05

Harry zaparkował auto na podjeździe Jeffa i pierwsza myśl, jaka go uderzyła była stwierdzeniem tego, że ostatnim razem parkował audi w tym miejscu, gdy miał obok siebie roześmianą Annie.

Cały jego wszechświat kręcił się wokół niej.

Wszedł do domku Jeffa bez pukania, starając się jak najciszej zamknąć za sobą drzwi. Przeczuwał, że Josie mogła drzemać, a nie chciał jej obudzić i narazić się Jeffowi i Emmie.

— Hazz? — spytał szeptem brunet, wychylając głowę z salonu do przedpokoju. Gestem pokazał Harry'emu, że ma być cicho i dłonią dał mu znać, żeby wszedł do środka. Lokaty zsunął ze stóp adidasy i w skarpetkach podreptał do salonu, obejmując przyjaciela ramieniem. — Wyglądasz... gorzej, niż myślałem, że będziesz wyglądał... —  mruknął cicho Jeff. — Zrobić ci czarnej kawy?

— Nie, Jeffy, ja tylko na chwilę — wychrypiał cicho i spojrzał w oczy brunetowi. — Możemy usiąść z kalendarzem służbowym i z komputerem?

Mężczyzna zdziwił się, zmierzył go czujnym wzrokiem, ale nie skomentował jego prośby. Bez słowa przyniósł ze swojego gabinetu to, o co prosił zielonooki i dłonią wskazał Harry'emu na blat w kuchni.

— Co się dzieje, Hazz...? Powinieneś odpoczywać... — zaczął niepewnie Jeff, odpalając laptopa.

— Myślałem, że moja mama już doniosła ci o wszystkim... — wymruczał trochę sam do siebie, a trochę do niego Styles.

— Anne jest w Miami? — Zdziwił się.

— Razem z Gemmą... — przyznał cicho Harry. — Jeff, słuchaj... — Oblizał nerwowo wargi. Oczy przyjaciela wpatrywały się w niego badawczo. — Musimy przełożyć płytę i trasę... — wymruczał, zajmując miejsce na wysokim taborecie.

Jeff uniósł jedną brew.

— Ookeeej... — mruknął, zdezorientowany. — Ile czasu potrzebujesz na regenerację po przeszczepie, którego, faktycznie, nie mieliśmy w planach...? Miesiąc? Dwa?

— Rok — rzucił poważnie i splótł razem palce swoich dłoni.

Brunet uniósł gwałtownie głowę znad ekranu laptopa, myśląc, że się przesłyszał.

— Nie rób sobie jaj, Hazza... 

— Ja nie żartuję, Jeff — odparł śmiertelnie poważnie, wytrzymując twarde spojrzenie swojego managera. — Co najmniej równy rok — oświadczył i wpatrywał się w bruneta.

— Czyś ty oszalał, Harry?

— Właściwie, to mam wrażenie, że aktualnie to jedna z rozsądniejszych decyzji w ostatnim czasie... — stwierdził cicho, nerwowo wyłamując palce. — Nie musimy przekładać wszystkich gal i tych głupich eventów, które były ustalone, tego nie ma dużo, ale... 

Jeff wypuścił głośno powietrze z płuc i warknął cicho pod nosem.

— Powiesz mi co się dzieje, Styles? — wysyczał do zielonookiego szeptem.

Harry zagryzł mocno dolną wargę.

— Narozrabiałem, Jeff. Poważnie narozrabiałem... — przyznał powoli, zamykając oczy i biorąc głęboki oddech.

— Hazz, to nie jest pierwszy raz, kiedy narozrabiałeś... Gang narkotykowy?

Harry prychnął śmiechem cicho, słysząc to.

— Nie, Jeffy. Gorzej.

— Annie...? — Brunet spojrzał na Stylesa i znał odpowiedź już po tym, jak po twarzy Harry'ego zauważył przemykający ból i wyrzuty sumienia. — Harry... — zaczął powoli Jeff, próbując się targować z postanowieniem zielonookiego.

— Jeff, Ana jest w ciąży... — wyrzucił z siebie w końcu, ponownie zamykając oczy.

I wtedy Jeffrey zrozumiał.

— Nie wyglądasz na szczęśliwego, Hazz... — stwierdził bystro brunet, patrząc na załamanego przyjaciela. — Myślałem, że jeśli przekażesz mi tego typu wiadomość, to po poprzednim razie będzie ona wyglądać nieco... weselej?

— Może dlatego, że Annie zwiała przede mną na drugi koniec kuli ziemskiej i na ten moment nie chce mnie na mnie patrzeć? — sarknął podłamany Harry, chowając twarz w dłoniach. — Jest źle, Jeff. Naprawienie tego, co zepsułem może zająć sporo czasu. Chcę mieć ten czas tylko dla nas... — wymruczał, tłumacząc brunetowi. — Nie chcę dzielić uwagi pomiędzy karierę, płytę, organizację trasy, a Annie, którą skrzywdziłem zajebiście mocno przez własną głupotę. To ona jest teraz najważniejsza i to na niej muszę się skupić — zrobił pauzę. — Jeśli w ogóle wybaczy mi to, co narobiłem... 

Jeff lustrował Harry'ego wzrokiem, analizując jego słowa.

— Mogę pisać teksty w trakcie. Jeśli wyjdzie mi coś zajebistego, to to nagramy i ewentualnie wtedy przyspieszymy płytę, ale trasa musi zaczekać. Musi, Jeff — zacisnął wargi w wąską linię, bawiąc się pierścionkiem na swoim palcu. — Mam dużo do naprawienia, a muszę być cierpliwy i ostrożny, bo ciąża Annie jest zagrożona, i... Nie zostawię jej samej... 

— Styles. Uspokój się — westchnął w końcu Jeff i poklepał go po plecach, żeby dodać mu nieco otuchy. — Zaplanujemy to tak, żebyście mieli tyle czasu, ile potrzebujecie... Ale przede wszystkim uspokój się. Nie myśl teraz o tym, Harry.

Styles odetchnął z ulgą.

— Dziękuję, Jeffy... 

— Skup się na Annie — polecił mu szeptem, posyłając mu troskliwy uśmiech. — Który to tydzień?

Harry skrzywił się.

— Będę szczery, Jeff. Nie mam pojęcia... 

— Jak to "nie masz pojęcia"? — Starszy z mężczyzn sarknął cicho i spojrzał na niego jak na idiotę.

— Bo... Annie nie wie, że ja wiem...

Brunet rozchylił usta z wrażenie.

— Nie powiedziała ci sama? — Jeffrey obserwował, jak Styles kiwa przecząco głową na boki. — O kurwa. No to nieźle nabroiłeś... — stwierdził wprost.

— Jeff, dlatego będę potrzebował twojej pomocy... — przyznał Styles. — Rodzina i chłopaki są na mnie tak wkurwieni, że nie mogę liczyć na ich wsparcie. Co, zresztą, rozumiem... — wymruczał, niepocieszony.

— Czego potrzebujesz?

Harry potarł czoło dłonią i podniósł zielone ślepia na przyjaciela.

— Potrzebuję kilku rzeczy.

— Wal, Hazz.

— Po pierwsze, sprawdź proszę, czy działka, która była do kupienia naprzeciwko mojego domu rodzinnego w Holmes Chapel nadal jest wystawiona na sprzedaż. Jeśli tak, to kup ją.

Jeff spojrzał na niego, zdziwiony.

— Działkę?

— Działkę — potwierdził Styles.

Jeff uniósł brwi, ale nie skomentował.

— Po drugie, będę potrzebował na dniach prywatnego samolotu z możliwością transportu mojego samochodu z Miami - Harry kontynuował, ignorując jego zszokowane oczy. — Cena nie gra roli, Jeff. Po trzecie, potrzebuję zaufanego jubilera, który podpisze klauzulę poufności.

Oczy bruneta z każdym słowem robiły się coraz większe, gdy tak siedział i słuchał Stylesa, który wyliczał rzeczy z listy w swojej głowie.

— Po czwarte, potrzebuję namiarów na ogarniętego ginekologa gdzieś w zachodniej części Polski. Luke i jego człowiek i tak będą koordynować stan Annie na odległość, ale musi mieć kogoś na miejscu, w Europie, gdyby nie daj Boże coś się wydarzyło. Po piąte, pomóż mi znaleźć jakąś prawilną hodowlę golden retriwerów i... 

— Kurwa, Harry, i może frytki do tego? — Wyśmiał go cicho Jeff.

— Właściwie, jeśli masz, to chętnie przygarnę, bo robię się głodny.

— Hazza, litości... 

— A, i potrzebuję, żebyś wyedukował mnie z zakresu twoich hakerskich umiejętności, Jeffy... 

Brunet zamknął pokrywę laptopa i ponownie spojrzał na niego, jak na debila.

— Hazz, ciebie przerasta obsługa Power Pointa — zauważył bystro. — A jak coś ci się zjebie w telefonie, to od razu kupujesz nowy. Co masz na myśli, prosząc o kurs hakerski, do diabła?

— Potrzebuję namierzyć telefon albo laptopa Annie, bo nie mam bladego pojęcia, gdzie aktualnie moja własna kobieta się przede mną chowa. I, jeśli nie dowiem się sam, to będę musiał na ślepo szukać jej po całej, cholernej Polsce, bo nikt nie ma zamiaru mi pomóc i powiedzieć, gdzie właściwie jest — wyznał.

Jeff westchnął ciężko.

— Nie wiem, co zjebałeś, stary, ale wygląda to słabo... — Harry skrzywił się na te słowa. — Zaloguj się na swoje konto służbowe, Styles, a ja zrobię ci kawę i te jebane frytki — Jeff podsunął zamkniętego maca w jego stronę.

— Nie klnij, twoje dziecko śpi za ścianą — bystro zwrócił mu uwagę lokaty.

— Pogadamy, jak urodzi się twoje, cwaniaku... 

— Ej, Jeffy?

— No?

— Przenocujesz mnie dzisiaj...? — spytał tonem zbitego psa.

— Ale usypiasz Jo, a ja i Emma nie wstajemy do niej w nocy — negocjował z nim brunet.

— Stoi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top