|Rozdział 3|*1401
Data publikacji: 13.02.2023
| Królestwo Polskie, Kraków | Lipiec 1401 |
Ogromne połacie królewskich łąk kryły w sobie splendor barw rozmaitego kwiecia. Rośliny by nici, poprowadzone przez materię ręką wprawnej hafciarki, rozkładały się po lewej stronie traktu. Nad żółtymi kwiatami latały roje puszystych pszczół, brzęczących owadów i niewielkich ptaków. Zielone łodygi wysokich traw, obejmowały soczystym ramieniem koniki polne, żuki i biedronki, tworząc wprost rajski pejzaż dla oczu dziesiątek jeźdźców.
Na czele orszaku czterech konnych prowadziło zastęp wozów, między którymi przetykało się cylejskie rycerstwo. Kroniki miały zapisać jeno imiona wybrańców, tych, którzy dostąpili zaszczytu towarzyszenia przyszłej królowej nadwiślańskiego kraju w drodze do Cracoviae.
Anna stłoczona w dusznej kolebie, pragnęła ostatnie fragmenty drogi pokonać wierzchem, lecz Herman surowo zabronił jej podróżować w siodle. Obawiał się o życie przysposobionej córki. Wiedział, że słabego jest zdrowia, ale hartu ducha jej nie brakowało i siły woli, żeby w obcym dlań kraju, poradzić sobie z wielkim zadaniem. Pamiętała, jak polecił Szachszowi i Pernerowi pod żadnym pozorem nie dopuszczać Anny do Helgi, którą uparła się zabrać ze sobą.
Przed wyjazdem zdążyła jeszcze wypuścić na wolność swojego skowronka i pożegnać kocura Otta. Miłowała hrabianka zwierzęta i marzyła o tym, by zabrać pupila ze sobą, lecz kuzynki prędko wybiły jej ów pomysł z głowy i słusznie. Na wpół dzikie zwierzę nie przetrwałoby nawet dnia podróży.
Wyglądała przez niewielkie okna kolasy, podziwiając widok cudu stworzenia, okalający nie jeno lewą stronę traktu pod postacią łąk i pól, ale i knieje po prawej. Ściana gęstego boru sunęła tuż obok, wydając z siebie różnorakie odgłosy. Śpiew ptaków, cykanie owadów, szmery drobnych gryzoni skaczących po gałęziach – niczym najpiękniejsza melodia wydobywana spod dłoni, wybitnego muzyka, dotykających doskonałego instrumentu.
Naraz orszak zatrzymał się, lekko podrzucając hrabiankę i jej damę. Zora siedząca na wozie przed kolasą, prędko zeskoczyła na ziemię, by pomóc swej pani wytoczyć się z ciasnego powozu.
— Dlaczego nie jedziemy dalej? — Cylejka stanęła na prowizorycznych schodkach podstawionych przez służkę. — Powinniśmy dotrzeć na miejsce przed zachodem słońca.
Szachsz popędził konia i zeskoczywszy obok niej, odparł:
— Konie muszą odpocząć, pani. A i waszej mości przyda się chwila wytchnienia.
Nie było to po myśli Anny, ale Sofia gorliwie przystanęła na pomysł rycerza i kazała pachołkom gotować namiot, by hrabianka mogła wypocząć na stabilniejszym gruncie niż gorące i ciasne jak klatka wnętrze lektyki. Należało wszak zmienić suknię, przygładzić włosy i odświeżyć ciało przed powitaniem króla. Ledwie zdążyły wejść do namiotu i szykować wodę oraz pachnidła, a tętent kopyt i rżenie konia zmusiło je do wyjścia na zewnątrz.
— Pewnie król posyła gońca, by nas pospieszyć — stwierdziła Anna i z ciekawością wyszła na polankę, przykryta jeno narzutą. — Ludwiku? — Spojrzała na swego gwardzistę, który również ciekawy przybysza dołączył doń.
— Widziałem go już, moja pani. Przybył wraz z posłami od króla do mości hrabiego Hermana. Zwą go Jakub.
Cylejka uśmiechnęła się z grzeczności do przybysza. Gdy jeno zszedł ze swojego wierzchowca i stanął przedeń, skłonił się uniżenie, dwornie jak przed królową, którą wszak jeszcze nie była i oznajmił po polsku:
— Jego wysokość, król Władysław, oczekuje was, jaśnie pani, przed bramami do miasta Krakowa.
Anna zmarszczyła czoło, nic nie pojmując i bliska była rozbawieniu, gdyż te trzeszczące słowa wielce śmieszne jej się zdały.
— Ich verstehe nicht*. — Rozłożyła bezradnie ręce.
Młodzieniec spłonił się, jakby hrabianka go zawstydziła. Zdało jej się, że zrozumiał jej słowa. Natychmiast przekazał ponownie, z czym go wysłano, tym razem łamanym niemieckim. Anna zdołała zrozumieć, że król na nią czeka w Krakowie.
Po plecach przeszedł jej dreszcz – dotąd próbowała nie myśleć o tym, co zrobi, jak się zachowa, gdy ujrzy przyszłego małżonka. Złość na stryja i wszystkich mężczyzn zdołała jej już dawno minąć, ukojona modlitwami i wyczerpującą podróżą. Żałowała, że nie ma przy niej nikogo bliskiego, krwi z jej krwi. Sofia nie mogła zastąpić ciepłego uścisku kuzynki lub obronić jej honoru i dobrego imienia. Od tego miała rycerzy. Najznamienitszych spośród świty stryja, lecz obcych, odległych i bezimiennych.
Wkrótce potem Sofia pomogła jej wdziać nową suknię. Zielona materia mocno opinała sylwetkę Anny. Kwadratowy dekolt obszyty złotymi nićmi i perełkami uwypuklał długą szyję, a srebrny, wąski pasek, podkreślał kibić. Na suknię narzuciła opończę w nieco ciemniejszym odcieniu zieleni i przypięła doń broszę w kształcie gwiazdy. Anna sięgnęła po malutkie, podróżne zwierciadełko i przyjrzała się swej twarzy w dość zamglonym odbiciu. Długie rękawy stroju zakrywały połowę dłoni, zdobiąc jej wierzch przyszytą do sukni czerwoną tasiemką z atłasu, którą także zdobiły drobniutkie perły. Naraz wyżej uniosła głowę i obróciła nią lekko, by spojrzeć na swój profil. Bardzo drobne i ledwo widoczne piegi zdobiły jej nos i policzki tuż pod oczami. Uszczypnęła się w niej i wyciągnęła rękę, by Sofia mogła wsunąć nań pierścień – jedyny pozostały jej znak, że jest potomkinią króla Kazimierza. Sygnet podarowała jej matka. Był wykonany ze złota, a oko zdobił maleńki jaspis, zatopiony w piersi wygrawerowanego orła. Pazury ptaka zakończone były niebieskimi minerałami zaś miast korony, złotnik użył filigranowych kawałków bursztynu. Jeno wprawne oko i to z bliska było w stanie podziwiać ten znak dynastii, jaka przez setki lat nosiła na skroniach koronę Chrobrego**.
Gotowa hrabianka wtarła w nadgarstki i szyję olejek różany. Żar lał się z nieba, gdy w ciężkiej sukni wyszła z namiotu i szukała wzrokiem swego gwardzisty. Szachsz szykował konia, ale widząc ją, natychmiast podszedł.
— Nakaż siodłać Helgę. Powitam króla, jak należy. — Poprawiła opończę i gestem ręki odprawiła go.
— Mości hrabia zakazał, moja pani. Macie do samego Cracoviae podróżować bezpiecznie w kolebie — próbował przemówić jej do rozsądku.
— Będzie tak, jak mówię. Mnie zawdzięczasz pozostanie na dworze stryja — przypomniała mu, prostując się bardziej, by zdać się wyższą. — Proszę, Ludwiku. Nie zniosę kolejnych różańców w tej klatce na kółkach. Uduszę się tam — rzekła ciszej, ostentacyjnie zdejmując z siebie płaszcz i podając go Zorze.
Sofia z kolei instruowała pachołków, którzy w pośpiechu zwijali obozowisko. Nie podobało jej się, że Anna chce jechać w siodle. Aż serce ukłuło ją na myśl, że mogłoby jej się coś stać, nim dotrze na miejsce.
Szachsz poddał się. I choć wiedział, że będzie gryzło go sumienie, przystał na prośbę swej pani.
* Ich verstehe nicht – nie rozumiem (niem.).
** Korona Chrobrego to przenośnia!
⸻
* * *
Bramy miasta przystrojone wielkimi wieńcami przywitały pierwszych jeźdźców prowadzących orszak. Anna mocniej przytrzymała lejce, chcąc spowolnić Helgę. Serce zabiło jej bardziej, zaczęło kołatać w piersiach niczym skowronek w drewnianej klatce. Opuściła lekko oczy, bojąc się spojrzeć w twarze kilku mężczyzn, czekających na jej przybycie przed murami. Choć wiedziała, że z tej odległości nie będzie w stanie czegokolwiek wyraźnie zobaczyć, strach wziął górę.
Czuła zapach świeżo skoszonych traw i kwiecia, który mieszał się ze swędem palonego drewna i innych nieprzyjemnych rzeczy, będących na porządku dziennych w życiu mieszkańców podgrodzia. Wtem piaszczysta droga zmieniła się w ścieżkę usłaną ogromnymi kobiercami. Lud Krakowa i okolic zbiegł się dookoła, przeganiany przez królewskie straże, lecz bezskutecznie. Siła i radość poddanych była tak wielka, że Anna ośmieliła się unieść głowę. Po lewej stronie widziała drewniane ramy płotów, za którymi stali ludzie w różnym wieku. Trzymali bukiety i machali, zdzierając gardła okrzykami entuzjazmu. Cylejka odwzajemniła uśmiechy i niepewnie uniosła dłoń, pozdrawiając lud. Upał dawał się we znaki, więc szybko odrzuciła włosy na plecy i kontynuowała delikatne, nieśmiałe machanie dłonią. Posyłała dzieciom i starcom szeroki uśmiech i marszcząc czoło, gdyż słońce raziło niemiłosiernie, modliła się o to, by Wawel powitał ją, choć w połowie, tak uprzejmie.
Wtem kawalkada zatrzymała się. Nim Anna spostrzegła, że dotarli pod bramę, z prawej strony ujrzała tłum ludzi zmierzający w jej kierunku. Poczuła się zagubiona i zlękniona. Nie znała ni słowa w ich języku, a z lęku obawiała się, że w te kilka pacierzy i łacina wyleciała jej z głowy. Próbowała oddychać, lecz gorąc nie ułatwiał doprowadzenia się do porządku. Ludwik odwrócił się ku niej, lecz kiwnęła ino, że wszystko w porządku i spróbowała się uśmiechnąć.
Władysław popędził konia do stępu, ruszając ku przyszłej żonie i jej świcie. W ślad za nim podążył Jan z Ostrowca, Zbigniew z Brzezia, Mikołaj Zaklika oraz Jan z Obichowa. Król wpatrywał się w lico Cylejki, próbując lepiej jej się przyjrzeć, niecierpliwy spotkania. Kiedy nareszcie zatrzymał się przy jej koniu, Helga natychmiast parsknęła, cofając się lekko. Cylejka poczuła się osaczona. Za sobą miała swych ludzi, a dookoła niej rozpościerał się tłum Krakowian, do których teraz dołączył sam król. Lekko uchyliła usta, lecz Władysław ją uprzedził:
— Witamy w Krakowie, pani.
Zaklika prędko przetłumaczył jej słowa władcy. Uśmiechnęła się lekko i śmielej spojrzała, by odpowiedzieć:
— Vielen dank, eure majestät*. — Lekko pochyliła głowę i przeniosła wzrok na możnych, tłoczących się za królem na swych wierzchowcach.
Jagiełło bez słowa przyjął tłumaczenie Mikołaja i zmierzył narzeczoną oceniającym wejrzeniem. Lustrował jej lico, włosy, które skropione promieniami słońca zdawały się przypominać ogniste języki. Na widok tej barwy jak i przesadnej bladości Cylejki, zmarszczył delikatnie czoło i obróciwszy się, by odjechać, zapowiedział:
— Zapraszam na Wawel. Będę oczekiwał was, pani, na audiencji, gdy odpoczniecie po podróży. — Skinął nań lekko i stępując na przód, wraz z resztą swej świty przeprowadził cylejski orszak przez bramy miasta.
Gdy ino objechali rynek, lud zdawał się tu liczniej i głośniej napierać na podróżnych. Procesje z kościołów wyszły naprzeciw swej przyszłej władczyni, z wielką czcią witając ją w Królestwie. Wśród nich prym wiódł Piotr Wysz w towarzystwie Stanisława ze Skarbimierza. Gdy Anna z uśmiechem minęła ich, Wysz pobłogosławił ją, szeptając do kanonika:
— Ach, miłościwe to niebios zrządzenie, Stanisławie, że król wolę naszej świętej królowej wypełnił. Wnuczka króla Kazimierza do Polski przybyła, krew Piastowska wróciła nad Wisłę.
— Bogu niech będą dzięki — zaintonował kanonik, prowadząc orszak wiernych według wcześniej ustalonej trasy.
Anna widziała ino plecy króla i jego doradców, gdyż przed sobą miała jeszcze Szachsza, Pernera i czterech innych strażników, których imion nie pamiętała. Brukowana droga pokryta kocimi łbami wciągała ich na wzgórze legendarnego Kraka, o którym czasami opowiadała jej matka. Podania o jego córce Wandzie znała równie dobrze, jak te o Czarnej Damie popularne w Cylii. Droga zmęczyła ją do tego stopnia, że miała ochotę położyć się na grzbiecie Helgi. Było jej już obojętne, co stanie się dalej. Wtem, gdy orszak miał skręcać pod drogę ku bramie dolnej, kilka osób wystąpiło naprzód z tłumu, klękając uroczyście by na drodze przez królem i wozami, pokrzykiwać:
— Niech Bóg naszego króla błogosławi! Niech Bóg chroni i ma w opiece naszą królową!
Choć Anna nie rozumiała nic poza słowem "król" i "królowa", które podobnie brzmiały w ustach Słoweńców, a mowy ich troszę się uczyła, resztę dopowiedziała sobie sama. Z uśmiechem i dumnie uniesioną głową podążała za orszakiem, obdarzając błogosławiących ją ludzi lekkim skinieniem głowy i radością malującą się na jej ustach.
Nie jestem waszą królową, ino hrabianką z Cylii. Nie wiecie nawet, gdzie to, lecz przyrzekam, że gdy jeno wręczą mi złotą buławę, poznacie mą wdzięczność, rzekła w myślach, wspinając się na Heldze po dość stromej drodze przy baszcie wielkiej.
Lekki wiatr mierzwił ułożone włosy Anny i studził jej zarumienione z podekscytowania policzki. Kiedy w końcu stanęli przy stajniach królewskich, Szachsz pomógł jej zsiąść z siodła, a Zora pilnowała, by suknia nie zadarła się. Anna niepewnie postawiła stopy na klepisku, poprawiając odzienie. Sofia natomiast przykryła jej zakurzony strój opończą i poprawiła rozwiane włosy. Teraz kosmyki rozpościerające się za plecami i spływające leciutkimi falami po bokach głowy, podkreślały bardzo wyraźne rysy twarzy i małe, świetliste oczy.
Władysław wjechał do stajni w otoczeniu Mikołaja, Jana i Zbigniewa. Zeskoczył z konia w pośpiechu i pewnym krokiem podszedł do swojej przyszłej żony. W pierwszej chwili, gdy dostrzegł ją z oddali, wydawała mu się bardzo drobna i szczupła. Miał wrażenie, że suknia przykrywa same kości, czego nie było tak bardzo widać, gdy dosiadała swej klaczy. Hrabianka odwróciła się w jego stronę, ukazując swoje oblicze. Ten badawczo zmierzył ją surowym wzrokiem. Ochłonął lekko po pierwszym powitaniu, lecz nie miał zamiaru kłamliwe okazywać swej przychylności. W niczym nie przypominała zmarłej żony. Anna, straszliwie szczupła i średniego wzrostu z małymi i jasnymi oczami, wydawała mu się niezbyt nadobna. Cienkie, ogniste kosmyki okalały jej pociągłą, zmizerniałą – w jego odczuciu – twarz i wąskie usta. Blada i szczupła, w porównaniu z wysoką, postawną i złotowłosą Jadwigą o wielkich niebieskich oczach, bardziej przypominała mu mieszczkę niżeli potomkinię króla.
Niechętnie podszedł bliżej. Rozczarowany postacią kandydatki do mariażu, jaką mu posłowie wybrali, ledwie powstrzymał się, by nie zmarszczyć brwi. Źrenice mu się rozszerzyły i czuł drganie policzka, spowodowane zaciśnięciem szczęki.
Cylejka milczała, a poliki paliły ją z onieśmielenia, gdy król stał przed nią na wyciągnięcie ręki. Miała ochotę się uśmiechnąć, najlepiej jak potrafiła i ćwiczyła przed lustrem w Cylii, lecz ino opuściła głowę i dygnęła lekko.
Nie dość, że marna i płochliwa, to jeszcze zna jedynie mowę naszych wrogów z Malborka, pomyślał, kierując wzrok na dłonie Anny, którymi nagle zaczęła wygładzać suknię.
— Mikołaju! Podejdźże. — Zawołał kanclerza, widząc, że ten kręci się przy paśniku dla koni.
Mężczyzna natychmiast podbiegł na wezwanie króla i skinął głową na władcę i Annę.
— Rzeknij pannie z Cylii, by rozgościła się w wyznaczonych komnatach i odpoczęła. Długa droga za nią, a upał nie ma litości — zarządził, kątem oka zerkając niecierpliwie na hrabiankę.
Mikołaj posłusznie pokłonił się i odwrócił do Piastówny, by przekazać królewską wolę.
* Vielen dank, eure majestät – bardzo dziękuję, wasza wysokość (niem.).
⸻
* * *
Cylejka próbowała powstrzymać gniew, widząc jak Zaklika tłumaczy słowa nieobecnego już króla. Sofia lekko tyrpnęła ją, doprowadzając do porządku.
— Widziałaś królewskie oczy, Sofio? Przenikliwe i rozbiegane, oceniające surowo. Niech spojrzy na swe oblicze, nim pocznie marszczyć te wysokie czoło na mój widok — obruszyła się, odprowadzając Litwina wzrokiem.
Zaklika spurpurowiał. Anna, widząc to, ale ignorując jego reakcję, poprosiła:
— Zaprowadź nas do komnat lub choć drogę wskaż, mości panie. Mój dwór wielce utrudzony, a i ja z moją damą Sofią, pragniemy zebrać siły.
⸻
* * *
Anna odeszła wraz ze swoim orszakiem do zamku, by urządzić się w wyznaczonych jej pokojach. Król hardym krokiem przemierzał ganek po północnej stronie dziedzińca, by przejść przez budynek bramy górnej.
Długi korytarz zdawał się nie mieć końca. Wściekłość gotująca krew w żyłach, coraz bardziej go napierała, ilekroć przywoływał w myślach to spotkanie. Nie bacząc, że stolnik idzie z naprzeciwka, przyspieszył kroku i ramieniem popchnął Bogu ducha winnego sługę. Taca wymsknęła się z jego rąk i potoczyła po posadzce z hukiem.
Dopiero ten dźwięk wyrwał króla z zamroczenia. Przystanął na moment, zadarł głowę i głęboko odetchnął, po czym przeczesując niesforne włosy, skręcił w lewą odnogę holu prowadzącą do katedry.
Krzyż oświetlony kilkoma ogarkami przyciągał go do siebie. To tutaj zawsze przychodziła Jadwiga, by powierzyć troski Najwyższemu. Postanowił, że pójdzie jej śladem i póki rozumu z wściekłości nie postradał, zbierze myśli.
Surowy drewniany klęcznik, niegdyś należący do stałych miejsc modlitwy i umartwiania Andegawenki – wytarty tam, gdzie spoczywają kolana i brewiarz – był pusty. Zaczął zbliżać się w jego stronę, a uderzenia butów o posadzkę zagłuszały ciszę panującą w świątyni. Położył dłoń na skraju mebla, przyklęknął obok i przeżegnał się, po czym ostrożnie zajął miejsce na klęczniku.
We wnętrzu króla od razu zapanował spokój. Tak, jakby moc samego Pana emanowała z tego skromnego miejsca do pobożnych czynów. Złożył dłonie i patrząc to na krzyż, to na sklepienia malujące się nad głową, próbował poszukać słów, które chciał Bogu przeznaczyć.
— Wybacz mi, Boże, że w żalu swoim i gniewie, wzgardliwie postąpiłem — wyszeptał, osuwając czoło na połączonych palcach. — Ty sam wiesz, jaki dzień pański jutro przypada i jaką ranę w duszy otwiera mi sama myśl o nim — dodał żarliwie, zaciskając na chwilę usta.
Ledwie dwie wiosny od śmierci królowej Jadwigi i córki minęły, a on musiał witać nową niewiastę, która miała zająć puste miejsce u jego boku. Miażdżący smutek zawładnął nim i wściekłość nieopisana. Sam nie pojmował, czy to z powodu tęsknoty, rozczarowania, czy raczej własnej pychy, która przysłaniała mu rzeczywisty obraz teraźniejszości. Dlatego po modlitwie udał się do komnat, by znaleźć odpowiedzi, zażywając kąpieli. Oddawał im się z przyjemnością, gdyż tylko wtedy cały gniew schodził z jego duszy i nieopisana błogość otaczała umysł, dając sprawiedliwe wejrzenie na wiele spraw.
⸻
* * *
— To twoje pokoje, pani — odezwał się ochmistrz, otwierając przed Anną drzwi do gościnnej komnaty.
Izba składała się z dwóch części: pierwej antykamera, gdzie stał niewielki stół i dwa krzesła, przywitała niewiasty. Dopiero za kolejnymi podwojami ujrzały właściwą część komnat, w których królowa Jadwiga lokowała księżną mazowiecką Aleksandrę – siostrę Jagiełły.
Teraz oczom przyszłej królowej ukazało się pomieszczenie pogrążone w lekkim mroku. Dwa wielkie okna, oddzielone od siebie murem przyozdobionym mosiężnym świecznikiem, wprowadzały powiew świeżości. Nie kryła zdziwienia, powoli przekraczając próg alkowy i niepewnie rozglądając się dookoła. Sofia wraz z ochmistrzem podążyli za nią, czekając, aż cokolwiek rzeknie.
— Danke — odparła cicho, odwracając się w ich stronę i lekko pochylając głowę.
Miała nadzieję, że mimo iż po niemiecku odpowiada, gest ułatwi słudze zrozumienie jej słów. Ten zdawał się pojąć, co chciała przekazać, gdyż natychmiast odpowiedział:
— To jeno tymczasowe komnaty, pani. Do ślubu. — Gestem ręki udawał nakładanie korony na głowę.
Sam nie znał tego ostrego języka, więc by nie wprawić przyszłej władczyni w zakłopotanie, zobrazował swoją wypowiedź. Anna w lot odczytała, co rzekł. Uśmiechnęła się lekko i zaczęła spacerować po wnętrzu nowej sypialni.
Chwilę później słudzy zaczęli wnosić jej skrzynie, ustawiając tam, gdzie Sofia wskazywała gestami rąk. Kiedy skończyli, złożyli lekki ukłon i natychmiast, wraz z ochmistrzem ulotnili się, zostawiając damy we własnym towarzystwie.
Anna podeszła do dużego łoża otoczonego drewnianą ramą. Nie mogła się powstrzymać przed dotknięciem atłasowej narzuty, która natychmiast zgniotła się w miejscu, gdzie położyła swoją dłoń. Delikatność i kunszt tkaniny zrobiły na niej wielkie wrażenie.
Podobnie jak cały zamek i ta komnata. Usiadła na małym stołku przy posłaniu i zerknęła na Sofię, która do tej pory nie wydała z siebie ani słowa. Teraz dwórka stała przy otwartej okiennicy, grzejąc twarz w promieniach słońca. Brązowe włosy spięte w niski kok, lśniły w jego blasku.
— Myślisz, że mnie odeśle, Sofio? — zapytała Anna zalęknionym głosem.
Przypomniała sobie pierwsze spotkanie, wzrok króla i jego gesty. Czar rozpościerający się w tym pokoju natychmiast prysnął, przywołując ją do rzeczywistości, która zaczęła malować się w szarych barwach. Choć czasami udawało jej się być butną i odważną, z dala od stryja i kuzynów, czuła się naga i bezbronna.
— Skąd, pani, takie rzeczy przychodzą ci do głowy? — zapytała towarzyszka, odchodząc od okna i siadając na wielkim krześle obok łoża. — Wstań, pani. Nie wypada przyszłej królowej siedzieć na tym stołku, jak byle służce — dodała po chwili.
Anna niechętnie poderwała się z miejsca i jeszcze raz przesunęła dłonią po narzucie. Usiadła naprzeciw dwórki i nagle jej twarz zasmuciła się tak, jakby przypomniała sobie o jakiejś tragedii.
— Wszyscy mierzyli mnie oceniającymi spojrzeniami. Nawet ten mężczyzna, okmizt... — wydusiła z siebie, próbując powtórzyć po polsku nazwę urzędu. — Widzisz, Sofio?! Ten język tak trudny, że w życiu go nie pojmę! — wykrzyczała przez łzy, opierając łokieć na stole i przykrywając dłonią twarz. — Niech to wszyscy diabli, chcę wracać do Cylii!
Ta, widząc hrabiankę w takim stanie, natychmiast wstała i przykucnęła przy niej, pokrzepiająco kładąc ręce na ramionach.
— Nie zadręczaj się, pani. Oczy ci spuchną od tego płaczu. Zobacz, zobacz, jak cała drżysz, jeszcze zachorzejesz z tej rozpaczy — powiedziała, zachęcając ją, by wstała z krzesła i odetchnęła przy oknie.
Poprowadziła Annę w kierunku okiennicy, by słońce trochę ją rozweseliło i wysuszyło mokre od łez oblicze.
— Chcę się położyć. Muszę odpocząć. — Niewiasta wysunęła się z objęć dwórki i bezwiednie rzuciła na łoże. Łkała jeszcze cicho do poduszki, póki zmęczonego ciała sen nie ogarnął.
⸻
* * *
Władysław czekał w kancelarii na Hinczkę i Jana z Ostrowca. Zdołał się uspokoić i ochłonąć, ale nie mógł im podarować tego, że nie rzekli mu prawdy o obliczu niewiasty, którą ma poślubić. Wtem do komnaty wszedł biskup krakowski Piotr i notariusz Trąba. Widząc nietęgą minę króla, ogarnęły ich wątpliwości, czy słusznie przybyli, by swoje sprawy przedłożyć.
— Panie. — Lekko skinęli głowami.
— Z czym przychodzicie? — zapytał Jagiełło, odwracając się w ich stronę.
— Jutro druga rocznica śmierci najjaśniejszej pani, wypada, królu. Mszę odprawimy w katedrze, tak jak roku poprzedniego... — zaczął Piotr Wysz.
Król jednak nie dał mu dokończyć, mówiąc:
— Dobrze, bardzo dobrze. Jeszcze przygotujesz mowę stosowną, by dwudziestego szóstego lipca świętować ponowne otwarcie akademii, któreśmy wiosnę temu przypieczętowali.
— Tak, panie, ale należałoby jeszcze szczegóły ślubu z hrabianką Anną ustalić. Rycerstwo wysłane z nią przez Hermana gorączkuje się w tej sprawie. Rozkaz dostali od niego, by nie wracać, póki hrabianka nie stanie z wami, panie, przed ołtarzem — niepewnie wtrącił Mikołaj.
Władysław gwałtownie odwrócił się do nich plecami, by nie dać po sobie poznać wściekłości napływającej na twarz.
— Jeszcze nie zdecydowałem z polskimi panami. Radzić w tej sprawie wkrótce będziemy. Jutro msza uroczysta, wspomnienie waszej królowej. Nie czas o ślubie prawić — odpowiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Biskup i notariusz spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Widząc, że do kancelarii wszedł Hinczka, zrozumieli, iż nic tu po nich i, przytakując cicho królowi, natychmiast ulotnili się do swoich spraw.
— Chciałeś mnie widzieć, miłościwy panie — rzekł podskarbi niepewnym głosem.
Król usiadł na ławie pod oknem, skąd dobrze mógł go widzieć. Gestem ręki odprawił z pomieszczenia kanclerza Mikołaja Zaklikę, udającego, że czyta jakieś ważne dokumenty.
— Byłeś u medyka, panie Hinczko? — zapytał spokojnym tonem.
Ten popatrzył na niego zdziwiony, nie za bardzo pojmując, co ma na myśli.
— Nie, panie. Zdrów jestem, dzięki Bogu.
— Jesteś pewny? — Król nie dawał za wygraną.
— Panu Bogu dziękować, nic mi nie dolega. Ostatnio zachorzałem cztery wiosny temu. Od tej pory...
Jagiełło przerwał mu:
— A oczy twoje, dobrze widzą?
Podskarbi zaczerwienił się z lekka, bo nie pojmował, do czego zmierza król. Domyślał się, iż oblubienica, którą wybrali, nie przypadła mu do gustu.
— Tak, panie — odpowiedział zlękniony.
— Doprawdy? I nadal podtrzymujesz, że Anna niewiastą jest zdrową i przyjazną z wyglądu, która da mi wielu synów? — Jagiełło powoli wstał, kierując się w jego stronę. — Nie dość, że chuda i blada jak płótno, to jeszcze mową krzyżacką się posługuje. Ni słowa po naszemu nie zna, a widząc mnie, prawie się rozpłakała. Ach, mój drogi Hinczko... Co ja mam zrobić z Wami? — powiedział, po czym odwrócił się do okna.
Ten nic nie odrzekł, tylko pochylił głowę, jakby czekał na wyrok. Lękał się w głębi duszy niezmiernie, bo widać król wybredny, ale i porywczy, gdy nie idzie po jego myśli.
— No nic, nic już nie wskóram. Zwołaj naradę, niech polscy panowie zdecydują, czy rację mam i czy ślub się odbędzie — zawyrokował i wyszedł.
⸻
* * *
Dzwon, bijący w katedrze, nawoływał wszystkich mieszkańców miasta na uroczystą mszę za duszę andegaweńskiej królowej. Ludzie schodzili się tłumnie pod bramy kościoła, a dla tych, którym zabrakło miejsca w jego wnętrzu, wystarczyło jeno stać pod murami.
Boczna część katedry zasłana stallami¹, lekko oświetlona płomieniami świec w mosiężnych żyrandolach, na razie była pusta. Z kolei grobowiec Jadwigi usłany świeżymi kwiatami, otoczony został przez sług z Wawelu i dwie kobiety, które żarliwie szeptały pod nosem słowa do Najwyższego.
Anna wraz z Sofią spoczęły na końcu kościoła. Siadając zauważyła, że i król zajął swoje miejsce po lewej stronie w bogato zdobionym rzędzie drewnianych ław. Obserwowała go badawczo, jak klęka, składa dłonie i pochyla się, zamykając oczy. Ciemne włosy, opadły bezwiednie na twarz, zasłaniając smutne oblicze pogrążonego w modlitwie władcy. Widok ten ugodził ją do żywego. Opuściła chmurne oczy i próbowała słuchać kazania biskupa Wysza. Choć starała się skupić, jej myśli nadal krążyły gdzieś poza murami świątyni.
Gdy uroczystość dobiegła końca, Władysław wyszedł bocznymi drzwiami, nawet nie oglądając się za siebie. Poczuła ukłucie smutku, gdyż w głębi serca liczyła, że dziś pomówi z Jagiełłą i upewni, że przeczucie, iż odeśle ją z powrotem, jej nie myli.
Przeżegnała się i wolnym krokiem skierowała do wyjścia, ale co jakiś czas obracała się, by zerknąć na grób poprzedniej królowej. Ludzie schodzili się z każdej strony, by choć na chwilę podejść do sarkofagu. Jednak dwie młode kobiety, czuwające przy nim od początku mszy, nadal nie odeszły.
— Hrabianko Anno!
Słysząc te słowa wypowiedziane w języku, który rozumie, natychmiast się odwróciła.
— Pani pozwoli — dodał nieznajomy głos.
Zdziwiona skierowała się w stronę mężczyzny stojącego pod bramą do katedry.
— Wybacz, panie, ale nie pamiętam was — odparła Anna, podchodząc do niego.
— Kasztelan krakowski Jan Tęczyński — skinął głową przedstawiając się. — Czy pozwoli pani, bym oprowadził po katedrze? Tłum zaraz wyjdzie, a z pewnością chciałaby pani się pomodlić przy grobowcu królowej Jadwigi.
Nie wiedziała, co mu rzec. Do głowy jej nie przyszło, że powinna była pomodlić się przy miejscu spoczynku władczyni. Niepewność swojej pozycji i losu, całkowicie przyćmiły jej umysł. Dlatego z chęcią przystanęła na propozycję.
¹ stalle – bogato zdobione ławy kościelne dla najważniejszych osobistości.
⸻
* * *
Anna wróciła na zamek. W komnacie czekało już na nią śniadanie, które najwyraźniej ktoś przed chwilą przyniósł, gdyż znad kubka ziół, unosiła się jeszcze para. W katedrze straciła apetyt, więc niechętnie usiadła do stołu. Sofia poszła jej śladem i zabrała się za kołacza z serem.
— Widziałaś, z jakim namaszczeniem mówią o Jadwidze? Jak gdyby świętą już była. Modlą się do niej, jak do Matki Bożej — powiedziała Anna z goryczą w głosie.
Dwórka zastygła w bezruchu, bojąc się odpowiedzieć. Wiedziała, że rozstrojona panna może ją źle zrozumieć.
— A ten cały kas-s-sz-sz-te-lan — próbowała powtórzyć po polsku — jakby celowo mnie zaprosił do katedry, by dać do zrozumienia, że moje dni w Krakowie są policzone — kontynuowała wylewanie żali.
Wtem do drzwi ktoś zapukał. Zdziwiona i przestraszona, że została nakryta na narzekaniu i obgadywaniu królowej, natychmiast wyprostowała się i poprawiła włosy, odrzucając je na plecy.
— Kommen rein* — zaprosiła.
W drzwiach stanęli Zbigniew i kanclerz Mikołaj Zaklika.
— Król Władysław chce cię widzieć, pani — odparł marszałek, a Zaklika prędko przetłumaczył jego słowa na niemiecki.
* Kommen rein – proszę wejść (niem.).
Opis wjazdu Anny do Krakowa, był inspirowany wpisem do kalendarza krakowskiego:
„Stanęła tedy księżniczka szczęśliwie w mieście krakowskim i lubo przed niejakim czasem uleciało orlątko nasze w strony dalekie, teraz jednak za miłościwym zrządzeniem niebios wróciło jakby cudem do Polski i zbiegł się koniec z początkiem i cofnęło się Z do A, i została przyrzeczona dziewica Anna wraz ze swoimi kosztownymi skrzydły orlimi umieszczona w przynależnym gnieździe królewskim, w zamku krakowskim".
Pomógł mi też fragment Roczników Długosza:
„Anna, przywieziona przez ziemie węgierskiej do Polski, 16 lipca wjechała do Krakowa. Przyjął ją z honorami król Polski Władysław, wyszedłszy poza bramę jej na spotkanie (...). Wyszły jej nadto naprzeciw procesje ze wszystkich kościołów miasta."
***
Mam nadzieję, że sprostałam wyzwaniu i udało mi się w miarę ciekawie to wszystko ukazać ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top