|Rozdział 23|*1409
Data publikacji: 11.08.2023
| Królestwo Polskie, Wawel | Jesień 1409 |
Kancelaria Jagiełły pracowała bez wytchnienia, szykując kolejne listy. Lada dzień nakazano je dostarczyć na dwory europejskie, by kolejna skarga na Zakon wyprzedziła propagandę, której nie oszczędzał mistrz Ulryk.
Za pulpitem skryptorium stał skupiony Stanisław Ciołek. Był to młody adept, a lada chwila miał dostąpić godności sekretarza kancelarii. Przed kilkoma wiosnami pobierał nauki w praskim uniwersytecie, a od kilku lat dzierżył tytuł magistra sztuk wyzwolonych. W ten pewien jesienny dzień, skrobał kolejną kopię wiadomości o agresji Szpitalników i ich oskarżeniach, które nie miały nic wspólnego z prawdą.
— Który artykuł powielasz? — zapytał nagle Zbigniew Oleśnicki. Młodzik kilka lat młodszy od Ciołka, lecz bardziej sprytny i zdolny. Kończył kształcenie w akademii krakowskiej, a koligacje rodzinne pozwoliły mu służyć na jagiełłowym dworze. Jego ojciec Jan był sędzią krakowskim, ale i zręcznym możnowładcą przysłużonym zarówno Litwie jak i Koronie. — No pytam, który z dwudziestu dziewięciu punktów bezeceństw krzyżackich, jakie pan król naliczył, notujesz? — dodał zaraz, widząc, że Stanisław patrzy nań nieprzytomnie.
— A, ty o tym do mnie. Jaki ja dziś niezdarny! — niedoszły sekretarz zamachał piórem i odłożył je do kałamarza. — Piętnasty, Zbyszku. Ale ja już chyba nie podołam. Zresztą, kto wie, czy ma być dwadzieścia dziewięć, czy trzydzieści. Ten osiemnasty bym podzielił, bo mi się nie mieści na jednym arkuszu z resztą. — Przesunął palcem po zaschniętym tekście.
Oleśnicki nerwowo zajął się czyszczeniem swojej stalówki, lekko wysuwając język. Zawsze to robił, gdy był nad czymś skupiony.
— Poseł z Wolborza, co to rozkaz ten przyniósł i list do skopiowania, kazał nic nie zmieniać. Polecenie samego króla pana. Nie mędrkuj więc jeno pisz. Władcy może i nie ma, ale najjaśniejsza pani nie mniej gniewna od niego w sprawach krzyżackich. — Pogładził nowy arkusz, prostując rogi pergaminu.
Ciołek pokiwał głową i poprawił włosy opadające mu na czoło.
— Tyś pisał ten list do papieża, prawda?
Zbigniew pysznie zagrymasił ustami, mimowolnie prostując plecy.
— A i owszem. Ja żem pisał na polecenie królowej. Mówię ci Staszku, nasza pani nie zgorzej sprytna od króla. Takie rzewne słowa na bezeceństwa zakonu i krzywdę poddanych ułożyła, że aż mi się łza zakręciła w oku.
Ciołek wnet wyłapał lekką kpinę w jego tonie i chwytając za zmięty w kulkę dokument, cisnął nim prosto w czoło kamrata.
— Es reicht! — próbował przedrzeźnić królową, która w gniewnie natychmiast płynnie przechodziła na niemiecki.
Na te słowa obaj wybuchnęli śmiechem.
⸻
* * *
Wpadła do komnaty z otwartym listem w dłoni i wypiekami na bladej twarzy. Oczy jej błyszczały, a szczęście biło z piwnych tęczówek, gdy szukała nimi swoich panien i córki. Jadwiga siedziała na baranim dywaniku pod oknem i drewnianym nożem dłubała przy sukience swojej lalki. Nie wiedzieć czemu ją niszczyła i co ten kawałek materii jej zawinił.
— Zwycięstwo! — ogłosiła wreszcie królowa, gdy złapała głębszy dech. — Król pan i nasi znakomici rycerze odbili Bydgoszcz z krzyżackiej udręki.
Dworki zaraz poderwały się z krzeseł, a Stanisława chwyciła Jadwiżkę pod pachy, podając ją na wyciągnięte ręce królowej. List leżał na podłodze, deptany przez Annę tańczącą z córką. Obracała się dookoła, unosząc sobie dziecię omal nad głową.
— Bogu niech będą dzięki! — Sofia przeżegnała się nabożnie i ucałowała ikonę opartą o ścianę przy kredensie.
— Amen! Cóż to za bałagan, dlaczego stroje lalek są roztargane? — Piastówna przebiegła wzrokiem po dywanie, podkopując drewniany nożyk. — Jadwisiu?
Królewna zmarszczyła czoło i pośliniła się, chichocząc.
— Nie chce ich, chce nowe — odrzekła rzeczowo, poważnie patrząc na matkę. Jej oczy zdawały się wprost doskonałą repliką tęczówek króla. — Mama, nowe!
Piastówna pokręciła głową i spoważniała, sadzając półtoraroczną królewnę na kolanach Stanisławy.
— Nowych nie będzie. I nie wolno psuć zabawek, moje dziecko. — Delikatnie pogroziła jej palcem, po czym pieszczotliwie uszczypnęła w nos. — Pora spać. A ty, Sofio, przekaż ochmistrzyni, by służba jutro wzięła się za porządki w korytarzach i komnatach gościnnych.
⸻
* * *
Hol, prowadzący do królewskich pokoi, rozbrzmiewał cichym nuceniem Doroty, która podśpiewywała pod nosem, umieszczając nowe świece w lichtarzach. Postawiła wielki, wiklinowy kosz z ogarkami pod jednym z nich i z uśmiechem sięgnęła po lnianą ścierkę, lekko zwilżoną wodą. Otarła nią zakurzony trójnóg i żwawo pochyliła się nad koszem, zabierając go z posadzki.
Dorota już miała skręcić w drugi korytarz, gdy usłyszała za sobą:
— Biegnij do kuchni po napar z lipy dla królewny, szybko! — krzyknęła Katarzyna, wychodząc z alkierza Piastówny.
Jadwiga bowiem zaczęła słabować i lekkiej ciepłoty dostała, kuląc się w ramionach zdenerwowanej Anny. Często chorowała i łatwo przychodziło zaziębienie, objawiające się dreszczami, ale po kilku dniach, wszystko ustępowało, jak ręką odjął.
Zioła postawiono obok Cylejki, po czym ta ułożyła córkę na poduszkach w łożu i sięgnęła po drewnianą łyżkę, nabierając na nią kilka kropel naparu. Jadwiżka była dziś wyjątkowo markotna, a co kilka chwil na płacz się jej zbierało. Jednak, gdy matka przy niej usiadła, dziecko od razu się uspokajało. Dziewczynka posłusznie przyłożyła usta do łyżki i zwilżyła je ziołami, lekko się krzywiąc.
— Gdzie ten Jan? Mówiłam, by posłać po niego czym prędzej — powiedziała poirytowana Anna, ocierając twarz królewny lnianą chustką. — Katarzyno, coś tak zamarła? Pośpiesz sprawdzić, gdzie on się podziewa! I sprowadź Marjetę.
⸻
* * *
Nie minął tydzień, a Jadwiga wróciła do sił, skora do psot i zabaw. I choć wszyscy przywykli już do tego, że często zapada na zdrowiu, każde jej gorsze samopoczucie wywoływało w Annie cierpienie na równe z tym, które przechodziło to dziecko.
Słudzy szeptali, że królowa nazbyt trzęsie się nad córką, próbuje zapobiec najmniejszym przykrościom, rozczarowaniom i niespełnionym życzeniom. Prawili, że gdy dorośnie, wejdzie wszystkim na głowę i jeszcze bardziej wda się w ojca, który, gdy tylko co szło nie po jego myśli, pieklił się i skory był do obrazy lub ignorancji. A takie cechy niewieście nie przystawały.
— Nie będą mi mówić, jak mam jedyną pociechę chować. Gdy zechce, to i gwiazdę z nieba dla niej ściągnę — rzekła obruszona Anna, gdy Sofia i Katarzyna grzecznie napomknęły, iż mała królewna za często w histerię wpada, gdy nie dostanie tego, czego chce.
— Wybaczcie, wasza miłość, lecz sądziłam, iż cenne są dla was moje rady. Przecie ja nie po złości to mówię, ale dla dobra małej królewny — odparła cylejska dwórka, podnosząc Jadwigę z owczej skóry, rozłożonej na posadzce i układając ją na posłaniu. Dziecko bowiem zaczęło marudzić i pocierać palcami ciężkie powieki, ponieważ nadchodził czas drzemki.
Anna przysiadła obok niej i czule pogładziła blade czoło dziewczynki, uśmiechając się.
— Nieskora jestem do obrazy. — Skierowała spojrzenie na zmartwioną Sofię. — Chcę jeno, by moja córka zaznała mojej miłości i jak najdłużej cieszyła się dzieciństwem. Wiem, wiem, sama ostatnio zganiłam ją za niszczenie lalek. Ale serce matki...
— Pani, przyszedł list od wojewodziny Elżbiety Granowskiej. — Zora podeszła do łoża z pergaminem w dłoni. — Goniec kazał przekazać, że poczeka, póki nie dacie odpowiedzi.
Królowa odebrała papier i pospiesznie przełamała pieczęć, wertując linijki wiadomości.
— Powiedz posłańcowi, by doniósł pani Elżbiecie, że się zgadzam.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier | Jesień 1409 |
Spacerował po swej obszernej komnacie, nie mogąc, choć na mgnienie oka, zaprzestać kolejnych kroków. Splecione na karku ręce znowuż zawędrowały na brodę, którą pocierał niby skupiony. Choć z zewnątrz zdawało się, że to jeno kolejny nerwowy gest, próba przyspieszenia czasu i narodzin potomka. Twarz zbladła mu naraz, gdy otwierające się wrota wpuściły do środka zduszony murami krzyk Cylejki.
Hol wypełniał stukot wielu par ciżm, podniesione głosy wydające służkom polecenia. Gdy podczaszy zamiarował zamknąć podwoje, wstrzymał go uniesioną ręką i podszedł do futryny, wyglądając na pełen zamieszania korytarz.
— Dolej wody do wina i przynieś puchar dla hrabiego. Nie grzeszysz dziś roztropnością, chłopcze — stwierdził bez przygany, odsuwając się od drzwi.
Zamknęły się zaraz po dygnięciu Benkő, oddzielając Zygmunta od rejwachu w skrzydle królowej.
— Niech to się wreszcie skończy. Niech mój syn przyjdzie na świat — zaklinał, chodząc z niepokojem po komnacie i zaplatając dłonie. — Daj Boże litościwy, by był zdrów i... I żyw — szepnął tonem, jakiego Herman nigdy nie słyszał z jego ust.
Nie mógł go słyszeć, gdyż zięć nie zwykł publicznie okazywać emocji wyrażających zawód lub smutek. Mówili o nim, że ma serce z kamienia, a obłuda i podłość płyną w jego żyłach miast krwi. Teraz jednak wizja utraty drugiego dziecka, które w jego przekonaniu było płci męskiej, sprawiła, że dreszcz przebiegł Zygmuntowi po plecach.
Ludzkie gadanie, które mu schlebiało, pozwalało grać swą rolę, by słabość już nigdy nie zwyciężyła, nie zabrała mu tego, o co walczył przez całe swe dotychczasowe życie. Potrafił miłować, tęsknić za bliskimi, żałość chować w sercu po stracie ojca, siostry, pierwszej żony i brata czy ukochanej matki. Potrafił, ale w samotności, w zaciszu swego towarzystwa, gdy jedynymi świadkami bólu na twarzy i nierzadko łez, były świece w kandelabrach, płomienie w kominku i pergaminy z listami.
Naraz, gdy wracający z naczyniem Benkő znowuż przepuścił w drzwiach zawodzenie Barbary, przed oczami króla odżyły wspomnienia. Minione bezpowrotnie lata przy boku Marii, której zawdzięczał to wszystko, czym chełpił się, zakładając na skronie złotą obręcz.
Słyszał w uszach, jak donoszą mu, że Maria, przygnieciona ciężarem konia – który upadł, wcześniej poślizgnąwszy się w czasie kąpieli – zasłabła i przedwcześnie urodziła syna. Królowa w nieprzytomności wydała na świat dziecko, wyczekiwane wiele lat, nadzieję Królestwa.
Mniszki znalazły ją w lesie z maleńkim synem, ale nic nie dało się zrobić, by uratować matkę i noworodka. Wprawdzie nie doszłoby do tragedii, gdyby Andegawenka zaniechała udania się na przejażdżkę. Któż jednak mógł to przewidzieć?
Czy to była kara, Boże Miłosierny? pomyślał, próbując zapomnieć i z całych sił odgonić te wspomnienia znad zlęknionej głowy.
— Dobrze się czujesz, najjaśniejszy panie? — zapytał nagle Herman, nie kryjąc frasunku w głosie.
Widać było, że Zygmunt stracił rezon i nie był obecny duchem w komnacie. Ledwie dotarły do niego słowa teścia. Przetarł twarz dłońmi i oparł się o brzeg ściany przy oknie, mimowolnie zerkając na knieje malujące się w dalekim krajobrazie. Jakby chciał wypatrzeć weń echa przeszłości, zmienić bieg wydarzeń, które zaczęły i skończyły się w tej węgierskiej puszczy. Wraz z utratą dziedziczki Węgier i pierworodnego.
Herman znowuż zabrzęczał coś doń by natrętna mucha. Zygmunt musiał wrócić myślami do teraźniejszości. Cylejka zaczęła rodzić tuż po tym, jak czymś ją zdenerwował. W tym całym zamieszaniu, jakie wyniknęło po jej nagłym wrzasku, zapomniał już nawet, o co się powadzili. Potarł oczy. W głowie dźwięczały mu wypowiadane w gniewie słowa. Imię, jedno imię wystarczyło, by broda Barbary zaczęła się trząść, co uznał za typowy dlań atak histerii, normalny w jej stanie, próbujący wymóc na otoczeniu, by coś stało się po jej woli. Jakże teraz żałował.
— Wybacz, Hermanie. Mówiłeś coś? — zapytał, siląc się na neutralny ton.
Hrabia chrząknął, poprawiając się na krześle i począł stukać palcami w blat stołu.
— Wybacz śmiałość, panie. Źle wyglądasz.
— Nic mi nie jest. Martwię się jeno o Barbarę — rzucił wymijająco, udając, że widok za oknem wprost go zafascynował.
Na moment zmrużył powieki, po czym mimowolnie zagryzł usta i począł wpatrywać się w polną drogę oddaloną kilkaset kroków od murów zamku. Ścieżka ta znikała między drzewami. Zdawało mu się, że na kanwie tego krajobrazu ukazała się szara klacz, niosąca na grzbiecie smukłą, brązowowłosą kobietę. Naraz jednak widok rozmywał się, uderzając wzrok króla podmuchem ostatnich liści mieniących się na drzewach. Prędko odwrócił głowę od okiennic i łypnął na teścia.
Ten uśmiechnął się w dal i skrzyżował ręce na piersiach, niespokojnie poruszając stopami.
— Moja Barbara to silna niewiasta. Zaraz będzie po wszystkim — rzekł z dumą, skrzętnie kryjąc obawę w głosie.
Modlił się, by wydała na świat syna. Wtedy z pewnością jej pozycja wzrośnie. Wnet wrota do pokoju otworzyły się, wpuszczając do środka dwórkę królowej.
— Panie królu, hrabio. — Cveta dygnęła. — Najjaśniejsza pani powiła zdrowe dziecko — oznajmiła z radością w głosie.
Zygmunt poderwał się z miejsca i z błyskiem w oczach powiedział:
— Dzięki Ci, Panie, żeś mnie synem obdarzył!
Niewiasta zmierzyła czarnymi oczami podekscytowanego Hermana i Luksemburczyka, po czym odważyła się wtrącić:
— Córka, miłościwy królu. Piękna dziewczynka. Bardzo podobna do waszej wysokości.
⸻
* * *
Królowa nakazała przynieść sobie najlepszą suknię i poprosiła o pomoc w odzieniu się. Za nic miała prośby swoich dwórek i samego medyka, który ostrzegał, że wyjście z łoża tuż po porodzie może skończyć się tragedią. Upominał, że grzech ciężki popełni, nie odbywając połogu w zaciemnieniu, w odosobnieniu. Ofuknęła go, ganiąc jadowicie i poczęła powoli siadać na posłaniu. Służba właśnie zmieniała pościele i uwijała się jak w ukropie, by na polecenie Barbary, doprowadzić komnatę do porządku, zerwać ciężkie opony z okien i uchylić je.
Naraz jednak pociemniało jej przed oczami, a kolejny upływ krwi wzmógł ból w podbrzuszu. Z jękiem zrezygnowała ze wstawania i oparła się o poduszki, patrząc na wszystkich nienawistnym wzrokiem. Wodziła zielonymi oczami po pomieszczeniu, aż w końcu spoczęły one na Livii, która trzymała w rękach nowo narodzone dziecko, przyciskając je do siebie, jakby to ona była matką.
— Podaj mi ją. — Wyciągnęła ręce w stronę kobiety, czekając, aż ta spełni jej prośbę.
Niewiasta ostrożnie ułożyła malutką dziewczynkę w ramionach królowej. Widać było, że nielęka się Cylejki, choć ta patrzyła na wszystkich z nietęgą miną. Do komnaty wróciła Cveta i wymownie łypnęła na swoją panią.
— Gdzie jest król? — Barbara wręcz zaatakowała ją pytaniem. — Niech przyjdzie, by znowuż wspominać o Marii, a na mnie patrzyć wilkiem.
— Nakazał powiedzieć, że wkrótce cię odwiedzi i ujrzy córkę — wydukała.
Westchnęła i spojrzała na dziecko, które zaczęło się kręcić i lekko krzywić, jakby do płaczu.
— Wyjdźcie, wynoście się wszyscy — nakazała, ale gestem głowy zatrzymała w alkowie Cvetę. — Ty przynieś mi wody.
Dwórka dygnęła i wyszła z komnaty, mijając się z Zygmuntem, który wyglądał na zdezorientowanego. Zdążyła nawet wyczuć, że szuka wśród panien kogoś, gdyż błądził wzrokiem po opuszczonych głowach. Jeno jedna dworka odważnie spozierała nań, bez cienia wstydu.
Gdy minął próg, zrobił kilka kroków w stronę łoża żony, a widząc, że ta trzyma na rękach dziecko, odrobinę pobladł. Po chwili znalazł się u jej boku, siadając na skraju posłania i przyglądając się zawiniątku w jej ramionach. Nagle, niemowlę zaniosło się płaczem i zaczęło lekko drżeć. Barbara zerknęła na niewinną, mokrą od łez buzię, próbując uspokoić, przez delikatne kołysanie.
— Wybacz mi i nie dręcz wyrzutami — powiedziała, nie patrząc nań. — Urodzę ci syna, obiecuję — dodała rozgoryczona, zdając sobie sprawę z tego, że zawiodła.
Wiedziała, że powicie dziedzica to jej obowiązek, a nie dość, że nie była w stanie go wypełnić, to jeszcze przerażało ją, iż czuje się pozbawiona jakichkolwiek emocji, prócz przyspieszonego, kołaczące bicia serca. Patrzyła na jagody pierworodnej swym mętnym, zmęczonym wzrokiem.
Dopiero gdy dziecię, rozgoryczone obrazą tych dwojga, zaczęło wymachiwać piąstkami i nogami, coś zakuło ją w piersiach. Zaraz po tym kolejny ból przeciął Barbarze łono, lecz zagryzła zęby, patrząc ino, czy upływ krwi nie zdradza jej stanu. Pierzyny były jednak czyste, grubo ułożone na ciele.
Luksemburczyk nie słyszał tego, co rzekła Cylejka, patrząc na królewnę przenikliwym wzrokiem. Nie dało się nie zauważyć, że córka jest do niego podobna. Nawet nie zwrócił uwagi, jak usta Barbary zaciskają się, a ciepłota perli pot na czole.
— Ciii, Elżbietko — orzekł nagle, a dziecko rozpłakało się jeszcze bardziej. — Dostaniesz imię po mojej matce. — Pochylił się ostrożnie i ucałował córkę w ciepłe, miękkie czoło.
⸻
* * *
Bladość jej lica przeraziła medyka, który pomstował nad sprowadzoną akuszerką, a w myślach dodawał, że Barbara sama winna temu, co na siebie sprowadziła. Sapnął zmęczony, wycierając zakrwawione dłonie w szare płótno. Cudem, z pomocą Cvety i Livii, które nie wyglądały lepiej od niego, wyjął resztki łożyska królowej. Już widział swą głowę pod toporem kata, gdy ino okaże się, że przez to wszystko Cylejka nigdy więcej nie urodzi dziecka.
— Cveto... Przynieść tę szkatułę... gdzie chowam listy. Tam... Anna przesłała dekokty od swojego medyka. Widać na Wawelu, który tutaj nazywacie grajdołem, potrafią więcej od was, kształconych w Padwie czy Paryżu — orzekła królowa zachrypniętym głosem, ledwie mogąc się podnieść.
Bezustannie czuła, jak wypływa z niej życie, lecz nie mogła się poddać. Przeszukała kufer i wręczyła medykowi butelkę z tajemniczą cieczą. Obejrzał uważnie, powąchał, na palce pokropił i zwilżył język, brwi unosząc w zdziwieniu.
— Nie podam wam tego, miłościwa królowo. Może i skuteczne, boć słyszałem o tym, lecz swej głowy nie podłożę.
Barbara zebrała w sobie resztkę sił i wyrwała mu słoiczek, delikatniej już wyjmując korek i przytykając do nosa.
— Pięć kropel na kielich, pani — ozwał się Węgier i wyszedł.
Nie zemrę tutaj z powodu byle porodu. Jeszcze nie rzekłam ostatniego słowa, pomyślała, wypijając rozwodniony dekokt. Jej spojrzenie powędrowało na ciekawskie oczy Livii. Dworka zdawała się pożerać ją kpiącym wzrokiem, pełnym jakiejś pasji.
⸻
* * *
| Granica polsko-krzyżacka, polski obóz nad Brdą | Jesień 1409 |
Zdobycie Bydgoszczy otworzyło serca wielu znamienitych rycerzy na kolejną rejzę. Zachłyśnięci zwycięstwem panowie polscy radzili królowi, by iść dalej, pustoszyć kolejne krzyżackie ziemie aż po samo Pomorze. Ich nieliczne, acz mocne głosy wetował jednak dźwięk rozsądku i argumentów monarchy oraz drugiego stronnictwa możnych. Witold wszak jeszcze nie przybył na wyznaczone spotkanie. Goniec puszczony doń kilka dni temu nadal nie wrócił.
Wojsko było zmęczone, choć serca ich rwały się do bitki. Jednak same chęci nie były w stanie wygrać ze zbliżającą się zimą, a klęska głodu na Litwie odcisnęła swe piętno, przerzedzając armię, jaką mógł przyprowadzić ze sobą wielki kniaź. Zresztą odbicie miasta zostało okupione stratami także i wśród Polaków. Wielodniowe walki wypruły siły Korony.
Znowuż obradowano, patrząc na polskie chorągwie pyszniące się w tle przy bydgoskiej cytadeli. Czerń nocy pochłaniała ostatnie promienie jesiennego słońca, kiedy do obozu przybyli posłowie króla Czech – Wacława IV Luksemburskiego*.
Książę Konrad Oleśnicki zwany starszym i starosta świdnicko-wrocławski – Jenko, wpuszczeni do namiotu, skłonili się należycie. Jagiełło przywitał ich życzliwie, goszcząc grzanym winem i potrawką, lecz nim przyjęli zaproszenie, pragnęli prędko przekazać wolę najjaśniejszego pana.
— Mówcie zatem, drodzy panowie, co sąsiad nasz, król czeski chce nam rzec — zachęcił ich Władysław, zajmując miejsce na przygotowanym tronie polowym.
— Król Czech, pan nasz Wacław, zaniepokojony jest wojną, którą toczą ze sobą kraje chrześcijańskie i prosi o rozpatrzenie swej propozycji — podjął książę Konrad, wyciągając zza pazuchy złożony i zapieczętowany pergamin. — Jeśli zawiesicie broń, najjaśniejszy pan gotowy zostać sędzią i orzec sprawiedliwy wyrok we wszystkich nieporozumieniach między Koroną a wielkim mistrzem.
Jagiełło wziął list i spojrzał na Trąbę i Zbigniewa, którzy szeptali coś sobie konspiracyjnie, nie spuszczając z oka czeskich wysłanników. Naraz i oni zwrócili oczy na króla, gdy ten odpowiedział:
— Omówię tę sprawę z panami rady, a wy, drodzy posłowie, posilcie się w tym czasie i odpocznijcie. Za kilka różańców orzeknę, co macie królowi swemu przekazać.
⸻
* * *
Mikołaj z uwagą studiował pismo z południa, drapiąc się lekko po policzku. Marszałek z kolei stukał palcem w blat stołu, gdyż cisza wisząca w namiocie była dlań nieznośna. Westchnięcie Trąby przerwało milczenie. Król chrząknął, odrywając zamyślone wejrzenie z dzbana stojącego na stole i uśmiechnął się zagadkowo, stwierdzając:
— Bydgoszcz jest nasza, panowie. Rycerze ucierpieli, wielu rannych, nieskorych do walki, a Witold nadal nie daje żadnego znaku. Rozejm nam się przyda. Przez zimę odpoczniemy, zbierzemy złoto, kupimy zaciężnych. Niech król Wacław rozstrzyga, kto ma rację. Byle na naszą korzyść ostatecznie wyszło. Wcale on podobny do swego przyrodniego brata. Liczyć zatem należy, że opowie się po stronie prawdy, a nie złota, jak jego krewny.
Mikołaj z wielkim zapałem potaknął, wznosząc lekko dłonie.
— Król czeski prosi, byś wysłał, panie, w lutym Anno Domini 1410 swoich ludzi do Pragi ze wszelkimi dyspozycjami do odebrania wyroku — wyłożył energicznie, widząc siebie pod bramami czeskiego miasta.
Na to i marszałek przystał, odrywając palce od blatu i zakładając ręce za sobą.
— Wcześniej byli u wielkiego mistrza. Kto wie, czy to nie jaki podstęp — węszył spisek, drapiąc się po skroni. — Ale rozejm się przyda.
* Poselstwo to poświadcza dokument Jagiełły z października 1409 roku z przyrzeczeniem przyjęcia wyroku polubownego i dochowania zawieszenia broni do 24 czerwca 1410 roku. Źródła, z których czerpałam wiedzę do opisu tego wątku: J. Krzyżaniakowa, J. Ochmański "WŁADYSŁAW II JAGIEŁŁO" s. 199 oraz Marek Radoch - "Walki Zakonu Krzyżackiego o Żmudź od połowy XIII wieku do 1411 roku" s. 299 i Długosz Jan - „Roczniki, czyli kroniki (...)" ks. 10 i 11 s. 41,42.
⸻
* * *
| Wielkie Księstwo Litewskie | Listopad 1409 |
Witold Aleksander cicho pochrapywał, siedząc w wielkim fotelu postawionym przy stole pełnym dokumentów. Głowa lekko wisiała mu nad prawym ramieniem, a przy stopach leżał pies myśliwski.
— Ach, tu jesteś. — Anna weszła do komnaty, puszczając klamkę ciężkich podwoi, które uderzyły o zawiasy, powodując głośny rumor.
Aż podskoczył, mrużąc zaspane powieki i wykrzywiając twarz w geście poirytowania.
— Długo przy tobie nie pożyję — zamamrotał pod nosem, poprawiając się na fotelu i sięgając po dzban z wodą.
Światosławowna rozsiadła się naprzeciwko i ignorując skargę, orzekła:
— Tak być nie może. Musisz go przegnać, póki szkód żadnych nie począł wyrządzać.
— Jaśnie książę. — W drzwiach, ni stąd, ni zowąd, pojawił się Runas. — Wybaczcie, ale sprawa pilna.
Witold naraz poderwał się z krzesła, budząc przy tym psa, który uniósł łeb i wtem stanął przy jego nodze.
— Mówże, o co chodzi?
— Wielki mistrz posłał glejt do księcia Świdrygiełły i list, panie... Podobnież... Ludzie nasi...
— Gadaj wprost, na Boga, co tym razem?!
Mężczyzna spuścił wzrok i nabierając szybko powietrza, wyrzucił z siebie jednym tchem:
— Królewski brat ułożył się z Krzyżakami przeciwko wam i królowi Polski.
Kiejstutowicz poczerwieniał ze złości, zaciskając szczękę tak mocno, że dało się usłyszeć zgrzyt zębów, po czym zamykając dłoń, wolno opuszczoną wzdłuż ciała, wściekle wręcz wypluł:
— Każ pojmać zdrajcę! A teraz dawaj mi ten list.
Runas szybko wyjął pergamin, podał kniaziowi i skłonił się, by rozporządzić straże do wykonania rozkazu. Witold z kolei ruszył za nim, a jego zamaszysty krok, głośno odbijał się o posadzkę korytarza.
— Zamknąć komnaty! Na głucho! — wrzasnął, rwąc w dłoniach przechwycony pergamin.
Bojarzy z powrotem wepchnęli szamotającego się Świdrygiełłę do środka, ryglując drzwi, w które tamten uderzał pięściami z drugiej strony. Jego krzyki tłumił jednak szczęk skobli, kroków i mieczy odbijających się o pochwy halabardników. Witold ruszył w głąb zamku, gniotąc zdradzieckie pismo z Malborka w obolałej dłoni. Wpadł do kancelarii, a widząc Cebulkę drzemiącego na krześle, z impetem uderzył otwartą dłonią w blat sekretarzyka.
— Gdzie Małdrzyk? — zapytał zdezorientowanego Mikołaja.
Kanclerz przebudził się, podrapał po czuprynie i spojrzał zlękniony na wielkiego księcia.
— Ty nigdy nic nie wiesz. — Kniaź machnął ręką. — Napiszesz list do króla. Prędko!
Nadal zaspany sekretarz, lekko przekręcił głowę i sięgnął po pióro, drugą dłonią masując sobie kark.
— Co mam pisać, panie?
— Świdrygiełło dopuścił się zdrady... — zaczął Kiejstutowicz — Bałwan mnie popamięta — mruknął pod nosem.
Cebulka przyłożył pisadło do pergaminu i rozpoczynając pracę, powtórzył pod nosem:
— Książę Świdrygiełło dopuścił się zdrady. Bałwan...
— Nie pisz „bałwan"! — Witold wyrwał mu papier spod rąk, by upewnić się, że nie zdążył zawrzeć obelgi w liście. — Dobrze, dobrze, skup myśli i dokończ. — Z powrotem położył przed nim kartkę i podyktował dalej.
Donosił Jagielle, że oto spisek uknuł najmłodszy Olgierdowicz z Ulrykiem, a ten posłał mu glejt, by mógł bezpiecznie przemknąć na krzyżackie ziemie pod ochronę mistrza. Jungingen przyobiecał, że będzie wspomagać Świdrygiełłę przeciw wszystkim, którzy zajmują jego ojcowiznę**.
Kiejstutowicz zbyt długo cierpliwie znosił jego spiski i intrygi. W swoich knowaniach przechodził samego siebie. Poza tym, w okoliczności, gdy jawnie zagrażał pokojowi i planował ułożyć się z Krzyżakami, zamknięcie go było nadto miłosiernym, ale i niesprawiedliwym gestem.
** Jarosław Nikodem "WITOLD" s. 282.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Niepołomice | Listopad 1409 |
Sąd zebrał się w Niepołomicach i poruszenie nastąpiło, gdy przed królewski majestat i lica panów i prałatów przyprowadzono niejakiego Warcisława z Gotartowic. Imć ów wydał Krzyżakom gród Bobrowniki, a wielu radców zarzucało mu wiarołomstwo, boć bez walki poddał twierdzę. Słowo rzucano przeciwko słowu. Skazany tłumaczył bowiem, że sam arcybiskup Kurowski wiedział o jego poczynaniach i zgodę na to dał.
Ostatecznie odciążono ekscelencję z rzekomego spiskowania z Warcisławem. Pana z Gotartowic oddano w ręce sprawiedliwości samego władcy. Jagiełło natomiast, namyślając się kilka różańców, ważąc racje i przewiny pojmanego, skazał go na dożywocie w lochu chęcińskiego zamku*.
Gardłowano jeszcze chwilę, by głową Warcisław zapłacił, ale król ukrócił wszelkie dyskusje, przywołując do porządku rozemocjonowany tumult sprawą krzyżacką. Teraz jedno słowo ino wystarczyło, by ostudzić wrzące umysły. Rozejm był chwiejny, a czasu coraz mniej.
— Sprawę uważam za skończoną, waszmościowie — uciął Jagiełło. — Skoro i poselstwo wyznaczyłem do Pragi i nadałem wszelkie prawa do odebrania wyroku, ruszam na Litwę. Część z was może wracać na Wawel. Wedle woli swojej.
— A co z wysłannikiem od kardynałów, panie? Obiecaliśmy dać posłuch — przypomniał Trąba.
— Proście zatem. I ja ciekaw jestem wieści ze stolicy apostolskiej.
* Rocznik Świętokrzyski Młodszy i Zdarzenia Godne Pamięci (MPH III, st. 83).
⸻
* * *
Mikołaj z Oławy radosnego był oblicza i wesołego wejrzenia. Sympatia biła od niego na łokieć, a szczerość szarych tęczówek zdradzały i niewymuszone gesty, pełna godności postawa i ukłon. Przyjaźnił się on bowiem z wieloma duchownymi Korony, szczególnie z Dobrogostem, który przed siedmioma laty pełnił godność arcybiskupa gnieźnieńskiego.
Przybył zaraz na wezwanie Jagiełły z obwieszczeniem, iż kardynałowie kościoła rzymskiego usunęli współzawodniczących ze sobą o godność papieską duchownych. Przeto pragną oni nareszcie zjednoczyć rozbity od dawna kościół i ukrócić przepychanki Grzegorza XII de Corario z Benedyktem XII, zwanym Piotrem z Luny.
— Dziękuję ci, Mikołaju, radym to słyszeć. Mów dalej, czy nareszcie coś uradzono na konklawe? — Jagiełło zszedł z tronu, zbliżając się do posłańca, poufale wskazując mu krzesło przy niewielkim koźle.
— To najważniejsze, królu. Otóż nareszcie zgoda zapanowała, Bogu niech będą dzięki po stokroć. — Zajął fotel, poprawiając poły szaty. — Ojcem świętym mianowano Aleksandra z Krety, piątego tego imienia. Tutaj do was, miłościwy panie, przybywam z prośbą. — Zerknął badawczo na pogodne, choć zmęczone oblicze Jagiełły.
— Czyli jednak pełnej zgody nie było, prawda? Królestwo ma wybierać, komu się oddaje — odszyfrował, zakładając kosmyk włosów za ucho.
Z ociąganiem potaknął, wzdychając cicho.
— Aleksander V* i dla Korony Polski byłby przychylny, panie. Oddajcie się więc, wraz z kuzynem Aleksandrem Witoldem pod jego opiekę, jako i uczynią pozostałe trony Europy. Czas nareszcie zakończyć schizmę — podjudzał, gładząc połę szaty.
— A co z Piotrem z Luny? Przed chwilą rzekłeś, że i on staje w konkury.
— O to się, majestacie, nie troskajcie. Piotr się poddał. — Lekko uśmiechnął się Mikołaj.
Król namyślał się pacierz, może dwa. Skrobał palcem brodę, biegając gdzieś oczami, co miał w zwyczaju. Podjął w końcu:
— Pamiętam ja Aleksandra, jak jeszcze Ruś zwiedzał, nim dostąpiłem królewskiego zaszczytu i nawrócenia**. Masz jakieś wieści od mego biskupa krakowskiego? Posłałem Piotra Wysza na ten sobór i mówiąc otwarcie, jego się tu spodziewałem z takimi wiadomościami.
Promienny uśmiech znowuż ozdobił lico Mikołaja, gdy pstryknął palcem na sługę czekającego przy drzwiach. Młokos podał mu tubę z pergaminem, którą ten przekazał królowi.
— Na poparcie mych słów, panie. List od biskupa.
— Jeśli istotnie na poparcie, zaraz każę napisać i ja, że opuszczam Grzegorza XII i posłuszeństwo swe oddaje Aleksandrowi. — Obracał przedmiot w dłoni, badawczo obserwując pogodną twarz posłańca.
* Pietro Philarges di Candia – po święceniach przybrał miano Aleksandra V. W czasie soboru w Pizie ogłosił, że ówcześni ojcowie święci [Benedykt XIII (ówczesny antypapież) i Grzegorz XII – papież] to heretycy. Poparł to dowodami, co spowodowało, że został wybrany na „jedynego" papieża. Mimo to, schizma nie zakończyła się i część oponentów uznawała Aleksandra za antypapieża. Podsumowując, Pietro panował równocześnie z Benedyktem i Grzegorzem. Było więc wtedy trzech ojców świętych.
** Pietro przebywał na Litwie w latach 1370-1375.
⸻
* * *
| Brześć Litewski nad Bugiem | Grudzień 1409 |
Komnata brzeskiego zamku, choć obszerna i widna, teraz zdawała się nie większa od loszku. Drzwi pozamykano na głucho, radząc w wielkiej tajemnicy i przy jednym tylko świadku, Mikołaju Trąbie*. Płomienie świec padały na olchowy stół zasłany pergaminami, inkaustem, figurkami szachowymi, orzechami i węgielkami. Mapy przykrywały księgi rachunkowe i przechwycone listy. Król patrzył z obawą na Witolda snującego przedeń swe wielkie zamiary. Mikołaj natomiast drapał czoło, w zamyśleniu lekko opuszczając głowę i przymykając oczy.
— Jak go przekonałeś, Witoldzie? Wszak bez żadnych korzyści nie przyprowadzi ze sobą całej tatarskiej armii. Jeno nie bajaj, a mów wprost — ponaglił król, biorąc w dłoń jedną z map.
— Dżalal ad-Din to przecie syn Tochtamysza, u którego boku walczyłem pod Worsklą. Potem to u mnie znalazł schronienie. Teraz jego syn dąży do przejęcia tronu. Ja tam nie wiem, kto z kim i po co, ale jedno się liczy, Jogaiła — uniósł palec — Dżalal to nasz lennik, a i ma dług wdzięczności. Spłaci go, prowadząc swe wojsko za moim.
Trąba strwożył się nieco:
— Jaśnie książę, ale to przecie poganie. Papież nie podaruje nam, gdy dowie się, że walczyli przy naszym boku przeciw zakonowi. Przy boku króla, świeżego chrześcijanina!
Władysław wymownie spojrzał na zadowolonego z siebie kniazia. Ten z uśmiechem na ustach popijał wodę, ustawiając figury szachowe na mapie.
— O to będziemy się martwić później. Zresztą Pietro zna dobrze szczerość i oddanie Krzyżaków. Opowie się po naszej stronie w zamian za obediencję, że uznajemy go za jedynego ojca świętego. Poseł przecież nie dalej jak wczoraj pojechał z listem i pieczęciami. — Witold puścił skoczka i lekko zakołysał wieżą. — Lepiej mi powiedz, kuzynie, jak uderzymy na Zakon. Zajęli ziemię dobrzyńską i trzymać się jej będą pazurami, póki rozejm trwa. A to przecie najlepsza droga.
Teraz król odpowiedział mu cwanym uśmiechem, przesuwając opuszczonego skoczka ku Wiśle naniesionej na mapę.
— Zbudujemy most, który będzie spoczywał na łodziach**. — Postukał palcem w miejscu, gdzie wojsko miał przejść suchą nogą przez rzekę.
Witold kontent z przebiegłości kuzyna, przyjacielsko poklepał go po ramieniu. Tajnie radzili jeszcze długi czas, ustalając dokładny dzień i porę, gdzie ich wojska spotkają się w porze, gdy minie rozejm. Głowiono się także nad dalszymi losami Świdrygiełły. Ostatecznie książę miał zostać uwięziony na zamku w Krzemieńcu. Zdecydowano również o posłaniu poselstwa do Londynu, gdzie władcy chcieli zabiegać o poparcie swych racji u króla Henryka IV Lancastera.
Rozstali się z wielkimi nadziejami, ale i obawami. Witold wrócił do Wilna, a król zmierzał na Wawel.
* Długosz Jan „Roczniki, czyli kroniki (...)." ks. 10, st. 52.
** Długosz Jan „Roczniki, czyli kroniki (...)." ks. 10, st. 53.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel | Grudzień 1409 |
Elżbieta, córka pani Granowskiej, czuła się na Wawelu jak w domu. Sama królowa z wielką życzliwością ją traktowała, a że mała Jadwiżka również bardzo polubiła najmłodszą latorośl wojewodziny, Elżbietka stała się nieodłączną towarzyszką jej zabaw. Z wielką chęcią to czyniła, opowiadając jagiełłowej córce legendy, śpiewając pieśni czy przygrywając na małej lutni.
Jednak nawet te chwile beztroski, nie ściągały z barków Piastówny ciężaru. Nastroje na Wawelu były coraz bardziej niespokojne. Anna odczuwała je najbardziej, gdyż konflikt Korony z Zakonem wywoływał w niej mieszane uczucia. Z jednej strony bardzo chciała, by Szpitalnicy nareszcie osłabli i przestali mieć jakiekolwiek znaczenie. Z drugiej strony, gdy wojna nieuchronnie zbliżała się do Królestwa, coś nie pozwalało jej zachęcać Władysława do zaniechania układów pokojowych.
Przeczucia, potęgowały się tym intensywniej, ilekroć nawiedzał ją powtarzający się senny koszmar. Mimo że urywał się w przypadkowych momentach, a leżące chorągwie Królestwa i Księstwa z niego znikały, wcale nie napawało jej to spokojem.
⸻
* * *
Zimna i ciemna kaplica wawelskiego zamku skrywała w sobie postać klęczącej i zamyślonej Cylejki, modlącej się w ciszy i skupieniu o Bożą pomoc dla Królestwa. Jako niewiasta, jeno tak mogła pomóc Koronie i głęboko wierzyła w to, że Najwyższy wysłucha jej słów.
— Wybaczcie, pani. — Za plecami poniósł się cichy głos Katarzyny. — Przybył goniec z listem od króla.
Anna lekko odwróciła głowę, ale nic nie rzekła, tylko westchnęła w duchu i przeżegnawszy się, powoli wstała z klęcznika, łapiąc poły brązowej sukni. Spojrzawszy na dwórkę, posłała niewieście blady uśmiech, po czym skierowała się do wrót.
List czekał w komnacie, gdzie Sofia nalewała ziół do kielicha dla królowej. Widząc ją, odstawiła puchar na stół i odeszła w stronę kominka, by zabrać z ławy niedokończony haft.
Cylejka z kolei prędko wzięła zalakowany pergamin do ręki i niemal go rozrywając, otworzyła wieści, szybko wertując wzrokiem po linijkach tekstu. Naraz usiadła na krześle, przykładając dłoń do serca.
— Zygmunt ułożył się z Krzyżakami — rzekła w eter, po czym rzuciła z odrazą list na stół. — Nie możemy na to pozwolić, muszę coś zrobić, muszę działać. — Wstała nagle i zaczęła spacerować po komnacie, nie mogąc powstrzymać się przed nerwowym splataniem dłoni. — Napiszę do stryja i do Barbary. Na pewno już urodziła, to dobry pretekst.
— Pan Andrzej mówił, by być ostrożnym, pani. A miast do hrabiego, lepiej napisz do kuzyna. Fryderyk rozważniejszy od ojca, stroni o polityki i intryg.
Anna rozpromieniła się na ideę Sofii.
— Właśnie, gdzie się podziewa pan Tęczyński? Anula też nie posyła listów. Zostałam tu całkiem sama, odcięta od wszelkich wieści. Biegnij po któregoś pisarza do kancelarii. Niech tu przyjdzie, będę dyktować.
⸻
* * *
Królewski notariusz – Dominik Dunin zajechał na Wawel prosto ze stolicy apostolskiej. Dzierżąc w dłoniach papieskie upomnienie, skierowane przez Aleksandra V do Ulryka von Jungingena. Zamaszystym krokiem zmierzał do sali, gdzie król, wraz ze swoją radą, prawili o planach dotyczących Krzyżaków. Kiedy jeno stanął przed wrotami, zbrojny naraz zastawił przed nim wejście, patrząc nań spod oka.
— Zabroniono wpuszczać kogokolwiek — orzekł pewnie, nadal mierząc Dunina nieprzejednanym wzrokiem.
— Sprawa wagi koronnej. Odstąp, pókim łaskaw — warknął Dominik.
Na szczęście Maciej, zwany przez wszystkich paziem na posyłki, rozwarł podwoje, dzierżąc w dłoniach pusty dzban. Notariusz czmychnął więc za nim i o mało nie przytrzasnął palców drzwiami, gdyż ostatnimi czasy strasznie był nieporadny i zwykł chodzić z głową w chmurach.
— Wybaczcie jaśnie królu, mości panowie — pokajał się i na chwilę przystanął, by złożyć ukłon. — Wracam od jego świątobliwości, majestacie, z wezwaniem dla Zakonu, sporządzonym na naszą korzyść — dodał z radosnym błyskiem w oku i wręczył Krasce, siedzącemu obok Jagiełły, skórzaną tubę kryjącą w swym wnętrzu zwinięty papier z Rzymu.
Możni na moment ukrócili swoje rozważania i wszyscy rzucili spojrzenia na Jana, odwijającego dokument.
— Papież nakazuje wielkiemu mistrzowi zawarcie pokoju z Koroną, panie — obwieścił jednym tchem.
— Sporządzicie odpisy tego listu i poślecie, gdzie się da i gdzie jeno dzięki nim możemy zyskać sojuszników — nakazał król, odbierając z dłoni Kraski ów cenny zapis. — Wiadomo, jak zareagował Jungingen? — Łypnął na Dunina.
— Nie ma jeszcze wieści, panie, ale pewnikiem wkrótce przybędą wraz z tabunem krzyżackich posłów — odparł z przekąsem notariusz. — Ruszyłem ze stolicy apostolskiej wraz z posłańcem Aleksandra, lecz na trakcie przy granicy rozdzieliliśmy się.
Jagiełło pokiwał głową i delikatnie zaśmiał się pod nosem. Wiedział bowiem, że taki obrót spraw jest możliwy, tym bardziej, gdyż mistrz zawsze dobierał posłów zacietrzewionych w swoich racjach i głoszących przemowy upominające w takim tonie, jakoby mianowali się papieżami lub królami świata całego.
⸻
* * *
Wojewodzina Granowska zjechała na Wawel na wyraźne zaproszenie Cylejki, która ostatnimi czasy potrzebowała towarzystwa i otuchy. Sofia, z każdym dniem stawała się coraz bardziej uciążliwa, czasami doprowadzała ją do zniecierpliwienia. Staropanieństwo widać jej nie służyło, a na jakiekolwiek propozycje mariażu cmokała pod nosem. Została więc teraz piastunką małej Jadwiżki, a przy królowej ostała się ino Katarzyna.
W międzyczasie z komnat Anny wyszły listy do jej kuzyna, do Barbary i do pana Tęczyńskiego. Na razie jeno jeden z nich spotkał się z odpowiedzią. Pan Andrzej donosił, że Anula urodziła syna i na chrzcie dano mu na imię Jan. Sam Andrzej doglądał majątków i włości, szykując swoją chorągiew do zbliżającej się wojny.
Elżbieta rada była z wizyty na Wawelu. Bardzo lubiła to miejsce już od czasów, gdy rządziła tu jeszcze pierwsza żona Jagiełły – świętej pamięci Jadwiga. Dzięki niej, mogła nabrać dworskich manier i ogłady należnej niewieście chcącej dobrze wyjść za mąż.
Anna w niczym nie przypominała poprzedniczki na wawelskim tronie. Dla pani Granowskiej, ta niepozorna Cylejka zdawała się być cicha i zamknięta w sobie. Często zamyślona siadywała przy oknie, z dala od reszty dam i miast skupiać się na hafcie, zapatrzona w okno stroiła różnorakie miny i wzdychała pod nosem, nerwowo gniotąc w dłoniach skraj serwety lub płótna, na którym w danym dniu wyszywała wzory. Mimo to, wojewodzina czuła bijące od niej ciepło. Wszystkiego była ciekawa, z każdym chciała żyć w zgodzie i w przyjaźni.
— Wielcem rada, że przybyłaś, Elżbieto. — Anna na widok niewiasty, prędko wstała z zydla i uściskała ją przyjaźnie. — Zasiadaj, zasiadaj, pewnie drogą utrudzona jesteś. — Wskazała jej krzesło przy stole. — Przynieście nam wina i ciepłego jadła — rozporządziła służbę i uśmiechnęła się do kobiety.
— Dziękuję za zaproszenie, pani. Tęskno mi już było za córą, ale i za wami. Zawsze tak miło nam się prawi, królowo — rzekła, rozglądając się po komnacie. — Elżbietka wam nie towarzyszy? — W jej głosie dało się wyczuć zaniepokojenie.
— Senna była, udała się do swojej komnaty. Zaraz po nią poślę.
— Zachorzała moja dziecina? — dopytywała, patrząc zlękniona na Annę.
Ta pocieszająco uścisnęła jej dłoń.
— Skarżyła się jeno na tęsknotę za wami — uśmiechnęła się. — Mówiła, że w nocy oka nie zmrużyła, a że Jadwiżka dziś wyjątkowo spokojna i nie pyta o nią, odesłałam twą córę do łoża, by wypoczęła — spokojnie wytłumaczyła królowa i widząc, że służba wnosi jadło, prędko wydała polecenia.
Wraz z Granowską poczęły smakować polewki, podpłomyków i kołacza z serem, i rodzynkami. Po posiłku rozprawiały o codziennych sprawach, pociechach Elżbiety i wojnie z Krzyżakami. Wojewodzina lękała się straszliwie, gdyż wiedziała, że Wincenty pospieszy za królem, by walczyć z Zakonem. Choć nie czuła do niego miłości i jeno przywiązanie oraz wspólne dzieci ich łączyły, to obawiała się o życie męża. Nie było między nimi jeno złych dni, bo i dobre chwile się zdarzały, choć te była w stanie policzyć na opuszkach u jednej dłoni.
— Wybacz, Elżbieto. Zasmuciłam ciebie? Nie było to po mojej myśli — królowa w porę się zreflektowała i oszczędziła kolejnych cierpkich zdań na temat wielkiego mistrza i potrzeby rozgromienia chełpliwców z krzyżami na płaszczach.
— Nie, nie, pani. — Granowska z trudem wygięła kąciki ust w grymas uśmiechu. — Mówcie dalej.
— Wystarczy tej polityki. Niech mężczyźni się nią frasują. Chodźmy do twej córki. — Anna odłożyła robótkę na ławę i wstała, patrząc wyczekującą na towarzyszkę, która po chwili podążyła za nią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top