|Rozdział 20|*1408
Data publikacji: 23.07.2023
| Królestwo Polskie | Kwiecień 1408 |
Kilka pergaminów piętrzyło się na stole zasnutym kremowym obrusem. Anna trudziła się nad haftem przez wiele dni, by godnie prezentował się w jagiełłowych komnatach. Teraz złe wieści przykryły te piękne ornamenty. Zdania, spisane szybką i wprawną ręką litewskiego skryby, wieszczyły kłopoty. Władysław cisnął w stos kolejne pismo, pocierając brodę i opierając się drugą ręką o gzyms przy oknie. Tak zastał go Trąba, wchodząc jak do siebie na królewskie pokoje.
— Winszuję, najjaśniejszy panie — rozłożył ręce, zachęcając Władysława, by zwrócił ku niemu twarz. — Nie radujesz się, królu? — delikatnie i podejrzliwie bawił się tonem głosu.
— Chyba rozum tracę, Mikołaju. Serca mojego nic prócz ulgi nie przepełnia. — Odepchnął się od futryny i zaczął krążyć wokół krzesła. — Lękam się spotkania z królową, boć wiem, że nie spojrzę jej w oczy bez cienia wstydu. A przecie wstyd to słabość, a król... — tłumaczył zakłopotany, urywając myśl, boć to nagłe wyznanie zdawało się nie na miejscu.
Trąba zmieszany, próbował przybrać minę, która nie zdradzi palącej ciekawości po usłyszeniu urywka tego, co tamten rzekł.
— Tyle lat Królestwo czekało na narodziny dziecięcia. Może, póki nie ujrzysz królowej pani... — nie dokończył, jeno ugryzł się w język, świadomy, że w rzeczywistości niewiele wie o duszy białogłów.
— Wybrałem dla niej imię — rzekł nagle Jagiełło, odwracając się w stronę Mikołaja i mrużąc rozbiegane oczy, z których nie dało się wyczytać emocji. — Jadwiga — wybąkał, kładąc dłonie na oparciu krzesła.
Trąba uciekł wzrokiem, wbijając go w posadzkę i lekko chrząknął pod nosem.
— Czy królowa wie o twej decyzji?
Pokręcił głową, rzucając mu wyczekujące wejrzenie. Z gatunku tych, kiedy człowiek czeka na długi ciąg pouczeń.
— Jej dwórka Sofia na pewno przekazała moją wolę. Jeśli to jedyny przejaw Boskiej łaskawości dla tego Królestwa, jeśli nie dane będzie powitać mi na świecie syna, to właściwe imię dla jagiellońskiej córki — wyłożył bez cienia emocji, gładząc oparcie fotela.
Mikołaj uśmiechnął się półgębkiem. Melancholijna cząstka Litwina rzuciła cień na jego twarz, więc duchowny postanowił zmienić temat.
— Już wiesz, panie, prawda? — Wskazał na listy. — Możni czekają. Przyszedłem ino sprawdzić, czy przed rolą doradcy i notariusza, nie powinienem wcielić się i w przyjaciela.
— Dobrze zrobiłeś — król podziękował mu na swój sposób.
⸻
* * *
— Teraz ja będę mówił, panie Szafraniec! Nie będzie nam Krzyżak bezprawnie grabił dóbr koronnych! — nastroszył się Zbigniew z Brzezia, poruszony wieścią, że na rozkaz Jungingena skradziono statki ze zbożem zmierzającym na Litwę. — Ilekroć żeśmy próbowali wam otworzyć oczy na ich niegodziwość, ślepi byliście. Straszyliście papieżem, a teraz...
— Wystarczy tego! — Jagiełło umyślnie trzasnął drzwiami, zwracając na siebie uwagę rozjuszonego grona Małopolan i reszty. Rzadko okazywał wzburzenie, lecz i on był ino człowiekiem.
Wszedł do auli, nie patrząc na żadnego z nich i wartkim krokiem zmierzał do tronu, po czym opadł nań wygodnie, jakby siadał przy ognisku miast przed chmarą zagniewanych imciów.
— Pozwól, miłościwy panie — podjął Trąba, wyciągając z tuby dokument — że wprowadzę szlachetnych waści w to nowe strapienie.
Gdy zgoda padła przejawiona gestem dłoni, wyłuszczył, jak sprawy się mają. Możni, słysząc o tłumaczeniach wielkiego mistrza, prychnęli do siebie, wymieniając się uwagami, tym razem bez podnoszenia głosów. Ulryk donosił, że wielkie podejrzenie padło na owe statki, iż król chrześcijańskiego kraju, miast zboża, podstępem daruje broń barbarzyńcom żmudzińskim i litewskim. Gdy Władysław ponownie posłyszał te słowa, nerwowo zacisnął szczękę, wprawiając w drganie policzek i skroń, a wzrok zamyślony wbił w przestrzeń, ważąc zamiary Jungingena.
— To jawna prowokacja, panie! — podjął marszałek, występując przed tłum. Miał on zaufanie króla, więc starał się i możnych przekonać do racji, które Jagiełło chciał po cichu im wpoić. — Nic nie pozostaje, jeno gotować się do wojny. Nie będzie pokoju, gdy wielki mistrz potwarze rzuca, szukając zaczepki.
Król poprawił się na tronie, rozsiadając wygodnie i nogi przed siebie wysuwając.
— Jeszcze nie teraz. Mam inny plan — odpowiedział lekko. — Poślemy do Malborka z poselstwem, co by wyjaśnić wszystko i wybadać sprawę. Mówią, że Ulryk ma gorącą głowę, żądza wojny wrze w nim od lat. Pozwólmy mu pierwszemu dać ujście tej pożądliwości miecza. Pojedzie więc do Krzyżaków imć Mikołaj z Michałowa, arcybiskup Kurowski i waść Granowski. — Skrzyżował nogi, wysuwając łokcie nad wyrzeźbione boki krzesła. Postawa jego zdradzała, jakby niczym się nie przejął, a rozmowy toczyły się na temat opończ i ciżem, a nie wojennej strategii.
Trąba zerknął kątem oka na Jagiełłę, na moment uśmiechając się pysznie, jakby przechytrzył wraz z królem i marszałkiem całą hordę wytrawnych możnych, nieświadomych gry, która zaczęła się w tej chwili.
⸻
* * *
— Król właśnie się zapowiedział, miłościwa pani — zakomunikowała Sofia, wyraźnie zasapana.
Biegła, co sił w nogach, by przekazać Annie wieści, na jakie Cylejka czekała od kilku niedziel, a teraz nareszcie mogła przyjąć męża po tygodniach połogu. Ucałowała córkę w czoło i podała piastunce, by ta zajęła się dzieckiem.
— Pomożesz mi, Sofio — rzekła pewnie i wstawszy, otworzyła szkatułę z klejnotami, która stała na małym kredensie. — Gdy skończymy przygotowania, wyjdziesz przed komnatę i nie wpuścisz nikogo, póki nie pozwolę — zastrzegła i odesłała ją przed podwoje do komnaty.
⸻
* * *
Sofia opierała się o drzwi, rozglądając przy tym na boki i nasłuchując. Ciężko jej się oddychało, gdyż czuła, że nic dobrego z pomysłu królowej nie wyniknie. Urażona monarchini nie zamierzała dać po sobie poznać, że czeka na odwiedziny małżonka. Wedle Sofii mogła napytać sobie kolejnej biedy, ale cóż począć, gdy jej nieustępliwość zwyciężała nad rozsądkiem.
Wtem, jakby słowa owe w złą godzinę na myśl przywiodła, na krańcu korytarza pojawił się król, zmierzający w stronę pokoi żony.
— Najjaśniejszy panie. — Szybko pochyliła głowę, napierając na odrzwia. — Królowa prosi, by nikogo nie wpuszczać — rzekła niepewnie, próbując uciec przed gniewnym spojrzeniem Jagiełły.
Widząc, że ten gotów nie usłuchać prośby żony, prędko odsunęła się od drzwi. Nim jednak Litwin je otworzył, przebiegł oczami po korytarzu i chrząknął.
Anna odziana w zieloną, zdobną suknię, stała przy stole i zakładała pierścienie na palce. Włosy ułożone miała w niski kok, w który wpięła srebrny grzebień, przytrzymujący krótką, białą woalkę. Na widok króla wyprostowała się, mierząc męża podejrzliwym wzrokiem.
— Prosiłam, by mi nie przeszkadzano, panie. Wszak tyle niedziel mnie nie widziałeś, więc cierpliwość winna nie być ci obca — odezwała się, podziwiając pierścień na serdecznym palcu.
Opuścił ramiona i uciekł oczami w bok, podchodząc do niej.
— Myślałem, że czekałaś na mnie.
Stanęła doń bokiem, odwracając głowę w stronę okna. Łzy napłynęły jej do oczu, ale zdusiła je. Nie mogła przecie pokazać mu swojego bólu.
— Nic nie rzekniesz, Anno? Będziesz milczeć? — zapytał, z zawodem w głosie.
Na moment przymknęła powieki i zerkając nań kątem oka, szybko odetchnęła.
— Twoja córka... — zaczęła, starając się zachować spokój — ...na pewno chcesz ją znowu zobaczyć. Ino raz do niej zajrzałeś. — Przełknęła ślinę i przesunęła palcem po policzku, by zetrzeć maleńką łzę. — Stanisławo — zawołała i naraz z alkierza wyszła piastunka z królewną na rękach.
Odwrócił się w stronę kobiety trzymającej dziewczynkę, a ta niepewnie podeszła bliżej, uważnie poprawiając dziecię w uścisku.
W tym momencie poczuł, że wszystkie obawy i pustka znikają znad jego głowy. Oczy mu rozbłysły, a dłonie samoistnie wyciągnęły się w kierunku tej niewinnej istoty. Mamka powoli podała mu maleństwo i dygnęła, wychodząc z komnaty.
Jadwiga spała, ale nagle poruszyła rączką, zrzucając z siebie kawałek pledu. Otworzyła oczy i bystro przypatrywała się twarzy ojca. Anna była pewna, że maleństwo zacznie płakać, tak jak wtedy, gdy pochylił się nad nią medyk, gdy przez dwa dni miała ciepłotę i próbował ją zbadać. Królewna jednak była teraz nadzwyczaj spokojna i wpatrzona w króla, który zastygł, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
— Władysławie? — zapytała szeptem, kładąc dłoń na jego ramieniu.
Przeniósł spojrzenie na zdziwioną Annę i podał jej dziecko.
— Nadałem jej to imię przez pamięć na moją pierwszą małżonkę. I aby zabezpieczyć przyszłość córki. Nie wiemy, co Bóg ześle czy pobłogosławi następcą. Jadwiga była królem — powiedział i odwrócił się, chcąc wyjść.
— I o tym powinniśmy pomówić, boć myślałam, by nadać jej imię po swej babce. Ale nic to. Jadwiga brzmi dostojnie i pięknie. — Otarła kolejną łzę spod powieki i pogłaskała królewnę po ciemieniu. — Rzeknij mi, proszę, czy wierzysz w moją lojalność, mężu? — zapytała nagle, zatrzymując go w pół kroku.
Milczał, ale nie ruszył się z miejsca. Widząc, że tym razem nie odejdzie i nie zostawi jej znowu bez wyjaśnień, szybko odłożyła córkę do drewnianej, zdobnej kołyski, stojącej przy drzwiach alkowy i podeszła doń. Zerknął na żonę przez ramię, przelotnie, z jakimś żalem w oczach. Cisza zakręciła wśród ich szybkich oddechów zdradzających napięcie, nadzieję, ale i jakąś czułość. Nie patrząc w aniną twarz, objął ją pewnie, wbijając wzrok w przestrzeń.
— Nie każ mi odpowiadać, nie rozdrapuj starej rany. — Mocniej przycisnął ją do siebie.
— Mojej rany nikt nie opatrzył — rzekła cicho, spuszczając oczy i wysuwając się z jego objęć.
Nie odpowiedział. Była pewna, że nic nie rzeknie. Zawsze były między nimi niedopowiedzenia, urwane zdania i pewne bariery, których nawet czas i narodziny dziecka nie były w stanie złamać. Musiała się z tym pogodzić. Czuła, że to przytulenie było jak nieme przeprosiny, których nie mogły wypowiedzieć usta, bojące się okazać słabości. Musiała teraz żyć dalej i wychować córkę, chroniąc ją przed złem, i obojętnością tego świata, w którym rodząc się niewiastą, los zwykle z góry skazuje cię na ból, i różne upokorzenia.
⸻
* * *
| Wielkie Księstwo Litewskie |
Sztylet z brzdękiem upadł na posadzkę, ślizgając się po powierzchni, kopnięty z impetem przez wściekłego kniazia. Pies, śpiący pod jedną z kolumn, podkulił krótki ogon i umknął z auli. Mury odbijały najpodlejsze przekleństwa, jakich dawno nie wypluwał z ust, drżących od gniewu.
— Przeklęty Czort! Za co mnie tak karzesz, Boże Litościwy, tym durniem Olgierdowiczem! — zagrzmiał, unosząc ręce do góry.
— Opamiętaj się, Witoldzie. — Anna zamaszystym krokiem szła za mężem, ledwie mogąc ujarzmić skraj sukni. — Tyle razy mówiłam, byś przekonał Jogaiłę do zamknięcia go w jakiej litewskiej wieży — sarknęła, dając słudze znak ręką, aby podniósł nóż z podłogi.
Kiejstutowicz gwałtownie odwrócił się w jej stronę i gestykulując dłonią, wyrzucił z siebie:
— Popamięta mnie, tym razem popamięta mnie na wieki! Prędzej piekło zamarznie niż umknie przed mym gniewem. — Wycelował palcem w przestrzeń, by podkreślić, że nie żartuje.
Szarpnął oparcie krzesła, opadł na nie gwałtownie, po czym wbił łokcie w kolana i zmierzwił włosy. Przetarł kilka razy twarz i spojrzał na Annę, która stała nad nim z dziwną miną.
— No co? — zapytał, łypiąc na nią oczami. — Miałaś rację, teraz jesteś rada?
Pokręciła głową i podeszła do wolnego fotela.
— Ślij gońca do Krakowa. Niech król wie, co wyrabia jego umiłowany brat. Świdrygiełło gotów z samym Szatanem się sprzymierzyć, byle ciebie z tronu strącić.
Zamruczał coś pod nosem i ostentacyjnie machnął ręką, opierając dłonie na kolanach. Lewa noga zaczęła mu z lekka drżeć, jak zawsze, gdy wpadał w gniew.
— Gadasz, jakbyś Jogaiły nie znała. Za miękki jest dla niego. Tym razem wezmę sprawy we własne ręce i poślę gnidę do diabła — wycedził, wstając i sięgając po dzban. — Wody! — krzyknął, gdyż pustka w naczyniu jeszcze bardziej go rozeźliła.
⸻
* * *
Runas niespokojnie zerkał na wielkiego kniazia, czytającego donos od przygranicznych gwardzistów, którzy rychło wychwycili informację, że Świdrygiełło wystosował list do wielkiego mistrza Zakonu. Witold nerwowo zaciskał szczęki, wprawiając policzki w drganie. Oczy pociemniały mu od złości, ale starał się zachować spokój.
Dość już wyklinał kuzyna i pokazywał swój gniew. Mimo to miał święte prawo do wściekłości, gdyż brat Jagiełły, z wielkim namaszczeniem, instruował Krzyżaków. Nakazał im umocnienie zamków nad Windawą i Narwą. Kniaź ostentacyjnie zgniótł papier i cisnął nim w głąb auli.
— Nikczemnik! — wycedził, zagryzając wargę. — Wezwij mi tu Cebulkę — nakazał bojarowi, zamykając dłoń w pięść.
Gdy rycerz wyszedł, by spełnić polecenie księcia, Witoldowa ręka z impetem uderzyła o blat, wprawiając w drżenie dzban i puchar.
Kiedy jeden z gwardzistów przekazał mu ustnie, co zamiaruje Świdrygiełło, furia kniazia przykryła mu zdrowy osąd sprawy. Później myślał, że to tylko zmyłka, którą kuzyn zastosował, by go rozeźlić. Jednak po otrzymaniu listu, był już pewny – królewski brat, którego plany układów z Wasylem Moskiewskim spełzły na niczym, znów planuje namawiać się ze Szpitalnikami i zasadzić na wielkoksiążęcy tron, którego nie potrafi wybić sobie z głowy. Witold wiedział, że choćby wraz z Jogaiłą obsypali niepokornego Olgierdowicza złotem, ten i tak nie miałby zamiaru pozbyć się chrapki na litewskie krzesło władzy.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel |
Ceremonia chrztu małej królewny, dobiegła końca. Teraz uczta z owej okazji trwała w najlepsze. Polscy panowie, raz po raz, wznosili toasty za zdrowie i pomyślność dziecka, choć nie omieszkali przy tym wspomnieć, by Bóg obdarował władcę męskim dziedzicem.
Anna odesłała dwórki do komnat, nakazując przygotowanie jej alkierza do snu i została sama, siedząc przy stole z zamyślonym Władysławem, który raczył swój półmisek i kubek kwaśną miną. Co jakiś czas jeno podnosił wzrok i słał zebranym uśmiechy lub szeptał o czymś ze Zbigniewem i Janem Kraską, którzy zajmowali miejsca po jego lewicy.
— Pójdę już — powiedziała, nachylając się nad uchem króla. — Nie czuję się najlepiej.
Spojrzał na nią z troską i położył dłoń na ręce, którą podparła się o blat, by wstać.
— Odprowadzę cię, Anno — zaproponował, również podnosząc się z krzesła.
Uraczyła go uśmiechem i wsparła się na mężu, po czym sięgając po połę beżowej sukni, dała mu się poprowadzić. Zimny, mroczny korytarz przyprawiał ją o dreszcze, choć słudzy dokładali starań, chcąc rozegnać ciemnicę i w każdym lichtarzu płonęły świece. Mocniej ścisnęła króla za rękę i przystanąwszy pod podwojami do swojej komnaty, zapytała:
— Możemy pomówić?
Otworzył przed nią drzwi i poczekał, aż wejdzie. Była zdziwiona, że nie próbuje jej zbyć, więc postanowiła, że nie wypuści go stąd, póki wszystkiego nie wyjaśnią.
Służka zabrała wierzchni, zdobny płaszczyk i wyszła. Zostali sami – jeno drwa płonące w kominku, chybotliwe płomienie ogarków i nieśmiałe łuny księżycowego blasku, zaglądały do środka, zalewając skrawki pomieszczenia. Powoli opadła na fotel przy stole, a gdy Władysław podążył w jej ślady, lekko pochyliła się i ujęła jego dłonie, zbliżając się na tyle, by nie mógł uciec wzrokiem, jak to miał w zwyczaju.
— Zostaniesz na dłużej, czy za chwilę znowu wyjedziesz? — wyszeptała, zagryzając usta.
— Wiesz przecie, że nie podróżuję przez swoje widzimisię, Anno. Nie zadręczaj się tym, winnaś być przyzwyczajona.
— Zawsze uciekasz, zawsze mnie zbywasz i zostawiasz tu samą, pośród tych plotkarzy — weszła mu w zdanie, ważąc słowa podniesionym głosem pełnym wyrzutu. — Jeśli mam uwierzyć, że nie przeze mnie ciągle ciebie nie ma, zabieraj mnie ze sobą.
Chciała wyrzucić z siebie całą złość, by choć przez chwilę poczuł to, co musiała znosić przez te wszystkie niedziele. Sama, z dzieckiem pod sercem, oceniania wrogimi i kąśliwymi spojrzeniami. Na myśl o tym, annowe oczy zaszkliły się i nie mogąc dłużej udawać, że jest silna, opadła w jego ramiona, roztrzęsiona z żalu.
Nie wiedział, co robić, więc bezwiednie objął ją i zaczął gładzić po włosach, myśląc nad odpowiedzią. Znowuż nadzieję na spokój zastąpiły drążące trzewia wyrzuty sumienia. Sączyły się jak trucizna. A przecież trucizny, paradoksalnie, zaraz obok zdrady bał się najbardziej.
— Nie dręcz się już. Wiem, że to nie moja nieobecność jest powodem tych łez.
Zamarła na moment, nie wierząc, że cokolwiek rzekł. Powoli uniosła głowę i wpatrzyła się w jego oczy.
— Miast wierzyć własnej żonie, zawierzyłeś możnym. A oni jeno przeliczają sakiewki i urzędy. Widać, pochlebia tobie, gdy inni gotowi pomówić królową, byle przypodobać się królowi — wycedziła, odsuwając się od niego i gwałtownie wstając.
Władysław poszedł w jej ślady i delikatnie złapał ją za ramiona, wymuszając, by spojrzała mu w oczy.
— Nie uwierzyłem im, Anno. Musiałem tak postąpić, by wiedzieli, jaka kara czeka tych, którzy odważą się podnieść rękę na Koronę i królową. Gdybym nie zareagował, tedy dopiero daliby wiarę, że król za nic ma swą żonę i jej dobre imię — powiedział spokojnie. — Mówiłem już, byś nie rozdrapywała starej rany. Ufam ci przecie. Jak możesz w to wątpić, skoro jestem tu przy tobie?
Przetarła policzki dłonią i świdrowała go nieustępliwym wzrokiem.
— W takim razie udowodnij, że mi wierzysz. Zapisz swojej córce koronę Polski — zażądała.
⸻
* * *
| Wielkie Księstwo Litewskie |
Witold, opanowawszy się lekko po wielkim gniewnie na Świdrygiełłę, tym razem usłuchał rad Anny, która nakazała mu podstępem kuzyna do Wilna sprowadzić. Teraz więc instruował swojego wysłannika, jak ma sprawę buntowniczemu kniaziowi przedłożyć i jak z nim mówić.
— Powiesz, że wielki książę, zwierzchnik jego, to podkreśl — orzekł, gestykulując dłonią w powietrzu — prosi go na dwór wileński, by złożył wyjaśnienia i z niecnych postępków swoich się wytłumaczył.
Cebulka kiwnął głową i podrapał się po brązowej czuprynie.
— To go rozjuszy, jaśnie książę. On siebie zwierzchnikiem nad innymi mianuje — wtrącił Mikołaj, mrużąc oczy w zamyśleniu. — Ja bym raczej rzekł...
Kniaź uciszył go, unosząc palec do góry.
— Masz gadać, jak ciebie uczyłem. A niech mi tylko nie raczy, mości Olgierdowicz, przybyć, to inaczej się z nim rozmówię — odciął kiejstutowy syn, siadając na krześle przy pulpicie i sięgając po jakiś dokument.
Cebulka ciekawie nachylił się nad meblem, wodząc oczami po zapiskach. Na to Witold zgromił go wzrokiem.
— Poszedł mi stąd. Do drogi się szykuj.
Posłaniec skłonił się i wyszedł, lecz z wyraźną niechęcią. Powłóczył nogami, jakby go pod topór wysyłał. Witold jeno głową pokręcił i rzucając zrolowany papier na stół, rzekł w eter:
— Na moim złocie się bogacą, bałwany, a do posługi to ostatni.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel |
Wieczór był cichy i ciepły. Zapach kwiatów przyjemnie drażnił jej nozdrza, gdy pochyliła się nad bukietem, siadając do stołu. Blat ozdobiony pergaminami przypominał skryptorium. Na widok zapisanych skrawków papieru uśmiechnęła się. Umieściła na ostatnim kawałku datę urodzenia królewny i rozterki dotyczące pomówień. Było to dla niej sposobem na ułożenie lęków w głowie i odsunięciu ich od chwili obecnej. Schowała pergaminy do szkatuły z zamiarem schowania jej pod podłogową deską. Teraz zamierzała napisać listy. Dawno nie kreśliła spokojnych słów do bliskich. Zawsze w pośpiechu, między skandalem a narodzinami Jadwigi. Nie czerpała z tego przyjemności. Bardziej przypominało wojnę o prawdę za pomocą kawałka papieru ozdobionego jej pieczęcią.
Skończyła pierwszy list, w myślach wertując jego treść:
✩ „Drogi Fryderyku, kuzynie nasz miły, z podziękowaniem piszę do Ciebie, boć wcześniej nie było sposobności. Wiem, że wpłynąłeś na swego ojca, który bardzo mnie zaskoczył swym listem i pozwolił nadal trwać w nadziei, że rodzina jest dlań ważna, a ja nadal mile widziana w jej gronie. Winszuję narodzin syna i przesyłam twej małżonce Elżbiecie życzenia zdrowia. Powierzam Was Bogu w każdych modlitwach i zaraz po tym dodaję, by było nam dane jeszcze się zobaczyć. W mojej sprawie wiele się zmieniło. Odwołano oskarżenia, oczyszczono dobre imię, choć wspomnienie pozostało i drąży jeszcze wawelskie mury. Do listu dołączam drobne podarki dla Was i niewielki sztylet dla mego stryjecznego bratanka, o ile się nie mylę, choć zawiłości pokrewieństwa pozostawmy kronikarzom. Jesteś mi jak brat, o czym zapewniać nie muszę. Pozostańcie w zdrowiu.
Podpisano: My, z Bożej łaski królowa Polski Anna z hrabiów Cylii.
Dano majowego dnia, Roku Pańskiego tysiąc czterysta ósmego w Krakowie." ✩
Uśmiechnęła się z tęsknotą, starannie posypując pergamin pisakiem, lakując swą niewielką pieczęcią i odkładając na metalową tacę. Sięgnęła po kolejny płat materiału, tym razem adresując słowa do kuzynki. Siliła się na większą ostrożność, boć czuła, że żadna wieść z Krakowa nie umknie uwadze Zygmunta.
Minęło kilka różańców, nim zdołała skończyć ową wiadomość:
✩ „Drogiej Barbarze, z łaski Bożej królowej Węgier i Chorwacji, kuzynce naszej, z wyrazami gratulacji i życzeń wszelkiej pomyślności w nowej roli. Podziękowanie ślę za ostatni list, który podniósł mnie na duchu w chwilach próby, a potem przychodził na myśl, gdy na świat przyszła moja córka Jadwiga. Nie ma nic przeraźliwszego niż ból wydawania na świat dziecięcia, lecz wiedz, Barbaro, że radość i ulga, gdy oddadzą ci je w ramiona, wymazuje każdą niedogodność. Ufam, że niedługo dane ci się będzie o tym przekonać. Miej baczenie na swe zdrowie i pamiętaj, że zawsze możesz liczyć na moje oparcie. Słowa z serca czasem więcej znaczą niż obecność, o czym sama się przekonałam. Modlę się o to, by kiedyś jeszcze Cię ujrzeć i wrócić do wspomnień z Cylii, za którą chwilami tęsknię nie bardziej niż za Wami i stryjem. Czekam z niecierpliwością na to, byś opisała mi, jak żyje się na węgierskim dworze, boć zdaje mi się, że nie cierpisz tam znużenia, a wszelkie wieści o nowej modzie i zwyczajach chętnie na Wawelu by się przyjęły. Nie zawiedź mnie i nie szczędź pióra w swych opowieściach. Przekaż i swemu małżonkowi, a mojemu drogiemu krewnemu, królowi Zygmuntowi wyrazy szacunku. Dwór królowej Polski zawsze będzie dążył do zgody między naszymi Królestwami. Przez pamięć na wspólnego dziada, króla Kazimierza, do którego, jak mawiają, jesteśmy podobni." ✩
Powtórzyła czynności z podpisem, piaskiem i woskiem, ostatni pergamin zostawiając na list do stryja Hermana. Z tym poszło jej gorzej, ale nie minęła północ, nim zawołała Klemensa, siląc się na zmazanie z lica odrazy na jego widok. Przekazała swą wolę, by listy czym prędzej puścił do krewnych i odprawiła imcia lekceważącym ruchem dłoni. Nie uszło jej uwadze, jak patrzył podejrzliwie na te zalakowane kartki. Miała wrażenie, że gdyby nie ta odrobina respektu przed majestatem, pewnikiem poznałby ich treść, nim umkną z gońcami do odbiorców. Kiedy Moskorzewski opuścił jej komnatę, przypomniała sobie ze smutkiem, że zapomniała o matce. Anna Kazimierzówna powinna wiedzieć, że ma wnuczkę. Może chociaż Jadwiżce okaże odrobinę zainteresowania i miłości. Uczuć poskąpionych jedynej córce.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier |
Usiadła na wskazanym miejscu, uciekając wzorkiem na zdobną tapiserię wiszącą na ścianie. Płótno, z którego zwyczajowo tkano dywany, ozdabiały sceny z polowania, starannie wyszyte grubymi splotami na szarej materii. Chłonęła widok łowczych, idealnie oddanych by przemalowanych z portretu. Przed nimi podążały psy królewskie, a na koniach siedzieli mężczyźni z łukiem lub włócznią w dłoni. Dopiero gdy poczuła ciepłe palce na swym ramieniu, spojrzała lekko na króla, odwracając ku niemu twarz.
— Królowa daje ci w kość, Lívio? — zapytał rozbawionym tonem, zabierając rękę i sięgając po list leżący na ławie obok dwórki. — Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. — Niedbale rozłożył pergamin, kątem oka patrząc na jej łagodną twarz ozdobioną delikatnymi rysami. Drobne blizny zdobiły jej prawy policzek, nadając bardziej uroku niż szpecąc. Daleko jej było do urody Barbary, acz to przy Lívii czuł spokój.
— Cveta jest zawsze krok przede mną, mój panie. Nieistotne to jednak boć i ja znalazłam swoje miejsce. Królowej podoba się mój gust, więc każdego ranka jestem pierwszą, którą widzi. Ostatnio posłała właśnie mnie po kupców z Italii, wyganiając Cvetę do haftu — opowiedziała dumnie, nieśmiało obserwując wesołość rozciągającą przystojne rysy Luksemburczyka. — Chyba przyniosłam najjaśniejszemu panu dobre wieści. Szkatuła królowej pełna listów, ten był pierwszy. Uznałam, że ważniejszy od pozostałych.
Zerknął na nią znad kartki, a błysk w tęczówkach był potwierdzeniem tego, co rzekła. Odłożył list na stół i sięgnął po niewielki mieszek, przez chwilę bawiąc się nim by kuglarz.
— Spisałaś się, moja droga. A to dla ciebie. — Rzucił ku niej sakiewkę, a ona zręcznie przejęła woreczek, zamykając go w dłoniach. — Dzisiaj zadbaj o to, by królowa pani nie zwlekała zbyt długo ze snem, a i ty nie zwlekaj, by mnie odwiedzić.
Rzadko otrzymywała takie podarki. Zazwyczaj musiała zadowolić się samą estymą Zygmunta i drobnymi klejnotami, które chowała pod siennikiem. Za to, co otrzymała dzisiaj, mogłaby zacząć wszystko od nowa. Jednak jego słowa przywołały ją do porządku. Póki jej urok go fascynuje, póty jest w grze. A im wyżej zajdzie, tym lepsze życie czeka ją poza dworem, gdy już znudzi go jej osoba.
— Przyjdę, mój królu. Mam ino nadzieję, że wiecie, co robić, by królowa nigdy się o tym nie dowiedziała — odparła, gotowa do opuszczenia jego komnaty.
Westchnął znudzony jej obawami i odprowadziwszy Lívię pod podwoje, musnął niby obojętnie jej usta, lekko przypierając dwórkę do drzwi.
⸻
* * *
Stał nad wielkim stołem, zakrytym ogromną mapą przedstawiającą granice Królestw, główne trakty, twierdze i zamki. W dłoni zaciskał figurę i uważnie rozglądał się po szkicach.
— Zajdziemy ich z tej strony. — Z naciskiem ustawił pionka na fragmencie Bośni, przy twierdzy o słabej obronności. — A tu, twoje wojsko. — Wskazał palcem granicę natarcia, przy rzece, po czym Ostoja ustawił na niej swoją figurę.
Zygmunt starał się zachować obojętny wyraz twarzy na myśl o kolejnej wojnie, która niezwykle podnosiła jego pewność siebie. Już kalkulował, jakie korzyści przyniesie mu wygnanie z tronu Tvrtka II i utorowanie Stefanowi drogi do korony. Choć jego myśli i tak nie były w pełni skupione na nadchodzącej bitwie, gdyż z tyłu głowy już poczynał inne plany – uroczyste powołanie Zakonu i wszelkie statuty, mające na celu usprawnić działanie organizacji. Te rojenia kosztowały go wiele bezsennych nocy, lecz towarzystwo Lívii albo młodej żony, rekompensowało zmęczenie.
Gdy więc jeno skończył obieranie strategii wojennej z Ostoją, wyszedł do swoich komnat, gdzie miały na niego czekać dokumenty Zakonne. Nakazał już nawet stworzenie pieczęci, gdyż symbol od dawna miał wybrany – był to smok pożerający własny ogon.
Pchnął podwoje do izby i zdziwiony zatrzymał się wpół kroku. Barbara bowiem usadowiła się na miejscu męża i od niechcenia przerzucała karty pergaminu, strojąc dziwne miny. Nogi miała oparte na drugim krześle, machając lekko stopami w miękkich, beżowych ciżmach.
— Co tu robisz, miła? — zapytał, podchodząc doń.
— Siedzę, mój drogi i czytam, z kim spiskujesz, i po co — odcięła zalotnie, odkładając jakiś dokument. — Wiesz, póki nie mam innych zajęć, mogłabym ciebie odciążyć we władaniu — dodała, wstając i zerkając na jego zaskoczone oblicze.
Uniósł brew w zdziwieniu, gdyż czuł, że będzie musiał zmierzyć się z jej urokliwym prawieniem o niewieścich możliwościach na tronie.
— Sugerujesz, że królowanie mnie przerasta? — Delikatnie ujął jej dłoń i poprowadził z powrotem w stronę krzesła, by usiadła.
— Ależ skąd — odrzekła pewnie i podała mu kartę, na jakiej kanclerz starannie rozpisał statuty Zakonu. — Spójrz. — Wskazała mu ręką linijkę tekstu. — Brakuje tu mojego podpisu. Jako królowa, winnam być ozdobą u twego boku, również na pergaminie.
Odwróciła głowę w jego stronę, by zobaczyć minę Zygmunta. W głębi duszy już biła sobie brawa za sprytne podejście męża. Wszak nie po to pobierała nauki, by teraz jeno przymierzać suknie i zajmować się haftem.
Odgarnęła płowe włosy, częściowo rozpuszczone, na plecy i przygładziła dłonią beżową woalkę, swobodnie puszczoną wzdłuż pofalowanych kosmyków. W powietrzu uniósł się zapach wody lawendowej, którą zwykła skrapiać uczesanie.
— Tak sądzisz? — Król oparł dłonie na jej ramionach i ucałował lśniące włosy.
— Owszem. — Dotknęła jego ręki. — Jak to będzie wyglądać w oczach innych, gdy zobaczą, że twa małżonka nie bierze udziału w planach, jakie poczynasz? Gotowi pomyśleć, iż nie możesz liczyć na moje wsparcie i jesteś zdany sam na siebie, a to osłabia władcę. — Posłała mu zmartwioną minę.
Na te słowa, westchnął i powoli obrócił krzesło, na którym siedziała, w swoją stronę.
— Dobrze, pomówimy o tym, ale nie teraz. Lepiej rzeknij, co ciekawego doniosła ci królowa Anna. Tego jestem ciekaw.
— Nic ponad to, że winszuje mi przyjazdu na dwór, nowej roli i korony. Wspominała coś o waszym dziadzie Kazimierzu. Nieistotne, miły. My niewiasty nie piszemy o polityce.
Zapytał ją o list tylko po to, by sprawdzić, czy rzeknie mu prawdę. Znał treść wiadomości doskonale, bo to właśnie ten pergamin przyniosła mu Lívia. Teraz upewnił się, że będzie musiał częściej prosić dwórkę o takie przysługi. Barbara nie ma zamiaru rozwodzić się nad Krakowem.
— Mhm, niewieście listy faktycznie nie powinny zajmować mojej głowy. W końcu mam istotniejsze sprawy, miła. Niedługo ci o nich opowiem, jak zresztą obiecałem.
Barbara zawiesiła się delikatnie na jego szyi i posłała mu ciekawe spojrzenie.
— Czyli kiedy? — dopytywała nieustępliwie.
Zrezygnowany na chwilę opuścił głowę i znienacka wziął ją na ręce. Pisnęła zaskoczona, triumfując w duchu, że jej urok naprawdę sprawia, że Zygmunt ustępuje. Miała zamiar wykorzystywać to jeszcze lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top