116

Annie ścisnęła brzegi koca, okrywając się nim ciaśniej. Cieniutka, puchata tkanina otulała jej odkryte ramiona, plecy i dekolt. Stała na podwórku na środku trawnika swojego rodzinnego domu, rozglądając się dookoła i upajając się widokiem zieleni i kwiatów. Odrobinkę wiało i robiło się chłodniej. Stawiała powolne kroczki, bosymi stopami brodząc po mokrej trawie. Harry by ją skrzyczał za to, że nie miała na sobie chociażby gumowych japonek.

Niedawno przestało padać. Chmury zasłoniły niebo, nie dając szansy na malowniczy zachód słońca. Dookoła roztaczał się zapach ziemi, trawy i drzew po letnim deszczu. Róże, które zakwitły w tym roku wprost przepięknie, pachniały po ulewie trzy razy mocniej, niż zwykle.

Rudowłosa uśmiechnęła się mimowolnie i przystanęła, aby zamknąć oczy. Nabrała powietrza do płuc i pozwoliła sobie zatracić się w zapachu podwórka. Kochała tę woń. Bez pamięci.

Nigdzie nie pachniało po deszczu tak, jak w domu. Ta mieszanka zapachu mokrego, świerkowego lasu, który rozpościerał się niedaleko, łąki, trawy i lata... Chryste, jeśli miałaby wymienić jedną rzecz na świecie, którą chciałaby zabrać ze sobą do Kalifornii właśnie w tej chwili, to byłby właśnie ten zapach.

Uchyliła powieki i omiotła wzrokiem przepiękne, kwitnące hortensje niedaleko antresoli. Ogródek był największą dumą jej mamy. Spędzała w nim całe dnie, zapominając o upływającym czasie. Całe wieczory, popołudnia.

To miejsce było również tym, którego babcia nie potrafiła sobie odpuścić, gdy jej wnuczka uciekła do Ameryki. To za sprawą starszej kobiety kwiaty i drzewa nadal były w tak dobrym stanie. W tym roku młode małżeństwo wzięło tę robotę na siebie, zostawiając Cyprianowi instrukcję na lodówce, która miała posłużyć za wytyczne do podlewania niektórych roślin. Efekt końcowy ich pracy był niesamowicie mocno satysfakcjonujący: Harry pomagał ukochanej przesadzać kwiaty, a sam osobiście, tuż po ich przyjeździe, posadził w ogródku kolejne dwa drzewka magnolii.

Te dwie, które już rosły i kwitły co roku posadził jej tata, gdy ona i Antosia przyszły na świat.

Harry postanowił pociągnąć tę tradycję dalej.

Annie raz jeszcze zaczerpnęła powietrza do płuc. Nic jej nie uspokajało, jak właśnie takie wieczory. Ten zapach deszczu i mokrej ziemi zawsze otulał ją milionem ciepłych wspomnień i sprawiał, że uśmiechała się do siebie, niezależnie od humoru.

Zmarszczyła nosek, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie wpadła na genialny pomysł. Boso podreptała po trawie w kierunku garażu, uśmiechając się do siebie łobuzersko.

Harry przepłakał w jej ramionach całą poprzednią noc, opowiadając jej o każdym wspomnieniu, które dotyczyło Louisa.

Całą noc.

Nie zmrużył oka do godziny dziesiątej rano. O dziewiątej wmusiła w ukochanego ciepłe płatki z mlekiem i herbatę, które wcisnął w siebie tylko dlatego, że bardzo mocno ją kochał i nie chciał, żeby się o niego martwiła. Gdy przełknął ciepłe śniadanie i gorący napar, poczuł, że w końcu dopada go sen. Annie leżała przy nim, kiedy zasypiał, głaskając jego włosy. Odpędzała koszmary, modląc się, aby udało mu się przetrwać ten regenerujący sen bez złych snów.

Tej nocy naprawdę dużo rozmawiali. Pomiędzy falami odbierającej mu władzę nad krtanią rozpaczy Harry zapewnił ją, że wszystko jest w porządku. No tak, to było sprzeczne z jego atakami płaczu, ale wierzyła mu. Musiał uporać się z tymi wszystkimi emocjami. Wiedziała o tym. Wiedziała, że musi się pogodzić z tym, co przeczytał i usłyszał. Była na to przygotowana. Musiał wyrzucić je z siebie po raz ostatni. I szczerze wierzyła, że to był ten naprawdę ostatni raz.

Otworzyła przesuwne, metalowe drzwi garażu z głośnym skrzypnięciem i charakterystycznym hukiem blachy uderzającej o metalowy reling. Skrzywiła się, zaciągając się zapachem kurzu, który uderzył ją już od wejścia. Odkaszlnęła i weszła w głąb pomieszczenia, zapalając światło. Podskoczyła do najwyższej półki, aby ściągnąć z niej znajomy karton z odręcznym podpisem "namiot dziewczynek". Uśmiechała się do siebie łobuzersko, gdy dumnie dzierżąc w rękach karton, kroczyła w stronę wielkiej jabłonki, przy której zawsze rozstawiał go jej tata.

Dwie godziny później rudowłosa dreptała w kierunku sypialni, z której dochodziło ciche pochrapywanie jej męża. Ciaśniej owinęła się połami swetra i zaśmiała się cicho, widząc, że Styles skopał z siebie koc i kołdrę, ale za to smacznie drzemał ułożony na plecach, z wielką poduszką ułożoną na całej twarzy. Obejmował poduchę ramieniem, oddychając w materiał, który intensywnie pachniał ulubionym płynem do płukania tkanin rudowłosej.

Annie zachichotała pod nosem i wdrapała się na łóżko, ostrożnie wyjmując poduszkę z uścisku bruneta. Odrzuciła ją na bok i ucałowała czoło Harry'ego, który zamruczał nieprzytomnie. Ruda zagryzła dolną wargę, tłumiąc w sobie rozbawienie na widok jego uroczej, zbuntowanej miny i raz jeszcze nachyliła się nad nim, aby cmoknąć jego wargi. Nadal miał zamknięte oczy i wyglądał, jakby zupełnie nie miał zamiaru ich otwierać.

— Rybko, idź sobie... — zaprotestował sennie, obejmując ją ramieniem. — Śpię, kochanie — uświadomił ją zaspanym, oczywistym tonem.

— Kotku, zaraz siódma... — oświeciła go.

— No i co z tego... — zamruczał protestująco, ignorując jej głośniejszy chichot i zamknął ją w mocniejszym uścisku, przytulając ją do siebie. — To śpij ze mną.

— Właściwie, to przyszłam cię obudzić.

— Udam, że tego nie słyszałem — mruknął niewyraźnie.

— Ach, ta starość... — Annie westchnęła teatralnie.

— Zaraz natłukę ci do dupy — ostrzegł ją, nadal nie otwierając oczu. — Jestem śpiący, ale trafię. Nie próbuj mnie lepiej, żonka.

— Przemoc domowa?

— I seksualna w dodatku — nadal mamrotał, wygodniej układając policzek na poduszce.

— No, mąż... — jęknęła prosząco.

— Daj mi żyć, kobieto — westchnął ciężko.

— No, wstawaj...

— Nie ma opcji.

— No, proszę...

— Nope.

— A jak Ci powiem, że mam dla ciebie niespodziankę?

Harry, po usłyszeniu tego pytania, uchylił jedną powiekę, nieufnie spoglądając na twarz małżonki.

Niespodziankę? — powoli zadał pytanie.

— Niespodziankę — przytaknęła. — I w jej skład wchodzi jedzenie. Twój brzuch od jakiejś godziny burczał przez sen.

— Nie kłam, złośnico — prychnął pogardliwie i z powrotem zamknął oczy.

— I strasznie chrapałeś, misiu — dodała niewinnie.

— Nos ci rośnie od tego ściemniania, ruda paskudo — westchnął w końcu głośno i bezsilnie, przecierając powieki dłonią. Spojrzał zaspanymi oczętami na ukochaną i zapytał, przyprawiając Annie o szeroki uśmiech pełen satysfakcji: — To co to za niespodzianka?

Rudowłosa w końcu roześmiała się głośno i dźwięcznie, przez co oberwała palcem wsadzonym pomiędzy żebra od zaspanego, lokatego bruneta, który dzielnie próbował udawać, że jest oburzony jej bezdusznym zachowaniem.

— Wstawaj, kocie. I załóż na siebie coś więcej, niż majtki — zarządziła przez śmiech Annie, omiatając wzrokiem sylwetkę męża, który spał tylko w bieliźnie. — Sweter na grzbiet i skarpetki na nogi — wydała jasne instrukcje i zeskoczyła z łóżka, aby wybiec z sypialni i krzyknąć z salonu: — Czekam na podwórku!

Harry jęknął nieszczęśliwie. Nie był fanem pobudek. Gdyby mógł wybrać dla siebie idealny zawód, zostałby testerem materacy w sklepach meblowych. Spanie po to, aby zarabiać na życie? Idealny pomysł.

Włożył wszystkie siły w to, żeby wstać na nogi. Bardzo powoli wkładał na siebie ubrania, zgarniając ze sterty świeżo wypranych ubrań jasne, niebieskie jeansy, które akurat leżały na samym wierzchu. Skarpetki założył dwie różne, bo nie chciało mu się szukać tych do pary. Przerosło go to zadanie. Wsunął przez głowę gruby, pleciony sweter, w którym wczorajszego wieczora biegała jego ukochana i ziewnął w dłoń. W gruncie rzeczy nie czuł się niewyspany: po prostu ciężko mu było wstać.

W końcu zarwał całą poprzednią noc.

Harry skierował się w stronę podwórka. W skarpetkach wyszedł na taras, otwierając na oścież wielkie okno balkonowe w salonie. Chłodny, letni wiaterek rozwiał jego rozczochrane loki i posłał Annie niewinny uśmiech, gdy napotkał jej pełen dezaprobaty wzrok. Stała pośrodku tarasu, a dookoła niej biegał Tucker, proszący o swoje łakocie, które rudowłosa ściskała w dłoni.

— Czy powinnam spytać gdzie są twoje buty, Harry, żabo?

Wyszczerzył się w odpowiedzi, ukazując jej rządek białych zębów.

— Były za daleko.

Anastasia teatralnie przewróciła oczami.

— Poślubiłam lenia.

— A ja zołzę. — Wystawił jej język i zamknął za sobą okno balkonowe. — Daj mu te cukierki, bo zaraz posika się z niecierpliwości i z radości jednocześnie — zwrócił małżonce uwagę, podbródkiem wskazując na szczeniaka.

Raz jeszcze przewróciła oczami i posłuchała sugestii Harry'ego, a potem raz jeszcze spojrzała na jego stopy.

— Wiesz, że czeka nas spacer po trawie, a cały dzień padało?

— Okej? — zaśmiał się ironicznie. — No i?

— Jest błoto.

— Aaaa. Błoto. No i?

— Jedna z nich — tutaj Annie wskazała na skarpetki Stylesa — jest biała.

— No i co dalej, kochanie?

— Będzie do wywalenia. To się nie dopierze.

— Kupisz mi nowe, moja słodka — sarknął, robiąc minę niewiniątka. — Gdzie jest moja niespodzianka, żona?

— Debil, no, debil... — mruknęła pod nosem Annie, korzystając ze swojego ojczystego języka. Nie robiła tego często, więc gdy Harry słyszał z jej ust język polski, od razu wiedział, że albo soczyście przeklina, albo się z niego podśmiechuje.

Harry uniósł brwi, wyraźnie dotknięty i oburzony, gdy usłyszał jej szept.

Słucham, kochanie?

— Kocham Cię — posłała mu niewinny uśmiech, odpowiadając natychmiastowo, a potem zrobiła krok w jego stronę, aby ująć jego dłoń. — Chodź, żabko.

Pociągnęła go w tę stronę podwórka, która była zarośnięta żywopłotami, krzewami ozdobnymi i drzewami owocowymi. Harry już z daleka dostrzegł rozłożony namiot, którego wnętrze rozświetlone było lampkami choinkowymi, podłączonymi do ogrodowego przedłużacza. Rudowłosa drugi koniec kabla umieściła w garażu nieopodal, zapewniając im prąd. W namiocie znajdował się nadmuchany materac, puchate koce i kilkanaście poduszek, które Annie musiała przytaszczyć tutaj aż z piętra domu, ze swojej starej sypialni.

Harry wydał z siebie jęknięcie pełne błogiej radości i rozkoszy, gdy zobaczył ułożone na materacu styropianowe, trzymające ciepło opakowania z chińszczyzną, którą po zapachu wyczuł już z daleka. Od dwóch tygodni powtarzał niemalże non stop, że jest gotowy oddać się w całości za miskę tego orientalnego makaronu. Annie - najwyraźniej - nie mogła już dłużej słuchać tego marudzenia.

— Mówiłaś, że najbliższa knajpa z chińskim żarciem jest pół godziny drogi autem stąd?

— Bo jest — przyznała. — Muszę cię kochać, paskudo.

— Jesteś boska, kotku — wymamrotał, ucałował w biegu jej skroń i puścił jej dłoń, żeby potruchtać w stronę namiotu.

Dosłownie rzucił się na pojemnik i jęknął rozkosznie, gdy go otworzył, rozpakowując zawartość. Wsadził plastikowy widelec w ciepłe danie, a na twarzy miał wymalowaną czystą miłość do jedzenia. Mruczał głośno, gdy wkładał do ust kilka pierwszych kęsów, a Annie stanęła przed nim, krzyżując ramiona na piersi i kiwała głową z niedowierzaniem.

— Łatwo cię uszczęśliwić — wydęła wargi, parskając śmiechem. — Jedzenie, spanie i seks. Niezbędnik utrzymania zadowolonego mężczyzny przy życiu.

— Nie śmiej się ze mnie. — Pogroził jej widelcem, a potem spojrzał na Tuckera, który - zapewne wyczuwając zapach jedzenia - pojawił się obok rodziców, licząc, że uda mu się wyżebrać jakiekolwiek żarcie. — A ty tak na mnie nie patrz. Przed chwilą dostałeś psie cukierki — zwrócił się do szczeniaka poważnym tonem, tym razem wymachując widelcem w jego stronę.

Annie roześmiała się dźwięcznie i dołączyła do męża, rozkładając się na materacu obok niego, aby pochłonąć swoją porcję makaronu. Gdy skończyli jeść, stwierdzili, że przyszedł czas na romantyczne przytulanki, w trakcie których Harry skupiał się na głaskaniu brzucha Annie, cmokając go czule co jakiś czas.

— Jak wrócimy do Kalifornii, to koniecznie musimy wybrać się do tej Ikei niedaleko domu. Obiecałaś mi, pamiętasz? — zagaił Styles, po raz czwarty w tym tygodniu przypominając małżonce o tym, że mają umeblować pokój dziewczynek. Nie mógł się doczekać tych zakupów. Szalał z podekscytowania na samą myśl o nich.

— Ale to ty skręcasz łóżeczka — zachichotała Annie.

— Oczywiście, piękna.

— Tak samo "oczywiście", jak miałeś skręcać szafkę nocną?

— Nie byłem gotowy psychicznie na tę chujową instrukcję i na ręczne montowanie wkrętów. Razem z meblami dla córek wzbogacimy się o wkrętarkę. Przysięgam — zadeklarował. — I tym razem nastawię się psychicznie na skręcanie mebli. Jeszcze cię zaskoczę, Ann. Sama zobaczysz.

Annie wtuliła się w niego, chichocząc w materiał swetra ukochanego, a potem westchnęła ciężko.

— Nie wierzę, że ten czas tak szybko zleciał.

— Jak się uda, to wrócimy tu jeszcze w sierpniu. Wszystko zależy od tego, co powie Maya, skarbie... — Harry bawił się końcówką jednego z jej loczków, nawijając go sobie wokół palca wskazującego.

— Mówiła, że raczej nie będzie problemu — przypomniała mu.

— Lepiej, żeby zobaczyła cię osobiście raz jeszcze i sprawdziła. Wiesz, że nie widziała cię dwa miesiące, a...

— Rozmawiam z nią co tydzień, Harry. Miej litość. Jestem pielęgniarką. Przecież widzę po sobie, czy wszystko w porządku. Od początku umawiałyśmy się na kontrolę od razu po naszym powrocie, więc... — wtrąciła.

— ... a w twoim stanie wiele mogło się zmienić przez tak długi czas — mówił cicho, przytykając wargi do czubka głowy rudowłosej. Zignorował jej uwagę. — A kiedy idziemy podbijać sklepy z dziecięcymi pierdółkami? — zwinnie zmienił temat.

Annie jęknęła zbolałym głosem.

— Nie możemy zrobić tej części zakupów online, Hazz?

— A niby czemu? — Wydął wargi jak nieszczęśliwy chłopczyk.

— Po pierwsze: bo jak tam wpadniesz, to będziesz miał ochotę wykupić cały asortyment na raz. A, ponieważ jesteś nieprzewidywalny, szalony i stać cię na to, ta sytuacja nie jest aż tak ogromną abstrakcją. Co mnie przeraża, jeśli już mam być szczera...

Im dłużej Annie tłumaczyła mu swoje argumenty, tym głośniej chichotał.

— ... a po drugie, kochanie: chyba lepiej, żeby paparazzi nie złapali nas razem wychodzących z takich miejsc, gdy ja jestem w zaawansowanej ciąży, co?

Harry przestał chichotać. Westchnął ciężko.

— Czasem nie potrafię przestać wyrzucać sobie tego, że nie mogę dać ci normalnego życia... — wyznał niespodziewanie, sprawiając, że Annie odsunęła się gwałtownie, spoglądając prosto w jego wielkie, roziskrzone emocjami, zielone ślepia.

— Harry... — zaczęła łagodnie.

— Nie, Anusia. Dobrze wiesz, że mam rację. Przepraszam cię za to... — mówił niemrawym tonem, zaczesując nieposłuszne pukle jej włosów za ucho. — Wiem, że kochasz mnie bezgranicznie z całym tym pojebanym bagażem, ale... Nie tak powinno być. Powinniśmy się cieszyć tym czasem, nie przejmując się tym, czy ktoś w Kalifornii nas zobaczy czy nie. Chryste, to jest popierdolone... Uciekać przed światem, żeby, paradoksalnie, mieć więcej spokoju i uniknąć kolejnej sensacji dekady...

Annie obróciła ich splecione ciała na materacu tak, aby przewrócić lokatego na plecy i nachylić się nad nim, podpierając głowę na łokciu.

— Pamiętaj, że to ty decydujesz o tym, kiedy i jak świat się dowie, kochanie... Rozmawialiśmy o tym... — wymruczała, odgarniając z jego czoła nieposłusznego kędziorka.

— Nie ściągnę na was tego medialnego szaleństwa, Ana. Będę to odwlekał tak długo, jak tylko będzie można. Nie unikniemy wychodzenia z domu, to jasne. Chcę was chronić, skarbie... — mówił cicho. — Zobaczymy, co się wydarzy, ale im dłużej utrzymamy wieść o tym, że spodziewamy się dzieci wśród zaufanych znajomych, przyjaciół i rodziny, tym lepiej — czule ucałował czoło Annie. — Chociaż marzę o tym, żeby móc publicznie chwalić się tobą przed całym światem — wyznał smutno.

Anastasia posłała Harry'emu czuły uśmiech.

— Kiedyś przyjdzie czas i na to, aniołku.

Brunet na moment połączył razem ich usta, uśmiechając się lekko.

— Jesteś cudowna.

— Och, a przed chwilą byłam paskudna i zołzowata?

— To jest w tej cudownej puli, niestety — westchnął teatralnie, przytulając ją mocno. — Strasznie podoba mi się ta niespodzianka — nagle zmienił temat. — Czuję, że w końcu nie myślę o niczym więcej, niż o tym pachnącym, rześkim powietrzu, o tym romantycznym namiocie i o tobie. O nas — wymruczał. — Matko, nie może tak być już zawsze...?

Przez moment oboje milczeli, wsłuchując się w swoje oddechy i w świerszcze grające w trawie dookoła nich.

— Czasem będzie nam trudno, ale to nie znaczy, że będzie nam źle. Mamy siebie, Harry... — wyszeptała, przerywając ciszę. — Dopóki mamy siebie, nigdy nie będzie nam źle.

Styles nie odpowiedział. Jedynie objął ją ciaśniej, przyciągając ją do siebie mocno i złożył długi, mocny pocałunek na jej czole, zamykając oczy. Nie musiał nic mówić. Oddałby wszystko za jej szczęście. Wszystko. Miał niesamowite szczęście, że ją miał.

— Zaklepałem nam studio na przyszły czwartek — wyznał nagle, po kolejnej chwili ciszy. — Tylko dla nas. Tylko ty i ja.

Annie przez chwilę przyswajała jego słowa, jakby starając się uświadomić samej sobie, że Harry naprawdę stawia ją przed wszystkimi swoimi muzykami i producentami.

— Jeśli uda nam się zebrać w całość to, co napisałem wczoraj i w ciągu tych ostatnich dwóch miesięcy, to ściągnę do studia Mitcha i resztę... — kontynuował powoli.

Rudowłosa pokiwała głową na znak, że zgadza się z tym planem.

— Tylko nie wiem, co potem... — wyznał.

— Potem zobaczymy — zamruczała uspokajająco Annie.

— Zobaczymy?

— Zobaczymy.

Harry skinął twierdząco głową.

— Okej. Zobaczymy.

Ponownie wrócili do przytulania w ciszy, otuleni przez dźwięki cichego, spokojnego wieczoru. Przestało wiać, więc otaczał ich bezwzględny spokój. Harry zamknął oczy i wsunął czubek nosa w mięciutkie loczki rudowłosej, chłonąc całym sobą jej obecność i relaksujący zapach. Przeszła mu przez głowę myśl, że tej nocy w końcu ominą go te intensywne emocje, które poprzedniej doby wyczerpały cały rezerwuar łez, jaki miał w sobie. Myśl, że w końcu się wyciszy. Zero niespodziewanych silnych emocji i przeżyć.

A, gdy złapał tę myśl w swojej głowie, Annie odezwała się słowami:

— Miś?

— Tak, żonka?

— Pamiętasz, jak śpiewałeś mi w wannie tę piosenkę, którą napisałeś...?

Harry nagle zmarszczył brwi, gwałtownie otwierając oczy.

— Czemu pytasz, Ann?

Annie nieśmiało zacisnęła wargi w wąską linię.

— Bo chyba ją dziś skończyłam, gdy spałeś.

No, i właśnie tyle zostało ze spokojnego wieczora bez intensywnych emocji.

— Żartujesz?

— Nie-e.

— Jezus Maria! — Zerwał się z miejsca. — Zagraj mi w tej chwili!













Po intensywnych przeżyciach czas na łagodniejsze chwile. Pięknego dnia!




*

Betowanie and first reading: always in my heart @this_anjakey. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top