11
Annie przewróciła się na drugi bok, próbując ciaśniej owinąć się pościelą. Ku niezadowoleniu kocura, który spał w jej nogach - zrzuciła go z koca, w skutek czego zamiauczał protestująco, przerywając nocną ciszę. Ann fuknęła na niego cicho i westchnęła głośno, przecierając twarz dłońmi. Po omacku odnalazła komórkę leżącą koło poduszki i włączyła ekran, który oślepił ją blaskiem wyświetlacza. Było po piątej rano.
Nie mogła zasnąć. Położyła się szybciej i przebudziła się w okolicy drugiej w nocy, gdy ze snu wyrwał ją koszmar. Nie pamiętała, co dokładnie jej się śniło, ale pamiętała, że było w tym śnie dużo krwi, jej dziecko i Styles. Kwintesencja jej wszystkich myśli.
Skopała z siebie kołdrę, czując, że i tak już nie zaśnie. Ubrała na nogi grube skarpetki, dresy i bluzę z kapturem Samuela. Podreptała nieprzytomnie do kuchni, starając się jak najciszej stawiać stopy na skrzypiących, drewnianych panelach podłogowych. Podjęła próbę zrobienia sobie kawy. Odpaliła gaz pod napełnionym wodą z kranu czajnikiem i sięgnęła po słoik z kawą. Tak szybko, jak go otworzyła, tak szybko go z powrotem zamknęła i odłożyła na półkę, gdy cofnęło ją na sam zapach rozpuszczalnych granulek, które tak kochała. Zaklęła cicho pod nosem i sięgnęła po ulubioną, ziołową herbatę z lukrecji, cytryny i limonki, którą na szczęście jej organizm tolerował bardzo dobrze, mimo ciąży.
Wcisnęła w siebie śniadanie, modląc się, żeby zatrzymać je w żołądku. Zauważyła, że - na szczęście - póki co odrzuciło ją tylko od kawy. Nie mdliło jej na widok jakichkolwiek innych intensywnych zapachów czy smaków, ale bała się, że taki stan rzeczy nie potrwa długo.
Po śniadaniu umyła zęby, związała loki w wysoką kitkę i drżącą ręką sięgnęła po klucze do swojego domu rodzinnego, przełykając głośno ślinę, a potem bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi wejściowe, wychodząc z domu babci.
W tym samym czasie Harry Styles zajął miejsce za kierownicą swojego audi na parkingu lotniskowym w Berlinie. Tucker drzemał w swoim posłaniu na siedzeniu pasażera, zakopany w miękkim, puchatym kocu. Brunet odpalił silnik audi gdy już upewnił się, że na pewno wszystko z samolotu zabrał do swojego bagażnika. Zamoczył wargi w czarnej kawie, której zapach roznosił się po wnętrzu pojazdu i odpalił GPS w telefonie, ustalając miasto miejsca docelowego.
Podczas lotu zasnął na trzy godziny. Nie czuł się źle, ale zmęczenie dawało o sobie znać. Z niechęcią podjął decyzję o tym, że najpierw zakwateruje się w hotelu w miasteczku obok domu rodzinnego babci Annie, a potem dopiero podejmie próbę rozmowy z rudowłosą. Musiał się wyspać, bo w ciągu ostatnich trzech dni spał w nocy zaledwie kilka godzin.
Cicho odpalił radio i wrzucił bieg, a potem wyjechał z parkingu, starając się nie stresować na myśl o tym, że w ciągu doby stanie oczy w oczy z Annie, w szarych tęczówkach której zobaczy ból, żal i smutek tak ogromny, że wyrzuty sumienia rozedrą mu serce żywcem.
Annie oparła się plecami o ścianę tuż obok wejścia do swojego domu rodzinnego. Oddychała głęboko, starając się przekonać samą siebie, że wejście przez próg miejsca, w którym się wychowywała, to - w perspektywie bieżących wydarzeń - nic takiego. Ciepłe powietrze z jej ust zmieniało się w białą, ledwo zauważalną mgiełkę pod wpływem chłodnej temperatury poranka.
Nie tak to miało wyglądać. Nie miała tu być sama. Harry obiecał jej, że wróci tu razem z nią, że jej pomoże, że będzie obok. Powinien tu teraz być. Obok. Przy niej. Powinien trzymać w ręce te pieprzone klucze i to on powinien otworzyć te cholerne drzwi. Powinien powiedzieć jej, że da radę, że jest dzielna, i, że kocha ją niezależnie od wszystkiego, powinien ucałować jej skroń i szeptać jej uspokajająco do ucha, że jest silniejsza, niż myśli - tak, jak robił to zawsze.
Ale wiedziała, że nic z tego się nie wydarzy.
Jego nagły brak w jej życiu bolał tak bardzo, że rozpłakała jeszcze przed wejściem do domu.
— Weź się w garść, Jackowski... — wymruczała sama do siebie, ocierając dłonią łzy i drżącą ręką wsunęła metalowy klucz do zamka. Na wydechu przekręciła go w mechanizmie i po tym, jak usłyszała ciche szczęknięcie, zagryzła wargę i popchnęła ciężkie, drewniane drzwi.
Pierwszym, co ją uderzyło, był zapach. Zapach domu, przez który przedzierał się zapach kurzu. Ten pierwszy znała bardzo dobrze. Tak dobrze, że aż zamknęła oczy i zaciągnęła się nim, gdy uderzyła ją jego intensywność. Jej głowa zaczęła odtwarzać miliony wspomnień, które zaczęły przelatywać jej przed oczami, gdy pokonywała krótki przedpokój i wzrokiem omiatała duży salon, z którego miała już widok na drewniane schody i balustradę korytarza na piętrze.
Była w domu.
Ta myśl dotarła do niej tak nagle, że nawet nie próbowała powstrzymywać łez. Omiotła wzrokiem prześcieradła, które przykrywały skórzane meble. Powolnym krokiem skierowała się do kuchni i - tak, jak się spodziewała - karteczki na lodówce zapisane pismem siostry i taty wisiały na niej, przyczepione magnesami od dnia wypadku. Wiklinowe koszyczki z notatnikami, zawierającymi przepisy mamy, również były na swoim miejscu.
Annie zmusiła swoje nogi do powolnego kroczenia przez kolejne pomieszczenia. Była dzielna, gdy, ignorując spływające łzy po swoich policzkach, przecierała z cienkiej warstwy kurzu ramki ze zdjęciami na szafkach nocnych w sypialni rodziców. Była dzielna, gdy z tęsknotą spoglądała na zielone ściany swojego pokoju, które przywoływały beztroskie czasy. Była dzielna, gdy w biblioteczce na piętrze chwyciła w dłonie ostatnią książkę, którą czytała mama, a której nie zdążyła odłożyć na miejsce. Była dzielna, gdy na blacie swojego pianina w tym samym pokoju znalazła stare albumy ze zdjęciami, które tata musiał przeglądać przy kawie przed wyjazdem z domu.
Rozsypała się dopiero, gdy weszła do pokoju swojej młodszej siostry i, gdy zobaczyła, puste, wydrukowane podania na uniwersytety, rzucone niedbale na łóżku, których ta nie zdążyła uzupełnić.
Annie chwyciła jedną z tych, niczemu winnych, kartek w dłoń i zapłakała głośno. Oparła się plecami o wrzosową ścianę pokoju siostry i zjechała po niej w dół, do siadu. Przysunęła czoło do swoich kolan i zaszlochała żałośnie, czując, jak znaki obecności jej najbliższej rodziny, której już nie miała, w tych ścianach odbierają jej tlen w powietrzu.
Minęły dwa lata, a ona nadal nie może pogodzić się z tym, że już ich nie ma.
Nie była pewna ile tak wyła, zwinięta w kulkę pod ścianą. Wiedziała tylko, że na tyle długo, że słońce na zewnątrz zdążyło wspiąć się na nieboskłon. Może trwało to godzinę, może całą wieczność. Annie chwiejnie podniosła się na nogi i, czując, że nie ufa swoim nogom, chwyciła z łóżka siostry puchaty koc, o który wiecznie się lały, gdy brały go do samochodu na tylne siedzenia w trakcie dłuższych podróży. Wcisnęła go pod pachnę i, mocno trzymając się balustrady, zeszła na dół, do sypialni rodziców. Ściągnęła ochronne prześcieradło z ich łóżka, a potem rzuciła je niedbale na ziemię. Zsunęła ze stóp trampki i wdrapała się na miejsce, w którym zwykł spać tata. Nakryła się kocem siostry i zwinęła się w kulkę, pozwalając sobie na to, żeby płacz pomógł jej oczyścić się z nadmiaru emocji.
Ponownie straciła rachubę czasu. Telefon w jej kieszeni kolejny raz zawibrował gwałtownie i, po którymś razie, Annie postanowiła sięgnąć ręką do spodni dresowych i wyjąć go nieco niezgrabnie. Zmrużyła oczy, widząc na polskiej karcie nieznany numer. Wcisnęła zieloną słuchawkę, podciągnęła nosem i przyłożyła komórkę do ucha.
— Jackowski — wymamrotała zachrypniętym głosem.
— Boże, Ana, do ciebie się dodzwonić to jak do prezydenta — wyrzucił jej głos po drugiej stronie.
— Cyprian? — Zmarszczyła brwi. Faktem było to, że nie zapisała sobie numeru chłopaka, gdy wpadła na niego dwa dni temu.
— We własnej osobie. Stoję pod domem twojej babci, dała mi numer twojej nowej polskiej karty, bo podobnież nie ma cię w miejscu, w którym powinnaś być — oświadczył jej. — Płakałaś? — zapytał jeszcze po chwili.
Annie oblizała wargi nerwowo. Cholera, jeszcze jego jej tutaj teraz brakowało...
— Jestem dom obok, Bierzyński — zakomunikowała mu cicho przez telefon, denerwując się na siebie samą, że zadrżał jej głos. — Drzwi są otwarte — dodała, a potem rozłączyła się i rzuciła telefon na drugą stronę łóżka.
Nie wiedziała, czy chce go tu widzieć. Chciała być sama, a jednocześnie potrzebowała kogoś, kto będzie dla niej oparciem. Najlepiej kogoś, kto znał te ściany, jej rodziców, jej przeszłość...
Przez chwilę łudziła się, że blondyn odpuścił. Jednak kilka minut później usłyszała ciche kroki na chodniku prowadzącym do drzwi wejściowych, a potem rozległ się charakterystyczny dźwięk naciskanej klamki i pchnięcia ciężkich, drewnianych drzwi, który dobrze znała.
— Anastazja? — spytał cicho, zamykając za sobą drugie drzwi przedsionka.
Sypialnia rodziców Annie mieściła się zaraz na lewo od wejścia, więc zauważył ją niemal natychmiast. Powoli podszedł w stronę pomieszczenia i oparł się barkiem o futrynę, wpatrując się w zapłakane oczy rudowłosej, tępo wpatrujące się w okno i studiując burzę jej rozczochranych loków, które rozsypały się po łóżku.
Cyprian bez słowa podszedł do niej i usiadł na kocu w miejscu przeznaczonym na nogi, które Annie zostawiła wolne, gdy przyciągnęła swoje nogi do klatki piersiowej. Szarooka nadal nie ruszyła się z miejsca i nie zaszczyciła go spojrzeniem.
— Długo się tak torturujesz...? — Cichy głos blondyna rozległ się po pomieszczeniu.
— Od szóstej rano — wymamrotała przez ściśniętą krtań, nadal gapiąc się w okno.
Cyprian wpatrywał się w nią z troską i ze współczuciem, szukając słów.
— Potrzebujesz czegoś? — spytał miękko.
— Nowego życia — sarknęła cicho, podciągając nosem i sprawiając, że mężczyzna obok uniósł ironicznie jedną brew. — Po co fatygowałeś się tutaj w weekend? Jest sobota — zauważyła bystro.
— Mam próbę chóru za jakąś godzinę — uświadomił ją. — Mówiłem ci, że musisz poznać te dzieciaki, Ana.
— Nigdzie nie jadę — wymamrotała cicho.
— Nie pozwolę ci się tutaj biczować emocjonalnie w samotności, Jackowski. Masz piętnaście minut na wstanie z tego łóżka, idziesz się ogarnąć i jedziemy do szkoły. Czas odwiedzić stare śmieci - zakomunikował jej stanowczo. — A potem wrócimy tu z powrotem i będziesz mogła płakać, ile ci się żywnie podoba. Nawet zajedziemy po drodze po tanie wino i cydr.
— Nie piję alkoholu — powiedziała automatycznie, wpatrując się w szybę.
— Od kiedy? — Zdziwił się siedzący obok mężczyzna.
Annie powoli przeniosła na chłopaka zapłakane oczy, nie odpowiadając na jego ostatnie pytanie.
— Czemu zawracasz sobie mną głowę, Cyprian? — zapytała bystro i zarejestrowała zdziwienie blondyna, gdy usłyszał jej głos. — Pytam poważnie... — dodała, podnosząc się do siadu.
— Ana, słuchaj — tutaj Bierzyński westchnął ciężko i poprawił okulary na nosie — wróciłaś nagle. Byliśmy jak rodzeństwo przez milion lat. Uciekłaś do Stanów i kontakt się urwał... i okej, tak się dzieje. Ale gdy wróciłaś... — odnalazł szare oczy. — Widzę, że potrzebujesz wsparcia. Że to trudny czas dla ciebie. A ja nadal jestem twoim upierdliwym przyjacielem...
Przez chwilę wpatrywał się w zaczerwienione oczy rudej.
— Nie zapomniałem tego, ile dla siebie znaczyliśmy. I czuję się zobowiązany zaopiekować się tobą, zwłaszcza, że po śmierci twoich rodziców i Tośki uciekłaś, i nawet nie dałaś sobie pomóc... — wyrzucił z siebie, wzdychając ciężko. — Daj mi być lepszym przyjacielem, niż przez te ostatnie trzy lata... Bo ostatnie trzy lata spaprałem...
Annie schowała twarz w dłoniach i wypuściła głośno powietrze z płuc.
— Obiecaj mi coś, Bierzyński.
Cyprian uniósł jedną brew.
— No?
— Że nie będziesz uszczęśliwiał mnie na siłę. — Annie spojrzała mu w oczy i zacisnęła wargi w wąską linię. Z początku blondyn odwzajemniał jej spojrzenie, analizując jej słowa. A potem zmrużył nieznacznie oczy, jakby rozumiejąc, co kryło się pod tą prośbą między słowami. Skinął głową powoli i przechylił głowę na bok.
— Masz trzy minuty na wyjście z tego łóżka, Ana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top