|Rozdział 36|*1414-1415
| Cesarstwo Rzymskie | 1414 |
Zygmunt Luksemburski, spod lekko zmrużonych powiek, czytał list od Jagiełły, który przed chwilą trafił w jego ręce. Podpierając się na podłokietniku, w drugiej dłoni dzierżył pergamin, skubiąc w zamyśleniu starannie przyciętą brodę. Za plecami kręcił się podczaszy, zastawiając stół naczyniami i sprzątając po prandium. Przy prawicy króla Węgier stał Imre.
— Prosi o wojskowe posiłki, boć zapowiada, że na Krzyżaków pójdzie — mruknął Zygmunt, odkładając pergamin na stół i nie ustając w gładzeniu palcami zarostu. — Ja, król Rzymu, lada dzień mający być nareszcie uroczyście koronowany, mam wysłać mu rycerzy, którzy staną przeciw chrześcijańskiemu Zakonowi? — zakpił, kręcąc przy tym głową na znak dezaprobaty. — Jagiełło rozum postradał, a panowie polscy wraz z nim. — Uderzył dłonią w bok fotela i poprawił się na krześle. — Wołaj kanclerza, zbyć jakoś trzeba Litwina... Jeno jak? Odnoszę wrażenie, że zbyt śmiało sobie poczyna, kierując do mnie takie prośby, w tak podniosłym dlań czasie.
Milczący do tej pory Imre, pozwolił sobie odpowiedzieć na ten podburzony monolog:
— Napiszmy, majestacie, iż jako władca chrześcijańskiego państwa, upominasz króla równie pobożnego i znakomitego, do utrzymania postanowień pokoju.
Zygmunt odwrócił głowę w jego stronę, patrząc nań spod zmarszczonych brwi. Mars na czole zdawał się pogłębiać coraz bardziej, a powieki zwężać, świdrując swego zausznika źrenicami tak, jak gdyby Luksemburczyk chciał się wkraść w jego myśli.
— Mhm, do pokoju nakłonić, powiadasz? Jeno obiecaliśmy mu pomoc na zjeździe w Lubowli. No i złoto dał...
— Ale spełnienie tej obietnicy już przestało leżeć w waszym interesie, majestacie — przypomniał mu doradca. — Zresztą, wielki mistrz, większą nagrodę za trud wasz w sprawie wydania osądu, wypłacił niźli Jagiełło.
Zygmunt zaśmiał się szczerze pod nosem, zakładając nogę na nogę i sięgając po wino. Nim jednak upił łyk, odparł:
— Prędko się uczysz, winszuję. Dobry z ciebie przyjaciel. — Zwilżył usta trunkiem. — A że słowo wypowiedziane, a nie spisane, jeno w domyśle jest obietnicą, żadnego przyrzeczenia nie złamię — orzekł sprytnie.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier, Szombathely |
Oddychała z ulgą, chłonąc do płuc spragnioną wolność, a w usta smak władzy, jakim raczyła się od wielu niedziel. Każdy jej poranek zaczynał się tak samo. Nie dowierzała, że wyjechał. Czekała jedynie na list, w którym – jak obiecał – wezwie ją do siebie na koronację. Liczyła, że ten czas nie nadejdzie za prędko. Pragnęła jeszcze chwili swobody, niezależności, momentów z berłem w dłoni. Kiedy kilka dni temu – ze strachem przed Turkami, którzy zagrozili Bośni – zbierała z pomocą Mikołaja z Gary armię, żądza sprawczości na przemian z lękiem, wprawiała jej serce w drżenie. Miłowanie i żar namiętności był przy tym marną iskrą tchu pełni życia.
Tego ranka sama ubierała królewnę Elżbietę, która z tęsknoty za ojcem ciągle o niego pytała, wprawiając tym Barbarę w zniecierpliwienie. Tym bardziej, iż dziewczynka wyjątkowo umiłowała sobie piastunkę, jaką akurat Zygmunt doń przysłał. Cylejka dałaby sobie palec uciąć, iż to kolejna jego nałożnica.
— Pojechał robić porządki w Kościele, zostawiając mi na głowie córkę, która bezustannie o niego pyta; możnych, nie bardziej humorzastych od tego dziecka i pogańskich Turków pod granicami, którzy ino czekają, by ruszyć na nas — sarkała do Cvety, chodząc po komnacie i przykładając złączone palce do ust. — Pierwej audiencja i sądy, aż głowa jęła mi pękać na samą myśl. Dalej listy do panów, którzy gromadzą oddziały. Niech Mikołaj i arcybiskup poślą kopie wieści do Cesarstwa. I jeszcze sprawa z Hervoją. Ten człowiek doprowadzi mojego męża do szaleństwa. Jak śmie, będąc chrzestnym królewskiej córki, jątrzyć przeciwko jej ojcu?
Paweł Csupor wraz z Janem z Gary zaatakowali bowiem jego majątki, boć wici rozeszły się, że Hervoja, obrażony na Zygmunta za odsunięcie od spraw korony, chce sprzymierzyć się z Turkami.
Dwórka podeszła do Cylejki ze złotą obręczą w dłoniach i ostrożnie umieściła koronę na ufryzowanych skroniach swej pani. Ciężar ozdoby zdawał się od razu dodawać Barbarze majestatu.
— Nie musisz, pani, się tym frasować. Król dobrze wie, jak zamknąć buntownikowi usta, a namiestnik Mikołaj wykona jego wolę — odparła z troską w głosie. — Wy lada dzień pojedziecie na koronację. O tym myśl, pani. O swej chwale.
— Rządów panów węgierskich tu nie będzie. Nie dam się zepchnąć w cień niewieścich komnat i zagonić do haftu. — Poprawiła koronę na głowie.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel |
Anna z troską w sercu pisała do Władysława, a że odpowiedzi przychodziły z opóźnieniem, czasem po trzy listy umyślni jej przywozili, dając chwilowy spokój duszy, że wszystko idzie zgodnie z planem. Wojna głodowa trwała, a pokój ze Szpitalnikami został złamany. Jagiełło zajął Warmiński Olsztyn i Lidzbark, i Nidzicę, a dalej poszedł z wojskiem na komturski zamek w Dzierzgoniu, i Brodnicy. Chowała te wieści między karty w księdze, gdzie onegdaj jakiś mędrzec spisał wiele legend. Kiedyś odkryją te sekrety skrybowie chcący w kronice zapisać o wielkiej wojnie z pysznymi Krzyżakami. Uśmiechała się, gdy czytała, że każda kolejna wyprawa kończy się powodzeniem armii Korony, że coraz bliżej do zwycięstwa i do ujarzmienia chełpliwości wielkiego mistrza – Michała Küchmeistera.
Jakże dumna była, jakże się modliła żarliwie za Królestwo i za króla, i za tych mistrzów, co ku pamięci dziada Kazimierza, w pocie czoła tworzą witraże na jej polecenie. I za dziecię swe jedyne, jedyne i najważniejsze, za nadzieję dla państwa Piastów, które coraz większe jęło mieć znaczenie wśród pozostałych Królestw. W końcu do byle kogo nie pisałby sam król Anglii, Henryk V Lancaster z prośbą, by władca Polski, w swej dobroci, zechciał być arbitrem w jego sporze z Francją.
I tak zeszło lato, a wraz ze wschodem jesieni, list przyszedł, że król rzymski – którego głowę już zdobiła korona owego Królestwa – oficjalnie sobór zwołał w Konstancji, chcąc zakończyć schizmę, i panowanie jednocześnie trzech papieży. Cylejka jeno na to czekała, a wraz z nią, czekał pergamin, na którym planowała, ręką swego kanclerza, wypisać wszystkie krzywdy, jakich Polska zaznała od Zakonu. Wydobyła go z dna skrzyni, by ujrzał światło dnia, a wkrótce i pojechał daleko, daleko do Konstancji.
⸻
* * *
| Królestwo Czech, Praga |
Nad lustrem Wełtawy jęły się już odbijać gołe gałęzie drzew. Słońce coraz krócej gościło nad zamkowym wzgórzem, a mieszkańcy Królestwa, cienkie opończe przykrywać musieli dodatkowymi futrami i kożuchami, które skutecznie chroniły przed wiatrem. Zmierzali oni bowiem na kazanie, do kaplicy Betlejemskiej. Tam wysłuchać mieli nauk pewnego Jana, zwanego Husem, który to wielce naraziwszy się kościołowi i Zygmuntowi Luksemburczykowi, oskarżony został o herezje.
Głosił on bowiem, iż największe zepsucie jest w murach świątyń i to z nich pierwej grzech należy wyplenić, a później dopiero od poddanych oczekiwać spowiedzi, i skruchy. Wielce się to nie podobało duchowieństwu i uczonym w piśmie. Ci więc ze skargą poszli do samego króla Czech, Wacława, by ten porządek raczył z Husem zrobić i poparł biskupstwo w osądzie i karze, jaką to już dla heretyka uszykowano.
Mawiali oni, iż Jan, naczytawszy się dzieł diabelskich, jął cudów nie uznawać i świętych kościoła, jako elementów wiary. Ino Biblię poważał i ją na piedestał wynosił ponad inne filary katolicyzmu. Ich zdaniem do tych szatańskich, szkodliwych praktyk nawoływał prosty lud, wielce mu przychylny. Sama królowa Czech, druga żona Wacława – Zofia Bawarska chłonęła ciekawsko nauki Husa i popierała go szczerze.
Tego dnia, praski zamek drżał w posadach. Rozjuszony monarcha tłukł kielichy, zmysły mając przyćmione kilkoma czarami mocnego wina. List przyszedł doń od króla Rzymu, pełen napominań.
Wacław wyrwał kanclerzowi pergamin z dłoni. Strapiona wielce była Bawarka, gdyż czuła w kościach, iż nieszczęście jakieś nad Królestwo nadchodzi, na Jana Husa i jego wiernych, i na króla, który coraz bardziej zatraciwszy się w szkodliwym nałogu, niszczył siebie, i ciągnął w tę otchłań Koronę Czech. Na nic się zdały usilne jej modlitwy. Ostało więc bezradnie rozkładać nad Wacławem dłonie i przekonywać, by nie wydawał Husa na pastwę soborowego sądu.
— Czego żąda Zygmunt? — zapytał zniecierpliwiony władca, nie mogąc dojrzeć dobrze treści listu. Wzrok mu słabł, a że od rana już użył wina, wszystek na karcie zdawało się wirować.
— Nakazuje przybyć mistrzowi Janowi do Konstancji i przed soborem wytłumaczyć się ze swych herezji — ważył słowa sekretarz, łypiąc jednym okiem na Zofię, której wzrok niespokojnie wodził po komnacie.
Wacław zacisnął usta i od niechcenia opadł na krzesło, wyciągając pusty kielich ku podczaszemu, stającemu przyń z pełnym dzbanem. Milczał, raz po raz przygryzając dolną wargę i mierząc żonę badawczym wejrzeniem.
— To nie wszystko, majestacie — odważył się oznajmić inny doradca. — Za pośrednictwem papieża Jana, straszy waszą miłość klątwą stolicy apostolskiej, którą ojciec święty gotów na Królestwo Czech nałożyć, gdy poważy się ono kryć heretyka.
Węgrzyn spływał z naczynia do Wacławowej czary, gdy nagły zryw króla, wzdrygnął podczaszym. Monarcha zaklął pod nosem podchodząc do stołu i odstawiając oblepiony winem puchar na blat. Trzask stłuczonego szkła, zdawał się jedyną odpowiedzią.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel |
Wraz z nadejściem nowego roku, wszyscy wielkie nadzieje pokładali w wyznaczonej misji dyplomatycznej. Uczeni w piśmie mieli udać się do Cesarstwa, gdzie trwał właśnie wielki sobór. Przy okazji, po rozejmie z Krzyżakami, który miał miejsce w Brodnicy, liczono, że w Konstancji racja przechyli się na stronę Polski.
Anna nie zamiarowała siedzieć z założonymi rękami i drżeć ze strachu, przed kolejną wojną. Wraz z wybitnymi osobistościami, na to wielkie wydarzenie ruszył i jej list. Pismo skrupulatnie przygotowane i spisane na wyraźne polecenie Cylejki. Obnażyło ono wszelkie grzechy Zakonu i podłości, jakich ten się dopuścił. Piastówna nie szczędziła w nim słów wzgardy i wzburzenia. Wszak dziwić jej się niepodobna. W Annie płynęła krew nie jeno dumnych i wyrachowanych Cylejczyków, ale i bezwzględnych Piastów. Historia znała tę dynastię nie tylko z mądrych, dobrych i sprawiedliwych poczynań władców. Prędzej z tego, jak postępowali, gdy cokolwiek szło nie po ich myśli.
Stopy obute w skórzane ciżmy sięgające kostek, lekko stukały o zimną, śliską posadzkę. Raz, dwa, trzy – liczyła w myślach, próbując nie potknąć się o schodki prowadzące ku podwyższeniu.
— Królu... Dziadku mój — szepnęła w mrok, ostrożnie unosząc dłoń skrytą w czarnej rękawiczce.
Naraz ktoś szarpnął ją za łokieć, o mało nie ściągając zeń szala z norek, który swobodnie zwisał wzdłuż jej szczupłych przedramion. Odwróciła głowę. Jadwiga stała obok, zerkając to na matkę, to na kryptę.
— To mój wielki pradziad, mateńko? — nachyliła się ku niej, by ta mogła usłyszeć szept.
Królowa pokiwała głową i postawiła córkę przed sobą, opierając ręce na jej ramionach.
— Całe życie walczył... Odkąd jeno tron objął. A teraz i ja walczę, jako i on. — Ostatnie zdanie rzekła tak cicho, że Jadwiżka nie była w stanie go usłyszeć. — Pamiętaj, dziecko, że płynie w tobie krew Piastów. Tych, którzy dali początek temu Królestwu.
Jagiellonka szybko zadarła głowę i marszcząc brwi, rzekła bystrze:
— Ale pan ojciec nie jest Piastem, a jest królem.
Cylejka uśmiechnęła się nieznacznie i ujęła w dłonie twarz córki. Zdało jej się, że widzi w niej swe własne odbicie. Jeno oczy Jadwigi nie były zlęknione. Nie zachodziły niepewnością, strachem i obawami. One płonęły, jak dwie pochodnie oświetlające granatowy nieboskłon. Ciemnoniebieskie tęczówki, oprószone piwnymi plamkami, domagały się odpowiedzi. Prawdy, której nie znała, a której Piastówna nie chciała jej tłumaczyć teraz. Królewna zamrugała i na moment przekrzywiła głowę.
— Jest królem, boć ty jesteś wnuczką Piasta, prawda? — zapytała, a nadzieja w jej spojrzeniu oznaczała jeno jedno. Dziecko pragnęło potwierdzenia swych słów. Odpowiedziało jej ino kiwnięcie Annowej głowy i głośne westchnienie.
⸻
* * *
Tron zdawał się mrozić jej uda i plecy, skryte pod warstwą zimowej sukni podszytej grubym, delikatnym futrem z szynszyli. Ciemnozielona kamizelka z wąskimi rękawami i złotymi nićmi, zdobiącymi materiał na nadgarstkach i przy dekolcie, uwierała ją w piersi, jakby pod odzieniem ktoś uwiesił nieoszlifowane kamienie. Czuła, że musi zakasłać, ale próbowała wytrzymać, dodając sobie otuchy poprzez coraz mocniejsze zaciskanie dłoni na bokach krzesła. Syknęła, boć przekrzywiony pierścień wbijał jej się w palec wskazujący.
— Nie ma odpowiedzi, miłościwa pani. Słuch o naszych posłach zaginął, ale mam i drugą, niepokojącą sprawę. — Biskup odwrócił się, by sprawdzić, czy sługa, aby na pewno, zamknął wrota. — Rozchodzi mi się o witraże.
Anna zaczęła bębnić palcami w prawy podłokietnik i wygodniej oparła się na tronie, posyłając mu ponaglające wejrzenie.
— Zabrakło funduszu, pani. A podskarbi nie chce dać ni grosza, o złocie nawet nie...
Uniosła rękę, by zaprzestał tłumaczeń i odetchnęła głęboko, próbując odgonić natarczywą duszność z płuc. Wstała powoli i łapiąc poły sukni, zeszła z podwyższenia.
— Przekażesz panu podskarbiemu, że królowa zapłaci, gdy jeno spłyną podatki z trzech wsi, jakie otrzymała w oprawie. Witraże mają powstać do wiosny. To moje ostatnie słowo. — Uśmiechnęła się przyjaźnie i odwróciwszy niespiesznie, skierowała do wyjścia.
Ledwie jej stopy dotknęły korytarzowej posadzki, gdy głośny kaszel przebił się przez jej drżące usta, a dłonie ostatkiem sił złapały brzeg parapetu. Sofia podtrzymała Annę za łokieć, który delikatnie trząsł się, zamknięty w silnej ręce dwórki.
— Prosiłam, pani, byś nie wstawała z łoża. Masz słabe płuca, jak twój ojciec i pradziad. Winnaś wyleżeć i wygrzać to zawietrzenie.
— Ani słowa — wyszeptała Cylejka, łapiąc oddech. — Zaprowadź mnie do komnaty. Odpocznę przy kominku i wszystko minie — starała się wlać ulgę w swoje słowa.
— Trzeba zawołać medyka Jana — zawyrokowała uparcie, ponaglając spojrzeniem Zorę, która stała przy nich.
— Później, później zawołasz. Teraz ino przynieście ziół od Marjety. Obiecałam Jadwiżce, że opowiem jej o królu Kazimierzu i o prababce Jadwidze. Była taka szczęśliwa... — tłumaczyła, gdy zmierzały w stronę królewskich pokoi. — Muszę spędzać z nią więcej dni.
Sofia milczała, wbijając oczy w podłogę. Czuła ucisk w sercu, a powietrze zdawało się drażnić jej nozdrza. Nie mogła wydusić z siebie nawet cmoknięcia.
Boże, chroń naszą królową – poprosiła w myślach, pomagając później Annie ułożyć się przy kominku.
⸻
* * *
| Konstancja |
Siedem Księżyców więziony Jan Hus, zdawał się już tracić nadzieję na sprawiedliwy wyrok i posłuchanie, jakie zapewnił mu uprzednio Zygmunt wraz z żelaznym listem. Nie pojmował jeno wagi glejtu. Ten nie chronił go przed wyrokiem kościoła. Ale do heretyka i mu przychylnych zdawało się to nie docierać. Wykpiony i oskarżony przez zebranych na wielkim soborze, prędko poczuł zapach stęchlizny i chłód lochów, do których – na wyraźne polecenie rady synodu – został wtrącony. Czekał na śmierć, gdyż życie jego skończyło się przecie w dniu, w którym musiał opuścić Czechy i udać się do Konstancji. Czy żałował? Nie był w stanie rozpamiętywać przeszłości, która jawiła się już za mgłą, zatarta w pamięci.
Gdy zamykał ciężkie powieki, widział przed nimi trzy twarze – królowej Zofii, proszącej, by uciekał, by nie ufał Zygmuntowi. Dalej widział oblicze Wacława, króla Czech, którego oczy nie wyrażały nic prócz bezsilności i zmęczenia. Jeszcze wspominał jego wybuch wściekłości, gdy ten tylko się dowiedział, o co Hus jest oskarżony i jakie ultimatum stawia mu Zygmunt. Władca Królestwa nie mógł przecie narazić Korony na klątwę, byle ino ratować jednego Jana. W dodatku na klątwę, którą straszył majestat jego własny brat. Nie było ważne, że jeno przyrodni. Brat to brat, z jednego ojca – wielkiego króla Karola.
Ostatnie lico, jakie wspominał w snach, czy też na jawie – gdyż już nie wiedział, co jest koszmarem, a co rzeczywistością – to lico matki. Tedy się budził, potrząsał dłońmi skutymi w łańcuch i głową, ciężką, jakby ktoś u karku uwiązał mu zimny głaz. Szczęk otwieranych wrót, brzdęk metalowej miski i stukot drewnianego kufla. Znowuż szczęk wrót, stukot ciżm i cisza. Świt, kolejny dzień wstał nad Konstancją, kolejna porcja jadła i kolejne godziny czczych rozmyślań przerywanych modlitwą lub snem.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel | 1415 |
Otton wskoczył na kolana Anny, moszcząc się wygodnie w załamach jej sukni. Pogłaskała kota po puszystym grzbiecie, drugą ręką dając Sofii znak, by wpuściła Wojciecha Jastrzębca do komnaty. Wieści z Konstancji, na które oczekiwano, właśnie przybyły wraz ze strudzonym gońcem.
— Łaskawa pani — duchowny przywitał się i lekko schylił czoło, trzymając przed sobą rozlakowany pergamin. — Dokonało się dzieło nieprzyjaciół Jana Husa i naszych wrogów. — Wyciągnął list w jej stronę, zdawało się z rezerwą.
— Stos z Husem zapłonął — szepnęła, wertując pospiesznie starannie kreślone zdania. — Węgrom grozi nawała turecka — dodała, biorąc Ottona pod pachę i odkładając go na parapet. Druga dłoń nieprzerwanie zaciskała się na liście. — Król rzymski znowuż odsunął rokowania w sprawie sporu z Zakonem. — Przeszła po komnacie, nadal czytając wieści. — Sofio — rzekła, unosząc nań wzrok — podaj wino i marcepan. Zasiadajcie — zwróciła się do Wojciecha i zakasłała nieco, przytykając piąstkę do ust.
Zmartwiona Sofia cmoknęła pod nosem, podsuwając krzesło dla duchownego. Zdrowie królowej bowiem z każdym dniem pogarszało się. Po dwóch niedzielach względnej poprawy, znowuż było gorzej. Noce stały się bezsenne, a boleści, które toczyły ciało, Anna zagłuszała, topiąc twarz w poduszkach, by nikt jej nie usłyszał. Po wejrzeniu Cylejki, Słowenka wiedziała, że czas królowej jest policzony. Coraz większe cienie wykwitały jej pod oczami i ciepłota na czole.
— Cóż znowu nie po myśli Zygmunta, że tak nas drażni swymi osądami w Konstancji? — zapytała Anna, gdy Wojciech zajął miejsce.
— Miłościwa pani, wielki mistrz posłał najlepszych braci, by bronić swych racji. Mówią, że prawo po ich stronie. Wszak król nasz pierwej wystąpił na Zakon, wojna głodowa to nie inicjatywa Krzyżacka. A i jeszcze pisał do Luksemburczyka o posiłki w ważnym dlań i dla kościoła czasie, czym podrażnił go nieco.
Cylejka z dezaprobatą pokręciła głową. Z irytacji lico jej poczerwieniało, w istocie i od ciepłoty. Drżała lekko na całym ciele, gdy przyjęła słowa Jastrzębca do wiadomości. Nie mogła pojąć, istoty tych wszelakich przeciwności, które jedna po drugiej toczyły Królestwo jako i ją.
⸻
* * *
Anna, po ostatniej chorobie, wydobrzała dopiero na świętego Marcina. Wiele niedziel spędziła w swych komnatach, o czym nawet król, ciągle nieobecny w wawelskich murach, nie miał pojęcia. Sprawa krzyżacka i sobór, na który wysłał Pawła Włodkowica, Mikołaja Trąbę, Zawiszę Czarnego oraz Jana Kropidłę, Andrzeja Łaskarza i Jakuba Kurdwanowskiego, trapiły go w jej oczach wystarczająco.
Tego dnia przebudziła się, nim jeszcze świt na dobre wlał promienie słońca do okien. Jadwiżka znowuż zasnęła przyń, ściskając pod pościelą kocura, który nie wiadomo jak, w nocy wcisnął się do alkierza. Mruczał głośno, ocierając łebkiem o nadgarstek śpiącej Jagiellonki.
— Psik! Już cię nie ma — szepnęła karcąco Cylejka, gestem ręki wyganiając zwierzaka z pościeli.
Powoli uchylił lewe oko, ale zaraz je zamknął. To samo zrobił z prawym. Dopiero szczęk otwieranych podwoi, spłoszył go. Głośno miauknął, zeskoczył z łoża i wylizując zdrętwiałe od leżenia łapy, kątem ślepi śledził ruchy dworek.
— Jeszcze wcześnie, pani. Śpijcie. — Sofia poprawiła okrycie i wzięła narzutę, by dokładniej opatulić królewnę.
— Wczoraj w nocy przybył posłaniec od króla. Chcę przeczytać listy nim wstanie Jadwiżka. Dziś jej wielki dzień — rzekła tajemniczo, pozwalając Zorze wciągnąć płaszcz na swoje ramiona.
Ta delikatnie przytrzymała jej warkocz, drugą dłonią poprawiając odzienie przy karku. Włosy Cylejki błyszczały delikatnie w świetle wschodzącego słońca.
— Cóż takiego się stanie, pani? — Sofia podała jej jedwabne płótno i wlała do miednicy kilka kropli maceratu z rumianku i nagietka.
Królowa obmyła twarz i wytarłszy ją, odebrała od Zory kielich z naparem w goździków.
— Nauka konnej jazdy — zdradziła, unosząc naczynie do ust, po czym dokończywszy poranny rytuał, zasiadła do stołu, sięgając po pierwszy list.
Rozłożyła go przed sobą i skraj przycisnąwszy dłonią, jęła czytać w myślach: „Dwa dni przed świętem Jana Chrzciciela, zastali nas w Dobrostanach posłowie koronni, których do Konstancji na sobór, w sprawie Wam, Pani, wiadomej, posłaliśmy. Donoszą oni, iż list Wasz, któryście w swej wspaniałomyślności i mądrości nakazali sporządzić i przed obliczem papieża oraz króla Węgier, przestawić, skutek przyniósł pożądany. Oburzeni wielce Krzyżacy, obnażyli tedy swoje niecne postępki, dając ujrzeć oczom zebranych, wstrętny paszkwil, jaki sługa ich, a nasz uniwersytecki uczony, stworzył⁴. Nazajutrz wracają na wielkie obrady i tuszę, iż Zakon odpowie za swe zbrodnie, i nareszcie pozwoli Wam, nasza Najjaśniejsza Królowo, porzucić nienawiść do wrogów Korony, za jakich słusznie uważacie Szpitalników. Żywię nadzieję, że pozostajesz w dobrym zdrowiu i zastanę Cię w radości, gdy zechcesz towarzyszyć mi Anno, w Śniatyniu, gdzie hospodar mołdawski – Aleksander złoży uroczysty hołd".
— Pani? — Sofia nachylała się nad Anną, a kiedy ta w roztargnieniu zwróciła ku niej głowę, przewierciła królową uważnym wejrzeniem. — Kanclerz oczekuje, od wielu pacierzy podobnież.
Cylejka na mgnieniu oka uniosła brwi, po czym odwróciwszy list tekstem do blatu, kiwnęła głową.
— O tej porze? — zapytała retorycznie. — Na dziś brązowa suknia... I czepiec, tak, czepiec.
Zdziwiona Zora właśnie opatulała płaszczem rozespaną Jadwigę. Sofia czmychnęła więc po służbę i klejnoty.
— Idziemy do stajni, mateńko? — Królewna przecierała oczy, szarpiąc przy tym niesforne kosmyki włosów plączące się przy buzi. — Obiecałaś — przypomniała, wyrywając się ku matce.
— Pierwej msza święta, dziecko. I przede wszystkim, musisz się ubrać. — Spojrzała wymownie na córkę i ucałowała ją w chłodne czoło. — Biegnij do swojej komnaty i bądź grzeczna. Przyjdę po ciebie — zapewniła, wygładzając rękawy sukni, którą trzymała przed nią służka.
Dziewczę posłusznie kiwnęło głową.
⸻
* * *
Kanclerz Jan Kraska siedział sztywno, wodząc oczami po komnacie. Zniecierpliwiona Anna westchnęła, przerywając ciszę, która stawała się coraz bardziej niewygodna.
— Mówcie więc, co was sprowadza z samego rana. Jeszcze nawet biskup nie gotuje się na mszę — zauważyła, dając tym samym do zrozumienia, że jego wizyta o tej porze nie była mile widziana.
— Nie wiem, pani, czy winnaś to wiedzieć, lecz skoro list słaliście do Konstancji...
— Do rzeczy, waść. — Poprawiła pierścień na palcu i naraz uniosła nań oczy.
— Mówi się o paszkwilu, który sporządził na Koronę i majestat króla, niejaki Jan Falkenberg. Działał na krzyżacką korzyść, a w swym utworze grzesznym i bezwstydnym, wiele bezeceństw wypisał na Królestwo Polskie, władcę jego i nas wszystkich, miłościwa królowo. Nie godzi się wam czytać ni tym bardziej przytaczać jego haniebnych słów, lecz wiedzieć winniście, że sprawa Zakonu tak łatwo rozwiązana nie zostanie. Najjaśniejszy pan nasz, pewnikiem puści te zniewagi mimo uszu, więc tuszę, iż wy, pani, zagrzejecie swego małżonka do chęci odwetu i kary dla owego nikczemnika. Wiele zasługi waszej w wojnie, wiele na soborze.
Piastówna z uwagą wysłuchała jego słów, lecz w pamięci utkwiły jej dwa najważniejsze – paszkwil oraz nie godzi się.
— Śmiesz oceniać, mości kanclerzu, co godzi się czytać królowej? — zapytała spokojnie. — Zapraszam na dzisiejsze prandium. Was i ten paszkwil, który zechcecie mi pokazać. Moje oczy same zdecydują, czy godzi się go czytać — orzekła pewnie, lecz nadal nie zrezygnowała z przyjaznego tonu.
Kraska wahał się, przez moment pocierając palcem wąsy. Oczy miał spuszczone, biegające po posadzce.
— To zaszczyt, pani.
Widząc, że gestem ręki pozwala mu wstać, skłonił się i odprowadzony przez Sofię, opuścił komnaty. Ledwie podwoje zamknęły się za nim, gdy w alkierzu zawrzało.
— Szydercy, nikczemnicy! — Anna z impetem wstała z krzesła, szarpiąc ręką połę sukni. — Niech przeklęty będzie Zakon — syknęła, poprawiając wisior, który zdawał się ją przyduszać. — Zdejmij to ze mnie — poprosiła słabszym głosem, próbując uspokoić oddech.
— Pewnaś, pani, że prawdę rzekł? Może ino straszy. On wie, że nienawiścią pałacie do Szpitalników i...
— Nie wypowiadaj przy mnie tego słowa — ostrzegła ją. — To zbrodniarze. Zakon zbrodniarzy winni się zwać. — Sięgnęła po puchar z wodą i łapczywie zwilżyła usta, przymykając powieki. — Nic mi nie jest. Na Boga, Sofio, nie patrz na mnie jak na chorą. Nie czas kłaść się do łoża, gdy sprawy takiej wagi targają Królestwem.
Czuła, że palą ją policzki, a serce łomocze w piersiach, jak gdyby dostało orlich skrzydeł i próbowało wydostać się na wolność. Przyłożyła do niego dłoń i odczekawszy chwilę, westchnęła powoli.
— Należy mi się wyspowiadać. Jeno grzech na siebie ściągam i gniew Boży, przez... — Machnęła ręką, próbując powstrzymać natarczywe myśli, cisnące jej na usta obelżywe słowa na największych wrogów Korony.
⁴ Paszkwil ten nie jest moim wymysłem. To fakt historyczny, a autor oraz cała sytuacja nakreślona w tym fragmencie, również są "oparte na faktach".
⸻
* * *
Dwie wielkie skrzynie pyszniły się na środku alkierza, gdy dwa dni później, królowa zarządziła pakowanie, by gotować się do drogi. Perspektywa opuszczenia zimnego Wawelu, który z każdym świtem zdawał się być już nie jeno ponurym, ale i nieszczęsnym miejscem, do którego spływały coraz to gorsze wieści, działała na nią uspokajająco.
— Im prędzej ruszymy, tym lepiej. Nadal nie ma wieści z Konstancji, a ten bezecny paszkwil krąży po dworach i bawi w najlepsze zwolenników Zakonu. Kanclerz gdzieś przepadł, a wraz z nim, ten okrutny twór, który osobiście chciałam przeczytać — fukała, gdy dwórki posłusznie pakowały suknie, klejnoty i inne wartościowe przedmioty. — Gdy jeno spotkam się z królem, nakażę w jego obecności napisać kolejny list. A jak Bóg da, będzie to ostatnie pismo. Sprawa Żmudzi musi zostać przedstawiona przez samych żmudzkich posłów. Niech rzekną, ile dobrego małżonek mój uczynił, dwie zimy temu, dla tych ziem. — Wrzuciła do kufra lniany woreczek z ziołami.
Sofia wyjęła go i obejrzała dokładnie, po czym zapytała:
— Macie bóle, pani?
— Serce mnie boli. Wpędzą mnie do grobu krzyżaccy chełpliwcy — zawyrokowała wręcz, zamykając pierwszą, spakowaną już skrzynię. — Pozbędą się swojego największego utrapienia: nienawidzącej ich królowej Polski.
Dwórka prędko poczyniła znak krzyża.
— Niech Bóg was broni, pani, byście tych słów w złą porę nie rzekły.
⸻
* * *
Dzień chylił się ku końcowi. Złota łuna zachodzącego słońca jęła nachodzić czerwienią, jakoby wyborne wino rozlewało się na kosztowną szatę w kolorze owego kruszcu. Klacz szarpnęła lekko, zatrzymała się w miejscu i parsknęła, poruszając królową, próbującą prosto trzymać się w niewieścim siodle. Anna wyciągnęła rękę z poły płaszcza, lewą mocniej ścisnęła lejce, a prawą, ogrzaną przez odzienie, pogładziła grzywę zwierzęcia. Niespiesznie nachyliła się i szepnęła coś doń, z powrotem prostując plecy i stępując przed siebie. Bramy miasta jęły już majaczyć na horyzoncie. Kilka niedziel w siodle dawało jej się we znaki, ale nie baczyła na to.
— Dwa pacierze i dotrzemy na miejsce, królowo miłościwa — zagadnął Bronko, gdy bramy miasta stały się wyraźne na tyle, by móc skrupulatnie ocenić odległość, jaka dzieliła od nich orszak. — Nareszcie będę wam przydatny — dodał, zeskakując z konia i podbiegając ku niej, by pomóc zejść z siodła.
Zarządzono krótki popas, gdyż jechali od bladego świtu. Chłodny wiatr smagał cienkimi płaszczami i nałęczkami. Był sierpień. Noce nadal ciepłe, pachnące kwieciem i leśnym runem. Dziś jednak zbierało się na deszcz, który nie padał od kilku dni, a potrzebny był Bożemu stworzeniu.
— Przydasz się, przydasz — zapewniła Cylejka, stawając na ziemi. — Pierwej uczta, później polityka. Dość mam już tej ciszy i grobowych min gwardzistów. — Odebrała od Zory woreczek z marcepanem.
Powoli zdjęła rękawiczki i przysiadłszy na zydlu, podstawionym przez sługę, sięgnęła po smakołyk, dając dwórce znak, by również spoczęła przyń. Stajenny poił konie, a tragarze poprawiali skrzynie na wozach. Szmat drogi za nimi, więc wszyscy zdawali się już ledwie trzymać na nogach.
— Po zmroku dotrzemy na miejsce. Oby ino żadna narada z polskimi panami nie przeszkodziła mi, jeszcze dziś, pomówić z królem — orzekła Cylejka, rozmasowując obolałe nadgarstki.
— Obawiam się, najjaśniejsza pani, że właśnie obsiedli miłościwego króla i znowuż plują mu do uszu słowa niezadowolenia. Krzyżacy, Zygmuntek Luksemburski — kpił Bronko, wyliczając na kłykciach wszystkie frasunki szlachty — wielki książę, podatki — kontynuował, póki Piastówna nie zgromiła go wzrokiem.
— Cóż to za znieważanie rzymskiego króla? Skąd tobie się to wzięło?
Przewrócił oczami i nachyliwszy się nad jej ramieniem, szepnął:
— Sama królowa Barbara tak na niego mówi. Na własne uszy słyszałem — zapewnił żarliwie.
Anna pokręciła głową i zdawało się, że chciała roześmiać, ale w ostatniej chwili powstrzymała emocje. Bronkowi można było wiele wybaczyć.
⸻
* * *
| Śniatyń |
Aula jadalniana wypełniła się aromatem pieczonych kuropatw, dzików i zajęcy. Grajkowie zabawiali zebranych skocznymi melodiami, które wydobywały się ze strun lutni, z fletów i cymbałów. Jeden z muzyków od niechcenia dmuchał w trąbkę, zmieniając rytm, jaki zlewał się w wesołą dla ucha intonacją, wraz z użyciem pozostałych instrumentów.
Podczaszy stanął przed królewskim stołem i czekając na pozwolenie, nalał królowej wina. Ta z wdzięcznością sięgnęła po kielich i podziękowała mu skinieniem głowy. Hałas panujący w bawialnej komnacie odpowiadał jej. Uwaga wszystkich była skierowana na biesiadę, którą wydano dla królestwa, a jaką zorganizował hospodar mołdawski – Aleksander, tuż po tym, jak złożył panującym uroczysty hołd. Cylejce jednak nie w głowie była zabawa i dworskie rozrywki, oferowane tego wieczoru. Siedziała milcząca w towarzystwie Zbigniewa Oleśnickiego, Henryka z Rogowa oraz biskupa krakowskiego. Po jej lewicy spoczywał Jagiełło, a obok niego Aleksander wraz z małżonką, również Anną.
Piastówna zamyśliła się, powoli sącząc słabe wino. Znowuż przed oczami stanęło jej wspomnienie dyktowania ostatniego listu do Konstancji. Próbowała upewnić się, że niczego nie pominęła, że nie zapomniała o wspomnieniu chrystianizacji Żmudzi. Nagle drgnęła, gdy dłoń Władysława spoczęła na jej nadgarstku. Zerknęła nań zdziwionymi oczami i odstawiła kielich.
— Znowuż trapisz się soborem, pani? — zapytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Była ona bowiem wypisana na jej licu.
— Nie, królu. To jeno zmęczenie. — Uśmiechnęła się nikle i uwalniając z jego uścisku, kątem oka śledziła gesty Zbigniewa, który niespokojnie poruszył się na krześle.
Widać było, iż sekretarz ma ochotę skomentować ich wymianę zdań. Wszak nawykła już do tego, że nawet rozmowa z mężem nigdy nie może ostać pomiędzy nimi.
— Krzesło zdaje się być dla was za twarde, waść, czy może chcecie coś powiedzieć? — zapytała Oleśnickiego, powoli zwracając na niego wejrzenie, jakby spode łba.
Sekretarz przewrócił oczami, wlepiając ślepia w środek komnaty. Dopiero po kilku chwilach, z dziwnym uśmiechem odwrócił się w jej stronę. Patrzyła nań spod zmarszczonego czoła z manierą politowania pomieszanego z czymś, czego – sądząc po jego minie – nie mógł odgadnąć. Naraz i król dołączył do świdrowania go ciekawskim wzrokiem. Zbigniew chrząknął i sięgając po suszoną śliwkę, odpowiedział na zaczepkę Cylejki:
— Nie śmiałbym się skarżyć, miłościwa pani, na niewygody przy królewskim stole. — Obrócił owoc między palcami. — Rzec jeno chciałem, że polityka psuje niewieścią krew i zdrowie, czyniąc królowe nieszczęśliwymi.
Anna zacisnęła usta i odwracając od niego wzrok, z całym sił wbiła palce w podłokietnik. Już chciała coś odgryźć, ale Władysław był szybszy:
— Od kiedy to, waść, jesteście znawcami niewieścich myśli i frasunków? Czyżbyście porzucili myśl o szacie biskupiej?
Zbigniew z ledwością przełknął suszony przysmak, wyraźnie zaskoczony pytaniami władcy. Jął kaszleć, naprędce przepijając śliwkę piwem. Piastówna jednak nie zamierzała zdawać się na obronę króla. Rzuciła szpikulec od mięsiwa na talerz, pytając retorycznie:
— Co wy, panowie, możecie wiedzieć o szczęściu i nieszczęściu niewiast? — Wstała nagle i skinieniem głowy pożegnała najbliższych sobie gości.
Zamarł król, zamarł i Oleśnicki. Zdawało się, że sekretarz zzieleniał, a Jagiełło stracił rezon. Nie spodziewał się tego po zawżdy opanowanej i cichej, w czasie ważnych uroczystości, żonie. Piastowska krew. Wybuchowa i nieustępliwa – przeszło mu przez myśl, gdy przepraszał gości w imieniu królowej, tłumacząc ją nagłym złym samopoczuciem.
⸻
* * *
Śnieżnobiały orzeł przysiadł na oblodzonej gałęzi rozłożystego dębu. Drzewo rosło samotnie, zdobiąc pustkę na środku polany. Śnieżne zaspy i gęsta mgła nie pozwoliły dojrzeć, jak wielki jest ten bezmiar pola. Nie wiedzieć, w którym miejscu zaczyna się las czy jakikolwiek inny znak, iż wędrowiec nie dotarł tam, gdzie sam czarny pan życzy szkaradnych snów. Krew kapała z rozłożystego skrzydła ptaka, a dziób wydawał długie jęki pomieszane ze złowrogim skrzeczeniem. Niewieścia ręka pogładziła drapieżnika po łbie. Jej palec sunął gładko po błyszczących piórach stworzenia. Naraz skoczył na jej nadgarstek i skubnął ciasno związane włosy, rozsypując kosmyki po jej ramionach. Nie widziała twarzy tej kobiety. Jej płowe włosy, gdzieniegdzie skropione siwizną, zlewały się z kolorem śniegu. Orzeł przytulił łeb do jej skroni. Krew zniknęła, wchłonął ją puch. Po chwili ptak uleciał do góry. A przy tajemniczej białogłowie stanęła ciemnowłosa dziewczynka.
— Pani matko, król ojciec czeka — obwieściło dziewczę, szarpiąc ją lekko za dłoń.
— Jadwiga? — szepnęła do siebie, obserwując, jak kobieta nachyla się ku dziecku, po czym ściąga z ramion futrzany szal i opatula go nim. — Jadwigo! — krzyknęła z całych sił, ale dziewczę nie słyszało.
Jej smutne oczy rozglądały się jeno dookoła polany, gdy jęła iść z tajemniczą kobietą w nieznanym kierunku. Anna próbowała zawołać raz jeszcze, ale nagle poczuła wilgoć na obojczyku. Roztargniona spojrzała na bordową ciecz, kapiącą z jej lewego barku. Zraniony orzeł, który kilka chwil temu wzbił się ku niebu, teraz przysiadł na ramieniu Cylejki. Patrzył w tym samym kierunku, gdzie jej zdezorientowane tęczówki. Postaci zniknęły we mgle. Naraz ktoś delikatnie musnął jej drugi bark.
— Musisz odpocząć — szepnął niewieści, hardy głos.
⸻
* * *
❝ | Królestwo Polskie, Wawel | 1454 | ❞
Jan krzątał się po izbie, porządkując listy i dokumenty w kredensie. Naraz puchaty ogon otarł się o jego ciżmę, na co z lekkim rozbawieniem zerknął w stronę kocura, dopominającego się pieszczot. Odłożył pergaminy na półkę i pogłaskał futrzany łebek.
— Gdzie podziewa się twój pan, Ottonie? — zapytał, wracając do swego stolika, by i tam zaprowadzić ład.
Ukończył właśnie opisywanie Roku Pańskiego tysiąc czterysta piętnastego. Chciał przygotować kolejne zwoje, boć lada chwila winien tu przybyć Oleśnicki. Skoro jego kot pojawił się przed nim, znaczy, że nie minie różaniec, a w progu pojawi się i Zbyszek.
Takoż się stało. Kardynał wkroczył pewnym krokiem, lekko znużony po nardzie. Poprawił poły stroju, przywitał się ze swoim wychowankiem i zasiadł na parapecie wraz z kotem przy boku.
— Czas nam dalej opisać konflikt z Zakonem, Janku. Wiedzieć musisz, że ciągnął się aż do roku tysiąc czterysta dwudziestego i zakończył wydaniem wyroku na korzyść Krzyżaków. Znowuż zdradził nas Luksemburczyk, choć w moim mniemaniu i nasz król Jagiełło, nie był bez winy. Dało się uniknąć takiego obrotu spraw. Lecz w tym przypadku sprawdziły się słowa królowej Anny, iż pycha zawsze o krok przed upadkiem. — Pogłaskał swego towarzysza po grzbiecie, zatapiając opierścienione palce w błyszczącym futrze. — Mówią na mnie, żem był proluksemburski. Jako i nasza piastowska królowa. Ona bardziej łasa na zapewnienia kuzyna. Naiwna na listy swej stryjecznej siostry, a babki naszej obecnej królowej.
— Mówicie, ekscelencjo, o cesarzowej Barbarze? — ożywił się Długosz, gotowy do pisania kolejnych fragmentów Roczników. — I co z tymi Krzyżakami?
Zbigniew zamruczał coś pod nosem by zniecierpliwiony na nierozwagę swego protegowanego.
— Boć to było tak. Królowa Anna napisała list do soboru, który wywarł na wszystkich zgromadzonych wielkie wrażenie. Do jej listu dołączyły się i świadectwa ochrzczonych Żmudzinów. Wiedzieć tobie należy, że mieliśmy w swojej delegacji wybitnego mówcę, Pawła Włodkowica, niech spoczywa w pokoju. — Poczynił znak krzyża. — I on swą mową obnażył wszelkie grzechy Szpitalników, ujawnił ich intrygi, konszachty i spiski. Jego słowa poparł sam wysłannik Zygmuntowy – Makrai. Lecz to było mało Soborowi. Pamiętaj, Janie, że polityka zawsze przemawia złotym językiem. Uczciwości weń nie szukaj.
Długosz podrapał się po głowie, próbując to wszystko pojąć.
— Ale przecie Zakon, wyniszczony wojną głodową, a i konfliktami wewnętrznymi, nie miał chyba skarbca tak pełnego, by wygodzić Zygmuntowi sumą godną jego arbitrażu? — rozumował głośno.
— Oczernianie Polski zajęło im lata, więc zdołali przekonać do siebie kilku książąt Rzeszy oraz i niektórych duchownych. Zygmunt był ostatnim ogniwem w ich zwycięstwie, zresztą wtedy nie było go już w Konstancji. Jeszcze w czasie trwania Soboru nasza delegacja próbowała pogrążyć ich dodatkowo i żądała, by osądzić Jana Falkenberga, autora satyry, paszkwilu na króla Jagiełłę i Polaków. O tym żeśmy prawili ostatnio — przypomniał Oleśnicki, na co kronikarz pokiwał głową. — Wyrok na satyrze odbył się dopiero rok później.
⸻
* * *
| Śniatyń | 1415 |
Cztery szczupłe palce powoli pocierały chłodne czoło Anny. Siedziała przy stole oparta na łokciu, drugą ręką miętoląc wilgotną, jedwabną chustkę. Drżała nieznacznie, lecz widać by tego po niej nie było, gdyby nie zausznice, które wraz z mimowolnym trzęsieniem się jej ciała, chybotały, kołysząc się wokół swej osi.
— Nie mogę tego zrobić — powtórzył król, mijając ją i swoim zwyczajem, zakładając ręce za siebie. Postawił jeszcze cztery kroki, nim zatrzymał się i patrząc w dal, powoli odchylił głowę do tyłu, głośno wciągając powietrze do płuc. — Oni wszyscy jeno na to czekają. Próbują mnie sprowokować. Nie mogę, Anno. — Znowuż ruszył, skręcając przy kredensie i, po raz nie wiadomo już który, okrążając komnatę.
Milczała. Przesunęła rękę z chustą ku sobie i zrzuciła na posadzkę, przyciskając ją bordową ciżmą obszytą miękkim aksamitem.
— Piórem, tego bezwstydnego Jana, zhańbili ciebie przed wszystkimi władcami... — rzekła spokojnie. — Winien głowę stracić.
— A może spłonąć na stosie, jak Hus? — zapytał, przypomniawszy sobie o ostatnim postępku Zygmunta. — Bogu dzięki, nie ty, pani, o tym zdecydujesz — odciął na jej osąd, zaprzestając spaceru. — Jedna wojna nam wystarczy. Nie będziemy toczyć drugiej, a może i nawet trzeciej. — Oparł ręce na wysokim wezgłowiu drewnianego fotela i przeniósł nań ciężar ciała, dodając: — Zakon zapłaci za wszystkie krzywdy, obiecuję Ci. Ale o Janie i karze za paszkwil nie chcę słyszeć.
Uniosła na niego oczy i śledziła, jak sięga po kubek i patrząc w jego zawartość, dopiero po chwili upija kilka łyków. Nigdy nie potrafiła pojąć tej łagodności Władysława. Bolało ją, że nie widział utrapienia w Janowym paszkwilu, jednocześnie będąc pełnym nieufności i podejrzliwości wobec niej. Minęło wiele lat od haniebnych oskarżeń, a dalej widziała to zwątpienie w mężowskich oczach. Dalej to rozpamiętywał. Jego zainteresowanie małą Jadwigą świadczyło o tym najdobitniej.
— Dzięki Bogu jestem królową Polski. — Spuściła oczy, gdyż zdawało jej się, że wypowiedziała te słowa w złej godzinie, hardziej niż planowała. Minęła dłuższa chwila nim wstała i opierając pięść na kancie stołu, dodała: — I póki sił mi starczy, będę walczyć o to, by Krzyżacy zapłacili za swe podłości. — Mocniej wbiła zamkniętą dłoń w blat i chwytając połę sukni, ruszyła przed siebie.
— Anno — zatrzymał żonę, odkładając kubek na stół.
Zaskoczył ją. Odwróciła się powoli i opuściła powieki, jakby chciała skryć pod nimi gniew. Dopiero spostrzegając, że Władysław zmierza w jej stronę, uniosła nań tęczówki.
— Zaufaj mi, królu. Pozwól działać, jak wtedy, gdy posłałam pierwszy list do Zygmunta, pamiętasz? Wiem, że nie jestem uczona, nie znam wielu języków, nie chowałam się na królewskim dworze, ale...
— Dobrze, dobrze już — przerwał jej i złapał za Annową dłoń. — Będzie jak rzekłaś, ale...
Zaśmiała się szczerze, na co i on nie pozostał dłużny. Przywykła do tego, iż ten wyraz zawżdy w rozmowę musi być wtrącony.
— Ino jeden list — zastrzegł zaraz.
— Ostatni, królu mój. Ostatni — zapewniła, posyłając mu uszczęśliwione spojrzenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top