03

Harry zapiął zamek torby sportowej i zarzucił sobie na plecy swoją bluzę. Rozejrzał się po szpitalnej sali, sprawdzając raz jeszcze, czy zabrał ze sobą wszystko. Nareszcie dane mu było stąd wyjść.

Powinien być teraz obok Annie. Powinien całować ją na dobranoc, tulić ją do snu, wrzeszczeć na nią, gdy odmawia śniadania przed poranną kawą i przeżywać z nią każdą sekundę tego magicznego czasu, który cudem został im dany.

A tkwił tutaj, nie wiedząc, gdzie ta uparta dziewucha właściwie jest.

Odkąd Dylan wyszedł z tego pomieszczenia wczoraj wieczorem nikt nie zawracał mu dupy, przez co miał czas na ułożenie w swojej głowie planu. A właściwie: kilku planów, bo czuł, że dotarcie do Annie będzie zajebiście trudne. Wszyscy jego bliscy stali po jej stronie - i nie dziwiło go to. Musi odkupić swoje winy. Musi. Nie ma zamiaru odpuszczać.

Harry zawiązał sznurówki adidasów i zarzucił pasek od torby na ramię. W dłoni ściskał telefon i teczkę z dokumentami. Opuścił klinikę, nie wierząc, że od tego momentu nie musi martwić się więcej o dializy, bilans wypitych płynów i wszystko to, co stało się częścią jego skomplikowanego życia przez ostatnie miesiące. Pożegnał się raz jeszcze ze swoim lekarzem i wyszedł z budynku, wypatrując na parkingu swojego samochodu, za kierownicą którego siedziała jego siostra. Powolnym krokiem podszedł do audi i najpierw wrzucił swoje rzeczy na tylne siedzenie, a potem wskoczył na fotel pasażera.

— Cześć — przywitał się z Gemmą krótko.

Skinęła mu głową, spoglądając na niego przelotnie i nie odpowiedziała, odpalając silnik.

— Nadal się do mnie nie odzywasz, sister? — spytał prowokatorsko, wywracając oczami. Normalnie by się tym przejął. Ale, ponieważ Dylan uświadomił go wczoraj o tym, jak wiele jego bliscy mu nie powiedzieli, bardziej go denerwowało jej zachowanie, niż martwiło.

Gemma wyjechała sprawnie z parkingu i wrzuciła kierunkowskaz.

— Jedziemy w prawo — poprawił ją.

— Twoje mieszkanie jest na lewo — wymamrotała ostro, unosząc jedną brew.

— Jedziemy do Annie — uświadomił ją, czekając na reakcję blondynki.

— Nie ma jej u siebie - rzuciła do niego Gemma oschle.

— Wiem, Gemms — odpowiedział jej równie chłodno i obserwował, jak siostra gwałtownie wciska hamulec, zatrzymując auto w miejscu i nie decydując się na wyjazd z parkingu.

— Jak to "wiesz"? — zapytała go ostro.

— Wiem.

— Skąd, Harold? 

— Wiem wszystko — spojrzał siostrze w równie zielone, jak jego własne oczy, ciskając w nią piorunami. Oczy Gemmy rozszerzyły się w zdziwieniu i wiedział, że zagryzła policzek od wewnątrz, zastanawiając się, czy już teraz powinna zacząć na niego wrzeszczeć i opierdolić go, czy powinna poczekać, aż dołączy do nich mama. — Nie powiedziałaś mi, Gemma... — wyszeptał do niej z żalem.

— Dziwisz mi się, ty pieprzony frajerze?! Brat, do kurwy, zdradziłeś ją z tym... z tym... jebanym destruktorem, który doskonale wie, gdzie ma się wjebać, żeby rozwalić wszystko w drobny mak! Znowu dałeś się na to nabrać, Harold! — Gemma zgasiła silnik, ignorując fakt, że stali na środku drogi wyjazdowej z parkingu. — Znalazłam Annie z Samem w tej cholernej łazience! Nadal mam ją przed oczami, bladą, zakrwawioną i... 

W zielonych oczach blondynki pojawiły się łzy, wywołane wściekłością na brata i natłokiem emocji.

— Nigdy jeszcze nie miałam do ciebie tyle żalu, co teraz, Styles — warknęła do niego przez duszący ją płacz. — Wiesz, jak było blisko tragedii?! Zdajesz sobie z tego sprawę?! Wiesz, co narobiłeś?!

—  Nie krzycz... — Harry mruknął, chowając twarz w dłoniach. — Gemma, czy ty masz mnie za idiotę bez sumienia? Nienawidzę siebie za to, co się stało. Chce mi się wymiotować, gdy patrzę na siebie w lustrze i, jak sobie pomyślę, że Annie mogła stracić to dziecko, bo... — urwał, bo załamał mu się głos. — Zjebałem. Tak kurewsko mocno zjebałem... 

— Zjebałeś — przyznała szeptem blondynka, warcząc do brata i również ocierając łzy. — Nigdy nie zjebałeś tak bardzo, jak teraz... 

Harry zacisnął wargi w wąską linię i nerwowo zebrał wszystkie swoje loki i związał je koczka, ściągając z nadgarstka gumeczkę należącą do Annie, którą ukradł jej z jej kosmetyczki, gdy byli jeszcze w Laponii.

— Zrobię wszystko, żeby ją odzyskać, Gemma... — wymruczał. — Ciąża nic nie zmienia. I tak bym to zrobił... Bez niej nic nie ma sensu, sister... — przyznał otwarcie i rozpłakał się jak dziecko, ponownie chowając twarz w dłoniach. — Nie powinna być teraz sama... I to tak daleko ode mnie... Powinienem być obok, biegać koło niej, pilnować jej, dbać o nią i... 

— Wiesz, że Samuel nie powie ci, gdzie jest, prawda? — Przerwała mu konkretnie i czekała, aż brat podniesie na nią zapłakane, zielone tęczówki. — Hazz, tylko on zna adres. I nie będzie z tobą współpracował. Nawet ja nie wiem, gdzie jest Annie. A Polska jest, mimo wszystko, zajebiście dużym krajem... 

— Jedź do mieszkania Ann, Gemms — polecił cicho siostrze. — Spróbuję z Samuelem, ale zdaję sobie sprawę z tego, że równie dobrze jedyne, co może mi dać, to cep prosto w mordę. Muszę znaleźć sposób. Po prostu jedź do jej mieszkania... — poprosił siostrę cicho, głosem zbitego psa.

— Gdybyśmy nie byli rodzeństwem to zatłukłabym cię na śmierć, a przed tym wyrwałabym ci jaja — wymruczała jeszcze blondynka znad kierownicy, gdy ponownie uruchamiała silnik samochodu audi. 

Harry zagryzł dolną wargę, a po jego głowie przemknęła myśl, że pozwoliłby jej na to bez wahania, jeśli tym samym zapewniłby dożywotnie szczęście i Annie, i dziecku, które rudowłosa nosiła pod sercem. 

Wlepił wzrok w boczną szybę i pozwolił sobie na powrót myślami do wspomnień, przez które kilka pojedynczych łez raz jeszcze spłynęło po jego policzkach.

Tak cholernie mocno ją kochał, że aż go bolało...

— Gemmy...? — wyszeptał pytająco, nie odrywając wzroku od szyby.

— Brat?

— Wiesz, że będziesz ciocią...? — spytał cichutko i nie mógł nic poradzić na to, że uśmiechnął się pod nosem na tę myśl, a jego w oczach znowu pojawiły się szklanki.

Nie usłyszał odpowiedzi blondynki, więc powoli oderwał oczy od widoku za szybą i odwrócił głowę, żeby spojrzeć na profil kierującej siostry, która również nie potrafiła powstrzymać uśmiechu przez łzy.

— Zostaniesz chrzestną, prawda...? — zapytał szeptem i zaśmiał się sam do siebie, nie wierząc, że naprawdę ma szansę zobaczyć Gemmę w kościele, w trakcie chrztu, z jego dzieckiem w ramionach. Mózg podsuwał mu wizje przyszłości, które sprawiały, że roztapiało mu się serce.

— Zadaj mi to pytanie, jak już naprawisz to, co zepsułeś — oznajmiła mu blondynka, próbując nie pokazać jak bardzo się cieszy. Nadal starała się grać, jak bardzo jest na niego wściekła. — Ale przed tym nie waż się pytać nikogo innego, Harold — dodała szybko i stanowczo, na co Harry mimowolnie zachichotał, ocierając łzy z policzków.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top