117

Harry wpatrywał się w rudowłosą kobietę, która siedziała w kabinie nagraniowej, po raz kolejny upijając wody z pół litrowej, szklanej buteleczki. Włosy, które związała w wysoką kitkę, opadały kaskadą loków na jej plecy. Za każdym razem, gdy poprawiała się na taborecie, na kolanach dzierżąc gitarę akustyczną, drżał i oczami wyobraźni widział, jak spada z wysokiego krzesełka, robiąc sobie krzywdę. Miała tendencję do gwałtownych ruchów, które łatwo powodowały niestabilność stołka. Wlepiał w nią oczy zza szyby, która oddzielała ich od siebie.

I doskonale wiedział, że uśmiecha się do niej jak rozczulony idiota, który jest bliski łez ze wzruszenia. Marzył o tym, żeby zaciągnąć ją do studia nagraniowego. I co? I właśnie działo się to na jego oczach.

Annie smukłymi palcami szarpała delikatnie struny gitary, ze skupieniem wodząc oczami po tekście, który rozłożyła na pulpicie tuż przed swoją twarzą. Nuciła pod nosem, wygrywając melodię na drewnianym instrumencie. Miała skupioną minę i wyraźnie coś analizowała w swojej głowie bardzo intensywnie.

— Dobra, myślę, że to mamy. W refrenie najważniejszy będzie drugi głos, Harry, słońce... — mruknęła do mikrofonu, a potem skrzywiła się, gdy usłyszała własny głos w słuchawkach nausznych, które miała na głowie. — Jak myślisz, kochanie?

Harry uniósł w górę jeden kącik ust, uśmiechając się łobuzersko.

— Myślę, że nie będę w stanie odpowiedzieć, dopóki mi nie zagrasz — odpowiedział uroczo.

Annie uniosła jedną brew, krzyżując ich spojrzenia.

— Śpiewałam ci już trzy razy dzisiaj, a siedzimy tu dopiero drugą godzinę. Podobno to twoja płyta, twoje piosenki i twoja praca, żabo. To ty zarabiasz tym na chleb dla rodziny. Nie zrzucaj na mnie swojej roboty, leniwa łajzo.

Nie wytrzymał. Roześmiał się głośno, słysząc jej docinkę.

— Podobno jestem twoim szefem.

— Podobno jestem twoją żoną — przypomniała mu tak samo bystrym tonem, jak odezwał się on sam.

— I moim pierwszym producentem muzycznym. Śpiewaj, żona, dopóki nie obciąłem ci pensji za tę niesubordynację — polecił jej cwaniacko, posyłając jej buziaka w powietrzu.

Annie prychnęła pod nosem i poprawiła się na taborecie, pewniej chwytając gryf gitary.

— Pyskuj do mnie tak dalej, to sam będziesz sobie robił loda — mruknęła niby cicho, ale doskonale wiedziała, że mikrofon idealnie nagłośni jej ledwo słyszalny szept.

Styles rozdziawił buzię, oburzony.

— ANASTASIA, NO WIESZ TY CO?!

— No przecież śpiewam, śpiewam, no już! — odpowiedziała mu niewinnie i uroczo, udając, że poprzednie zdanie z jej ust nigdy nie miało miejsca. — Złość piękności szkodzi, mąż — dodała słodko i puściła mu perskie oczko, widząc, jak kręci głową z niedowierzaniem, nadal oburzony i dotknięty. Odchrząknęła i załapała akord na gryfie gitary. Patrząc w zielone oczy, uśmiechała się do Harry'ego przez szybę. Jej szare tęczówki mieniły się iskierkami szczęścia. — A, pamiętaj: ty nie masz czym szarżować, mąż, więc lepiej się tak nie denerwuj, skarbie... — dodała jeszcze, nie mogąc się powstrzymać.

Harry ponownie otworzył usta, będąc w totalnym szoku. Był przyzwyczajony do jej ciętego języka i kochał go całym sobą, ale czasami Annie potrafiła odpyskować mu się w taki sposób, że potrzebował chwili na to, aby przypomnieć sobie, że potrafi mówić.

— Przypomnij mi, proszę, dlaczego cię poślubiłem, Anastasio? — sarknął w końcu.

— Bo każda inna zabiłaby cię za to, jakim jesteś bałaganiarzem, Haroldzie. — Annie oblizała wargi, zaciskając je w wąską linię, aby zachować poważną minę. — Prosiłam cię wczoraj, żebyś nie miotał swoimi majtkami po całej łazience...

— Pomówienia. Nie wiem, o czym mówisz — prychnął teatralnie, ucinając temat.

— I znowu nie sprzątnąłeś z kanapy w salonie swoich skarpetek po porannym treningu. Zacznę ci je wsadzać pod poduszkę, Styles. Będziesz z nimi spał, przysięgam.

— Graj, Ana.

Pokręciła głową z uroczym uśmiechem na twarzy i doskonale widział, jak zdusiła w sobie chichot. Mimo to, nareszcie spełniła jego prośbę. Szeptem odliczyła do trzech, układając palce na gryfie w odpowiedni akord.

Styles uśmiechnął się łobuzersko, gdy poczuł ciarki na swoich ramionach. W tej samej chwili ukradkiem wcisnął na konsoli pełnej suwaków i guzików przycisk, który miał zarejestrować nagranie tego wykonania na jego laptopie. Komputer za pomocą krótkiego kabla został podłączony do osprzętowania nagraniowego. Annie zaczęła śpiewać, szarpiąc struny gitary i ze szczęściem wpatrując się w zielone ślepia ukochanego.

https://youtu.be/QFPOlTwqY44

Harry poświęcił tej chwili wszystkie swoje zmysły. Chłonął jej głos, piękny w swojej nieskomplikowanej prostocie dźwięk gitary akustycznej, rejestrował każdy jej szczegół, jej widok, zapamiętując każdy jej milimetr. W swojej głowie właśnie układał plan na to, w jaki sposób przekonać rudowłosą do tego, aby zgodziła się mieć oficjalny udział w jego nowej płycie. Chciał mieć na tym krążku jej głos. Chciał mieć jej imię wpisane na liście producentów muzycznych. Chciał, aby świat wiedział, jak wiele jej zawdzięcza. Marzył o tym, żeby wiedzieli o tym wszyscy. Dosłownie: wszyscy.

Po powrocie z domu rodzinnego Annie, po płaczliwym, długim pożegnaniu z babcią rudowłosej i po długim locie, niemal od razu wylądowali w studio nagraniowym. We dwójkę, całkowicie sami. Spędzali tu trzeci dzień z rzędu, zbierając w ostateczną całość wszystkie utwory, kompozycje i słowa, które udało im się stworzyć przez ostatnie miesiące. Do domu wracali tylko na kolację, spacer z Tuckerem, na spanie, a potem na śniadanie, żeby z powrotem znaleźć się w budynku Columbia Records.

Harry czuł, że materiał, który uzbierał na kolejną solową płytę, będzie czymś wielkim. Miał wiele powodów, aby tak sądzić.

Po pierwsze: dawno nie czuł z kimś takiej nici porozumienia muzycznego, jak z tą wysoką, rudą jędzą. Annie była jego największym szczęściem w życiu prywatnym i największym, pozytywnym zaskoczeniem w życiu zawodowym. Miała intuicję, wyczucie i czasem nie musiał mówić na głos tego, co myślał, bo wystarczyło, że spojrzała na jego twarz. Czytała go bez słów. Sprzeczała się z nim tylko wtedy, gdy wiedziała, że coś absolutnie nie ma szans się udać. Pisanie muzyki z nią u boku działo się samo. Kończył utwory, których nie mógł skończyć przez lata. Utwory, które wywoływały w nim frustrację i niechęć, bo ciągnęły się w jego głowie od długiego czasu, wiecznie niedokończone. Jej obecność pchała go do przodu i niesamowicie mocno motywowała, a przy tym bawił się z nią wyśmienicie w trakcie całego tego procesu.

Po drugie: czuł, że dojrzał do tego, aby na tej płycie otworzyć się przed światem tak, jak nie zrobił tego jeszcze nigdy. Miał zamiar to zrobić. Czuł, że to ogromny przełom dla niego samego. Chciał dać fanom całego siebie, chciał im pokazać, jak bardzo się rozwinął i jak bardzo chce wyjść poza ramy muzyki, którą znali w jego wykonaniu do tej pory. Ten krążek miał być czymś przełomowym.

Po trzecie: wiedział, że nagranie tej płyty nie będzie wymuszone. Wszystko samo ułożyło się w odpowiednim czasie. Czy planował, że pomiędzy ślubem, a zostaniem ojcem, uda mu się napisać i nagrać materiał na kolejny, solowy album? Absolutnie nie. Czy cieszył się, że tak wyszło? Absolutnie tak. Przy niej mógł wszystko: tak właśnie się czuł.

Rudowłosa skakała po dźwiękach, a Harry wodził wzrokiem po jej sylwetce, raz po raz zatrzymując się na jej zaokrąglonym brzuchu, który przysłaniała gitara. Miał przed oczami cały swój świat. Czasem nie wiedział, czym sobie na nią zasłużył.

Gdy Annie skończyła granie, posłał jej szeroki, czuły uśmiech, który wymalował w jego policzkach charakterystyczne dołeczki.

— Myślę, że jesteś genialna — wychrypiał do mikrofonu, nadal nie wyłączając nagrywania. — Mamy to, piękna.

Zaśmiała się uroczo do mikrofonu i, zagryzając dolną wargę nieświadomie wypowiedziała na głos słowa, na których najbardziej mu zależało.

— Kocham cię.

Harry uśmiechnął się łobuzersko pod nosem i dopiero wtedy dyskretnie wyłączył nagrywanie.

— Dzwonimy do Mitcha? — spytała Annie, niczego nieświadoma, odkładając gitarę na bok.

Styles wstrzymał oddech, gdy szarooka zeskoczyła z taboretu. Oczami wyobraźni widział, jak z jej wrodzoną niezdarnością ląduje na ziemi i robi krzywdę nie tylko sobie, ale i dzieciom. Czasami miewał tendencje do zachowywania się jak przewrażliwiona, nadopiekuńcza matka. Zwłaszcza, odkąd ciężarny brzuszek Annie zaczął odrobinę przeszkadzać jej w codziennym funkcjonowaniu przez swoją wielkość.

— Kochanie, uważaj... — automatycznie zwrócił jej uwagę, posyłając jej zaniepokojone spojrzenie.

— Nie panikuj, Hazz.

Annie machnęła na niego dłonią, wychodząc z kabiny nagraniowej i podeszła do ukochanego, obejmując go w pasie. Oboje przewrócili oczami w tym samym momencie. Rudowłosa skradła Stylesowi buziaka z policzka i sięgnęła po komórkę bruneta, wciskając mu urządzenie w dłoń.

— Jesteś pewna...? — zapytał, po raz kolejny w ciągu ostatnich dni, pytając ją o zdanie w ten sam sposób.

Annie westchnęła ciężko.

— Harry, słonko, to ty masz być pewien...

Odsunął się od niej, aby móc spojrzeć na jej twarz.

— Doskonale wiesz, czym skończy się ten telefon. Gdy zjedzie się tu cały zespół, a po zespole Jeff, wszyscy producenci, reszta muzyków, dźwiękowców...

— ... to nie będzie innej opcji, jak skończyć tę płytę i rozpocząć przygotowania do promocji albumu szybciej, niż planowaliśmy — dokończyła za niego, powtarzając kropka w kropkę słowa, które słyszała z jego ust już kilka dobrych razy. — Kochanie, to jest twoja decyzja — powtórzyła twardo, głaskając jego policzek.

Harry zacisnął wargi.

— Zrobi się szum, Ana...

— Wiem, Harry.

— W czasie, gdy dziewczynki przyjdą na świat...

— Przeszliśmy razem gorsze rzeczy, niż to, mąż.

Brunet przyciągnął ją do siebie i uważając na brzuszek, mocno objął ją ramionami, całując jej czoło.

— To szalona decyzja, Annie.

— Bardziej, niż ślub po czterech miesiącach znajomości? — spytała bystro, żartując.

Harry parsknął, rozbawiony.

— Przecież złapałaś mnie na dziecko. Co niby miałem zrobić? — roześmiał się dźwięcznie, muskając wargami jej skroń.

— Na dwójkę dzieci — poprawiła go.

— Tym bardziej. Nie miałem innej opcji. To było moje jedyne wyjście — zachichotał.

Odblokował telefon, który ściskał w dłoni i przed tym, jak wybrał numer do przyjaciela, który jednocześnie pełnił funkcję pierwszego gitarzysty, spytał głosem pełnym nadziei:

— Damy sobie radę, prawda, Ann?

Annie uśmiechnęła się szeroko i promiennie.

— Kto, jak nie my, mąż?

Cmoknął jej usta pośpiesznie i wdusił na dotykowym ekranie ikonkę słuchawki, aby chwilę po tym przyłożyć sobie telefon do ucha. Wodził dłonią po plecach Annie, gdy ta wtuliła się w niego, stojąc przed konsolą. Objęła go w pasie jedną ręką, a drugą przekładała zapisane chaotycznie kartki z zapisem nutowym, nad którym tyle razem siedzieli. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy usłyszała nad uchem zachrypnięty głos rozmawiającego przez telefon ukochanego.

— Cześć, Rowland. Pamiętasz, jak na własnym ślubie zwolniłem cię z pracy? Jednak żartowałem. Potrzebuję cię. Koniec urlopu, stary. Wracamy do roboty.

Rudowłosa zachichotała cicho i wspięła się na palce, aby ucałować linię szczęki Harry'ego. Szeptem oznajmiła mu, że przejdzie się do pomieszczenia socjalnego trzy pokoje dalej, aby zrobić im kawę, o której zapomnieli dzisiejszego poranka. Lokaty skinął głową i prowadząc rozmowę z Mitchem, posłał jej lekki uśmiech.

Annie ciaśniej okryła się połami wełnianego swetra, który należał do nikogo innego, jak do jej męża. W klimatyzowanym studio było chłodniej, niż zakładała. Cichaczem zamknęła za sobą drzwi, wychodząc z przydzielonego im pokoju nagraniowego.

Harry pierwszego dnia oprowadził ją po całym budynku, przedstawiając ją wszystkim zaufanym i znajomym osobom, które napotkali. Ich widok wywoływał czysty szok. Styles: sławny, wypoczęty, zakochany, wyglądający jak milion dolarów, opalony, uśmiechnięty i ona: rozczochrana, śmiejąca się w głos, gdy Styles palnął coś głupiego, totalnie nie pasująca do tego show-biznesowego świata i do tego w zaawansowanej ciąży, z obrączką i pierścionkiem zaręczynowym na łańcuszku schowanym pod bawełnianą koszulką.

Anastasia nie spodziewała się natknąć się na kogokolwiek. Ona i Harry znajdowali się w studio w trakcie sezonu urlopowego i ciężko było tutaj spotkać kogokolwiek z artystów czy producentów. Była całkowicie zrelaksowana tą myślą. Miała świadomość tego, że jej mąż obraca się w takim towarzystwie, że widok jego znajomych jeszcze nie raz przyprawi ją o zawał, ale na pewno taka chwila nie miała wydarzyć się w dniu dzisiejszym.

W ciszy, której akompaniował subtelny szum klimatyzacji, włączyła ekspres i maszynę do ręcznego spieniania mleka. Krzątała się po pomieszczeniu bez krzty skrępowania. Wyjęła dwa, duże papierowe kubki, mleko, kawę i czekała, aż urządzenia się nagrzeją. Myślami błądziła po planie przyszłego tygodnia, który przewidywał odebranie Cypriana z lotniska i obiecany wyjazd do Ikei, gdy nagle usłyszała czyjeś kroki na korytarzu. Święcie przekonana o tym, że to Harry, nawet nie spojrzała w tamtym kierunku, manewrując przy pokrętłach od ekspresu ciśnieniowego. Po zaparzeniu czarnej kawy dla lokatego, podeszła do części kuchennej i wspięła się na palce, szukając w górnej szafce metalowego kubka do spieniania mleka.

Nagle podskoczyła, zlękniona, gdy usłyszała za plecami damski, zdziwiony głos:

— O! Myślałam, że obsługa będzie tylko na recepcji... — Annie gwałtownie obróciła się w stronę radosnego, uprzejmego głosu i... zamarła.

Miała przed oczami Taylor Swift we własnej osobie, która najwyraźniej nie skojarzyła tego, kim jest stojąca przed nią rudowłosa kobieta.

— Mogłabym poprosić o dwie duże americano? — spytała błagalnym tonem blondynka, nie przyglądając się dokładniej osobie, z którą rozmawia. — Loty z Nowego Jorku do Kalifornii to jakiś koszmar. Zwłaszcza, gdy musisz się dostać na drugi koniec kraju tylko po jakieś cholerne papiery... Joe nie da mi żyć, jak zaraz nie dostanie kofeiny... — zaśmiała się miło.

Annie zamrugała, stojąc przed Taylor z rozchylonymi ustami. Była w takim szoku, że czuła bicie własnego serca w uszach. Zamarła. Nie była w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu: po prostu ją sparaliżowało ze zdziwienia. Totalnie nie wiedziała, co ma jej odpowiedzieć, jak ma się zachować i jak ma zmusić swoje mięśnie do poruszenia się chociażby o centymetr. Bo wiecie: czym innym jest rozmawianie o tym, jak wyglądała przeszłość tej przepięknej, młodej piosenkarki, która kilka lat temu sypiała z twoim aktualnym mężem, a czym innym było zobaczenie jej na własne oczy, gdy stoi się przed nią w zbyt wielkim swetrze, bez makijażu i w widocznej ciąży. Zwłaszcza, że Annie miała ogromny szacunek do Taylor jako do artystki, kompozytorki i pisarki własnych tekstów. Ta mieszanina uczuć i zbiegów okoliczności była zdecydowanie przytłaczająca.

— Emm... — Tylko tyle elokwencji rudowłosa była w stanie z siebie wykrzesać, gdy stojąca przed nią Taylor wodziła wzrokiem po jej sylwetce, spinając włosy w kucyk z uśmiechem na twarzy.

— O jejku, przepraszam, nie przedstawiłam się! Nie widziałam cię tu wcześniej, to przez to. Jestem Taylor — przedstawiła się uroczo i uścisnęła dłoń Annie, która automatycznie wyciągnęła ją w stronę blondynki w przyjaznym geście, nadal będąc w absolutnym szoku. — Ooo, jesteś w ciąży! Jak cudownie! Który to miesiąc? — Blondynka, nie czekając na odpowiedź zszokowanej Anastasii, zasypała ją kolejnymi, uprzejmymi pytaniami.

I, gdy Annie już-już nabierała powietrza do płuc, aby w końcu coś odpowiedzieć, do jej uszu dobiegł dźwięk znajomego barytonu, który rozniósł się po korytarzu i dobiegł pomieszczenia:

— Ana, rybko, masz buziaczki od Mitcha i Sarah! — Harry nie krępował się jakkolwiek, krzycząc swobodnie. Był święcie przekonany, że są na piętrze sami.

Stojąca przed Annie Taylor gwałtownie obróciła głowę w stronę otwartych na oścież drzwi wejściowych, a jej oczy urosły ze zdziwienia niemal dwukrotnie. Gdy dostrzegła postać Harry'ego Stylesa, raz jeszcze przeniosła wzrok na Anastasię, tym razem wlepiając w nią oczy z podobnym wyrazem twarzy, jaki jeszcze przed chwilką miała Annie. Omiotła niebieskimi ślepiami rude, długie loki, ciążowy brzuch i niepewną minę kobiety przed sobą, zaczynając rozumieć, z kim ma do czynienia.

Żadna z nich się nie odezwała.

— Annie! Misia, wszystko okej?! — Harry za to darł się w najlepsze, a jego kroki stawały się coraz bliższe.

Annie przełknęła głośno ślinę, patrząc w oczy zszokowanej Taylor, która stała jak zaklęta, zapatrzona w jej zaokrąglony brzuszek.

I to był ten moment, w którym rudowłosa zdała sobie sprawę, że musi się odezwać, zanim jej mąż palnie coś, czego nie da się już odkręcić.

— Wszystko w porządku, Hazz! — odkrzyknęła słabo.

Taylor drgnęła, słysząc jej głos. Przełknęła głośno ślinę i, podobnie jak Annie, odwróciła głowę w stronę wejścia do pomieszczenia, w którym pojawiła się sylwetka wysokiego, lokatego bruneta.

— Ale niczego nie zepsułaś, prawda, żo...? — zachichotał, a potem urwał słowo w połowie i zamarł od progu.

Rozdziawił buzię, a potem zaklął mało subtelnie:

— O, chuj! Taylor?

Blondynka zamrugała, kiwając głową. Omiotła oczami sylwetkę Stylesa, a potem przeniosła wzrok na Annie.

— "Żona"? — dokończyła za Harry'ego Swift, a jej głos wskazywał na to, że aktualnie nie stać jej na jakiekolwiek inne przywitanie. Była w zbyt wielkim szoku.

Annie wymieniła ze Stylesem spanikowane spojrzenia.

Mleko się wylało: tak się to mówi?

— Cześć, Tay — przywitał się ze stoickim spokojem Harry, jako pierwszy odzyskując umiejętność logicznego składania zdań. Odchrząknął, starając się ukryć panikę i zdziwienie. — Poznałaś już moją Annie?

Rudowłosa zacisnęła wargi, próbując posłać blondynce niemrawy uśmiech, ale zupełnie jej to nie wyszło.

— Powiedzmy... — mruknęła zszokowana Swift, wpatrując się w Harry'ego, który z cichym westchnieniem wszedł do pomieszczenia, aby podejść do rudowłosej.

Styles objął Annie ramieniem i, chociaż wiedział, że Taylor rejestruje każdy jego ruch, nie powstrzymał się przed ucałowaniem skroni małżonki i cichym pytaniem:

— Wszystko okej? Strasznie zbladłaś, skarbie — mruknął szeptem i ściągnął brwi, co jednoznacznie wskazywało na to, że się zmartwił.

Anastasia pokiwała pospiesznie głową na znak, że wszystko jest okej i posłała mężowi uspokajający grymas, który docelowo miał być uśmiechem.

— Czyli... — Głos Taylor przywołał ich myśli z powrotem do obecnej sytuacji. — ... urlop na miesiąc miodowy nie był tylko plotką, Harry? — spytała powoli.

Annie nie była pewna, czy w jej głosie usłyszała prawdziwy sarkazm, czy był to tylko wymysł jej głowy. Tymczasem Harry westchnął ciężko i spojrzał na twarz Taylor czujnym wzrokiem:

— Taylor, dlaczego po prostu nie udamy, że to spotkanie nie miało miejsca?

Annie zmarszczyła brwi i spojrzała na ukochanego z dezaprobatą, bo w jego głosie była autentyczna złośliwość i ironia. Dźgnęła go z łokcia w bok, ale nie zareagował na jej ruch w jakikolwiek sposób: nadal stał niewzruszony i spoglądał na blondynkę spojrzeniem, które powodowało coraz większe napięcie w pomieszczeniu.

— Z wiekiem nie wzbogaciłeś się o jakąkolwiek kulturę. To przykre, Styles. — Taylor teatralnie wydęła wargi i spojrzała na Annie z czymś na wzór politowania i współczucia. — Współczuję ci, kochana. Tak szczerze — sarknęła. — Nieźle się wkopałaś.

— Taylor... — Harry zaczął zdanie głosem, które świadczyło o tym, że rośnie w nim frustracja i złość, ale przerwał mu męski krzyk, z wyraźnym, brytyjskim akcentem, który rozbrzmiał z korytarza.

— Tay, słońce, zgubiłaś drogę do ekspresu?!

Harry i Annie spojrzeli po sobie, szybko rozumiejąc, kto zaraz wpadnie do pokoju.

— Jestem tutaj! — odkrzyknęła Taylor, nie spuszczając oka z rudowłosej i ze Stylesa.

Młode małżeństwo jak na komendę spojrzało na Brytyjczyka, który wpadł przez próg jak huragan i również zastygł na ich widok. Joe Alwyn zamrugał na widok całej trójki i zatrzymał się wpół kroku.

Ta sytuacja zaczynała być aż śmieszna.

— O... A co tu się dzieje? — zapytał bystro i spojrzał na blondynkę, prosząc o jakiekolwiek wyjaśnienia. Zwłaszcza, że napięcie w powietrzu spokojnie dałoby się ciąć nożem.

— Harry, to mój narzeczony, Joe Alwyn — przedstawiła wysokiego mężczyznę Taylor. — Joe, to jest Harry Styles i jego...

Nie dokończyła, bo brunet sam przejął stery i wyciągnął dłoń w stronę Brytyjczyka, ściskając ją.

— Harry Styles, miło mi. A to moja małżonka, Anastasia Styles — wypalił bez zastanowienia.

Annie w duchu strzeliła sobie z otwartej dłoni w czoło, przeklinając opanowanie lokatego. Cholerny Styles. Duma zawsze na pierwszym miejscu. Pieprzone, męskie ego.

Posłała wysokiemu blondynowi uprzejmy uśmiech i przywitała się z nim.

— Po prostu Annie... — dodała.

— Miło mi, Annie. — W porównaniu do blondynki, zabrzmiał naprawdę szczerze. — Czemu tu tak stoimy? — zagaił radośnie Joe, starając się rozluźnić atmosferę.

— A wiesz, tak sobie wspominamy stare czasy... — palnęła złośliwie Taylor.

— Chyba błędy przeszłości — odwarknął niemiło Harry.

Annie wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z narzeczonym Taylor. Oboje mieli wypisaną na twarzy chęć ucieczki przed tą wojną na słowa, która wisiała w powietrzu.

— Ty arogancki dupku...

— Taylor... — jęknął zbolałym tonem Joe, spoglądając na sufit. Wyglądał, jakby modlił się o opanowanie.

— ... nic się nie zmieniłeś. Szkoda mi ciebie, Annie. Wyglądasz na nieświadomą tego, jakim idiotą jest — ciągnęła Swift.

Harry, słysząc słowa blondynki, nabrał dużo powietrza w płuca z zamiarem wyrzucenia z siebie lawiny słów podniesionym tonem głosu. Annie spojrzała na Brytyjczyka błagalnym spojrzeniem.

— Skoro wszyscy przyszliśmy tu po kawę, to może wyjdziemy stąd do jakiejś kawiarni, co? — zaproponował nagle Joe, powodując, że zarówno Harry, jak i jego własna narzeczona spojrzeli na niego jak na niezrównoważonego psychicznie idiotę.

— Świetny pomysł — przyznała głośno Annie, w końcu odzywając się głośno i sprawiając, że zszokowany Harry zakrztusił się własną śliną i przeniósł wzrok na swoją żonę, upewniając się, czy przypadkiem nie zwariowała.

— Co?

— Co?

Pytanie Stylesa i Taylor rozbrzmiało w powietrzu w tej samej sekundzie.

— Zwariowałaś? — Harry wyszeptał ukochanej na ucho, choć mogłaby stwierdzić, że brzmiało to bardziej jak ironiczne syknięcie.

— Joe, kochanie, to nie jest dobry pomysł — powiedziała na głos Taylor, sycząc wymownie do narzeczonego.

— Wręcz przeciwnie! — zaprotestował Alwyn, patrząc na Anastasię. — To jak, Annie? Za pół godziny przy tylnym wyjściu?

— Cudownie — potwierdziła bez chwili zawahania.

Miała w tym człowieku sojusznika, który najwyraźniej również miał dość tej bezsensownej wojny, trwającej od kilku lat pomiędzy Stylesem a Swift.

— Nigdzie z nimi nie idziemy — wyszeptał jej na ucho oburzony Harry.

— Szz! — Annie uciszyła bruneta, powodując, że spojrzał na nią z tą skrzywioną miną, która zawsze wypełzała na jego twarz, gdy coś go wkurwiało. — Uspokój się, skarbie.

— Joe, serio... — Taylor również próbowała protestować, ale blondyn pomachał rudowłosej i pociągnął narzeczoną za dłoń, ciągnąc ją w znanym im kierunku.

Gdy Taylor i Joe zniknęli z zasięgu ich wzroku, Harry stanął przed małżonką, pytając bystro:

— Anastasia, miłości moja, czy ty upadłaś na głowę?!

Annie spojrzała w zielone ślepia i uniosła jedną brew, również krzyżując ręce na klatce piersiowej.

— Harry, kochanie, wystarczy tego warczenia na siebie przez te wszystkie lata. Ty masz żonę, czyli mnie. Ona ma narzeczonego. Dlaczego nie możecie zostawić tego wszystkiego, co było kiedyś za sobą?

Styles prychnął ironicznie.

— Bo ona jest wkurwiająca.

— Ty też bywasz wkurwiający, kochanie. Na przykład teraz. Ludzie się zmieniają, a ta wojna pomiędzy wami jest totalnie bezsensowna, gdy oboje już ułożyliście sobie życie.

Harry aż się zapowietrzył, słysząc jej słowa. Kolejne zdanie wyrzucił z siebie, ekspresyjnie wymachując rękoma.

— Czy ty słyszałaś, jak ona się do ciebie zwracała?!

— A uwierzysz, że dopóki się nie pojawiłeś i dopóki nie wiedziała, kim jestem, była dla mnie przemiła?

Styles skrzywił się ironicznie, widząc, że jego argumenty nijak trafiają do Annie.

— Nigdzie nie idziemy — oświadczył.

— Zdziwisz się, aniołku.

— Nie namówisz mnie na to, Ana.

Annie uśmiechnęła się z politowaniem, wpatrując się mężczyznę, którego kochała do szaleństwa, a który aktualnie wyglądał jak zbuntowany, niezadowolony, kilkuletni chłopiec.

— Tak uważasz?

— Tak uważam. Nigdzie nie idę — upierał się przy swoim.

Rudowłosa przygryzła policzek od wewnątrz, nie mogąc się powstrzymać przed łobuzerskim pół-uśmieszkiem.

— Nie podoba mi się twoja mina... — Harry zmrużył oczy podejrzliwie, wpatrując się w twarz Annie.

Cwaniacki uśmieszek na jej twarzy poszerzył się, a potem z jej ust wpłynęły dobrze przemyślane słowa, o których kiedyś rozmawiali.

— Zrobię wszystko, Harry...

Jej głos był powolny i poważny, a szare oczy błyszczały czymś na granicy przyzwoitości i podekscytowania.

Styles zamarł, wiedząc, że za tymi słowami kryje się przyzwolenie na realizację miliona wizji, o których marzył, odkąd poznali się bliżej. Zawsze jej powtarzał, że dopóki nie pozwoli mu na "wszystko", ufając mu bezgranicznie, to nie odważy się przejąć nad nią pełnej kontroli w sytuacji intymnej. I w sumie, chociaż Annie dawno już czuła się gotowa na wypowiedzenie tych słów na głos, nigdy nie znalazła odpowiedniej do tego chwili.

Zrobiła to właśnie teraz. A on był tylko facetem.

Cholerna szantażystka.

— Niech cię szlag, Ana... — szepnął z uznaniem pod nosem.

Annie uśmiechnęła się uroczo.

— Czyli jednak pójdziemy, kochanie? — zapytała słodko.

— Pójdziemy. Oj, pójdziemy... Jeszcze będziesz tego żałować, Ann. Już ja ci pokażę, jak będą się kończyły szantaże w tym małżeństwie, maleńka... 






































Dzień dobry w środku nocy, Kochani!

Dziś będzie ode mnie odrobinę więcej tekstu, niż zawsze.





Zacznę od tego, że przyjmuję wszelkie zakłady o to, co wydarzy się w kolejnym rozdziale w trakcie "wyjścia na kawę"! Kto ma już swoją teorię?






Wiem, że ostatnio jest mnie "mniej". Mniej tutaj, mniej pod Waszymi pracami, mniej w mediach społecznościowych przypisanych do konta (instagram) i, generalnie: "mniej ogólnie". Ciężko mnie złapać na DM i odpisuję po okropnie długim czasie, o nieludzkich godzinach. Czasem wyświetlam i nie odpowiadam od razu. Gdy intensywny czas w moim życiu się unormuje, zacznę wszystko nadrabiać. Na ten moment: ćwiczę cierpliwość i staram się zadbać o swoje zdrowie fizyczne, psychiczne i skończyć studia, co - jak się okazuje - wcale nie jest takie proste, jak teoria mówi. Musicie mi wybaczyć, czasem w życiu jest ciężko i musimy zacisnąć zęby. Dorosłe życie wcale nie jest takie super, niestety.


Dużo z Was pyta o to, kiedy i co ile będą pojawiać się nowe rozdziały, dlatego odpowiadam oficjalnie: będę do Was wracać z nowymi tekstami maksymalnie co dwa tygodnie. Jeśli uda się częściej, to częściej. Na ten moment częstotliwość dwóch razy na miesiąc jest tym "minimum", które chciałabym utrzymać niezależnie od wszystkiego. Także, jeśli ktoś potrzebuje algorytmu, to wygląda on w ten sposób.


Kolejna rzecz: nie wiem, jak to się stało, ale ANNIE 2 przekroczyła 100 tysięcy wyświetleń. Co więcej, przy aktualnym tempie mojego życia przegapiłam ten ogromnie ważny moment (w tym miejscu ukłony dla mojej Ani - this_anjakey - za to, że dostrzegła tę chwilę!). Bo musicie wiedzieć, że to naprawdę piekielnie ważna dla mnie chwila. Płakałam, jak zobaczyłam. Tak naprawdę płakałam. Że to się udało. 

Nigdy nie wierzyłam, że to się wydarzy, wiecie? Zaczynając ANNIE nie sądziłam, że to jest w ogóle wykonalne. To, w jakim szalonym tempie dzieje się ta matematyka... Ja nawet nie mam odpowiednich słów, aby opisać moje emocje. Nadal nie wierzę, że moja wizja, kawałek mojego serca ubrany w tysiące słów, wycinek mojej głowy może spotkać się z tak pozytywnym odbiorem. Pamiętajcie, że bez Was nie ma mnie. Wzrusza mnie to, jak widzę, że odbiorców obu części ANNIE przybywa: widzę Was, doceniam Was! Każdego z osobna! Dziękuję każdemu, kto jest ze mną dłużej i uchyla swojego serca, śledząc losy naszych bohaterów, dzieląc się ze mną swoimi uczuciami. Jesteście niesamowici. Za tymi cyframi są ludzie: to jesteście Wy.

I musicie wiedzieć, że dziękuję za Was każdego dnia.


Dbajcie o siebie.








*

Betowanie, wsparcie, inspiracja, miłość and first reading: always in my heart @this_anjakey.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top