04
Gemma wpuściła brata do mieszkania rudowłosej, walcząc sama ze sobą. Była i po jego stronie, i po stronie Annie jednocześnie. Wiedziała, że ruda by ją zabiła, gdyby się dowiedziała, że współpracuje z Harry'm, ale, z drugiej strony, robiła to dla dobra ich obojga. A właściwie, będąc precyzyjnym, to dla dobra całej trójki.
— Zrobiłam kurczaka na obiad, jeśli jesteś głodny — oznajmiła bratu. — Mama tu będzie jakoś za dwie godziny z chłopakami.
— Nie jestem głodny. — Zbył ją, zsunął ze stóp buty i cisnął swoją torbę sportową pod ścianę korytarza. Wiedział, gdzie może znaleźć wskazówki. W skarpetkach podbiegł do wielkiej, zabudowanej szafy, mijając fortepian Annie. Przesunął drzwi mebla i wspiął się na palce, żeby sięgnąć kartonowego pudełka na najwyższej półce.
— Co to? — spytała bystro Gemma, obserwując jego poczynania.
— Dokumenty Annie — wyjaśnił jej krótko i z kartonem pod pachą rozsiadł się na kanapie. Przez prawie pół godziny obracał w dłoniach każdą kartkę, próbując znaleźć w nich adres jej domu rodzinnego.
— Jesteś pewna, że wróciła do Polski? — zrezygnowany posłał siostrze sfrustrowane spojrzenie, gdy po przekopaniu się przez stertę papierów nie znalazł tego, czego szukał.
Gemma zawahała się, a potem westchnęła ciężko, kapitulując.
— Lot miała do Berlina, a Samowi oznajmiła, że wraca do domu. Wydaje mi się, że tak... — wyznała cicho. — Wszystko by do siebie pasowało...
Harry pokiwał twierdząco głową, zgadzając się z siostrą. Kojarzył mniej więcej z jakich okolic pochodziła Annie - tłumaczyła mu to któregoś wieczora, gdy w Laponii leżeli nakryci jednym kocem przed kominkiem. To nadal jednak nie dawało mu dokładnej lokalizacji. Wypuścił głośno powietrze z płuc i wznowił oglądanie zadrukowanych kartek papieru, próbując znaleźć wszystko, co było w języku innym, niż angielski. Na próżno.
— Może zabrała papiery ze sobą? — spytała bystro Gemma.
Styles schował twarz w dłoniach, oddychając głęboko.
— Dobra, no to plan "B" — wyrzucił z siebie nagle, zerwał się z miejsca gwałtownie i włożył chaotycznie porozwalane dokumenty z powrotem do pudła. Zamknął karton kolorową pokrywą i podskoczył do szafy w kilku susach, żeby wsunąć go z powrotem na najwyższą półkę. Zamknął szafę i podbiegł do korytarza, żeby ubrać na siebie adidasy i bluzę.
— A ty gdzie? — Gemma obserwowała jego nagły zryw w zdziwieniu.
— Do Samuela — oświadczył jej i chwycił kluczyki swojego samochodu, wsuwając telefon do tylnej kieszeni spodni. — Nie czekajcie na mnie — zniknął za drzwiami, zanim blondynka zdążyła cokolwiek powiedzieć.
Sam rozciągał się na macie w swojej kawalerce, starając się wyciszyć swój umysł. Joga była czymś, co dawało mu kontrolę nie tylko nad ciałem, ale też nad jego psychiką, której ostatnio nie traktował z należytym jej szacunkiem.
Kamień spadł mu z serca, gdy Annie zadzwoniła do niego na FaceTime, budząc go przed ósmą rano. U niej było już późne popołudnie. Wisieli na telefonie prawie godzinę, mając okazję porozmawiać na spokojnie. Dawno się tak nie ucieszył jak wtedy, gdy zobaczył jej bladą, ale uśmiechniętą twarz - siedziała w ogrodzie babci, okryta ciepłym kocem, z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, bujając się na huśtawce przy głośnym śpiewie ptaków. Widział, że nie spała dobrze w nocy i powiedziała mu wprost, że zbiera się w sobie na to, żeby wejść do swojego rodzinnego domu, ale potrzebuje jeszcze czasu, żeby ochłonąć po tym, co wydarzyło się w Miami. Tak, czy inaczej, był z niej dumny, że zamierzała zmierzyć się z tym wszystkim.
Miał świadomość tego, że Styles powinien dzisiaj wyjść z kliniki. I miał nadzieję, że uda mu się nad sobą zapanować, gdy zobaczy go na własne oczy.
Jęknął żałośnie, gdy w momencie, w którym ta myśl wypłynęła na wierzch jego głowy usłyszał dzwonek do drzwi, który przerodził się w natarczywe pukanie.
Wywołał wilka z lasu.
Z żalem podniósł się na nogi, przerywając swoją medytację. Podreptał do drzwi, nie spiesząc się. Zamknął oczy, wziął głęboki oddech i szarpnął za klamkę.
— Powiedz mi, dlaczego mam cię nie zabić właśnie w tej chwili, w tym progu, Harry? — zapytał sucho, gdy otworzył powieki i napotkał zaczerwienione, zaszklone oczy Stylesa.
— Zrób to, bo sobie zasłużyłem, ale obiecaj mi, że zajmiesz się nimi, gdy mnie zabraknie — odpowiedział mu lokaty ze ściśniętym gardłem.
Samuela wcięło.
— Ty wiesz... — wyszeptał zszokowany. — Skąd, ty, do kurwy, wiesz?! — Wpatrywał się ostro w bruneta, analizując jego twarz. — Styles, odpowiedz mi! Od Gemmy?
— Może — nieumiejętnie skłamał.
— Boże — Samuel klepnął się z otwartej dłoni w czoło. — Kto ci dał rolę w filmie, stary...?
— Mogę wejść...? — spytał miękko Harry, mając nadzieję, że nieco załagodził sytuację.
— Nie — ostry głos Samuela wywołał dreszcz, który przebiegł zielonookiemu po kręgosłupie.
— Sam, proszę...
— Nie, Styles. Nie. Nie wpuszczę cię, bo nie dam ci tego, po co tu przyszedłeś — wyznał mu chłodno. — Uwielbiam cię jako człowieka, Harry. I mam nadzieję, że znajdziesz sposób, żeby to wszystko naprawić, ale nie mam zamiaru ci pomagać. Jestem team Annie całym sercem, sory.
Harry zacisnął mocno powieki i zacisnął szczękę, próbując zapanować nad ściśniętą krtanią.
— Nie rycz, tylko weź się w garść. Na szali masz więcej, niż jedno życie — rzucił do niego jeszcze, wzdychając ciężko. — Jesteś bystry. Jeszcze nie wszystko stracone, Styles. Ale ostrzegam cię, że jeśli któremuś z nich stanie się krzywda to nie będę już tak miły...
Lokaty mierzył się przez chwilę z Samuelem na spojrzenia, rozumiejąc jego stanowisko. Miał prawo mu nie ufać. Ale, przecież, kurna, przyszedł tu, bo chce to wszystko naprawić...
— Dziękuję ci, Sam — wyznał cicho Harry, szepcząc drżącym głosem. — Nie dał bym rady żyć dalej, gdybyś wtedy nie wpadł do tej łazienki... Dziękuję...
Samowi zadrżała dolna warga.
Boże, ten chłopak był tak dobry. Jedyne, co zrobił źle, to to, że przez moment zajebiście mocno się pogubił...
— Naprawdę nie mogę ci pomóc, Harry — przeprosił go cicho.
— Sam, poczekaj — rzucił jeszcze Styles, powstrzymując go przed zamknięciem drzwi. Przełknął głośno ślinę. — Powiedz mi chociaż, czy wszystko w porządku. Są cali, zdrowi, bezpieczni...? Jak czuje się Annie...?
Sam uśmiechnął się do niego delikatnie.
— Jest w najlepszych rękach, w jakich tylko może być, Harry — uspokoił go miękkim głosem i powoli zamknął drzwi, zostawiając Stylesa samego na korytarzu.
Lokaty oparł się plecami o ścianę i przetarł twarz dłońmi. Zagryzł mocno dolną wargę, z trudem przełknął ślinę i wyjął pospiesznie swoją komórkę ze spodni.
— Plan "C"... — wymruczał do siebie, po czym wcisnął zieloną słuchawkę. Odczekał chwilę, aż osoba po drugiej stronie odbierze telefon, a potem spytał cicho i konkretnie, kierując się w stronę schodów: — Jeffy, jesteś w domu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top