|Rozdział 24|*1410

Data publikacji: 18.08.2023

| Anglia, Londyn | Styczeń 1410 |

Ciemność, wilgoć i przejmujący chłód, niemal paraliżujący kości. Tak mówił o kraju, który pierwszy raz zobaczył na oczy, poseł króla Polski. Sarkał w duchu, gdy jeno jego mokra i zmarznięta stopa przekroczyła komnatę gościnną. Znalazł się londyńskim zamku króla Henryka IV Lancastera.

Kamrat owego wysłannika zajęczał w duchu i usiadł na brązowej, zdobnej ławie przy kominku, grzejąc zgrabiałe palce nad ogromnymi płomieniami. Pomieszczenie wypełniały dziesiątki zapalonych świec. Mimo iż był środek dnia, wnętrze spowite ciemnością, wydawało się im grobowcem dla żywych.

— Zemrę tu druhu, nim na powrót wejdę na statek — burknął Otton, pocierając dłoń o dłoń. — Wszystek mokre i śmierdzące stęchlizną. Zobacz sam. — Wyprostował się i zdjął z ramion gruby, wełniany płaszcz w szarym odcieniu. Obszyty szerokim płatem brązowego futra. — Do niczego się już nie nada. Kosztował prawie tyle, co dobry koń.

— Nie sarkaj i nie zrzędź — zganił go Zawisza. — Przyjechaliśmy przedłożyć królowi sprawy wagi koronnej i przekonać go, by nie wspierał Zakonu. A ty jęczysz, jakbyś na koronację lub ślub tu zawitał.

Otton rzucił odzienie na krzesło i zaczął ruszać rękami, by się bardziej rozgrzać.

— Prawisz do mnie, jakbym ja miał zaniki pamięci. Jakże to, na tak zacnym dworze się pokazać w chłopskich łachach? Nie widziałeś, jak się noszą tutejsi panowie? Jaki przepych w komnatach, jaki zamek wielki? — zachwycał się. — Gdyby król nas w takim stanie ujrzał, z pewnością stwierdziłby, że nasz władca rządzi co najwyższej wioską.

Zawisza pokiwał głową pobłażliwie i zaczął się śmiać, obserwując przejęcie Ottona. Młody to był jeszcze mężczyzna, rad wielce, że zasłużył się Jagielle i do tak wielkiej misji miał przywilej przystąpić. Z pewnością przez kolejne lata, na każdej okazji będzie chwalił się tym, że samego króla Anglii na oczy widział i mówić z nim mógł.

* * *

Następnego dnia posłowie zostali przyjęci na audiencję przed oblicze króla Anglii. Henryk Lancaster miał postawę lekko zgarbioną, choć krok jego był zamaszysty, a twarz pogodna, gdzieniegdzie naznaczona kilkoma głębokimi zmarszczkami. Brodę zdobił wypielęgnowany zarost dotykający prawie piersi. W brązowych, lekko mglistych oczach, dało się dostrzec zamyślenie i delikatny frasunek. Co jakiś czas bezgłośnie podgryzał usta, poruszając przy tym wąsami.

Sala tronowa była kolejnym miejscem, które w niezwykły zachwyt wprawiło Ottona. Wysokie sklepienia ozdobiono herbem Lancasterów. Obok proporca, oko podążało za rozmaitymi kombinacjami wzorów naniesionych przy pomocy ciemnych odcieni farby. Takie zestawienie dodawało auli mroku. Na końcu izby stał wielki tron. Prowadziło tam kilka szerokich schodów, wzniesionych dookoła krzesła władcy.

Po prawicy Henryka IV stało kilku młodzian, wyglądających na rycerzy lub zaufanych posłańców. Z kolei po jego lewicy, kątem ciekawskich oczu zerkali mężczyźni starsi lub w średnim wieku, odziani w stroje odpowiednie do urzędów jakie pełnili.

Gdy skierowano do króla wyrazy szacunku i przedłożono, w jakiej sprawie władca ziem polskich przysyła posłów na dwór, zaczęto prowadzić rozmowy dyplomatyczne. Zawisza z największą delikatnością i jednocześnie przy użyciu odpowiednich słów, przedstawił przyczynę konfliktu Korony z państwem Zakonu Krzyżackiego.

Lancaster był żywo zainteresowany streszczeniem zatargu, gdyż kilka lat temu brał udział w krucjatach, jakie Szpitalnicy organizowali, by nacierać na Litwę pod pretekstem krzewienia wiary chrześcijańskiej, mimo iż kraina ta została już wtedy przez Jagiełłę ochrzczona.

— Jego wysokość, król Polski Władysław uprasza was, miłościwy panie, abyście nie popierali Zakonu i jego karygodnych postępków — rzekł Zawisza, patrząc uważnie na reakcję angielskiego monarchy. — Jakiś czas temu już sam Ojciec Święty potępił ich najazdy i wrogość.*

Henryk niespiesznie wstał z tronu i zakładając ręce za plecy, zszedł z podwyższenia, po czym stanął kilka kroków przed posłem.

— Wy upraszacie mnie o potępienie działań wielkiego mistrza, a ten z kolei, za pośrednictwem swojego wysłannika, uprasza mnie o potępienie tego, co robi wasz król — zauważył Henryk i zaśmiał się pod nosem, co zaraz po nim uczynili również zebrani panowie.

Otton zerkał to na Anglików, to na Zawiszę i w końcu na króla, który widać było, że nie przychylny będzie propozycji Jagiełły.

— Raczcie baczyć, majestacie, iż tamci rycerze szukają pretekstu, by ziemie im nienależne zagarnąć i oczernić kraj nasz oraz miłościwego króla w oczach innych monarchów — odważył się wtrącić Otton.

Lancaster odwrócił się na moment i popatrzył na tron, po czym zrobił kilka kroków w bok i z powrotem zerknął na posłów.

— Słyszałem o wielkiej pobożności waszego pana. Ja jednak, jako dziecię Prus**, opowiadam się po stronie Zakonu i krzywdzić go nie pozwolę.

W drodze powrotnej do Królestwa, modlili się jeno o to, by zdążyli dotrzeć na czas i nie zastali Jagiełły na bitewnym polu.


* Anglia odłączyła się od władzy papieskiej dopiero 3 listopada 1534 roku.

** Cytuję tutaj słowa wypowiedziane przez króla Anglii. Mówiąc „dziecię Prus" mógł mieć na myśli to, że kilka lat wcześniej spędził sporo czasu na tamtejszych ziemiach, jako stronnik Zakonu i układał się z Krzyżakami, towarzysząc im w czasie rejz na Litwę. Kiedy natomiast został królem, sprzymierzył się z wielkim mistrzem, jeśli chodzi o wymianę handlową między wyspą a terenami Szpitalników. Ulryk proponował również Lancasterowi przyłączenie się do armii krzyżackiej i wspólny najazd na wojska polsko-litewskie w zbliżającej się wojnie. Ten mu odmówił, ponieważ zajmowała go wojna z Francją. Mówi się także o pożyczce zaciągniętej przez władcę u Krzyżaków. Kiedy ponieśli klęskę pod Grunwaldem i prosili się o jej zwrot, Lancaster odmówił.

* * *

| Królestwo Węgier |

Cveta ostrożnie zamknęła drzwi alkowy i niespiesznie podeszła do czytającej coś Barbary. Zebrała dłonie przed sobą, kątem oka szukając w izbie świadków tego, co zaraz miała rzec. Królowa uniosła głowę znad księgi, stukając palcem w stronicę.

— Jestem sama. Mów — poleciła, zaznaczając opuszkiem miejsce, gdzie skończyła lekturę.

— Muszę cię ostrzec, pani — podjęła, podchodząc bliżej. — Livia nie jest tutaj przypadkiem. W kuchni gadają, że... Ona... Wybacz, pani, że milczałam. Tak się bałam o ciebie, gdyś była przy nadziei, ale teraz nie mogę tego ukryć. Nie mogę... Przyłapałam ją wczoraj w nocy.

Cylejka zmarszczyła brwi i zniecierpliwiona jąkaniem, lekko uderzyła dłonią w stół. Cveta drgnęła.

— Na czym ją nakryłaś? Mówże, na litość boską.

Dwórka odwróciła głowę czując, że poliki palą ją ze wstydu.

— Znowu była u pana króla — wyszeptała, na mgnienie zaciskając powieki.

Barbara powoli podniosła się z krzesła, opierając palce na stole. Zagryzła usta, głośno przełykając znaczenie tych słów.

— Znowu? Jakie znowu? Jak śmiesz...

— Przysięgnę na wszystkie świętości, moja pani, że nie kłamię. To trwa już prawie wiosnę, ale wcześniej spodziewałaś się dziecka, a później... Zdawało mi się, że to skończone, ale wczoraj znowuż tam była. Słyszałam jej chichot, gdy wracałam z kuchni. Podczaszy króla pana akurat wychodził, a ona...

Cylejka uniosła dłoń, by zamilkła. Nie chciała słyszeć nic więcej. Zacisnęła pięści na blacie, tocząc wewnętrzną wojnę z obrazami podsuwanymi przez wyobraźnię. Słyszała wiele o rozpustach Zygmunta jeszcze przed ślubem, ale teraz pozornie głupie plotki uderzyły ją w brzuch by pięść. Stały się prawdą, wlewając niechęć do jej kołaczącego, gniewem i żalem, serca.

W czasie, gdy ona znosiła trudy brzemienności, nie spała nocami, targały nią mdłości i bóle, a łzy bezustannie ciekły po polikach, on zabawiał się z byle dziewką. Kto wie, czy jeno z nią, czy ino ona zajmowała moje miejsce, kawalkada myśli bezustannie przetaczała się przez głowę królowej.

— Dlaczego? Jak mógł mi to zrobić?! Przysięgał przecie przed Bogiem... — wypluła, gryząc język i podchodząc do niskiej komody przy drzwiach.

Słowenka wbiła paznokcie w dłoń nie wiedząc, co odrzec, by ją pocieszyć.

Barbara zgięła się wpół i oparła ręce o mebel, wpatrując się w naczynia stojące na jego blacie. Ciskała weń wyimaginowane pieruny rozszerzonymi źrenicami. Naraz z impetem szarpnęła obrus, a pod stopami potoczyły się przedmioty, z brzdękiem tocząc dalej po posadzce. Pokruszone odłamki opadły wokół jej stóp, odskakując co kilka kroków.

Wzburzona jeszcze bardziej, szarpnęła wijące się poły sukni i odeszła w stronę uchylonego okna. Wyjrzała przez nie, szukając odpowiedzi w trzepocie ptasich skrzydeł.

Uspokój się, nie daj się sprowokować. Takie prawo króla, każdego mężczyzny, zaczerpnęła kilka głębokich oddechów. Łzy coraz natarczywiej napływały do jej oczu, ale nie chciała wpuścić ich pod powieki. „Masz być łagodna i pokorna, pamiętaj", w uszach zadźwięczały słowa ojca.

Przywarła plecami do ściany i powoli zsunęła się, siadając na zimnej podłodze. Zakryła oblicze dłońmi, po czym głośno zaszlochała, trzęsąc się żałośnie.

— Dlaczego skazałeś mnie na taki los, ojcze?! Niech Fryderyk mnie stąd zabierze. Chcę do domu. Do Cylii. — prosiła eter łamiącym głosem, wypływającym z trzęsących się warg.

— Błagam, pani, nie mów takich rzeczy. Bądź silna, dla córki. — Cveta kucnęła przy niej, ocierając jej łzy z policzków. — Królewna cię potrzebuje. Nie jesteś już panną. Nawet brat nie sprawi, że wrócisz do domu. Boję się o ciebie, pani. Spójrz na mnie, proszę.

Barbara po chwili otarła nos i czkając cicho, uniosła oczy na zlęknioną Słowenkę.

— Nie oszalałam, Cveto. Twoje słowa jeno potwierdziły to, co widziałam, gdy wydawałam dziecię na świat. Głupia nie chciałam w to wierzyć. — Nerwowo roztarła łzy na twarzy, pociągając nosem i objęła kolana, próbując się uspokoić. — Życzyła mi śmierci. Wtedy, gdy omal nie skonałam, jej spojrzenie rzucało mi wyzwanie.

Nie była w stanie wybaczyć Hermanowi, że zgotował jej taki los. Kazał poślubić króla i trwać u jego boku do śmierci, znosząc przy tym mężowskie zdrady, ignorancje i małżeńskie powinności. Miała ochotę wygnać tę dziewkę z zamku, widzieć jak na boso ucieka w śniegu przed jej gniewem. Nie czułaby współczucia, nawet widmo grzechu i mąk piekielnych nie byłoby w stanie zmusić jej do litości i skruchy. Co innego nie mieć wyboru i godzić się z losem kochanki, a co innego szczycić się tym i z dumą patrzeć na klęskę królowej, myślała.

* * *

Krzyki Barbary niosły się po korytarzu, złowrogo odbijając o jego zimne mury. Pierwej nie rozpoznał głosu żony, ale im bliżej był jej pokoi, tym wyraźniej zadźwięczał mu w uszach ten niemiecki akcent, z jakim rzucała okropne słowa i w jakim prosiła, by ktoś ją stąd zabrał.

Przewrócił oczami zniecierpliwiony i zamruczał coś pod nosem, przyspieszając kroku. Minęło kilka miesięcy od narodzin córki, ale histeria Cylejki i jej zmienne nastroje mogły wskazywać, że znowu jest przy nadziei. Gdy znalazł się u podwoi, prędko pchnął je i przekroczył próg komnaty.

Skulona królowa siedziała pod oknem i mściwym wzrokiem przebiła jego zdumioną twarz. Naraz poderwała się z posadzki i zamaszystym krokiem ruszyła ku niemu. Cveta złapała poły swojej sukni, po czym niezauważona, wymknęła się do antykamery.

— Co tu się dzieje, na litość Boską? — zapytał Zygmunt, omiatając oczami pobojowisko w komnacie. — Twoje chimery słychać w całym zamku.

— Nie mieszaj Boga w swoje grzechy — wysyczała, nerwowym ruchem dłoni ocierając łzy z policzków. — Nie obchodzi mnie to. Niech słyszą.

— O co znowuż chodzi, miła? — Zmarszczył brwi, próbując zrozumieć, skąd w Barbarze tylko gniewu i zajadłości. — Czy tak zachowuje się królowa i matka? — Obserwował jej zarumienioną twarz i łzy przyschnięte do policzków. Płowe włosy, pierwej starannie zebrane z tyłu, okalały jej lico, stercząc na wszystkie strony. Wyglądała jak rozkapryszone dziecko, które na złość potargało fryzurę i suknię.

Głośno wciągnęła powietrze i na chwilę pochyliła głowę, mocno zaciskając dłonie na sukni. Ręce opuściła wzdłuż ciała i trwała tak, jakby zaraz miała go zaatakować.

— Mówię o twej kochance i o tym, że muszę znosić ją na swoim dworze. O Livii, którą mi wyznaczyłeś, a która miast wybierać mi suknie i służyć, grzeje twoje łoże. — Odwróciła się plecami. — Nie śmiej zaprzeczać i nie zbliżaj się do mnie — uprzedziła jego tłumaczenia i znacząco odgrodziła się ręką. — Jeśli tak karzesz mnie za to, że nie urodziłam syna...

— Nawet mi to przez myśl nie przeszło, Barbaro. Nie dręcz się plotkami i zajmij naszą córką. Dziecię potrzebuje matki. — Położył dłonie na jej ramionach, ale wstrząsnęła nimi, odsuwając się.

Od razu wyczuła, że będzie chciał zamienić swoje przewiny w podłe plotki, jakie – w jego mniemaniu – roznosi służba. Komnata spowiła się niezręczną ciszą, po czym usłyszała głośne kroki króla nadchodzące w stronę podwoi. Naraz i ten dźwięk ustał.

— Łgarz jakiś śmiał oczernić mnie przed tobą — przerwał, by nadać głosowi zbolały wydźwięk — a ty, najmilsza, zawierzyłaś tym nikczemnym pogłoskom. Nie spodziewałem się tego. — Szarpnął uchwyt wrót i łypnął raz jeszcze na Barbarę. — Łamiesz mi serce.

Królowa stała jak słup soli i zdawała się nie słyszeć, co przed chwilą rzekł. Dopiero, kiedy do jej uszu dotarł szczęk otwieranych drzwi, odwróciła się gwałtownie.

— Nie próbuj mnie zwodzić. Nie uda ci się to, Zygmuncie, nigdy!

Gniew zamienił się w bezsilność, która wypuściła z jej oczu gorzkie łzy zawodu. Podeszła doń, złapała go za rękę i ścisnęła nadgarstek z całych sił, wpatrując w jego nieodgadnioną twarz.

— Myśl co chcesz. Głowa mi już pęka od twoich wyimaginowanych oskarżeń. Niech Cveta zaparzy ci ziół, boć w tym stanie nie da się z tobą mówić. — Zmierzył ją pobłażliwym wzrokiem, znosząc lekki ból palący nadgarstek.

Naraz szarpnięciem oderwała palce z jego skóry i wybiegła z komnaty, nie oglądając się za siebie. Potrzebowała powietrza i zapachu trzeźwiącej zimy.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel |

— Jeszcze nie śpisz, królu? — zapytała Anna, niepewnie wchodząc do komnaty męża.

Władysław siedział przy oknie na szerokiej ławie i wpatrywał się w mrok nocy. Głos żony od razu wyrwał go z zadumy. Obrócił głowę w jej stronę i spojrzał nań, wyciągając rękę, by podeszła.

— Czekam na wieści z Pragi i posłów z Londynu. Pisałaś do Barbary? — Ujął jej dłoń i poprowadził, by usiadła obok.

— Pisałam, lecz i ja czekam na odpowiedź. Posłałam też list do Fryderyka. Donosi, że stryj ciągle bawi w Budzie. — Oparła ręce na podołku. — Jadwiżka o ciebie pytała.

Przybrał markotny wyraz twarzy, jak gdyby poczuł się nieswojo.

— To dobrze, dobrze — uśmiechnął się blado, nie wiedząc, co rzec. — Jutro do niej zajrzę, pożegnam się. Na zjazd z panami spieszyć muszę, choć długo w Krakowie nie zabawiłem. Szarpią mnie ze wszystkich stron, jak nie wielkopolscy, to małopolscy albo Witold — powiedział, próbując się tłumaczyć.

Anna westchnęła w duchu i ścisnęła jego palce.

— To nie skarga, Władysławie. — Spojrzała na niego przyjaźnie, uśmiechając się.

Prędko ucałował jej knykcie, widać z wyraźną ulgą.

— Nie frasuj się tym. Niepotrzebnie wspominałam. — Wstała z ławy i odeszła kilka kroków. — Chcę pomóc, zrobić cokolwiek, byle na szkodę tych barbarzyńców — rzuciła nagle, nerwowo skubiąc skórkę przy kciuku. — Pisanie listów to kropla w morzu tego, co niezbędne, by cię wesprzeć.

— Nie mamy wyboru. Trzeba ułożyć się z Luksemburczykiem. Znowuż knuje z Krzyżakami, pewnikiem namówi Wacława do wyroku na naszą niekorzyść — odparł, gniewnie podkreślając miana wrogów. — Twoja kuzynka niewiele tu pomoże. Jest jeno małżonką, w dodatku przecie niedawno urodziła. Zygmunt będzie trzymał ją z daleka od polityki.

— Potrzebował złota, a u nich zawżdy pełny skarbiec. Tym bardziej że zasadza się na koronę rzymską, więc musi sobie kupić stronników — kalkulowała Anna, nie bacząc, że król z uwagą, ale i lekkim rozbawieniem, jej się przypatruje. — Kiedy poznasz Barbarę, to pojmiesz, że nic jej nie powstrzyma przed postawieniem na swoim. My niewiasty mamy na to swoje sposoby.

— Wystarczy, że napomknę o polityce, a nabierasz kolorów, Anno — zauważył. — Żałuję, że nie mogłem zobaczyć cię na zjeździe z komturem toruńskim. Z pewnością dzięki twej interwencji w naszą rozmowę, już dawno byłoby po wojnie z Zakonem — stwierdził, szczerze się śmiejąc.

Spojrzała na niego spod oka i splatając ręce na piersiach, orzekła:

— Nie dworuj ze mnie, gdy o sprawy wagi koronnej się rozchodzi. I wiedz, że póki żyję moja nienawiść do nich nie zgaśnie. Trzeba zrobić z nimi porządek teraz, by zostawić następcom spokojne Królestwo.

Jagiełło wstał i sięgając po kubek ze stołu, powiedział:

— Gdy jeno myślę o Zakonie, mam w uszach właśnie te twoje słowa, Anno.

Rozchmurzyła się i przywdziała tryumfujący uśmiech na usta, po czym podeszła do męża i wyjąwszy mu kubek z dłoni, objęła go mocno.

— Wygramy z nimi każdą wojnę — orzekła pewnie. — Choć pewnie w swoich kronikach zapiszą o Koronie i o polskiej królowej same podłe rzeczy.

Naraz jej myśli powędrowały ku Budzie. List od kuzynki dotarł, ale nie dotyczył żadnej z jej próśb. Dlatego więc nie przyznała się do niego Jagielle. Barbara donosiła, że powiła zdrową córkę, której dali na imię Elżbieta po matce Zygmunta. Czuła, że siostra jest pełna jakiegoś żalu i lęku, boć między wierszami pisała o niepomyślnym losie królowych i prawach mężów do uciechy i zabawy. Czyżby poróżniła się z Luksemburczykiem? Zastanawiała się Anna, gdy Władysław chciwie przycisnął ją do siebie na pożegnanie. Naraz zrozumiała, co miała na myśli kuzynka, pisząc tak dookoła, wiedząc, że słudzy męża ino czyhają na jej listy, by ten mógł skontrolować, co posyła do Krakowa.

* * *

| Królestwo Czech, Praga | Luty 1410 |

Polscy panowie w osobach: arcybiskupa, notariusza Dunina, pana z Brzezia, wojewody Wincentego i Andrzeja z Brochcic; stali przed wielką salą praskiego zamku w oczekiwaniu na audiencję u króla czeskiego – Wacława IV Luksemburczyka. Zbigniew, zniecierpliwiony wielce do tego stopnia, że twarz jego czerwonego odcienia nabrała, a usta niespokojnie ruszały się, szepcąc pod nosem obelgi wszelakie kierowane to na Zakon, znajdujący się w środku, to na Wacława, nieprzychylnego polskiej stronie, zaciskał dłoń w pięść.

Dominik z kolei wykrzywiał wargi w grymas niezadowolenia, a Granowski z zaciekawieniem oglądał zdobne kobierce zawieszone na ścianach, przeliczając w duszy wartość królewskiego majątku zgromadzonego na zamku. Najspokojniejszy wydawał się być sam arcybiskup, tajemniczo uśmiechając się pod nosem i trzymając ręce za sobą.

— Nie doczekamy się chyba, panowie, posłuchania. Ileż pacierzy już się układają za naszymi plecami z Niemcem. Pewnikiem wyliczają, jakie dobra podarują Luksemburskiemu za niekorzystny wyrok — zabrzęczał marszałek z dozą wściekłości w głosie.

— Miej litość, Zbigniewie i nie sarkaj choć przez chwilę — upraszał go Dunin, nie spuszczając oczu z podwoi.

Wtem posłowie polscy poproszeni zostali o wejście na salę, gdzie miało odbyć się uroczyste ogłoszenie wyroku, choć o tym jeszcze nie wiedzieli. Komtur krzyżacki, wraz ze swoimi towarzyszami, stał przed tronem czeskiego władcy, pusząc się i strzelając triumfujące miny do swych kamratów. Zbigniew z kolei zacisnął mocno usta, chcąc pohamować mimowolne komentowanie pod nosem zaistniałej sytuacji. Reszta możnych Korony, ciągnęła się za nim.

Po wymianie gestów na znak szacunku do władcy, cierpliwie czekali, aż mrużący oczy Wacław, zechce zabrać głos. Widać było, że uważnie im się przypatruje, a że wzrok jego nie był sokoli, wiele musiało sprawiać mu to wysiłku. Choć oblicze miał pogodne, nie wzbudził zaufania w wysłannikach Litwina.

Naraz monarcha zdjął ręce z podłokietników i gestem dłoni dał znak swemu kanclerzowi, by wysunął się zza kolumny. Mężczyzna dzierżył w dłoniach rozwinięty pergamin, naznaczony linijkami starannie zapisanego tekstu, którego meritum był ostateczny osąd sporu polsko-krzyżackiego.

Mężczyzna mający za zadanie odczytać wyrok, odchrząknął lekko i rozpoczął przemowę:

— My, z Bożej łaski król Czech – Wacław Luksemburski, z woli króla Polski Władysława i wielkiego mistrza Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego – Ulricha von Jungingena; powołani na rozjemcę w sprawie sporu Królestwa z państwem Zakonu krzyżackiego, obwieszczamy...

— To potwarz, kpina! — szepnął wściekle marszałek Zbigniew do stojącego obok Granowskiego.

— Wybaczcie, najjaśniejszy panie — odważył się wtrącić Dominik Dunin, występując przed szereg i lekko pochylając głowę przed koronowanym. — Zostaliśmy tu wezwani, by racje Polski przedłożyć. Nie po to, by za naszymi plecami wyrok został spisany i bez wysłuchania naszych słów, pieczęcią potwierdzony. Nie godzi się...

Komtur toruński wygiął usta w coś na kształt kpiny i wszedł mu w słowo:

— Najjaśniejszy panie, poseł nie ma racji. Wszystek ustalone zostało roku poprzedniego.

Wacław, wyraźnie poirytowany zachowaniem mężczyzn, wstał z tronu. Zebrani zamilkli i poczęli wpatrywać się nań wyczekująco.

— Kontynuuj, Janie — zwrócił się do kanclerza, ignorując skargę strony polskiej.

Mężczyzna potaknął i mocniej ściskając brzegi wielkiej karty pergaminu, czytał dalej:

— Żmudź na mocy wyroku tego, wraca pod władanie państwa Zakonu krzyżackiego, wraz z ziemią dobrzyńską — słowa wypowiadane po niemiecku, potoczyły się po auli.

Pan z Brzezia, wyprowadzony z równowagi przez podwójną zniewagę – ogłoszenie wyroku po niemiecku i sporządzanie go, bez wysłuchania posłów Jagiełły – odwrócił się gwałtownie i skierował w stronę wrót. Pozostali możni spojrzeli za nim. Wtem, w ślad za Zbigniewem poszedł i Granowski. Widząc tę samowolę, wręcz despekt wobec majestatu czeskiego, Wacław zapytał Polaków:

— Dlaczego posłowie króla Władysława, nie bacząc na władcę, przez którym stoją, wychodzą bez przyzwolenia?

Arcybiskup złożył dłonie przed sobą, jakby do modlitwy i łypnął na Dunina oraz Andrzeja z Brochcic. Ostatni z mężczyzn, charakterem podobny do marszałka, lecz potrafiący utrzymać nerwy na wodzy, tym razem zabrał głos po raz pierwszy i odpowiedział:

— Mówi się tutaj po niemiecku. My, jako Polacy, nie znamy języka niemieckiego, pójdziemy zatem stąd, gdzie indziej, by znaleźć ogłoszenie w języku polskim*.

— Odczytajcie, kanclerzu, po czesku — zaproponował Luksemburczyk i zerknął na Andrzeja pytająco.

Na to ozwał się Dominik Dunin:

— Wybaczcie, majestacie, lecz upokorzenie, jakiego doświadczyliśmy na waszym dworze, godzi nie tylko w nas, ale i w majestat króla naszego, Władysława.

— Wiemy doskonale, że wyrok po myśli Zakonu został sporządzony, więc obowiązku wysłuchania nie czujemy — dodał Andrzej i kłaniając się przed Wacławem, żwawym krokiem opuścił salę, dając przykład pozostałym posłom, którzy podążyli za nim.


* Na podstawie: Długosz Jan, Roczniki, czyli kroniki (...), ks. 11.

* * *

— Rozszarpią nas, panowie. Teraz już nie tylko Krzyżacy, ale i Luksemburczyk, i to nie jeden, a dwóch! — zatrwożył się Jastrzębiec, gdy oczekiwali pod stajniami na swoje wierzchowce. — Na domiar złego, nawet i król Anglii opowiedział się po stronie Zakonu. Trwoga wielka nas czeka!

— Słusznie żeśmy uczynili. Nie damy Niemcom drwić z Korony i króla naszego — skwitował marszałek, chwytając lejce szarego konia i poklepując zwierzę po grubej szyi. — Niech jeno Jagiełło sam przeczyta ten haniebny wyrok, a jeszcze w podzięce, jaki urząd nowy dostaniemy albo i wieś — zamarzył, pokazując ręką na tubę z pergaminem, którą arcybiskup dzierżył w mocnym uścisku dłoni.

Dominik Dunin, strachem przed powrotem do Krakowa zdjęty, szybko pozbawił Pana z Brzezia złudzeń:

— Dostaniemy, dostaniemy, ale katowskim toporem po karkach. — Przymknął powieki i lekko się otrząsnął.

— Wystarczy tego czczego gawędzenia, panowie. Prawicie, jak niewiasty na targowisku. Nie znacie miłosiernego nam króla? Podziękuje nam, wspomnicie me słowa — Granowski przyklasnął marzeniom Zbigniewa. — Na koń, na koń, moi szlachetni kompani i wy, wasza wielebność — zwrócił się do mężczyzn, po czym skinął głową na Jastrzębca.

Z ociąganiem dosiedli swoich wierzchowców i udali się na powrót do Królestwa, niepewni reakcji monarchy na wieści, i kolei losu państwa polskiego.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel | Marzec 1410 |

Wnętrze Wawelskiej katedry, zasnute zostało wonią kadzidła drażniącego nozdrza klęczącej w stallach królowej. Niemiłosierny chłód wdarł się do świątyni wraz z tłumem wychodzących z liturgii osobistości.

Jeno Anna – w towarzystwie młodej Granowskiej – modliła się żarliwie. Choć kłykcie miała skostniałe z zimna, a po plecach przechodziły lekkie dreszcze, uparcie zastygła w bezruchu, poruszając jeno wargami.

Pater noster, qui es in cælis, sanctificetur nomen Tuum; adveniat regnum Tuum¹" — zaczęła w duchu, lecz naraz chrząknięcie dwórki przerwało kontemplację.

— Wybaczcie, wasza miłość, pan notariusz... — Elżbieta nie zdążyła dokończyć, gdy przed stallami pojawił się Dominik z zakłopotanym wyrazem twarzy.

Piastówna przymknęła powieki dając znak, by zaczekał, po czym zakończyła modlitwę w myślach, czyniąc znak krzyża.

Podnosząc się z klęcznika złapała skraj ciemnego płaszcza i poprawiła futrzany kołnierz, spięty na ramionach przy pomocy srebrnej klamry.

— Daj Boże, że przywozicie dobre wieści — wyraziła z nadzieją, podchodząc przed oblicze Dunina.

Mężczyzna gestem ręki przepuścił ją i wyszli z katedry na korytarz Wawelu. Betka, jak nazywano Elżbietę, ostała kilka kroków za nimi, wyciągając jeno swoją długą szyję i próbując podsłuchać, o czym toczy się dysputa.

— Niestety, miłościwa pani. — Złożył dłonie jak do modlitwy i patrząc w sklepienie holu, dodał: — Niech Najwyższy mi wybaczy, że dałem się w to wciągnąć.

— O czym mówicie? — Anna spojrzała na niego podejrzliwym wzrokiem.

Notariusz westchnął i splatając palce, orzekł:

— Pierwej nie mieliśmy sposobności, by z królem czeskim mówić.

Pokiwała głową, uważnie słuchając.

— Jak już nas poczęli prosić przed oblicze tego Niem... Wacława — w porę się zreflektował — okazało się, iż Krzyżacy byli przy nim pierwsi i pewnikiem wyrok za naszymi plecami z Luksemburgiem spisali. Kanclerz Wacława, nie bacząc, że przed posłami polskiego króla czyta, śmiał czynić to w niemieckiej mowie. Zniewaga, pani miłościwa, potwarz jawna! — obruszył się nie na żarty i aż poczerwieniał na twarzy, kładąc dłoń na lewej piersi. — I myśmy tedy, bez baczenia, że przed majestatem stoimy, z sali wyszli. Król nasz nam tego nie daruje, nie daruje!

— Zasiądźcie tutaj, Dominiku — Cylejka skierowała mężczyznę na ławę pod oknem. — Proszę oddychać, powoli. — Uspokajała go, widząc, że lada chwila, serce urzędnika nie wytrzyma tego uniesienia w złości. — Betko, biegnij po medyka!

Anna wyjęła, ze skórzanego woreczka przy pasku, lnianą chustkę podając ją Duninowi. Ledwie kiwnął czupryną w podzięce i zaczął ocierać sobie mokrą twarz.

— Wybaczcie, najjaśniejsza pani, wybaczcie — pokajał się, próbując uspokoić oddech. — Złość z rzadka mnie opanowuje, ale tym razem pękło we mnie wszystek cierpliwości i spokoju. Trwoga wielka nas czeka, królowo. Marszałek wraz z arcybiskupem pognali do króla. Całą drogę z Pragi tak wyklinali Luksemburczyka, że aż grzech powtarzać. — Złożył chustkę na kilka części i przetarł nią czoło. — Ach, mój koniec jest bliski.

— Nie mówcie tak, panie Dominiku. Dość już o Wacławie. Modlitwa pomoże, Bóg wesprze — powiedziała królowa i wstała z ławy, wyglądając za filar. — Janie — zwróciła się do medyka nadchodzącego w ich kierunku — zajmijcie się panem notariuszem, zaniemógł nagle. Ciężka droga za nim — poleciła, patrząc na bladego Dunina.

¹ Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje; przyjdź królestwo Twoje [...].

* * *

Odesłała Katarzynę z Jadwiżką do ogrodu, gdyż pogoda – choć jeszcze zimowym podmuchem spowita – zachęcała do zabawy na świeżym powietrzu. Sama zostawiła przy sobie jeno Sofię, bo powierzyć jej mogła w zaufaniu myśli najskrytsze i rady zasięgnąć. Spoczęły przy stole, chwilę zerkając na siebie w milczeniu. Palce królowej przylgnęły do zamkniętych powiek i poczęły lekko drżeć. Naraz oderwała dłoń od twarzy, delikatnie uderzając pięścią w stół.

— Nie wytrzymam tej bezczynności, duszę się tutaj. — Złapała naprędce kielich z ziołami i zaczerpnęła kilka łyków. — Ale nic nie mogę zrobić. Po co ta korona, zbytki i ludzie kłaniający się na mój widok — zdenerwowała się nagle — gdy Król nie ma ze mnie żadnej pociechy ani pomocy. — Wstała i trzęsącymi dłońmi zaczęła zdejmować pierścienie z palców. Naraz i z szyi odpięła wisior, kładąc wszystko na stole przed sobą. — Gdybym chociaż urodziła syna, Królestwo byłoby bezpieczne w razie najgorszego. Wojna to straszna rzecz, jeśli król... — zapowietrzyła się, przełykając złowróżbne słowa.

Dwórka, widząc ją w takim stanie, poderwała ciało z krzesła i stanęła obok, pocieszająco kładąc dłonie na jej ramionach.

— Dzięki wam, miłościwa pani, król pan zatrzymał tron po śmierci swej pierwszej żony — wspomniała, mocno ściskając królową za ręce.

Na te słowa, władczyni odwróciła głowę w stronę kobiety.

— Nie trzeba mi o tym przypominać — rzekła oschle, zaciskając dłoń na pierścieniu, którego nie zdążyła odłożyć. — Nigdy jej nie dorównam i wcale nie zamierzam — uprzedziła tłumaczenie się swojej towarzyszki, na jakie niewieście poczęło się zbierać. — Nie będzie żadnych układów i rozmów. Wojna, jeno wojna pomoże nam się pozbyć tych chełpliwców z Malborka — zawyrokowała hardo, opierając dłonie o brzeg mebla. — Brzmię jak obłąkana, zaprzeczam sama sobie. Wiem, Sofio. Ale nie możemy się już wycofać.

— Nie zapominajcie, pani, że król Węgier... — napomknęła dwórka.

— Nie zaczynaj, proszę — Anna weszła jej w zdanie i gestem ręki nakazała milczenie. Na moment odeszła od stołu i kręcąc się po komnacie w niepokoju, przystanęła na chwilę, mówiąc: — Napiszę do stryja Hermana, wszak on blisko Zygmunta, a skorośmy teraz jedna rodzina, Luksemburczyk nie może podnosić ręki przeciwko nam. Nasz dziad Kazimierz przewraca się w krypcie na myśl, że Królestwa jego wnuków chcą ze sobą walczyć. Nie pozwolę na to.

Towarzyszka niepewnie zagryzła dolną wargę i splatając dłonie na wysokości twarzy, próbowała się ozwać, lecz ciężko było wyrzec cokolwiek, patrząc na królową. Piastówna wyglądała tak, jakby zaraz miała chwycić wazon lub talerze wiszące na ścianie i roztrzaskiwać je po kolei pod swoimi stopami.

Kiedy jednak Cylejka nieoczekiwania złapała poły sukni i pociągnęła podwoje prowadzące na korytarz, Sofia zupełnie już straciła rezon, i po prostu podążyła za nią. Po kilku chwilach znalazły się przed drzwiami królewskiej kancelarii, gdzie jeden młodzian, z zaciętą miną przepisywał coś do księgi. Widząc Annę, natychmiast poderwał się z zydla i poprawiając nakrycie głowy, skłonił się, mówiąc:

— Najjaśniejsza pani. Kanclerz wyszedł, lecz ja jestem i pisać mogę. — Oleśnicki, jak zawsze porywczy w oferowaniu swoich sekretarskich usług, wyprostował się i bacznie przyjrzał królowej, mierzącej go podejrzliwym wzrokiem.

— Widziałam już raz, żeś biegły w układaniu pięknych listów, Zbigniewie — zaczepnie stwierdziła. — Wykażesz się i dziś, a moje oko to oceni. — Podeszła do niego i dała znak, by zasiadł z powrotem przy pulpicie.

Mężczyzna umoczył końcówkę pióra w inkauście i marszcząc nos, łypnął na zaciętą minę Cylejki.

— Jestem gotów, miłościwa pani. Dla krewnej wielkiego króla Kazimierza i królowej Polski, zaszczytem jest pisać — schlebił jej.

— Wnuczki, chciałeś rzec — poprawiła go, gdyż zawżdy urażona się czuła, kiedy ktoś nazywał ją jeno krewną. Wydawało się tedy Annie, iż umniejsza jej pochodzenie. — Dobrze, słuchaj uważnie i nie pomiń żadnego słowa — ostrzegła, łącząc dłonie, jak do modlitwy i patrząc w sklepienie kancelarii. — Drogi stryju... — bąknęła. — Nie, nie, skreśl, jeszcze raz. — Machnęła dłonią

Oleśnicki kiwnął czupryną, prostą linią przecinając to, co zdążył zapisać.

— Drogi Hrabio Cylii, Hermanie, Miłościwy Banie Chorwacji i Słowenii i Stryju mój — dyktowała, opierając zamkniętą dłoń na stoliku. — W imieniu naszym, królowej Polski i najwyższej księżnej Litwy, ale i krewnej twej oraz w męża mego imieniu, króla Polski i najwyższego księcia Litwy...

— Po łacinie, wasza wysokość czy po niemiecku? — wtrącił Zbigniew.

— Po niemiecku zapisuj, po niemiecku — ponagliła go, odprowadzając wzrokiem nad pergamin. — Pisz tak: zaszczytem jest zaprosić Was do Królestwa Polskiego, by sprawy wagi koronnej omówić i do porozumienia, dla obu stron korzystnego, dojść.

— Wybacz, pani, może lepiej bez wspominania o zaszczytach? Wszak stryj wasz łaski nie robi...

— Dokończ, proszę — zignorowała sugestię i nazbyt śmiały ton. — Później pokażesz to Mikołajowi Trąbie i poślesz czym prędzej do Cylii i do Budy. Jeśli nie ma wuja w hrabstwie, to list zastanie go nad Dunajem— rozkazała.

* * *

Kilka tygodni później, orszak Piastówny gotowy był do drogi. Miała wyruszyć do Nowego Korczyna, gdzie po dołączeniu do Jagiełły, razem udadzą się w drogę do Jedlnej. Miejsce to wyznaczono na spotkanie z Hermanem, choć nadal nie było pewne, czy stryj zgodzi się zajechać do Królestwa i układać z monarchą, by przekonać Zygmunta do zaniechania wrogich czynów na rzecz Korony.

Denerwowała się coraz bardziej – pierwszy raz, przyjdzie jej zostawić małą Jadwigę z piastunkami i całym zastępem dwórek, które wyznaczyła do opieki nad królewną. Poza tym ochmistrz jej, upierał się, by drogę spędziła w kolebie, na co oburzona odparła mu, że król nie będzie rad z opóźnienia i ona wierzchem chce podróżować, by kroku dotrzymać mężowi.

Tragarze zapakowali kilka kufrów na wozy, a zbrojni wraz z Duninem, Trąbą i fraucymerem Anny, podążyli za długim, królewskim dworem do Korczyna.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top