|Rozdział 28|*1410. Najjaśniejsza Władczyni, Najwspanialsza Małżonko!
Data publikacji: 17.09.2023
| Grunwald | 15 lipca 1410 |
| Późny wieczór, po bitwie |
Czarne, smoliste chmury zasnuły zachodzące słońce i na cały nieboskłon się rozciągnęły, mrucząc złowrogo. Wielka nawałnica zbliżała się nieuchronnie, a błyski padały z taką intensywnością na pole bitwy, że zdawać by się mogło, iż zaczyna świtać.
Naraz ostry deszcz wylał się z kłębiastych, ciemnych obłoków, uderzając intensywnie o ziemię i wygrywając rytmy, gdy jeno bębnić począł o kolczugi, przyłbice i oręż wojowników. Ten zaś splamiony był zastygłą krwią wroga i błotem, który piach, pot, i posokę zmieszał. Deszcz tworzył teraz brunatne, momentami wręcz hebanowe zacieki na płatach stali.
Znoszono truchła poległych, oporządzano obóz do odpoczynku, doły kopać próbowano, choć ulewa podmywała zbiorowe mogiły, a wiatr targał za włosy i szaty. Wiadome było, że prędko pola nie opuszczą – armia wielkiego mistrza wycięta została, bez mała, w pień. Jeno kilkuset jeńców się ostało, a z dwustu pięćdziesięciu walczących braci krzyżackich, trzydziestu zachowało życie.
Chłód przenikliwy przebijał się przez polsko-litewskie ciała, jakby to w jesienną, a nie lipcową noc, obozować im przyszło i zmarłych grzebać. Bojarzy naciągali na siebie wielkie płaty śmierdzących skór, a możni wschodni i panowie polscy, okrywali się szczelniej kożuchami, i płaszczami podbitymi futrem, dygocząc nad ogniskami.
Jeno król i wielki książę wydawali się nie odczuwać tej zmiennej aury. Stali gdzieś, bliżej centrum pola, a u stóp ich składano wielkie chorągwie splamione krwią przelaną w walce.
— Dosyć już, dosyć — ozwał się Jagiełło, ręką znak dając, by wyznaczeni do zwożenia trucheł, zaprzestali tego czynić. — Wypoczynek wam należny i gorąca strawa. Nazajutrz będziem dalej chować i szukać.
⸻
* * *
W namiocie królewskim Opanasz szykował stół dla Władysława. Dzban z wodą postawił, misę bobu, tacę z podpłomykami i gruszkami. Zapasy krzyżackie rozporządzono pośród wojska, a sam władca wraz z Witoldem, zasiedli przy skromnym posiłku.
— Zbigniew Oleśnicki i pan marszałek mówić chcą z waszą wysokością. — Halabardnik wsunął głowę do namiotu i spojrzał wyczekująco na Litwinów.
Jagiełło sięgnął po kubek, gestem ręki dając znak, by ich wpuścił. Wlali się wręcz do środka, zmęczeni wielce, o twarzach bladych i strapionych, a oczy ich jakby zza mgły, rozglądały się po wnętrzu. Wielkie krople deszczu strumieniami dosłownie spłynęły ze skórzanych kapot mężczyzn, gdy naraz otrząsnęli się, rozbryzgując tę niebiańską wodę dookoła.
— Wybaczcie, majestacie, lecz pilnie uradzić trzeba, co czynić dalej będziem. Wszak na Malbork ruszyć nam się spieszy wielce, a ni śladu, ni słowa o wielkim mistrzu nie ma — przemówił pan z Brzezia, dygocząc lekko.
— Zasiadajcie, przy strawie pomówimy — zachęcił król, patrząc na pustą ławę przy lewym brzegu stołu.
Opanasz prędko stary kożuch na niej położył, co by polskim panom wygodzić i naraz czyste kubki na blacie ustawił, i po dzban z piwem pospieszył.
⸻
* * *
| 16 lipca 1410 |
Gdy jeno świt odegnał mrok nocy, Jagiełło nakazał odnaleźć ciała wysokich urzędników Zakonu, by do godnego pochówku je przygotować. Póki skwar na dobre nie wylał się z nieba na pole i póki słudzy oraz rycerze jeszcze upałem się nie zmordowali, przystąpiono do porządkowania tej bitewnej pożogi. Nie nadążano mogił¹ kopać, gdyż trucheł coraz więcej przybywało. Tylko najwyżej postawieni bracia krzyżaccy oraz wojownicy polscy, złożeni mieli zostać w stębarskim kościele.
Król przechadzał się po obozie, gdzie zaraz jeńcy mieli zostać doprowadzeni przed oblicze jego i Witolda. Spacerował z opuszczonymi ramionami, wzdychając głośno i nerwowo wzrokiem biegając po okolicy. Naraz, Opanasz potruchtał do niego i nim ukłon zdążył złożyć, rzekł:
— Wielu żywych odnaleźli, panie. Pytają, co robić z nimi. — Otarł ręką mokre czoło i zerknął pytająco na władcę.
Władysław ścisnął skrzydełka nosa i zamruczał coś do siebie, po czym rozkazał, już na głos:
— Rannych opatrzyć, bez pomocy ich nie zostawić. Wszak my chrześcijanie, a nie barbarzyńcy. Skąd, na Boga, takie pytania?!
Łaziebny wydął lekko usta i pokręcił głową.
— Znalazło się wielu, majestacie, co by ich najchętniej... — przerwał i pokazał dłonią przytkniętą do szyi, proste cięcie.
Słowami tymi oburzony Litwin, warknął:
— Niech jeno się odważą, a tedy poznają me drugie oblicze.
¹ W czasie wykopalisk archeologicznych, odkryto wiele masowych grobów, które po zbadaniu, okazały się być mogiłami dla poległych rycerzy.
⸻
* * *
W namiocie Oleśnicki zastał króla przy Mikołaju Trąbie i kniaziu Witoldzie. Radzili o czymś szeptając i gestykulując, a ręce wyciągnięte mieli wzdłuż blatu, dzierżąc w prawicach kubki. Zbigniew oznajmił swoją obecność i pochylił czoło, czekając na rozkazy.
— Zabrałeś ze sobą pergamin i inkaust? — zapytał król, odwracając głowę w jego kierunku.
Potaknął i wyjął zza pazuchy zwinięty rulon papieru.
— Zasiadaj, napiszesz list do królowej — dodał z uśmiechem, wskazując mu miejsce naprzeciwko siebie. — Zostawcie nas — zwrócił się do mężczyzn, po czym sam wstał od stołu i zakładając włosy za uszy, zaczął dyktować Oleśnickiemu, co ma zawrzeć w wiadomości.
Pieczęć zastygnąć dobrze nie zdążyła, gdy nagle, jak strzała z kuszy wypuszczona na dorodnego jelenia, wpadł do namiotu rycerz Mszczuj ze Skrzynna.
— Wybaczcie, majestacie, lecz znalazłem ciało wielkiego mistrza! — obwieścił mocnym głosem. — Jeno nie pierwszy żem był przy nim, gdyż już ograbione truchło Ulricha odszukałem. Ktoś mnie ubiegł, zmarłego okradł! — Szybko się przeżegnał. — A to na potwierdzenie, że prawdę mówię. — Pokazał złoty pektorał pełen świętych relikwii.
Na to Oleśnicki wstał w te pędy i wybiegł z namiotu, gdzie na brudnym płótnie ów mąż leżał. Rana zastygła na czole i piersi, skorupą brunatną zaszła, a oczy rozwarte miał, wpatrując się nimi w nieboskłon. Wargę dolną natomiast zagryzł przed ostatnim oddechem i po brodzie skrzep krwi ściekał, nim zastygł. Jedynym odzieniem, jakie miał na sobie, była koszula długa, rozerwana przy szyi i tułowiu. Na zapadłej klatce piersiowej, wisiał szkaplerz.
— Chryste Panie! — Zbyszko złożył dłonie jak do modlitwy i potrząsnął nimi, kucając przy zmarłym.
Polscy panowie zgromadzeni nieopodal, słysząc to, skierowali się w stronę Oleśnickiego. Pierwej zjawił się marszałek i nie mogąc własnym oczom uwierzyć, orzekł:
— Sprawiedliwość Boża dosięgła pyszałka!
Na to potwierdzili chórem pozostali:
— Amen!
Jagiełło jeno z boku się temu przyglądał, w duchu modlitwę za poległego zmawiając i z dezaprobatą usta wykrzywiając, na bezduszność możnych Korony. Naraz, znak krzyża poczynił i schylając się nad zwłokami, powieki przymknął Ulrichowi, i ręce na piersiach mu ułożył. Nim jednak podniósł się, spojrzał spode łba na Szafrańca oraz pana z Brzezia, mówiąc:
— Grzech ściągacie na siebie takim prawieniem. Nie godzi się! Przyprowadzić tu natychmiast wóz najlepszy i purpurę ze skrzyń wydobyć.
Zerknęli nań zdziwieni, ale później powieki spuścili i nic już nie rzekli. Dotknięci się poczuli słowami monarchy, gdyż rację miał, choć nie przyznali mu tego.
— Moi rycerze — podjął król w zadumie, gdy nieco gwar ucichł — oto jak szpetną rzeczą jest pycha wobec Boga. Nigdy się nią nie skalajcie.
Rozkaz Władysława był jasny – słudzy wyłożyli wóz czystym płótnem, a truchło wielkiego mistrza w purpurę odziali, po czym w eskorcie kilkudziesięciu halabardników, odesłali do Malborka, by tam godnie spoczął w krypcie.
Po południu, msza za dusze poległych odprawiona została, by powierzyć ich dusze Najwyższemu. Gdy zmrok zapadać począł nad obozem, wyprawiono ucztę, ażeby zwycięstwo móc świętować i odetchnąć zasłużenie.
⸻
* * *
| Państwo Zakonu Krzyżackiego |
| 17 lipca 1410 |
Jeńcy pod eskortą rycerzy i kilku ważnych panów, wyprawieni zostali do Krakowa. Król, trzech krzyżackich braci oddał Witoldowi, gdyż okazało się, że mężczyźni ci, często między kuzynami posłowali. Znali więc wiele niewygodnych faktów i tajemnic, jakimi owiany był życiorys Olgierdowicza i jego stryjecznego brata. Samemu Kiejstutowiczowi było to na rękę i choć wiedział, że to, co uczyni, sławy mu nie przyniesie – jeno ujmę, a może nawet i hańbę, o której zapomnieć chciał będzie – ręka jego zbyt skora do zawiści i zemsty była.
Dlatego też, widząc ich, pierwej dworować sobie postanowił. Ale tamci nie byli w ciemię bici i choć znaleźli się w położeniu, gdzie nóż nad gardłami im wisiał, drażnić poczęli wielkiego księcia. Raczyli wypominać mu zdrady, których się dopuszczał, wszystkie chrzty, a nawet i wspomnienia najboleśniejsze wybudzili, prawiąc o tym, jakoby Jogaila zabił kniaziowi ojca i matkę Birutę, utopić nakazał. Oszczerstwa to były podłe, ale Szpitalników rajcowały najbardziej.
— Karki wasze, nawet i topora się nie lękają. Cały naród niemiecki samego Boga się nie lęka. Pyszałki i barbarzyńcy, Judasze, a nie chrześcijanie. Tfu! — Witold siarczyście splunął im pod nogi, a głos miał grzmiący, przenikliwy.
Na to ozwał się najśmielszy z nich:
— Poganin, choćby i każdej wiosny się chrzcił i ewangelizował, zawżdy nim pozostanie!
Tego książę zdzierżyć już nie mógł, a i dziwić się mu niepodobna, gdyż o tym, że nawrócenie na chrześcijaństwo obu władców, tyle warte co zeszłoroczny śnieg, cała Europa grzmiała, gdy przez owych Szpitalników – wielce tedy już osłabionych i nie tak władczych, jak wcześniej – podjudzana była.
— Módlcie się, gdyż na Sąd Boży się udajecie! Ściąć ich! — warknął w furii, po czym usta zagryzł do krwi i dłoń na rękojeści miecza z taką siłą zamknął, iż zdobienie jej, w skórę mu się wbiło.
Na darmo Mikołaj upraszał go, by zaniechał rozkazu. Na darmo sam kapelan straszył Boską Karą. Nawet i nawoływania króla nic nie dały. Wyrok został wydany – trzy krzyżackie głowy spadły dnia tego, w późny, zimny wieczór.
⸻
* * *
| Wawel |
Marjeta zatrzymała się przed kaplicą i pewnie nacisnęła na klamkę. Tuż obok niej stał niepozorny młodzieniec, niskiego wzrostu, o wielkich oczach i wąskich ustach. Raz po raz przecinał je uśmiech. Ni to wstydliwy, ni pochodzący z jego wesołej natury. Słowenka przytknęła kłykieć do ust i wejrzeniem kazała mu ostać przed wrotami. Usłużnie pochylił głowę.
Królowa klęczała przed Krucyfiksem. Zatopiona w modlitwie nawet nie zauważyła zielarki. Dopiero świst zawiasów skłonił Annę, by odwróciła głowę.
— Wybacz, pani. Masz gościa — szepnęła medyczka.
Sofia i Katarzyna pomogły Cylejce wstać z klęcznika. Zawietrzona królowa niedomagała. Dopiero co wczoraj zelżała ciepłota i ból gardła, a już dziś kazała się odziać i wyprowadzić na modlitwę do kaplicy.
— Zaproś go do mojej komnaty. Któż to? — Zwinęła palce w koszyczek, podkrążonymi oczami patrząc na Marjetę.
— Młodzian z miasta. Mówi, że ma ważne wieści. — Dygnęła zielarka i odeszła, by wykonać polecenie.
⸻
* * *
Chłopiec stał przy stole, ocierając jedną ciżmę o drugą. Patrzył na tapiserie i opony, podziwiał drobne malunki na ścianach i szkatuły w kredensie. Szczęk podwoi wystraszył go. Skurczył się i opadł spojrzeniem na buty.
— Witaj, chłopcze — podjęła królowa, krocząc po izbie. — Jestem Anna, a ciebie jak wołają?
Uśmiechnął się lekko. Jej głos był miły, choć jakaś ciężka nuta obcego akcentu wkradła się w kilka słów.
— Wasza najjaśniejszość — zaczął, nie podnosząc głowy. Naraz zacisnął usta, boć przypomniał sobie, że źle rzekł. — Najjaśniejsza pani, jam Bronko, syn chorążego. — Ukłonił się dwornie. Ćwiczył to pół nocy. — Piękne macie imię, wasza miłość. Wiecie, co znaczy?
Cylejka parsknęła śmiechem, lecz naraz przytknęła piąstkę do ust i siadła przy stole.
— Wasza, nasza, jasna, ciemna; kto by to wszystko zniósł, Bronku. Wystarczy „pani" lub „królowo". — Wskazała mu dłonią krzesło naprzeciw. — Cóż więc znaczy me imię?
Posłusznie zajął miejsce i położył czapkę na kolanach.
— Po hebrajsku: „pełna wdzięku i łaski", pani.
— Uczyli mnie tego w Cylii, chłopcze. Jesteś żakiem? Z czym przychodzisz? — zapytała, poprawiając rękawy sukni. Gestem palców kazała Zorze uchylić okiennicę. Znowuż oblał ją pot, gorąc jakiś.
— Byłem żakiem, lecz gdy ojciec poszedł na wojnę, musiałem zostać przy matce. Pędzę więc czas w domostwie. Przydałoby mi się zajęcie. Więc i znalazłem pewnego ważnego pana, co to mianuje się astrologiem. Kiesa u niego pusta i przysyła mnie do was, królowo, cobym zapytał, czy nie zechcecie go na dworze w roli swego doradcy — rozgadał się.
Królowa wstała, wspierając się o dłoń Sofii. Podeszła do okna, przy którym stał malutki mebel z kilkoma szufladami. Wysunęła jedną i wyjęła woreczek. W garść wzięła kilka monet i wręczyła chłopcu.
— Przekaż temu waszmości, by sporządził mi horoskop. Ma przyjść z nim osobiście, gdy skończy. A to dla ciebie. Podobasz mi się, Bronku. Przydasz się nam w tych ciężkich czasach — pochwaliła go, klepiąc po ramieniu. — Wesołkiem moim chcesz zostać?
Chłopiec wyskoczył z krzesła i padł jej do stóp, całując skrawek sukni.
— Tak wielki zaszczyt nawet mi się nie śnił, wasza naj... królowo!
— Wspaniale. Zatem pędź do astrologa i odwiedź matkę. Jutro przyjdziesz po jutrzni.
⸻
* * *
Anna spacerowała krużgankami, wyciągając szyję na dziedziniec i wypatrując jakichkolwiek wieści od króla. Sofia opierała dłonie na barierze i lekko uśmiechała się pod nosem, gdyż błazen nadworny Bronko groteskowe miny przywdziewał, podskakując przy tym to na lewej, to na prawej nodze, i hałasując zieloną czapką, obwieszoną trzema małymi dzwonkami. Starał się jak mógł, by rozpogodzić lica niewiast.
— Najjaśniejsza pani się uśmiechnie, bo nowinę mam — wypalił, krzyżując ręce na piersiach i doskakując do Anny, nerwowo zakładającej dłonie na biodra. — Mój nos wyczuwa dobre wieści — dodał pocieszająco, kierując źrenice tam, gdzie ona wpatrywać się poczęła.
Cylejka lekko uderzyła dłonią jeden z dzwonków na jego czapce. Znała go dopiero od kilku dni, a zdawało jej się, że urodzony jest, by sprawiać radość i rozrzedzać atmosferę.
— Taka ta twoja nowina? Masz i znikaj prędko — westchnęła, wrzucając mu do błazeńskiego stroju dwie monety.
— Wysoko cenicie moje dworowanie, pani — rzekł w podzięce i popędził w sobie tylko znanym kierunku.
Nagle w uszach niewiast, zadźwięczał tętent kopyt. Parsknięcie konia potoczyło się po dziedzińcu i stukot ciżm o kamienny gzyms pod krużgankami.
— Koniec z Krzyżakami! — wniebowzięty krzyk trefnisia dobiegł z drugiego końca balkonu. — Rozgromieni w pył!
Z drugiej strony nadchodził świst przyspieszonego oddechu nadciągającego truchtem gońca. Anna naraz przekręcać głowę zaczęła to w prawo, to w lewo, by zaraz potem, rękę na sercu położyć. Gdy podkomorzy Mikołaj Morawiec stanął przed nią, zaraz dłoń wyciągnęła, by list odebrać, który ku niej wydobył.
Trzęsącymi palcami przełamała pieczęć, czując kołatanie w piersiach i zimny pot napierający na jej czoło. Wydobrzała już, dzięki Janowi i Marjecie, ale nadal nie doszła do pełni sił. Szarpnięciem rozwinęła wiadomość i nerwowo powiodła szklistymi oczami po jej słowach.
— Mein Gott, endlich!* — w jej głosie wezbrała wielka radość, aż tchu złapać nie mogła i łez szczęścia powstrzymać. — Zwycięstwo! — Chwyciła połę sukni i szybkim krokiem ruszyła w stronę swoich komnat, pewnie ściskając list w drugiej dłoni.
Prędko pchnęła drzwi do pokoi, gdzie zastała Katarzynę i resztę fraucymeru. Widząc panią w takim stanie, naraz z zydlów się poderwały.
— Koniec wojny, moje damy. Najjaśniejszy pan donosi o wielkim zwycięstwie! — Pokazała im list i klasnęła w dłonie, obracając się lekko w miejscu.
Jeno Katarzyna potrafiła czytać, więc na głos treść wiadomości przedstawiła, a gdy skończyła, wszystkie dłonie złożyły i prawie chórem rzekły:
— Bogu niech będą dzięki!
Królowa na zmianę śmiała się i płakała ze szczęścia, czując, jakby wielki głaz, przygniatający jej wnętrze, spadł w otchłań. Nim oprzytomnieć zdążyła, rozkazała wielkie nabożeństwa odprawiać w każdych kościołach Krakowa i wszystkim mieszkańcom uroczyście wieść tę ogłosić. Pospólstwo, cechy i lud, w wielkiej radości palili pochodnie i ogniska, a blask tak intensywny bił z podwawelskiego grodu, jakby środek dnia nad nim zawisnął.
Arcybiskup Kurowski zawitał do jej komnat po cenie. Wkroczył niepewnie, zamiatając długą szatą. Cień jego rzucał wielkie kształty na ściany. Królowa uniosła głowę znad księgi, wodząc dłonią po płacie pergaminu.
— Kraków już wie o zwycięstwie, eminencjo? — Wstążką zaznaczyła miejsce w woluminie.
Spojrzał na Sofię i Katarzynę, które siedziały po bokach Anny z tamborkami w dłoniach. Naraz wstały i odeszły w cień wnęki. Zora schowała się za oponą przy podwojach. Patrzyła znad stelaża na plecy Kurowskiego.
— Przychodzę do ciebie, pani, jako wikariusz Królestwa. Pomówić nam trzeba o rozkazach, które poczyniłaś — powiedział, krzyżując nadgarstki na brzuchu. — Ostateczne decyzje w sprawach Korony, najjaśniejszy pan mnie pozostawił. Skąd pomysł, by...
— Arcybiskupie, wiem, że chcieliście być spiritus movens sprawy rozgłoszenia naszego zwycięstwa, jednak was ubiegłam. Gdybyście nie zlekceważyli mnie tedy, inna by była rozmowa. — Zamknęła księgę, ostentacyjnie trzaskając okładką. — Władca może być tylko jeden i jest nim mój mąż, król Władysław. Wojna skończona, wasze namiestnictwo dobiega końca. A ja, jako królowa małżonka, wydałam jeno drobne, pokierowane radością rozkazy, które bez szemrania wykonano.
Mikołaj chrząknął i zbliżył się do stołu tak, że od Cylejki dzieliły go tylko trzy łokcie. Kotarka zaszumiała, stukot ciżm dworek objął jego uszy. Wszystkie wychyliły się zza wnęki, prezentując w mroku swe pełne niedowierzania lica.
— Liczy się to, co przypieczętował król Władysław. — Skłonił się. — Póki nie minie mój czas jako namiestnika, póty jesteście pod moją opieką, pani. Wojna jeszcze się nie skończyła.
— Wdzięczna wam jestem za wszystko. I nie żywię urazy. Skończmy dyskusję i radujmy się zwycięstwem. Zapraszam jutro na ucztę, arcybiskupie. Czy teraz jesteście kontent? — Spojrzała na niego.
— Nie śmiem odmówić. — Uśmiechnął się lekko.
⸻
* * *
Nim udała się na spoczynek, wyjęła list od króla ze szkatuły, by jeszcze raz go przeczytać. Odwinęła pergamin, wodząc wzrokiem po tekście:
„Najjaśniejsza Władczyni, Najwspanialsza małżonko! Obietnicy, którą złożyłem, dotrzymuję i pierwszy list nakazałem skreślić do Ciebie. Tuszę, że nie zamartwiałaś się nadto o wynik tej wojny, boć i Ty też coś mi obiecałaś. Zwyciężyliśmy. Nim jednak do tego doszło, sprawy przybierały różny obrót. Dnia trzeciego, w dzień Święta Apostołów, wielki mistrz wraz ze wszystkimi swymi siłami do nas się przybliżył. A gdyśmy już czas jakiś nawzajem się sobie przypatrywali, mistrz krzyżacki i marszałek nam i najjaśniejszemu panu Witoldowi, naszemu najdroższemu bratu, przesłali dwa miecze z następującym posłaniem: Wiedzcie wy, królu oraz Witoldzie, że w tej właśnie godzinie bitwę z wami toczyć będziemy, a owe dwa miecze ku ratunkowi waszemu wam przesyłamy..."**.
Zasnęła z uśmiechem na ustach, drażniona sennymi marami, w których o wielkiej wygranej dowie się cały świat.
* Mein Gott, endlich! – Mój Boże, nareszcie! (niem.).
** Fragmenty: Najjaśniejsza Władczyni, Najwspanialsza małżonko! oraz Dnia trzeciego, w dzień Święta Apostołów, wielki mistrz wraz ze wszystkimi swymi siłami do nas się przybliżył. A gdyśmy już czas jakiś nawzajem się sobie przypatrywali, mistrz krzyżacki i marszałek nam i najjaśniejszemu panu Witoldowi, naszemu najdroższemu bratu, przesłali dwa miecze z następującym posłaniem: Wiedzcie wy, królu oraz Witoldzie, że w tej właśnie godzinie bitwę z wami toczyć będziemy, a owe dwa miecze ku ratunkowi waszemu wam przesyłamy..." pochodzą z autentycznego listu króla do Anny.
⸻
* * *
Kilka dni później królowa jak zwykle uczestniczyła w porannym nabożeństwie. Jadwiga kręciła się niespokojnie, nie pozwalając Annie skupić myśli. Bardzo korciło ją, by ze stalli wybiec i przypatrywać się jednej chorągwi, którą podkomorzy wraz z listem przywiózł. Znajdowała się ona w największej sali zamkowej, gdzie poselstwa przyjmowano i król na audiencję prosił.
Jednak królewnie niedane jeszcze było obejrzeć owego łupu, toteż ciągle wymuszała to na matce w czasie mszy. Pewnikiem sługi rozpowiadały o tym po kątach, a pojętne dziecko musiało, co nieco posłyszeć. Cóż więc Cylejka mogła uczynić w obliczu próśb swej ukochanej córki? Gdy jeno biskup pobłogosławił zebranych i zakończył uroczystość, złapała dziecko za rękę i poprowadziła do auli.
Dzień był deszczowy i chmurny, toteż wzdłuż korytarza w murze, więcej pochodni umiejscowiono, by mrok rozświetlić. Jagiellonka podskakiwała wesoło, ciągnąc matkę za sobą i uśmiechając się szczerze. Nim jednak zdążyły przed ową komnatą się znaleźć, uprzedził je arcybiskup Mikołaj Kurowski, by niezwłocznie powiadomić o czymś Piastównę.
— Wybaczcie, królowo, lecz sprawa zwłoki niecierpiąca — oznajmił, patrząc się na nią śmiałym wzrokiem.
Od razu jej się to nie spodobało.
— Stało się co złego?! Nie daj Boże... — ostatnie zdanie bardziej do siebie wyszeptała, albowiem strach ją chwycił, iż wieści, jakie trwożne od króla mogły nadejść.
Duchowny cmoknął i uspokoił panią:
— Nie, nie. Jeno jeńcy, których jego wysokość przysłał, właśnie do Krakowa zjechali.
Prędko oddała córkę pod kuratelę Stanisławy, a sama udała się na dziedziniec, by obejrzeć to zamieszanie i oczami objąć, ilu krzyżackich uciekinierów udało się wyłapać. Wielce rada była, że nie wszyscy czmychnęli i w głębi duszy liczyła na to, że srogą nauczkę dostaną, gdyż jej serce jeno tych pyszałków skore było nienawidzić. Do innych bowiem, nigdy takiego uczucia nie była w stanie wykrzesać z siebie.
Stała teraz otoczona strażą, u boku Mikołaja Kurowskiego. Powiodła wzrokiem po mężczyznach, wylewających się przed bramami.
Jej bystre oko wnet wypatrzyło pazia — Konrada z Oleśnicy, który jej wiernym sługą był, zastępując niejakiego Jakuba z Kobylan, który podobnież w lwowskiej wieży został umieszczony, za zamach na króla i niesłuszne pomówienia, jakoby z Piastówną legnął. Naszły ją te wszystkie wspomnienia, hańba, jaką ją okryto, którą musiała sama dzielić i aż zaczerwieniła się w złości i goryczy.
— Nic nie rzekniecie, miłościwa pani? — Drażniący głos arcybiskupa wyrwał ją z zamyślenia.
Nawet nie raczyła spojrzeć w jego stronę, gdy usta już gotową odpowiedź mu wyłożyły:
— Zdaje się na waszą radę, wikariuszu. Nie po to jestem królową Polski, by językiem swoim uciskać i karać. Przeto nie wszyscy wierni byli idei tego chełpliwca Ulryka. Pod przymusem w jego chorągwi stanąć mogli — odburknęła, zniecierpliwiona na wzrok Mikołaja. — Niech jego eminencja czyni swą powinność — odcięła i zbierając poły sukni, ruszyła przed siebie w kierunku sędziego, rajcy, i kasztelana, stojących obok bramy.
— Miłościwa pani. — Skłonili się. — Donieść wam pragniemy, że jeńcy długo niepokoić miasta swą obecnością nie będą. Przeto na zamek tenczyński³ przeniesieni zostaną, królowo — rzekł Jan, uważnie patrząc na ciekawą owego widowiska Annę.
Zerknęła na milczącego Kurowskiego. Widać było, że zbiła go z pantałyku swą przemową. Oparła łokcie na pasie, który ściskał jej biodra i splotła dłonie, mówiąc:
— Czy są tu jacyś uciśnieni i niesłusznie ukarani więzieniem? Jeśli tak, zmniejszycie im wyrok. Dla reszty nie miejcie litości.
Z wielkim zdumieniem zerknęli nań niemal jednocześnie, po czym ponownie Jan przemówił:
— Wiecie, miłościwa pani, że jeńców zabijać niepodobna.
Cylejka na chwilę zacisnęła usta i rozejrzała się dookoła.
— Wiem, waść. Przeto mi jeno o srogie traktowanie się rozchodziło — uświadomiła go, wprawiając mężczyzn w lekkie osłupienie.
³ Chodzi o zamek Tenczyn w Rudnie.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier | 22 lipca 1410 |
Król przebywał w sali obrad wraz ze swymi doradcami, znudzonymi wysłuchiwaniem jego kolejnych knowań, dotyczących zdobycia tronu rzymskiego. Zygmunt był tak pewny swego, że z wielkim uniesieniem, wręcz podnieceniem w głosie, rozprawiał o stronnictwie, które władzę przejąć mu pozwoli. Jednak unikał wspominania o Jodoku Luksemburskim, który także chrapkę miał na koronę ziem owych. Nie szczędził za to słów potępienia na brata przyrodniego, Wacława, który w pijaństwie swym coraz bardziej się staczając, dowiedziawszy o planach Zygmunta, pewnikiem pianę wściekłości z ust toczył i wyklinał go.
— Sprawa rzymska, póki co, zamknięta. — Luksemburczyk skończył wreszcie pluć o swych ambicjach, siadając wygodnie na krześle. Do tej pory bowiem krążył, jak lew polujący na łanię, po komnacie, gestykulując i w pięknej mowie o tronie rzymskim prawiąc. — Ad rem, panowie, ad rem⁴ — rzekł, złączając palce, a łokcie o brzegi krzesła opierając. — Jak się mają sprawy polsko-krzyżackie? Czy wiadomości jakieś do uszu waszych dotarły? — Zmierzył możnych ciekawskim spojrzeniem.
Jan z Gary odchrząknął i wychyliwszy się lekko, by królowi w oczy spoglądnąć, odparł:
— Słuchy nas dobiegły, iż pan Wagu z wieściami ruszył do Królestwa, majestacie.
Luksemburczyk oparł skroń o lewą dłoń, prawą niespokojnie uderzając o podłokietnik.
— Przecie miał z wojskiem u granicy czekać, by w każdej chwili być gotowym do wkroczenia na ziemie Korony — żachnął się. — Nic do końca doprowadzić niepodobna, z tymi durniami — mruknął, ale bezgłośnie wręcz. Usłyszał go jeno Imre, uśmiechając się pod nosem.
Szmer się potoczył po komnacie, na co on cmoknął pod nosem i założył lewą nogę na prawą. Lekko nachylił się nad stołem i sięgnął po jabłko, by chwilę obracać je w uścisku, po czym delikatnie podrzucił je do góry i łapiąc w locie, przemówił:
— Poczekamy zatem na jego przybycie. Teraz sprawę sojuszu z Habsburgami, należy nam się omówić.
Wtem wrota podwoi się otworzyły i sługa zapowiedział przybycie posła od Ścibora. Kiedy jeno próg sali przekroczył i skłonił się, Zygmunt wstał z krzesła, gdyż z oblicza mężczyzny złe wieści wyczytał. Notariusz wziął od gońca zwinięty pergamin i rozłożywszy go, podał królowi.
Ten niespokojnie odszedł kilka kroków od stołu i czytać powziął. Z każdą mijającą chwilą, oczy jego robiły się coraz węższe, wściekłością – toczącą tylko wnętrze – zachodząc. Silne palce, przerwały bok listu. Szczęki zacisnął, zwinął wiadomość w drugiej dłoni i mierząc panów złowrogim spojrzeniem, oznajmił sucho:
— Korona Polski świętuje zwycięstwo. — Od niechcenia rzucił pergamin przed siebie i położywszy prawą dłoń na biodrze, lewą począł skubać brodę i krzywić się. — Pohaniec Jagiełło i kuzyn jego Witold, podnieśli rękę na chrześcijan — ważył słowa by alchemik przepis na złoto. — Nie udało nam się zamieszać w ich unii.
Naraz jego wzrok powędrował na jabłko, które uprzednio na stół odłożył. Chwycił je w dłoń i patrząc nań przez moment, ścisnął z impetem.
— Poganie i ich pomocnicy⁵ — podsumował kpiącym tonem, uderzając owocem o blat i zamaszystym krokiem wychodząc z sali. — Niech ich piekło pochłonie — warknął pod nosem, a palce jego, które w pięści zaciskał, pobladły z taką intensywnością, jakby w mące je zatopił.
Barbara wyskoczyła zza kolumny i złapała Zygmunta za nadgarstek, ciągnąc go do swojej komnaty. Drzwi trzasnęły za nimi, a Luksemburczyk wyrwał się z uścisku i otrzepawszy rękaw kaftana, rzekł:
— Jakim prawem mnie ciągasz, kobieto, na oczach sług? — Zagryzł dolną wargę i spojrzał na nią ze złością.
— Nie wyolbrzymiaj, Zygmuncie. I zostaw wreszcie sprawy Jagiełły. Siła ci potrzebna teraz i opanowanie — pouczyła go.
Chwycił ją za ramiona i wyraźnie zbity z tropu, delikatnie usadził na krześle. Sam natomiast obszedł alkierz kilka razy, na zmianę skubiąc brodę i przeczesując włosy.
— Jestem spokojny i nie martw się o moją siłę. Kiedy połączymy się z Habsburgami, tedy wszystko pójdzie po mojej myśli.
Cylejka nerwowo postukała piąstką w blat stołu.
— Chyba nie myślisz o spowinowaceniu się z nimi przy pomocy naszej córki? — zapytała podejrzliwie.
— Jedynej córki, Barbaro. Owszem, zaręczyny Elżbiety z Albrechtem pozwolą nam zabezpieczyć interesy. — Usiadł przy stole, sięgając po kilka obranych orzechów. — Nie patrz tak na mnie. To dla dobra mojego jedynego dziecka.
Fuknęła urażona i odwróciła od niego wejrzenie.
— Moja córka to nie byle kto i nie wyjdzie za byle kogo — orzekła pewnie. — Poza tym, to jeszcze dziecko, nie ma nawet wiosny, a tu już kupczysz jej ręką.
— Nie zajmuj mi teraz głowy Habsburgiem i swoją niechęcią do niego. Mam ważniejsze sprawy od frasunków matrymonialnych. No, wracaj do Elżbietki, pomówimy później. — Drasnął palcem jej zaczerwione lico i ucałował przelotnie w usta.
— Pozwól mi doradzić w tej kwestii, mężu. Nie będziesz żałował — drążyła dalej, ujmując jego policzek. — Nie pozbawiajmy naszej pociechy dzieciństwa. Przecież świata poza nią nie widzisz. Naprawdę oddasz ją Albrechtowi? — Patrzyła mu w oczy tęczówkami pełnymi pasji i prośby.
— Na razie jeno rozważam jego kandydaturę. Nie dostanie Elżbiety, póki ta nie dorośnie i zanim on nie pokaże, że wart mej córki. A teraz idź już, miła, boć muszę skupić myśli. — Ucałował ją w czoło, na co Barbara uśmiechnęła się kontenta z odpowiedzi.
Miała jeszcze czas, by pokrzyżować Zygmuntowi plany. Na odchodne niespodziewanie musnęła jego usta, przyzywając go wejrzeniem. Nie namyślał się długo. Zapomniał nawet, co chciał rozważać w samotności.
⁴ Do rzeczy (łac.).
⁵ „Poganie i ich pomocnicy" to autentyczne słowa wypowiedziane przez Zygmunta, na wieść o zwycięstwie Polski i Litwy pod Grunwaldem.
⸻
* * *
| Malbork |
Nim wielka armia stanęła pod murami Malborka, poddały się Jagielle liczne zamki. A wśród tej zawieruchy wieści przyszły do króla, że w Malborku wielka trwoga i strach przez oddziałami Korony. Teraz jednak wszystek zdawało się zmienić.
Zdobycie tak doskonale skonstruowanej twierdzy wydawało się niemożliwym. Od kilku dni oblegana, nadal tkwiła w całości i skrywała kilkunastu Szpitalników. Zgromadziwszy zapasy żywności i broń, siedzieli tam, jak szczury – o czym na każdym kroku pan z Brzezia raczył wspominać – i czekali, aż polsko-litewskie oddziały dadzą za wygraną. Jagiełło jednak zdawał się wierzyć w to, że w końcu tamtym skończą się zgromadzone inwentarze. Wtedy wyjścia nie będą mieli i na kolanach błagać im pozostanie o to, by król przy życiu ich zachował i zamek zajął.
— Może im czym zagrozimy? Klątwą jaką, na przykład... — zapytał Szafraniec, chodząc po namiocie i przeczesując swoje lekko siwawe włosy. — Pospólstwo elbląskie i cechowi, sami zamek tamten oblegli i waszej wysokości władzę nad nim proponowali. Ludzi by można przekupić, coby się dostali do tej przeklętej twierdzy i jakoś Krzyżaków wywabili — myślał głośno, a Oleśnicki, marszałek i Trąba, patrzyli na niego jak na głupca. Przeto to, o czym prawił, sensu żadnego nie miało.
Naraz król ręką niespokojnie zamachał, jakby chciał go uspokoić i wstał z krzesła, by kości rozprostować. Narada się przedłużała, a nadal nic nie udało im się ustalić. Pospacerował chwilę, ramiona skurczył i znowuż usiadł, mówiąc:
— Bombardy przygotowane? To nasza ostatnia szansa, panowie. Jeśli nie uda się obalić fortecy, będziemy musieli pogodzić się z porażką.
— Racja, majestacie — przyklasnął mu Oleśnicki. — Jeno patrzeć, jak Luksemburczyk w furii, od południa na nas najedzie. Nie daj Bóg, nie daj Bóg! — przeżegnał się prędko.
Mikołaj pokiwał głową i wykrzywił usta, na samo wspomnienie znienawidzonego Niemca, który już się, jak mawiali, bezprawnie królem rzymskim tytułował.
— Pewnikiem wieści o zwycięstwie Królestwa, dobiegły już do jego uszu. Kto wie, co znowuż uknuje, w akcie zemsty — skwitował, jakby prorokiem jakim był, a nie jeno kanonikiem.
W samo południe, do obozu króla przyszedł tajemniczy człek, niechcący swej tożsamości zdradzić, jeno sprawę wagi koronnej przed obliczem króla przedstawić. Upraszał strażników o audiencję, a gdy to nie poskutkowało, z polskimi panami się rozmówił. Koniec końców, na stanięcie przed obliczem Litwina, wyrazili oni zgodę i tak oto teraz, wielki plan, waść ten przedstawić powziął:
— Wiecie, majestacie, że nie wszyscy, co są po stronie wroga, twoimi nieprzyjaciółmi się mianują. Dlatego jam przybył, by pomóc waszej miłości, gdyż wiem, że pod waszą ręką lepiej mi będzie. — Powiódł spojrzenie na sposępniałych panów, którzy spisek w tym wszystkim wyczuwali i wgapiali się nań podejrzliwie. — Do rzeczy, panie, przejdę od razu. Znam ja zamek ten jak własną sakwę, toteż wiem, jak winniście bombardy ustawić, by twierdzę ową zdobyć.
Jagiełło na te słowa rozbudził się, niespokojnie na krześle poruszył i gestem ręki dał mu znak, by nie przerywał, jeno od razu wszystek wyrzekł.
— Tak... Należy wystrzał skierować na salę kolumnową. Jeśli pozwolicie, panie, to przed namiot wyjdźmy, a ja pokażę.
— Jeśli naprawdę wasze zamiary są czyste, nagrodę sowitą otrzymasz — rzekł król i wstał, pokazując mu drogę do wyjścia.
Szpieg kontynuował rozprawiać o tym, jakim planem król miałby się posłużyć, by zdobyć zamek. Rękę prawą wyciągnął i wskazał na lewe skrzydło twierdzy, tak prawiąc:
— Widzicie, majestacie? Tam, gdzie mur się łączy z brzegiem okiennicy. To tam walić należy. — Zerknął na Jagiełłę, a upewniwszy się, że Litwin pojmuje, naraz wzrok odwrócił w stronę malborskiej fortecy i dodał: — To jest letni refektarz Krzyżaków, gdzie jeno jedna kolumna sklepienie podtrzymuje. Jeśli bombarda wystrzeli prosto w nią, siła po waszej stronie, panie.
Król nie miał już nic do stracenia. Pomysł ów wydawał mu się wiarygodny i doskonały zarazem.
— Dobrze, waść. Jeno, co nam z tego, gdy kolumna runie, skoro Krzyżacy pewnikiem kanałami uciekną lub w drugiej części cytadeli się pochowają, widząc, że działa kierujemy na ich zamek — żachnął się lekko i założył włosy za uszy.
Informator uśmiechnął się.
— Czas mi wracać do komtura, panie. Lecz nim odejdę, rzeknę jeszcze ostatnie słowa — powiedział. — Bracia zbierają się w owej auli na narady. Jeśli jeno dane mi będzie się dowiedzieć, kiedy będą się na nią zmawiać, natychmiast was poinformuję, majestacie. Wypatrujcie karmazynowej flagi i gotujcie bombardę. — Szybko skłonił się i już go nie było.
⸻
* * *
| Zamek w Malborku |
Heinrich von Plauen rwał kędziory z głowy, siedząc na ławie i twarz w dłoniach topiąc. Modlił się, jak w amoku szaleństwa, poruszając wargami, z których raz po raz, wydobywało się głośne westchnięcie. Szarpał palcami włosy i drapał się po czuprynie, jakby robactwo jakie toczyło mu skórę na czaszce.
— Czcigodny komturze, listy właśnie ruszyły z posłami — oznajmił, niski urzędem Krzyżak, z szacunkiem chyląc czoło.
Na te słowa, przyszły wielki mistrz, głowę zadarł i przywołał się do porządku, kładąc dłonie na kolanach.
— Dobrze. Zbierz braci na naradę — polecił i wstawszy, znak krzyża poczynił przed wizerunkiem Najświętszej Marii Panny, przyklękując szybko i ponownie podnosząc się, by przejść do drugiej auli.
Letni refektarz malborskiej twierdzy, skąpany był w mroku, albowiem nie palono jeszcze świec, aby zapasy oszczędzać. Mimo iż okiennice mogły wpuścić wystarczającą ilość światła, szczelnie je zasłoniętą ciężkimi płachtami. W komnacie stał tylko wielki stół, otoczony krzesłami oraz duży kredens, na jakim spoczywało kilka starych ksiąg, inkaust i pięć gęsich piór.
Plauen wszedł do środka i zmarszczył nos, chłonąc woń stęchlizny wydobywającej się z prowizorycznych zasłon. Chyżo podszedł do swego miejsca i zasiadł, oczekując na pozostałych braci. Słyszał szuranie ich ciżm o kamienną posadzkę i długie, przejmujące burczenie na zewnątrz twierdzy.
„Pewnikiem szykują bombardy" – przemknęło mu przez głowę. – „Choćby i dookoła je ustawili, marne ich nadzieje".
⸻
* * *
| Miejsce stacjonowania rycerzy polsko-litewskich pod Malborkiem |
| Kilka chwil później |
Bombarda, którą król nakazał ustawić, tak jak mu szpieg polecił, gotowała się do wystrzału. Puszkarz próbował wycelować lufę, z której wytoczyć się miał podpalony lont, mrużąc prawe oko, a lewą ręką napierając na konstrukcję, by odpowiednio ją ustawić. Nie był to wielki oręż, gdyż sięgał mężczyźnie do łokcia, gdy ten rozprostował ciało i upewniwszy, że dobrze wykonał zadanie, pokiwał głową.
Król z kolei, chodził niespokojnie obok niego, ręce za plecami trzymając i ciężko uderzając ciżmami o ziemię. Raz po raz zatrzymywał się i patrzył wyczekująco w stronę cytadeli, oczekując na znak owego szpiega. Naraz, między wieżami, zamajaczyła mu czerwona chusta i w mgnieniu oka, zniknęła z pola widzenia. Władca, ożywiwszy się, rozporządził puszkarza do szykowania ataku. Tamten umiejscowił lont z lufie i prowizorycznym zapalnikiem, uruchomił oręż do ataku.
Huk ogłuszył ludzi, załopotał między ich głowami, wdarł się w małżowiny i runął w murze refektarz cytadeli. Nie wiedziano jednak, z jakim skutkiem.
Bracia poderwali się z krzeseł, przewracając je za sobą, co wielki rumor wydało. Oto ogromna kula rozsadziła ścianę i przecięła wnętrze komnaty, uderzając z hukiem w kominek. Heinrich padł na kolana – gdyż nad paleniskiem, wielki, drewniany krzyż wisiał – i zawył głośno w modlitwie do Pana. Reszta zakonników, poszła w jego ślady i wzniosłe modły odprawili, splatając trzęsące się dłonie i głośno oddychając przez drżące usta.
— Oto odpowiedź Najwyższego! Udaremnił od ucisk na chrześcijańskich rycerzy! — obwieścił Plauen, podnosząc się z klęczek i niepewnie zbliżając do krucyfiksu.
Przeto zdało mu się, że Chrystus nań wiszący, uronił łzę, a jego martwe oczy skierowane są na wyłom w gzymsie.
— Te Deum laudamus! — krzyknęli rycerze, uderzając prawymi dłońmi w piersi.
⸻
* * *
| Wawel | Sierpień 1410 |
Astrolog Mikołaj rozłożył przed Anną płat wielkiego pergaminu ze starannie nakreślonym gwiazdozbiorem i koniunkcjami planet. Królowa niewiele z tego rozumiała.
— I co widzisz, jaka przyszłość czeka to Królestwo? — zapytała, prawie szepcząc.
— Chwała wielka za wiele lat, radość i tryumf. Dynastia będzie trwać. — Kreślił patykiem po rysunkach. — Pojawi się Hippocentaurus. On uratuje Koronę. — Zastygł nagle, szarpiąc sobie brodę, jakby doprowadzał się do porządku.
— Co z moją córką? Ten Hippocentaurus... Kim jest? — dopytywała Cylejka.
Mikołaj zmarkotniał, uciekł wzrokiem w bok. Chrząknął, jakby coś utknęło mu w gardle.
— Pół człowiek, półkoń. A ta Korona... Połowa korony i czerwony orzeł towarzyszą królewnie. — Położył otwartą dłoń na szkicu. — Niezbadane są wyroki boskie.
Anna przytknęła palce do skroni, namyślając się.
— Możesz odejść. Wezwę cię, gdy król wróci — poleciła.
⸻
* * *
Ochmistrz dworu królowej, stanął przed nią gotowy na rozmowę. Anna tymczasem siedziała na krześle przy oknie i uderzała palcami o podłokietnik, patrząc badawczo na mężczyznę.
— Pragnę wyprawić wielką ucztę — oznajmiła, wstając i podchodząc bliżej niego. — Cały Wawel winien świętować zwycięstwo. Grajkowie, teatrum... — Gestykulowała rękami, wyliczając wszystkie zabawy na kłykciach. — Mój błazen, Bronko, zna się na biesiadach jak nikt. Weźmiesz go do pomocy. — Klasnęła w dłonie i odwróciwszy się, wzięła do ręki pergamin z jakimiś zapisami.
— Jak sobie życzysz, miłościwa pani. Dziękuję za zaufanie. — Nieznacznie skłonił głowę, po czym powiódł oczami na dokument, który mu podała.
— To lista potraw, jakie winny pojawić się na uczcie — wyjaśniła Anna, zerkając na minę ochmistrza.
Zamruczał coś pod nosem, pokręcił głową, choć lekko jeno, by Cylejka nie zauważyła i schował pergamin za pazuchę.
— Miłościwa pani. — Podskarbi wszedł do antykamery, składając lekki ukłon. — Wieści niepokojące od króla.
Piastówna nieznacznie zmarszczyła brwi i gestem głowy kazała odejść ochmistrzowi.
— Mówcie prędko — ponagliła Tomasza, nalewając sobie ziół do kielicha.
— Źle się dzieje, pani. Malbork oblegany, ale zdobyć tej twierdzy niepodobna. A i od południa wiadomości coraz gorsze. — Machnął ręką na znak bezsilności.
Upiła odrobinę naparu i westchnąwszy, odłożyła puchar na stół, siadając na krześle obok.
— Król Węgier podobnież przychylny był mej prośbie i kupców puścił wolno. Co więc jeszcze się wydarzyło? — Nie dało się zignorować podejrzliwości w Annowym głosie.
Tedy dopiero podskarbi uświadomił sobie, że królowa o niczym nie wie, ale było za późno. Nie bacząc więc na nic, odpowiedział:
— Luksemburczyk zajęty wysuwaniem swej kandydatury na tron niemiecki, ale wojska jego bliżej przesuwają się ku naszym granicom, wasza miłość.
Uderzona tymi słowy, poderwała się z fotela.
— Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?!
Tomasz nerwowo przebiegł wzrokiem po komnacie, ale język połknął i nic nie rzekł.
— Oh, Gott, hilf mir!¹ — rzuciła i złapawszy poły sukni, zamaszystym krokiem ruszyła w stronę podwoi.
Opustoszały korytarz gościł jeno jej dwóch halabardników, więc prędko udała się do kancelarii, gdzie liczyła zastać arcybiskupa Mikołaja. Gdy tylko pojawiła się w komnacie, naraz młody pisarz złożył ukłon i usunął się do wnęki. Kurowski z kolei odwrócił w jej stronę i odłożywszy jakiś dokument na blat, pochylił głowę, mówiąc:
— Pani. Czy wasza miłość wzburzona z krzyżackiego powodu? — Domyślał się bowiem, iż podskarbi Tomasz przekazał już Annie najnowsze wieści.
— Bynajmniej, biskupie. Dlaczegóż to nic nie rzekliście mi o tym, że armia Zygmunta nadal na południu Korony? — Przybliżyła się doń na odległość dwóch łokci i nieznacznie zagryzła usta w grymasie zdenerwowania.
— Ach, o to się rozchodzi. — Mikołaj złożył ręce jak do modlitwy i uciekł spojrzeniem za okno. — Król zakazał informować was, pani. Wszak nie godzi się zajmować niewieściej głowy wojną. — Odsunął się i podszedł do sekretarzyka, siadając przy nim.
— To jakaś kpina — zamruczała pod nosem i stanęła naprzeciwko arcybiskupa. — Niech wasza wielebność ma baczenie, że zwraca się do królowej Polski, żądającej wyjaśnień. Nie pozwolę na zniewagę... — przerwała, gdyż Kurowski podał jej jakiś świstek pergaminu.
Powiodła wzrokiem po karcie, mocniej ściskając jej brzegi i poczęła spacerować po kancelarii. Naraz jej oczy utkwiły w linijce tekstu, który na głos wyrzekła:
— „Złotem krzyżackim przekupiony, wysłał posiłki do Malborka, przez wojska polsko-litewskie obleganego i apel skierował do gdańszczan oraz rycerstwa Prus, by wierności Zakonowi dochowali". Nie mogę pojąć, co mu po tym wszystkim?
Arcybiskup pokiwał głową.
— Widzisz więc, pani, jak okrutna jest polityka, przed którą miłościwy król chce cię strzec — wyjaśnił smutnym głosem, gdy Anna odłożyła list na ławę i usiadła. Wtem wstał i podszedł doń, spoczywając obok. — I ja, w jego imieniu, również.
Drgnęła lekko i podniosła się, omiatając go trwożnym wzrokiem. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach.
— Nie uderzy... Zygmunt nie poważy się napaść na moje Królestwo. Stryj mi to obiecał.
— Hrabia pisał do was, pani?
— Kiedyś coś mi przyrzekł. My Cylejczycy dotrzymujemy obietnic.
¹ Boże, dopomóż mi (niem.).
⸻
* * *
Siły polsko-litewskie nie były przygotowane na osaczenie i zdobycie tej warownej twierdzy malborskiej. Tym bardziej że osłabione wielką bitwą, nie tylko straciły część sił, ale i zapał. Władysław jednak był po części rad, że przystąpili do oblężenia. Władza Zakonu trzymała się tylko w północno-wschodnim regionie Prus właściwych z Królewcem oraz na pojedynczych zamkach Pomorza Gdańskiego i ziemi chełmińskiej; także biskupi pruscy, w większości członkowie Zakonu, przeszli na stronę Jagiełły, uznając go za „pana i posiadacza ziem pruskich"*.
Z owego powodu, nadał im liczne uprawnienia terytorialne, samorządowe i swobody handlu z Królestwem, i Litwą. Panowie pruscy, widząc w Olgierdowiczu dobrego władcę, gotowi byli wesprzeć jego wojsko, lecz na nic to się zdało i oddziały Korony zmuszone były porzucić nadzieję na zdobycie cytadeli. Co więcej, i pomoc od księcia słupskiego – w zamian za którą otrzymał ów Bogusław, Bytów i Czarne – okazała się daremna.
Władysław rozprawiał w duchu o szykującej gadaninie polskich panów na temat swojej uległości. Nie było bowiem tajemnicą, że i pan Andrzej z Tęczyna przyczynił się do takiego obrotu sprawy. Jego wielka miłość do Anuli Gorajskiej popychała go do gorliwości w odwodzeniu króla od dalszego oblężenia. Zawsze będą coś na mnie gadać, skwitował w myślach Jagiełło.
Nim jednak zdecydował się wycofać i zaniechać dalszego oblegania Malborka, Witold pierwszy opuścił to miejsce i wraz z wojskiem – pod eskortą kilku polskich chorągwi – udał się na Litwę. Jagiełło zebrał swoich rycerzy, i zawrócił kilka dni później.
* Fragment książki: Marian Biskup "Wojny Polski z Zakonem Krzyżackim 1308-1521" s. 100-101.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier |
Pierwsze jesienne promienie słońca, okalały królewski ogród, w którym spacerowała Barbara z Cvetą, Livią i nową dwórką Vilmą. Dzień był ciepły, choć lekkie podmuchy wiatru, przeszywały Cylejkę delikatnym dreszczem. Z zadowoleniem kroczyła wąskimi alejkami i chłonęła zapach wrzosów i szałwii.
— Gdzie jest sadownik? Czyżby zapomniał przygotować dla mnie ziół do suszenia? — zapytała, wyciągając szyję w poszukiwaniu Todora.
Niewiasty spojrzały na siebie i wzruszyły ramionami.
— Trzeba go pogonić, pani. Wszak to najlepszy czas na zbieranie szałwii, której potrzebujesz do przyciemnienia włosów — skwitowała Cveta i chwyciwszy poły sukni, udała się w stronę niewielkiej piwniczki przy ogrodach, gdzie ów sadownik często przesiadywał.
— Skandal, by królowa czekać musiała. — Oburzona Barbara, uniosła dumnie głowę, odrzucając na plecy długie, płowe włosy spięte od góry złotym grzebieniem. — Niech no jeno Zygmunt opuści w końcu zamek. Tedy zaprowadzę swoje porządki — obiecała hardo, a widząc zgarbionego Todora, mocno ścisnęła splecione palce.
— Wybaczcie, wybaczcie, miłościwa pani, lecz medyk... — zaczął się kajać.
— Nie tłumacz się, jeno szałwię naszykuj — przerwała mu Vilma i gestem ręki wskazała grządki.
Mężczyzna pokiwał głową i wyciągając zza brązowego pasa nóż, pochylił się nad zagonkiem ziół. Naraz, na końcu alejki zamajaczył niewiastom sługa Zygmunta, biegnący w ich stronę.
— Co się znowuż stało? — mruknęła Barbara do siebie, idąc mu naprzeciw.
— Miłościwa pani. — Skłonił głowę, a głos nawet mu się nie zasapał, gdyż przyzwyczajony był do bieganiny, w którą Luksemburczyk wpędzał go kilka razy dziennie. — Królewna Elżbieta zachorzała nagle. Król twierdzi, że to spisek i nakazuje wam natychmiast wrócić do komnat.
Cylejka pobladła i przyłożyła dłoń do zimnego policzka.
— Ach, Zygmuncie — sarknęła pod nosem i złapawszy poły sukni, ruszyła w kierunku zamku.
Wiedziała bowiem, że ostatnimi czasy mąż jej popadł w pewnego rodzaju przesadę, węsząc wszędzie zdradę i knucie. Codziennie oburzał się, że Jodok rywalizuje wraz z nim o koronę Rzymu i obawy nim targały, że zechce pozbyć się konkurenta przez cichych zabójców. Na samą myśl, w duchu się zaśmiała, gdyż to prędzej kuzyn jego winien obawiać się spisków ze strony węgierskiego władcy.
Teraz jednak gra toczyła się nie tylko o tron, ale i o sojusz z Habsburgami, dzięki któremu monarszy stolec w Akwizgranie, Zygmunt miał wręcz pewny. Jednak jeno dlatego, że gdy mała Elżbieta osiągnie lata sprawne, wyda ją za Albrechta – zaręczyny miały odbyć się przyszłej wiosny.
⸻
* * *
| Inowrocław | Początek października 1410 |
Po tym, jak król zrezygnował z oblegania Malborka, wojska polskie zdobyły zamek w Radzyniu Chełmińskim, a następnie, po przeprawie armii przez Drwęcę, zdecydował się puścić część rycerzy do domów.
Teraz na zamku inowrocławskim, nakazał wyprawić wielką ucztę, na którą mieli zostać przyprowadzeni ważniejsi jeńcy wojenni. Sam natomiast zasiadał na wieczerzy zamyślony, w towarzystwie Trąby i marszałka. Zbigniewowi w głowie się nie mieścił owy zamysł władcy, by ci, co przeciw Koronie walczyli, raczyli się teraz najlepszym jadłem i jeszcze obsługiwani byli przez polskich ludzi ze znaczących rodów. Trąba z kolei, doskonale rozumiał zamysł Litwina i nie omieszkał o tym wspomnieć, gdy podnosząc kielich z miodem, na moment zatrzymał rękę i odwróciwszy głowę w stronę króla, rzekł:
— Pamiętasz, panie, że jeszcze obiecane było, iż odwiedzisz najsłabszych po uczcie? Wszak nie ma lepszego sposobu na okazanie chrześcijańskiego miłosierdzia i tego, że racja co do wojny z Zakonem, po naszej jest stronie. — Upił napitek i odstawił kielich na stół, uśmiechając się dobrotliwie do zebranych.
— Mamy czas, Mikołaju. — Jagiełło nie uraczył go spojrzeniem, błądząc wzrokiem po auli. — Odwiedzimy nad ranem.
Kolejnego dnia po jutrzni, król nakazał Opanaszowi obejść wspólnie z władcą jeńców, umieszczonych na kwaterach i w karczmach w mieście. W wielkie zdziwienie wprawiło to łaziebnego, bowiem zazwyczaj nosa z komnat króla nie wyściubiał, chyba że wracali na Wawel. Tedy miał więcej sposobności, by opuścić zamek i odetchnąć od królewskich murów.
— Gdzie mnie tam plątać się, panie. Alkierz nie oporządzony, odzienie jeszcze w skrzyniach, a i trzeba mi iść do aptekarza. — Skrzywił się i sapnął pod nosem, jakby chcąc podkreślić, ile obowiązków na nim ciąży.
Jagiełło zaśmiał się i zapinając guzik na rękawie stroju, spojrzał nań, mówiąc:
— Wielceś umęczony, widzę. Przejdziesz się trochę, to przy okazji posłuchasz, co na mnie gadają. — Oczami dał znak, który tamten w lot pojął. — Nie ociągaj się i maszeruj — dodał z lekkim rozbawieniem.
— Of, of — sługa mruknął pod nosem. — Znowuż grzechy na siebie ściągnę, gdy będę opowiadał, co żem posłyszał — skwitował, wychodząc z komnaty.
Na korytarzu stał młody pacholik, który nająć się pragnął do służby u króla. Stracił bowiem rodzinę i sam na tym świecie się ostał, a że nie mógł nigdzie miejsca znaleźć, liczył na to, że Władysław w swojej dobroci przyjmie go do jakiej pracy. Poprzedniego dnia rzekł mu, by o świcie się zjawił, więc tak oto czternastoletni Paszko tkwił teraz w holu jak zaklęty i jeno widząc króla, odwagi starczyło mu na to, by ukłon złożyć.
— Miłościwy panie.
Jagiełło zerknął na niego i zmrużył oczy, próbując sobie coś przypomnieć. Naraz wycelował weń palec i zapytał:
— To tyś szukał posady jakiej przy królewskim boku?
— Tak, wasza miłość. Jam Paszko. Prawiłem już, że znam się na stolarce, ale i konie mogę oporządzać — zaproponował.
Opanasz przewrócił oczami i wlepił weń podejrzliwy wyraz oblicza.
„Jeszcze i on tu teraz potrzebny, jak wrzód na ranie" – pomyślał z przekąsem.
— Pójdziesz z nami jeńców odwiedzić. Jeno pierwej znajdziecie z Opanaszem cyrulika.
Młodzian szczerze się uradował, ale patrząc na łaziebnego, kręcącego głową i miny pod nosem strojącego, naraz poczuł się dziwnie. Nie dał jednak tego po sobie poznać, jeno zrobił, co król kazał i kroczył teraz za jego wiernym sługą, który tak szybko pędził truchtem przed siebie, jakby pachołka zgubić chciał.
— Zaczekajcie, panie — upraszał Paszko, dysząc.
— Tak żeś się na dwór pchał, to wiedz, jaka to ciężka praca. Ja już od trzydziestu wiosen miłościwemu królowi służę, ale ty ze swoim zapałem, to nie wiem doprawdy, czy jeden dzień wytrzymasz — odgryzł mu, udając zmartwionego.
Chłopak w końcu zdołał dotrzymać mu kroku, gdyż i Opanasz zwolnił, szukając kwatery cyrulika. Jagiełło nakazał im posłać po niego – zamiarował wesprzeć jeńców, opatrzyć im rany i przede wszystkim, część puścić wolno. Zanim jednak miało się to stać, musiał wszystkich osobiście odwiedzić, by odpowiednimi słowy przekonać pojmanych, dlaczego winni porzucić nadzieję na nieomylność Zakonu w kwestii wojny.
⸻
* * *
| Wawel | Październik 1410 |
— Boże, dopomóż królowi zakończyć tę wojnę — wyszeptała Anna, klęcząc w komnacie przed drewnianym krzyżem. — I ześlij srogą karę na tych, co podnoszą miecze przeciw Koronie, przeciw chrześcijańskiemu Królestwu — dodała, przypominając sobie zuchwałość króla Węgier.
Jeszcze przez moment cicho się modliła, po czym powstawszy, usiadła na łożu, skąd mogła obserwować okolicę – okiennice rozwarto, więc powiew jesiennego wiatru wdzierał się do komnaty. Lekki chłód przechodził po plecach, ale jeno to było w stanie ukoić jej mroczne myśli.
— Ach, chyba rozum tracę — rzekła do siebie, opuszczając na moment głowę i zerkając na poduszkę. Czuła znużenie, miała ochotę zatopić się w zbawiennym śnie, ale wiedziała, że póki król nie wrócił z wojny, powinna być czujna.
Arcybiskup bowiem rządził się tu, jakby na swoich włościach przyszło mu rozporządzać. Miłe jej za to było towarzystwo Bronka i Hanny, którzy nie odstępowali Cylejki na krok, spędzając z nią czas. Błazen nadworny tak świetnie spisał się na uczcie – która, choć się odbyła, lecz nie była tak wzniosła i piękna, jak marzyło się Piastównie – że nawet jego stare dworskie żarty ją bawiły.
Dwórka z kolei nie szczędziła uszczypliwości kierowanych pod adresem duchownego, gdy zostawały same. Pewnego wieczoru opowiedziała nawet Annie pewną tragiczną historię, która wydarzyła się w Krakowie jeszcze za panowania króla Ludwika Wielkiego.
— Wyobrazicie to sobie, miłościwa pani? Biskup krakowski pod osłoną nocy skradał się po drabinie do panny wszetecznej. Hańba wielka — skwitowała i aż otrząsnęła się zgorszona. — Ale to nie koniec, królowo. Ochmistrzyni, która tu jeszcze za świętej pamięci królowej Jadwigi pracowała, podobnież znała tę dziewkę i na własne oczy widziała, jak ten Zawisza zleciał z drabiny*. Ducha wyzionął na miejscu, a krew taka...
— Wystarczy, dosyć. — Cylejka gestem ręki nakazała jej milczeć. — Zgubne twoje prawienie i grzeszne — fuknęła nań, choć głos jej nie był srogi.
Hanna spuściła głowę i łypnęła na Bronka siedzącego na posadzce przy krześle królowej i podpierającego brodę na zamkniętych dłoniach. Wgapiał się w opowiadającą dwórkę, jakby teatrum podziwiał lub turniej rycerski.
Później królowa wygnała ich z komnat, by w spokoju pomyśleć i zagłębić się w list, jaki dostała od Jagiełły. Wszak nadal nawet słowem nie napomknął o Luksemburczyku, ale czuła, że nic dobrego nie dzieje się w Koronie. Naraz i czarne myśli przyszły jej do głowy:
„A jeśli kto zamach na króla szykuje? Wszak wielu takich, którym nie w smak zwycięstwo i pohańbienie Krzyżaków". – Położyła się na łożu i zasłoniła twarz dłońmi. Tej nocy nawet na chwilę nie zmrużyła oczu.
* Biskup krakowski – Zawisza z Kurozwęk, zmarł w 1382 roku, prawdopodobnie w okolicznościach opisanych w akapicie. Wspominał o tym Janko z Czarnkowa w swej kronice.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier |
— Jak mogliście do tego dopuścić?! — Zygmunt cedził słowa ze złości, chodząc po komnacie i gestykulując rękami. Czerwień wpełza na jego zirytowane oblicze, a palce u dłoni pobladły, gdyż raz po raz zaciskał ją w pięść. — Jodok Luksemburski odważył się sięgnąć po to, co nie jego. Nie daj Bóg, a i po koronę Węgier wyciągnie swoje chciwe ręce.
Posłowie przybyli z Rzymu bili się z myślami. Wszak jeno trzech elektorów poparło kandydaturę Zygmunta, a reszta opowiedziała się po stronie jego kuzyna. Na domiar złego, sojusz z Habsburgami na niewiele się zdał, co niecałe dwa dni temu wypomniała królowi Barbara. Gryzła słowami niczym osa, wijąc je tak, by jak najbardziej ugodzić swego męża. Już gotował się w sobie, wiedząc, że gdy Cylejka dowie się o owej schizmie, gotowa ciosać mu kołki na głowie.
— Wszak to nie nasza wina, majestacie. Złoto dostali, głosować mieli za waszą wysokością, ale wasz krewny był szybszy. Mówi się, że nie wiadomym jest, kto prawowity król Rzymu...
— Ja! — warknął Luksemburczyk, gwałtownie odwracając się w ich stronę. — Kto jeszcze rości pretensje do korony?!
— Król Wacław uważa się za...
— Przecie on niezdolny nawet Czech trzymać w ryzach. Miast mnie poprzeć, by korona w najbliższej rodzinie została... — Uciął, machając ręką, jakby wiedział, że daremne jego słowa nic nie zmienią. — Rodzina, piękne to słowo — dodał, teatralnie rozkładając dłonie. — Wszak my powinowaci z połową Europy. Jedna zakała w Polsce, druga w Czechach, a trzecia na moim tronie w Rzymie.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i skurczyli ramiona, patrząc spod lekko opuszczonych powiek na władcę.
— Mówią, że książę Jodok słabego zdrowia, panie — wtrącił bystrze Jan.
Zygmunt pokiwał głową i skrzywił usta w grymasie niezadowolenia pomieszanego z irytacją. Wtem, przeczesał włosy i odwróciwszy się w ich stronę, burknął:
— Audiencja skończona.
Wrota zamknęły się z trzaskiem za posłami, gdy z impetem uderzył pięścią w stół. Dzban po brzegi wypełniony winem, aż się zatrząsnął, plamiąc kroplami szkarłatnego trunku, beżową serwetę.
— Nie wie, z kim zadarł. Bałwan niegodny rodu Luksemburgów! — wyrzucił, gwałtownym ruchem zrywając obrus z blatu.
Po chwili jednak odetchnął głęboko, wypuszczając powietrze wprost na kędziory włosów na czole. Powtórnie zaczerpnął powietrza. Po mgnieniu nieco ochłonął.
⸻
* * *
W komnacie królowej panowało prawdziwe poruszenie. Władczyni nareszcie mogła odetchnąć, co w ostatnich dniach zdarzało się rzadko. Poirytowany Zygmunt prawił często od rzeczy, niezmiernie ją drażniąc. Elżbietę trzymał pod ścisłą kuratelą jedynej zaufanej piastunki, nie pozwalając zbliżać się do córki nikomu prócz Ilony i Cylejki.
Wszędzie węszył spisek i intrygę, ale Barbara wiedziała, że ten, kto jeno o intrygach myśli, sam popada w obłęd i wszędzie je widzi. Jednodniowa ciepłota u małej Luksemburżanki, stawiała na nogi cały zamek. Zmęczona była tym wszystkim – polityka, tron rzymski i wojna z Polską.
Alkierz rozświetlony tuzinem świec, krył w swoim mroku trzy niewiasty. Właśnie odbywały się wielkie przymiarki strojów. Kufry zdobne, po brzegi wypełnione kosztownymi szatami, materiałami i ozdobami, rozstawiono na środku pomieszczenia. Stół z kolei pokryty został całym zastępem klejnotów, spinek, grzebieni, pachnideł i barwiczek do twarzy. Cylejka siedziała na wielkim krześle w długim, pięknie haftowanym czerwoną nicią, gieźle.
Włosy miała rozpuszczone – swobodnie opadały jej na piersiach i sięgały prawie pasa. W prawej dłoni trzymała niewielkie zwierciadło, lewą ręką przykładając do szyi wielki wisior z pereł, gdzieniegdzie wysadzany opalem i bursztynem, wtopionymi w złote blaszki przyczepione do drobnego łańcuszka w takiej samej barwie.
— Oto jest królowa Rzymu! — oznajmiła wesoło, odkładając biżuterię na dłonie Vilmy i rozsiadając się wygodnie w fotelu. Dłonie wyciągnęła przed siebie, a wnet Cveta spoczęła na zydlu przy niej i wtarła w przedramiona swej pani, wonny olejek.
— Ach, pani, jakże ja marzę o tym, by wam towarzyszyć w podróży do tego cudownego miasta — rozmarzyła się Vilma, przykładając wisior do serca. — Zabierzecie mnie, prawda? — zapytała przymilnym głosem, nachylając się nad uchem królowej.
— Nie rób sobie nadziei, moja droga. Twoje przeznaczenie jest na Węgrzech, wszak astrolog ci przepowiedział, że długo na mym dworze nie zabawisz — przypomniała jej Barbara, opierając głowę o krzesło i przymykając powieki.
Cveta przewróciła oczami i odłożyła pudełko na stolik.
— Coś taka markotna? — Cylejka w lot wyczuła nastrój swej ulubionej towarzyszki.
— Ja nie chcę nigdzie wyjeżdżać, pani. Błagam, nie bierzcie mnie ze sobą. Tu moje miejsce. — Przypadła do jej kolan i złapała za królewską dłoń, roniąc łzy.
— Wstań, wstań natychmiast! — Barbara wyszarpnęła rękę i podniosła się z krzesła. — Nigdzie się nie wybieram. Wszak wiesz, że mąż mój pewnikiem nic nie wskórał w sprawie korony Rzymu. Ach, to tylko moje marzenia — westchnęła pod nosem i złapała dwórkę za ramiona.
Niewiasta na moment zacisnęła wargi i pospiesznie otarła łzy z policzka, podnosząc oczy na Barbarę, wyraźnie zmartwioną jej nagłym wybuchem.
— Wybaczcie, miłościwa pani. Głupia jestem, miast cieszyć się wraz z tobą... Po prostu... — próbowała znaleźć słowa, by wytłumaczyć swoje zachowanie. — Lękam się straszliwie podróży.
Zdziwiona królowa na moment rozszerzyła oczy i przechyliła lekko głowę.
— Czemuż to?
Wtargnięcie sługi przerwało im rozmowę. Zatrzymał się w drzwiach i trzęsąc prawie, z sobie tylko znanego powodu, wydukał:
— Król, pani. Wzywa do siebie. — Skłonił głowę i już go nie było.
— Skaranie Boskie! — sarknęła Cylejka. — Podajcie mi płaszcz, futro, cokolwiek.
Dwórki prędko narzuciły lekkie okrycie na jej ramiona i przypadły do podwoi, by je uchylić.
⸻
* * *
— Złe wieści? — podejrzewała królowa, z gracją omijając przewróconą ławę. — Co się znowuż stało?
— Jodok sięgnął po to, co nie jego — burknął Luksemburczyk, patrząc nań przez prawe ramię. — Ale czas zemsty nastanie — zapowiedział, odchodząc od okiennicy.
Nie odpowiedziała, jeno przysiadła ostrożnie na szerokim parapecie i powiodła spojrzeniem na widok za szybą. Tkwili tak w milczeniu, dopóty nie przerwało go kolejne zdanie Zygmunta:
— Nic nie rzekniesz?
Przymknęła na moment powieki i głęboko odetchnęła, unosząc głowę.
— Oto wartość i oddanie Habsburgów. Nic więcej nie mam do powiedzenia — obwieściła, wstawszy i skrzyżowała ręce na piersiach.
Ta kobieta potrafiła doprowadzić go do obłędu.
— Zostaw mnie samego.
Prychnęła niesłyszalnie i chwyciła krańce płaszcza, składając teatralny ukłon.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top