110

Czerwiec był przepiękny. Nie tylko dlatego, że letnia pogoda dopisywała. Harry i Annie zaszyli się w rodzinnym domu jej rodziców, zapominając o całym świecie i o tym, że dni w kalendarzu lecą jak szalone. Czas płynął im inaczej, niż wszystkim dookoła. Przynajmniej takie mieli wrażenie.

Większą część wspólnych dni spędzali na powietrzu: Harry doprowadzał do porządku ogródek i brał się za mniejsze prace naprawcze zarówno na posiadłości rodziców małżonki, jak i na podwórku jej babci. Tutaj coś przekopał, tam przyciął drzewka, w innym miejscu skosił trawę i naprawił kawałek ogrodzenia: nic skomplikowanego, co mogłoby spowodować, że przy jego własnej nierozwiniętej koordynacji ruchowej zrobi sobie krzywdę. Poza tym: czuł się bezpieczny, bo przecież miał w domu pielęgniarkę. Pokładał w Annie ogromne nadzieje. W końcu uratowałaby go, gdyby sobie coś uszkodził, nie?

Małżonkowie byli częstymi bywalcami u babci Annie. Starsza, szarooka kobieta - która za każdym razem na ich widok uśmiechała się z entuzjazmem przygotowując herbatę i wyciągając świeżo upieczone ciasto - nie mogła się nimi nacieszyć. Annie śmiała się, że Harry wróci z tych małych wakacji cięższy o jakieś pięć kilo. No, a ona sama o jakieś dziesięć.

Poza odwiedzinami babci, sprzątaniem, ogrodnictwem i majsterkowaniem wylegiwali się na bujanej huśtawce, łapiąc promienie słońca, które pieściło ciepłem ich twarze. Harry często rozścielał na trawie koc i, w akompaniamencie śpiewu ptaków i odgłosów natury, brał się za dokańczanie piosenek, które zaczął pisać już dawno temu. Rudowłosa brała w tym procesie czynny udział, często przejmując gitarę z rąk męża i pomagając mu w układaniu wersów. Dużo rozmawiali. Opowiadał jej o swojej relacji z Camille i dzielił się wspomnieniami, dokańczając teksty, których do tej pory nie był w stanie skończyć samodzielnie.

Jeśli nie brali się za granie, lekcje ukulele albo czytanie na świeżym powietrzu, to Harry przynosił na dwór stos poduszek i swojego laptopa, organizując "miniaturowe kino na świeżym powietrzu".

Podobnie, jak właśnie w tej chwili.

Annie leżała na boku, ułożona wygodnie na miękkich poduszkach. Oparła się policzkiem o swoją dłoń. Harry wtulał się tyłem głowy w jej dekolt, a rudowłosa obejmowała go drugim ramieniem, raz po raz dłonią wracając do przeczesywania jego przydługich loków, gdy wpatrywał się w ekran laptopa stojącego na poduszce obok nich. Wsunęła nos w jego kędziory i składała czułe pocałunki na jego głowie, zamykając oczy i wdychając zapach jego szamponu do włosów. Średnio interesował ją film.

Rudowłosa zachichotała, gdy Styles, wychylił ramię, aby ułożyć rękę na jej nogach i zacisnąć palce swojej dłoni dookoła jej kostki. Palcem połaskotał jej skórę, zauważając bystro:

— Znowu nie oglądasz.

— Miziam mojego męża. To przyjemniejsze zajęcie, niż gapienie się na DiCaprio. Wiesz, że go nie trawię — wymruczała, chichocząc i zamruczała protestująco, gdy Harry odsunął się od niej, aby położyć się na plecach.

Posłał Annie zadziorne spojrzenie i uniósł jedną brew.

— To klasyka kina, żona — uświadomił ją oczywistym tonem i parsknął śmiechem, gdy przewróciła na niego oczami.

— Dlaczego po prostu nie możemy obejrzeć Harry'ego Pottera? — Wydęła wargi jak niezadowolona dziewczynka.

— Widziałaś wszystkie części milion razy — przypomniał jej.

— Tak samo jak ty Titanica, skarbie. Nie znoszę tego filmu... — jęknęła rozpaczliwie. — Kogo bawi oglądanie w kółko tego, jak pasażerowie topią się w lodowatym oceanie? Jesteś popaprany, kochanie.

— Nie oglądam tego, żeby patrzeć na topielców, tylko żeby patrzeć na wielką miłość Rose! — Oburzył się.

— Aaa! Czyli to o Rose tu chodzi, żabko? — Annie otworzyła wargi w teatralnym szoku i skrzyżowała ramiona na piersi, unosząc brwi.

Teraz to Harry przewrócił oczami, chichocząc, jakby złapała go na gorącym uczynku.

— A poza tym: nie będziemy oglądać Pottera, bo nie znoszę jak główny bohater ma na imię tak samo, jak ja. Przez cały film mam wrażenie, że ktoś mnie woła. — Zmienił temat i zaśmiał się głośno, a Annie spojrzała na niego jak na idiotę.

— I to dlatego masz uraz do twórczości J.K. Rowling? — sarknęła.

Harry wzruszył bezradnie ramionami.

— Od tej pory to ja — podkreślił dumnie — jestem jedynym Harry'm w twoim życiu, kochanie — oświadczył jej z szerokim uśmiechem, siląc się na aktorki, bezsilny ton.

Roześmiał się perliście na widok jej oburzonej miny i przyciągnął ją do siebie, aby cmoknąć czubek jej nosa.

Dłoń Harry'ego powędrowała na jej brzuch, czyli tę część ciała, która - odkąd znajdują się w jej rodzinnym domu - przyprawiała ją o niewyobrażalnie wielką skalę emocji. Przez niedowierzanie, zachwyt, po płacz, strach, kończąc na rozczuleniu i radości. Miała wrażenie, że jej ciało dosłownie rosło z dnia na dzień. Właściwie: to nie było tylko wrażenie. Pogodziła się z tym, że nie ma opcji, aby weszła już w swoje dopasowane, obcisłe jeansy, które tak kochała. Ogólnie przestała się mieścić w swoje stare ubrania, dlatego chodziła w tych Harry'ego i to nawet nie we wszystkich, bo jego koszulki zaczynały opinać jej zaokrąglony pas, a w jego koszulach również zaczynała mieć coraz mniej miejsca "na luz". Wiedziała, że taka jest kolej rzeczy - każda kobieta to wie. Nie zmieniało to jednak faktu, że chodziła odrobinę sfrustrowana. Nie dość, że przechodziła przez to pierwszy raz w życiu, to od razu musiała brać poprawkę na ilość dzieci, które nosiła pod sercem. Obstawiała, że z jednym byłoby prościej. Ale nie, Styles musiał od razu popełnić dwójkę na raz.

I, chociaż ten wyjątkowy czas przy tym wyjątkowym mężczyźnie i to, co teraz razem przeżywali było spełnieniem jej marzeń to jednocześnie uświadomiła sobie, że ta magia pociąga za sobą aspekty ciąży, o których nikt - dziwnym trafem - nie wspomina, gdy mówi o tym "cudownym czasie".

Miała kondycję dwulatka, który dopiero uczy się biegać: po kilku szybszych krokach zaczynało jej się kręcić w głowie i brakowało jej tchu. Była wiecznie zmęczona. Opanowała sztukę ekspresowego zasypiania w skrajnie niewygodnych miejscach. Spacery ze Stylesem, który miał tylko troszkę dłuższe nogi od niej samej, z reguły kończyły się na błaganiu go, aby zwolnił tempo, do czego oboje nie byli przyzwyczajeni: zawsze to Annie poganiała bruneta, bo ruszał się jak przysłowiowa mucha w smole. Non stop biegała do łazienki, przeklinając pojemność swojego pęcherza. Letnia pora i to, że najchętniej wlewałaby w siebie hektolitry wody wcale nie pomagały jej normalnie funkcjonować. Nie wspominając już o tym, że wiecznie było jej albo przeraźliwie zimno, albo gorąco jak w piekle: nie było niczego pomiędzy. Albo spała w nocy całkowicie odkryta i jęczała, że nie może zasnąć, albo kradła mężowi jego kołdrę, żeby spać pod dwoma. Miała takie dni, że zjadłaby wszystko, co było w lodówce (i to w takich kombinacjach, że sama patrzyła na to ze zwątpieniem) i takie, że nie miała ochoty na nic, bo jej żołądek buntował się w spazmach dokuczliwych mdłości. Dodatkowo, dziesięć razy mocniej czuła zapach potu, sera, chloru, duszących perfum i kilku innych rzeczy, które w jej obecnym stanie mogły przyprawić ją o nagłe wymioty. Żyć nie umierać.

Harry wspierał ją tak bardzo, że czasem aż brakowało jej słów. Był przecudowny. Za każdym razem z samego rana, gdy po kąpieli szczotkowała zęby, owinięta w ręcznik, Styles klękał przed nią, całował jej brzuch i powtarzał, że z każdym dniem wygląda coraz piękniej. Gdy przyłapywał ją na tym, jak krytycznie omiata swój wygląd w lustrze unosił jedną brew i wciskał w jej usta głęboki pocałunek, mamrocząc, że jest dla niego całym światem, skutecznie odwracając jej uwagę od tych mniej pozytywnych myśli. Był niesamowitym oparciem.

W otchłani internetu Styles znalazł jakąś aplikację, z której raz w tygodniu odczytywał jej na głos rzeczy, które ich ukochane córki już potrafią robić i to, ile już ważą i mierzą. Robił to w uroczysty sposób, podczas śniadania. Raz w tygodniu sukcesywnie siadał i brał w dłoń swoją komórkę, aby na głos odnaleźć opis tego, na jakim etapie rozwoju są ich "dwie księżniczki". Gdy w dwudziestym tygodniu ciąży wyczytał, że ich maluchy zaczynają kształtować już narządy zmysłów z rozczuleniem obserwowała, jak zaświeciły mu się oczy. To, jaka radość go ogarnęła, gdy zrozumiał, że jego pociechy już go słyszą... Annie na zawsze zapamięta to, jak omal się nie popłakał. Od tamtego dnia śpiewał jej co wieczór - nie tylko przy pisaniu nowych piosenek. Czasem mruczał przeboje bajek Disney'a, układając głowę na jej dekolcie, a czasem po prostu brał do łóżka ukulele przed tym, jak kładli się spać.

Brunet przesunął czule dłonią po materiale swojej własnej bawełnianej, białej koszuli, którą Annie założyła na siebie dzisiejszego poranka.

— Nie czułaś nic jeszcze? — spytał z nadzieją, przyprawiając swoją małżonkę o czuły uśmiech.

Harry nie mógł doczekać się chwili, w której Annie poczuje pierwsze ruchy dziewczynek w swoim łonie. Był bardziej podekscytowany tym, niż tym, że rudowłosa zgodziła się na wspólne wybieranie nowego, rodzinnego samochodu i fotelików dla dzieci.

A to znaczy, że bardziej podekscytowany już nie mógł być, bo skończyła mu się skala.

— Będziesz wiedział, jeśli poczuję — odpowiedziała mu z czułością i zmierzwiła jego loki na głowie. — Może nasze dzieciaki będą z kategorii grzecznych i leniwych, skoro jeszcze nie dają o sobie znać?

Brunet parsknął śmiechem.

— Mam ci przypomnieć, kto jest ich ojcem?

Annie skrzywiła się teatralnie, jakby przypominając sobie o odpowiedzi na jego pytanie.

— Znając ich ojca powinnam cieszyć się świętym spokojem, póki mam taką możliwość — wyszczerzyła się, spoglądając na łobuzerską minę męża.

— Żebyś wiedziała... — Harry wydął wargi i nachylił się nad rudowłosą, aby wpić się w jej wargi.

Rudowłosa zachichotała w jego usta, gdy językiem wkradł się na jej podniebienie. Zadziornie pociągnęła za jeden ze zwiniętych rogów bandanki, którą Harry zrolował i zawiązał na swojej szyi. Miał ją na sobie tylko dlatego, że ich pies upatrzył sobie ją jako nową zabawkę, a Styles nie miał zamiaru zostawiać jej na pastwę psich zębów. Tucker był niepocieszony takim bezdusznym zachowaniem ojca.

— Nie miałeś się widzieć z Cyprianem o trzeciej? — przypomniała sobie nagle, odrywając się od ust bruneta.

— Miałem.

Obróciła głowę w bok, aby spojrzeć na zegarek na swoim nadgarstku.

— Jest za piętnaście — zauważyła bystro.

Harry zrobił wielkie oczy.

— Cholera jasna! — zaklął pod nosem.

Zerwał się na nogi jak oparzony i posłał Annie uroczy uśmiech, otrzepując swoje ciemne, obcisłe jeansy i biały t-shirt.

— Chcesz coś ze sklepu? Przejadę się po zakupy, jak już będę wracał.

Rudowłosa podniosła się do siadu i pokręciła przecząco głową.

— Nic poza tym, czego nie było rano.

— Mleko, truskawki i jogurt? — spytał, wyliczając.

Annie przytaknęła.

— Długo wam zejdzie?

— Sprawdzenie całego sprzętu przed jutrzejszym koncertem dzieciaków? — odpowiedział jej pytaniem na pytanie, wiedząc, że Annie doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że próba dźwięku bez dźwiękowca z prawdziwego zdarzenia będzie czasochłonnym zajęciem. — Pewnie do wieczora, piękna.

— Na pewno nie chcecie mojej pomocy? — zapytała z nadzieją, robiąc wielkie oczy.

— Masz odpoczywać, misia — uciął dyskusję, którą przeprowadzali w ciągu ostatnich dwóch dni jakieś pięć razy. — Poradzimy sobie. Cyprian ogarnia temat, pomoże mi. Zostajesz na podwórku, czy mam zanieść te poduszki do domu?

— Uciekaj już, mąż. Lepiej, żeby twój świadek nie strzelał fochem z powodu twojego spóźnienia. Zachowuje się wtedy jak rozkapryszona królewna...

Zaśmiała się, gdy na pożegnanie skradł jej całusa z warg, a potem na boso pobiegł w kierunku tarasu, aby wbiec do salonu. Annie doskonale wiedziała, że właśnie w chaosie biega po parterze, próbując zlokalizować miejsce, w którym ostatnio zostawił kluczyki od auta, okulary przeciwsłoneczne i swoje adidasy. Ułożyła się wygodnie na kocu, wystawiając nagie nogi w stronę promieni słonecznych i sięgnęła po laptopa Harry'ego, aby przełączyć zatrzymanego w połowie Titanica na jedną z części Harry'ego Pottera z cwaniackim uśmieszkiem na buzi.

— Nie będziesz mi mówił, jak mam żyć, Styles — mruknęła buntowniczo sama do siebie, żartując pod nosem.


















































— Cześć, żona! — Blondyn odziany w krótkie spodenki i czarną koszulkę ze zbereźnym napisem na piersi czekał na Stylesa, dopalając papierosa przed schodkami prowadzącymi do drzwi wejściowych domu kultury.

Świecący przykładem nauczyciel roku.

Harry pokręcił głową z niedowierzaniem i wywrócił oczami, wkładając na nos okulary przeciwsłoneczne, gdy już wyskoczył z auta i usłyszał przywitanie blondyna.

Nigdy im tego nie zapomną.

— Cześć, stary — przywitał się z nim, po męsku przybijając dłoń na przywitanie. — Palenie zabija. Nie dmuchaj tym we mnie, błagam — skrzywił się lokaty, spoglądając na Cypriana karcąco znad oprawek okularów.

— No już, już. Dopalę i idziemy do środka. Złość piękności szkodzi, żonka — wymamrotał Bierzyński, wsadzając fajkę pomiędzy wargi i żartując z bruneta. Zaciągnął się tytoniem i zatrzymał dym w płucach, odzywając się na wdechu: — Nie rozmyśliłeś się?

Harry spojrzał w oczy blondyna i pokręcił przecząco głową.

— Nie, Cyprian. Chcę to zrobić. Skończymy próbę i załatwimy to szybko.

Bierzyński wypuścił dym z płuc i zgasił niedopałek o metalowy śmietnik.

— Podziwiam cię — przyznał z aprobatą w głosie.

— Ja siebie trochę też — wymamrotał niemrawo i odrobinę ironicznie Harry, kierując się na schodki.

Styles rozejrzał się dookoła, napierając na szklane drzwi wejściowe ciężarem swojego ciała. W każdym możliwym miejscu wisiały plakaty reklamujące jutrzejszy koncert szkolnego chóru.

Cyprian napisał Anastasii, że wszystkie wejściówki wyprzedały się w dniu, w którym rozpoczęła się sprzedaż biletów. A to wszystko za sprawą głównych sponsorów tego wydarzenia. Bierzyński wspominał też, że z końcem roku szkolnego zwalnia się ze szkoły i ucieka do Manchesteru, aby być bliżej przyjaciółki i jej najbliższych: grono nauczycielskie w szkole urządziło mu piekło po tym, jak miał czelność cokolwiek osiągnąć jako pedagog. I to bez oficjalnej pomocy dyrekcji, wciągając w akcję jakiegoś - pożal się Boże - sławnego, zagranicznego muzyka. Okoliczny skandal. Nie chciał się tam męczyć. Chciał zacząć od nowa. Tylko dzieciaków było mu szkoda.

— Poczekaj chwilę, wezmę klucze — mruknął do bruneta Bierzyński i potruchtał w stronę portierni, dłonią wskazując kierunek, w którym powinien kierować się Styles.

Harry posłusznie podreptał w stronę drzwi do wielkiej auli, w której miał odbyć się jutrzejszy koncert. Poprawił okulary na nosie, gdy minął grupkę nastolatek, która wpatrywała się w niego z konsternacją na twarzach. Wyjął z kieszeni telefon i spojrzał na ekran iphone'a, żeby zająć czymś ręce, gdy wgapiały się w niego niepewne tego, czy jest człowiekiem, za którego go wzięły.

Cyprian pojawił się obok niego w idealnym momencie. Grupa młodych dziewcząt już zbierała się w sobie i miała podejść do bruneta z prośbą o - tak obstawiał - zdjęcie, ale blondyn otworzył drzwi i wpuścił go do środka bez słowa. Przekręcił klucze w zamku od wewnętrznej strony, zamykając ich od środka i wymruczał:

— Dobra, miejmy to za sobą.

Harry dyrygował pracą ich obojga. Sprawdzali po kolei nagłośnienie, instrumenty, mikrofony, mikroporty, światła i wszystko to, co trzeba było wyregulować przed jutrzejszą próbą generalną. Niby wszystko zostało już rozstawione i przygotowane przez wynajętych sprzętowców, ale nikt niczego nie sprawdził i nie skalibrował. Cyprian użyczał swojego głosu do testowania mikrofonów. Nie chciał, żeby to głos Stylesa rozniosła się echem po budynku, sprzedając wszystkim dookoła jego obecność.

Nie przewidział tylko, że Harry - krzyczący do niego głośno polecenia zza konsoli sterującej w języku angielskim i czasem śpiewający do niego fragmenty jakiś utworów w danej tonacji - jest cholernym, profesjonalnym piosenkarzem i, że jego emisja głosu potrafi być piekielnie donośna i bez mikrofonów. Tym sposobem, gdy już skończyli, przed drzwiami do sali koncertowej czekało na nich grono nastoletnich fanek wokalisty. Harry przykleił do twarzy uśmiech i rozdał autografy, zamieniając kilka słów z każdą z nich. Cyprian cierpliwie czekał, aż skończy i patrzył na swoje uczennice karcąco. Wszyscy doskonale wiedzieli, że Harry będzie do ich dyspozycji jutro po koncercie, więc jaki był sens w napadaniu na niego jeszcze teraz? Przecież nikomu nie ucieknie.

Blondyn westchnął ciężko, gdy już udało im się wyjść z budynku.

— Pojadę za tobą.

Cyprian obrócił się w stronę Harry'ego, raz jeszcze odetchnął ciężko i pokiwał głową, słysząc jego słowa.

— Naprawdę nie wierzę, że to robisz, Styles. — Pokręcił głową z niedowierzaniem, otwierając drzwi kierowcy od auta rodziców.

— Po prostu prowadź. — Harry wzruszył ramionami i posłał mu kwaśny uśmiech, a potem wskoczył do samochodu.

— Zwariował — stwierdził bezsilnie Cyprian, mamrocząc sam do siebie. — To będzie jakiś cud, jak Ana go nie zatłucze, jak się dowie, że zrobił to bez niej... — gadał sam do siebie, odpalając silnik auta. — A ja zginę jako współwinny... Było powiedzieć "nie", Cyprian, debilu. Kurwa, no... — westchnął ciężko, wyjeżdżając z parkingu. — Ja się powinienem leczyć, przysięgam — oświadczył głośno sam sobie, manewrując kierownicą.

Kilka minut później oboje parkowali samochody na chodniku przed błękitnym, jednorodzinnym domkiem. Frontowe wejście zdobiły proste, białe kolumny, a po podwórku biegały dwa malutkie pieski, roztaczając wokół siebie więcej uroku, niż przerażenia potencjalnych złodziei.

Cyprian wyskoczył z auta jako pierwszy i sięgnął po paczkę papierosów i zapalniczkę, spoglądając na Harry'ego, który ściskał w dłoni kluczyki do samochodu i białą teczkę.

— Poczekam na ciebie. Jak nie wrócisz za pół godziny to dzwonię po policję — zażartował Bierzyński na wpół gorzko, nadal nie wierząc, że Harry zdecydował się zakończyć całą tę aferę na własną rękę.

— Jak nie wrócę za pół godziny to zadzwoń do mojej małżonki — zachichotał do niego cicho. — Ona będzie skuteczniejsza, niż jakakolwiek policja.

Miał rację.

Cyprian parsknął śmiechem, wypuszczając dym tytoniowy z płuc i z niedowierzeniem obserwował, jak Harry Styles kieruje się w stronę drzwi wejściowych domu dyrektora domu kultury. Bierzyński miał ogromną ochotę zrobić znak krzyża na piersi, gdy Harry nacisnął przycisk dzwonka do drzwi.

Zielonooki odchrząknął, gdy usłyszał ciężkie kroki wewnątrz domu. Drzwi otworzyły się zamaszyście. Zdjął okulary przeciwsłoneczne z nosa i przywitał się uprzejmie.

— Dzień dobry — uśmiechnął się lekko. — Nie wiem, czy mnie pan pamięta. Harry Styles — przedstawił się, ściskając dłoń zszokowanemu mężczyźnie. — Czy zastałem w domu pana córkę?

Mężczyzna zamrugał i uniósł brwi w górę, słysząc pytanie w języku angielskim. Odchrząknął, gdy minął mu pierwszy szok.

— Ale którą? — spytał bystro mężczyzna.

— Och! — Harry miał ochotę strzelić sobie w czoło. — Gabrielę.

— Oczywiście, panie Styles. Zapraszam. — Uchylił szerzej drzwi wejściowe, wpuszczając bruneta do domu. — Proszę dać mi chwilę, zawołam Gabi z jej pokoju. Napije się pan czegoś?

Harry pokręcił przecząco głową i posłał mężczyźnie jeszcze jeden uśmiech. Posłusznie skierował się w stronę wielkiego stołu stojącego w jadalni, przy którym pozwolił sobie zająć miejsce. Ułożył teczkę na blacie i wziął głęboki oddech do płuc. Z piętra dobiegł go donośny głos nastolatki, która wydawała się krzyczeć buntowniczo w stronę ojca, gdy ten wkroczył do jej pokoju.

Po dosłownie minucie dyrektor domu kultury zmaterializował się na schodach, mówiąc:

— Panie Styles, proszę poczekać dosłownie kilka minut. Wie pan, nastolatki... — przeprosił za córkę, która najwyraźniej potrzebowała chwili, żeby się ogarnąć, zanim zejdzie na dół. — Na pewno nie chce pan niczego do picia? Kawy? Wody? Herbaty?

Harry spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Dochodziła szósta popołudniu.

— W sumie czarna kawa nie będzie najgorszym pomysłem — przyznał. — Dziękuję.

Styles w ciszy obserwował mężczyznę, który uruchomił ekspres do kawy i wyjął z szafki duży kubek. Uprzejmie odpowiedział na kilka pytań dotyczących jutrzejszego koncertu, lawirując na granicy tematów niezobowiązujących, dopóki na schodach nie pojawiła się nastolatka, którą ostatni raz miał - wątpliwą - przyjemność widzieć w marcu.

— Dzień dobry — przywitała się drążącym głosem.

Wpatrywała się w Harry'ego wielkimi oczami, niedowierzając. Brunet z daleka dostrzegł, że cała aż trzęsła się z nerwów.

— Dzień dobry, Gabriela. Usiądziesz? — odpowiedział jej łagodnie i wskazał krzesło obok siebie. Wiedział, że był na jej terenie. Taki był zamysł: aby czuła się w miarę swobodnie w trakcie tej rozmowy.

Pokiwała głową i zajęła miejsce za stołem. Jej ojciec postawił na blacie czarną kawę dla Harry'ego, a przed córką stanęła duża szklanka z latte. Skinęła głową w stronę taty, dziękując mu z niemrawą miną.

— Gabriela, nie będę owijał w bawełnę. Domyślasz się, dlaczego tu jestem? — spytał wprost Styles, zmuszając ją do tego, aby podniosła na niego zawstydzony wzrok. Ojciec dziewczyny usiadł przy drugim końcu stołu. Chciał być przy tej rozmowie, ale najwyraźniej nie chciał mocno zaznaczać swojej obecności.

Martwił się o swoje dziecko. To było oczywiste.

Nastolatka skinęła głową, oplatając palce obu dłoni wokół ciepłej szklanki z kawą.

— Będę z tobą absolutnie szczery, Gabriela. Liczę na to, że żadne słowo z tej rozmowy nie wydostanie się poza nasze grono. I nie mam na myśli tylko internetu. To zostanie między nami, w porządku? Nikt z nauczycieli, nikt z chóru, nikt z twoich i moich znajomych się o tym nie dowie, tak? Nawet Cyprian nie będzie wiedział — wspomniał postać jej nauczyciela muzyki, a swojego dobrego przyjaciela.

Gabriela zacisnęła wargi i ponownie pokiwała twierdząco głową.

— Wiesz, że możesz mówić? — zaśmiał się łagodnie, uśmiechając się lekko. Wiedział, że ją paraliżował. Ale tu nie chodziło o to, aby to robił.

— Yym... — zająknęła się. — Tak, jasne. Nikomu nie powiem — wymamrotała nieśmiało, upijając kawy ze szklanki.

Harry westchnął cicho.

— Gabriela, posłuchaj. Długo myślałem nad tym, co zrobić z tym, co się wydarzyło. Bardzo długo — przyznał wprost. — Anastasia cały czas próbowała mnie ubłagać, żebym nie niszczył ci przyszłości i zamknął temat na pouczeniu, które dostałaś od dyrekcji. Prosiła, żebym nie podejmował kroków prawnych.

Po twarzy Gabrysi i jej ojca przemknęło czyste zdziwienie.

— Skąd to zaskoczenie? — zapytał, mając ochotę zachichotać. Upił kawy z kubka, spoglądając na nastolatkę wielkimi oczami.

— Po prostu... Po tym co zrobiłam... — Dziewczyna próbowała zebrać słowa logiczną całość. Brunet dostrzegł, że nerwowo wyłamywała palce pod stołem, próbując uspokoić drżenie dłoni. — ... nie spodziewałam się, że Ana... — Wzięła głęboki oddech. — Nie spodziewałam się, że będzie mnie bronić — wyrzuciła z siebie, walcząc z rumieńcami na policzkach.

Chyba było jej głupio.

Harry pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Świat nie zasługuje na Anastasię. To prawda... — wymruczał, zerkając na ekran swojej komórki, która wyświetliła na ekranie trzy wiadomości od blondyna czekającego na niego przed domem.

Nie odczytał ich. Wygasił ekran urządzenia i spojrzał na Gabrielę. Sądził, że gdy zobaczy ją na własne oczy to znowu ogarnie go furia. Nic takiego się nie wydarzyło. Ostatnio robił ogromne postępy w panowaniu nad swoimi emocjami. Aż sam siebie nie poznawał. Najpierw przy Kendall, teraz tutaj...

To dzięki Annie namacalnie się zmieniał.

— Co tobą kierowało, Gabriela? — spytał spokojnie. — Starałem się to zrozumieć wiele razy, ale nie potrafię. Nawet, jeśli nie wiedziałaś o tym, że Anastasia rozmawiała przez telefon z człowiekiem, który jest dla niej jak rodzony brat. Nawet, jeśli nie miałaś pojęcia o tym, że jest w ciąży i możesz zrobić krzywdę nie tylko jej. Co tobą kierowało? Muszę to zrozumieć, zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. Pomożesz mi? — Jego głos był niski, powolny i spokojny. Łagodny na tyle, aby siedzące przed nim dziewczę było w stanie mu zaufać.

Nastolatka westchnęła i zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

— Panie Styles...

— Wystarczy "Harry" — wszedł jej w słowo. — Nie przesadzajmy — posłał jej uprzejmy uśmiech. — Ostatnio zwracałaś się do mnie po imieniu. Zostańmy przy tym.

Pokiwała głową, upiła kawy ze szklanki i raz jeszcze nabrała powietrza w płuca.

— Ja... — Przełknęła głośno ślinę. — Harry, przepraszam... Ja... Byłam zazdrosna...

— To nie mnie należą się przeprosiny, Gabriela — przerwał jej raz jeszcze, a jego ton stał się odrobinę poważniejszy. — To nie mnie powinnaś przepraszać.

Przez moment w pomieszczeniu panowała gęsta cisza.

— Tak, wiem... — przyznała szeptem.

— Powiem ci teraz coś, co jest rzeczą bardzo prywatną, w porządku? — upewnił się i dopiero gdy skinęła głową, przyzwalając mu, odezwał się raz jeszcze: — Pewnie wiesz, że Ana kończyła tę samą szkołę, co ty. Śpiewała na tej samej auli. Wyjechała na studia i nie miała zamiaru wracać tu nigdy więcej...

— Tutaj wszyscy tak robią — wtrąciła się cicho. — Wszyscy młodzi stąd uciekają, Harry...

Skinął głową, rozumiejąc.

— I, jak pewnie też wiesz, Ana straciła rodzinę w wypadku samochodowym. Ale nie wiesz, że po tym, jak zmarli jej rodzice i siostra, zachorowała na ostrą białaczkę. Jest po leczeniu nowotworowym — mówił cicho i obserwował, jak oczy Gabrieli robią się coraz większe.

Upił kawy z kubka i raz jeszcze zerknął na ekran. Kolejne smsy od Cypriana. Co on taki niecierpliwy był?

— Ann była święcie przekonana o tym, że nie może mieć dzieci, Gabriela. Oboje się z tym pogodziliśmy. Lekarze jednoznacznie odpowiadali, że szanse są znikome. Jej ciąża to dosłowny cud. Spełnienie naszych marzeń.

Jego słowa odbiły się od ścian i wyryły się w głowach dwóch pozostałych osób siedzących przy stole. Zaskoczył ich. Bardzo.

Harry zamilkł na moment i potarł twarz dłońmi.

— I tu nie chodzi o to, że to "ciąża zagrożona". Ten termin używany jest bardzo często. Tu nie chodzi o zwykłe ryzyko i to, że Ana musi odpoczywać więcej, niż inne kobiety ciężarne. Tu chodzi o to, że każdy uraz może realnie zaważyć na tym, że te dzieci straci... — tłumaczył cicho. — Wystarczy, że rozpłacze się o raz za dużo. Albo się zezłości. Albo spanikuje. Hormony rozleją się po jej ciele i... może dojść do nieszczęścia w każdej chwili. Nawet teraz, gdy mnie przy niej nie ma — dodał. — Chociaż jest teraz bezpieczna i jedyne, co może ją zdenerwować to nasz pies, który ostatnio namiętnie pożera nasze skarpetki.

Gabriela aż rozchyliła wargi z wrażenia.

— Wariuję z niepokoju o nich, Gabriela. Przez całą dobę. Kocham ich całym sercem, ale jak nie ma mnie obok Annie to czuję z tyłu głowy strach. Cały czas. A ty... Jesteś bystra. Skoro nawet teraz z tyłu głowy cały czas się o nią martwię, wyobraź sobie co czułem, jak wbiegłem w tamten dzień do auli, gdy popchnęłaś Anastasię na ziemię...

Nastolatka i jej ojciec wstrzymali oddechy.

— Dodaj do tego fakt, że w pierwszych miesiącach ryzyko poronienia jest największe. To był sam początek ciąży. — Jego głos przecinał powietrze, powodując, że w oczach nastolatki zalśniły łzy. — Nawet nie wiesz, co wtedy czułem. Nie byłem Harry'm Stylesem, którego znasz z telewizji i z internetu. Byłem tylko wściekłym i przerażonym facetem, który mógł stracić własne dzieci przez czyjąś lekkomyślność. Przez wymysł. Przez złośliwość. I nie mogłem z tym nic zrobić. Nie mogłem temu zapobiec. Nie mogłem ich ochronić. Mogłem tylko na to patrzeć i czekać, co się wydarzy. Mogłem się tylko modlić, aby nic im nie było...

Gabriela płakała, wpatrując się w jego twarz.

— I w tamten dzień poprzysiągłem sobie, że zrobię wszystko, żebyś poniosła konsekwencje tego, co zrobiłaś — dokończył cicho. — O Boże, poprzysiągłem sobie, że jeśli będę musiał osobiście zejść do samych piekieł, żeby poprosić diabła o ukaranie ciebie, to zrobię to. Bylebyś zapłaciła za to, jak głupio się zachowałaś. Naprawdę... — Pokręcił głową, wspominając swoją wściekłość.

Nastolatka spuściła głowę i otarła łezkę z policzka wierzchem dłoni. Harry domyślał się, że czuła się, jakby czekała na wyrok. Zlitował się nad nią. Wziął głęboki oddech i powiedział na głos:

— A potem dowiedziałem się, że będę miał dwie córki.

Brązowe, zaszklone oczy spotkały się ze szmaragdowymi.

Naprawdę powiedział to na głośno?

— I pomyślałem sobie, że Anastasia ma odrobinę racji — przyznał powoli. — Nie dlatego, że od razu stawiała twoją przyszłość nad swoje dobro. Ale dlatego, że od samego początku była zdania, że zasługujesz na szansę.

Gabriela ponownie otworzyła buzię ze zdziwienia, słysząc jego słowa.

— Bo pomyślałem sobie, że jako ojciec chciałbym, żeby ktoś dał moim dzieciom szansę... Zwłaszcza, że, nie okłamujmy się, będą miały temperament mój i Anastasii. Na pewno nie raz coś odwalą. I wiem to już dzisiaj, chociaż jeszcze nie ma ich na świecie. I wiem, że nie mam pojęcia, jak ja sam miałbym się na to przygotować... — Jego głos odrobinę złagodniał. — Wszyscy popełniamy błędy. Zwłaszcza w tak durnym wieku...

Harry wymienił porozumiewawcze spojrzenie z ojcem nastolatki. Współczuł mu. Dopiero niedawno zrozumiał pewne rzeczy. Wiedział, że człowiek siedzący po przeciwnej stronie stołu kocha córkę całym sercem i zrobi dla niej wszystko, niezależnie od tego, ile głupich błędów popełniła. Czy robił to w zły sposób? Czy dawał jej zbyt wiele? Być może. Każdy robił to najlepiej, jak potrafił. Taka była rola rodzica.

On też będzie przez to przechodził.

Nie chciał oceniać. Nie tym razem.

— Dlatego przyjechałem z tobą porozmawiać, Gabriela. Chcę, żebyś zrozumiała co zrobiłaś. I chcę, żebyś powiedziała mi, co teraz czujesz. Bo po twoich łzach wnioskuję, że zrozumiałaś, co chciałem ci przekazać — powiedział cicho Harry, dopijając swoją kawę.

Dziewczyna podciągnęła nosem i przełknęła głośno ślinę, po dłuższej chwili zbierając w sobie odwagę na to, aby zabrać głos.

— Dostałam lekcję życia, Harry — wymamrotała wstydliwie. — Boże, jest mi tak źle... Jest mi tak... głupio. Przysięgam, że nigdy więcej w życiu nie zareaguję złością, zazdrością i... — tutaj wybuchnęła płaczem, chowając twarz w dłoniach.

I wtedy Harry już wiedział, że postąpił dobrze.

— Ja nie chciałam... — szlochała.

— Wiem, Gabriela. Wiem — wymruczał Harry, wzdychając ciężko i wstał z miejsca, aby objąć ją ramieniem.

Teraz już wiedział.

Chwilę to trwało, zanim dziewczyna się uspokoiła. Gdy to nastąpiło, Harry otworzył teczkę, którą miał ze sobą. Wyjął ze środka zadrukowaną kartkę z podpisem Jackmanna i swoim własnym i podał ją Gabrieli.

— To jest pozew sądowy, Gabriela — oświadczył jej miękko i, gdy zobaczył jej przerażoną minę, dodał natychmiast: — Porwij go. I zapamiętaj sobie ten widok w głowie. Tylko o tyle cię proszę. Dostałaś nauczkę. Nie zapomnij o niej.

Chyba bardziej zaskoczył ją tym, że to ona sama miała to zrobić, niż tym, że w ogóle jej go wręczył.

— No, dawaj — pośpieszył ją nieco zabawnie, widząc, jak zszokowanym spojrzeniem wpatruje się w kartkę.

Gabriela przełknęła głośno ślinę i trzęsącymi się dłońmi podarła papier na pół. A potem raz jeszcze na pół. I raz jeszcze.

Harry uśmiechnął się szczerze, widząc ulgę w oczach jej ojca i brązowe oczy nastolatki, w których tańczyło milion emocji. Był z siebie dumny.

— Będę się zbierał — zapowiedział, podnosząc się z miejsca. — Dziękuję za kawę.

— Harry?

Podniósł oczy na zapłakaną dziewczynę i uniósł brwi pytająco. Obstawiał, że zapyta go albo o jutrzejszy koncert, albo o zdjęcie i o autograf.

O, jak się pomylił...

— Czy jest możliwość, żebym mogła porozmawiać z Anastazją i ją przeprosić?

Musiał mieć naprawdę zaskoczoną minę, bo przez około trzy sekundy zapomniał, że potrafi mówić. Odchrząknął i lekko ściągnął brwi, myśląc nad tym pytaniem.

— Mogę cię do niej zawieźć — zaoferował się.

Sam nie wiedział, kto był bardziej zszokowany jego własnymi słowami: on sam, czy nastolatka. A może jej ojciec?

— Odwiozę Gabrielę, jak dziewczyny porozmawiają. — Te słowa skierował do ojca uczennicy. — W porządku?

Mężczyzna wydawał się być zaskoczony, ale nie zaoponował.

— W porządku, panie Styles — potwierdził i spojrzał na córkę, która podnosiła się z miejsca.

Pożegnał się z Harry'm uściskiem dłoni i odprowadził go do wyjścia. Gabriela zniknęła na piętrze, aby "szybko się ogarnąć i zabrać ze sobą torebkę", więc Harry zadeklarował, że poczeka na nią przy samochodzie, na zewnątrz.

Cyprian omal nie krzyknął z ulgą, gdy sylwetka bruneta pojawiła się na zewnątrz domu dyrektora domu kultury.

— Stary, przysięgam, że wybierałem już numer do rudej!

— Nie drzyj się tak — zaśmiał się Styles, podchodząc do blondyna. — Możesz się zwijać. Zabieram Gabrielę do nas, a potem odwiozę ją z powrotem. Widzimy się jutro na próbie generalnej.

Blondyn udławił się dymem papierosowym, którym właśnie się zaciągał. Harry skrzywił się i poklepał go po plecach, spoglądając na Bierzyńskiego ze zwątpieniem.

— Wszystko okej? Wpadło nie w tą dziurkę?— sarknął zabawnie.

— DOKĄD zabierasz Gabrielę? — wydusił z siebie Cyprian, a jego ton przesiąkał czystą ironią. — Zdurniałeś, Styles?

— Do Annie. Chciała ją przeprosić.

— Przecież pojechałeś tam zawieźć pozew do sądu, stary... — Głos Cypriana jednoznacznie wskazywał na to, że nic już nie rozumiał.

— Porozmawiamy na ten temat innym razem, Cyprian. Okej? Sprawa jest skończona. — Oświadczył mu, dyskretnie ściszając ton głosu i podbródkiem wskazując na jego samochód. — Leć się wyspać. Widzimy się jutro.

Blondyn skapitulował. Nie miał siły bawić się w zgadywanki, a naprawdę nie miał pojęcia o co tu chodziło. Przybił ze Stylesem męską piątkę, zgasił niedopałek papierosa o śmietnik i wskoczył na fotel kierowcy samochodu rodziców, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie skomentował jakkolwiek słów lokatego. Harry pomachał Cyprianowi, gdy auto znikało za zakrętem. Gdy państwo Styles przebywali w domu rodzinnym rudej, blondyn nocował u rodziców, więc przynajmniej nie miał daleko.

Zielonooki sięgnął po swój telefon do kieszeni spodni i odblokował go. Dochodziła siódma wieczorem, a jego małżonka jeszcze się o niego nie martwiła. Aż dziwne. Podniósł wzrok znad ekranu komórki, gdy usłyszał odgłos zamykanych drzwi wejściowych. Gabriela na drżących nogach kierowała się w jego kierunku.

Styles posłał jej uprzejmy uśmiech i otworzył jej drzwi pasażera, aby mogła wsiąść do auta.

— Przepraszam za bałagan, na siedzeniu może być pełno sierści naszego psa — skrzywił się przepraszająco, gdy dziewczyna wdrapywała się na fotel.

— Yymm... — zająknęła się, onieśmielona. — Nie szkodzi.

Harry pokiwał głową i popchnął drzwi pasażera. Obszedł maskę auta i wskoczył na fotel kierowcy, od razu wsadzając swoją komórę w uchwyt deski rozdzielczej. Odpalił silnik auta, zapiął pas i wrzucił kierunkowskaz, kierując się w stronę...

Wydał z siebie zduszony okrzyk, przypominając sobie o czymś ważnym.

— Będziesz miała coś przeciwko, jak zajedziemy jeszcze do sklepu? Obiecałem Anastasii mleko do kawy, truskawki i jogurt naturalny. Rozszarpie mnie, jak tego wszystkiego nie przywiozę, a rano nie będzie mi się chciało wykręcać autem na zakupy — wytłumaczył się uprzejmie, powodując, że nastolatka zrobiła jeszcze większe oczy, niż miała normalnie.

— Nie, no coś ty... — wymruczała potulnie, zbyt zaskoczona, żeby złożyć jakiekolwiek pełniejsze zdanie.

Harry Styles robiący zakupy w tej zapadłej dziurze. To był jakiś kosmos, serio.

Gabriela nie odzywała się ani słowem, gdy brunet w ciszy pokonywał uliczki miasteczka. Zaparkował przy małym sklepiku, do którego miał sentyment z czasów, gdy zawitał w te okolice po raz pierwszy. Wyskoczył z samochodu na dosłownie trzy minuty. Obsługa nadal miała go w dupie tak samo, jak za każdym razem: podobnie, jak wszystkich innych klientów. Przynajmniej zakupy robiło się sprawnie i szybko.

Gdy Harry ponownie zajął miejsce za kierownicą i odpalił silnik, w głośnikach samochodu rozbrzmiał dzwonek połączenia przychodzącego. Na ekranie jego komórki, która automatycznie synchronizowała się z autem, wyświetliło się zdjęcie Anastasii.

Anastasii w sukni ślubnej, uśmiechającej się do obiektywu w ten cudowny sposób, gdy pokazywała fotografowi obrączkę na swojej dłoni. Harry doskonale pamiętał, że sam włożył ją na jej serdeczny palec dosłownie dwadzieścia minut przed tym, jak została zrobiona ta fotografia.

Zdjęcie Annie z podpisem "żonka" w ramach nazwy kontaktu.

Gabriela ukradkiem spojrzała na wyświetlacz, który generował dźwięk i zamarła.

Brunet westchnął cicho. To nie tak, że nie przewidział, że przez dzisiejszą rozmowę i całą tę sytuację nastolatka siedząca obok niego dowie się o ich ślubie. Dopuszczał do siebie taką możliwość. Ufał, że po tym wszystkim zachowa tę informację dla siebie. Po prostu. No, i liczył, że Annie z nią o tym pogada, jak już będą rozmawiać.

Brązowe oczy Gabrieli wylądowały na dłoniach Harry'ego. Jego prawa ręka znajdowała po jej stronie i, cóż, obrączka ślubna z malutkim, wygrawerowanym na wierzchu "A" znajdowała się na swoim miejscu, zdobiąc jego serdeczny palec.

Jakim cudem nie zauważyła jej wcześniej?

Styles wdusił przycisk na kierownicy i odebrał połączenie, odzywając się głośno i bez skrępowania:

— Miłości moja?

— Hej, mąż — przywitał go ciepły głosik, który rozbrzmiał w głośnikach samochodu. — Porwali cię?

Cóż, przywitanie Annie nie pozostawiało złudzeń.

— Jestem prawie w domu, misia — odpowiedział jej bez zająknięcia.

— Ooo, cudownie. Tucker marudzi o jakiś dłuższy spacer chyba. Jest nieznośny cały wieczór. Pobiegasz z nim przed spaniem? — spytała prosząco, beztroskim tonem, a Harry zachichotał, słysząc, jak jednocześnie mówi i do telefonu, i do ich psa, strofując futrzaka, żeby wypuścił spomiędzy zębów coś cennego. — Przysięgam, że jak tego nie zrobisz, to zeżre nam pół chaty w nocy. Przysięgam. Zmęcz go, żabo, albo podziurawi ci wszystkie skarpetki.

Harry zachichotał, jak gdyby nigdy nic.

— Za dwie minuty jestem, skarbie.

— Błagam, powiedz, że masz ze sobą truskawki i jogurt — jęknęła jeszcze zbolałym głosem.

— Mam — zaśmiał się. — A ty podobno nie jesz owoców na noc?

— Nie wypominaj ciężarnej godziny — fuknęła na niego, niby oburzona.

— Nie śmiałbym — zachichotał. — Minutka, kicia.

— Okejka, skarbie — przytaknęła, śmiejąc się i przerwała połączenie.

Gabriela milczała. Harry nie do końca wiedział, czy to przez to, że znajdował się tak blisko niej, czy przez to, że przytłoczyła ją informacja o małżeństwie. Zaparkował auto na podjeździe i zgasił silnik maszyny, a nastolatka sama wyskoczyła z auta.

— Chodź, Gabriela — zwrócił się do niej, gdy już wyskoczył z fotela kierowcy. — Powiem Annie, że tu jesteś, zanim rzuci się na te biedne truskawki — dodał, sięgając po papierową siatkę z zakupami, którą zostawił na tylnym siedzeniu.

Guziczkiem na pilocie uzbroił alarm samochodu i udał się w stronę drzwi wejściowych. Wziął głęboki oddech i nacisnął na klamkę, spodziewając się zastać zamknięte frontowe drzwi. Fuknął pod nosem, widząc, że Annie kolejny raz biegała po domu, zostawiając je otwarte. Za każdym razem prosił ją, żeby je zamykała na klucz, a ona za każdym razem, gdy byli w domu jej rodziców, olewała jego prośbę.

— Brakuje tylko szyldu z napisem "jestem sama w domu, wejdź i mnie zgwałć". Co za kobieta... — sarknął pod nosem, wchodząc do środka. Przepuścił Gabrielę przodem i krzyknął od progu: — ANA! — ryknął od wejścia.

— Cześć, żona! — odkrzyknęła mu z kuchni radosnym głosem.

Harry miał ochotę strzelić sobie z otwartej dłoni w czoło. Kolejny raz dzisiaj.

— Mogę cię prosić?! — starał się delikatnie nakierować ją na to, że nie jest sam. — Miałaś zamknąć drzwi! — krzyknął jeszcze, odstawiając zakupy na szafkę w kuchni.

— W tej dziurze nie ma złodziei! — odkrzyknęła mu beztrosko.

— A gwałciciele i mordercy?! Kochanie, podejdziesz tu?! — darł się do niej, czekając, aż zaszczyci ich swoją obecnością.

Biedna Gabriela, stała obok niego tak przestraszona i zdziwiona tym wszystkim, że straciła wszystkie kolory na twarzy.

Annie mamrotała coś pod nosem i nagle zmaterializowała się w przejściu łączącym kuchnię z otwartą przestrzenią parteru, w której znajdował się korytarz i salon. Zamarła wpół słowa, zastygając w miejscu, gdy jej szare oczy dostrzegły obecność dobrze jej znanej nastolatki. W dłoniach miała wilgotną, kuchenną ścierkę. Zamrugała, nie rozumiejąc, co dziewczyna aktualnie robi w ich domu.

Rudowłosa przeniosła zdziwione spojrzenie na swojego męża i uniosła jedną brew.

— Co tu się dzieje? — spytała mało bystro, rzucając ścierkę na jadalniany stół stojący za nią.

— Kochanie, przywiozłem Gabrielę, bo chciała z tobą porozmawiać osobiście — oświadczył jej uprzejmym tonem, ze stoickim spokojem.

Annie zamrugała raz jeszcze, totalnie nie wiedząc, dlaczego jej mąż mówi te słowa tak wolno i spokojnie. Ostatnim razem, gdy widział tę małolatę na oczy, miał ochotę rozgryźć jej tętnicę szyjną własnymi zębami.

A to znaczyło, że coś ją ominęło.

Posłała mężowi wymowne spojrzenie.

Może udusić go już teraz, czy jeszcze ma poczekać?

— Zróbmy tak: zrobię wam herbaty i przyniosę ją wam na taras, a potem pójdę pobiegać z Tuckerem. Odwiozę Gabrielę, jak już wrócę. Okej? — przedstawił im swój plan, licząc, że jego małżonka nie zada w tym aktualnym momencie niewygodnych pytań.

Annie milczała przez moment, wyłapując z tej propozycji więcej, niż Harry realnie powiedział. Chciał, żeby zostały same, bo najwyraźniej rozmawiał z tą dziewczyną już wcześniej i był pewien, że małolata nie zrobi jej krzywdy. To było ważne. W życiu nie sądziła, że Harry podejmie się takiej rozmowy na własną rękę. To on zwykł być tym bardziej niezrównoważonym i reagującym emocjonalnie. Po drugie: wiedział, że ich konwersacja trochę potrwa. I po trzecie: zostawił nastolatce kwestię wyjaśnienia tego, co robi w ich domu. Gabriela milczała nadal, bo nie miała odwagi się odezwać.

— W porządku... — Szarooka odezwała się ostrożnie po szybkiej analizie sytuacji.

Rudowłosa nerwowo poprawiła niechlujnego koka na głowie i podeszła do drzwi tarasowych w salonie, aby otworzyć je na oścież.

— Gabriela? — spytała uprzejmie, podbródkiem wskazując jej szklane drzwi. Dopiero teraz brązowookie dziewczę ruszyło się z miejsca. Przez chwilę Annie miała wrażenie, że wygląda jak figurka: nie ruszała się i wyglądała na tak zaskoczoną, że chyba zapomniała o oddychaniu. — Rozgość się, śmiało... Już do ciebie idę.

Za Gabrielą ruszył Harry, który zgarnął zakupy z szafki. Gdy nastolatka zniknęła na tarasie, podszedł jeszcze do rudowłosej i przyciągnął ją do siebie, aby skraść jej buziaka z warg, obejmując ją wolnym ramieniem.

— Będziesz się grubo tłumaczył, Styles — mruknęła mu w usta groźnym tonem, siląc się na szept. — Co to ma znaczyć?

— Kocham cię — odpowiedział jej tylko. — Zrobić ci te truskawki z jogurtem i z cukrem?

— Nie ugłaszczesz mnie jedzeniem, Harry... — odpowiedziała mu, czując na sobie wzrok ich gościa, który wpatrywał się w nich, gdy się całowali.

Spojrzał jej w oczy z łobuzerską miną i uniósł jedną brew.

— Och, pewna jesteś? — zironizował cwaniacko.

— Jesteś głupi, Styles. Idź rób tę herbatę — poleciła mu, przewracając oczami.

Cmoknął jej policzek i zniknął w kuchni, kręcąc głową. Annie już-już była jedną nogą na tarasie, gdy dobiegł ją donośny głos bruneta:

— Załóż na plecy sweter, bo chłodno się robi!

Annie spojrzała na Gabrielę i przewróciła teatralnie oczami.

— Musisz mu wybaczyć, bywa upierdliwy — powiedziała do nastolatki w ojczystym języku, przeczuwając, że w ten sposób dziewczyna poczuje się swobodniej.

— Słyszałem cię! — Ich uszy dobiegł krzyk z kuchni. I, chociaż Annie wiedziała, że Harry nie wszystko rozumie po polsku, to i tak była przekonana, że wiedział, że właśnie z niego zaszydziła.

Rudowłosa założyła na siebie kolorowy, pleciony kardigan, który wisiał na oparciu kanapy, a który należał do bruneta. Wyszła na taras i zajęła miejsce na ławce obok Gabrieli, wzdychając cicho.

— Gabriela... Nie ukrywam, że jestem w lekkim szoku. Powiesz mi co takiego się wydarzyło, że Harry osobiście cię do mnie przywiózł? — spytała miękko i wpatrywała się w twarz nastolatki, w oczach której zbierały się łzy.

Nastolatka jąkała się i gubiła słowa, zanim wydusiła z siebie pierwsze "przepraszam".

Harry przerwał dziewczynom tę trudną rozmowę tylko raz: gdy wpadł na taras przebrany w spodenki, koszulkę i adidasy do biegania, stawiając na stoliku przed nimi po kubku herbaty i po miseczce świeżych truskawek pokrojonych na ćwiartki, które wymieszał z jogurtem i z cukrem. Ucałował czoło Annie i gwizdnął na Tuckera, a potem ulotnił się na ekspresowy, wieczorny trening.

Tamtego wieczora Gabriela i Anastazja rozmawiały ponad godzinę. Obie płakały. Gdy Harry wszedł na taras po szybkim prysznicu, przebrany w jeansy i w bluzę, zaczynało już zmierzchać. Zamarł, widząc zapłakaną twarz ukochanej. Annie natychmiast posłała mu uspokajający uśmiech na znak, że wszystko gra, ale i tak musiał mieć zmartwioną minę.

— Gabrysia, twój tata będzie się martwił — odezwała się Annie, spoglądając na zegarek na nadgarstku.

Słysząc zdrobnienie imienia dziewczyny w ustach małżonki Styles wywnioskował, że się dogadały. Naprawdę zamknęli ten temat. Poczuł się z tą myślą naprawdę dobrze. Właściwie. Cieszył się, że rozegrał to właśnie w ten sposób: bez zemsty, bez nienawiści.

Zemsta i nienawiść do niczego nie prowadziły. Nie chciał być takim człowiekiem.

Harry odwiózł Gabrielę do domu i odprowadził ją pod same drzwi, chcąc mieć pewność, że dotarła do domu w jednym kawałku. Nie zadawał żadnych pytań. Wiedział, że jeśli będzie musiał o czymś wiedzieć, to dowie się od Annie.

Z jakiegoś powodu poczuł się odpowiedzialny za tę małolatę. Sam nie wiedział, dlaczego. Zrzucił to na instynkt rodzicielski, który rozwijał się w nim w zastraszającym tempie.

Wrócił i zamknął za sobą drzwi najciszej, jak to było możliwe. Wiedział, że rudowłosa jeszcze nie śpi, ale za to Tucker już słodko chrapał. Nie chciał go obudzić. Cichaczem zsunął ze stóp adidasy i w skarpetkach podreptał w stronę sypialni, w której czekała na niego wykąpana Annie.

Rudowłosa przeniosła oczy z książki, którą akurat miała w dłoniach, na bruneta. Przez moment patrzyli sobie w oczy z lekkimi uśmiechami na twarzach, nie mówiąc nic. Harry sięgnął krawędzi swojej bluzy i zdjął ją z siebie, rzucając ją na fotel pod ścianą. Pozbył się też spodni i skarpetek. W samej bieliźnie wdrapał się na pościel i zakopał się pod kołdrą, przytulając się do Annie, która odłożyła książkę na szafkę nocną. Ułożył głowę na jej piersi i objął ją ramionami, przelotnie jeszcze cmokając jej brzuch przez cieniutką koszulkę, którą miała na sobie. Westchnął rozkosznie, gdy szarooka wplotła dłoń w jego loki.

Uśmiechnął się, gdy usłyszał jej ciche, łagodne pytanie:

— Dlaczego, Harry...?

Och, doskonale wiedział, o co pytała. Westchnął ciężko i ponownie złożył czułego całusa na jej brzuchu.

— Bo sam będę tatą, kochanie... — wyszeptał na tyle głośno, aby na pewno dobrze go słyszała.

Przez moment milczeli, przytuleni do siebie, wsłuchując się w rytm swoich oddechów. Tego typu cisza od zawsze była dla nich relaksująca.

— Dziękuję... — mruknęła cicho Annie, przekładając pomiędzy palcami lokate kędziory Harry'ego.

— Za to, co zrobiłem? — zachichotał miękko.

— Za to, co jest dla ciebie ważne, skarbie...

Jej głos sprawił, że serce zabiło mu szybciej w piersi. Autentycznie. Uśmiechnął się szeroko i podniósł się, aby delikatnie ucałować jej wargi, a potem wrócił do swojej poprzedniej pozycji, przykładając policzek do okrągłego brzuszka ukochanej.

— Wy jesteście dla mnie najważniejsze na świecie — wychrypiał cicho, układając dłoń na podbrzuszu Annie.

Szarooka uśmiechnęła się sama do siebie. Uwielbiała go słuchać. Zwłaszcza, gdy mówił tak ładnie.

Przez chwilę znowu pogrążyli się w tej przyjemnej ciszy, dopóki Harry jej nie przerwał:

— Co robimy jutro na obiad? — spytał nagle, wywołując chichot Annie.

— A ciebie co wzięło na plany żywieniowe o tak późnej godzinie?

— Nie chce mi się jechać rano na zakupy — wyznał nieszczęśliwie.

Rudowłosa zaśmiała się perliście.

— W drodze wyjątku możemy zamówić pizzę przed próbą generalną.

— Błagam, tylko nie hawajska znowu... — jęknął zbolałym tonem, nadal przytulając się do brzucha małżonki. — Jak można jeść ananasa z szynką? — sarknął. — To jakieś wynaturzenie, a nie pizza.

— Odezwał się typ, który polewa cały talerz frytek ketchupem. Ketchup zawsze zostawia się w jednym miejscu talerza, a nie leje się go po wszystkim dookoła! To dopiero jest wynaturzenie, mąż...

— Zaczęliśmy tę dyskusję od tego, że zapytałem co chcesz na obiad, a ty znów do mnie...

Nie dokończył, bo przerwał mu zduszony okrzyk Annie, która nagle podniosła się na łokciach, unosząc się na poduszkach. Oczy miała wielkie i zdziwione.

— ... pyskujesz — dokończył niepewnie Harry. — Wszystko w porządku, kochanie?

Annie zamrugała kilka razy i ułożyła dłoń na dolnej, prawej stronie okrągłego brzucha, marszcząc brwi.

— Anulka? — spytał zaniepokojony Styles, odsuwając się od niej i siadając obok.

Rudowłosa trzymała się za podbrzusze i - nadal bez słowa wyjaśnienia - ściągnęła brwi.

— Skarbie? — napomniał ją, widząc brak jej odpowiedzi. — Straszysz mnie. Wiesz o tym?

Annie rozchyliła wargi i po raz kolejny otworzyła szeroko oczy, zdziwiona. W końcu spojrzała w wielkie, zielone ślepia i zamrugała, jakby upewniając się, że Harry naprawdę jest obok.

— Hazz...?

Uniósł brwi pytająco, słysząc jej ostrożny, pytający ton. Wpatrywał się w nią czujnie, czekając na dalszy ciąg tego pytania, ale ona milczała jak zaklęta. I w dodatku miała dziwną minę.

— Ana, mów do mnie, do diabła... — przypomniał jej o swojej obecności, bo miał wrażenie, że znowu się zawiesiła.

— Kotku... — jej głos był pełen niedowierzania — ... chyba jedna z twoich córek właśnie łaskocze mnie od środka...

Harry zrobił wielkie oczy i rozchylił wargi.

Nie była pewna, czy kiedykolwiek wcześniej rozpromienił się w ciągu nanosekundy tak cudownie, jak właśnie w tej chwili.

Zaświeciły mu się oczy jak małemu chłopcu.

— W którym miejscu? — spytał, a Annie mogłaby przysiąc, że nigdy jeszcze nie widziała go tak podekscytowanego.

Z uśmiechem na twarzy przyłożyła jego dłoń tam, gdzie poczuła, że coś musnęło ją od wewnątrz. Z rozczuleniem obserwowała, jak Harry marszczy brwi, przykładając wargi do jej brzucha.

— Nic nie czuję — mruknął.

— Kochanie, to było muśnięcie. Na kopanie z prawdziwego zdarzenia przyjdzie jeszcze czas — zaśmiała się ciepło, podśmiechując się z męża.

— To skąd wiesz, że to któraś z nich, a nie wzdęcia, czy coś? — zapytał podejrzliwie.

— Jezusie, Harry... — Annie przyłożyła sobie dłoń do ust, chcąc pohamować wybuch śmiechu. — O, znowu... Jakby któraś z nich się uaktywniała, gdy cię słyszy...

Zielone ślepia zaświeciły czystym szczęściem, kiedy podniósł na nią wzrok.

— Jakie to uczucie? — spytał, zagryzając dolną wargę.

Annie zrobiła skupioną minkę, myśląc nad odpowiedzią.

— Dziwne. Śmieszne. Takie... delikatne...

Harry zagryzł dolną wargę.

— O Boże, jestem tak szczęśliwy, że dzisiaj nie zasnę...

— Ooo, to świetnie! — Anastasia klasnęła w dłonie i teatralnie opadła głową na poduszki. — Cudownie! W takim razie ja się kładę, skoro ty w nocy nie będziesz budził mnie swoim chrapaniem. Nareszcie się wyśpię, o matko...

Styles uniósł jedną brew, spoglądając na Annie z teatralnym zgorszeniem.

— Przypomnij mi, dlaczego zostałaś moją żoną? — sarknął pogardliwym tonem przez śmiech, zanim opadł swoimi ustami na jej własne, przytulając ją do siebie mocno. — Paskudna ty!

— Bo mnie kochasz nad życie — zaśmiała się nieskromnie w jego wargi i pisnęła, gdy z zaciętą, łobuzerską miną wsadził jej palec pomiędzy żebra.

I, gdy już Annie oddychała miarowo w jego ramionach, pogrążona w błogim śnie, Harry wodził wzrokiem po suficie i po wnętrzu sypialni, próbując zasnąć. Szło mu opornie: cały czas uśmiechał się do siebie jak wariat. Przepełniało go szczęście tak intensywne, że aż kręciło mu się w głowie. Chichotał sam do siebie, raz za razem całując Annie w głowę. Był z siebie dumny. Był dumny z niej, z nich razem i z tego, jak mądrą relację udało im się stworzyć w tym pokręconym świecie.

Uśmiech zszedł z jego twarzy w chwili, w której wzrokiem napotkał swoją aktówkę, stojącą na komodzie. Z wnętrza torby wystawała krawędź czerwonej teczki, na widok której westchnął ciężko.

Cały czas miał list pożegnalny Louisa i jego płytę z tyłu głowy. Podświadomie.

Skupił wzrok na czerwonym kolorze, którego tak się bał. Bo bał się przeraźliwie mocno. Sam nie wiedział, czy mocniej obawia się zawartości listu pożegnalnego Tomlinsona, utworów na płycie czy swojej reakcji na to wszystko. Nie wiedział tego i był śmiertelnie przerażony perspektywą poznania odpowiedzi na wszystkie pytania, które tłukły się po jego głowie.

Miał ochotę wrzucić tę przeklętą teczkę w miejsce, w którym po prostu o niej zapomni. Gdzieś na samo dno piwnicy, szafy czy jakiegokolwiek innego miejsca, do którego zagląda się raz na kilka lat, jeśli w ogóle. Przecież nie musiał jej otwierać, no nie? Poukładał sobie życie. Poukładał sobie w sercu, w głowie, we wspomnieniach. Był przerażony perspektywą zburzenia tego porządku i przeszło mu przez myśl, aby w ogóle nie sprawdzać zawartości listu i płyty, ale... wtedy byłby tchórzem. Nie chciał być tchórzem. Część niego chciała wiedzieć. Bardzo. A druga część nie chciała wiedzieć nigdy.

Nie dzisiaj, Harry.

Nie myśl o tym już dzisiaj.

Zamknął oczy i starał się odepchnąć myśli o tej cholernej teczce. Wychylił się i zgasił lampkę nocną. Przytulił do siebie Annie i wsunął nos w jej loki, muskając wargami jej czoło.

Jutro, Styles.

Chociaż, nie, poczekaj.

Jutro nie będziesz miał czasu.

To pojutrze.

Skupił się na tym, żeby wsłuchać się w rytm swoich głębokich oddechów, który poprowadził go w stronę regenerującego snu.

Uciekał.


















































Woooah, idziemy na rekord! 8400 słów! Musiałam skończyć w tym miejscu, bo jakbym miała napisać za jednym razem wszystko to, co znajdowało się w tym rozdziale w mojej głowie, to wyszłoby tego chyba z dwa razy tyle, jak nie więcej.


Na osłodę!


Według moich obliczeń na kolejny potrzebne będą chusteczki. Tak tylko uprzedzam.








No, to co? To 40 do końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top