107
— Jestem święcie przekonany, że gdyby nie to, że już jesteś w ciąży, to dzisiaj zrobiłbym nam dziecko... — Harry wymruczał dumnie w wargi Annie, powodując jej głośny, perlisty śmiech. Rudowłosa wyswobodziła się z jego ramion i pokręciła głową z niedowierzaniem.
Z planowanych godzin ośmiogodzinnego lotu zrobiło się aż dwanaście, ale przynajmniej mieli możliwość nadrobić łóżkowe przyjemności. Zresztą, zostali uprzedzeni o poślizgu już w chwili, w której oboje znaleźli się na pokładzie prywatnego samolotu. Warunki atmosferyczne im nie sprzyjały.
Piękne w podróżowaniu pomiędzy kontynentami było to, że goniło się czas. Wylecieli w środku nocy, a w Nowym Yorku znaleźli się nadal z samego poranka. Ścigali dzień. To była jedyna opcja, która pozwoliła Harry'emu zarówno na wzięcie ślubu, jak i na wypełnienie obowiązków służbowych. Odhaczenie roli ambasadora Met Gali widniało w jego kontrakcie z Gucci. Nie mógł tego przeskoczyć. Musiał tam być.
Styles był dramatycznie mocno zmęczony. Sam nie wiedział, kiedy ostatnio był tak mocno zmęczony, jak teraz. Sączył właśnie trzecią albo czwartą czarną kawę, pomstując na samego siebie.
— Obiecuję, że jak już przeżyję odwiedziny Dylana, to zakopię się w naszym ukochanym łóżku na dobę — jęknął żałośnie, spoglądając na Annie, właśnie przebierała się w wygodny dres. Zazdrościł jej tego całym sercem.
Plan był taki, że zostawi swoją ukochaną i Tuckera w apartamencie hotelowym w czasie, gdy on sam uda się do Alessandro, aby przygotować się do gali. Nie chciał zostawiać rudowłosej samej, ale ona - w świetle tego, że w ciągu ostatnich dwóch nocy naprawdę niewiele spała - przyjęła to rozwiązanie z ulgą i ze spokojem. Harry miał do nakręcenia jeszcze krótkie dwa filmy promocyjne, a potem czekał go czerwony dywan, sama gala i afterparty, z którego nawet nie miał jak się urwać. Nie miał ochoty ani na alkohol, ani na imprezowanie. Czekało go kilkanaście godzin uprzejmych uśmiechów i udawania, że cudownie się bawi. Grunt, że będzie miał możliwość zamienienia kilku słów ze znajomymi z branży. Może dzięki nim nie uśnie z nudów i ze zmęczenia.
Jutrzejszego południa mieli udać się na lotnisko, aby przetransportować się do Kalifornii. Annie chciała jak najszybciej zobaczyć McLee, co ani trochę nie dziwiło bruneta. Martwiła się o Dylana.
Harry miał więc przed sobą perspektywę doby bez snu i było mu szkoda samego siebie. Annie wwiercała się w niego troskliwym wzrokiem. Westchnęła ciężko, zakładając na siebie jego bluzę z kapturem i podeszła do niego, aby władować się na jego kolana, gdy siedział przy szklanym stole, mając przed sobą parującą w kubku kawę, laptopa, dokumenty i kalendarz.
— Jesteś pewien, że nie chcesz się położyć chociaż na godzinkę? — spytała go czule, całując jego czoło i zarzucając ramię na jego kark.
— Za półtorej godziny muszę zejść na dół, bo przyślą po mnie limuzynę — wymamrotał niepocieszony. — Jak zasnę, to ta godzina snu tylko bardziej mnie dobije — wydął wargi jak mały chłopczyk i objął ramionami talię Annie, wtulając twarz w materiał bluzy na jej dekolcie.
Zamruczał, gdy czule ucałowała jego loki.
— Kocham cię, żona... Wiesz? — spytał po raz setny w ciągu ostatnich kilku godzin, jakby upewniał się, że na pewno może ją już tak nazywać.
Annie zachichotała czule, raz jeszcze całując jego głowę.
— Ja ciebie też kocham, mąż... — Przymknął powieki, gdy usłyszał jej szczęśliwy głos. Westchnął powoli, zaciągając się zapachem świeżo wypranej bluzy i perfum rudej, która wplotła dłoń w jego włosy i powoli głaskała go po głowie.
— Nie chcę zdejmować obrączki — oświadczył jej wprost, odzywając się nagle.
Dłoń Anastasii nagle zastygła w bezruchu pomiędzy puklami jego loków.
— Skarbie... — zaczęła miękko, wzdychając ciężko. — Sam mi mówiłeś, że lepiej będzie, jeśli nasze małżeństwo jak najdłużej pozostanie tajemnicą...
— Mówiłem — przyznał. — I nadal tak myślę.
— To co się zmieniło? — spytała łagodnie.
— To, że w końcu mam ją na ręce — odpowiedział jej powoli. — Ana, skarbie, nie chcę się ukrywać. To od razu przypomina mi mnie i... — urwał, zaciskając wargi.
— ... Louisa — dokończyła za niego szeptem.
Oboje westchnęli ciężko.
— Będę dzisiaj obwieszony biżuterią, zwłaszcza na dłoniach. No i mam ją na prawej ręce, a nie, jak cała reszta świata, na lewej — zauważył bystro.
Annie uśmiechnęła się leciutko. Harry długo nie mógł się nadziwić się temu, że w każdym kraju obrączki ślubne nosi się na dłoniach po stronie serca, tylko nie w Polsce.
— Jeśli ktoś zauważy, to co najwyżej zasieje kilka plotek — wzruszył ramionami. — A do tego, akurat, jestem przyzwyczajony. Nie ściągam jej — postanowił twardo.
Uparty osioł.
— Jak uważasz, Harry — westchnęła bezsilnie, całując jego czoło. Nie było sensu się z nim bić, skoro on i tak już wiedział, że rozegra to na swoich zasadach.
— Idziesz ze mną pod prysznic? — spytał nagle, całkowicie zmieniając temat i odsuwając się od rudej, aby spojrzeć w jej twarz i cmoknąć jej wargi.
Annie uniosła jedną brew.
— Kąpałeś się godzinę temu — oświeciła go.
— Ale nie z tobą. A woda trochę postawi mnie na nogi — uśmiechnął się uroczo i bez ostrzeżenia wziął ją na ręce, podnosząc się z krzesła z rudowłosą na rękach.
Anastasia pisnęła protestująco, wybudzając ze snu pochrapującego Tuckera, drzemiącego na ich wielkim, dwuosobowym łóżku.
— Czy ty kiedykolwiek przyzwyczaisz się do tego, że lubię nosić cię na rękach? — Harry pokręcił głową z niedowierzaniem widząc, jak wierzga się w jego objęciach, gdy zmierzał w stronę łazienki.
— Musiałabym być umierająca — sarknęła. — Odstaw mnie na dół, Styles.
— A przestaniesz pyskować?
— Do ciebie? Nigdy, mąż.
— Złożę na ciebie reklamację, ty franco — rzucił, oburzony i zamknął jej usta pocałunkiem, gdy dźwięcznie śmiała się w jego ramionach.
Annie leżała zakopana w łóżku na jednym z najwyższych pięter ekskluzywnego, mieszącego się w szklanym wieżowcu hotelu w Nowym Yorku. Zaczynało zmierzchać, a ona jak z zapartym tchem gapiła się na widok zza szklanych ścian. Nie podchodziła do nich zbyt blisko, bo nadal myśl o spojrzeniu w dół odbierała jej władzę w nogach: miała okropny lęk wysokości. Mimo to, przyznała sama przed sobą, że panorama tego wielkiego miasta zapierała dech w piersiach. Na ścianie na przeciwko niej wisiał plazmowy telewizor, na którym leciała relacja na żywo z Met Gali. Spoglądała na ekran, szukając wzrokiem legendarnego piosenkarza, byłego członka boysbandu, którego kochały miliony. Uśmiechnęła się łobuzersko na widok Harry'ego wysiadającego z limuzyny i zagryzła wargę na widok jego czarnego kostiumu.
To było cudowne uczucie: świadomość tego, że marzy o nim jak zakochana bez pamięci nastolatka. I tego, że w ten sam sposób marzą o nim miliony kobiet - i mężczyzn - na całym świecie, a po afterparty ten nieziemski człowiek wróci właśnie w jej ramiona.
Annie zdążyła już wykonać kilka długich telefonów w czasie, gdy Harry ulotnił się z hotelu, aby "trochę pogwiazdorzyć", jak on to ujął. Rozmawiała z umierającą na niemiłosiernie wielkiego kaca Gemmą, z babcią, Anne, dając im znać, że dolecieli na miejsce i że wszystko w porządku. Przez chwilę rozmawiała z Cyprianem, który przekazywał telefon pomiędzy chłopakami, chcącymi koniecznie dowiedzieć się od niej, jak minęła im noc poślubna.
Banda zboczeńców.
Udało jej się też chwilę pogadać z Dylanem, któremu obiecała, że jutro się zobaczą. Blondyn czuł się lepiej. Z dnia na dzień wydawał się poprawiać i nabierać nowych sił. Kamień spadł jej z serca, gdy usłyszała, że nie ma zadyszki przy zwykłej rozmowie. To był dobry znak.
Zachichotała, gdy Tucker przysunął się do niej i ułożył pyszczek na jej brzuchu, domagając się pieszczot. Leżała w łóżku ze szczeniakiem, głaszcząc jego sierść, otulona kołdrą i warstwą puchatego koca i powoli czuła, jak zmęczenie zaczyna dopadać ją ze zdwojoną siłą. Walczyła z opadającymi powiekami, gdy Harry i Alessandro udzielali jakiegoś wywiadu. I, gdy już myślała, że uda jej się zasnąć, zobaczyła pomarańczowy kostium, który miała na sobie charakterystyczna, wysoka brunetka.
Kendall.
Annie zamrugała kilka razy, otwierając oczy szeroko.
Cholera.
To była ta chwila, w której przez jej głowę przeleciało stado głupich myśli. Niby nie miała powodu, aby panikować na zapas, ale wolała uniknąć sytuacji, w której jej mąż wraca z afterparty wkurwiony, zły, sfrustrowany, wściekły, rozżalony i gotowy rozszarpać każdego, kto stanąłby mu na drodze przez jakąś jedną laskę, z którą sypiał na przestrzeni kilku lat. Skrzywiła się na tę myśl. Nie chciała, aby denerwował się w ten sposób przez osoby, które nie mają realnego wpływu na jego codzienność. Gdyby mogła, zrobiłaby wszystko, aby mu tego oszczędzić.
Bo jemu samemu ufała bezgranicznie.
Telefon rudowłosej zawibrował w pościeli, sprawiając, że Tucker podskoczył niespokojnie, obracając łepek w kierunku urządzenia. Iphone wydał z siebie serię wibracji, oznajmiając, że wiadomości do odczytania jest kilka. Annie sięgnęła po niego odrobinę niezdarnie i odblokowała ekran. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, gdy dostrzegła treść smsa od pewnego zielonookiego bruneta, który zaledwie przed chwilą zniknął sprzed obiektywów kamer.
"Mam szczerą nadzieję, że już słodko śpisz i że przed snem zjadłaś coś porządnego, kochanie. Powinnaś teraz śnić o mnie."
"No, i może jeszcze o tym, jak kilka godzin temu krzyczałaś imię swojego MĘŻA dziesięć kilometrów nad ziemią. To byłby piękny sen. Kocham cię x"
"A jeśli nie śpisz, to napisz mi przynajmniej jak bardzo za mną tęsknisz."
Annie zagryzła wargę, chichocząc do siebie. Najwyraźniej niepotrzebnie się o niego martwiła.
— Harry!
Styles usłyszał za plecami krzyk kobiety, której dzielnie unikał, odkąd tylko zaczęła się cała ta farsa, zwana największym modowym wydarzeniem roku. Takie imprezy przestały go bawić dobre cztery lata temu. Mocniej ścisnął w dłoni swoją komórkę i wsunął ją do kieszeni czarnych spodni, spoglądając jeszcze przelotnie na zegarek na wyświetlaczu. Było koło drugiej w nocy i modlił się, aby czas leciał szybciej. Jak na złość, dłużyło mu się niemiłosiernie. Dodatkowo, gdy myślał sobie, że jego ukochana Annie dawno już smacznie śpi, miał ochotę się rozryczeć nad swoim losem. Chciał spać. Chciał się do niej przytulić i pójść spać. Tylko. Tyle.
Wziął w płuca głęboki oddech. Rozejrzał się dookoła, ale wiedział, że nie ma gdzie uciec. Wokół siebie miał parkiet pełen gwiazd i wpływowych ludzi show-biznesu. A za sobą miał Kendall, która w końcu go osaczyła. Nie miał drogi ucieczki przed tą rozmową.
— Ja pierdolę, kurwa jego mać... — zaklął siarczyście i głośno, wiedząc, że głośna, zremiksowana, popowa muzyka i tak stłumi jego słowa w przestrzeni.
Obrócił się na pięcie w stronę Kendall z uprzejmym uśmiechem przyklejonym do buzi i udawał, że wcale przed nią nie uciekał. Tak jak ona udawała, że wcale nie wiedziała, że unikał jej cały wieczór.
— Świetnie wyglądasz! — Usłyszał chyba milionowy dziś już raz komplement z ust płci pięknej na temat swojego wyglądu.
Oddał przesadzony, sztuczny uśmiech i odparł kulturalnie:
— Ty również wyglądasz olśniewająco, Kendall — odpowiedział miło, wypowiadając jej do ucha jedną ze swoich standardowych formułek.
Chciał do Annie.
— Idziesz zapalić? — spytała, nachylając się nad nim, aby sięgnąć jego ucha i wskazała na paczkę papierosów, którą wyjęła z torebki.
Harry jęknął w duchu. Jeśli tego nie zrobi, to nie odczepi się od niego przez resztę imprezy, czyli przez kolejne bite trzy czy cztery godziny. Skinął głową, podbródkiem wskazując Kendall tylne wyjście na zewnątrz. Ruszył za nią, przeciskając się przez tańczących znajomych, od czasu do czasu przytulając pijanych ludzi, którzy szczycili się tym, że mogą uwiesić się na jego szyi, krzycząc mu do ucha entuzjastyczne słowa powitania. Próbował dzisiejszego wieczoru policzyć w tym tłumie ludzi, których naprawdę lubi i zna prywatnie: zmieścił się na palcach obu dłoni.
Otworzył przed Jenner drzwi, przepuszczając ją w progu. W ciszy kierowali się przez lekko oświetlony korytarz. Wraz z brunetką mijali osoby, które również uciekły od dudniącego techno, które akurat zabawiało gości na parkiecie. Wykładzina tłumiła ich kroki, a Harry poczuł zbawienną ciszę w swoich uszach. Od tej głośnej muzyki jego głowa zaczęła nieznośnie pulsować. Przeklął samego siebie za to, że gdy Annie chciała mu wcisnąć do kieszeni leki przeciwbólowe z myślą o tym, że w trakcie tego trudnego wieczoru może rozboleć go głowa, to stwierdził, że na pewno nie będą mu potrzebne.
Głupi jesteś, Harry. Było posłuchać małżonki.
Gdy wraz z Kendall znalazł się na zewnątrz, odetchnął głęboko i oparł się lędźwiami o balustradę schodków. Przymknął powieki, zaciągając się nocnym powietrzem Nowego Yorku i z satysfakcją odkrył, że jego pierwszą myślą było to, że nie pachnie juz tak dobrze, jak kiedyś. Wolał kalifornijskie, orzeźwiające podmuchy wiatru, które pachniały bryzą znad oceanu.
Otworzył oczy i spojrzał na brunetkę, która wyciągała w jego kierunku dłoń z otwartą paczką papierosów. Pokręcił głową natychmiastowo.
— Rzuciłem — odmówił, mamrocząc nisko zachrypniętym głosem i obserwował, jak Kendall zadrżała. Chciał sobie wmówić, że to przez to, że jej ramiona spotkały się z chłodnym podmuchem wiatru, ale doskonale wiedział, że to przez barwę jego głosu.
Uniosła wysoko brwi, zdziwiona.
— Kiedy? — spytała ostrożnie, zaciekawiona.
— Gdzieś pomiędzy niewydolnością nerek, rozwodem i przeszczepem — odpowiedział jej, wzruszając ramionami i wpatrując się w ruchy Kendall, gdy ta odpalała papierosa od zapalniczki wysadzanej kryształkami Swarovskiego.
Pokiwała głową i wypuściła dym papierosowy z płuc, a potem przełknęła głośno ślinę.
— Jak się bawisz? — spytał, doskonale wiedząc, że jestem oficjalnym gospodarzem tego cyrku. Musiał dbać o gości. Nie, żeby mu to przeszkadzało - lubił dbać o innych, nawet, jeśli byli to obcy ludzie. Skoro jego zadaniem było pilnowanie tego, aby wszystkim było dziś miło, to właśnie to miał zamiar robić. Praca jak każda inna. Jedynym problemem było to, że ciężko było mu się uśmiechać do wszystkich, gdy ledwo stał na nogach. Łatwo się irytował, gdy był w takim stanie.
— Chyba najlepsza edycja Met, na jakiej byłam — przyznała Kendall, posyłając mu kolejny, sztuczny uśmiech.
Harry uśmiechnął się lekko, kulturalnie odwzajemniając gest.
— W takim razie cieszę się — odpowiedział, spełniając obowiązek gospodarza i westchnął ciężko, odchylając głowę w tył, aby strzelić zastanymi stawami w szyjnym odcinku jego kręgosłupa.
— Za to ty wyglądasz, jakbyś był diabelsko zmęczony — zauważyła. Co by nie mówić, trochę czasu się znali.
— Bo tak jest, Kendall — przyznał, nie mając zamiaru kłamać.
Skrzywił się, gdy podmuch wiatru poderwał dym, który wypuściła ze swoich płuc prosto na jego twarz. Ostatni raz miał w ustach papierosa po tym, jak zdradził Anastasię. Od tamtej pory smak i woń tytoniu była dla niego autentycznie obrzydliwa i odrzucająca.
— Problemy w raju? — zapytała odrobinę sarkastycznie, rozglądając się, czy na pewno są sami.
Harry uniósł brwi na jej słowa. Chciał powstrzymać ironiczne parsknięcie śmiechem, ale mu nie wyszło.
Nigdy jeszcze mój raj nie miał się tak dobrze, jak dzisiaj, ale dzięki, że pytasz.
— Nie, Kendall. Po prostu przez ostatnie dwie doby spałem chyba nawet nie dziesięć godzin. Tylko tyle — odparł lekko, dusząc w sobie chichot pełen politowania.
Nadal sobie go nie odpuściła.
Pytająco uniosła jedną brew, zaciągając się papierosem.
— Myślałam, że będzie tu dzisiaj z tobą — rzuciła Jenner zazdrosnym tonem, którego nigdy nie umiała maskować.
Harry skrzywił się na tę myśl.
— Annie nie lubi kamer — wymruczał krótko.
Kendall zaśmiała się sarkastycznie i skrzywiła się, gdy wymówił na głos imię rudowłosej.
— Pół swojego życia spędziłeś przed kamerami — zauważyła bystro, bawiąc się zapalniczką w wolnej dłoni. — Niby jak ma zamiar przy tobie funkcjonować? Kamery to część twojej codzienności.
Styles poczuł, że ton tej rozmowy zmierza w nieodpowiednim kierunku.
— Miło, że się martwisz. Na pewno jakoś da sobie radę — zironizował, siląc się na sztucznie przesłodzony ton i wywrócił oczami, zaciskając wargi z dezaprobatą, gdy patrzył na brunetkę.
Jenner zaciągnęła się papierosem i spojrzała na niego wielkimi, brązowymi oczami.
— Nie musisz się wściekać — rzuciła do niego.
— Nie wściekam się — odpowiedział jej spokojnie. — Ja się nie wściekam, Kendall. Wścieka mnie twoje podejście — wyznał. — To są dwie różne rzeczy.
No dobra. Powtórzy jej to raz jeszcze.
— A niby co jest w nim takiego denerwującego? — spytała, grając idiotkę.
— Prosiłem, żebyś odpuściła i ruszyła dalej — odpowiedział jej wprost i obserwował, jak prycha pod nosem i kręci głową. — Kendall, ja mówię poważnie. Między nami nic nie będzie. Już nigdy. Dociera to do ciebie?
Zacisnęła szczękę, wypuszczając dym przez zaciśnięte zęby. Zdał sobie sprawę, że już nawet przestał czuć się źle z tym, że złamał jej serce. Nadal pamiętał wszystko, co w ostatnim czasie zrobiła, aby skrzywdzić go z premedytacją.
— Jak przygotowania do ślubu? — spytała ironicznie, spoglądając mu w oczy wyzywająco.
— Cudownie — odparł beztrosko, wszystkie swoje siły wkładając w to, aby nie dać po sobie poznać absolutnie niczego. Doskonale wiedział, że będzie chciała z niego wyciągnąć wszystko, co tylko się da, jeśli idzie o informacje dotyczące jego małżeństwa. Nie miał zamiaru dawać jej jakichkolwiek odpowiedzi.
— Obrączki już wybrane? — sarknęła, odpalając drugiego papierosa.
Harry nic nie mógł poradzić na to, że odruchowo przesunął kciukiem swojej prawej dłoni po nasadzie serdecznego palca, aby pogładzić opuszkiem fakturę gładkiego, chłodnego złota.
— Po co to robisz, Kendall? — zapytał ją spokojnym głosem, którego się nie spodziewała. Dłoń miał schowaną w kieszeni i w dalszym ciągu bawił się obrączką, mając delikatny, cwaniacki uśmieszek wymalowany na twarzy.
Nie zależało mu na tym, aby ją skrzywdzić, ani na tym, aby jej dopierdolić. Była mu zupełnie obojętna, co odkrył z - niespodziewanym dla samego siebie - zaskoczeniem. Nigdy jeszcze Kendall Jenner nie była mu tak obojętna, jak właśnie w tej chwili.
— Bo chcę wiedzieć? — odpowiedziała mu pytaniem na pytanie, przykładając papierosa do ust.
— Przecież to niczego nie zmieni — zauważył błyskotliwie, nadal czując w sobie absolutny spokój. W sumie, trochę było mu jej żal. Zacisnęła wargi i drżącymi dłoni ściskała papierosa, uciekając od niego wzrokiem.
Harry wziął głęboki oddech do płuc.
— Ta rozmowa straciła jakikolwiek sens jakieś cztery zdania temu — mruknął w eter, krzywiąc się. — Wracam do środka, Kendall. Nie stój tu długo, bo jest zimno...
— Poczekaj! — Podniosła ton głosu, gwałtownie odwracając się w jego stronę. — Harry, proszę. Przestanę być chamska. Okej? Po prostu... Porozmawiaj ze mną, proszę.
Uniósł brwi wyczekująco, chowając dłonie do kieszeni. Zaczynało mu się robić na tyle chłodno, że miał zimne ręce i czuł na ramionach gęsią skórkę. Jeszcze tylko brakuje tego, aby teraz się przeziębił. Annie się ucieszy, jeśli będzie się smarkał przez połowę ich miesiąca miodowego. To takie zajebiście romantyczne.
— Ale o czym, Kendall? — spytał, wypuszczając powietrze z płuc. Był spokojny. Był uprzejmy. Nawet nie czuł irytacji na widok tego, że brunetka nie potrafi odpuścić. Nie poznawał samego siebie.
— Naprawdę chcę wiedzieć, Harry. Znam cię... Matko, znam cię tak długo, że aż sama nie wiem, ile to będzie lat!— wymamrotała niemrawo. — Jestem suką i zachowałam się okropnie, ale zależy mi na twoim szczęściu...
Styles wpatrywał się w nią, w duchu dziękując sobie za swój wewnętrzny stan zen, który sprawił, że pozostawił słowa brunetki bez jakiejkolwiek większej emocjonalnej reakcji. Westchnął ciężko, spoglądając na to, jak dygotała pod wpływem chłodu nocy. Sam nie wiedział, czy gra, czy mówi szczerze. Po ich ostatniej rozmowie miał wrażenie, że zupełnie jej nie zna.
— Jeśli powiem ci, że nigdy w życiu nie byłem bardziej szczęśliwy, to będzie to wystarczająca odpowiedź na twoje pytanie? — spytał poważnym tonem.
Jego zachrypnięty głos rozbrzmiał pomiędzy nimi, a Kendall przez moment przestała oddychać, zamierając wpół ruchu. Tlący się papieros omal nie wysunął się jej spomiędzy palców.
— Co ona ma, czego ja nie mam, Harry? — zapytała wprost.
Przez chwilę walczyli na spojrzenia, doskonale wiedząc, że od odpowiedzi Stylesa zależą dalsze losy całej ich relacji.
— Kendall, nie obraź się, ale... — zaczął powoli, ale mu przerwała.
— Znam cię dużo dłużej. Wiem o tobie wszystko, Harry...
— Nie, Kendall. Wiesz gdzie mnie dotknąć, żeby mi stanął — odpowiedział jej wprost, powodując, że otworzyła buzię z wrażenia.
Nie chciał zabrzmieć jak cham, ale właśnie taka była prawda.
— Wiesz co powiedzieć, żeby skutecznie poprawić mi humor. Nauczyłaś się tego bardzo szybko. Wiesz jak bardzo wkurwiają mnie paparazzi i to, jak ktoś nie szanuje mojej prywatności. Wiesz jakie żenujące rzeczy robiłem, gdy byłem szczeniakiem i wiesz jak bardzo żałuję sławy, która obdarła mnie z jakiejkolwiek intymności. Bo sama przeszłaś przez to samo. Mamy podobne doświadczenia, które zbliżyły nas do siebie przez cały czas trwania naszej znajomości. Ale nie mów, że wiesz o mnie wszystko, Kendall, bo wiesz o mnie zaledwie tyle, ile sam ci powiedziałem — wyrzucił z siebie powoli, a ton głosu miał iście grobowy.
Lodowaty wręcz, można by rzec.
— Nie masz bladego pojęcia kim jest Harry Styles, który doświadcza bólu, straty, prawdziwej miłości, paraliżującego strachu. Nie wiesz, kiedy naprawdę jestem szczęśliwy, a kiedy tylko mówię miłe słowa, bo jestem wychowany. Nie masz bladego pojęcia do czego jestem zdolny się posunąć, gdy naprawdę mi na czymś zależy. Nigdy nie wiedziałaś, jak płaczę ze szczęścia. Nie wiesz, o co będę walczył do ostatniego tchu. Wiesz za to, jak dobrze się pieprzę. Więc, proszę cię, Kendall, nie pierdol mi tu, że wiesz o mnie wszystko. Bo mam wrażenie, że im dłużej trwa ta rozmowa, tym bardziej nie wiesz, z kim rozmawiasz. I tym bardziej ja sam nie wiem, kim tak naprawdę jesteś.
Kendall miała szklanki w oczach. Wpatrywała się w niego oniemiała, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa.
— Kochasz moje ciało, twarz, moją dupę i to, że nigdy nie miałaś w łóżku lepszego ode mnie. A nawet, jeśli miałaś, to nie kochałaś go tak, jak kochasz mnie. Dlatego na starcie był gorszy. To jest moje największe przekleństwo. Wolałbym być szkaradny, niż słuchać tych wszystkich sztucznych komplementów od ludzi, którzy marzą o tym, aby mnie zaciągnąć do łóżka — powiedział ostro. — Gdyby ktoś magiczną różdżką sprawił, że zniknęłaby moja twarz, mój głos, moje ciało, mój uśmiech, dołeczki w policzkach, loki i wszystko to, co tak kochasz, to co by zostało, Kendall?
Milczała, patrząc na niego z szokiem w oczach.
— Kochałabyś to, co by zostało?
Wpatrywał się w nią spojrzeniem tak intensywnym, że odwróciła wzrok.
— Nie odpowiesz mi na to pytanie, bo nie masz pojęcia co kryje się pod tym wszystkim, co tak kochasz.
Skończyła wypalać papierosa i z impetem zgasiła go o metalową balustradę, wpatrując się w jego oczy z totalnym zagubieniem. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że ta rozmowa potoczy się właśnie w ten sposób.
— I to właśnie jest odpowiedź na twoje pytanie, Kendall. To właśnie ma Annie — skończył swój monolog, chwytając za klamkę.
I w taki sposób, drodzy państwo, rozpierdalają się relacje w branży show-biznesu. Boleśnie. Brutalnie. Spektakularnie.
Nie pożegnał się z nią. Nie powiedział nic więcej. Po prostu wszedł z powrotem do środka budynku, zostawiając ją samą na zimnie nocy Nowego Yorku.
Annie przebudziła się, gdy usłyszała trzaśnięcie drzwi wejściowych apartamentu chwilę po tym, jak czytnik karty wejściowej wydał z siebie cichy dźwięk. Nieprzytomnie spojrzała na nowoczesny zegarek wiszący na ścianie sypialni. Dochodziła piąta nad ranem. Podniosła się do siadu, a ciężkość powiek sprawiała, że mrugała nieprzytomnie, próbując złapać ostrość. Za szklanymi ścianami można było dostrzec pierwsze oznaki świtu. Cichy, męski głos zaklął soczyście, gdy w korytarzu coś metalowego cicho uderzyło o podłogę. Rudowłosa przetarła twarz wierzchem dłoni i ziewnęła w rękaw bluzy Harry'ego, w której spała. Styles, słysząc ten dźwięk, wychylił się zza ścianki oddzielającej korytarz od przestrzeni apartamentu. Uniósł brwi na widok jej zaspanej miny.
— Obudziłem cię, kochanie? — spytał z daleka z wyrzutami sumienia, podchodząc do niej i jednocześnie rozpinając swoją koszulę.
Annie pokręciła przecząco głową.
— Kładź się, myszko... — Nachylił się nad nią i w głosie miał chichot, choć ze zmęczenia ledwo trzymał pion.
— Już po afterparty? Miałeś być z powrotem dopiero po siódmej rano... — wymruczała nieprzytomnie, odnajdując jego zaczerwienione oczy.
Posłał jej czuły uśmiech, widząc jej zaspaną minkę. Była przesłodka. Jej widok wynagradzał mu całą tę paskudną noc.
— Goście zrobili mi przysługę i zachlali się na amen — zachichotał. — Skończyliśmy szybciej.
Ucałował czoło rudowłosej, która opadła na poduszki, a on sam resztkami sił pozbył się swojej koszuli, wielkiej, czerwonej kokardy, którą miał pod szyją, kolczyka i spodni. Nawet nie myślał o tym, gdzie rzuca ubrania. Grunt, że nie miał ich na sobie. Chciał spać. Skarpetek i majtek nie miał już siły zdjąć. Były za daleko od jego dłoni i wymagały tego, żeby się schylił, a ten dodatkowy ruch zdecydowanie go przerastał.
Opadł na łóżko z tak dużym jękiem pełnym ulgi, że Annie raz jeszcze rozchyliła powieki na ten dźwięk. Nakryła go kołdrą z czułym uśmieszkiem plątającym się na jej ustach. Bez słowa splotła razem ich dłonie i jednym ruchem ułożyła Harry'ego na boku, robiąc z niego małą łyżeczkę. Jęknął rozkosznie, układając się w jej ramionach. Uwielbiał, gdy tak robiła. Musnęła wargami kark lokatego i objęła go mocno od tyłu, wsuwając wyprostowaną rękę pod jego szyję. Drugą dłoń ułożyła na jego klatce piersiowej i z powrotem zamknęła oczy, mrucząc jeszcze nieprzytomnie:
— Walisz papierosami, kochanie...
— Przepraszam, piękna... — wymamrotał sennie. Westchnął ciężko, wiedząc, że nie powinna wdychać tej woni. — Mam iść pod prysznic?
Usłyszał nad uchem jej rozczulony, cichutki śmiech.
— Doceniam chęci, aniołku, ale i tak wiem, że aktualnie nie jesteś już w stanie podnieść tyłka z łóżka — mruknęła, przytykając nos do skóry na jego szyi w miejscu, w którym idealnie czuła jego perfumy, a nie zapach tytoniu. — Śpij, skarbie... Odpocznij...
Jej senny głos był ostatnią rzeczą, którą zapamiętał przed tym, jak w końcu dane było mu zasnąć.
Chociaż mój mózg chciałby zatrzymać się na błogim etapie ślubnej sielanki Annie i Harry'ego, nadal musimy dokończyć ich historię, prawda?
Jestem ogromną fanką zachowania naszej zielonookiej perełki w tym rozdziale. Ogromną.
Dziękuję Wam za każde szczere słowo pod maratonem! Sprawiacie, że czasem brakuje mi słów na to, jak bardzo jestem wdzięczna za to, że Was mam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top