112
Dwie godziny później Harry parkował wynajęte auto na tyłach budynku domu kultury. Jakimś cudem udało mu się umknąć busom dziennikarskim, które obstawiały frontowy parking i wejście główne. Wybrał okrężną drogę. Annie włożyła na nos okulary przeciwsłoneczne i zaklęła cichutko, gdy już zaparkowali przed wejściem. Dopiero teraz poczuła, że naprawdę się denerwuje.
— Słońce, ej... — Usłyszała zachrypnięty głos Harry'ego z siedzenia obok. Obróciła głowę w jego kierunku i napotkała wielkie, zielone ślepia, które wwiercały się w jej sylwetkę z niepokojem. Widział jej minę i wcale nie czuł się przez to spokojniejszy. — Co się dzieje?
Pytanie Harry'ego rozbrzmiało pomiędzy nimi i chociaż Annie była pewna, że jest "w porządku", to nie potrafiło jej to przejść przez gardło. Zacisnęła wargi w wąską linię i zamykając oczy, nabrała powietrza do płuc.
— Co, jeśli się wyda? — szepnęła, wyrzucając z siebie swoją aktualnie największą obawę.
Zaskoczyła go. Myślał, że to trema zaprząta jej rozczochraną, uroczą głowę.
— Kotku... — westchnął i uśmiechnął się czule. — Jesteście całym moim światem. To, czy dziennikarze się dowiedzą o tym przed narodzinami dziewczynek czy już po, nie zrobi nam ogromnej różnicy. No, poza tym, że im później się to wydarzy, tym dłużej będziemy cieszyć się spokojem — wymruczał i nachylił się nad Annie. Przyciągnął ją do siebie ramieniem i ucałował jej skroń, uspokajająco głaszcząc jej plecy. — Nie zaprzątaj sobie tym głowy, piękna. Nie musisz się ukrywać. Ani wstydzić. Nie powinnaś się tym martwić, kochanie. To nie jest nasz problem. Nosisz pod sercem nasze dwa największe skarby. Nic więcej nie jest ważne — wyszeptał czule, obejmując ją mocno. — W porządku, Ann? — spytał, jakby upewniając się, że w końcu to do niej dotarło.
— W porządku — potwierdziła cichutko, wtulając się w niego. Westchnęła w materiał jego koszuli i cmoknęła policzek bruneta przed tym, jak oderwała się od niego i pociągnęła za klamkę w drzwiach auta, żeby wyskoczyć z pojazdu.
I tak czuła, że nie do końca jej uwierzył.
Harry wyjął kluczyki ze stacyjki i zmarszczył brwi, gdy wysiadł z samochodu. Spojrzał w niebo i skrzywił się, gdy poczuł na swojej twarzy zimne krople deszczu. Nadal padało. Annie z kolei wydawała się być niewzruszona pogodą.
— Chodź tu, żonka. Bo mi zmokniecie — zarządził czule i pociągnął Annie za dłoń, aby szybko zniknąć w tylnym wejściu do budynku.
Wpadli do sali koncertowej jak huragan, zapominając o tym, że wyczekiwać ich obecności będzie nie tylko Cyprian, ale też zgromadzony w komplecie szkolny chór i ekipa opłaconych techników od oświetlenia i koordynowania sprzętu. Annie chichotała cicho, gdy Harry przepuszczał ją w drzwiach. Brunet mruczał coś cicho o tym, że jego idealnie nieułożone włosy wyglądają po tym deszczu jeszcze piękniej, niż zwykle. I tak, miał w głosie czysty sarkazm, bo loki Stylesa zupełnie nie chciały się w tym dniu jakkolwiek układać.
Gdy rudowłosa i zajebiście sławny piosenkarz zamknęli za sobą drzwi, na sali nagle zapadła cisza pełna zdziwienia i szoku.
— Cześć, ekipo! — przywitała się z uśmiechem Annie, niewzruszona milczeniem wszystkich dookoła. — Jak nastroje? — rzuciła w eter, uśmiechając się od ucha do ucha.
Podbiegła do Cypriana i ucałowała policzek przyjaciela. Harry przywitał się z blondynem męskim uściskiem dłoni i przeniósł wzrok na zszokowanych uczniów, posyłając im szeroki uśmiech.
— Czekaliśmy na was — wypomniał im Bierzyński z aktorską pretensją w głosie.
— Zatrzymała nas sprawa życia i śmierci — odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem Styles, zaciskając wargi, aby stłumić głęboko w sobie śmiech, cisnący mu się do gardła.
Za to Annie parsknęła pod nosem, wyraźnie rozbawiona tym zdaniem, sprzedając ich w oczach przyjaciela bez krzty pomyślunku. Harry spojrzał na nią z dezaprobatą i przewrócił oczami. Bierzyński tylko pokręcił głową z niedowierzaniem i odchrząknął, prostując plecy i spoglądając na "swoje dzieciaki".
— Harry, konsola już na ciebie czeka — powiedział po angielsku, a zielonooki posłusznie skinął głową.
Styles spojrzał jeszcze na zestresowanych uczniów i odwrócił się w ich stronę, stając przed sceną. Objął ramieniem talię Annie i odezwał się do nich:
— Cześć, kochani. Nie miałem jeszcze okazji przedstawić się wam oficjalnie. Jestem Harry, ale to pewnie już wiecie. — W tym miejscu wywołał zbiorowy chichot dzieciaków. — Moją obecność z wami dziś zawdzięczam tej rudej piękności — posłał Annie rozbrajający uśmiech i cmoknął przelotnie jej czoło. — Pamiętajcie, że dzisiejszy wieczór jest wasz. Wszystko to, co dzisiaj się wydarzy jest dla was. Cieszcie się sceną i jedyne, czym macie się przejmować, to tym, czy w stresie jesteście w stanie pamiętać o tym, że czerpiecie z występowania ogromną satysfakcję, spełnienie i szczęście — oświadczył im powoli, upewniając się, że każde z nastolatków rozumie jego słowa. — Reszta nie ma znaczenia.
Wpatrywali się w niego z szeroko otwartymi oczami, niedowierzając, że mowę motywacyjną przed wielkim koncertem prawi im - jak gdyby nigdy nic - taki artysta.
— Pamiętajcie, że macie we mnie wsparcie, aczkolwiek to nie mnie powinniście się dziś bać najbardziej — zachichotał niewinnie i wymownie wsadził Annie palec pomiędzy żebra na tyle mocno, że pisnęła protestująco, odskakując od niego.
— Styles... — pogroziła mu palcem teatralnie, spoglądając na bruneta spod długich rzęs karcącym wzrokiem.
— Ta terrorystka powinna was stresować bardziej, niż ja — dodał uroczo, wystawiając Annie język. — Uciekam do sprzętu — zakomunikował głośno. — Wszystkie harmonogramy, plany i rozpiski mam na twoim komputerze, skarbie? — upewnił się jeszcze, wskazując na torbę, którą miał zawieszoną na ramieniu i zwracając się do małżonki, która w dniu dzisiejszym obrączkę ślubną zawiesiła na złotym łańcuszku, na którym spoczywał również jej pierścionek zaręczynowy. Całość spoczywała pod jej koszulą, bezpiecznie ukryta przed wzrokiem niewtajemniczonych w ich małżeństwo osób.
Annie pokiwała głową i oddała ukochanemu swoją - a właściwie, to jego własną - marynarkę, którą miała zarzuconą na - również jego własną, ale chwilowo należącą do niej samej - koszulę. Celowo wybrała ubrania, w których czuła się luźno i swobodnie, a które nie podkreślały jej ciążowych krągłości jakoś szczególnie mocno - nie, żeby i tak nie rzucały się one w oczy. Podwinęła rękawy koszuli i ukradła Harry'emu buziaka z policzka. Pokierowała go w stronę stanowiska technicznego, a potem skrzyżowała ręce na piersi i z łobuzerskim uśmieszkiem stanęła przed samym środkiem sceny.
— Cudownie was widzieć osobiście, kochani! — wyznała szczerze w ojczystym języku. — Tak wyglądacie dużo lepiej, niż na Skype! Tęskniłam!
Odpowiedział jej zbiorowy śmiech. Przez cały czas, w trakcie którego Annie nie mogła być z dzieciakami osobiście na próbach, starała się nadrobić swoją obecność online.
— No, dobrze! — Tutaj Annie klasnęła w dłonie. — Zaczynamy od samego początku. Numer pierwszy, bez podkładu, zapraszam wszystkich. Soprany na lewo, alty na prawo, dziewczyny — zarządziła, zwracając się do rządku zestresowanych młodych dziewczyn i głośno nabrała powietrza do płuc.
Harry z podziwem i z rozczuleniem obserwował dyrygującą dzieciakami Anastasię, która bezlitośnie przypomniała uczniom, że mimo radości i szczęścia nadal powinni pilnować tonacji, harmonii swoich głosów i śpiewania w tempie. Była stanowcza i doskonale wiedziała, że poprzeczka dzisiejszego wieczoru została postawiona wysoko. Zależało jej na tym, aby to sami chórzyści byli dumni z tego, jak wiele osiągnęli. Wymagała od nich pełnego profesjonalizmu. Krzyczała na nich, śpiewała razem z nimi, przerywała im, poprawiała ich, dawała cenne wskazówki, opieprzyła gościa z ekipy technicznej, który zasugerował przestawienie fortepianu w inne miejsce, sprawdziła wszystkie mikrofony, statywy i to, czy dzieciaki na pewno pamiętają kolejność utworów.
Styles nie mógł się doczekać, aż zobaczy ją w takim szale organizacyjnym przed jego własnymi występami. Czuł, że odnajdzie się w tym zadaniu jak nikt inny, a przy okazji udowodni kilku osobom, że w pewnych kwestiach to ona nosi spodnie w tym związku. Z niecierpliwością odliczał czas do pierwszych momentów, w których to jego małżonka będzie dyrygować nim samym. To będzie ciekawe doświadczenie. Na samą myśl ekscytował się jak szalony.
Spoglądał na rudowłosą z tym łobuzerskim uśmiechem, który niezmiennie ukazywał dołeczki w jego policzkach. Był dumny. Ogromnie mocno dumny. Annie i Cyprian włożyli dużo pracy w to, aby dzisiejszy wieczór był profesjonalnym w każdym calu i efekt ich starań był dostrzegalny gołym okiem. Harry zerknął na suwaki, które miał przed sobą i zgodnie z rozpiską, która wyświetlała się na ekranie laptopa rudowłosej, przełączył trzy z nich, aby dostroić odpowiednie mikrofony do kolejnego utworu.
Pomiędzy śpiewaniem, a nerwowym zerkaniem na zegarek Harry poczuł się głodny, więc kazał Cyprianowi zamówić pizzę dla wszystkich, pamiętając o tej nieszczęsnej hawajskiej, którą obiecał Anastasii. Skradł tym aktem serca dzieciaków: i nie wiedział, czy bardziej dlatego, że załatwił im jedzenie, czy dlatego, że załatwił im pół godziny przerwy od pewnej rudej terrorystki, która czepiała się każdego dźwięku. W trakcie jedzenia pizzy Styles usiadł pomiędzy nastolatkami i razem z Cyprianem i Annie upewniał się, czy na pewno udało im się cokolwiek przełknąć, zanim ponownie wrócili do śpiewania. Starał się oswoić uczniów ze swoją obecnością, ale nie bardzo mu to wyszło. Dzieciaki nadal nie strasznie się przy nim denerwowały. Rozumiał to. Dlatego nie robił niczego na siłę i, gdy tylko mógł, znikał w kanciapie technicznej, oddzielonej od sali wielką szybą. Nie chciał ich stresować dodatkowo.
Ostatecznie, próba skończyła się pół godziny przed rozpoczęciem koncertu. Czyli: w idealnej chwili, bo organizatorzy chcieli już zacząć wpuszczać gości na salę. Annie upewniała się ostatni raz, że na pewno wszystko na scenie ustawione jest tak, jak być powinno. W tamtym momencie oficjalnie otworzyły się drzwi wejściowe. Dzieciaki i Cyprian uciekli na backstage, a Harry z drugiego końca sali obserwował ruchy ukochanej, która jeszcze krzątała się po scenie, porządkując kable od nagłośnienia tak, aby zminimalizować ryzyko potknięcia się o nie w trakcie występowania.
Styles zmrużył oczy, gdy dostrzegł jak rudowłosa wyprostowała się nagle, spoglądając w kierunku wchodzących na salę pierwszych słuchaczy.
Z daleka wyraźnie widział, że się spięła i przez zbyt długą chwilę skupiła wzrok na jednym punkcie, nadal stojąc niemal na środku sceny.
Przeklął w duchu to, że zapomniał zabrać z auta okularów korekcyjnych. Nie widział dokładnie, co było powodem tak nagłej reakcji Anastasii, ale był przekonany, że nie wróżyło to niczego dobrego. Wodził wzrokiem za rudą czupryną, gdy Annie zbiegała po schodkach ze sceny i dreptała w jego kierunku przez całą długość sali. Wspięła się po schodkach, aby zająć miejsce na fotelu obok niego. Opadła na biurowe krzesło, wiedząc, że Harry wwierca się w jej ciało pytającym spojrzeniem.
Nie odzywała się przez dłuższy moment, zagryzając dolną wargę i gapiąc się przed siebie. Ignorowała obecność szkła, lustrując wzrokiem sam środek wielkiego ekranu rozstawionego za sceną. Wyglądała, jakby coś właśnie wyprowadziło ją z równowagi. Albo, jakby się czegoś śmiertelnie mocno przeraziła. Harry nie był pewny, która z tych opcji była prawidłowa, ale jej mina jednoznacznie wskazywała na to, że coś się wydarzyło.
— Kochanie... — szepnął w końcu, przerywając ciszę i nachylił się w jej stronę, układając dłoń na jej udzie, aby zwrócić na siebie uwagę szarookiej.
Annie podniosła na niego wielkie oczy.
— Aneczka, co jest? Paparazzi? — dopytał, zatroskany i przestraszony.
Rudowłosa pokręciła przecząco głową.
— Gorzej, Harry.
Styles uniósł brwi i zamrugał kilka razy, niewiele rozumiejąc.
— Gorzej?
To jest coś gorszego od paparazzi?
— Gorzej... — szepnęła.
— Czyli?
— Mój były tu jest — wyrzuciła z siebie cicho.
Harry złapał się na tym, że mimowolnie rozchylił wargi z wrażenia. Rozchylił usta w zdziwieniu, a jego brwi podjechały wyżej. Spojrzał na Annie z niedowierzaniem.
— Co on tu robi? — syknął, a oburzenie w jego głosie mieszało się z szokiem.
— Też chciałabym znać odpowiedź na to pytanie, mąż... — mruknęła niemrawo.
Przez chwilę siedzieli w absolutnej ciszy, pogrążając się w swoich myślach.
— Wyglądałaś na przestraszoną, gdy go zobaczyłaś — odezwał się nagle Harry.
Annie skrzywiła się z niechęcią.
— Raczej na zszokowaną. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze świadomie pokaże mi się na oczy. Zwłaszcza po naszej ostatniej rozmowie na cmentarzu... Brałam go za mądrzejszego człowieka — mówiła cichutko, choć ironicznie, nerwowo bawiąc się rąbkiem koszuli, którą miała na sobie. Przełknęła głośno ślinę i westchnęła ciężko. — Na chuj tu przylazł, Harry? — spytała hipotetycznie, rzucając siarczystym przekleństwem.
Brunet aż jęknął.
— Ann, błagam cię, miej litość dla moich uszu... — skrzywił się i przyciągnął ją do siebie, gestem prosząc, aby usiadła na jego kolanach. — Ja też nie wiem, czemu miał czelność się tu pokazać, ale to nie jest powód do tego, żebyś waliła obelgami jak menel.
Annie spojrzała na niego, oburzona jego słowami, sadowiąc się na kolanach Harry'ego.
— Sam jesteś jak menel, Styles. Ogoliłbyś się w końcu — odpyskowała mu, przejeżdżając dłonią po jego policzku z aktorską pogardą wymalowaną na twarzy.
— Uspokój się, żona, ty dzikusie — zachichotał, przytulając ją do siebie mocniej. — Dlaczego aż tak mocno się przejmujesz tym, że tu jest...? — spytał powoli i ostrożnie, gdy już był pewien, że rudowłosa czuje się bezpiecznie w jego ramionach.
Annie zacisnęła wargi, wzdychając ciężko.
— Za dużo wspomnień, kochanie... — wyznała cichutko. — Za dużo wspomnień z czasów, gdy na tej sali byli ze mną rodzice i zbuntowana Tosia. I on sam. I Cyprian. To wszystko do mnie dzisiaj wraca tak bardzo... mocno... — urwała, głośno przełykając ślinę. — Śpiewanie na tej scenie miało być samo w sobie wyzwaniem i bez obecności tego człowieka...
Harry czule głaskał jej plecy przez cały czas, gdy szeptem wypowiadała kolejne słowa, tłumacząc mu swoją mieszankę emocji, która właśnie się w niej kotłowała. Dał sobie chwilę czasu na przetrawienie jej słów, a potem odezwał się równie cicho, co ona sama:
— A może dzisiejszy wieczór jest nam dany po to, aby zamknąć ten rozdział? Może czas zamienić te bolesne wspomnienia w te piękne? — zapytał cicho, drugą dłonią głaskając jej udo przez spodnie. — To jasne, że nigdy nie zapomnisz o tym, co się działo w tej sali, kotku. O rodzicach i o tym, jak bardzo byli z ciebie dumni. Nawet o tym typku nie zapomnisz. Nie musisz o tym wszystkim zapominać... Za to masz okazję dziś udowodnić światu i sobie samej, że ruszyłaś dalej. Że jesteś szczęśliwa. I, że pamiętasz. I, że zawsze już będziesz pamiętać... Pamięć, a życie przeszłością to dwie różne rzeczy, piękna. Akceptacja przeszłości jest ważniejsza, niż jej rozdrapywanie... — mówił do niej cicho, a gdy skończył podniósł oczy na twarz Annie.
Miała łezki na policzkach.
— Matko jedyna, czemu ty płaczesz? — spytał natychmiastowo, przejęty i wystraszony. Spodziewał się wszystkiego, ale nie widoku jej łez.
Annie uśmiechnęła się do niego czule i wyciągnęła dłoń w kierunku policzka bruneta, aby przejechać po jego buzi opuszkami palców.
— Mam strasznie mądrego męża, wiesz? — palnęła, rozczulona.
Harry zachichotał bezsilnie i odwzajemnił uśmiech, ścierając czule łezki z jej twarzy.
— Oj, Ana...
— Kocham cię, Styles — mruknęła, pozwalając sobie na czułe pocałowanie jego czoła. — Masz rację. Masz absolutną rację, Harry... — wyszeptała.
W tej samej sekundzie oboje nagle podskoczyli w miejscu, gdy do ich małej kryjówki z hukiem wpadł Cyprian, średnio skutecznie siląc się na cichy ton głosu:
— Ruda! — zawołał od progu. I chociaż w głośnikach na sali rozkręcona była muzyka, aby goście nie zajmowali miejsc w absolutnej ciszy to Annie i tak wiedziała, że Bierzyński właśnie nieumyślnie ściągnął na siebie uwagę większej ilości par oczu, niż powinien. — Widziałaś, kto siedzi w pierwszym rzędzie? — To pytanie udało mu się już wyszeptać.
— Obama? — sarknęła oczywistym tonem, obracając głowę w kierunku blondyna.
— Och, czyli już go widziałaś — odpowiedział sam sobie Bierzyński, uśmiechając się łobuzersko. — Nie uważasz, że po tym wszystkim, co ten szmaciarz...?
— Cyprian... — upomniała przyjaciela ostro, wchodząc mu w słowo.
— No co? Nigdy go nie lubiłem — przyznał nagle, spoglądając wymownie na Stylesa. Nie dokończył poprzedniego pytania. — Co ty na to, żeby sięgnąć po specjalny repertuar w drugiej części? — zapytał, wyraźnie zbyt podekscytowany.
Annie uniosła jedną brew, bojąc się dopytać o to, co właściwie blondyn ma na myśli.
— Obgadamy to na przerwie, dobra? Uciekam do dzieci. Puściłem ich na fajkę. Mam nadzieję, że nie będą nic jarać na rozluźnienie, bo zamiast rozwiązania umowy dostanę na mordę dyscyplinarkę od dyrekcji.
Tak szybko jak wpadł, tak szybko wypadł z maleńkiego pomieszczenia, nie żegnając się z małżeństwem. Harry i rudowłosa przez chwilę wpatrywali się w miejsce, w którym przed chwilą stał Cyprian.
— Wiesz, o co mu chodziło? — wymruczał w końcu Styles.
— Nie mam pojęcia, żabko. — Annie wydęła wargi bezsilnie. — Ale obstawiam powrót do wspomnień.
Harry pokiwał głową powoli, jakby coś intensywnie analizował.
— Nie rób niczego, co miałabyś zrobić wbrew sobie — szepnął czule, zakładając niesfornego loczka za jej ucho.
Annie posłała mu delikatny, uspokajający uśmiech.
— Chyba czas udowodnić światu, że ruszyłam dalej, słonko... — wyszeptała, powtarzając jego własne słowa. Wargami musnęła skroń lokatego, wtulając się w niego ciaśniej. — Nie wiem, kiedy nadarzy się kolejna taka możliwość, Harry. Masz rację, wiesz? Czas najwyższy pogodzić się z tym, co było kiedyś... — szepnęła, a potem zrobiła coś, co spowodowało szeroki uśmiech na twarzy Stylesa.
Odsunęła się od bruneta, wygodniej siadając na jego kolanach i dłońmi sięgnęła swojego karku. Odpięła zapięcie złotego łańcuszka. Zaciskając wargi zsunęła z cieniutkiej, złotej tasiemki pierścionek zaręczynowy i obrączkę, chwytając je w dłoń. Łańcuszek włożyła do kieszeni koszuli Harry'ego, która znajdowała się na jego piersi, a potem z cichym westchnieniem wsunęła obrączkę i pierścionek na swój serdeczny palec.
Nie chciała chować ich tutaj. Mogła ukrywać ich małżeństwo wszędzie, ale nie tutaj. I chociaż część niej krzyczała, że to lekkomyślne i skrajnie głupie, to nie chciała udawać kogoś innego w tym właśnie miejscu, przed tą widownią. Chciała udowodnić ludziom, wśród których dorastała i wśród których się wychowywała, że ułożyła sobie życie. Że nie muszą na nią patrzeć przez pryzmat sieroty i współczucia. Chciała im pokazać, że ma przy sobie człowieka, który daje jej siłę. Człowieka, który jest jej fundamentem - nieważne, kim jest. Jest przy niej. Myślami wróciła do dzisiejszego popołudnia i aktu, w trakcie którego Harry po raz kolejny odsłonił przed nią każdy skrawek swojego serca. Uśmiechnęła się do swoich myśli, raz jeszcze czując, jak jej klatkę piersiową zalewa fala błogiego, łaskoczącego ciepła.
Z nim mogła wszystko.
Podniosła wielkie, szare oczy na twarz Harry'ego, który z satysfakcją zagryzał policzek od wewnątrz. Oczy mu się świeciły, a na buzi miał łobuzerski uśmieszek.
— Miałem nadzieję, że dzisiejszego wieczora w końcu to zrobisz — przyznał z uznaniem. — Ja swojej nie zdjąłem.
Chwycił prawą dłoń Annie i uniósł ją sobie do ust, aby cmoknąć miejsce, w którym obrączka łączyła się z jej ciepłą skórą. Akceptował każdą jej decyzję, ale cholernie cieszył go ten mały-wielki gest, na który się zdobyła.
— Czyli, co? Teraz już wszystko będzie dobrze? Już się nie denerwujesz? — zapytał, obejmując ją ciasno ramionami.
Annie parsknęła śmiechem.
— Sram po gaciach z nerwów, Hazz...
— Będzie dobrze, żonka — powtórzył. — W końcu wyjdziemy na tę scenę razem.
— Chciałeś mnie pocieszyć, mąż?
— Ej! Staram się być oparciem, niewdzięcznico! — oburzył się teatralnie. — To będzie ważny wieczór, śliczna. Ale jestem przy tobie cały czas, pamiętaj. — Cmoknął czule jej policzek, zerkając na godzinę. — Zaraz startujemy.
Obiecałam, że oddam w Wasze ręce wszystko, co powstało przez ten miesiąc.
No, to oddaję.
*
Betowanie: niezastąpiona @this_anjakey
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top