|Rozdział 21|*1408-1409

Data publikacji: 29.07.2023

| Królestwo Polskie, Wawel | Lato 1408 |

Jadwiga przewróciła się na brzuszek, łypiąc na Annę bystrymi oczami. Królowa siedziała na łóżku, haftując dziecięciu herb na jedwabnym okryciu. Odłożyła robótkę na stolik przy posłaniu i pogłaskała królewnę po głowie.

— Co chcesz powiedzieć, Jadwiniu? — Pocałowała córkę w czoło i delikatnie podniosła, sadzając sobie na kolanach.

Maleństwo z zaciekawieniem dotknęło rączką jej twarzy i powędrowało paluszkami za kosmykiem, który wysunął się z niskiego koka. Mocno zacisnęło na nim piąstkę i pociągnęło.

— Auć! — zapiszczała Cylejka, próbując otworzyć jej dłoń i zabrać włosy.

Od kilku niedziel, wyczesywała ich coraz więcej, ale Marjeta twierdziła, że to normalne po urodzeniu dziecka. Parzyła więc dla swojej pani pokrzywę do picia i polewała głowę ciepłym wywarem ze skrzypu w czasie kąpieli.

Królewna zakwiliła lekko i wyprężyła jak struna, podkurczając nóżki.

— Znowu boli cię brzuszek? — zapytała Anna z bolączką w głosie, kładąc ją na poduszce i wodząc dłonią po pępku córki. — Nie płacz już, już dobrze — wyszeptała z zasmuconą miną.

Wtem do komnaty weszła Sofia, trzymając w dłoni dzban z wodą z wywarem z czereśni.

— Król idzie, pani — zakomunikowała, stawiając naczynie na stole i nalewając odrobinę płynu do kielicha. Podała go Annie i dygnęła, po czym wyszła z komnaty.

Królowa szybko przełknęła wodę i wstając, wzięła popłakujące dziecko na ręce.

— Co jej dolega? — Jagiełło podszedł doń i wyciągnął ręce, by podała mu Jadwigę.

Dziewczynka zmarszczyła brwi i na chwilę zmrużyła czerwone od płaczu oczy, głośno wciągając powietrze. Jeszcze chwilę marudziła, ale zaczynała się uspokajać.

— Nie masz wyjścia, Władysławie. Nie ruszysz się z Wawelu, póki nie podrośnie. Jeno przy tobie przestaje płakać — odezwała się Anna bezradnym głosem i pogłaskała małą po policzku. — Przychodź częściej, nie widziała ciebie cztery dni i chyba z tęsknoty to zawodzenie — dodała po chwili, starając się ukryć wyrzut w tonie.

Król ucałował córkę w czoło i widząc, że zasypia, położył ją do kołyski.

— Muszę wyjechać do Wilna, miła — odrzekł z lekkim podenerwowaniem.

— Znowuż ci przeklęci Krzyżacy, prawda? — próbowała zgadnąć, zaciskając zęby ze złości.

Westchnął i oparł dłonie na biodrach.

— Nie tym razem. Przynajmniej nie otwarcie. Świdrygiełło znowuż knuje z wielkim mistrzem i obawiam się, że Zakon planuje następną rejzę na Litwę.

Łypnęła na niego zdziwiona i bezwiednie machnęła ręką, puentując:

— Gdzie diabeł nie może tam jego pośle.

* * *

| Królestwo Węgier | Wczesna jesień 1408 |

W komnacie słychać było jeno dźwięk srebrnego grzebienia wygładzającego płowe, falujące na wszystkie strony, włosy Barbary i cichy szmer służki, wyciągającej spod posłania żeliwny garniec z węgielkami, który uprzednio zagrzał królowej miejsce do snu. Półmrok sprawił, że kosmyki Cylejki wydawały się złociste i pełne blasku.

Odgarnęła rozpuszczone fale na plecy i niespiesznie podniosła się, pocierając dłońmi nadgarstki, na których lekko odbite były przylegające mocno rękawy sukni, jaką dziś nosiła.

— Możesz wyjść — wypuściła łożną na spoczynek i z gracją opadła na wielkie łoże, wyciągając ciało.

Bycie królową, a na dodatek żoną tego przebiegłego błazna, jest naprawdę trudne, przemknęło jej przez myśl, gdy układała się na środku siennika i poprawiała puchatą poduszkę. Dobrze, że pojechał do Bośni i nie muszę słuchać o tych niecnych intrygach wypełzających z jego ambitnej głowy. Przewróciła się na plecy i zapatrzyła w baldachim, opierając szczupłe dłonie na brzuchu.

Przez ten krótki czas, jaki przyszło jej spędzić u jego boku, poznała Luksemburczyka na wskroś. Było w nim wiele zachłanności i niezdrowej pasji do władzy, która nie sprzyjała monarsze, próbującemu pokazać wszystkim, że jest od nich lepszy. Mając w pamięci to, że kilka lat temu obalili go z węgierskiego tronu i uwięzili, lekko zadrżała. Tej nocy nie zmrużyła oka, koszmarami wyrywana z objęć Morfeusza.

* * *

| Królestwo Polskie, Jedlnia |

Arcybiskup Kurowski łypał niepewnym okiem na Trąbę, który również wejrzeniem próbował go pospieszyć do zdania relacji z wizyty w Malborku. Zdawało się, że między nimi jest jakaś niechęć, lecz ino wprawny obserwator byłyby w stanie wyczytać to z ich twarzy.

— Mówić ci zakazali u Krzyżaków, eminencjo, żeś taki milczący? Przed królem stoisz, gadajże, coś tam zdziałał — popędzał Mikołaj, lekko potrząsając pergaminem, wcześniej podanym przez pana Granowskiego.

Jagiełło zasłonił palcem usta, opierając rękę na podłokietniku. Grymas uśmiechu schował za maską ciekawości.

— Zgrzeszyłem, miłościwy panie. Nie udało mi się nic wybadać, boć mistrz jeno o swoich krzywdach prawił — zabiadolił z wyrzutem w głosie. — Tak się rozeźlił, że nawet nie słuchał naszych słów.

Władysław wysunął się lekko z krzesła, każąc Trąbie podać sobie list.

— Na razie o wojnie z Królestwem nie wspomina ni słowa. Zatwardziały w swej racji twierdzi nadal, że nie zboże posłaliśmy, a broń. — Podał wieści Kurowskiemu, który niepewnie przeczytał list, puszczony nie dalej niż dzień po ich wyjeździe z Malborka. — Udało się wam powęszyć, jakie tam u nich nastroje? Szykują się do kolejnej rejzy?

Wincenty Granowski, któremu żal się zrobiło arcybiskupa, podjął:

— Zdaje mi się, że będą czekali, aż kniaź odwet poczyni za skradzione statki.

— Będziemy więc i my czekać. Weźmiemy ich sposobem. Jutro ruszam do Wilna — zdradził król, odsyłając posłów na odpoczynek.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel |

Twarz ochmistrza zdradzała niemoc. Zapadnięte policzki poruszały się faliście, gdy mówił, iż orszak książąt z Oleśnicy zbliża się na Wawel i pewnikiem lada chwila wjedzie na dziedziniec. Oczy patrzyły błędnie, mgliście, gdy Anna pokazywała mu tasiemki i poły materiału, który należy opłacić na odzienie dla Jadwigi. Ręce mu się trzęsły, gdy dotykał sukna, co nie umknęło jej uwadze.

Uskarżał się ostatnio na ciepłoty i bóle w kościach, lecz na jesieni podobne przypadłości nie stanowiły większego zdziwienia. Dziś jednak jego stan wskazywał na to, że jakaś poważniejsza ułomność targała Klemensem. Zaklinał, że nie pójdzie do medyka, jakby bał się czegoś, co od razu poznała po jego rozszerzonych źrenicach. Gdy opuścił komnatę, wróciła do przeglądu koszy z haftami i nićmi.

— Ta złota koronka jest piękna, miłościwa pani — zachwyciła się Elżbieta Gorajska, sięgając po materiał skryty na dnie kosza. — Będzie pasowała do włosów królewny.

Anna uniosła brew, bacznie przyglądając się skrawkowi i lekko uśmiechnęła się, odkładając go na bok. Wtem do komnaty zapukała Zora. Cylejka wpuściła ją gestem ręki i odeszła od stołu.

— Najjaśniejsza pani. — Dygnęła. — Jego książęca mość, Konrad Oleśnicki, wraz z synem, proszą o audiencję.

Zdziwiona królowa przybrała analizujący wyraz twarzy, łypiąc spojrzeniem w bok. Po chwili odrzekła:

— Każ im zaczekać. Wezwę książąt do auli, gdy będę gotowa. — Lekko machnęła dłonią, by wyprosić niewiastę i odwróciła się do swoich towarzyszek, które w lot pojęły, że muszą pomóc jej w doprowadzeniu wyglądu do porządku.

* * *

— Miłościwa pani, rad będę, jeśli zechcecie przyjąć mojego syna na wasz dwór — powiedział Konrad.

Anna powoli wstała z tronu i zeszła z podwyższenia, podchodząc bliżej książąt.

— W jakim charakterze, książę? — zapytała, zerkając na zawstydzonego młodzieńca, który stał przy ojcu.

Oleśnicki chrząknął i odpowiedział:

— Mógłby zostać waszym paziem, najjaśniejsza pani. Wszak, gdzie nauczy się ogłady i dworskich manier lepiej, niż na dworze samej królowej?

Cylejce pochlebiły zdania, jakie wypowiedział. Delikatnie uniosła ramiona i z uśmiechem zawyrokowała:

— Dobrze. Od jutra dołączysz do mojego dworu — zwróciła się do młodszego Konrada. — Odprowadź książąt do komnat dla naszych gości — poprosiła sługę, czekającego przy drzwiach.

Mężczyźni zdążyli odwrócić się w stronę podwoi, gdy nagle wbiegł przez próg giermek Klemensa z Moskorzewa.

— Pani, pani — wydyszał, lekko pochylając głowę. — Złe wieści przynoszę, waszej wysokości. Ochmistrz, imć Klemens nie zdążył do was dołączyć, boć przed chwilą upadł w swej komnacie i oddał ducha.

Anna zamarła na moment, po czym otrząsnąwszy się ze zdziwienia, orzekła:

— Świeć, Panie, nad jego duszą.

* * *

— Najwyższy zawsze wymierzy sprawiedliwość. — Sofia posadziła Annę na łożu i pomogła zdjąć jej czepiec z uczesania.

— Nie grzesz takimi słowy, bo Bóg ciebie ukarze. Niczyja śmierć nie winna nas radować — zbeształa towarzyszkę, wyjmując ozdobny grzebień z włosów. Lekko miedziane, w większości jasnobrązowe kosmyki, posypały się po jej ramionach. — Przynieś mi wina, mocnego wina i marcepan — zarządziła, podnosząc się z posłania i podchodząc do okna.

— To kara Boska dla łgarza — zamruczała pod nosem Sofia, ale Cylejka już nie mogła tego usłyszeć, gdyż znalazła się w drugim końcu komnaty.

* * *

| Królestwo Węgier, Buda |

Gdy zobaczyła orszak Zygmunta na dziedzińcu, zdało się jej, że wielki ciężar zsunął ten widok z jej ramion. Strach uleciał z trzewi, gdy podeszła pod okno, obserwując zamieszanie. Bośnia wróciła do zależności i płacenia trybun. Winna się radować. Ale tylko głupiec zapomniałbym o tym, jaka była cena tego zwycięstwa.

Gdy tylko wspominała o tym w swej duszy, zaraz i złe uczucie zakiełkowało w jej sercu. Nienawiść, miłość zaborcza, a może wstręt? Nie potrafiła jednoznacznie orzec. Jak mogła zapomnieć o tym, co Luksemburczyk zrobił w tamtej krainie? Czy była w nim jakakolwiek skrucha po skazaniu na ścięcie ludzi, którym wydawało się, że stoją po właściwej stronie? Po strąceniu z muru tych, którzy bronili twierdzy, bo tak nakazał im ich pan? Obrazy nadeszły pod jej powieki, by burzowe chmury, domagające się zauważenia. Miłość i nienawiść dzieli tak niewiele, jak i podziw i wstręt. Cienka granica między nimi sprawia, że człowiek nie zawsze jest w stanie świadomie zdecydować, którą z nich przekroczy.

* * *

W komnacie poniósł się szmer odsuwanych krzeseł, z których podnosili się kolejno: Hrabia Herman Cylejski, Mikołaj z Gary zwany drugim, Ścibor ze Ściborzyc oraz Stefan Lazarević, wtóry tego imienia.

Dalej w ich ślad poszli: Fryderyk Cylejski, podskarbi koronny Mikołaj Szécsi, marszałek koronny Szymon Szécsényi, tajny kanclerz i powiernik Zygmunta Emeryk Perény oraz reszta panów i baronów, z których władca mógł mieć korzyść. Byli też i ci, zaproszeni tutaj w myśl zasady, by przyjaciół trzymać pod ręką, a wrogów jeszcze bliżej.

Barbara obserwowała to wszystko z wielkiego, drewnianego fotela, na którym siedziała i z uwagą przypatrywała się twarzom mężczyzn, którzy za chwilę mieli chóralnie powtórzyć dewizę Zakonu, jaką wskazał Zygmunt. Nie mogła znieść tego, że ojciec wprowadził w arkana niecnych planów jej męża również Fryderyka. Musiała jednak przełknąć tę przykrość. Teraz i ona była w grze i miała zamiar pokazać, że niewiasty także mogą pisać historię.

Król z kolei, przywdziewając na usta triumfalny uśmiech, podniósł się z krzesła i wyciągnął ręce, na których Hunor złożył długi, zdobiony miecz.

Ostrze połyskiwało lekko, a jego rękojeść naznaczona została herbem gildii – smok ziejący ogniem i zniewolony łańcuchem, jaki okręcał się mu wokół szyi. Na grzbiecie potwora widniał znak krzyża.

— O quam misericors est Deus, pius et iustus!¹ — rzekł król, patrząc na wielki sztylet. — Niech Bóg nas prowadzi i dopomoże bronić jedynej prawdziwej wiary, przed plugastwem, którym Imperium Osmańskie zamiaruje zalać chrześcijańską Europę — dodał, a w tonie jego głosu dało się wyczuć odrazę.

— O quam misericors est Deus, pius et iustus! — powtórzyli mężczyźni, unosząc w dłoniach ordery potwierdzające ich przynależność do Zakonu Smoka.

Król przebiegł wzrokiem po zebranych i odkładając miecz na dłonie sługi, gestem ręki nakazał im spocząć przy stole. Widać było, iż rad jest wielce z takiego obrotu sprawy, gdyż nad przygotowaniem wszystkiego spędził ostatni rok. Czuł, że jego plan przyniesie mu wielką chwałę, o której nie zapomną nawet po śmierci władcy.

— Wzorem świętego Jerzego, pogromcy smoka, w którego skórze sam diabeł mieszka, tak i my staniemy się pogromcami Osmanów. Nie dopuścimy, by swym bluźnierczym wyznaniem skalali nasze chrześcijańskie ziemie — powiedział pewnym głosem, po czym sięgnął po ogromny płat pergaminu przyozdobiony pieczęcią.

Herman Cylejski odchrząknął lekko i niespiesznie wstał. Barbara na ten widok przewróciła oczami, kpiąc w duchu z ojca, który na każdym kroku pragnie przypodobać się zięciowi. Jakby mało mu było przywilejów, jakie Zygmunt nadał ich rodowi.

— Przyrzekamy wam, najjaśniejszy panie, wierności ideom Zakonu dochować, na wezwania do walki przeciw Osmańskiemu najeźdźcy się stawiać i z sił całych, jakich wiara w jedynego prawdziwego Boga nam doda, służyć — przemówił hrabia.

Luksemburczyk potaknął skinieniem głowy i przysunął dokument w jego stronę. Sługa starannie polał czerwony wosk na skrawek sznurka i podał pieczęć Hermanowi. Ten z namaszczeniem odcisnął ją na gęstej plamie i z dumną miną, wręcz teatralnie, powiesił swój order na szyi.

Reszta poszła w jego ślady. Na uroczystości zabrakło kilku władców zaproszonych do przynależności do owego grona. Jednym z nich był Jagiełło.


¹ O quam misericors est Deus, pius et iustus! – O, jakże miłosierny, sprawiedliwy i cierpliwy jest Bóg! (łac.). Członkowie wymieni w tym fragmencie na podstawie wyciągu z zachowanego statusu zakonu. Dewiza widniała pod ikonografią przedstawiającą herb gildii. Na podstawie: Besnyő 1979: red.: Dr. Károly Besnyő: Honory Węgierskiej Republiki Ludowej , Közgazdasági és Jogi Könyvkiadó (1979).

* * *

| Wielkie Księstwo Litewskie | Zima 1409 |

Władysław spędzał już ostatnie dni na wschodzie, gdyż czas było mu już wracać do Krakowa. Wiele spraw czekało na osąd i rozstrzygnięcie, a niepokoje na małopolskim dworze, coraz dosadniej wyrażały się w listach z wieściami, jakie kanclerz spisywał na prośbę marszałka.

Wieczór był ponury i zimowy, jak to na Litwie, gdzie mrozy nieznośne szalały przez kilkadziesiąt niedziel. Król szykował się właśnie na pożegnalną ucztę, podczas której miał w zamiarze pomówić z Witoldem, by ostatecznie ustalić, jakie działania należy podjąć w sprawie Zakonu i Świdrygiełły.

Opanasz otrzepał dłońmi płaszcz i szybko poderwał odzienie z żelaznego stojaka, by naciągnąć je na ramiona Litwina. Ciemny, wełniany materiał ozdobiony jedynie srebrną nicią przy rękawach, idealnie przylegał mu do sylwetki. Ten mocniej naciągnął ubranie i sięgając po pas, rzekł do łaziebnego:

— Złote wisiory i sznur pereł, włożysz do tej zdobnej szkatuły. Księżna Aleksandra będzie rada z podarków. — Przesunął dłonią po misternym przedmiocie z drewna.

Sługa wziął w dłonie klejnoty i położył obok prezentu dla żony Siemowita.

— A ta ikona dla kogo, panie? — zapytał, zerkając na ruskie malowidło.

— Dla królowej. Oblecz to porządnie płótnem, by się nie uszkodziło — zarządził król i wyszedł z komnaty.

* * *

W sali jadalnianej rozstawiono drewniane stoły i zastawiono je przednim litewskim jadłem. Wśród przysmaków nie zabrakło dziczyzny i ptactwa, jakie z polowania przywiózł kniaź i Władysław. Teraz obydwoje zasiadali w auli, racząc się posiłkiem w akompaniamencie grajków.

Wtem, ucztę przerwał sługa, zapowiadający, że poseł króla Węgier i Chorwacji, chce przedstawić słowa władcy przed obliczem polskiego monarchy.

— Straciłem apetyt — sarknął Jagiełło do Witolda, wycierając dłonie lnianą chustką. — Proś, proś — nakazał słudze i szybko upił łyk wody.

Goniec węgierski skłonił się i przemówił:

— Król Węgier i Chorwacji, Zygmunt Luksemburski, przesyła dla waszej wysokości wyrazy uznania i zadowolenia, wynikające z faktu, iż wy, najjaśniejszy panie, zdecydowaliście się dołączyć do Zakonu, jaki pan mój miłościwy powołał, by strzec wiary chrześcijańskiej.

Władysław wpatrywał się w posła, a uwadze jego nie umknął fakt, że bez zająknięcia płynęły słowa z ust wysłannika, jakby poezją operował, a nie mową, jaką Luksemburczyk kazał mu wygłosić.

— Również rad jestem, że król Węgier, w swojej łaskawości — zaczął Jagiełło, ostatnie słowo z lekkim cynizmem wypowiadając — zechciał wyświadczyć mi przywilej tak wielki. Żywię nadzieję, iż tym razem pan twój nie zmieni szybko zdania.

Goniec zmieszał się, gdyż doskonale wiedział, jak trudne relacje są między tymi władcami. Jeszcze dziwniejszym wydawało się mu to, że Zygmunt wystosował w kierunku nielubianego szwagra, ową propozycję.

— W geście przyjaźni i chęci zażegnania wszelkich sporów, pan mój, przekazuje na ręce waszej wysokości owy dokument i order, świadczące o tym, iż król Polski należy do elitarnego Zakonu, jaki z inicjatywy króla Węgier utworzony został — spokojnie i z należytą powagą w głosie, odpowiedział węgierski poseł, wręczając władcy relikty od Luksemburczyka.

Witold nachylił się nad uchem Władysława i próbując powstrzymać śmiech, szepnął:

— Uważaj, teraz trucizny nie tylko do jadła i wina dodają.

Ten zmierzył go karcącym spojrzeniem i odprawił gońca. Wziął w dłonie wisior, prezentujący herb Zakonu.

— Luksemburczyk chyba za dużo się naczytał o świętym Jerzym. Czyżby jak i on, chciał być męczennikiem? — zapytał retorycznie. — Czego to Zygmunt nie wymyśli, byle jeno sensację wokół siebie wzbudzić — westchnął.

Kniaź wyjął medalion z jagiełłowych rąk i zaczął uważnie go oglądać, podziwiając misterną pracę złotnika.

— Nie byłbym zaskoczony, gdyby nagle ogłosił się królem tego całego Societas Draconistrarum² — odparł, rzucając wisior na blat i wzdychając. — Wszak już chodzą słuchy, że zasadza się na czeski i rzymski tron.

Jogaiła pokręcił głową i upił swoją wodę, patrząc gdzieś w dal.

— Nawet niech samym cesarzem się mianuje, byle jeno przestał rościć sobie prawo do ingerowania w polskie sprawy.

* * *

Usiedli w niewielkiej komnacie przy dębowym stole, patrząc za okno, z którego widać było tylko ciemne plamy litewskiej puszczy. Umęczeni byli polityką tak, iż w tym świetle bladym, od ogarków płynącym, miało się wrażenie, że oblicza o kilka wiosen im się postarzyły. Cisza, potrzebna do skupienia i obmyślenia działań, co jakiś czas przerywana była tylko westchnięciem, uderzaniem dolewanej wody o dna glinianych kubków lub szuraniem ciżm o posadzkę.

— Nic nie mogłem zrobić, Jogaiła. Bojarów posłałem, by zamki bałwanowi odebrali, to ich uwięził i uciekł do Moskwy. — Witold zacisnął lekko pięść na wspomnienie wydarzeń ostatniego lata³. — Mój zięć, wielki sojusznik — zadrwił — nadał bratu twemu jakieś ziemie w podzięce za zdradę.

Władysław nerwowo stukał palcami w blat stołu, a drugą ręką lekko obracał kubek. Naraz jednak poderwał się z krzesła i opierając o stół, odrzekł:

— Zakon mu pomaga, to pewne.

Wielki kniaź skrzywił się lekko w zdziwieniu.

— Wielki mistrz zarzeka się, że o niczym nie wiedział i zdradą Świdrygiełły gardzi, ale wiadome jest, że krzyżackie diabły maczały w tym palce.

Król na chwilę zmarszczył brwi i gestykulując palcem, jakby coś tłumaczył sobie w myślach, odpowiedział:

— Ulryk nie będzie mu sprzyjał cały czas. Sam widzisz, że gdy Tatarzy ruszyli na Moskwę, Świdrygiełło uciekł do Edygi, znów knuć, jak tobie tron zabrać. To zbyt chwiejny sojusznik dla wielkiego mistrza.

— Nie powetujemy kradzieży zboża i rabunku moich kupców? — odgonił niewygodny temat.

— Odbierzesz Żmudź, ale jeszcze nie teraz. Musimy grać na zwłokę.

Kniaź potaknął i w zadumie zaczął skubać brodę. Wtedy jeszcze nie wiedział, jaki plan ma król i jak dzięki niemu uda im się pogrążyć Szpitalników.


² Zakon Smoka (łac.).

³ W czerwcu 1408 roku, po wysłaniu Cebulki z listem do Świdrygiełły, Witold wysłał do księcia bojarów, ale ten ich uwięził. Później spalił dwa zamki i uciekł do Moskwy, do Wasyla. Następnie, z pomocą Zakonu Krzyżackiego, zorganizowano rejzę na Witolda, choć nie wiadomo, czy to nie Witold w odwecie, pierwszy uderzył na ziemie zięcia. Wybuchła kolejna wojna, która zakończyła się podpisaniem pokoju jesienią 1408 roku (między wielkim księciem a Wasylem) i nie spowodowała strat. Lecz już zimą 1409, Świdrygiełło zaczął knuć ponowie.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel |

Jadwiga zasnęła na kolanach Anny, więc ta musiała przełożyć ją do kołyski. Gdy tylko dziewczynka ułożyła główkę na białej, pierzastej poduszce z wyszytymi różami, lekko westchnęła i zaciskając piąstkę, z powrotem pogrążyła się w sen. Piastunka została przy niej, więc Cylejka mogła wrócić do swoich komnat.

Król nareszcie zjechał z Litwy i chciała z nim pomówić o wielu sprawach. Wszak list, który do niej wysłał, nie zdradzał nic poza tym, że modli się o jej zdrowie i swoją córkę.

Wślizgnęła się do komnaty i nalała ziół do pucharu, po czym przysiadła obok kominka, i upiła kilka łyków gorzkiego naparu. Naraz drzwi skrzypnęły i pojawił się w nich Władysław, trzymając ręce za sobą. Widać było, że ukrywa coś za plecami.

— Nareszcie jesteś, mój królu. — Anna poderwała się z krzesła i podbiegła w jego stronę. — To dla mnie, prawda? — Lekko pochyliła się na bok, by zerknąć na zawinięty podarek. Była miło zaskoczona, że Jagiełło o niej pomyślał.

Uśmiechnął się lekko i wręczył jej ikonę zawiniętą w szare płótno. Położyła obraz na stole i uważnie rozwinęła. Westchnęła w duchu i gładząc ramy podarku, podziękowała mężowi.

— Jak sprawy z Krzyżakami? — zapytała, uważnie patrząc na strapionego małżonka.

— Nie jest dobrze — odparł i podszedł do krzesła, opierając dłonie na zagłówku. Płomienie tańczące w palenisku, rzucały lekkie smugi światła na jego kłykcie. — Zmówili się ze Świdrygiełłą, a ten z kolei urobił Wasyla moskiewskiego. Dureń nadał mu ziemie, na których teraz mój brat panem się mianuje i dalej spiskuje ze Szpitalnikami.

Anna na chwilę zmrużyła oczy, próbując pomyśleć nad dobrą odpowiedzią. Choć nie miała głowy do tak karkołomnej polityki i publicznie nigdy nie towarzyszyła Jagielle w obradach czy sądach, to gdy byli sami, starała się, choć odrobinę, pomóc mu w podejmowaniu decyzji.

— Co uczynisz? — zapytała, podchodząc do niego i kładąc dłoń na mężowskim ramieniu.

Przykrył jej rękę swoimi palcami i spojrzał w ciekawskie i niepokojące oczy.

— Proszą się o wojnę od wielu lat, ale nie mam zamiaru dać im tego, na co liczą.

— Jak to? — głos miała pełen wyrzutu. — Z nimi nie da się inaczej, tylko miecz do nich przemówi. To barbarzyńcy i mordercy.

Władysław odsunął się i począł chodzić wokół stołu.

— Nie mogę wypowiedzieć im wojny. Papież gotów pomyśleć, że...

— Więc będziesz ich drażnił, aż sami to zrobią, wspaniale — przerwała mu z satysfakcją w głosie.

Zerknął na nią, nie kryjąc zdziwienia.

— Twoja przenikliwość czasami mnie przeraża, miła — odparł tonem pełnym zaskoczenia i podziwu.

Postanowiła wykorzystać szansę, kiedy jest w dobrym nastroju i polscy panowie nie zdążyli go jeszcze wyprowadzić z równowagi.

Marszałek, podskarbi i kanclerz już z pewnością przebierali nogami ze zniecierpliwienia, iż tak długo czekać muszą, by u króla na posłuchaniu się stawić i znów przedkładać swoje gorzkie żale. Podobno skarbiec nadal świeci pustkami, Zygmunt knuje z Krzyżakami, choć Jagiełłę do swojego Zakonu włączył, a przez problemy Litwy ze Szpitalnikami i pokój w Koronie zagrożony.

— Nie chciałam z tobą mówić o polityce — zaczęła, starając się stawiać pewne, choć jednocześnie zagadkowe kroki w jego stronę. — Potrzebujesz odpoczynku.

— Panowie na mnie czekają — odparł wymijająco i ucałowawszy jej dłoń, wyszedł z komnaty.

* * *

Ledwie król wrócił do Krakowa, a już nakazał przysposobić orszak, by za kilka dni ruszyć do Wielkopolski. Możni nalegali, by odczekał kilka niedziel i wszystkie sprawy w Małopolsce rozpatrzył, lecz on odpowiedział im na to, to, co zwykł mawiać – po to zajmują swoje stanowiska, by problemy rozwiązywać.

Zresztą, winni się przyzwyczaić do tego, że Jagiełło dba nie tylko o interesy krakowskiej szlachty i mieszczan, ale i nad całym Królestwem stara się panować tak, by nikt nie poczuł, że władca ma swoich ulubieńców, a innymi gardzi.

Kiedy więc na chwilę uwolnił się od gardłowania niezadowolonych urzędników dworskich, zaszył się w swoich komnatach i rozprawiał z Trąbą o frasunkach różnorakich, które głowę jego od dawna zalewały. Wszak była to jedyna osoba, zaraz obok Opanasza, która cierpliwie słuchała jego filozofii i rozterek.

— Wojnę z Zakonem czuć w powietrzu. Jak pomór się zbiera nad Koroną. Wielki mistrz starań nie szczędzi, by mnie podburzyć przeciwko niemu — rzucił poirytowanym tonem, w nerwach nalewając wody do kubka.

Sekretarz westchnął cicho pod nosem, gdyż już czuł, że szykuje się poważna narada.

— Bóg wojen nie pragnie ani do nich nie zagrzewa, panie. Wiadome jest, że przez Zakon przemawia zapalczywość i chęć zysku. Ich rejzy i wojny na pewno nie są w imię Pana, i wiary prowadzone — skwitował Mikołaj i wyciągnął przed siebie ręce na blacie.

Król skrzywił się na te słowa i powoli wstając z krzesła, odparł:

— Gdyby jeszcze Papież o tym wiedział, ale oni i Ojca Świętego potrafią ku sobie zjednać.

— Tedy niech sobie każdy przypomni słowa z księgi Koheleta: jest czas wojny i czas pokoju Na każdą bowiem sprawę i na każdy czyn jest czas wyznaczony.*


* Księga Koheleta 3,1-11.

* * *

Zdawało jej się, że chodzi po suchych źdźbłach trawy, które skrzypią pod bosymi, poranionymi stopami. Resztką sił, jakie pozostały, złapała za konar niewielkiego drzewa i upadła na kolana. Gorący wiatr szarpał włosy i smagał wilgotną twarz. Prędko odgarnęła sklejone kosmyki za ucho, drugą ręką rozchylając wysokie kłosy zboża.

Zorientowawszy się, że klęczy na wzgórzu, powoli zwlekła ciało z ziemi, łapiąc połę brudnej, ubłoconej sukni. W zmęczone spojrzenie Cylejki, uderzyło morze krwi, zaschniętej na ziemi, ubitej galopem koni i krokami walczących rycerzy. Setki ciał leżało w błotnistych kałużach posoki, a pośród nich kawały podartych tkanin i miecze skalane bordową cieczą. Nad obrazem tym unosiła się gęsta, rdzawa mgła, której odór zaczął docierać do jej nozdrzy. Chorągwie Królestwa, Krzyżaków i Litwy, rozdarte na strzępy, tonęły w bezkresie trucheł.

Nagle coś ścisnęło ją za serce, a przerażenie, wyrwało wrzask z drążącej piersi. Poczuła mocną, dużą dłoń, zaciskającą się na jej poranionym barku. W oczach wezbrało Annie przerażenie, a usta wydały jęk bólu przełamanego lękiem.

— Sprowadziłaś wielkie nieszczęście, królowo. Ty winnaś tego wszystkiego! — zajadle rzekła wysoka, rosła postać w brązowej zbroi, z której spływały strumienie błota zmieszanego z zakrzepłą krwią.

Nie poznała mężczyzny, nie mogła go poznać, gdyż przyłbica zasłaniała mu twarz.

— Kim jesteś? — zapytała, gotowa na najgorsze. Było jej wszystko jedno.

— Anno! — znajomy głos potoczył się za jej plecami. Zdawało się, że dobiega z doliny. Dźwięk tyle razy odbijał się od jej uszu, tyle razy szeptał, upominał lub po prostu opowiadał, a teraz nie mogła sobie przypomnieć, do kogo należy.

Wyszarpała ramię spod palców nieznajomego człowieka i poślizgnąwszy się o ubity płat trawy, zaczęła spadać ze wzgórza.

W alkierzu panowała całkowita ciemność. Szczelnie zamknięte okiennice nie wpuszczały do środka ani krzty księżycowego światła. Zerwała ciało z posłania i drżąc, szeptała coś w nieświadomości. Było jej niedobrze, obrazy wracające nawet po wybudzeniu, przyprawiały o mdłości i ledwie udało jej się powstrzymać torsje. Dopiero Władysław, leżący obok i niespokojnie przewracający się na plecy, ostatecznie przywrócił ją na jawę.

Serce królowej waliło jak oszalałe, a mając w pamięci koszmar, który był tak namacalny, jak faktura lnianego okrycia pod palcami, zaczęła dygotać. Podciągnęła kolana pod brodę i zatopiła w nich twarz, próbując powstrzymać szloch. Palce zaczęły się jej pocić, a serce trzepotać w piersiach jak stado wróbli spłoszonych przez głodnego kota. Nie wiedziała, czy ciemność komnaty to imaginacja jej panikującego umysłu, czy po prostu fakt, że jest środek nocy.

Król najwyraźniej nie spał głęboko, gdyż po chwili powoli podniósł się i mrużąc oczy, spojrzał na Annę, siedzącą na skraju łoża. Cicho pociągała nosem i próbowała się uspokoić, mocno ściskając skrawek kołdry.

— Co się stało? — zapytał na wpół przytomny i przysunął się w jej stronę.

Teraz już wiedziała, do kogo należał nawołujący ją głos. Uniosła twarz i obróciła w stronę męża. Nie mógł dostrzec łez spływających po jej twarzy, ale widział je w oczach, które lekko błyszczały.

— Straszny sen... — wydukała cicho i złapała go za dłonie. — Wojna, morze krwi i rannych, martwych ciał. — Mocniej zacisnęła palce.

Władysław westchnął cicho, z lekką dozą ulgi. Wszak myślał, iż coś złego się wydarzyło. Otarł jej policzek z łez i odgarnął kosmyk włosów z annowej twarzy.

— Za dużo rozmyślasz, a ja zbyt wiele ci mówię. To jeno zły sen. Śpij już, śpij — uspokajał ją, ale naraz wyrwała się z pościeli i dobiegła do okiennicy.

Uchyliwszy ją, spojrzała w niebo i głęboko odetchnęła, na chwilę przymykając powieki. Wiatr wdarł się na moment do alkierza, smagając swym powiewem włosy i płócienną koszulę Cylejki, ale nie baczyła na to. Oparła plecy o ścianę obok okna i kładąc dłonie na łokciach, zapatrzyła się w mrok nocy, lekko oświetlony połową Luny, której blask odbijał się w Wiśle i niósł po płatach coraz bardziej topniejącego śniegu.

Król podszedł do niej wyraźnie zaniepokojony i zamknął widok na zimną noc.

— Wystarczy. Zaziębisz się — rzekł z troską, sięgając po futrzane okrycie, leżące nieopodal na ławie.

Dała za wygraną, naciągając miękką derkę na ramiona. Wiedziała jednak, że już nie zaśnie tej nocy, a koszmar, który ją nawiedził, nie przez przypadek wydawał się tak prawdziwy. I on zdawał się poznać jej obawy, bo posadził Annę z powrotem na łożu, po czym sam usiadł tuż obok, patrząc w dal nocy na oknem.

— I mnie prawie co noc męczą jakieś koszmary, Anno. Nie uciekniesz przed nimi, ciągle roztrząsając te obrazy w swej pamięci. Nie ma na nie sposobu. A im dłużej żyję, tym pewniejszy jestem, że nachodzić będą częściej. — Naciągnął kołdrę na jej odkryte i lekko drżące nogi. — Odkąd pomarli moi bracia, otruci albo zamordowani przez tych, z którymi lada dzień będziemy toczyć wojnę, zdrada i śmierć po wielokroć przychodzą do mnie we śnie.

Anna drgnęła, czując na plecach zimny powiew prawdy, jaką nigdy się z nią nie podzielił.

— Dlatego taki jesteś? Zawsze skryty, podejrzliwy? Jakbyś bał się kolejnego ciosu, prawda? — Poszukała jego dłoni i ścisnęła ją, niemo zachęcając do ulżenia sobie we echu minionych lat.

Uniósł kącik ust. Nie widziała zbyt dobrze tego grymasu, ale łuna niewielkiej świecy przy posłaniu, dogasającej teraz by ulatująca dusza, rzucała na nich skrawek blasku. Wiedziała, że to nie kpiący gest, ale mimowolny powrót do części jakichś miłych wspomnień.

— Ojciec, bracia, matka, Jadwiga, moja pierworodna córka, siostry... — zawiesił głos, mocniej ściskając jej dłoń. — Wszyscy, których miłowałem odeszli, a każdy zostawił ranę, która czasem, gdy sobie o tym przypomnę, lub dzieje się coś, co każe przywołać ich w pamięci, jątrzy się boleśnie. Bywają dni, kiedy myślę, że ceną za polską koronę były te wszystkie życia, jakby jakaś klątwa krążyła nad moim rodem. I wtedy, gdy straciłaś... Przed laty po koronacji... — Odwrócił twarz, usilnie próbując zetrzeć zeń smutek.

— I ja mam takie rany w sercu. Czasami krwawią, gdy pomyślę o ojcu, o babce, o dziecięciu. — Wypuściła jego dłonie, przenosząc swe palce na barki męża. — Pomyśl o braciach i Litwie, którą miłujesz, tak jak i ja mam zawsze w sercu Cylię, gdy Krzyżacy znowuż będą podżegać nas do wojny. Pomścisz wszystkich, których ci zabrali, pomścisz odebrany czas, którego nie spędziłeś z ukochanymi, bo musiałeś zwalczać ich najazdy. A ja zawsze będę po twojej stronie i po stronie wojny sprawiedliwej.

Zdjął jej dłonie z ramion i wstał powoli, jakby te słowa dały mu nadzieję.

— Dlatego właśnie taki jestem, Anno. Teraz gdy rzekłem to wszystko, w końcu mnie poznałaś. — Delikatnie położył palce na jej ramieniu i pocałował ją w czubek głowy. — Dziękuję.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top