109

Annie i Harry swój miesiąc miodowy zaczęli od pogrzebu w Miami, czyli od punktu, którego nie dało się jakkolwiek zaplanować wcześniej.

Rudowłosa po śmierci Dylana przez cztery dni była cieniem samej siebie. Rzadko się śmiała i chodziła po domu owinięta w wielki sweter. Harry siłą wmuszał w nią jakiekolwiek jedzenie. Annie najchętniej żyłaby na samej herbacie, kawie i wodzie mineralnej. Pierwszą dobę przepłakała razem z Adele, która rozgościła się w ich kalifornijskim domku, jakby była u siebie. Co, w sumie, nikogo nie zdziwiło. Razem z nimi ryczał Samuel, przyklejony do Smitha. Chłopcy również zajęli jedną z ich sypialni gościnnych. Do Miami polecieli wszyscy razem. Pożegnali przyjaciela na skromnej ceremonii pogrzebowej, nadal nie wierząc w to, jak szybko i nagle zniknął z ich życia.

Annie z ogromnym sentymentem spędziła dwie noce w "swoim" mieszkaniu w Miami, zanim Harry wpakował ich w samolot do Europy. Z uwagi na to, że czas leciał jak szalony i nie zatrzymał się mimo nieplanowanych przez nich wydarzeń, kolejnym punktem na ich liście były Włochy.

Harry umiejętnie połączył swoją pracę i obowiązki z czasem, który zaplanował tylko dla swojej małżonki. Wziął ze sobą Annie na nagrania kampanii promocyjnej nowej kolekcji Gucci, aby mogła zobaczyć "swojego męża w prawdziwej pracy". Alessandro zwariował na punkcie Anastasii. Harry trzasnął lekkim fochem i oburzył się w żartach, gdy dyrektor kreatywny marki obskakiwał dookoła jego żonę, zachwycając się naturalnym kolorem i skrętem płomiennych włosów, kolorem jej oczu, jej wytatuowanymi nogami i wszystkim innym, co było częścią Annie w ogólnym ujęciu. Wszystkie zachwyty, które normalnie zgarniał dla siebie Harry, przekazane były w stronę jego ukochanej.

Nie, żeby się z tym nie zgadzał, ale poczuł się niedopieszczony.

Poranki spędzali w łóżku i na wspólnych śniadaniach, a potem Harry zabierał Annie i Tuckera wynajętym kabrioletem na plan zdjęciowy. Późne popołudnia, wieczory i noce przeznaczali na czas tylko dla siebie. I nie, żeby to wszystko odbywało się tylko w Mediolanie - o, nie. To byłoby zbyt proste dla Stylesa, który miał rozpisany ich pobyt we Włoszech dzień po dniu, uwzględniając jego nagrania i sesje zdjęciowe, ale też znalazł czas na dwudniową wyprawę do Wenecji, cztery dni na półwyspie Gargano i kilka dni na obejrzenie miasteczek nad jeziorem Garda.

Anastasia była w szoku. Bo, powiedzmy sobie wprost: Harry i jego chaotyczne umiejętności organizacyjne od zawsze pozostawiały wiele do życzenia. Tymczasem brunet dopilnował każdego samolotu, każdego noclegu i każdej daty całkowicie sam. Nie wspominając już o tym, że miejsca, w których przyszło im spędzać noce były tak klimatyczne, magiczne i wyjątkowe, że rudowłosej odbierało mowę. Nie zabierał jej do luksusowych hoteli, a do włoskich domków z zielonymi ogrodami pełnymi kwiatów, z winiarniami i najpiękniejszymi widokami z balkonów, jakie dane jej było zobaczyć. Nic dziwnego, że wzajemnie wyrywali sobie aparat fotograficzny z rąk, chcąc mieć jak najwięcej pięknych pamiątek w postaci chwil uwiecznionych na zdjęciach.

Każdy moment z nim był prawdziwą magią.

Na galę premiery nowej kolekcji Gucci, na którą wrócili do Mediolanu, Annie została zaciągnięta przez męża praktycznie siłą. Strasznie mocno nie chciała iść tam z nim. No bo: po co? Nie chciała większej ilości niepotrzebnych plotek, domysłów na ich temat i szumu wokół nich, zwłaszcza, że jej ciążowy brzuch zaczął wyraźniej rysować się pod jej ubraniami: niby dopiero wchodziła w drugi trymestr, ale przecież musiało tam starczyć miejsca na dwójkę małych Stylesów. Poza tym, mieli robić z ich życia tajemnicę i chronić prywatność za wszelką cenę. 

Harry miał odrobinę inne zdanie: nie wyobrażał sobie tych wszystkich sztywnych, zamkniętych imprez bez jej oficjalnego udziału, skoro była jego żoną. Prywatność to jedno, ale jej obecność przy jego boku, aby cały świat nie miał wątpliwości co do tego, jak ważna jest dla niego - to drugie. Wiedział, że jest w stanie mieć jednocześnie i prywatność, i zamknięte gale, zachowując w tym wszystkim zdrową równowagę. I zamierzał jej to udowodnić.

Annie stawiała się, trzaskała fochy, próbowała szantaży emocjonalnych, szantaży seksualnych, płaczu, aktów depresji, paniki i gróźb: nie wskórała absolutnie nic. Harry patrzył na jej starania z cwaniackim uśmiechem na twarzy, niewzruszony. Była urocza w tym swoim buncie. Podziwiał jej samozaparcie, chichocząc pod nosem, czym wkurzał ją jeszcze bardziej.

Alessandro wcisnął ją w sukienkę, która idealnie zakrywała to, co powinna zakrywać, chociaż ona sama i tak widziała zaokrąglony brzuch pod toną falbanek. No, ale ona wiedziała, gdzie patrzeć, aby go dostrzec. Reszta świata o tym nie wiedziała. Ich ślubne obrączki wylądowały na złotych łańcuszkach. Naprawdę chcieli zatrzymać ślub w tajemnicy, więc oficjalnie utrzymywali, że są zaledwie zaręczeni, skoro Niall i tak sprzedał ten fakt kamerom na sali sądowej w trakcie rozprawy w Miami.

Po raz pierwszy w życiu Annie została rzucona na głęboką wodę, lądując u boku samego Harry'ego Stylesa w sytuacji, która była namiastką czerwonego dywanu. Przez cały czas dyskretnie mruczała pod nosem, że go udusi, a on zaciskał wargi wymownie, próbując hamować chichot przed obiektywami kamer i aparatów. Impreza była całkowicie zamknięta, więc Styles nie martwił się o to, że nachalni dziennikarze będą się nad nimi pastwić. Ci z paparazzi, który mieli wejściówki na pokaz, i tak podchodzili do nich z pytaniami, jednak Harry sukcesywnie odmawiał jakiegokolwiek komentarza. No i, hej! Jego małżonka nareszcie poznała Stevie Nicks, która zaśpiewała wraz z Harry'm dwa kawałki tuż po pokazie.

Dwie legendy na tej samej scenie. Może to głupie, ale Anastasia popłakała się ze wzruszenia tamtego wieczoru. Cudownie było patrzeć na to, jak miłość jej życia spełnia swoje marzenia. Nawet, jeśli robi to od dawna.

To był pierwszy raz, gdy widziała go na profesjonalnym występie. I w tamtej chwili poczuła, że zakochuje się w nim raz jeszcze.

Na sam koniec włoskiej części ich miesiąca miodowego zaplanował dla nich aż tydzień w Rzymie. Doskonale pamiętał ich pierwszą rozmowę o marzeniach w mieszkaniu Annie. Śmiał się, że sukcesywnie odhacza jej życzenia na liście w swojej głowie. Zorza polarna? Zaliczona. Powrót do Rzymu? Zaliczony. Budowa domu od samych fundamentów? No, byli w trakcie, ale nadal się liczy. Polskie morze? Zaliczone.

— Jestem idealnym mężem, kochanie — powtarzał jej nieskromnie, przypominając jej o tym, ile wspólnie spełnionych marzeń już razem przeżyli. — A Santorini odhaczymy na rocznicę, co ty na to? — chichotał, za każdym wywołując jej uroczy uśmiech.

Na dzisiejszy wieczór przygotował dla nich coś wyjątkowego. No, dobra: wszystko, co dla nich ostatnio przygotowywał było wyjątkowe, ale dzisiejszego wieczora postarał się jeszcze bardziej, niż zwykle. Czy miał w tym swój interes? No raczej, że miał. W końcu nazywał się Harry Styles.

Brunet spoglądał to na zegarek, to na widok z balkonu, z którego idealnie widział podświetlone już mury Koloseum. Słońce powoli zaczynało zachodzić, zabarwiając niebo nad Rzymem paletą intensywnych barw.

— Miłości moja, spóźnimy się! — krzyknął w stronę łazienki, w której zaszyła się Annie.

Tak naprawdę, to teraz ściemniał. Wcale nie gonił ich czas. Mieli go mnóstwo. Po prostu nie mógł się doczekać.

Odepchnął się biodrami od balustrady balkonu i podreptał w stronę uchylonych drzwi, po drodze karcąco spoglądając na Tuckera, który właśnie zajął miejsce na ich wielkim łóżku. Rósł jak na drożdżach. Schował pyszczek pod poduszkę i udawał, że go nie ma. Doskonale wiedział, że nie powinien wylegiwać się w miejscu, w którym normalnie spali jego ojciec i matka. Harry - wyjątkowo - machnął ręką na goldena, skupiając się na poślizgu czasowym swojej małżonki.

— Kochanie, ucieka nam przepiękny zachód słońca — poinformował głośno Anastasię, ciągnąc za klamkę.

Uniósł brwi, gdy dostrzegł, że sama z siebie założyła na siebie sukienkę skrojoną z kwiatowego materiału i falbanek.

— Mamy dzisiaj jakieś święto? — spytał w żartach, uśmiechając się uroczo i podchodząc do niej, żeby przytulić ją od tyłu.

— Ty się odstawiłeś — odpowiedziała mu, omiatając wzrokiem jego spodnie od garnituru i rozpiętą na dwa górne guziki koszulę. — Mam być gorsza? — zachichotała.

Harry uśmiechnął się słodko i ucałował jej włosy.

— Wyglądasz cudownie.

Annie zachichotała cichutko, tuszując swoje rzęsy.

— Ale się pośpiesz — pogonił ją. — Jaki sweter wziąć ci do samochodu, skarbie? — spytał jeszcze, wychodząc z łazienki. Wieczorami było chłodno.

— Ten twój pleciony.

Odwrócił się w jej kierunku i uniósł jedną brew, odnajdując jej błyszczące oczy w odbiciu w lustrze.

— Ten wielki golf? Do tej ładnej kiecki? — Zaśmiał się.

— Sam mówiłeś, że najpierw ma być ciepło, a potem wygodnie. Dopiero na samym końcu ma być ładnie — przypomniała mu, cytując go.

Harry pokręcił głową z niedowierzaniem. Powiedzieć o niej, że była wyjątkową kobietą to mało. Omiótł wzrokiem jej sylwetkę i zdusił w sobie parsknięcie śmiechem, gdy dostrzegł, że mimo obecności długiej sukienki, na nogach ma nic innego jak swoje ukochane vansy. Cała Annie.

— Gotowa? — spytał z radością i podekscytowaniem w głosie.

Pokiwała głową, zgarniając jeszcze z półeczki swoją truskawkową pomadkę i ujęła jego dłoń, pozwalając mu przejąć stery. 

— Tucker, chłopcze, jak wrócimy to ma cię nie być w tym łóżku! — Harry naiwnie krzyknął jeszcze w kierunku goldena, spoglądając na niego po raz ostatni, zanim opuścili sypialnię.

— Na pewno wziął twoje słowa sobie do serca, kochanie — sarknęła Annie teatralnie przejętym tonem, śmiejąc się z męża.

— No lepiej, żeby to zrobił — odpowiedział groźnie, dusząc w sobie chichot i splótł razem ich dłonie, prowadząc ich w stronę wyjścia z rezydencji.

Annie ściskała w dłoni swoją komórkę i uśmiechnęła się do bruneta, gdy ten otworzył jej drzwi kabrioletu od strony pasażera.

— Zapraszam panią, pani Styles — wymamrotał szarmancko, posyłając jej perskie oczko.

— Co ty masz taką zadowoloną minę? — spytała podejrzliwie. Zmrużyła powieki i omiotła wzrokiem ten łobuzerski wyraz twarzy, który jednoznacznie znaczył, że coś kombinował. Przed tym, jak zajął miejsce za kierownicą otworzył jeszcze bagażnik, aby schować w nim dwa swetry, które wziął ze sobą z sypialni, a potem wskoczył na fotel kierowcy.

— Zobaczysz, Ann. — Poruszył brwiami cwaniacko, odpalając silnik maszyny.

Harry wsunął okulary przeciwsłoneczne na nos, a Annie jak zaczarowana rozglądała się dookoła, napawając się widokiem Rzymu, nad którym właśnie zachodziło słońce. Nie przeszkadzał jej wiatr rozwiewający jej loki, gdy prędkość, z jaką przemierzali ulice kołtuniła jej rude kędziory. 

https://youtu.be/Ro-3d59WDQY

Włączyła radio i roześmiała się głośno, gdy akurat trafiła na jedną z piosenek Taylor Swift. Podgłośniła piosenkę, a Harry spojrzał na nią z politowaniem znad przyciemnianych szkieł okularów. Zwłaszcza, gdy wraz z Taylor zaczęła głośno śpiewać, ignorując fakt, że ludzie mogą spoglądać na nich jak na uciekinierów szpitala psychiatrycznego. 

— Skarbie, błagam... — zaśmiał się bezsilnie, widząc, że doskonale zna tekst utworu, który został napisany przez autorkę piosenki o nikim innym, jak o nim samym.

— New York, be here... But you're in London and I break down'cause it's not fair that you're not around! — zaśpiewała idealnie trafiając w nuty nagrane przez Taylor, a Harry tylko śmiał się głośno, widząc, jak celowo robi zbolałą minę, gdy nawiązuje do tekstu.

Annie westchnęła teatralnie, gdy utwór się skończył.

— Jak mogłeś zostawić ją samą i siedzieć w Londynie, gdy czekała na ciebie w Nowym Yorku, Harry? — spytała go głosem pełnym rozpaczy, aktorsko łapiąc się za serce i spoglądając w stronę ukochanego z bólem na twarzy. Ledwo hamowała wybuch śmiechu, gdy parkował samochód.

— Jeszcze jedno słowo i będę szykował papiery rozwodowe, ty paskudo — pogroził jej w żartach, gasząc silnik kabrioletu. Ich podróż trwała dosłownie momencik. Zaciągnął hamulec ręczny, a potem dłonią ujął jej podbródek, aby unieruchomić jej twarz i pocałował ją mocno, ignorując fakt, że śmieje się w jego wargi.

— I tak długo już ze mną wytrzymałeś — odmruknęła mu, chichocząc z aprobatą.

Harry wyskoczył z auta pierwszy, cały czas kręcąc głową z niedowierzaniem. Otworzył Annie drzwi samochodu i podał jej dłoń. Pociągnął ją w stronę bagażnika i spojrzał na nią łobuzersko, gdy dostrzegła zawartość schowka pod klapą.

— Koc? — spytała bystro, gdy podał jej duży rulon materiału.

— Koc — potwierdził. — To jest koc, kochanie. Właśnie tak. Koc. Taki materiał — nabijał się z niej. — Weźmiesz go? — spytał w końcu, widząc, jak wpatruje się w niego pytającym spojrzeniem.

Gdy przejęła koc w swoje ramiona on sam sięgnął po zamykany, wiklinowy koszyk i po pokrowiec ze swoją gitarą.

Annie uniosła brwi, zdziwiona.

— Rozumiem, że dzisiejszego wieczoru nie zwiedzamy miasta jak normalni ludzie? — zapytała hipotetycznie.

— Jak widać — wyszczerzył się do niej, a potem pociągnął ją za dłoń w kierunku tylko sobie znanym. 

Wyglądał jak jakiś cholerny półbóg. Jego skóra przez cały pobyt we Włoszech nabrała złotawego odcienia - zdążył kilka razy przypiec się na słońcu, zwłaszcza na buzi. Jego loki układały się w ten sam perfekcyjny, kręcony chaos. Biła od niego pewność siebie i radość. Zwłaszcza, gdy uśmiechał się do niej tym uśmiechem, na widok którego nadal miękły jej nogi. Był jej największą słabością.

Szli niespiesznym tempem dosłownie kilka minut, dopóki Harry nie wyprowadził ich na zieloną przestrzeń. Przed nimi rozciągał się duży trawnik na lekkim wzniesieniu. Zdecydowanie byli w jakimś parku. Parku, z którego mieli idealny widok na podświetlone z Koloseum, za którym chowało się słońce.

Annie rozchyliła wargi, rozumiejąc co miał na myśli, gdy mówił, że ucieknie im zachód słońca.

— Chodź, znajdziemy jakiś wygodny kawałek ziemi. — Zagryzł dolną wargę, ciągnąc ją za dłoń, gdy wlepiała oczy w przepiękny, malowniczy widok. Miał na plecach pokrowiec z gitarą, a w drugiej ręce dzierżył wiklinowy koszyk.

Harry wyjął z jej rąk koc i rozścielił go na trawie w miejscu, które uznał za idealne właśnie do tego celu. Z satysfakcją wpatrywał się w oniemiałą Annie, która spoglądała to na Koloseum, to na niego i to na to, co przygotował. A to jeszcze nie był koniec! Gdy już rudowłosa zajęła miejsce na kocu odchrząknął teatralnie i zapowiedział:

— A teraz uwaga — zrobił dramatyczną pauzę. — Teraz będę robił klimat. 

Wyjął z pokrowca na gitarę pięć złożonych, papierowych lampionów, które miały działać na baterie. Rozłożył je i zamocował dookoła nich na trawie, aby mieli odrobinę światła, gdy już zajdzie słońce.

Annie wpatrywała się w niego, totalnie rozczulona.

— Myślisz, że w tym miejscu możesz robić takie rewolucje? — spytała, rozglądając się dookoła. — Co, jak włoska straż miejska wlepi ci mandat?

— Stać mnie na łapówkę — zachichotał.

Rudowłosa roześmiała się dźwięcznie. Ostatecznie, z pięciu lampionów zaświeciły tylko trzy. Dwa okazały się być bublem, który nie chciał świecić, chociaż przed chwilą lokaty wyjął je z opakowania.

— Chińszczyzna, a nie lampiony — prychnął z pogardą Harry.

— Gdzie je kupiłeś? 

— W małym markecie "wszystko za jedno euro". — Posłał jej rozbrajający uśmiech, wyjmując z wiklinowego koszyka szampana dla dzieci, dwa kieliszki i plastikowe pojemniczki z pokrojonymi owocami.

Annie pokręciła głową z niedowierzaniem.

— Czy to jest randka, panie Styles? — spytała, nie mogąc opanować szerokiego uśmiechu, który sam cisnął jej się na usta.

— Pierwsza porządna, na jaką przyszło mi panią zabrać, pani Styles — odparł jej czarująco. 

Bajerant.

Wyjął gitarę i odłożył pokrowiec na drugi koniec koca, a potem sam zajął miejsce tak, aby ułożyć sobie Annie pomiędzy swoimi rozłożonymi nogami. Objął rudowłosą od tyłu i oparł jej plecy o swoją klatkę piersiową, układając ich tak, że mieli idealny widok na zachodzące za Koloseum słońce.

— Chyba zabrakło mi słów, Harry — przyznała, wpatrując się w niebo. 

Styles uśmiechnął się szeroko i złożył czułego całusa na jej głowie.

— Uwielbiam patrzeć, jak masz tę zaskoczoną minkę i patrzysz na mnie tymi wielkimi oczami, nie wiedząc, co masz powiedzieć — wyznał jej, chichocząc. — Nie jest ci zimno?

Pokręciła głową przecząco.

— Jest idealnie.

I naprawdę tak było. Harry z chichotem wystrzelił w powietrze korek od dziecięcego szampana o smaku oranżady truskawkowej i rozlał bąbelkowy, słodki napój do kieliszków. Dookoła nich było zaledwie kilka par, które również siedziały na trawie. W ich kierunku padały zaciekawione spojrzenia, ale bardziej z powodu tych dziwnych lampionów, które wymyślił sobie Harry, niż z powodu ich tożsamości.

Styles dzisiejszego wieczoru zaplanował nie tylko niespodziankę piknikową samą w sobie, ale też inne atrakcje. Gdy część owoców i szampana zniknęła w ich żołądkach, wyjął z pokrowca na gitarę książkę, kartkę i długopis.

— Musimy jeszcze dziś zrobić dwie rzeczy, skarbie — zapowiedział jej.

Wręczył w jej dłonie książkę, wracając do przytulania jej, gdy opierała się o jego tors w jego ramionach. Annie uniosła brwi na widok tytułu i parsknęła śmiechem.

"1000 imion dla dziewczynek" — przeczytała na głos i odsunęła się od niego, aby spojrzeć mu w oczy. — Poważnie, kochanie? — sarknęła w żartach, zaciskając wargi. — Jaki był twój zamysł? Mieliśmy podrzucić ją w górę i wybierać imiona dla dzieci ze strony, na której to papierowe, ambitne dzieło się zatrzyma, jak już pieprznie kartkami o ziemię? — zironizowała, starając się zachować poważny ton głosu.

— No przecież w końcu musimy je wybrać! — Oczy błysnęły mu ekscytacją.

Annie zamrugała kilka razy, wpatrując się w książkę.

— Właściwie, to... — zaczęła powoli. — Właściwie to mam pewien pomysł, Harry. 

— Och? 

Anastasia zagryzła policzek od wewnątrz i podniosła się tak, aby usiąść bokiem do bruneta. W ten sposób miała lepszy widok na jego twarz.

— Wiem, że to jest nasza wspólna decyzja. No, i że znając nasze charaktery o imiona dla dzieci zawsze będziemy toczyć długie wojny... Przynajmniej tak mówili nam wszyscy, którzy nas znają, ale... 

Harry uśmiechnął się ciepło do Annie, widząc, jak stara się delikatnie przedstawić mu swoje zdanie na ten temat.

— Po prostu to powiedz, maleńka — zachęcił ją.

— Pomyślałam, że dziewczynki mogą nosić imiona po mojej mamie i siostrze... — zagryzła dolną wargę, niepewnie wyczekując jego reakcji. 

Harry zmrużył powieki, zamyślając się.

— Przełożysz mi je na angielski? Pamiętam tylko polskie wersje... 

— Dorothy po mamie — szepnęła. — W zdrobnieniu... Jest wiele opcji przy tym imieniu, tak naprawdę. Doris, ale to brzmi jak z Gdzie jest Nemo. Nie podoba mi się tak. Thea też może być. Albo po prostu Dottie. Mała Dott.

Harry wydął wargi, czując jak po jego sercu rozlała się fala ciepła.

— Brzmi jak "mała kropeczka" — stwierdził, rozczulony. 

Jej serce urosło, gdy Harry uśmiechnął się czule.

— I Antoinette po Antosi... — mruknęła. — Toni. Netta. Toni chyba podoba mi się bardziej... 

Zamrugał, zaskoczony tym, jak cudownie brzmiał dźwięk tych dwóch imion w ustach Anastasii. Dźwięcznie. Wyjątkowo.

— Powiem ci, Aneczka... — teatralnie westchnął. — Że chyba wyjebałem dziesięć euro na tę książkę zupełnie niepotrzebnie — przyznał, posyłając jej szeroki uśmiech. — Są przepiękne. I uważam, że to cudowny pomysł.

Annie poczuła, że z jakiegoś powodu lekko zaszkliły jej się oczy.

— Kocham cię, Ann — wymruczał przyciągając ją do siebie, aby złączyć razem ich wargi. Wyjął jej z rąk tę nieszczęsną książkę, odrzucając ją na pokrowiec do gitary. 

— Ja ciebie też kocham, mąż — uśmiechnęła się w jego usta.

— Sądziłem, że ta debata zajmie nam dwie godziny, a nie dwie minuty — przyznał. — I że w trakcie zaczniemy na siebie wrzeszczeć i rzucać się jedzeniem, czy coś — zachichotał.

Annie roześmiała się dźwięcznie na jego słowa. Trafił w sedno. Ona miała identyczne wyobrażenie o tej rozmowie.  Harry oderwał się od niej i łobuzersko poruszył brwiami.

— Mamy jeszcze jedno zadanie bojowe dzisiaj, maleńka. — Nagle zmienił temat.

— Aż się boję — zachichotała.

— Musimy zaktualizować listę marzeń, Nusia — oświadczył jej patetycznie i wychylił się po kartkę i długopis, po drodze wrzucając do swoich ust przekrojoną na pół truskawkę.

— A co z tą, którą już mamy? 

— Ta się kończy! — wyjaśnił jej oczywistym tonem. — Zaraz nie będę miał co planować, kochanie — uświadomił ją, układając pomiętą kartkę papieru na swoim udzie. — No dobra, to o czym marzysz, misia?

Annie zachichotała, słysząc jego bezpośredniość. Spojrzała w niebo, opierając brodę o jego kolano, gdy podciągnęła nogi do klatki piersiowej, obejmując je ramionami. 

O czym jeszcze mogła marzyć, skoro dał jej cały świat, siebie i wszystko, o co nigdy nie miała odwagi prosić? 

— O tobie — mruknęła do niego uroczo, wracając szarymi tęczówkami na jego twarz.

— To się spełni dzisiejszej nocy, mała. To się nie liczy. To marzenie mogę spełniać kilka razy dziennie — rzekł bezwstydnie.

Zboczeniec.

— Harry, ja naprawdę nie marzę o niczym więcej, jak o tym, żeby było między nami zawsze tak, jak jest teraz. I, żeby dziewczynki urodziły się zdrowe. I, żebyś ty sam był zdrowy... Nic więcej nie jest mi potrzebne... — wyznała mu.

— Oj, Ana... — westchnął, czując, jak jej słowa łaskoczą jego wnętrzności. 

Odłożył kartkę i długopis i poprawił się na kocu tak, żeby przyciągnąć ją do siebie. Ujął swoją prawą dłonią jej prawą i palcami przesunął po jej obrączce. Uwielbiał to robić. Upewniał się, że jest na swoim miejscu. 

— Wiem o tym, kochanie. Doskonale o tym wiem. To dlatego razem jesteśmy w tym miejscu, w którym teraz jesteśmy. To zawsze będzie dla nas najważniejsze, Aneczka. Ale... — przeciągnął samogłoski, robiąc teatralną pauzę. — ... skoro mamy możliwość spełniania naszych mniejszych i większych marzeń, to chciałbym uszczęśliwiać cię też w ten sposób. Życie jest za krótkie, aby odkładać coś na później, kochanie... 

Annie wsłuchiwała się w jego niski głos, oczy wlepiając w zapierający dech w piersiach widok podświetlonego Koloseum, które odcinało się swoim majestatem od rozgwieżdżonego nieba. Zamyśliła się, a potem uśmiechnęła się do siebie jak cwana kotka.

— Właściwie, mąż... Jest jedna taka rzecz... — mruknęła, starając się nie uśmiechać się do siebie złowieszczo.

— Oo, to mów! — podekscytował się.

— Mamy możliwość przylecieć do Polski jakoś na przełomie lipca i sierpnia? — spytała konkretnie.

Harry zamrugał.

— Oczywiście, że tak. Doskonale wiesz, że tak.

Uśmiechnęła się do siebie cwaniacko. Oj, będzie się działo.

— Cudownie. Wpisz na listę "Woodstock" — poleciła mu.

Harry zmarszczył brwi.

— Co takiego?

— Dowiesz się w swoim czasie. Wpisuj.

Posłuchał, czując, że to marzenie będzie jednym z tych, które on sam będzie pamiętał do końca życia. Wywnioskował to po jej zadowolonej minie i oczach, które zaświeciły się łobuzersko. Dokładanie tak wyglądała Annie, która planowała w swojej głowie coś wielkiego.

— A co z twoimi marzeniami, Harry? — spytała go czule. — Ja też chcę wiedzieć o twoich marzeniach — uświadomiła go, chichocząc miękko i sięgając po kulkę winogrona, którą przechwycił zębami z jej palców.

— Chciałbym zobaczyć cię kiedyś występującą na mojej scenie — wyznał jej powoli, doskonale wiedząc, że jak usłyszy jego słowa to przewróci oczami.

O, właśnie tak, jak zrobiła to teraz.

— Głupie marzenie — mruknęła, patrząc na niego wymownie.

— Nadal marzenie, najdroższa. Wpisuję — oświadczył. — I chciałbym usłyszeć twój głos na swojej płycie — dodał, widząc, jak zabija go spojrzeniem. Beztrosko dodał: — To też wpisuję. O, wiem, o czym myślałem niedawno! — przypomniał sobie. —  Zabierzesz mnie kiedyś w góry? Mówiłaś mi kiedyś, że na studiach często wspinałaś się po przepięknych miejscach... 

Twarz Annie rozświetlił szeroki uśmiech.

— No jasne, że cię zabiorę... — wyszeptała do niego, przejęta, czując, jak po raz kolejny szklą jej się oczy.

Ten człowiek był niesamowity.

— Jakieś koncerty, które chciałabyś przeżyć? — spytał, pochylając się nad kartką.

— Twój własny — zaśmiała się. 

Styles spojrzał na nią, rozbawiony.

— Zapewniam cię, jeszcze będziesz miała ich dość, pani manager — pokręcił głową z niedowierzaniem. — A inne?

— Razem z mamą miałyśmy kiedyś takie marzenie, żeby zobaczyć Pink występującą na stadionie na żywo. Ta kobieta jest niesamowita... — przypomniała sobie.

— To prawda — przyznał. — Nigdy nie widziałem jej w akcji. Dopisuję. Coś jeszcze?

— Andrea Bocelli z orkiestrą.

Mruknął z aprobatą, a Annie wpatrywała się w niego z uśmiechem. 

— A! Wpisz na listę kota — przypomniała mu. — Obiecałeś nam kota.

— Dom bez kota to nie dom — przytaknął oczywistym tonem, posyłając jej uroczy uśmiech.

Oboje mieli tak samo dużego świra na punkcie tych puchatych, złośliwych stworzeń.

Harry skrobał długopisem po kartce, którą rozprostowywał na udzie tak, aby nie porwać papieru w trakcie pisania po nim. Nie chciał podziurawić go długopisem, a nie użył żadnej twardej podkładki. Książka za dziesięć euro leżała metr od niego, co prawda, ale stwierdził, że nie chce mu się po nią wychylać. Miał za daleko. Chichotał pod nosem, dopisując pozycję "kota" do nowej listy marzeń.

— Kochanie? — Usłyszał nad sobą szept Annie.

— Tak, piękna?

— Mówiłeś, że chcesz kupić nowy motocykl — przypomniała mu, zagryzając swoją dolną wargę.

Styles nagle podniósł oczy na Annie i uniósł brwi z aprobatą i zaskoczeniem, gdy zobaczył jej łobuzerski uśmieszek.

— Spodziewałem się z twojej strony aktu buntu, kategorycznego zakazu i argumentu, że jestem idiotą, a nie tego, że mi o tym przypomnisz. — Uniósł jedną brew.

Annie zacisnęła wargi w linię, próbując walczyć z cwaniackim uśmieszkiem.

— Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, Harry — wymruczała zadziornie, wgryzając się w ostatnią truskawkę. Cały czas utrzymywała między nimi kontakt wzrokowy i widziała, jak oczy bruneta zalśniły w otaczającym ich półmroku.

Harry zamrugał i zarejestrował, że gdy wpatrywał się w jej wielkie, szare oczy - nadal totalnie zaskoczony - wstrzymał oddech, ujęty jej miną i tym, jak przepięknie wyglądała, gdy siedziała na tym kocu naprzeciwko niego. Odchrząknął po chwili, widząc, jak zaczyna chichotać w reakcji na jego nagłe milczenie.

— Zdecydowanie nie mogę się doczekać tego, aż odkryję każdą z nich — wymamrotał nisko. Na jego buzię wpełzł łobuzerski półuśmieszek, gdy zadrżała. 

Uniósł jedną brew, bo doskonale wiedział, co wywołało jej ciarki. 

— Ojej... Zimno ci, malutka? — spytał z teatralnym przejęciem, a potem cwaniacko oblizał swoje wargi, zwilżając je wymownie.

Annie wymownie miętoliła pomiędzy zębami swoją dolną wargę. Ten widok sprawiał, że zawsze zapalały się w nim wszystkie instynkty, więc - żeby nie dać się sprowokować - rozejrzał się dookoła, chcąc uciec wzrokiem od tego seksownego obrazka. Zatrzymał się oczami w jednym miejscu i uśmiechnął się zbereźnie.

Poklepał nagle swoje udo i wyprostował nogi, zwracając się do Annie:

— Chodź tu do mnie — wymruczał prosząco i dał jej moment na to, żeby posłusznie usiadła na nim, rozstawiając kolana po obu stronach jego ciała. Ułożył dłonie na jej pośladkach i jednym ruchem przysunął ją jeszcze bliżej siebie, poprawiając jej sukienkę.

Rudowłosa flirciarsko uniosła brew, patrząc w jego oczy.

— Ana... 

— No, co tam? — zachichotała zadziornie, widząc jak błyszczą mu się oczy.

— Przekręć głowę w lewo — polecił jej cichutko. — Tylko dyskretnie! — Zganił ją, widząc, bez rozgląda się ostentacyjnie, nie wiedząc, czego szukać. — Widzisz tę dwójkę na trawie niedaleko tego dużego drzewa...? — Nawiązał do widoku jakiejś pary, która - podobnie jak oni sami - spędzała czas na małym, romantycznym pikniku.

— Nie widzę — mruknęła, mrużąc oczy.

Harry zachichotał i ujął jej podbródek, delikatnie nakierowując jej głowę jeszcze bardziej w bok. Wykorzystał od razu możliwość schowania twarzy w zagłębieniu jej szyi i ucałował czule lekko odsłonięty obojczyk ukochanej.

— Już widzisz? — wymamrotał w jej skórę.

— Czy oni...? — Annie zadała ciche pytanie, teatralnie otwierając usta ze zgorszeniem, gdy dostrzegła, jak niedaleko nikt ktoś bezceremonialnie uprawiał seks.

— Yhyyymmm — mruknął, przeciągając samogłoski.

— W miejscu publicznym?! — Była ewidentnie zbulwersowana.

— Ale za to jaka adrenalinka — zachichotał, odsuwając się od niej i ponownie ujął jej podbródek pomiędzy palce, aby obrócić jej głowę tak, żeby znowu odnalazła jego oczy. — Nie gap się, bo ich speszysz, jeśli zauważą, że ktoś patrzy — zwrócił jej uwagę ze śmiechem.

— To gorszące — wyznała, wydymając wargi.

— Och?— westchnął teatralnie, a Annie zrobiła wielkie oczy, gdy poczuła, jak dłoń Stylesa ląduje na jej udzie, pod materiałem sukienki, którą na siebie włożyła. — Czyżby? Przy takich widokach? A nie wydaje ci się to zajebiście romantyczne? — zapytał nieco kpiąco, a uśmieszek nie schodził mu z twarzy.

— Harry... — wymruczała ostrzegawczo i łudziła się, że cofnie rękę, zanim... 

Uniósł brwi i rozchylił wargi, zaskoczony, gdy palcami natrafił na miejsce, w którym zaczynała się wewnętrzna część jej uda.

— Nie masz majtek? — spytał cicho, zadziornym tonem i z rozchylonymi wargami.

... zorientuje się, że nie włożyła na siebie bielizny. Kurwa.

Westchnął teatralnie i zacisnął wargi, wygłodniałym wzrokiem wwiercając się w jej zaróżowione policzki.

— I co ja mam z tobą zrobić, żona? — zapytał teatralnie.

Annie splotła swoje dłonie na jego karku, nachylając się nad nim tak, aby być jeszcze bliżej niego.

— Zabieraj tę łapę, Hazz — szepnęła cicho.

Uśmiechnął się jeszcze bardziej zawadiacko, parskając ironicznie i uniósł jedną brew.

— Nawet nie wiesz, jak mnie kusi, żeby wziąć cię tu i teraz. — Przytknął wargi do płatka jej ucha, mrucząc zachrypniętym głosem.

— Nawet o tym nie myśl — wymamrotała słabo i głośno przełknęła ślinę, wpatrując się w jego zielone oczy. 

Mocno zagryzła policzek od wewnątrz, czując, jak jego dłoń pod sukienką ukradkiem wślizguje się w rejony, w które absolutnie nie powinna, zważywszy na miejsce, w którym aktualnie się znajdowali. Przeniosła dłonie z karku na jego plecy, lekko wbijając paznokcie w materiał jego koszuli.

— Nie protestujesz jakoś szczególnie — mruknął do jej ucha i musnął wargami jej szyję, uśmiechając się w jej skórę. Przyprawił ją o szybszy, urywany oddech.

— Harry, uduszę cię, przysięgam... — szepnęła, niby mu grożąc.

Nie oszukujmy się: nie była ani trochę przekonująca, gdy próbowała się oburzyć. Utonęła w jego zielonych oczach i - chociaż zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo nieprzyzwoite i niepoprawne jest to, co teraz robi - czekała na to, co wydarzy się dalej, klnąc na samą siebie.

— Kiedyś jeszcze sprawię, że sama będziesz mnie błagała o to, żebyśmy zrobili to właśnie w takich okolicznościach... — wyznał jej wprost, przejeżdżając palcem po najbardziej wrażliwym miejscu jej ciała. Miała ochotę jęknąć w jego wargi. — Gdyby nie to, że nie potrafisz dochodzić w ciszy i zawsze jęczysz bardzo teatralnie, to teraz nawet bym się nie zastanawiał... 

Chryste, on nie miał wstydu.

Annie rozchyliła wargi, słysząc jego prowokacyjne słowa.

— Przecież potrafię być cicho! — Oburzyła się, zaprzeczając niemal natychmiastowo. 

A potem zdała sobie sprawę, jak bardzo impulsywnie i nierozsądnie postąpiła, bo Harry uśmiechnął się jak kot. Dokładnie o to mu chodziło.

Brawo, Anastasia. Czy ty kiedyś nauczysz się myśleć przed tym, jak coś palniesz?

Ciepła dłoń Stylesa znalazła się na jej wzgórku łonowym, sprawiając, że głośno zaciągnęła powietrze do płuc, cały czas patrząc się w jego oczy. Zagryzła dolną wargę, aby zdusić w sobie cichy okrzyk. Nie wydała z siebie jakiegokolwiek dźwięku.

— Boże, Ana, co ty ze mną robisz... 

Zaśmiał się cicho, rolując dolną wargę pomiędzy swoimi zębami. 

— To będzie bardzo szybka akcja, skarbie — wymruczał do jej ucha, uprzedzając ją. — Bardzo... Szybka... 

Poczuła, jak swoją dłoń wplata pod burzę jej rudych loków, aby pewnym uściskiem ująć jej kark. Zakręciło jej się w głowie, gdy poczuła, jak palcami drażni jej wejście.

— Jesteś szalony — wydusiła z siebie, nie wierząc, że jest do tego zdolny.

Co, jak ktoś ich zobaczy? Przecież to będzie skandal stulecia... 

— Pocałuj mnie mocno — mruknął stanowczo, przyciągając ją do siebie.

A, pieprzyć to.

Jego głos sprawił, że ciarki przebiegły po całym jej ciele. Odbierał jej jakiekolwiek zdolności trzeźwego myślenia i robił to od pierwszego dnia, w którym się poznali. Cały czas był tak samo intensywny. Matko, szalała za nim. Zwłaszcza w takim wydaniu. Nigdy się nie przyzna do tego, że niesamowicie mocno podniecała ją jego nieprzyzwoitość. Bo chciała tego tak samo mocno, jak on. Spełniał jej fantazje, o których przez swoją nieśmiałość nawet nie była w stanie myśleć w kategoriach "do spełnienia". Nie pytał, bo wiedział, że jej poukładana strona i tak będzie zaprzeczać. Nie pytał, bo wiedział, że nigdy nie przyzna się do tego, że aż trzęsie się z niecierpliwości, aby po prostu zrobił to, co zamierzał zrobić.

Ujęła w dłonie jego policzki, lgnąc do niego ciałem tak blisko, jak tylko była w stanie. Wcisnęła mocny pocałunek w jego usta i poczuła, jak ramieniem obejmuje jej pas, aby ją unieruchomić. Z bocznej perspektywy naprawdę nie wyglądali, jakby właśnie robili coś skrajnie nieodpowiedzialnego i nieprzyzwoitego. Lejący materiał sukienki Anastasii przykrywał wszystkie znaki tego, że nie byli po prostu parą całującą się na kocu pośrodku trawnika. 

I w chwili, w której Annie językiem wdarła się na podniebienie męża, Harry nagłym ruchem wsunął w nią dwa palce, zaczynając wypełniać ją po samą ich nasadę. Zamruczał, gdy poczuł, że była gotowa dla niego tylko po samych jego słowach. Jezusie, uwielbiał to, jak na niego reagowała. Dał jej moment, aby przyzwyczaiła się do jego obecności, ale nie zamierzał poprzestać na tym ruchu.

— O ja pierdolę — szepnęła w jego usta, rozchylając wargi.

— A teraz masz minutę, żeby dla mnie dojść, kochanie — zapowiedział jej, sprawiając, że jego niska chrypa odebrała jej oddech.

Rudowłosa poczuła, jak niebotycznie szybkie i sprawne manewry jego ręki szybko sprawiły, że zadrżały jej nogi. Z jej ust nie wyrwało się jęknięcie tylko dlatego, że ugryzł jej dolną wargę nieco brutalnie, upominając ją tym samym, że ma nie jęczeć. 

Harry syknął, podniecony, z powrotem zamykając jej buzię głębokim pocałunkiem.

— Miałaś być cicho — napomniał ją z chrypą w głosie, jeszcze mocniej ściskając ramieniem jej pas, aby uniemożliwić jej ruchy bioder. Ubóstwiał, gdy ruszała się na nim w ten sposób, ale wiedział, że to nie jest dobry moment. Musieli skończyć ten mały akt buntu wobec świata tak szybko, jak go zaczęli. Poza tym, doskonale znał samego siebie i wiedział, żeby gdyby pozwolił jej na te seksowne kołysanie biodrami, które doprowadzało go do szewskiej pasji, to nie poprzestałby na samej palcówce. I tak, w tamtym momencie był tylko napalonym facetem i srał na wszystko dookoła. Jebać konsekwencje. Liczyła się tylko ta jedna chwila. Liczyła się tylko ona.

Annie jeszcze mocniej naparła na jego usta i poczuła, że nie będzie potrzebowała aż sześćdziesięciu sekund. To było coś niesamowitego. Ta adrenalina, która pomagała jej osiągnąć najszybsze spełnienie jej życia. Przez nią wszystko było tylko bardziej intensywne: wyraźniej czuła jego zapach, jego oddech na swojej skórze, smak szampana dla dzieci i gumy do żucia na jego języku, mocniej czuła w sobie ruchy jego palców. Była jak na haju. Nie wiedziała, po jakim dokładnie czasie zepchnął ją na granicę orgazmu, ale wydawało jej się, że wystarczyło jej ledwie kilka sekund.

— Boże mój, nie masz pojęcia, co z tobą zrobię, gdy już znajdziemy się w sypialni — wymruczał, a ona poczuła, że jego głos był kolejnym bodźcem, który tylko przyspieszył jej spełnienie. Mruczał do jej ucha rzeczy, który odbierały jej oddech. I, o matko, były tak nieprzyzwoite, że miała ochotę olać tę zabawę w "nie wydaj z siebie żadnego dźwięku, Ana". Marzyła o tym, żeby zrobił to tu i teraz. 

Zapominała o wszystkim, gdy był taki. Nic innego nie miało znaczenia. Był tylko on i ich żądze. Miała dreszcze dosłownie wszędzie i zaczęła drżeć, gdy jej wnętrze mocno i rytmicznie zaciskało się na jego palcach. Naparła biodrami na jego dłoń, aby poczuć go jeszcze bardziej i zdusiła w sobie krzyk, gdy poczuła twardość w jego spodniach.

— Goń króliczka, kochanie — polecił jej, widząc, że stoi dosłownie na krawędzi przepaści. Lubiła to zdanie. Było takie bardzo w jego stylu. Podniecające do granic możliwości, ale nadal zawierające nutkę typowego, stylesowego poczucia humoru. Oderwała się od jego ust, dusząc w sobie głośny jęk. Zarzuciła ramiona na jego kark i schowała twarz tak, aby móc ustami przyssać się do skóry na jego szyi, okrywając ich kurtyną swoich długich włosów. 

A potem skoczyła w przepaść, oddając się w całości błogiemu uczuciu spełnienia, które rozlało się po każdym jej mięśniu w chwili, w której wgryzła się w skórę pod jego uchem, aby nie jęknąć. Harry syknął, powoli wycofując się z jej wnętrza i objął ją jeszcze drugim ramieniem, unieruchamiając ją jeszcze bardziej, gdy drżała, siedząc na nim. Uspokajała oddech, a Styles przyłożył wargi do jej policzka i doskonale wiedziała, że właśnie się uśmiecha. Czuła jego łobuzerski półuśmieszek na swojej skórze. Pogłaskał jej kark, gdy nabrała powietrza do płuc, nadal przytykając wargi do miejsca, w którym zostawiła ślad na jego ciele.

— Użarłaś mnie, franco — wyrzucił jej, chichocząc, gdy odkleiła się od niego, aby spojrzeć na jego twarz. — I to jeszcze w takim miejscu, że z tydzień będę to nosił... 

Jego łobuzerski uśmiech nadal potrafił odebrać jej umiejętność logicznego składania zdań.

Przesunął kciukiem po jej dolnej wardze i nachylił się, aby złożyć na jej ustach czułego całusa.

— Podpisałam cię  — odpowiedziała mu nieprzytomnie, zaczepnym tonem.

Uniósł jedną brew, przesuwając językiem po górnych zębach. 

— I jak było? — zapytał zadziornie, a oczy mu się zaświeciły. — Jest mniej gorsząco, gdy sama bierzesz w tym udział, prawda? — Cwaniacko poruszył brwiami.

Och, Styles... 

Na jej policzki wpełzły rumieńce. Uwielbiał ją zawstydzać. Nawet się z tym nie krył. No bo co teraz miała mu odpowiedzieć? Przecież miał ją jak na dłoni: widział, do jakiego stanu ją doprowadził. Zachichotał, widząc, jak odebrało jej mowę.

— Rozmazałaś się, piękna — stwierdził czule, a potem zwilżył kciuk językiem, aby zetrzeć rozmazany tusz do rzęs z zewnętrznego kącika jej oka. 

— Jak to jest, że wyglądasz jak anioł... — zaczęła swoje pytanie, wpatrując się w jego oczy.

— Wnioskujesz to po oszałamiającym pięknie? — Uniósł jedną brew, śmiejąc się w ten typowy, narcystyczny sposób.

— ... ale po twoim zachowaniu mam wrażenie, że rzeźbił cię sam diabeł? — dokończyła pytanie, wywołując dźwięczny śmiech Harry'ego.

— Coś w tym jest — przyznał, ujmując Annie w swoje ramiona i cmoknął jej wargi. 

Rudowłosa uśmiechała się w jego usta, a potem poprawiła się na jego nogach tak, aby usiąść pomiędzy jego rozchylonymi nogami i wtulić się w niego. Przymknęła oczy, gdy ucałował jej czoło. Oboje cały czas uśmiechali się do siebie łobuzersko.

Somethin' 'bout you makes me feel like a dangerous woman — Annie zanuciła cicho tekst Ariany Grande, sprawiając, że Harry zadrżał. 

Uśmiechnęła się do siebie jak kotka. Zwłaszcza, gdy poczuła, jak unosi jej dłoń do swoich ust i zagryza delikatnie jej palec wskazujący. Ta noc będzie długa. Bardzo długa. Czuła to w kościach.

Siedzieli na kocu, delektując się nocnym widokiem Koloseum i swoją obecnością dopóki nie zrobiło się naprawdę chłodno. Harry pozbierał lampiony, kręcąc głową z niedowierzaniem, gdy jeden z nich przestał świecić w połowie randki, a ostatnie dwa rozdarły mu się w dłoniach przy składaniu ich z powrotem do stanu wyjściowego.

— Jakbym wiedział, że będzie z tego takie gówno, to kupiłbym świeczki.

Annie roześmiała się, chowając gitarę do pokrowca. Nie skorzystali z niej prawie wcale dzisiejszego wieczora: ona sama zaledwie raz miała ją w dłoniach, brzdąkając coś cicho, gdy Harry opowiadał jej jedną z historii swojego dzieciństwa.

Wrócili do samochodu, rozmawiając cicho i trzymając się za dłonie. Styles był w ogromnym szoku, że nikt nie zaczepił ich tego wieczoru. Co prawda nie był na krótki rękaw i przez większość czasu starał się mieć na nosie okulary przeciwsłoneczne, ale miał podwinięte mankiety koszuli, ukazujące tatuaże na lewej ręce. Odkąd po internecie rozniosło się, że Harry Styles i jego rudowłosa dziewczyna przebywają we Włoszech, zawsze znalazła się garstka osób, która dostrzegła ich obecność.

Gdy znaleźli się przy kabriolecie, Harry otworzył bagażnik, chowając do środka wiklinowy koszyk, gitarę i koc. Wyjął sweter, który zabrał dla małżonki i polecił jej:

— Cho no tu, mała — zachichotał i założył jej golf przez głowę. Obserwował jak chichotała, wyciągając spod grubego, plecionego materiału swoje długie kędziory. Podwinęła rękawy, a Harry stał przy bagażniku, wpatrując się w nią bez słowa z uśmiechem na ustach.

— Czemu się tak gapisz? — spytała zadziornie, unosząc brew.

— Bo wyglądasz przesłodko — odparł jej, omiatając wzrokiem jej vansy, dół kwiecistej sukienki i wielki golf, który na niej wisiał. — Outfit roku, kochanie — pochwalił ją, obciągając rękawy koszuli i sam założył na siebie sweter.

— Ktoś musi być ikoną mody w tym małżeństwie, jak to ujął Alessandro — zaśmiała się, narcystycznie odrzucając włosy z ramienia.

Harry roześmiał się opętańczo, stojąc na środku ulicy. 

— Ty to jednak jesteś zabawna, Aneczka — sarknął przez śmiech. — Wsiadaj — polecił jej.

— Wracamy? — spytała, widząc, jak sięga po swój telefon, aby odpalić GPS w iphonie. Zmarszczyła brwi, widząc jego uśmieszek.

— Tak szybko? Przecież dopiero po jedenastej. — Poruszył brwiami, spoglądając na nią znad ekranu. — Jeszcze wcześnie, kochanie.

Okej, czyli to jeszcze nie koniec tego szalonego wieczora?

Zadowolony z siebie Styles odpalił silnik kabrioletu i zerknął na mapę, która pokazywała trasę na ekranie wyświetlacza jego komórki. Annie włączyła radio i ułożyła głowę na oparciu, wpatrując się w profil męża bez krzty skrępowania.

— Teraz ty się gapisz — wypomniał jej, spoglądając na nią kątem oka, gdy stali na światłach.

— Podziwiam.

Uniósł brew, zagryzając policzek od wewnątrz i starał się pokazać, że wcale go tym nie zawstydzała. Uroczy był.

Okazało się, że kolejnym punktem ich randki było ścisłe centrum Rzymu, a dokładniej oświetlona nocą fontanna di Trevi, do której przeszli się pieszo, spacerowym tempem, zostawiając zaparkowany kabriolet kilka drogi od barokowego zabytku. Annie była zakochana w tym miejscu, ale do tej pory widziała je tylko za dnia, usiłując przecisnąć się przez wielki tłum turystów. Harry celowo wybrał tak późną godzinę, licząc, że unikną tego tłoku.

Styles jak zaczarowany wpatrywał się w swoją małżonkę, która wielkimi oczami podziwiała oświetloną fontannę. Gdyby miał wybrać co było piękniejszym widokiem w aktualnej chwili, wybrałby właśnie jej ogromne, szare ślepia, oniemiałe z wrażenia. 

Tak, jak sobie wymarzył: wokół zabytku było o wiele mniej osób, niż zwykle. 

— Jak byliśmy tu ostatnim razem to nie wrzuciliśmy drobnych do wody — zaśmiała się Annie, wspominając to, jak nie byli w stanie dopchać się do krawędzi fontanny. 

Harry poprawił okulary na nosie i sięgnął do kieszeni spodni, aby wyjąć z nich swój portfel.

— Czas to nadrobić — zarządził cicho.

— Od kiedy ty masz monety w portfelu? — zapytała Annie powątpiewająco, wiedząc, że Harry nie używa jakiegokolwiek bilonu. Nienawidził, gdy coś mu grzechotało po kieszeniach. No, a poza tym... był Harrym Stylesem. Harry Styles nie płacił bilonem, bo było go stać na to, aby bilonu nie lubić. To mówiło samo przez siebie.

— Od kiedy za lampiony zapłaciłem dwustoma euro w banknocie — wymruczał niewinnie, posyłając jej rozbrajający uśmiech. 

— Kasjerka cię nie zabiła? — Annie parsknęła śmiechem.

— Była blisko — przyznał beztrosko, a potem wcisnął w dłoń małżonki garstkę monet. Podeszli do krawędzi fontanny, a Harry stanął za nią, jedną dłoń układając na jej podbrzuszu, gdy objął ją od tyłu. 

Annie podzieliła się z nim drobnymi i mruknęła do ukochanego:

— Myślimy wspólne życzenie, czy każdy swoje?

Harry zachichotał nad jej uchem.

— Każdy swoje.

— Czemu tak? — spytała cicho.

— Bo w ten sposób spełnią się aż dwa, a nie tylko jedno — wytłumaczył jej oczywistym tonem. — Podstawy ekonomii, skarbie — oświecił ją.

Odliczyli do trzech, śmiejąc się cicho i z zamkniętymi oczami wrzucili monety do fontanny, uśmiechając się szeroko. Harry przytulił Annie i cmoknął jej włosy, przesuwając okulary z ciemnymi szkłami z nosa na głowę. Westchnął, omiatając widok przed sobą.

— Przepięknie tu... — szepnęła rudowłosa, wypowiadając jego myśli na głos.

Zamruczał potwierdzająco, a potem zadał jej ciche pytanie:

— Głodna? Myślałem nad jakąś restauracją.

— O tej godzinie? Jest po północy — spojrzała na niego ze zwątpieniem w oczach. 

— Kochanie, nie możesz żyć na samych owocach. 

No tak. Odkąd byli we Włoszech Annie zaczynała czuć, jak dokuczliwe mdłości, które towarzyszyły jej przez cały pierwszy trymestr zaczynają mijać. Ku radości Harry'ego zaczynała funkcjonować normalnie: miała apetyt i nie cofało jej , gdy czuła woń jedzenia. Dodatkowo, non stop mogłaby jeść owoce i czekoladę. Non stop. Jak nigdy wcześniej nie była miłośniczką słodyczy, tak od dwóch tygodni dosłownie wariowała na myśl o czekoladzie.

I to właśnie w ten sposób Harry ją udobruchał.

— No dawaj, żona. To będzie prawilne zakończenie randki... Kolacja przy świecach, włoska knajpka, magiczny widok i suflet czekoladowy na deser.... — wymruczał zachęcająco do jej ucha.

Mózg Annie zatrzymał się na ostatnich słowach.

— Suflet? To gdzie ta kolacja? 

Harry roześmiał się dźwięcznie i pociągnął ją za dłoń w stronę tylko sobie znaną, opuszczając okulary przeciwsłoneczne z powrotem na nos. Objął małżonkę ramieniem i skierował ich kroki w stronę restauracji, którą wygooglował dzisiejszego popołudnia. Była oddalona dosłownie kilka minut spacerem od miejsca, w którym aktualnie się znajdowali.

— Jakie marzenie pomyślałeś? — spytała go cicho, również obejmując go w pasie.

— Nie mogę ci powiedzieć, bo się nie spełni, kotku.

Annie smutno wydęła wargi.

— Masz na dzisiaj jeszcze jakieś asy w rękawie, czy została nam już tylko kolacja i seks, kochanie? 

Roześmiał się w głos, słysząc jej bezpośrednie pytanie.

— Na dzisiaj już tylko kolacja i seks — przytaknął niewinnie, cmokając jej skroń. 

— A co robimy jutro? — zagaiła.

— A musisz wszystko wiedzieć?

— Bądź grzecznym mężem, Harry — napomniała go, parskając śmiechem.

Westchnął teatralnie, kiwając głową z uśmiechem na buzi.

— Myślałem, żeby jutro wstać o jakiejś przyzwoitej godzinie i zobaczyć Watykan — mówił cicho. — Byłem w Rzymie już tyle razy, a jeszcze nigdy nie miałem okazji tam być.

Annie pokiwała głową z aprobatą.

— Wrócimy coś zjeść do rezydencji, a wieczorem mamy lot helikopterem.

Rudowłosa nadal kiwała głową i dopiero chwilę po tym, jak skończył zdanie zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę z tego, co powiedział.

— Czekaj... co? 

Harry zdusił w sobie śmiech, zasznurowując usta. 

— Masz zapłon niczym odrzutowiec, kochanie.

— Lot czym?

— Helikopterem. Rzym z powietrza jest przepiękny. Zwłaszcza o zachodzie słońca — wyjaśnił jej miękko, beztroskim głosem.

— Przecież ja się posikam ze strachu, Harry — przystanęła wpół kroku, spoglądając na niego przerażonym wzrokiem. 

— Jesteś pielęgniarką, kochanie. Ogarniesz sobie jakiś cewnik — zażartował.

Zgromiła go spojrzeniem, stojąc na środku drogi.

— Nie godzę się na żaden helikopter, Styles.

— Kocham cię.

— Ja mówię serio.

— Bardzo mocno cię kocham.

— Harry, błagam... 

— Błagania zostaw na noc — dyskutował z nią, bawiąc się wyśmienicie.

— Czy ty jesteś normalny? — sarknęła.

— Nie, ale takiego mnie poślubiłaś, więc nic z tym już nie zrobisz.

Annie jęknęła zbolałym tonem. Ręce jej opadły. Ten człowiek był niemożliwy.

— Chodź, piękna, bo zamkną nam restaurację — pociągnął ją za dłoń, wznawiając spacer. — No dawaj. Suflet, Annie. Pamiętasz? Suflet. No chodź... 

— Ja z tobą zwariuję.

— Chyba z miłości. Chodź, marudo.










Sama nie wiem, jak to się stało, bo wyszło mi 7300 słów. Planowałam skończyć go na 2800. Nie wiem, jak ja to zrobiłam. Nie wiem. Samo tak wyszło. 

A za ten środkowy fragment będę się smażyć w piekle, serio. 





*

Dla Darii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top