|Rozdział 30|*1411
Data publikacji: 29.10.2023
| Królestwo Polskie, Wawel | Luty 1411 |
Lak zdobiący pergamin pęknął na pół. Lekko drżące palce królowej otwierały list od Barbary. Powiodła wzrokiem po linijkach tekstu, coraz unosząc brew lub grymasząc spękanymi ustami. Prychnęła lekko pod nosem, odkładając wiadomość na łoże.
Był zimny, lutowy poranek. Zielone szyby zdobił szron, a gdy Cylejka spojrzała ku nim, jakby szukając zrozumienia w zaśnieżonym krajobrazie, widok przesłonił jej kocur. Wskoczył na kamienny parapet. Zamruczał głośno, ostro, wbijając grube futrzaste łapki w skórę na podwyższeniu. Jął ugniatać ją zapamiętliwie, przymykając zielone ślepia.
— Przydałby mi się jego spokój — stwierdziła, podchodząc doń i topiąc palce w miękkiej sierści. — Zygmunt wywiązał się z obietnicy złożonej Zakonowi i spalił parę sądeckich wsi. Czy powinnam do niego napisać? — Spojrzała na haftującą Sofię. — Dość już mam tej wojny, tych ciągłych utarczek między nimi.
Dwórka rozprostowała serwetę i krytycznie wejrzała na haft, lekko przekrzywiając głowę.
— A cóż tam pisze nasza Barbara?
— Nic o polityce ino o Elżbiecie. Rzekła też coś o problemach w Rzymie, ale mówiąc szczerze, wcale mnie to interesuje, Sofio.
Słowenka uważnie zlustrowała królową, która pozwoliła kotu wejść na kolana.
— Sądząc po waszym prychnięciu, pani, jest coś jeszcze. — Odłożyła robótkę do kuferka i pogładziła aksamitne obicie. — Może zawołam Jana? Podobnież i on potrafi układać horoskopy. Niech sprawdzi, co gwiazdy zapisały tobie i kuzynce, wśród tej polityczno-wojennej zawieruchy.
— Po ostatniej sprawie, wolę trzymać się z dala od astrologii. Nadal nie rozumiem, dlaczego arcybiskup uwierzył w ten podrobiony list. Omal nie zhańbiłam siebie i królestwa u samego papieża. Szczęście, że w porę ktoś doniósł, iż banita uciekł na zachód i zorganizował ten spisek¹— żachnęła się Anna, drapiąc kocura za uchem.
— Powinien zapłacić głową od razu. Wygnanie było zbyt łagodnym wyrokiem.
— Dziad Kazimierz wiedziałby, co z nim zrobić. Lecz moje serce zbyt miękkie, by iść w jego ślady.
Sofia rozlała wina do kielichów i podała jeden Cylejce.
— Mówią, że był sprawiedliwy — orzekła dama, siadając naprzeciw. — I potrafił stłumić wszelki bunt w zarodku.
— Ale i okazać łaskę. Jest taka jedna opowieść, Sofio, którą pamiętam. — Upiła węgrzyna i pogłaskała kota pod brodą. — Kiedyś wojewoda poznański wszczął bunt, zawiązując konfederację Wielkopolską. Zrobił to, bo król Kazimierz zdjął go z urzędu, chcąc na miejsce pomniejszych wojewodów, wyznaczyć jednego, ogólnego przedstawiciela. Maciej Borkowic, bo tak się zwał prowodyr, zabił wojewodę kaliskiego, za co został wygnany. Lecz na Śląsku, gdzie się schował, poszedł po rozum do głowy i przybył do mego dziada, przysięgając mu wierność. Okazało się, że zrobił to ino po to, by wrócić do podburzania przeciw królowi. — Objęła pucharek dłońmi i spojrzała za okno. — Powinnam wyciągnąć lekcję z tej historii.
— I co się stało później? — Dwórkę paliła ciekawość.
— Za zdradę, mój dziad kazał go uwięzić na zamku w Olsztynie i skazał imcia na śmierć głodową — skwitowała, a dreszcz przeszył jej plecy. — Tak mówią, ale ile w tym prawdy... Po tylu latach wszystko może się okazać jeno legendą². — Dokończyła wino, rozmyślając o minionych niedzielach.
¹ Ostatecznie list nie został wysłany. Wskazuje na to przede wszystkim brak pieczęci, czyli niejako uwierzytelnienia pisma.
² „Kazimierz III Wielki za namową możnych rodów wielkopolskich, zniósł w 1348 urząd starosty generalnego Wielkopolski i mianował dwóch starostów: poznańskiego (którym ustanowił Maćka) i kaliskiego (którym został Przecław z Gułtów). Doprowadziło to do wybuchu zamieszek w tej dzielnicy. Kazimierz w 1352 odsunął starostów, przywracając urząd starosty generalnego, którym mianował Ślązaka, Wierzbiętę z Paniewic herbu Niesobia.
Taki obrót sprawy spowodował jawny bunt Wielkopolan. Następnie przeistoczył się w konfederację rycerską, zawiązaną 2 września 1352 roku, w Poznaniu przez możne rody: Borków, Awdańców, Grzymalitów, Nałęczów i Zarembów. Wielkopolska pogrążyła się w odmętach wojny domowej. Na domiar złego, Borkowic zabił wojewodę kaliskiego, Beniamina z Uzarzewa, co doprowadziło do jego wygnania z kraju. 16 lutego 1358 roku, w Sieradzu złożył przysięgę wierności królowi. Nie zaprzestał jednak knowań i w 1360 roku, został aresztowany w Kaliszu, osadzony na tamtejszym zamku królewskim, a następnie osądzony tam przez samego króla. Skazany na śmierć głodową, zmarł w wieży na zamku w Olsztynie, koło Częstochowy". [Jan Dąbrowski, Dzieje Polski średniowiecznej, t. II, Kraków 1995, s. 147./Bladowski B. Tradycje sądowe Kalisza, „Kaliszanie w Warszawie", 2/1992, s. 17–19./https://pl.wikipedia.org/wiki/Maciej_Borkowic].
⸻
* * *
| Ziemie Królestwa Polskiego | Luty 1411 |
— A ja żem wam prawił, by Niemcowi nie ufać! Toście nie słuchali, a teraz pijemy to piwo, któregoście nawarzyli — żachnął się marszałek koronny, z trzaskiem odkładając na stół kubek pełen owego napoju.
Jan Kraska pokiwał głową, gdyż sprawa wojny z Węgrami jeno nerwy szargała, a zwodnicze obietnice Luksemburczyka, doprowadzały krew do wrzenia. Nawet najspokojniejsi i skłonni do ugody, gotowali się ze złości.
— Szkodliwy król Węgier i jego szkodliwe propozycje. A ino patrzeć, jak książę Witold znowuż się opowie przeciw Królestwu — wypalił podminowany Szafraniec, wstając od stołu.
Rzecz bowiem się zadziała zatrważająca dla panów polskich. Jagiełło zdecydował Podole Zachodnie, jako lenno Korony, oddać pod władanie Kiejstutowicza. Tamten natomiast wizją koronowania się – na spotkaniu z Zygmuntem w Kieżmarku – omamiony, zdawał przejawiać niezdrowe zainteresowanie polityką Niemca i tym, jakie korzyści mógłby wynieść ze współpracy z nim. Mimo że, gdy wiosnę temu wrócił ze zjazdu, klął się, iż żadne obietnice go nie obchodzą, a jedynie dobro Litwy.
Dlatego też możni jednogłośnie stwierdzili, że w czasie podpisywania sojuszu z Zygmuntem, należy mieć baczenie na każdy jego ruch.
— Tak prawicie, gdyśmy w karczmie między sobą. A jak przyjdzie przed królem wam stanąć, to językami jeno po to zamiatacie, by dla siebie nadania zagarniać i wielkie przywileje. Dobro Korony za nic macie i zawsze budzicie się tedy, gdy już za późno — skwitował pan z Brzezia i znowuż gardło zwilżył piwem.
— Wystarczy, panowie. Musimy się naradzić — przerwał czcze dysputy Zawisza Czarny z Garbowa, lekko uderzając dłonią w stół.
— Nad czym tu dywagować, waszmościowie. Sprawa jest jasna — obruszył się Zbigniew Oleśnicki — i taką mam radę: póki Luksemburski lis, słynący z obłudy i wyrachowania, do pokoju dąży, należy za wszelką cenę pchać go do tego. Bowiem póty strach, przed rosnącą w siłę Koroną, chwyta go za gardło, nie wolno nam owej sposobności przepuścić.
Zawisza, wielki rycerz i dyplomata, zarówno władcy węgierskiego jak i polskiego – oraz pewnego rodzaju arbiter pomiędzy zawżdy zwaśnionymi monarchami – po brodzie się podrapał i tak odpowiedział sekretarzowi:
— Sam pojadę do niego. Zna mnie doskonale i zaufaniem darzy. Wy, panowie, zbyt wyrywni i szczerzy jesteście, by z nim mówić. Poza tym jaka wojna, hm? Toż to ino był pokaz za złoto od zakonu. Nie dopowiadajcie sobie krzywdy dla Korony. Sam król Władysław wcale się przejął nagonką, a nawet i na rękę mu była.
Marszałek zmarszczył brwi, patrząc uważnie na Sulimczyka³.
— Na rękę? Całkiem rześ już rozum swój i honor pod stopy wichrzyciela położył, mości rycerzu — odciął.
— Rację ma nasz Zawisza, Zbigniewie — ożywił się Oleśnicki, tknięty nagle. — Pusta kiesa Zakonu, dzięki kupieniu sobie stronnictwa Zygmunta, to i dla nas korzyść. Bez złota nie zdobędą kolejnych popleczników.
Sulimczyk uśmiechnął się na wpół szyderczo do obu Zbyszków i przepił gniewne wejrzenie marszałka, ostatnim łykiem świdnickiego napitku.
Pomruk rozmów jeszcze przez moment toczył się po wnętrzu, ale naraz wszyscy postanowili zebrać się na poważne obrady, bowiem na dniach do Nowej Wsi, pan z Garbowa wyjechać musiał.
³ Nawiązanie do herbu rycerza. Jego pełna tytulatura: Zawisza Czarny z Garbowa herbu Sulima.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier |
Panowie rada zbierali się do opuszczenia auli, lecz nim zdążyli dojść do podwoi, zatrzymał ich sługa, obwieszczający przybycie posła z bardzo ważnymi nowinami.
Waść w średnim wieku, wysokiej postury i o surowej twarzy, niespiesznie wszedł do komnaty, kłaniając się po pas przed królem.
— Cóż tam, imć? Przywozisz mi list od Litwina czy może tym razem od mego brata, Wacława? — Zygmunt poprawił się na krześle i wziął w usta suszoną morelę.
— Wieści tragiczne przywożę, majestacie. Krewny wasz i król rzymski, Jodok Luksemburski oddał duszę Panu.
Król chrząknął, przełykając owoc i kaszląc lekko. Słowa mężczyzny naraz starły mu chytry grymas z twarzy.
— Możecie odejść, panowie — zwrócił się do doradców. — Świeć, Panie, nad jego duszą. — Zygmunt opuścił powieki, by westchnąć nad zmarłym. Dopiero po chwili wrócił mu rezon, jakby otrząsnął się z rozmyślań.
Patrzył w dziwnie neutralną, acz pewną siebie twarz umyślnego. Zdawało się, że rzucił mu wyzwanie tym, w jaki sposób przekazał tragiczne wiadomości. Naraz dłonią po blacie przejechawszy, podniósł się z krzesła. Oparł łokieć na jego brzegu i skroń podpierając, zerknął spode łba na gońca.
Zmarszczka przecięła królowi czoło, gdy zamruczał doń:
— Mówią, że chorował długo. Niezbadane są wyroki boskie. — Przeniósł ciężar ciała na przeciwny bok poręczy i dodał: — Czy korona Rzymu przygotowana na uroczystości?
Goniec splótł ręce przed sobą i opierając je o pas, zmieszał się lekko, co widoczne było na jego twarzy, którą przebiegł grymas niesmaku. Dopiero po chwili, pod naporem nieustępliwego wzroku monarchy – który wwiercał weń swe błyszczące, niezdrowym zniecierpliwieniem, oczy – odparł:
— Pierwej elektorzy winni potwierdzić swą wolę, że was, najjaśniejszy panie, obierają jedynym królem Rzymu.
Luksemburczyk musiał zachować spokój. Jego sumienie było czyste, lecz wszelkie pomówienia o tym, jakoby dopomógł Jodokowi w śmierci, łatwo mogły wziąć Zygmunta w złe języki. Milczał więc chwilę, dumając nad stratą krewnego.
Odrobinę zmrużone oczy króla wpatrywały się w kąt komnaty. Zdawało się, że szuka tam jakiejś wskazówki, która pozwoli mu rzec nabożną odpowiedź. Godną sytuacji.
— W obliczu owej tragedii, to ja jestem jedynym królem Rzymu. — Z namaszczeniem, na poły teatralnie, przytknął zamkniętą dłoń do serca. — Stoisz właśnie przed nim, przed prawowitym władcą owego Królestwa. — Odszedł nagle od oparcia, z ociąganiem odsuwając za sobą krzesło. — Pojedziesz więc tam, skądś przybył i stłumisz wszelkie wątpliwości, i opory — dodał, zapierając się o kanty stołu i lustrując przybysza badawczym wzrokiem. — Czy to jest zrozumiałe?
— Wedle rozkazów, miłościwy panie.
Luksemburczyk wpadł w swoją nową rolę, wybitnie lawirując między żałobnym wejrzeniem a glorią nowej chwały, którą już nieraz obracał w myślach. I choć w głębi siebie pieklił się jeszcze o te wątpliwości, co do koronacji, do końca dnia owego pyszny uśmiech, zmącony jeno jakimś wewnętrznym przeczuciem, nie opuścił jego twarzy.
⸻
* * *
— Co poczniemy z Jagiełłą, mój panie? — Ścibor obracał w dłoni kielich z winem, patrząc na stojącego przy kominku Zygmunta.
Ten opierał upierścienione palce o gzyms, oglądając tańczące płomienie.
— A co proponujesz, mój drogi? — Odwrócił się ku niemu. — Dość już tych utarczek z Litwinem. Mam teraz ważniejsze sprawy na głowie. Schizma, zaręczyny Elżbiety, korona rzymska... — wymienił by od niechcenia, zmęczony tym wszystkim. — Teatrum na Sądecczyźnie zamknęło usta Krzyżakom. Podpiszemy pokój z Polakami. Na razie do świętego Marcina. Później się zobaczy.
Pan Wagu kontent z odpowiedzi, pokiwał głową.
— Zawisza z Garbowa jest w drodze do waszej miłości. Miejmy nadzieję, że jego poselstwo upewni nas, że pokój to najlepsze rozwiązanie.
— Pax melior est quam iustissimum bellum⁴. — Zygmunt uśmiechnął się zagadkowo. — Szczególnie teraz, gdy trapi nas jeszcze Wenecja.
⁴ Pax melior est quam iustissimum bellum – pokój jest lepszy od najsłuszniejszej wojny (łac.).
⸻
* * *
| Sandomierz | Luty 1411 |
Śnieżna zamieć szalała między drzewami ziemi sandomierskiej, gdy orszak królowej Anny zajechał na dziedziniec zamkowy. Wiatr wzmógł się do tego stopnia, że niemal zrzucał futrzane czapy z głów i łopotał między korytarzami twierdzy. Cylejka wydostała się z kolasy i mocniej ścisnęła szeroki szal z norek. Złapała za przedramię Zory, pomagającej jej stanąć na ziemi.
— A cóż to, królowej nie witają? — Zdziwiona Sofia porwała lekko płaszcz w dłonie i wzięła Piastównę pod ramię, bowiem lód skrył się pod puchem świeżego śniegu i trudno było stawiać pewne kroki.
— Królewscy pewnie naradę ogłosili. Jeno do tego się nadają. — Głos Bronka potoczył się przy nich, gdy trefniś – trzymając w rękach niewielką, podłużną skrzynkę – doskoczył do niewiast.
Dwórki zaśmiały się perliście, a sama Anna również uśmiechu nie poskąpiła, bacznie patrząc przy tym, czy błazen pakunku z rąk nie wypuścił.
Ledwie weszli w pierwszy korytarz, gdy królowa ozwała się do halabardnika:
— Czy najjaśniejszy pan jest na zamku?
— Na naradzie, miłościwa pani.
Na moment zawahała się i rozejrzała dookoła, po czym poprosiła, by sługę posłał do jej komnat, kiedy król wolny będzie. Potem, do pokoi udawszy, odzienie zmieniła na bardziej strojne i lekkie, i już list pisała na Wawel, upraszając piastunkę Jadwiżki o częste wieści o córce.
⸻
* * *
Choć mróz ściął krzewy i drzewa, a trakt leśny skuł lodem, królowa wybrała się z małżonkiem na przejażdżkę, by z dala od zgiełku szlachty i polityki, pomówić o sprawach równie ważnych. Dotyczących jej dworu i dobrego imienia. Sofia poprawiła swej pani wełnianą opończę i oddaliła się na tyły, pozwalając królestwu pomówić w samotności. Ino trele sikorek były świadkami ich spaceru.
— Panie — zaczęła Anna, bawiąc się ozdobnymi kamykami wszytymi w rękawiczki — jak pewnie wiesz, zajmowały mnie sprawy pewnego oszusta i heretyka.
Władysław mocniej naciągnął kożuch na barki, podając jej swe ramię.
— Myślałem, że ta kwestia jest już zamknięta.
— Napisałam list w odpowiedzi do papieża, zgodnie z radą arcybiskupa. Jeno okazało się, że wiadomość od jego świątobliwości była... sfałszowana. Prosiłam jego ekscelencję o rozwagę i upewnienie się, co do prawdziwości pisma, lecz nie chciał mnie słuchać. — Mocno splotła dłonie pod łokciem męża. — Pomyśl, mój królu, jakie ośmieszenie spotkałaby Koronę i mnie, gdybym istotnie posłała tę wiadomość do papieża!
Jagiełło przystanął w pół kroku i zwrócił twarz ku niej.
— Pomówię z Mikołajem. Będzie musiał się wytłumaczyć z tego zaniedbania — stwierdził, patrząc na jej zaczerwienione policzki. — A teraz wracajmy. Zrobiło się naprawdę zimno.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel | Wiosna 1411 |
Sofia poprawiła poduszki na długiej ławie pod oknem i opadła ciężko na wymoszczoną przez kota skórę. Otton, boć tak nazwała go królowa, fuknął nań niezadowolony, że ktoś go podsiadł. Zeskoczył na podłogę, w akcie obrazy unosząc dumnie pyszczek i maszerując do antykamery.
— Wielkie Nieba! — obruszyła się dwórka na zwierzaka, kręcąc głową. — Może jeszcze tron ci podstawię, sierściuchu przebrzydły.
— Mrau!
Anna zaśmiała się, wychodząc z alkowy i wpinając zausznicę.
— Nie drażnij go, moja droga. Niech robi, co chce — rzekła, podchodząc do stołu i sięgając po kielich z ziołami. — Dobre wieści dostałam. Król, gdy ino załatwi sprawy Zakonu, Litwy i Zygmunta, pomówi z Mikołajem.
Sofia na mgnienie uniosła brwi, poprawiając ułożenie sukni na kolanach.
— Aż tak ci zależy, pani? Oby z tego nie powstał nowy skandal. Już gadają po kątach, że ekscelencja wypadł z twoich łask.
Królowa jakby zamarła. Paliła tęczówkami Sofię, a ta wnet pożałowała swych słów.
— Mów zaraz, co uknuli? — ponagliła Anna.
— Ach, głupie gadanie sług. Rozeszło się, że pan król, gdy tylko sprawy ucichną, zawezwie do siebie arcybiskupa, by tłumaczył się z tego zaniedbania. — Dwórka zerknęła na drzwi, jakby w obawie, że ktoś może posłuchać, co mówi. Ściany miały uszy. Zarówno na Wawelu jak i w Budzie, Wilnie czy Malborku, szpiedzy nikogo już nie dziwili. — Chodzą słuchy, że ekscelencja bardziej przyziemnym życiem się pławi niźli duchowym. Mawiają, że czuje się jak drugi po królu. Pierwej namiestnictwo i upoważnienie do rządów i decyzji, a potem i pilnowanie królowej... Rozumiesz, pani. — Zrobiła dziwne gesty, czerwona by lak zdobiący list.
Anna przygryzła policzek i zacisnęła pięść tak mocno, że paznokcie o mało nie wbiły jej się w skórę.
— Znowuż te kalumnie! Niczego się nie nauczyli.
⸻
* * *
Wiosna Anno Domini 1411 szybko przepłynęła przez Królestwo, przynosząc nowe. Wśród powojennej zawieruchy, przyszło i odbyć żałobę po śmierci Jana Isnera teologa, który w maju oddał duszę Panu.
Z kolei Mikołaj Trąba z nominacji Jana XXIII⁵ i za swe zasługi i służbę królowi, wyniesiony został do godności arcybiskupiej w Haliczu. Sprawy wojny z Zakonem zdawały się stanąć w miejscu, co Annie poniekąd było na rękę. Taka stagnacja sprzyjała rozwiązaniu konfliktu na południu, a na tym zależało jej bardziej. Najważniejsze, czego pragnęła, już się dokonało – klęska wroga i osłabienie jego siły.
Teraz Cylejka oglądała dary, które Jagiełło miał zamiar posłać do papieża, a raczej jednego z trzech, boć schizma nadal trawiła święty Kościół. Król chciał oficjalnie oddać się obediencji Jana XXIII i wyznaczył już na posłów kilku panów. Wśród świty znalazł się Andrzej Łaskarz i Zbigniew Oleśnicki.
— Nigdy nie widziałam czegoś piękniejszego — rzekła, biorąc w dłonie złotą czarkę. Naraz jej ręka powędrowała na miękki materiał sobolowej szuby, a palce zatopiły się w futrze. — Miejmy nadzieję, że ojciec święty doceni ten gest i opowie się po stronie Królestwa — westchnęła, odkładając wszystko z powrotem do kufra.
— Czyje dary i zabiegi będą cenniejsze, tego poprze, Anno — odparł dziwnie zamyślony Jagiełło, przeglądając dokumenty przyniesione przez Ciołka. — Szykuję się do spotkania z arcybiskupem Kurowskim. — Odłożył jeden z aktów na bok i poprawił rękaw dubletu.
Anna popatrzyła nań z dziwnym lękiem w oczach. Bynajmniej przed królem, lecz przed tym, co myśli o sprawie. Bała się, że niecne plotki dotarły do mężowskich uszu.
— Nie wierzysz tym podejrzeniom, prawda? — Pogładziła kant sukni obszyty gronostajem.
— Przecie ufam ci. Nadal wątpisz?
Westchnęła z dozą ostentacji, siadając na krześle przy królu. Nadal bawiła się włosiem rękawa, jakby między futrem a zdobiącymi go plamkami, ktoś wszył dobrą odpowiedź.
— To nie tak, Władysławie. Nie jestem tu powszechnie uważana. Kiedy byłeś na wojnie, a arcybiskup piastował namiestnictwo, wiele razy wystawiał moją cierpliwość na próbę. Lecz sprawa z astrologiem i listem przelała szalę goryczy. — Uniosła nań smutny wzrok. — Ludzie gadają, że ekscelencja nie potrafił dogodzić królowej. I z tego powodu w akcie zemsty doniosłam na niego do ciebie, mój królu. To ich słowa. Haniebne i przykre. Jeśli dasz im wiarę, lepiej bym...
Naraz złapał ją za dłoń. Ciepło biło z jego palców, ogrzewając jej chłodne kłykcie. Straciła rezon, patrząc jak – nie puszczając uścisku – podchodzi i mocniej splata ich palce.
— Wystarczy twej udręki, Anno. — Przygarnął ją lekko do siebie. Znała ten gest. Nie było to żadne wyznanie, lecz serdeczne, przyjacielskie objęcie. Takie, jakie często wymieniała z Fryderykiem czy kuzynkami. — Zapamiętaj sobie, że ci ufam.
Uśmiechnęła się do siebie lekko, oddając mu swe ciepło i troski. Wtuliła twarz z kołnierz dubletu króla i przymknęła oczy.
⁵ Jan XXIII [Baldassare Cossa] – antypapież obediencji pizańskiej podczas wielkiej schizmy zachodniej w okresie od 17 maja 1410 do 29 maja 1415.
⸻
* * *
| Kijów |
Wschodnie ziemie, pod wielkoksiążęcym berłem, obfite były w gęste, dzikie puszcze i piękne widoki, skrapiane promieniami słońca, porannych mgieł i letnich burz, odbijających grzmoty w zwierciadłach rzek czy jezior. Powietrze rześkie, oddech dawało i pozwoliło rozgonić złe myśli.
W Kijowie zarządzono dłuższy popas, ciągnąc z orszakiem pod zamek. Dwór królewski pozostał pod nadzorem Anny, która postanowiła wyprawić ucztę, gdyż Jagiełło wraz z wielkim kniaziem, pognali do puszczy, by spędzać czas na polowaniu. Cylejka wraz z wielką księżną, ostały w twierdzy, zajmując niewieścimi obowiązkami i rozprawiając o swych losach. Kiedy usadowiły się wygodnie na wysokich krzesłach w chłodnej komnacie, by od ukropu odetchnąć, Światosławowna dwórki swe pognała, by z jej pokoi coś przyniosły.
— Mam dla ciebie, królowo, podarki. Jeden dla was, drugi dla córy twej, Jadwigi — ozwała się, uśmiechając do Piastówny i sięgając po swoją robótkę.
Zdziwiona, zerknęła nań i odkładając serwetę na stół, rzekła:
— Ach, teraz mnie zmartwiłyście, księżno. Ja nie pomyślałam o podarku, a i król nie wspomniał, że z kniaziem przybędziesz.
— Polityka całkiem ich umysłami zawładnęła. Ale ja tyle mam do opowiedzenia, że prędko nam czas minie. Nie frasuj się prezentami, gdyż w zmian nic nie oczekuję. — Opuściła oczy na płat materiału i wbiwszy igłę, zajęła się wyszywaniem, podśpiewując coś pod nosem.
Królowa również wróciła do pracy i nic nie mówiła, póki nie rozległ się rumor wielki i dwie służki nie wpadły do auli. Jedna, suknię z adamaszku miała pod pachą, a druga niewielkie drewniane pudełko w dłoniach.
— Nie szarp tym tak — fuknęła na nią Witoldowa. — Toż to adamaszek, cenny, piękny. Ach, co wy się tam znacie. — Ręką machnęła i wstawszy, wzięła odzienie od zlęknionej kobiety, prezentując je przed zdziwioną Cylejką. — To dla was, pani.
— Dziękuję z całego serca — odpowiedziała, z niedowierzaniem oglądając tę bogatą zdobioną, ciężką i majestatyczną fioletową suknię.
Obszyta była jaspisami i ametystem. W talii zaś, srebra nić ciągnęła się dookoła na kształt gałązek brzozy. Przy dekolcie ta sama przędza, trzymała w swych włóknach owe minerały szlachetne. Szerokie, zwiewne rękawy zwężone dopiero przy łokciach, zdobiło białe futerko.
— A to dla waszej córki. — Otworzyła drewnianą pokrywę małego kuferka i wyjęła szmacianą lalkę w złotej sukience. We włosy zabawki wpleciono bursztyny, a u trzewików zawieszono dzwoneczki ze srebra.
— Na cóż ten zbytek, księżno. Nie godzi się takich kosztownych podarków przyjmować. Jam królowa, a nic dla was nie mam — zmartwiła się Cylejka, oglądając prezenty.
Światosławowna machnęła ręką i żwawo usiadła na krześle, gestem dłoni wyganiając dwórki i służki z komnaty.
— Póki w garści trzymam skarbiec wileński i mogę się cieszyć strojami i klejnotami, to i dzielić się nimi z serca chcę — orzekła chytrze z radością w oczach.
Kniahini bowiem tak rozmiłowana była w suknach i błyskotkach, że na każde swe zawołanie szwaczek i płótna najznamienitszego miała pod dostatkiem. Wielkie skrzynie i kufry każdą wolną przestrzeń w jej części zamku zajmowały, a szkatuł na wisiory i pierścienie zliczyć się nie dało. Kniaź Witold sarkał pod nosem na jej umiłowanie do zbytku, prawiąc o trwonieniu cennego złota, ale ona tak go okręcić wokół palca swego potrafiła, że – koniec końców – każdą prośbę jej spełniał bez mrugnięcia.
I tak oto spędziły kilka dni w Kijowie, wieczorem bawiąc się na biesiadach wspaniałych. Cylejka starała się korzystać z towarzystwa księżnej, jej serdeczności i przyjaźni. Było to dlań dobre odmienienie od wawelskiego fraucymeru.
Nie minął cały miesiąc pański siódmy, gdy znowuż Anna na Wawel wracała, a Władysław udał się z możnymi na spotkanie, z wojewodami: mołdawskim i wołoskim. Były to bardzo ważne rozmowy, bowiem owi waszmościowie, jako wrogowie Zygmunta, mogli zechcieć przyjaźni z królem Polski i tym samym, pomóc Koronie w umocnieniu południowej granicy.
⸻
* * *
| Wrzesień 1411 |
Trzech posłów od króla polskiego, w wielkiej niecierpliwości, ale i pokorze, oczekiwało na audiencję u jego świątobliwości – Jana XXIII. Hojne dary, jakie ze sobą ciągnęli, bezpiecznie pod eskortą straży, stały przy bocznej części wielkiego korytarza pod okiem czterech halabardników. Naraz, ich uszom ukazał się następujący dialog:
— Trzeba nam pierwej z ojcem świętym się zobaczyć. List ten czekać nie może.
Drugi mężczyzna milczał, gdyż dopiero po chwili dotarła do nich jego odpowiedź:
— Toć teraz gońcie, waść, na prywatne komnaty jego świątobliwości, póki ich nie opuścił. Macie moje poparcie.
Zbigniew wychylił się lekko do przodu, by w otwartych wrotach prowadzących na drugi hol, wypatrzeć owe postaci. Zamajaczyły mu jeno długie, brązowe płaszcze ginące w mroku pomieszczenia.
— Znowuż nas uprzedził — skwitował Andrzej.
Gdy nareszcie trzej Jagiełłowi wysłannicy posłuchania u Papieża się doczekali, naraz nerwy na nowo burzyć się w nich zaczęły. Oto Jan XXIII, pod którego berło kościelne król się oddaje i obłaskawia jego świątobliwość hojnymi darami, by cztery prośby monarchy spełnił, tak odpowiedział posłom Królestwa:
— Wasze miłości, pojmuję, że wojna z Zakonem Szpitala Najświętszej Maryi Panny, słuszna była. Baczenie mam na to, że król przymuszony ich uciskiem i niegodziwością do niej został. Potwierdzam, że ma poparcie stolicy apostolskiej w tej sprawie.
Oleśnicki pierwszy się wyrwał, głowę w geście podzięki pochylając, po czym taką przemowę wygłosił:
— A jak mamy podejść do sprawy dóbr na Prusach zdobytych przez najjaśniejszego pana naszego? Kościoły, grody, miasta i ziemie urodzajne, któreśmy zagarnęli, nasze winny pozostać. Baczenie miejcie, ojcze Święty, iż do tej pory to Zakon burzył, co polskie i nastawał na chrześcijańskie krainy – na Litwę, gdzie od kilkunastu wiosen Bóg jeden i na Polskę, gdzie od setek lat wiara w Najwyższego.
Na te słowy, Jan nachylił się do swego doradcy, który coś szeptał mu do ucha, po czym lekko pochyliwszy na papieskim stolcu, dał odpowiedź:
— Zgoda, waść. Tą bullą zatwierdzam, że król wasz Władysław, słuszną wojnę toczył, zdobycze pruskie pod berło jego przechodzą i zezwolenie na odpusty w Sandomierzu wydane zostają.
Andrzej spojrzał na Zbyszka i Marcina z Wrocimowic, po czym również głowę skłonił przed ojcem świętym. Naraz przypomniał jeszcze:
— A co z Tatarami, wasza świątobliwość? Czy władca nasz, zgodę na wyprawę przeciwko nim otrzyma?
I znowuż drugi doradca nad Janem się pochylił, coś mu rękami naznaczył, list pokazał, który kanclerz tedy mu nagle wręczył i dłonią zamachał lekko. Papież więc szyją w geście zastanowienia pokręcił i na moment głucha cisza w auli nastała.
— Waszmościowie, zgody na krucjatę dać nie mogę — zawyrokował.
Polscy panowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo i burknęli coś pod nosami.
— Dlaczegóż, jeśli wasza świątobliwość, powiedzieć łaskawy?
— Uch — westchnął w duchu biskup Rzymu, opierając się powoli na krześle. — Szykuję wielką wyprawę przeciwko królowi Neapolu, Władysławowi II Durazzo⁶. Drugiej zatwierdzić niepodobna.
Andrzej starał się jeszcze przekonać papieża do racji Korony. Był wielkim dyplomatą, więc nie omieszkał wychwalić arcychrześcijańskiego władcy państwa Piastów. Zasługi Jagiełłowe piękną łaciną przedkładał, prawiąc również o chciwym Zakonie. Na nic się to zdało, gdyż nieustępliwy ojciec święty, zgody na wyprawę nie dał. Udali się więc posłowie w drogę powrotną do Krakowa, wioząc jeno wieści o załatwieniu trzech spraw z czterech.
⁶ Według Jana Długosza, Zygmunt (ale i poniekąd propaganda Krzyżaków, która cały czas rozsiewana była po europejskich dworach) przekonał papieża, by nie zezwolił Jagielle na wyprawę przeciwko Tatarom.
Luksemburczyk miał w tym interes, ale również Jan XXIII. Zygmunt był skonfliktowany z Wenecją (w 1403 roku Durazzo koronował się na władcę Węgier, mimo że ostatecznie ten odstąpił od walki o koronę z Zygmuntem, do śmierci tytułował się królem Węgier i Chorwacji. Przy okazji udało mu się zabrać Dalmację. Odsprzedał ją w 1409 roku Wenecjanom. Ci natomiast, pod rządami doży Michela Steno, w 1409 roku chcieli sprzedać ją Zygmuntowi za 50 000 sztuk złota. Z uwagi na pusty skarbiec Luksemburczyka, sprzedaż nie doszła do skutku. Jesienią w 1411 roku Luksemburczyk wypowiedział im wojnę).
Papież natomiast obawiał się Władysława Durazzo, ponieważ wcześniej, nim Jan przyjął święcenia, był w koalicji przeciwko niemu. W dodatku, w Czechach zaczęły się niemałe rozruchy religijne. Okazało się więc, że spełnienie "prośby" Luksemburczyka, będzie opłacalne.
⸻
* * *
| Gliniany | Jesień 1411 |
Jesienna aura nieśmiało poczęła rozkładać swe złote skrzydła nad Królestwem Polskim i Wielkim Księstwem Litewskim, gdy Władysław, przybywszy do Glinian, oczekiwał na tajne spotkanie z kniaziem Witoldem. Jeszcze, gdy na Litwie z nim bawił, zmówili się w wielkiej konspiracji, że Kiejstutowicz dołączy do króla we wrześniu i wraz z Jagiełłą, osąd nad arcybiskupem Mikołajem wykona.
Wieczór nastał rychlej niż dotychczas, ponieważ nad miastem, czarne, deszczowe chmury nieboskłon zasłoniły, ukazując swój wielki majestat i siąpiąc wielkimi kroplami dżdżu, płynącymi po miejskich rynsztokach i dookoła warowni. Ogromne kałuże na dziedzińcu powstawały, gdy Władysław z zamku na moment wyszedł, by w las pogonić w samotności, mając u boku swego jeno Opanasza i dwóch halabardników. Wiatr zrywał się raz po raz, gdy koń niepewnie stępował po leśnym trakcie i ocierał swymi muskularnymi bokami – niskie krzewy, resztki liści z nich zrzucając – i topiąc kopyta w coraz bardziej płynącym błocie na ścieżynie.
— Niech Bóg broni, by nas jakie licho nie porwało. Tfu, tfu. — Łaziebny splunął przez lewe ramię, kolebiąc się w siodle swego brązowego konia. — Deszcz ulewny idzie nad miasto, po cóż nam się pchać wprost w jego paszczę, panie — sarkał znużonym głosem, gdy naraz Jagiełło nakazał mu się zatrzymać.
Przez rzadkie korony drzew nad ich głowami, zaczęły się ukazywać nieśmiało, niebieskie przesmyki nieboskłonu, powoli odsłaniane przez rozchodzące się obłoki.
— Widzisz, Opanaszu, deszcz odchodzi. Jak dobrze pójdzie, zachód słońca uwidzimy z tej polany — stwierdził król, nie szczędząc lekkiej radości w głosie. — Zaraz i słowiki z kryjówek wyjdą i uraczą nas swym trajkotaniem.
Sługa zadarł wysoko głowę i mrużąc lekko oczy, potrząsnął głową.
— Masz rację, panie. Jeno byśmy tu z zimna nie sczeźli. Nawet kożucha swego porwać nie zdążyłem, a w tej kufajce już mi po grzbiecie ciągnie — znowuż marudził.
Jagiełło ręką na niego machnął i pognał ogiera do przodu, poprawiając na plecach cienkie futro, które wielce niewygodne mu było. Długie włosia odzienia podrywały się od wiatru i smagały mu twarz. Zjechał na boczną dróżkę, która ku łące – porośniętej niską, skoszoną już trawą i kwiatami – prowadziła. Stogi siana leżały przy ścianie drzew, a obok nich wielkie kosy. Żniwa dopiero co się rozpoczęły, w końcu wrzesień nastał, teraz jego druga niedziela iść poczęła.
Strażnicy i Opanasz chyżo króla dogonili, pilnując potem koni i monarchy. Ten przechadzał się po zmoczonej ziemi, na boki rozglądając i ręce mając za sobą luźno splecione. Raz się przygarbiał, raz prostował, jakby coś go po barkach smagało.
— Ach, to już wrzesień. Śpiewem nas nie uraczą — orzekł nagle, patrząc na sługę, który skurczył ramiona i nogami z chłodu miarowo przebierał.
Naraz nad ich głowami ukazał się wielki ptak, krążący nad polaną. Bezdźwięcznie latał, co jakiś czas zrywając skrzydła do miarowych poruszeń.
— Sokół, sokół panie. Jeno on nie odlatuje i ofiary szuka — odparł królowi, gapiąc się w niebo i owego ptaka, który wtem ku ziemi zaczął lecieć i usiadł na beli siana, pięć łokci od nich.
Drapieżnik rozłożył ogromne skrzydło i począł wyskubywać kilka piór, niespiesznie uderzając dziobem w kończynę.
— Znowuż ptak ten mi się jawi, gdy myśli moje skołowane — zamglony głos Władysława odbił się o łaziebnego, który, na widok owego zwierza, drgnął.
Sokół tymczasem złożył skrzydło i łbem poruszył, wgapiając się żółtym ślepiem w mężczyzn. Naraz zatrzeszczał dziobem i poderwawszy się do lotu, wydał długi, donośny pisk.
— Karci mnie on czy radę daje? — szepnął Jagiełło do siebie.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel | W tym samym czasie |
— Pod Twoją obronę uciekamy się Święta Boża Rodzicielko — szepnęła Anna, a echo jej cichej modlitwy potoczyło się po kaplicy.
Lodowata posadzka odparła owe słowa, posyłając je w głąb przybytku, gdzie o wielki Krucyfiks się odbiły i poruszyły lekko płomieniami w świecach ołtarzowych. Chłód panował we wnętrzu, przejmował swą intensywnością wszystkie członki i łopotał między drewnianymi klęcznikami, jak duch złowrogi, szukający zlęknionej ofiary.
— Pierwszy raz widzę naszą panią w takim stanie — ozwała się Katarzyna, tyrpnąwszy Sofię w ramię.
Obie siedziały na samym końcu kaplicy, w wąskim przesmyku, gdzie ustawiono niską ławkę z dębu. Ręce miały złączone i do oblicz swoich przytknięte, gdyż wraz z królową modliły się żarliwie.
— Ucisz się. Daj z Bogiem pomówić w spokoju. — Starsza rzuciła spojrzeniem na bok i skurczyła się, jakby to miało ją uchronić przed długim językiem Gorajówny.
Panna pokiwała głową i przeżegnała się rychło, wzdychając we współczuciu nad Anną. Rozmowa ucichła, gdyż niespiesznym krokiem począł zbliżać się biskup krakowski – Wojciech Jastrzębiec.
Cylejka drgnęła lekko i niespiesznie zebrała się z posadzki, na klęczkach czyniąc znak krzyża. Naraz złapawszy poły sukni wstała i przysiadła w stalli, patrząc przed siebie. Kłykciem otarła policzek i mocno zmrużyła oczy, by potem ułożyć dłonie na poręczy ławy.
— Żarliwa rozmowa z Najwyższym, zawżdy pomaga, miłościwa pani. Podobnie jak i spowiedź. — Wojciech zajął miejsce obok, w drugiej stalli, więc dzieliło ich jeno wąskie przejście do prezbiterium.
— Niczym nie uchybiłam, by rozgrzeszenia szukać, wasza wielebność. Ukojenie i prawda w sercu: to może jeno zbawić mą duszę. — Nie zerknęła nawet na niego, dalej patrząc w Krucyfiks i freski zdobiące niewielki ołtarz.
Biskup sapnął cicho pod nosem i poprawiając skraj szaty, przeżegnał się, po czym poruszywszy ustami, zaczął prosić o coś Pana w głuchej modlitwie.
Anna wyszła z kaplicy wolnym, ociężałym wręcz krokiem, nisko niosąc głowę pełną frasunków. Nawet nie baczyła, że długa kamizelka zdobna w srebrne nici i perły, narzucona na szarą suknię, ciągnie się za nią. Katarzyna prędko złapała ubranie w dłoń i uniosła od dołu, zmierzając za Cylejką do jej prywatnych pokoi.
— Odejdźcie na spoczynek, prędko. — Piastówna zatrzymała się przed wrotami do alkierza i odesłała dwórki.
Kiedy zamknęła za sobą podwoje – wsparłszy o ich żelazne obicia pełne wyżłobień na kształt okręgów – wzięła głęboki wdech, przymykając ciężkie powieki. W komnacie panował tylko lekki mrok, gdyż wszystkie ogarki płonęły w srebrnych i mosiężnych kandelabrach, roztaczając w powietrzu ciepło pomieszane z lekkich zaduchem.
— Pani matko? — Zaspany głos królewny potoczył się po alkierzu.
Kotara przy łożu drgnęła, gdy naraz wyłoniła się zza niej Jadwiżka, trzymająca w pulchnej dłoni lalkę od wielkiej księżnej. Dzwoneczki na bucikach zabawki wydały cichy dźwięk, gdy dziecko zaczęło iść w stronę królowej.
— Chodź, chodź, nie bój się. — Anna wyciągnęła ręce w jej stronę i porwała córkę w ramiona. — Nie ma z tobą nikogo?
Jadwiga pokręciła głową i objęła matkę za szyję, upuszczając lalkę na dywan tkany w przepiękne bordowo-granatowe wzory.
— Chce spać z tobom — rzekła głucho, miętoląc w palcach kosmyki Annowych włosów zakrytych kawałkiem szarej siatki wysadzanej bursztynami.
Posadziła dziewczę na posłaniu i z czułością odgarnęła jej rozpuszczone włosy na plecy.
— Uczeszemy ciebie, dziecko. Co to za kołtuny? — Sięgnęła po duży grzebień z kości słoniowej i zaczęła przeczesywać cienkie kosmyki. — Rzeknij coś do matki — upomniała ją łagodnie, gdyż Jadwiżka ani słowa z siebie nie wydobyła.
Niespokojnie ruszała nogami, kopiąc lekko w bok łoża i kręcąc głową
— Płakałaś? — Uniosła oczy na Annę i zrobiła smutną minę. — Sofia nie pozwala... Kaze sie uśmiechać.
Królowa westchnęła i odłożywszy grzebień na pościel, usiadła przy córce. Pogładziła jej blady i chłodny policzek, unosząc kąciki ust do góry.
— Nie płakałam, Jadwisiu. Nie trap się mną. Chodź, połóż się.
Królewna weszła pod kołdrę i przymknęła oczy, oddychając spokojnie. Świece zaczęły niespokojnie migotać, by naraz zgasnąć, skapując swymi resztkami wzdłuż zdobnych kandelabrów. Cylejka obeszła posłanie dookoła i również ułożyła się do snu.
⸻
* * *
| Gliniany | Cztery dni później |
— Ileż można czekać? — Zniecierpliwiony kniaź wstał od stołu, trzymając w dłoni kubek. — Arcybiskup chyba pokutną pielgrzymkę odbywa, miast koniem jechać — rzekł, dolewając sobie wody.
Król przewrócił oczami i również poderwał się z krzesła, niespokojnie chodząc po komnacie. Co jakiś czas posyłał sług, by wywiedzieli się, czy Mikołaj Kurowski zbliża się na spotkanie. Żadnych nowin jednak nie przynosili, więc Jagiełło jeno wzdychał pod nosem i odsyłał ich machnięciem ręki.
— Miłościwy panie, wieści przybyły od pokojowca jego wielebności — ozwał się z marszu Maciej, wchodząc do auli. Skłonił naprędce głową, patrząc na wielkiego księcia, który z zainteresowaniem odwrócił się w jego stronę. — Arcybiskup z konia spadłszy w czasie podróży, wielkich obrażeń zaznał i dwa dni temu oddał duszę Panu — poinformował władców.
— Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie — wymamrotał Witold.
Jagiełło pomówił jeszcze chwilę ze sługą, co by się wywiedzieć, jak do wypadku doszło i czy czasem zbójcy nie stali za napaścią, lecz nic takiego miejsca nie miało. Maciej opisał pokrótce, co się wydarzyło i odesłany, wyszedł z komnaty. Dopiero teraz Jagiełło odpowiedział kniaziowi:
— Widać, wola Boska, że ekscelencja odszedł do lepszego świata. Wróć, Witoldzie, lepiej na Litwę i objedź Podole, bo tam porządku pilnować się należy.
— Nie drażnij mnie, Jogaila — obruszył się Witold. — Na Litwie wszystko twardą ręką dzierżę, nikt mi nie podskoczy. Ty, tutaj, porządek z polskimi panami winieneś zrobić i trzymać ich krótko za chytre gęby. Znowuż poważyli się pomówić królową, a twą małżonkę. Gdybym bym na twoim miejscu... — Machnął ręką, nie kończąc, boć wiedział, że zda się to na nic.
Olgierdowicz spojrzał na niego lekko wzburzony, ale nic nie rzekł, jeno nakazał mu się sposobić do drogi, gdyż sam zamiarował ruszyć do Krakowa. Rozstali się w lekkiej niezgodzie, gdyż kniaź zirytowany, że swych trzech groszy nie mógł wtrącić, wielce się obraził. Szło im również o Podole i Krzyżaków, ale o tym mieli jeszcze rozprawiać przy innej sposobności.
Słowa wyjaśnienia co do wątku sądu nad Kurowskim. Według Roczników Jana Długosza, Anna miała poskarżyć się Jagielle na arcybiskupa, jakoby ten ją molestował. Przekaz ten jest jednak ino u kronikarza, co podważa jego prawdziwość.
Sama narracja dziejopisarza, że Mikołaj godny uwagi ze względu na wielkość swych dzieł, a nie cnotliwe życie, sugeruje nam antypatię Długosza do jego osoby. Do tego mamy problem z astrologiem i domniemanym fałszerstwem papieskiego listu dotyczącego osądu nad banitą. Skoro w tym czasie wikariuszem, a zatem zastępcą Jagiełły był arcybiskup, a odpowiedź na list wyszła z kancelarii królowej, mamy jasny dowód na to, że Anna brała udział w tej "aferze".
Jednak ostatecznie list papieski okazał się spreparowany, o czym Cylejka i Kurowski przekonali się później, nim zdążyli odpisać Janowi XXIII. To wyjaśnia nam brak pieczęci pod nim. Gdyby zatem list wyszedł z kancelarii, Mikołaj, jako zastępca władcy, naraziłby na szwank dobre imię królowej. Anna mogła więc poczuć się obrażona i może to właśnie sprawa astrologa była jej przedmiotem skargi do męża. Zawracanie głowy ojcu świętemu byle banitą, o którym on nie miał żadnego pojęcia, stawia Piastównę w złym świetle. Jak wiemy, Długosz słynął z opowiadania sensacyjnych bajek, między historyczną prawdą.
Przy okazji, zapraszam Was na wywiad dotyczący tej powieści u @xNoorshally [Znajdziecie go w jej pracy "Noorshallanckie Rozmowy". <3
I na mojego instagrama: hiscilia, gdzie wrzucam często jakieś ciekawostki związane z Anną i jej czasami, czy spoilery do pisanych rozdziałów, przed ich publikacją :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top