|Rozdział 31|*1411-1412

Data publikacji: 01.01.2024 

| Królestwo Polskie, Wawel | Jesień 1411 |

Zora wyciągnęła ze skrzyni cztery podbite sobolami suknie. Należało przygotować jesienno-zimowe materie na nadchodzące chłody. Toteż niewiasta wprawnym okiem obejrzała odzienia, by znaleźć wszelkie mankamenty i naprawić je. Anna w tym czasie przeglądała ubrania królewny i wybierała materiał na nową suknię. Jadwiga znowuż podrosła i niektóre stroje należało całkowicie wymienić. W tym i ciżmy. Wezwano więc żonę szewca, by ściągnęła miarę, ale deszcz tak obficie padał, iż władczyni wcale nie dziwiła się na spóźnienie cechowej.

Naraz Sofia pchnęła odrzwia, niosąc przed sobą kosz wypchany rozmaitymi skrawkami futerka – z norek, kun i gronostai, ale i delikatnych tasiemek i guzów, które odpowiednio wszyte, stanowiły ozdobę damskiego odzienia.

— Zrób miejsce na stole — zwróciła się do Zory, która prędko spełniła prośbę. — I sięgnij za mój pasek, mam tam list do miłościwej pani — sapnęła, nie mogąc uwolnić kosza z dłoni, boć fragment sukni zaplątał jej się o wystające kawałki wikliny.

— Od króla? — zapytała Cylejka, wychodząc z alkierza.

— Nie wiem, pani. Oleśnicki przekazał w korytarzu, a gnał gdzieś na złamanie karku. Nie jest zbyt rozmowny — wyjaśniła Sofia, wyjmując przyniesione przedmioty z kosza i rozkładając je na blacie.

Anna uśmiechnęła się z pewną krotochwilą, oglądając lak. Pieczęć Tęczyńskich ukazała się jej oczom i jakieś dziwne zimne rozlało w płucach. Zaczęła wertować zapisane linijki i nim doszła do podpisu, opadła bezwiednie na krzesło, drugą dłonią opierając się o kant stołu.

— Pan Andrzej... — wyszeptała, patrząc przykro w pytającą twarz Słowenki — Anula pisze, że Najwyższy wezwał go do siebie¹ — dokończyła, odkładając list na stół.

— Matko Przenajświętsza — wyrwało się dwórce i prędko poczyniła znak krzyża — Niech spoczywa w pokoju.

Cylejka mocno zacisnęła wargi i zdobyła się jedynie na potaknięcie.

— Wezwij Katarzynę. Anna prosi, bym na jakiś czas zwolniła ją ze służby. Musi pojechać do siostry, tym bardziej że... Boże Jedyny — przłeknęła łzy, z niewodowierrzaniem kręcąc głową. — I ja pojadę, tak, pojadę z Katarzyną. Powinnam być przy niej.

Sofia otarła policzki i pociągnęła nosem, patrząc uważnie na królową.

— Król lada chwila wróci z chorągwiami, nie wolno wam. Pojedziemy na wiosnę. — Podała królowej chusteczkę i gestem ręki wygoniła Zorę z komnaty. — Coś chciałaś rzec, powiedz mi, pani.

— Anula jest przy nadziei, Sofio². Potrzebuje opieki, pomocy...

— Pani Beata wszystkim się zajmie. Wszak to matka, zawsze podziwiałam jej więź z córkami, gdy były tu jeszcze wszystkie przy naszym boku.

Cylejka spojrzała nań smutno, ale gdy doszły do niej słowa dwórki, promyk nadziei błysnął w jej wejrzeniu.


¹ Data śmierci Andrzeja z Tęczyna pozostaje kwestią dyskusyjną. W wielu źródłach powiela się jednak rok 1411, więc przyjęłam go w swojej powieści.

² W istocie ostatnie dziecko Anny i Andrzeja przyszło na świat w 1412 roku. Choć i w tym przypadku, w dwóch miejscach narodziny ich syna, imiennika swojego ojca, datuje się na 1413.

* * *

| Królestwo Węgier, Pożoń | Październik 1411 |

Na miesiąc, w jakim wypadał czas drugich urodzin królewny Elżbiety, przypaść miały jej zaręczyny z księciem Albrechtem z Habsburgów. Zygmunt związał się z nim w owym sojuszu, by spełnić obietnicę, złożoną niegdyś jego ojcu, gdy spoczywał na łożu śmierci. Mimo wielu zawirowań, jakie nastąpiły w życiu sieroty, ostatecznie Luksemburczyk wywiązał się z danej mu przysięgi. Lecz ileż perypetii, do tej pory, przeszedł Albrecht, mogliby opisać mnisi w obszernej księdze.

Pierwej bowiem wybrano mu na opiekuna księcia Wilhelma zwanego Życzliwym. Był to syn Leopolda i dawny narzeczony Jadwigi Andegawenki, króla Polski. Kiedy jednak zmarł ów książę, wytyczono Albrechtowi nowych opiekunów, którymi zostali dwaj bracia Wilhelma – Ernest oraz Leopold. Ten drugi nosił imię po swoim ojcu i ciągle toczył jakieś wojenki z Ernestem, którego zwano Żelaznym.

Zygmunt raz nawet musiał rozsądzić, kto z nich winien zostać prawowitym protektorem jego przyszłego zięcia. Nie mogąc dojść do konsensusu z żadnym, obu wyznaczył na to zadanie. Potem podzielili między siebie opiekę i władztwo nad krainami Albrechta. Bowiem dopóki nie osiągnął on pełnoletności, nie mógł samodzielnie przejąć schedy po ojcu. Kiedy jednak młody Habsburg wszedł w lata sprawne, wszystkie włości znalazły się na powrót w jego władaniu, a Ernest musiał zrzec się kurateli nad nimi i zająć własnymi krainami. W dodatku w międzyczasie zmarł jego brat Leopold, co dodatkowo skomplikowało sprawy dziedziczenia.

Na domiar złego, Zygmunt dowiedział się, że na złość jego sądom i knowaniom, Ernest będzie żenił się z siostrzenicą Jagiełły, Cymbarką. Księżniczka ta była córką Aleksandry Olgierdówny oraz kniazia Siemowita, czwartego tego imienia, który panował na Mazowszu. Luksemburczyk mielił w ustach kąśliwe przekleństwo na tę zagrywkę szwagra, przerzucając karty jakiejś mądrej księgi. Nie mógł jednak skupić się na lekturze, boć mierziły go intrygi Władysława. Naraz zamknął wolumin i odłożył na stół, drugą dłonią przywołując swego podczaszego z dzbanem jakichś aromatycznym ziół.

— Każ przygotować gorącej polewki i wołaj opalacza. Niech porządnie roznieci w kominku, bo ciągnie od okien — nakazał, odbierając od pachołka kielich z cieczą. — Jan przybył? — Upił łyk i skrzywił się lekko, czując goryczkę. — To ma mnie rozgrzać? — Przewrócił oczami.

— Na zawietrzenie i dla zdrowotności, mój panie. Podobnież wydłuża żywot i rozjaśnia umysł — wytłumaczył podczaszy i uzupełniwszy znów kielich, poszedł spełniać rozkazy.

Król machnął pobłażliwie ręką, uśmiechając się delikatnie do siebie i gładząc w zamyśleniu obwolutę księgi. Za kilka różańców czekała go przeprawa polityczna z panami. Musiał zebrać w sobie odpowiednie argumenty i uwypuklić charyzmę, by nie mieli żadnych wątpliwości co do decyzji, jakie zapadną.

* * *

Szlachta węgierska, po złożeniu przysięgi, iż córkę Zygmunta Elżbietę uznają za dziedziczkę owego Królestwa, wyraziła zgodę, by jej przyszły mąż został wybrany królem Węgier. Jeno Barbara urażona okrutnie tym, że jakiś Habsburg, jak mawiała, będzie rządził miast jej dziecka, obraziła się na Luksemburczyka i nawet nie wyszła mu na pożegnanie, gdy wyjeżdżał, by spotkać się z przyszłym zięciem. Do ostatniej chwili, różnymi sposobami, próbowała nakłonić go do zmiany zdania. Choć przecie wiedziała, że po części musiał tak postąpić, jej własne ambicje i duma nie pozwalały w taki sam sposób spojrzeć na ten związek.

— Miast dać Królestwu następcę, urodziła mi córkę, sama skazując Koronę Świętego Stefana na skronie obcych — rzekł, gdy Jan z Gary napomknął o opinii Barbary i jej poczynaniach. — Albrecht to najlepszy mąż dla Elżbiety i władca, który godnie zastąpi mnie po śmierci. Choć na tamten świat się jeszcze nie wybieram — dodał z przekąsem w głosie, przeglądając dokumenty sporządzone dla Habsburga. — Co to jest?!

Sekretarz siedzący przy stole i czekający na polecenia, drgnął lekko, próbując otworzyć usta, by coś powiedzieć.

— Ja, król rzymski i węgierski, taki dokument mam przedstawić Albrechtowi? — Położył pergamin, na którym nieznacznie rozmazany inkaust stworzył miniaturową plamę, przed nosem kanclerza. — Przepiszesz to raz jeszcze. No już, zabieraj się z tym. — Machnął ręką, jakby odganiając się przed muchą i z dezaprobatą pokręcił głową.

Jan z kolei powiódł oczami za zgarbionym sekretarzem, powłóczącym nogami w stronę drzwi. Żal mu było urzędnika.

— Kiedy jego książęca mość zabawi nas swą wizytą? — zapytał króla, gdyż milczenie spowiło komnatę.

Zygmunt wstał i podszedłszy pod okiennicę, z rękami przed sobą skrzyżowanymi, odparł:

— Za dwa, trzy pacierze... Podpiszemy układ z Habsburgiem, umocnimy się... Wtedy już nikt nie odważy się zagrozić potędze Luksemburgów — twardym tonem podkreślił ostatnie słowa, zmrużonymi oczami patrząc na krajobraz pożońskich lasów.

— Myślisz, mój panie, że książę zadowoli się dziedzictwem iure uxoris?³ — zastanawiał się Jan. — Wszak wedle układu, będzie rządzić wyłącznie za zgodą i aprobatą królewny Elżbiety.

Zygmunt poprawił pierścień na palcu, namyślając się chwilę.

— Układ dojdzie do skutku jeno tedy, gdy nie dane mi będzie mieć syna. — Uniósł rozważające spojrzenie na Jana, który ciekawie czekał, co król zaraz doda. — Medyk długo mnie zwodził, nim przyznał się, że Elżbieta może być moim jedynym potomkiem. Muszę więc zabezpieczyć tron. — Odszedł od okna, tknięty jakąś myślą.

Sięgnął po list, który napisał uprzednio i chwilę trzymał go w dłoni.

— Przekażesz to gońcowi. Niech chyżo dostarczy wieści mej małżonce.


³ Iure uxoris — z prawa żony (łac.).

* * *

Czternastoletni książę wodził ciemnymi, brązowymi tęczówkami po niewielkiej komnacie, gdzie czekał wówczas na Luksemburczyka, swego przyszłego teścia. Wiele złego, ale i dobrego słyszał o tym specyficznym władcy. Wady ponad przymioty pozytywne mu nieprzychylni przedkładali, lecz nie zraził się tym. Wyprostował się na chwilę, gdyż posłyszał świst kroków rozmywających się o wypolerowaną posadzkę. Wiele zawdzięczał królowi Węgier. Stał po jego stronie, próbując zabezpieczyć jego interesy, nim stał się pełnoletni. Był dlań dobrym, choć nieoficjalnym opiekunem. Albrecht domyślał się, że jego osoba jest po części Zygmuntowym środkiem do tylko królowi znanych celów.

Gdy jeno odwrócił głowę, kosmyk ciemnoblond włosów na moment zsunął mu się na czoło, ale naraz potrząśnięciem czupryny, z powrotem ułożył go na miejscu. Wtem, do sali wkroczył wysoki, dobrze zbudowany, choć rycersko szczupły, mężczyzna. Rude, bardzo lekko falowane przy szyi włosy, sięgały mu do obojczyków. Na barki narzucił kołnierz z gronostaja. Złota, osobista korona pełna najcenniejszych kamieni szlachetnych, błyszczała na głowie Luksemburczyka, gdy stanął przed Albrechtem.

— Najjaśniejszy panie. — Młodzian lekko pochylił głowę na znak szacunku i uśmiechnął się przyjaźnie, patrząc na króla, który świdrował go życzliwym wzrokiem.

— Darujmy sobie te zbędne, nie zawsze wygodne, konwenanse. Wszak już prawie jestem twym teściem, Albrechcie — odpowiedział pogodnie, uśmiechając się i wskazując mu krzesło. — Dokumenty przygotowane, książę, jeno wypada je podpisać i szczegóły omówić. Korzystne dla obu stron, gdyż jeno tedy me sumienie pozostanie czyste — zapewnił, pstrykając palcami na podczaszego.

Habsburg rozsiadł się wygodnie i przekrzywiając głowę, jakby dojrzał coś dziwnego na palcach Zygmunta, który pocierał nimi niespokojnie, zapytał:

— Czy to sygnet Zakonu waszej wysokości?

Monarcha otworzył dłoń i przyjrzawszy się jej zewnętrznej stronie, skrzywił usta w niby skromnym uśmiechu. Podczaszy rozlał wina do połowy kielichów, drugą uzupełniając, na znak Zygmunta, wodą.

— Jaśnie książę, wasza miłość. — Sprężystym krokiem wszedł do auli Imre, niosąc w ręku skórzaną tekę przewiązaną rzemieniem. — Dokumenty, o które prosiliście, panie. — Wręczył przedmiot, pochylając głowę.

Luksemburczyk odebrał przedmiot i wygodniej opierając się o krzesło, rozwiązał rzemienie. Albrecht z kolei, jakby lekko zawstydzony, może po części i zagubiony, wziął swój puchar i upił wina, z szacunkiem czekając na słowa władcy.

— O co to pytałeś, mój drogi? — Król odłożył otwartą tekę na stół i obserwował, jak Perényi sięga po pieczęć i wosk. — Ach, tak. Istotnie, to sygnet mojego Zakonu. Kiedyś go przejmiesz. — Uśmiechnął się lekko i uniósł swój kielich na znak przyjaźni. — Jak i tron Węgier. — Upił niewielki łyk trunku, śledząc wzrokiem mimikę na licu Habsburga.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel | Listopad 1411 |

Kraków od kilku dni, w wielkim poruszeniu, przygotowywał się na przybycie władcy, który dopiero po prawie dwóch wiosnach, miał zjawić się na Wawelu. Służba, czeladź, urzędnicy, dwór królowej – tego pamiętnego listopadowego poranka, nikt nie miał chwili, by oddawać się bezczynności. Każdy dostał jakieś zadanie. Jedni przynosili, drudzy wynosili, a jeszcze inni sprzątali, gotowali i przede wszystkim, modlili się, by uroczystości przebiegły należycie.

Anna lekko poruszyła ramionami, oglądając swoje odbicie w zwierciadle. Bordowa suknia, wcięta w szczupłej talii, rozkloszowane rękawy lekko poszerzające chude ręce i luźny, choć szyty na miarę, gorset⁴ podkreślający jej kobiece wdzięki – zerkając na siebie, skrzywiła się nieznacznie, uwypuklając na licu – cienkie, ledwie widoczne – zmarszczki mimiczne w kącikach ust.

— Starzeję się, Sofio — sarknęła, przykładając smukłe, chłodne kłykcie do twarzy. — Podaj bielidło, prędko. — Pstryknęła palcami i wróciła do rozwodzenia się nad swoją urodą.

Dwórka w pośpiechu spełniła jej prośbę, szeptając coś bezgłośnie pod nosem.

— Pięknie wyglądasz, pani. Nie krzywdź siebie takimi słowy — skomentowała.

— Tak? No nie wiem... Dobrze — rzekła, prósząc poliki bielidłem. — Jeszcze pachnidła, te z Budy od Barbary — rozkazywała dalej, poprawiając, lekko zawinięte przy skroniach, włosy poprowadzone z tyłu głowy na kształt podłużnego koka. — Zoro, zostaw już te wisiory i przyprowadź Jadwiżkę.

Fraucymer Anny skończył przygotowywać swą panią do spotkania z królem, gdy do komnaty wróciła Słowenka ze Stanisławą trzymającą za rękę królewnę. Dziewczynka również była wystrojona, a w dłoni zaciskała coś zawzięcie, aż jej drobne palce pobladły.

— Prędko, podejdź do mnie, córeńko. — Cylejka wyciągnęła ręce w jej stronę i uśmiechnęła się. — Co tam masz? Pokaż matce. — Wzięła jej małą dłoń w swoje objęcia i powoli rozluźniła kłykcie córki, wyciągając z jej rączki sygnet od księżnej Anny, swojej matki.

Zafrasowała się, w dziwnym grymasie odkładając pierścień na blat kredensu, po czym podnosząc córkę, posadziła ją na zydlu przy lustrze.

— Nie załozys? — zapytała Jadwiga, uważnie patrząc nań.

— A powinnam? — Anna kucnęła przy niej, przydeptując swą suknię.

Jagiellonka pokiwała głową i wyciągnęła rękę po klejnot.

— Najjaśniejsza pani, król wjechał do miasta! — Podniesiony głos ochmistrzyni przerwał ich rozmowę.

Sofia potwierdziła mimowolnym skinięciem głowy, rychło odchodząc od okiennicy i podbiegła do królowej, poprawiając dolną część ubrania. Sukno lekko się zagniotło, więc otrzepała je rękami.

— Pamiętasz, dziecko? — Cylejka zwróciła się do córki, która potaknęła, nieporadnie wstając z zydla. — Dobrze, chodźmy.

Szczęk otwieranych wrót wbił się w uszy strażników i służby, przechodzących przez zamkowy korytarz. Ciężkie kroki poniosły się echem o ściany, zwiastując nadejście króla. Zbigniew z Brzezia i Jan Kraska podążali przy Władysławie, a za nimi kroczyli wyznaczeni do uroczystego niesienia zdobytych krzyżackich chorągwi. Największa wawelska aula wypełniona najważniejszymi dostojnikami i duchownymi, oczekiwała w towarzystwie królowej na przybycie Jagiełły. Anna niespokojnie poruszyła się, stojąc obok córki.

Ręce oparte na biodrach przeszył lekki chłód, gdy splotła palce i opuściła je nad zdobnym, srebrnym pasem.

— Wszystko gotowe? — szepnęła, przechylając głowę w stronę biskupa krakowskiego.

— Najpierw uroczysta msza w katedrze, miłościwa pani — odpowiedział, rozglądając się po szemrających panach polskich.

Królowa pokiwała głową i głęboko odetchnąwszy, zerknęła na otwierające się wrota. Pierwej pojawił się w nich marszałek koronny, zapowiadając:

— Jego wysokość, rex Poloniae et supremus dux Lithuaniae, Vladislaus Jagiełło⁵. — Odsunął się na bok, pochylając lekko głowę.

Cylejka wolnym ruchem dłoni złapała połę sukni, prawą dłoń wyciągając w kierunku córki.

— Najjaśniejszy panie, mężu. — Uśmiechnęła się, kierując oczy na króla.

— Dobrze ciebie widzieć, pani. — Nieznacznie uniósł kąciki ust ku górze i ucałował jej dłoń, zerkając kątem oka na Jadwigę.

Królewna wyciągała długą szyję, oglądając z zapartym tchem chorągwie, dzierżone przez szlachciców.

— Panie ojce. — Prędko dygnęła w całej swej dziecięcej niezaradności. — Kszyzacy je oddali? — zapytała poważnym tonem, choć lekko opuściła oczy, jakby zawstydziwszy się.

Cylejka w duchu przewróciła oczami i grając uśmiechem, mocniej przyciągnęła córkę do siebie, kładąc ręce na jej ramionach.

— Tak, oddali. — Zaśmiał się król, patrząc na polskich panów, próbujących powstrzymać śmiech. — Chcesz je obejrzeć?

Jadwiżka żwawo potrząsnęła głową, wyrywając się do ojca.

— Zawieszą w katedrze, wtedy obejrzymy — wyjaśnił jej. — Teraz pójdziemy na mszę.

Piastówna przysunęła Jagiellonkę z powrotem do siebie i stając przy królu, podążyła na uroczystości.


⁴ Pierwsze, dosyć luźne gorsety pojawiły się już w XIV wieku.

⁵ Król Polski i najwyższy książę Litwy (łac.).

* * *

| Królestwo Polskie | Styczeń 1412 |

Księżna mazowiecka Aleksandra, zwana przez króla Oleńką, jego ulubiona krewna, której zdanie i towarzystwo zawsze wielce sobie cenił, żwawym krokiem weszła na pokoje królowej. Ledwie wyszła z sani, stopy postawiła na dziedzińcu, a już swym usposobieniem rozpromieniła aurę pochmurnej, styczniowej zawiei, szalejącej za oknami twierdzy. Śnieg sypał tak obficie, że ledwie można było zobaczyć czubek drzew oddalonych o kilkadziesiąt łokci od murów. Anna potarła dłońmi ramiona, odwracając się ku swej szwagierce.

— Dobrze was widzieć, pani. Wilecem się zamartwiała, czy w zdrowiu i bez przeszkód dotrzecie do nas. W Cylii rzadkom oglądała takie zamiecie. — Uśmiechnęła się szczerze na widok równie zadowolonej Olgierdówny. — Zasiadaj, proszę. Służba zaraz przyniesie ciepłej polewki i gulaszu.

— I na cóż ten trud, droga królowo. Takam zdenerwowana, że nic nie przełknę, jeno wina grzanego bym prosiła — rzekła księżna, ściągając z głowy ośnieżony czepiec i podając go swej dwórce. — Wspaniale nam się jechało w saniach, a moja Cymbarka wierzchem już przy samym Krakowie chciała gnać, lecz nie zezwoliłam. Musi się trochę wyciszyć, boć nie będzie przesady, gdy rzeknę, że może swego narzeczonego zniechęcić — parsknęła Aleksandra, przytykając dłoń do ust. — A gdzież moja bratanica, Jadwiżka? I gdzie twój fraucymer, pani?

Cylejka odwzajemniła uśmiech i spojrzała na wrota, przez które przeszła Zora z kuchcikiem i służką, niosąc strawę, dzban, kielichy i słodkości. Gestem ręki zarządziła, gdzie mają wszystko ustawić i odprawiła ich.

— Ach, księżno, wiele by mówić. Sofia poszła dopilnować, by wasze komnaty wygodnymi uczynić. Katarzyna u siostry swej, wdowy, która lada moment rodzić będzie. Ale nic to, teraz nas absorbują inne sprawy. Mówią, że pono narzeczony Cymbarki w przebraniu zmierza do Krakowa. Tak się boi Zygmunta, choć doprawdy nie widzę powodów. — Wzięła łyk wina i podsunęła Oleńce miskę z orzechami. — Przełknij cośkolwiek, moja droga. O, te są wyborne.

Olgierdówna lekko się uśmiechnęła w zamyślaniu.

— Cóż, pani, obie wiemy swoje. Ciężko mi na myśl o mariażu mego kolejnego dziecka. Pierwej Jadwigę wydaliśmy za Jana z Gary, czegom nie aprobowała. Teraz kolej Cymbarki, a ledwie ją pożegnam, a już Eufemię zamiarują wyswatać Bolesławowi Cieszyńskiemu.

Cylejka ułamała kawałek kołacza, nie wiedząc, co powinna rzec. Trwały chwilę w milczeniu, posilając się niespiesznie i słuchając drew lizanych przez płomienie w kominku.

— Masz jeszcze synów, księżno — zauważyła Anna, kończąc posiłek. — Oni twą dumą i nadzieją. Ja mam ino Jadwiżkę. Kiedy przyjdzie pora, by wybrać jej męża, kiedy o tym pomyślę, na płacz mi się zbiera. Więc... Chyba cię rozumiem. — Spojrzała na Oleńkę pokrzepiająco. — Powiedz Cymbarce, pani, że czekam na jej wizytę. Mam kilka ślubnych podarków dla niej.

* * *

— To się nigdy nie skończy! — zagrzmiał Władysław, poruszając w powietrzu ręką, jakby coś dyktował.

— Pokój w listopadzie przedłużony został, a Luksemburczyk, dwie niedziele temu, znowuż sprzymierzył się z Zakonem — wyjaśnił Oleśnicki zdziwionemu Krasce, który spóźnił się na naradę. — Na nic poselstwo Zawiszy i nasze starania.

Jagiełło tymczasem oparł dłonie na biodrach i nerwowo biegając tęczówkami po komnacie, ozwał się:

— Napiszesz doń, kanclerzu, co król Polski myśli o nim. Nie można tak tego zostawić. — Znowuż przeszedł kilka kroków, opierając dłoń na rękojeści miecza.

Możni pokiwali głowami, wodząc oczyma za zdenerwowanym królem. Wszak pojmowali jego wściekłość, gdyż i w nich gotowało się z irytacji na niegodziwe postępki Zygmunta. Gdy w listopadzie ubiegłej jesieni, wysłannicy jego, Witolda i Jagiełły zawarli rozejm, ustalone zostało, że Luksemburczyk nie będzie sprzyjał Krzyżakom i układał się z nimi potajemnie.

— Jego rzymska korona niepewna, miłościwy panie. Dlatego sprzyja wielkiemu mistrzowi, za waszymi plecami, by nie narazić się jego germańskim sojusznikom — zauważył Kraska.

Władysław zaśmiał się nerwowo i odwrócił w stronę panów.

— No tak, on i jego tron Rzymu — zakpił lekko, kiwając głową. — Dobrze, należy mi się z nim spotkać osobiście. Przygotujecie zjazd, panowie, na którym postaramy się go przeciągnąć na swoją stronę. Innej rady nie ma. — Rozłożył ręce i zerknął pytająco na podskarbiego.

— Wybaczcie, majestacie, ale sama rozmowa to za mało. Skoro układa się z Zakonem, potrzebuje złota. — Potarł palcami i wziął w dłoń jakiś dokument. — Szpiedzy donoszą, że wielki marszałek obiecał mu zawrotną sumę, lecz wątpię, by Plauen zgodził się wypłacić mu ją... I on przejrzał Luksemburczyka na wskroś. — Mrugnął sugestywnie.

Król na moment zmarszczył brwi, myśląc nad czymś intensywnie, po czym sięgając po swój kubek, zawyrokował:

— Wstrzymamy się z tym. Na razie podrażnimy go sojuszem z arcyksięciem Styrii. Ślub księżniczki Cymbarki z Ernestem już za trzy dni. — Upił łyk. — Przygotujecie kilkudziesięciu zbrojnych. Arcyksiążę obawia się napaści w drodze z Krakowa do swych ziem...

— Dziwić się mu niepodobna — skwitował marszałek, nalewając sobie wina.

* * *

| Kilka dni później |

Wesele Jagiełłowej siostrzenicy z Ernestem Żelaznym skończyło się ubiegłej nocy. Królowa Anna wielce rada z udanej uczty i wizyty wielu ważnych gości, których mogła poznać, właśnie szykowała się na poranną mszę. Sofia włożyła na jej ramiona futro, zapinane z przodu wielką, srebrną broszką.

— Podobało ci się, moja droga? — zagadnęła dwórkę, lekko poruszając barkami, by poprawić odzienie. — Księżniczka Cymbarka tak pięknie wyglądała w tej jasnej sukni, jak anioł. Zgodne i szczęśliwe to będzie stadło. — Odwróciła się uśmiechnięta do zasmuconej niewiasty i na moment zmarszczyła brwi. — Cóż tobie?

Sofia jeno ręką machnęła i ocierając wierzchem dłoni czoło, przysiadła na zydlu obok łoża, kładąc dłoń na lewym obojczyku.

— Ból kości mi doskwiera, pani. Przez te przeciągi. — Zatrzęsła się lekko, jakby dreszcz przebiegł jej po plecach.

— Idź do medyka, prędko. Może to coś poważnego — rozkazała Anna, zmartwionym głosem.

Zora przyniosła z wnęki alkowy, ciżmy z wyższą cholewką i nim podała je królowej, wsadziła do środka kawałki cienkiego futra.

— Mówicie o weselu, pani? Cudowne, cudowne to wszystko. A księżniczka jaka piękna! — Zachwyciła się, stawiając buty na ławce i obracając się wokół własnej osi.

Cylejka uniosła kąciki ust ku górze i sięgnąwszy po ciżmę, spoczęła na krześle.

— Poczekajcie kilka wiosen, na zaślubiny mojej Jadwiżki — rozmarzonym tonem rzekła królowa, gdy Słowenka przykucnęła obok, zakładając jej buta na stopę. — Wszystkich ważnych gości sprosimy, grajków, mistrzów... z całej Europy. Moja kuzynka z pewnością poleci mi najwybitniejszych, a może i z Węgier przybędą z nią najznamienitsi artyści. — Oczy Anny błyszczały, gdy w myślach wyobrażała sobie córkę w beżowej, jasnej sukni i ze złotym, bogato zdobionym diademem we włosach.

— Nie spieszmy się, pani, z prawieniem o weselu. Toż to jeszcze dziecko. — Sofia wtrąciła się do rozmowy, podchodząc do stołu z rękawiczkami w dłoni. — Załóżcie, królowo.

Piastówna, wciągnąwszy rękawiczki na dłonie, odrzekła:

— Nie pozwolę wydać jej za byle kogo, o to możesz być spokojna, Sofio.

* * *

Bronko, jak codziennie o tej porze, szwendał się po krużgankach wytężając słuch i wzrok. Co jakiś czas znikał za kolumną podskakując, gdy jeno ktoś ważny przechadzał się po balkonie. Liczył, że posłyszy coś ciekawego, co zaraz będzie mógł donieść królowej. Naraz rozejrzał się dookoła i widząc, że nadchodzi marszałek z Oleśnickim i Trąbą, prędko skrył się za filarem.

— Czego oni mogą chcieć od Korony? — głos pana z Brzezia, lekko zniekształcony przez podmuch przeciągu, dotarł do błazeńskich uszu.

Trefniś mocniej wcisnął się za kolumnę, zagryzając usta, gdyż czapka lekko mu się przekrzywiła.

— Wenecjanie pragną mówić jeno z królem. Są bardzo wytrwali. Przybyli tu na przekór Luksemburczykowi — odparł z przekąsem Zbyszko Oleśnicki, uciekając spojrzeniem w stronę filaru. — Słyszeliście?

Mężczyźni zmarszczyli brwi i również odwrócili głowy, lecz naraz nimi pokręcili i odwróciwszy się, ruszyli w przeciwną stronę, kontynuując rozmowę.

— Wenecjanie, powiadacie... — szepnął młodzian, prędko zrywając czapkę z głowy i biegnąc w stronę komnat Cylejki.

* * *

— Gdzie nasza pani? — Bronko doskoczył do Zory, która niosła kubek z ziołami przez korytarz. — Mówże, nie patrz tak!

Uniosła dumnie głowę i wyminąwszy go, przyspieszyła kroku.

— Muszę królowej rzec, com usłyszał. Polityka... Złoto... Wojna... — zaczął wyliczać, podnosząc kolejno trzy palce u prawej dłoni.

Służka przystanęła zrezygnowana i pokazała mu drzwi do pokoi Cylejki. Uśmiechnął się, ni to sztucznie, ni z przekąsem i zapukał cicho.

— Proszę — spokojny głos Anny przyzwolił mu wejść.

— Bronko, coś ty taki czerwony? — Małgorzata zapytała podejrzliwie, podchodząc doń.

Trefniś odgryzł jej śmieszną miną, mówiąc:

— Buraków się najadłem.

Dwórki i Piastówna parsknęły lekko pod nosem.

— Wenecjanie przybyli, pani. Mówili, że jeno z królem chcą prawić. Pomyślałem, że zechcecie wiedzieć — zwrócił się do Anny.

— Ach, jeszcze ich tu brakowało — sarknęła, przykładając zwilżone płótno do skroni. — A co z Zygmuntem?

Błazen wzruszył ramionami i przysiadłszy na posadzce, rzekł:

— Myślę, miłościwa królowo, że oni właśnie przez Zygmuntka tu są.

Pokiwała powoli głową, krzywiąc się lekko, gdyż ból skroni począł jej dokuczać i nie mogła się go pozbyć. Zignorowała nawet kpiarskie zdrobnienie trefnisia.

— Pójdziesz za królem, Bronku. Dowiesz się, czego chcieli od Korony. — Uśmiechnęła się doń, znowuż przykładając chustkę do twarzy.

* * *

Król skierował się do auli tronowej, zamiatając długą, ciemną kamizelką o posadzkę. Ręce miał za sobą lekko splecione, a włosy bezwiednie opadały mu po skroniach, gdy zamaszystym krokiem zmierzał przed siebie, nawet się nie rozglądając.

— Sprawdzicie ich komnaty. To może być podstęp, panowie. Wenecjanie w Krakowie.... Nie podoba mi się. — Odwrócił zasępioną twarz w stronę Jana. — Wy, pójdziecie ze mną, kanclerzu. Będziecie tłumaczyć. — Gestem ręki nakazał mu wejść do sali, gdy halabardnicy rozwali przed nimi podwoje. — Zawołaj ich, prędko — poprosił Macieja, czekającego przy drzwiach na rozkazy.

Odprowadziwszy sługę wzrokiem, podszedł do tronu i siadając na nim od niechcenia, westchnął cicho, opierając rękę o podłokietnik. Naraz skinął głową na Kraskę, by ten podszedł bliżej.

— Widzieliście ich? — zapytał kanclerza, raz patrząc nań, raz na wrota.

— Tak, panie. Myślę, że ich zamiary są czyste, nie trzeba się obawiać, ale...

— Ostrożności, nigdy za wiele — dokończył Jagiełło, poprawiając się na tronie.

Wtem w progu komnaty pojawiło się dwóch posłów. Jeden, niższy, o płowych włosach i lekkim zaroście, trzymał w ręku tubę. Drugi, przewyższający go o głowę, o brązowych, lekko falowanych kosmykach, skłonił głowę i poczyniwszy kilka kroków do przodu, ozwał się:

— Dziękujemy, majestacie, za zaszczyt tak wielki i możność pomówienia przed twym obliczem, w sprawie dla nas niecierpiącej zwłoki.

Kraska prędko przetłumaczył to, co tamten rzekł po łacinie, a król odpowiedział kiwnięciem głowy, by Wenecjanin kontynuował.

— List ten, od naszego doży, Michała Steno, pragniemy oddać jeno w ręce waszej wysokości i prosić z serc całych o poparcie.

Niższy goniec pochylił głowę i wręczył kanclerzowi tubę. Kraska łypnął nań i wyjąwszy pergamin, rozwinął go, prędko wzrokiem przebiegając po treści pisma.

— Proszą o to, panie, byście pod żadnym pozorem nie układali się z Zygmuntem — szepnął do Władysława i z powrotem zerknął na list. — Napisali, by Korona trwała w stanie wojny z Luksemburgiem, na którą Wenecjanie są gotowi wyłożyć sumę żołdu dla pięciuset polskich kopijników, gdyby zaszła potrzeba starcia w polu — dodał zdziwionym i lekko wystraszonym głosem, badawczo przyglądając się Jagielle, który zmarszczył brwi i pokiwał lekko głową.

— Prośbę waszą rozważę, lecz odpowiedzi nie mogę udzielić od razu, panowie. Jutro ją otrzymacie wraz ze słowami dla waszego doży — król zwrócił się do waszmościów z przyjaznym uśmiechem.

* * *

| Królestwo Węgier | Luty 1412 |

Królewna układała lalki na łożu, by ostatecznie wybrać jedną, którą zabierze w podróż. Barbara bezszelestnie weszła do jej komnaty, obserwując, jak Elżbieta z poważną miną ogląda swoje zabawki.

— Tę chyba lubisz najbardziej, prawda? — Podeszła do dziecka i wskazała szmacianą przytulankę z warkoczami z jasnej włóczki. — Jest od twej ciotki Anny z Polski.

Dziewczynka spojrzała na matkę ze skrzywioną miną i wzięła lalkę w dłoń.

Jeciemy do klólowej ciotki? — zapytała.

— Za kilka dni. A teraz czas na prandium. — Barbara wyciągnęła ku niej dłoń i razem wyszły do głównej komnaty, gdzie zastawiono już stół rozmaitymi, acz postnymi potrawami. — Twój ulubiony kołacz. Zjesz trochę?

Cveta odsunęła krzesło przed królową i również zasiadła, poprawiając półmiski.

— Przybył goniec od króla? — Barbara spojrzała na dwórkę, biorąc w dłoń pucharek z lekkim piwem.

Słowenka zaprzeczyła, podtykając jej talerzyk z jajkami.

— Po prandium przyniesiesz mi pergamin i inkaust. Napiszę listy do sióstr i braci. Tak dawno tego nie robiłam. Powinni wiedzieć o zaręczynach Elżbietki.

— Czy księżna Katarzyna już wie, kiedy powije swe drugie dziecię, pani? Zawsze była mi życzliwa. — Cveta z uśmiechem spojrzała na Barbarę.

— Tak. W wieściach stało, iż medyk wyznaczył poród na połowę czerwca. Prosiła też, byśmy modliły się o narodziny syna⁶. — Królowa odłożyła kawałek podpłomyka na talerzyk. — Wiesz, Cveto, że moja rodzona siostra nigdy nie była zbyt wylewna. Pierwsza opuściła Cylię, a jej milczenie, przez wiele wiosen, zdawało się manifestacją przykrości, że musiała wyjechać z zamku ojca. Wmówiła sobie, że chciał się jej jak najrychlej pozbyć. Ale to przecież nieprawda. — Upiła łyk piwa.

Cveta zwiesiła spojrzenie, nabierając na łyżkę polewki.

— Taki już los, moja pani. Każdy z nas pojmuje rodzinne sprawy podłóg tego, jak je widzi swymi oczami.


⁶ Katarzyna/Elżbieta Cylejska, wyszła za mąż [za Henryka hrabiego i księcia Gorycji w 1400 roku], o czym był wątek w pierwszych rozdziałach książki. Urodziła dwie córki: Annę oraz Małgorzatę.

* * *

| Kilka dni później |

Zygmunt chodził niespokojnie po komnacie, co jakiś czas przykładając dłonie do twarzy i pocierając ją, jakby chcąc otrzeźwić skołowane myśli. Raz przystawał i wzdychał głośno, patrząc w sklepienie auli. Raz natomiast zakładał ręce za siebie i mierzył panów węgierskich dziwnym spojrzeniem.

— Wiecie, panowie, o czym Wenecjanie z Jagiełłą mówili? — zapytał, podnosząc ton.

— Jak to o czym, majestacie? Pewnikiem nakłaniali go do zaniechania układu z wami — odpowiedział Jan, krzyżując ręce przed sobą. — Jeśli ten się na to zgodził, trzeba nam się szykować na wielką wojnę i to na dwa fronty — zapowiedział złowrogim tonem.

Luksemburczyk cmoknął pod nosem, spacerując przed nimi i mrużąc oczy.

— Znowuż trzeba nam się układać z tym... Litwinem — rzekł z niechęcią. — Choć gdyby tak...

— Skarbiec nie udźwignie wojny z Polską, miłościwy panie. Wszystek złoto na tron rzymski stracone i na potyczki z Wenecjanami o Dalmację. — Podskarbi rozłożył ręce.

— Nie o wojnę mi idzie, ino o podstęp, by upiec dwie pieczenie nad jednym paleniskiem — odparł, ale emocje ostawił dla siebie i żachnął się w duchu, bluźniąc coś pod nosem po węgiersku. Przeczesawszy włosy, zawyrokował:

— Wy, panowie, udacie się z poselstwem do Jagiełły. Ruszycie skoro świt i zrobicie wszystko, co w waszej mocy, by zgodził się na spotkanie ze mną. — Potoczył spojrzeniem po Ściborze i kardynale-prezbiterze, którzy przyjęli zadanie i skierowali się do wyjścia. — Imre, mój drogi kanclerzu, cóż tam jest tak ciekawego za tym oknem? — zwrócił się do Perényia, który od kilku pacierzy wgapiał się w obraz za szybami.

Naraz ten drgnął lekko, na słowa króla, jakby obudziły go z letargu.

— Widzi mi się, mój panie, iż nareszcie zdemaskujemy Jagiełłowego szpiega. — Lekko odsunął się od wnęki, robiąc miejsce dla Zygmunta. — Co wy na to, królu?

Luksemburczyk delikatnie uniósł brew i podchodząc do okiennicy, prędko odblokował zasuwkę. Bez słowa rozwarł ją, wychylając się z pewną sobie godnością. Dwie zakapturzone postaci skryły się pod ścianą okna i wymieniały zwitkami pergaminów. Król wiedział, że nikt go nie zauważy, lecz mimo to, cofnął się i jak gdyby nigdy nic, na powrót zamknął szybki.

— Sprowadzisz do mnie Hunora. Dowiemy się, co knuje i komu naprawdę służy. — Zygmunt sięgnął po suszoną morelę i nim wsunął ją do ust, dodał: — Ach, zapomniałbym. Miej na oku tę dwórkę Vilmę. I z nią wkrótce będę miał pewne sprawy do omówienia. — Zerknął wymownie na Imrego, który delikatnie kiwnął głową.

* * *

| Królestwo Polskie, Nowy Sącz | Luty 1412 |

Okolica zasnuła się – skrzącym w zimowym słońcu – puchem białym, okrywającym korony drzew, krzewów i roślinność wszelaką, która pod tym płaszczem sposobność miała do snu, by dopiero na wiosnę oko cieszyć swą bujnością i pięknem.

Gwar panował w mieście, dzień targowy przypadł owego poranka, toteż krocie czeladników, kupców i innych rzemieślników gospodarzyło rozmaitymi towarami na swych suto zastawionych kramach. Ryb, świeżo upolowanego mięsiwa i dziczyzny piętrzyło się po blatach straganów. Kosze z jajami, beczki z piwem, lniane worki z przyprawami i suszonymi ziołami na wzmocnienie ciała i ducha — czego jeno dusza zapragnęła, za drobne lub grubsze grosze kupić mogła.

Anna przyglądała się temu z okiennicy, uchylonej nieznacznie, jak co rano, gdy tuż po przebudzeniu nakazywała wietrzyć izby. Jeszcze w płaszczu nocnym, na giezło narzuconym, wodziła wzrokiem po murach miasta, drzewach skrytych w białych ramionach śniegu, soplach lodu wiszących przy miedzianych rynnach i nad wnęką okien. Naraz potarła przedramiona dłońmi i przysiadłszy na ławie, wyciągnęła lekko nogi przed siebie, opierając je o zydel ustawiony naprzeciw.

— Kołacze przyniosłam, pani i ciepłe zioła. — Zora zamiotła suknią o wrota, wchodząc z drewnianą tacą w dłoniach i stawiając ją na stoliku przy kabinecie. — Zjedzcie, królowo, póki ciepłe. Kuchcik dopiero co z pieca wyjął, jeszcze miodem kazałam polać. — Uniosła półmisek przed sobą, zaganiając dłonią zapach świeżego pieczywa w stronę Cylejki.

— A gdzie konfitura? — Anna wstała, z apetytem wodząc oczami po tacy wypełnionej posiłkiem. — Czyż nie prosiłam, by zabrali z wawelskiej spiżarni? — Usiadła na krześle i sięgnęła po kielich z naparem, przymykając oczy i wciągając aromat zeń płynący.

Słowenka wzruszyła ramionami i popatrzyła nań lekko zakłopotana. Wiedziała, iż królowa umiłowała sobie czereśnie tak bardzo, że nakazała je zbierać na zapas i gotować na powidła. Pierwej nikt nie potrafił dobrze tego uczynić, lecz w końcu Bogna, ochmistrzyni, pokazała kuchcikom, co i jak. Od tej pory spiżarnia wawelska każdego lata gromadziła na chłodne dni, zapasy słodkości z owych owoców.

— Mówiłam, pani, że zbytnio sobie folgują. Obijają się, nie słuchają. Pewnikiem zapomnieli albo wyrzucili — poskarżyła, wodząc głodnym wzrokiem po tacy pełnej kołacza, białego sera i pokrojonych jajek.

Piastówna urwała kawałek kołacza i wkładając go sobie do ust, rzuciła okiem nań okiem.

— Prędzej sami zjedli... I na zdrowie im — zaśmiała się. — Usiądź, posilisz się ze mną. — Wskazała jej krzesło, drugą dłonią biorąc odrobinę sera.

— Ale pani, ja jeno tak... — stropiła się, ściskając palce u prawej dłoni. — Nie godzi się.

Wzrok królowej był nieugięty, ale w końcu lekko się zaśmiała, wyciągając w jej stronę półmisek z pieczystym. Koniec końców zjadły wspólnie to wczesne prandium, pogrążone w rozmowie i różnych opowieściach.

— Są jakieś wieści? Szukałaś Bronka? — zagadnęła królowa, ocierając usta po posiłku chusteczką.

— Stajenny goni pomocników, boć lada dzień zajedzie księżna Aleksandra z małżonkiem, a i litewscy kniaziowie. Szykują wszystek dla ich koni i dla sanny. Nic ponadto. — Zaczęła układać puste naczynia na tacy. — A Bronko, moja pani, jak to on. W swoim świecie. Szwenda się to tu, to tam.

Anna wstała od stołu i podeszła do okiennicy, niecierpliwie wypatrując pierwszych gońców.

— Zapusty lada chwila. Mam nadzieję, że i pani Granowska zajedzie z córkami. Możesz odejść Zoro. — Uśmiechnęła się do służki.

Ta otworzyła drzwi i już miała chwytać za tacę, gdy przypomniawszy sobie o czymś, sięgnęła do meszka przy sukni.

— Przyszedł list do was, pani. — Podała królowej zalakowany kwadrat pergaminu. — Podobnież z Węgier.

* * *

Nie minęła niedziela, gdy do zamku zjechali się książęta mazowieccy: Siemowit IV z żoną Aleksandrą oraz Bolesław Januszowic; a także książę litewski, Zygmunt Korybut oraz siostra jego, Helena.

Zapusty zbliżały się wielkimi krokami, toteż zapowiedziano biesiady i uczty, które z wielką ochotą organizować zamiarowała królowa, pragnąca jak najlepiej przyjąć dostojnych gości. W szczególności należało zadbać o wygodzenie księciu mazowieckiemu i jego żonie, ukochanej siostrze Jagiełły – Aleksandrze. Siemowit unikał jednoznacznego opowiedzenia się po stronie króla. Dopiero wygrana Korony z Zakonem, zmusiła go, by poparł szwagra i rację Królestwa, a nie Krzyżaków. Wiadomym jednak było, że całkowitym zaufaniem obdarzyć go niepodobna.

Cylejka szukała nowych nici w wiklinowym koszu, uważnie przebierając palcami pomiędzy kolorowymi szpulkami. Chciała dokończyć robótkę, nim nadejdzie pora, by wyszykować się na wieczorną ucztę. Wybrała więc bordową i ciemnozieloną nić, z powrotem siadając na krześle i zabierając do pracy. Pogrążyła się w zamyśleniu, rozprawiając w duszy o wielu sprawach, jakie ją trapiły. Odpłynęła gdzieś myślami pomiędzy troski i radości nastręczające się w głowie, uważnie wbijając igłę w skrawki niewyhaftowanej jeszcze serwety.

— Wybacz, pani. — Zora dygnęła, cicho zamykając za sobą podwoje. — Właśnie się czegoś dowiedziałam, to bardzo ważne — rzekła konspiracyjnie, podchodząc do królowej.

Ta uniosła głowę znad obrusu i odłożywszy go na stół, kazała mówić.

— Dwaj posłowie od króla Zygmunta przybyli, pani. — Na moment spuściła wzrok i przygryzając wargę, próbowała zebrać myśli. — A i mówią coś o waszym stryju, który podobnież zapowiedział się z wizytą.

Królowa zmarszczyła brwi i powoli wstała z krzesła, opierając ręce na biodrach i splatając dłonie przed talią. Chwilę niespokojnie ruszała palcami, ocierając kciuki o siebie, grymasząc przy tym dziwnie, jakby prowadziła wewnętrzny monolog. W ostatnich wieściach kuzynka wspominała ino, że chciałaby ją zaprosić do Kieżmarku. O polityce nie było mowy w wieściach, lecz Anna wiedziała, że Barbara nie odważy się kierować doń jasnych listów. Zygmunt nie pominie żadnego skrawka pergmainu, który przemyka na drodze z Krakowa do Budy i odwrotnie.

— Dowiedział się, jeno od kogo — rzekła do siebie, obracając jakby w miejscu i z powrotem, by spojrzeć na milczącą dwórkę. — Król na naradzie? Gdzie jest Bronko? Nakazałam mu, by donosił mi, co się dzieje.... Ach, żadnego pożytku z niego nie ma.

— Nie wiem, królowo. Szwenda się, bez celu — stwierdziła, ale naraz przypomniała sobie, co miała rzec. — Wielkie obrady zwołane, pani. Strażnicy nikogo nie dopuszczają, ale słychać podniesione głosy z auli — wytłumaczyła dwórka.

— Przynieś mi inkaust i zioła na ból głowy, a, i znajdź Sofię. — Rozplotła ręce, po czym przyłożywszy palce do skroni, przysiadła na drewnianym fotelu, opierając łokieć o jego bok. — Panowie znowuż będą się burzyć — rzuciła pod nosem, czekając na atrament.

Gorący wosk rozlał się delikatnie pośrodku pergaminu, zaklejając list przed niepowołanymi oczami. Pieczęć zatopiła się weń, odbijając na bordowym laku. Królowa odłożyła przybory na blat i wstawszy, zdjęła z ramion krótkie futro, sięgające do łopatek. Odzienie sunęło wraz z ruchem jej dłoni po oparciu krzesła, zamierając nagle, gdy przytrzymało je zdobienie mebla.

— Miejmy nadzieję, że Barbara odpowie prędko. Wszak to jej ojciec, częściej on w Budzie niż w Cylii. Bóg da i dowiemy się, po cóż umiłowany stryj zamiaruje przyjechać — oznajmiła z przekąsem i założywszy dłonie na zgięciach łokci, oparła się o wnękę przy okiennicy, skierowawszy wzrok na plaster pergaminu, który leżał przykryty księgą na niewielkim kredensie obok loża.

Sofia, towarzysząca królowej, ostrożnie wzięła list ze stołu w dłonie, uważnie obserwując zasępiającą się twarz Anny.

— Tu teraz mój dom, tu moje serce, lecz myśli... One krążą niespokojnie po ojcowiźnie. — Cylejka westchnęła, na moment opuszczając głowę. — Każ to posłać czym prędzej. — Zerknęła na dwórkę, ale wtem wstała i sięgnęła po ową tajemniczą kartę.

Sofia najwyraźniej chciała coś powiedzieć, lecz nie mogła zebrać się, opuszczając oczy.

— Pani... I mi tęskno, tęskno za ziemią, na której się urodziłam. Serce me tam ostało, na zawsze — rzekła lekko łamiącym się głosem, zakrywając usta dłonią. — Tam bym chciała zemrzeć, tam... gdzie siostry moje, matka... — Powiodła tęczówkami za okno, mglistym spojrzeniem uciekając w zielone lasy Słowenii, w złote trawy na letnich polach, po których biegała za młodszym rodzeństwem.

Królowa podeszła doń i łapiąc za dłonie, poprowadziła do stołu, przy którym obydwie usiadły. Odłożyła pergamin obok, wierzchem, z zapisanym horoskopem, do góry.

— Nie płacz, moja droga. Rzeknij słowo, a pozwolę tobie wrócić do Cylii... Choć, może do Barbary byś wolała, na dwór węgierski? — Spojrzała jej pytająco w mokre oczy. — Wszak tam więcej radości i życia.

Anna na chwilę przymknęła powieki, jakby pragnąc sobie wyobrazić Budzyński zamek, wielkie komnaty pełne przepychu i śmiechu wesołej kuzynki, która każdy szary dzień w Cylejskim zamku skora była zamalować barwnymi opowieściami i szczerym chichotem.

— Nie, nie, królowo... Zostanę przy was, przy Jadwiżce. Teraz jesteście moją rodziną, choć nie godzi się tak mówić... Gdzie prostej kobiecie... — Odwróciła wzrok zawstydzona, jakby marzenie to zbyt śmiałe było.

— Jesteś mi jak rodzona siostra. — Piastówna ścisnęła jej dłonie i zamrugała oczami, próbując powstrzymać napływające doń łzy. — Przyrzeknij, że gdy odejdę pierwsza, będziesz przy mej córce... Przyrzeknij — oczekiwała obietnicy.

Oczy jej przeniosły się na ów horoskop, a w głowie rozbrzmiały słowa astrologa. Druga przepowiednia, jasna, klarowna jak źródlana woda wypływająca z górskiego strumienia.

Dwórka przez moment zerkała na królową ze zdziwieniem w oczach, jakby poczuła złowrogi pomruk przepowiedni w jej głosie. Nie mogła zrozumieć, skąd to uczucie, tak namacalna obecność strachu i lęku, który zawierało to jedno słowo, prośba o przysięgę. Anna niewzruszenie się w nią wpatrywała, lecz mgliste miała tęczówki, nieobecna duchem, zatopiona w jakichś wspomnieniach. Dopiero po chwili, Sofia wyrwała się z tego namolnego, źle brzmiącego w jej uszach tonu, a Cylejka drgnęła. Ostatni raz słowo „przyrzeknij" zawirowało przy dwórce, gdy kiwnęła głową i kładąc rękę na sercu, zapewniła:

— Przysięgam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top