09

Harry rozsiadł się na rozkładanym fotelu. Wcześniej wsunął na siebie wygodne dresy i sweter - czekało go bite dwanaście godzin lotu. Nakrył się kocem i przygarnął na swoje kolana rozbrykanego Tuckera, który - odkąd tylko się poznali - samym swoim widokiem powodował uśmiech na twarzy lokatego.

Podróżowanie prywatnym samolotem miało jeden, ogromny plus: mógł mieć przy sobie tyle rzeczy, ile potrzebował. Drugim plusem było normalne łóżko z normalną pościelą, w którym miał zamiar przespać część lotu, jeśli będzie w stanie zasnąć. Bo czuł, że ze snem może mieć problem.

I on, i golden retriwer wstrzymywali oddechy w trakcie startu, stresując się i modląc się, żeby ta część podróży skończyła się jak najszybciej. Harry tulił Tuckera do siebie, nakrywając szczeniaka puchatym kocem i mamrotał do niego uspokajająco, nieco uciszając tym jego niespokojne piszczenie.

— Ciii... mówię ci, Tuc, samolot to pikuś. Do tego szybciutko przywykniesz, zobaczysz... — szeptał cicho. — Bardziej się martwię o wizytę u Annie, wiesz? To dopiero będzie wyzwanie dla nas, stary... 

Harry cicho westchnął i odchylił głowę, opierając ją o zagłówek rozkładanego fotela.

— Oby chciała z nami w ogóle porozmawiać... — wyszeptał sam do siebie, drapiąc psa za uchem.

Gdy już znaleźli się na bezpiecznej wysokości Styles odpiął pasy i postawił Tuckera na podłogę samolotu, dając mu przyzwolenie na zwiedzanie kabiny. Wyjął z aktówki komputer, zeszyt i swoje pióro, a potem przetarł twarz nieprzytomnie, zamykając oczy, oddychając głęboko i opadając na fotel. Zakopał się w kocu i wziął macbooka na kolana.

Nie miał bladego pojęcia co ma powiedzieć Annie. Nie wiedział, jaki plan ma ułożyć i od czego ma zacząć. Znał adres, pod którym zatrzymała się rudowłosa - i domyślał się, że był to adres jej babci, ale tego również nie był pewien. Dodatkowo miał przeczucie, że wybiera się w tak małomiasteczkowe rejony Polski, że bariera językowa spotka go tam raczej bardziej, niż pewnie. Miał zapisany w notatkach w telefonie adres najbliższego hotelu, czując, że może mu się przydać. No, i - ostatecznie - miał namiot.

Zacisnął wargi pod wpływem natłoku myśli, których nie mógł uporządkować.

Kurewsko mocno za nią tęsknił.

Wbrew sobie, zamiast pustej kartki notatnika, odpalił folder ze zdjęciami z Laponii, które Annie zgrała i obrobiła graficznie po ich powrocie, jeszcze przed jego przeszczepem. Zaszkliły mu się oczy, gdy spoglądał na roześmianą twarz i swoją, i Annie na zdjęciach. Namacalnie słyszał jej śmiech, gdy patrzył na wszystkie te zatrzymane chwile. Po raz kolejny pokiwał głową z niedowierzaniem patrząc na swoje własne portrety, na których Annie ujęła nie tylko piękne otoczenie, ale też błysk w jego zielonych tęczówkach.

W tamtych chwilach miał wszystko, bo miał ją obok. Nie potrzebował niczego więcej.

Kłuło go w klatce piersiowej, gdy przeglądał fotografie. Pozwolił sobie na łzy wywołane wspomnieniami. Bezsilnie popchnął klapę laptopa ku dołowi, wyciszając komputer.

Co ma jej powiedzieć?

Że popełnił największy błąd w życiu? Że nie potrzebuje niczego, poza nią samą? Że jest skończonym debilem? Że przeprasza, że błaga o wybaczenie, bo bez niej nie jest w stanie normalnie funkcjonować? A co, jak mu nie uwierzy? Co, jak nie będzie chciała go widzieć? Co, jeśli mu nie wybaczy? Co, jak już go skreśliła? Co, jak go już nie kocha?

Harry prychnął sam do siebie i zwinął się w kulkę na fotelu, zaciągając koc na nos.

No dobra, to ostatnie było głupie. Gdyby go nie kochała, to by przed nim nie uciekła, prawda?

Minęło tak mało czasu, odkąd wtopiła się w jego codzienność, a czuł się, jakby przeżyli ze sobą lata. Możliwe, że to przez to, że czas miniony we dwoje był intensywny dla ich obojga.

Harry podwinął rękaw swetra i obrócił prawe przedramię tak, żeby dobrze widzieć czarny tusz po jego zewnętrznej stronie. Uśmiechnął się smutno na widok pisma Annie na swojej skórze. Przesunął opuszkami palców po tatuażu i wydawało mu się, że namaścił ten gest czcią i tęsknotą tak wielką, że przez chwilę zabrakło mu tlenu w płucach. Myślami wrócił do Holmes Chapel, do Manchesteru i do tego dnia, w którym wyznał jej oddanie i miłość nie tylko w piwnicy studia tatuażu, ale też w trakcie mroźnej nocy, na trampolinie w swoim rodzinnym ogrodzie, gdy chichotała uroczo w jego ramionach, podpita i szczęśliwa.

Jego życie przy niej było spełnieniem jego marzeń.

Nie może jej stracić...

— A ty co się tak patrzysz? — zachichotał przez zatkany nos do Tuckera, który położył łepek na swoich łapkach i wpatrywał się w niego z podłogi. Wygrzebał się nieco z koca i posadził sobie szczeniaka na kolanach, pozwalając, żeby stworzenie polizało go po twarzy.

Odsłonił roletę, ukazując przed nimi widok na taflę chmur pomalowaną różowo-pomarańczowym refleksem zachodzącego słońca. Westchnął cicho i cmoknął psa w czubek głowy, gdy ten ułożył się na jego kolanach.

— Myślisz, że powinniśmy najpierw rozeznać się w sytuacji i zaatakować po przeprowadzeniu wywiadu środowiskowego, Tuc, czy lepiej, żebyśmy poszli na żywioł i pojechali do mamy prosto z lotniska? —  spytał psa, zdając sobie sprawę, że po raz pierwszy użył w kontekście Annie określenia "mama". Odnosząc się do Tuckera, co prawda, jednak dopiero po chwili dotarły do niego słowa, które wypłynęły z jego ust.

Zagryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi, nie mogąc powstrzymać szklanek w oczach i uśmiechu na twarzy, który spowodował malutki dołeczek w jego policzku.

Annie zostanie mamą.

Prawdziwą mamą.

Prychnął pod nosem w szczęściu, nadal niedowierzając. Nadal nie dotarła do niego realność sytuacji, w której oboje się znaleźli.

A on zostanie tatą.

Prawdziwym tatą.

Będzie ich troje. Ta myśl dodawała mu jeszcze większej motywacji do tego, żeby odzyskać zaufanie Annie, które tak nadszarpnął. Chce dać jej dom, tak, jak jej obiecał. Chce być dla niej domem, oparciem, fundamentem i miejscem na ziemi, w którym będzie czuła się wyjątkowo i bezpiecznie. Nigdy nie przestał tego chcieć.

Niczego tak nie pragnął tak, jak tego, żeby być jej.

Żeby oddać się jej w całości.

Harry wlepił oczy w widok za szybą samolotu i zaczął się modlić, prosząc Boga w ciszy o to, żeby przebaczył mu błędy, które popełnił. Prosząc go o błogosławieństwo i siłę, mimo, że zgrzeszył i nie potrafił przebaczyć samemu sobie. Prosząc go o zdrowie dla swoich najbliższych - dla Annie, dla mamy, siostry, Jeffa, chłopaków i dla wszystkich innych, którzy byli blisko jego serca. I, gdy zacisnął dłoń na złotym krzyżyku na swojej szyi, zamknął oczy i poprosił jeszcze o to, żeby i Annie, i jego maleńka, nienarodzona jeszcze córka - bo czuł, że będzie to córka - pozwoliły mu być częścią ich życia, na dobre i na złe.

Nim spostrzegł, Tucker na jego kolanach ufnie wsunął pyszczek w miękki materiał koca i odpłynął w regenerujący sen. Styles miętolił w dłoni puchate ucho szczeniaka, walcząc ze snem i z natłokiem myśli i nerwów jednocześnie.

Ostrożnie, tak, żeby nie zbudzić śpiącego psa sięgnął po swój telefon i podłączył się do pokładowego wifi. Wiedział, że w ostatnim czasie odkładał na bok jeszcze jedną rozmowę, przez którą - przy okazji wyjazdu w rodzinne strony Annie - powinien przebrnąć jak najszybciej. W liście kontaktów odszukał nazwisko "Mlynowski" i wcisnął ikonkę kamerki FaceTime. Po dwóch sygnałach na wpół przytomny chłopak jego siostry odebrał połączenie.

— Harry? Wszystko okej? — spytał, wyraźnie wyrwany ze snu. — Gdzie ty jesteś? — Zmrużył oczy, nie rozpoznając znajomego wnętrza wokół bruneta.

— Hej, Mike. Jest sprawa — zaczął cicho, mamrocząc do mikrofonu swoich słuchawek. - W samolocie — dodał jeszcze krótko, widząc zmrużone powieki i pytający wzrok chłopaka po drugiej stronie.

— Z Gemms?

— Nie, sam. Mike... 

— Jak to sam? — Michał po drugiej stronie uniósł jedną brew, nie rozumiejąc.

— Jak dasz mi dojść do słowa, to ci wytłumaczę, Mlynowski. — Harry nie mógł się powstrzymać od wywrócenia oczami. — Mama i Gemma zostały w Miami. Mają ustalić kiedy wrócą do Anglii i dać nam znać, ale... 

— To po co dzwonisz? — Michał przerwał mu mało bystro.

— Mike, stary, jeszcze raz mi przerwiesz, to się rozmyślę... — zrobił pauzę, czekając, jak brunet po drugiej stronie posłusznie zamilknie. — Pamiętasz, dlaczego na moją dializę przed nagraniem u Jamesa, jak byliśmy z Annie w Londynie, pojechaliśmy tylko we dwoje?

— Masz mnie za idiotę, Styles?

— Nooo, właśnie sprawdzam — zironizował lokaty. — Mam propozycję, Michał.

Mężczyzna po drugiej stronie kamerki zmrużył oczy podejrzliwie.

— Słucham cię, w takim razie...

— Pomożesz mi odzyskać kobietę mojego życia i masz ode mnie moje błogosławieństwo i rękę mojej siostry.

Oboje przez chwilę nic nie mówili.

— Stoi? — spytał po krótkiej ciszy Harry, wpatrując się w ekran telefonu.

— Stoi, szwagier... 

— Jeszcze się nie zgodziła — zauważył bystro zielonooki.

— I tak wiesz, że to formalność — wyszczerzył się cwaniacko Michał. — Czego potrzebujesz, moja najbliższa rodzino?

— Nie podlizuj się. Tłumacza i korepetytora, Mike.

Chłopak po drugiej stronie ekranu uśmiechnął się ciepło.

— Zobaczymy co da się zrobić, Hazz... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top