dzióbek i spojrzał na przyjaciółkę jak na wariatkę.

— Głupia ty! Nie powiedziałaś mu? — syknął do niej, niedowierzając.

— Przecież to było oczywiste — odmruknęła Bierzyńskiemu, niby półgłosem, niby mamrocząc sama do siebie.

Styles zmarszczył brwi.

— Oczywiste było to, że moja żona w zagrożonej ciąży będzie przepychać się łokciami pomiędzy skaczącymi, obijającymi się o siebie, pijanymi i zjaranymi ludźmi, którzy nie uważają na to, co się dzieje dookoła nich? — spytał ironicznie. — Pomyślałaś co będzie, jak ktoś ci zrobi krzywdę?! I to na środku jakiegoś wielkiego pola! Albo lasu! Anastasia, czy ty zdurniałaś?!

Annie westchnęła, powoli i z teatralną przesadą wywracając oczami. Nie dość, że stał przed nią i się na nią wydzierał, to jeszcze używał jej pełnego imienia.

— Oczywiste było to, że wiesz, czym jest Woodstock. Przecież to z Ameryki i z Nowego Yorku wzięła się tradycja tego festiwalu. Ta muzyka to twoje dzieciństwo, Hazz...

— Nie skojarzyłem faktów. I zapomniałem, że w twojej ojczyźnie co roku organizowany jest odpowiednik tego wydarzenia — warknął. — Zwariowałaś, Anastasia. Nie jedziemy. Nie w tym roku.

Stanowczy ton jego głosu zdradzał, że się wściekł. I to mocno. I w dodatku: prawdopodobieństwo, że taki stan rzeczy miał miejsce z jej powodu było bardzo duże.

Brzmiał, jakby nie chciał słyszeć o jakimkolwiek sprzeciwie, jednocześnie wiedząc, że Annie nie skończyła jeszcze tej rozmowy. Harry opadł na tarasową kanapę, poprawiając okulary korekcyjne na nosie. W ciszy sięgnął po swojego laptopa, wracając do skrzynki mailowej i udawał, że wszystko jest w porządku. Atmosfera gęstniała z sekundy na sekundę. Annie posyłała wymowne spojrzenia blondynowi, oczekując, że okaże się wsparciem.

Na próżno: Cyprian wymamrotał coś o tym, że obiecał Samom, że do nich wpadnie i po cichu podniósł się z miejsca, na palcach opuszczając taras.

Zdrajca.

Blondyn czuł, że pomiędzy małżonkami gromadzą się sztormowe chmury, które zwiastują głośną wymianę zdań. Nie chciał stać na linii ognia, gdy oni będą mierzyć do siebie z broni na argumenty. Gdy tych dwoje się kłóciło, to wszystko wkoło mogło na tym ucierpieć. Zwłaszcza niewinni ludzie, którzy w dobrej wierze się wtrącili. No, i szklanki. Annie lubiła miotać szklankami o ściany. Styles też. To był dziwny fetysz. Jakby teatralnie tłuczące się szkło miało podkreślić to, że to ich argumenty są bardziej trafne.

Bierzyński ulotnił się najszybciej, jak potrafił, a Harry przez cały czas udawał, że nie czuje na sobie wypalającego mu dziurę w czole wzorku małżonki. Po dłuższej chwili - albo wieczności przeciągającej się w nieskończoność - odważył się podnieść wzrok znad matrycy laptopa, aby skrzyżować ich spojrzenia. W szarych oczach tliła się furia, która mogła wybuchnąć w każdym momencie.

Cudownie po prostu.

— Nawet nie próbuj ze mną dyskutować — mruknął cicho, widząc jej minę. — Nie w tym roku, Ann.

Annie uniosła jedną brew w ten aktorski sposób, który wyprowadzał go z równowagi od zawsze.

— Harry, zdajesz sobie sprawę z tego, że miałeś tam jechać ze mną? A z nami jeszcze kilka osób? I, że na miejscu jest od cholery ratowników i lekarzy? — sarkastyczny ton jej głosu sprawił, że się w nim zagotowało.

Styles westchnął ciężko i popchnął ekran laptopa ku dołowi, zamykając go z trzaskiem.

— Dlaczego po prostu nie posłuchasz? To jest kurewsko lekkomyślne, Anastasia. Skończyłem ten temat, kochanie.

— Ale ja go nie skończyłam. — Skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, prostując się na fotelu. — Za bardzo panikujesz.

Posłał jej spojrzenie pełne politowania i teatralnie otworzył laptopa na bok.

— Nie chcę wojny, skarbie — zapowiedział ostro tonem, który nie zwiastował niczego optymistycznego dla Annie. Nie miał zamiaru z nią debatować. Miał zamiar postawić na swoim.

— Och, i dlatego na mnie warczysz, odkąd wszedłeś tu z powrotem? — sarknęła. — Nie spytałeś o nic. Wyciągnąłeś wnioski, nawrzeszczałeś na mnie, trzasnąłeś fochem i teatralnie się obraziłeś. Gratuluję, kochanie.

Styles zagryzł policzek od wewnątrz, starając przypomnieć sobie dlaczego zgodził się poślubić taką zołzę.

— Możesz odrobinę stonować, Ana? -- spytał uszczypliwie. -- Przecież nie robię tego złośliwie. Martwię się o was. Do tego uważam, że to jest skrajnie lekkomyślny pomysł.

— Nie uważasz, że przesadzasz, Harry? Ciąża to nie choroba. Rozmawialiśmy już o tym milion razy. Ja nie jestem niepełnosprawna, tylko ciężarna. Rozumiem, że się martwisz, ale...

— Czekaj, czekaj... — wszedł jej w słowo, nie mogąc jej dłużej słuchać. — Zagrożona, bliźniacza ciąża to nie choroba, mówisz? — Posłał jej spojrzenie, które jednoznacznie wskazywało na to, że potrzeba mu zaledwie odrobinka do tego, aby wybuchnąć.

Annie uniosła brwi, spoglądając na niego tą surową miną, którą zawsze przywdziewała, gdy ją wkurzał.

— Masz mnie za idiotkę, która naraziłaby zdrowie naszych dzieci dla własnego widzimisię? — spytała wprost.

I wtedy Harry popełnił ogromny, ogromny, przeogromny błąd taktyczny.

— Aktualnie? Tak, Ana. Tak właśnie się zachowujesz! — krzyknął, nie wytrzymując.

Annie otworzyła buzię z wrażenia.

— Nie wierzę, że to powiedziałeś, Styles — warknęła niemiło i zerwała się na nogi, aby wejść do domu, trzaskając szklanymi drzwiami.

Harry był tak wściekły, że nie pobiegł za nią. Doskonale wiedział, że gdyby za nią poszedł, Annie pociągnęłaby ostrą wymianę zdań dalej, a to mogłoby doprowadzić do jeszcze większej kłótni. Zwłaszcza, że niechcący nadepnął na jej "pielęgniarskie ego". Odpuścił. Schował twarz w dłoniach i westchnął ciężko.

— Kocham cię całym sercem, ale czasem mam ochotę cię, kurwa, zabić, Ana — mruknął sam do siebie.

Wiedząc, że nie ma sensu ruszać się z miejsca, dopóki oboje się nie uspokoją, sięgnął po laptopa. Wrócił do przeglądania wiadomości mailowych, ale przez cały czas czuł, jak po jego żołądku tłucze się złość. Dobra: może i nie powinien na nią tak naskakiwać. Może i powinien rozegrać tę rozmowę łagodniej, bez krzyku i wielkich emocji. Ale przecież miał rację! I nie robił tego w złej wierze!

Zmarszczył brwi, gdy jego iphone leżący na stoliku obok laptopa zawibrował, ukazując wiadomość tekstową od... Annie. Prychnął pod nosem sarkastycznie, widząc smsa. Skrzywił się, kręcąc głową z niedowierzaniem i odblokował telefon, aby przeczytać treść wiadomości.

Małżonka: "Jutro rano widzimy się z Mayą. Niech ona zdecyduje, czy Woodstock w moim stanie jest zagrożeniem zdrowia i życia kogokolwiek."

Uniósł jedną brew, sunąc wzrokiem po literkach. Chwycił w dłoń telefon, aby jej odpisać.

"Masz za daleko, żeby powiedzieć mi to osobiście?"

Cisnął telefonem, z impetem odkładając go na blat i wrócił do skrzynki mailowej, ale i tak nie potrafił skupić się na tym, co wyświetlało się na ekranie komptuera. Czekał na jej odpowiedź. A gdy telefon zawibrował raz jeszcze po trzech minutach, najpierw wziął do płuc głęboki oddech, a dopiero potem odczytał smsa.

Małżonka: "Nie mam zamiaru z Tobą rozmawiać."

Prychnął z pogardą donośnie i miał ochotę cisnąć tą przeklętą komórką w stronę pieprzonego oceanu. Cholerna Anastasia. Zacisnął wargi i odpisał jej, a potem rzucił telefonem w przeciwległą kanapę.

"Okej. Zajebiście."

Miał ochotę wrzeszczeć, ale nie chciał z siebie robić idioty. Wstał, pchnął klapę laptopa ku dołowi, zamykając go i szybkim krokiem, chwycił swój telefon w dłoń i ruszył w stronę salonu, aby znaleźć ukochane adidasy do biegania. Musiał się wyładować. I gdy już przekroczył próg parteru, obrócił głowę w stronę wypoczynkowej części w salonie i... zamarł.

Zniosła jego pościel na dół.

Zniosła jego pościel na kanapę w salonie.

Wymeldowała go z ich łóżka na noc i zabunkrowała się na piętrze.

To chyba miał być jakiś nieśmieszny żart z jej strony.

Nigdy jeszcze go tak nie odrzuciła. Spali osobno tylko w czasie, gdy odbudowywał zaufanie po tym, jak ją zdradzi z Louisem: ale to było coś zupełnie innego. Wtedy dawał jej przestrzeń, bo wiedział, że wszystko spierdolił.

Nigdy jeszcze nie wykopała go z łóżka w imię jakiejś kłótni, a zwykli sprzeczać się o pierdoły dosyć często. Zawsze był obok, niezależnie od wszystkiego. Nie potrafił spać bez niej. Wiedziała o tym. Czas przelatywał im przez palce, a im bardziej zaawansowana była ciąża Annie, tym bardziej on niepokoił się, że coś niedobrego może wydarzyć się w nocy. Musiał być obok niej. Po prostu musiał. Chciał. Nie potrafił spać bez niej.

A ona zniosła jego pościel na kanapę w salonie.

Stał jak sierota i niczym zaklęty wpatrywał się we własną poduszkę i cienką kołdrę, które leżały na sofie. Prychnął pod nosem, niedowierzając. Odblokował swoją komórkę i zdobył się na jeszcze jedną wiadomość, czując, jak wszystkie jego narządy i części ciała łaskocze gotująca się w nim furia.

"Lepiej, żeby to był żart, Ana."

Stał w miejscu jak kołek, czekając na jej odpowiedź, która przyszła niemal natychmiast.

Małżonka: "To nie jest żart, Harry."

Zaklął głośno i siarczyście, czytając jej smsa.

— I dobrze, kurwa mać. Bardzo, kurwa, świetnie. Sama tego chciałaś, kochanie — przeklinał sam do siebie, gadając do siebie i ściskając w dłoni telefon.

Z prędkością światła wpadł do łazienki na parterze, przebrał się w sportowe spodenki, narzucił na siebie przewiewny top do biegania, chwycił jedne z wielu par bezprzewodowych słuchawek, które walały się po całym domu, wsunął na stopy adidasy i wyszedł pobiegać, trzaskając drzwiami wejściowymi tak mocno, że mało brakowało, aby wypadły z futryny.






















Annie nie mogła zasnąć. Zegarek wskazywał jedenastą wieczorem, czyli porę, o której normalnie już kleiły jej się powieki, zwiastując potrzebę snu. Nie tym razem. Próbowała znaleźć sobie wygodną pozycję w łóżku, ale kręciła się z boku na bok. Było jej źle. Było jej pusto bez niego. Było jej przykro i chciało jej się płakać. A co najgorsze: miała świadomość, że czuje się tak na własne życzenie. Poniekąd.

Okej, przegięła. Ale on na nią nawrzeszczał. Od samego progu, gdy wpadł z pretensjami. Mógł zacząć tę rozmowę spokojniej. Po ludzku. Mógł nie wyskakiwać z wrzaskami od samego początku. No i przyznał wprost, że ma ją za lekkomyślną idiotkę. To uderzyło w jej serce i dumę tak bardzo, że nie zamierzała tak po prostu odpuścić mu tego spania na kanapie.

Chociaż miała ochotę rozryczeć się na myśl o tym, że na własne życzenie nie może się do niego przytulić.

Kobiety to jednak są głupie w tych swoich fochach.

Westchnęła ciężko, rozumiejąc, że nie zaśnie. Nie w ten sposób: gdy Harry'ego nie ma obok. Zawsze spała wtulona w niego. Doszli razem już do takiej perfekcji, że potrafili zasnąć przytuleni do siebie wszędzie: na każdej kanapie, sofie, na łóżku szpitalnym, na fotelu w samolocie, a nawet na biurowym krześle obrotowym, gdy skuliła się na jego udach.

Skopała z siebie kołdrę i nie włączając światła, ani nie biorąc ze sobą komórki z szafki nocnej. Skierowała się boso w stronę pokoju dziecięcego, w którym jedyną zawartość pokoju stanowił puchaty dywanik i wielki, pluszowy królik, którego tak nie lubiła. Przemknęła przez piętro bezszelestnie. Westchnęła ciężko, stając w progu pomieszczenia. Nie zapaliła światła. Podeszła do wielkiej pluszawki i złapała ją pod łapy, aby przesunąć ją w róg pokoju. A gdy już ustawiła króliczego potwora tak, żeby stanowił idealne oparcie dla jej pleców, gdy będzie się wgapiać w nocny widok na ocean i rozgwieżdżone niebo, usiadła na puchatym dywanie, pomiędzy wielkimi, pluszowymi nogami. Skrzyżowała nogi w kostkach i ułożyła dłonie na swoim zaokrąglonym brzuchu, czując, jak obie dziewczynki łaskoczą ją od środka. Były wyraźnie poruszone i aktywne dzisiejszego wieczora.

Rudowłosa westchnęła cicho i wygodnie oparła głowę o królika, studiując linię nocnego horyzontu, która odcinała się na tle nocnego nieba.

— Tylko spokój może cię uratować, Jackowski —mruknęła do siebie w ojczystym języku, a potem pozwoliła sobie na łzy, będące symbolem jej popapranego, kobiecego ego.





















Harry zerknął na zegarek. Dochodziła pierwsza w nocy. Dopiero. A on już potrafił stwierdzić, że nie wytrzyma całej nocy na tej pierdolonej kanapie. Mógł zwinąć pościel, wziąć ją pod pachę i do uciec do któregokolwiek z pokoi gościnnych, które aktualnie stały puste. Oczywiście, że mógł.

Ale pieprzony honor kazał mu męczyć się na tej cholernej sofie.

W końcu to tutaj jego żona kazała mu spać. To spał. A przynajmniej: próbował.

Próbował też obejrzeć jakiś film. Próbował słuchać muzyki, a po północy przeszedł się z Tuckerem na krótki spacer na plażę, żeby pooddychać nocną bryzą oceanu - ten zapach zawsze go wyciszał i uspokajał. Tym razem jednak nijak się uspokoił: myśli nadal tłukły się po jego głowie.

Wszystko było nie tak: było mu za gorąco, niewygodnie, za twardo i nie czuł zapachu Annie, gdy próbował zasnąć. Nie mógł jej objąć i nie mógł wsunąć nosa w jej mięciutkie, puszyste loki. Potarł twarz dłońmi i warknął bezsilnie.

To było bez sensu.

Nie dość, że nie umiał bez niej spać, to jeszcze martwił się jak idiota o to, czy piętro wyżej z całą trójką wszystko jest w porządku. Ostatnimi czasy weszło mu w nawyk śpiewanie kołysanek do brzuszka Annie i głaskanie go na dobranoc. To było jak rytuał, który dawał mu poczucie, że z jego dwoma, maleńkimi skarbami wszystko gra. Po tej czynności Annie z reguły obracała się plecami do niego tak, aby mógł przejąć rolę dużej łyżeczki, jednocześnie masując dół jej pleców, bo ostatnio coraz częściej skarżyła się na bóle w okolicy lędźwi, i...

— Kurwa, no — zaklął soczyście i zrzucił kołdrę na bok jednym ruchem ręki.

Wstał i bez zastanowienia skierował się w stronę schodów, mijając fortepian ukochanej. Jego bose stopy odbijały się od paneli, nie hałasując. Wdrapał się na piętro i odruchowo spojrzał w bok, zaglądając do wnętrza sypialni. Przez chwilę poczuł, jak zatrzymuje mu się serce w piersi: zgaszone światło, rozkopana pościel i telefon na szafce nocnej. Nie słyszał, żeby wychodziła z domu. Poczuł jak puls mu przyspiesza. Zajrzał do łazienki, która przylegała do ich sypialni, ale nie zastał tam nikogo. Truchtem puścił się przez piętro i odetchnął z ulgą, gdy wpadł do pokoju dziewczynek.

Annie spała na ziemi, zwinięta w kłębek i wtulona w wielkiego, pluszowego królika.

Wziął głęboki oddech do płuc i potarł zamknięte oczy dłonią. Wystraszyła go tak mocno, że omal nie zszedł na zawał. Przez chwilę wpatrywał się w Anastasię i w to, jak uroczo i niewinnie wyglądała, przytulona do tej wielkiej pluszawki, której tak nie znosiła. Pokręcił głową z niedowierzaniem i ukucnął przy niej, aby pogłaskać jej policzek.

Ostrożnie wziął ją na ręce, łapiąc ją w talii i pod kolanami. Powolutku podniósł ją z ziemi, ściskając ją w swoich ramionach i uśmiechnął się lekko, gdy szarooka automatycznie wtuliła twarz w jego szyję. Udało mu się jej nie obudzić, gdy kładł ją na łóżko w sypialni. Udało mu się jej nie obudzić, gdy przykrywał ją cienką kołdrą, ani gdy całował jej czoło. Wyszedł z sypialni, aby po chwili wrócić do niej z powrotem.

Ze swoją poduszką i kołdrą pod pachą.

Annie przebudziła się dopiero, gdy Harry układał na prześcieradle obok niej swoją pościel.

— Hazz? — wymamrotała sennie, uchylając powieki. Zamrugała, nic nie rozumiejąc, gdy zdała sobie sprawę, że znajduje się w innym miejscu, niż zasypiała.

Harry skinął głową.

— Zasnęłaś na ziemi — wymruczał zdawkowo, szepcząc.

Annie sennie zmrużyła oczy i spojrzała na niego nieprzytomnie.

— Co ty robisz? — spytała nieprzytomnie.

— Żeby była jasność: nadal jestem na ciebie wściekły — odezwał się cicho, kładąc się do łóżka po twojej stronie.

— A ja nadal z tobą nie rozmawiam — odpowiedziała mu sennie, zamykając oczy.

Harry ułożył się na boku i objął Annie ramieniem, przyciągając ją do siebie delikatnym, zdecydowanym ruchem i sprawiając, że automatycznie dopasowała swoje ciało do jego własnego, wtulając się w niego plecami.

— Nie muszę z tobą rozmawiać, żeby tu z tobą spać — mruknął stanowczo. — Bo nadal jestem na ciebie wkurwiony — dodał.

— Okej. Ja też jestem wkurwiona — odpowiedziała mu sennie i krótko Annie.

— Okej. Świetnie.

Harry wsunął nos w jej włosy i wzmocnił uścisk swoich ramion, oddychając głęboko.

— Świetnie — powtórzyła po nim sucho.

— Śpij, Ann.

— Ty też — mruknęła nieprzytomnie, wzdychając cichutko.

Przed tym, jak oboje zasnęli Styles nie mógł się powstrzymać przed złożeniem czułego pocałunku na jej włosach.

Ten pierwszy, historyczny raz, w którym poważnie starli się ze sobą jako małżeństwo, pokazał im, że choćby świat się kończył, a kłótnia miała przeobrazić się w bolesną próbę pełną aktorskiego milczenia, to i tak muszą spać obok siebie. W tym samym łóżku.





Cudownego weekendu!

*

Betowanie, first reading i antydepresant-being: najcudowniejsza, moja na wyłączność this_anjakey.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top