*|Rozdział 2♔ CZĘŚĆ 2|1400-1401

Data publikacji: 05.02.2023

| Królestwo Polskie, Wawel | Wiosna/Lato 1400 |

Nadejście wiosny, którą zwiastowały coraz dłuższe i cieplejsze dni, wcale nie rokowało rozkwitu spokoju w Królestwie czy sąsiadujących z nim ziemiach. Oto bowiem, gdy ino król zjechał na powrót do Krakowa, chcąc tu zabawić dłużej niż zwykle, wieści go doszły, iż zdetronizowany przez elektorów z tronu niemieckiego Wacław Luksemburski, oddać chce Jagielle Śląsk*. W zamian za sprzymierzenie się Władysława z Wacławem przeciw jego przyrodniemu bratu – Zygmuntowi. Panowie polscy większością głosów nad podziw jednomyślni, podobnie jak sam Litwin, skorzy nie byli do takiego posunięcia. Tym bardziej że teraz sen z powiek ściągali Krzyżacy oraz Świdrygiełło, który, choć osadzony na Podolu jako książę, skory do zdrad i spisków, wymagał bacznych obserwacji.

W Krakowie należało jeszcze zająć się sprawą uniwersytetu, jaki – zgodnie z testamentem i darowizną Jadwigi – musiał nareszcie przyjąć w swe ramiona spragnionych wiedzy żaków. Dlatego też król polecił Mikołajowi Trąbie spisać dokument fundacyjny. Uroczyste odczytanie owego pisma w obecności dostojników zaplanowano na lipiec, niejako w miesiącu, kiedy obchodzona była również pierwsza rocznica śmierci królowej¹.

Jagiełło przygotowywany na owo ważne wydarzenie przez Opanasza, przyjął w swej komnacie Mikołaja Trąbę. Notariusz wielce dumny z przedsięwzięcia, jak i nie mogący się doczekać świetności, która spłynie na królestwo wraz z wejściem pierwszych żaków za mury uniwersyteckiej kamienicy, przyszedł obwieścić królowi, że cały tłum panów polskich i ludzi kościoła z niecierpliwością oczekuje tego wiekopomnego wydarzenia.

— Wola mej świętej pamięci małżonki nareszcie spełniona została, Mikołaju — ozwał się Władysław, poprawiając na sobie ciemny kaftan. — Czegóż to będą się uczyć nasi żacy? Przypomnij, proszę. Niech wieść się rozniesie po całym Krakowie, jego zakątkach i Królestwie. — Zerknął sugestywnie na łaziebnego.

Trąba z uśmiechem pokiwał głową i odparł:

— Filozofii, prawa, medycyny i co najważniejsze, teologii, mój panie. Kraków stanie się miastem ludzi światłych i bogobojnych, rzecz jasna. — Złożył dłonie jak do modlitwy i obserwował króla, upijającego wodę z kielicha.

— Dziś nie czas na politykę, Mikołaju. Widzę, że coś jeszcze chcesz rzec, lecz jutro będzie na to pora. Teraz radujmy się wielkim początkiem.


¹ J. Krzyżaniakowa, J. Ochmański "WŁADYSŁAW II JAGIEŁŁO" s. 183-185

* Jw. s. 189-190.

| Słowenia, Celje | Jesień 1400 |

Biegła co sił między alejkami krzewów. Wiatr strącił z nich ostatnie listowie, niedbale rozrzucając po ściółce, trawie i kamienistych fragmentach ścieżki. Niebo płakało, roniąc wielkie krople na jej pelerynę. Z każdym kolejnym krokiem, ciżmy przemakały jej coraz bardziej, lecz nie zważała na to, w popłochu próbując złapać kota. Otto, bo tak go nazwała, uciekł z zamku przegnany przez Gerarda. Choć nie widziała, by sługa Hermana go przepędził, była wręcz pewna, że ten łotr za tym stał. Znała go przecie od dziecka. Jeszcze tylko kilka kroków dzieliło ją od dziury w murze prowadzącym do pomieszczeń dla czeladzi.

— Otto! Otto, wracaj tutaj! — Cylejka krzyczała za przygarniętym wiosną kocurem.

Na nic się zdało nawoływanie, gdyż ogon zwierzęcia zniknął zaraz w owym fragmencie muru. Ze złością uderzyła pięściami w uda, zatrzymując się i przebierając zmarzniętymi stopami.

— Pani! Jegomość hrabia wzywa was natychmiast. — Sofia, dysząc ciężko, dogoniła ją, łapiąc się za serce. — Ledwiem cię znalazła. — Poprawiła niesforne kosmyki włosów, zaplatając je za ucho. — Otto wróci. — Zerknęła na koci pyszczek, ledwie widoczny w wydrążonej norze. — A ty lepiej martw się o siebie, pani.

Anna przewróciła oczami i łapiąc poły zmoczonej sukni, fuknęła:

— A niech was wszystkich diabli porwą! — Kopnęła kupkę liści i na powrót rzuciła się do biegu na zamek.

* * *

Herman, odziany w jeden z najlepszych dubletów, włożył dłonie za srebrny pas, opierając kciuki na złotych zdobieniach. Wyglądał jak napuszony paw, z wysoko podniesioną głową wyglądając za okno. Humor miał przedni. Ledwie odprawił gońca i choć nic dokładnie nie pojął z jego świszczącej mowy, dwa słowa wystarczyły mu, by oczy rozbłysły jak turkus okalający zastawę na królewskim stole.

— Posłowie z Königreich Polen od jego wysokości König Wladislaus — oznajmił tedy Polak wysłany przodem przez dziewosłębów Jagiełły.

Pławienie się w radości przerwało przybycie Anny. Wygnieciona suknia i splątane wiatrem włosy, choć splecione w warkocz, nie przypominały w niczym ufryzowania, które Sofia poczyniła o świcie.

— Wzywałeś, stryju — przywitała się, miętosząc palcami skraj długiej kamizelki narzuconej na strój.

Bez słowa zmierzył ją od stóp do głów oceniającym spojrzeniem i z niezadowoleniem, głośno wypuścił powietrze z płuc. Gestem ręki machnął na Dušana, by nalał mu wina i ciężko opadł na krzesło, kryjąc twarz w dłoniach. Włosy zafalowały mu kaskadą na palcach, gdy lekko poruszał głową na boki.

— Wszystko na zmarnowanie — wyszeptał, a głos jego przecięła boleść. — Posłowie od samego króla zaraz zjadą, a nie ma kto ich godnie powitać. Czym Ci zawiniłem, Boże? — Oderwał kłykcie od lica i spojrzał do góry, układając dłonie w małdrzyk.

Cylejka zrobiła krok w jego stronę, wielce zmartwiona. Bała się, że paskudna aura gotowa wujowi rozum pomieszać. Nigdy przedtem bowiem tak swej słabości przed nią nie obnażał.

— Posłowie? A w jakiej sprawie? — zapytała, gdyż ciekawość o panów z kraju jej matki i dziadów, złapała ją niczym plaster miodu muchę.

Potrząsnął rękami by rażony i szarpiąc ją za łokieć, posadził przy sobie.

— Król dziewosłębów przysyła, niemądra — fuknął nań, zapominając o tym, że miał się wydawać pokonany i bezsilny, by litość Anny wzbudzić i po dobroci pomówić. — Córki moje już gotowe, by się godnie pokazać. Czekają w komnacie. A ty? Jak ty wyglądasz? — Machnął nań ręką. — Nie wyjdziesz na krok z izby razem z Katarzyną. Nie będę się wstydził za ciebie i oczami świecił — odgrażał wielce wzburzony, po czym upił wino, część rozlewając sobie na brodę i dublet. — Scheiße... — zaklął, próbując wytrzeć plamę obrusem.

— Nic nie pojmuję. Swaty? Do kogo, stryju? Przecie my ino hrabianki. Czego tu szuka ten ich król? — głos jej drżał z podniecenia, że wreszcie coś zadzieje się na zamku. — Będzie, jak każecie. Ubiorę najlepszą suknię i przedstawię kuzynki posłom. Nie obawiaj się, hańby nie przyniosę. — Poderwała się z krzesła i nie czekając na odpowiedzi, wybiegła z komnaty, zostawiając Hermana zastygłego z kielichem w dłoni.

— Geradzie! — Wstał z impetem, rozglądając się za pokojowcem, który nagle wyrósł przy jego boku. — Każ w kuchni szykować strawę i wytoczyć z piwnicy beczkę wina, które król Zygmunt podarował mi na pożegnanie. I zawołaj mi tu Sofię i Cvetę. Nie zapomnij szafarza pogonić, by nie żałował przypraw.

Sługa bez słowa potaknął, pędem oddalając się do swoich obowiązków.

— A ty przynieś nowy dublet! — ponaglił Dušana.

* * *

Zwierciadło odbijało, w swym lekko niewyraźnym, matowym blasku, szczupłą postać Cylejki. W dopasowanej koszuli sięgającej połowy łydek, zdawała się szczuplejsza niż zwykle. Hrabianka uniosła ręce, by Sofia mogła wciągnąć nań burgundową suknię. Nim zawiązała ją na plecach tasiemką w tym samym kolorze, poprawiła falbankę na kwadratowych dekolcie odsłaniającym jeno obojczyki. Na stojaku wisiał krótki, sięgający pasa płaszczyk obszyty wilczym futrem na skraju rękawów i dołu.

Anna pogładziła poły odzienia, krytycznie oceniając wizerunek. Nie lubiła swoich kościstych nadgarstków, które zawsze skrywała w rozkloszowanych lekko rękawach, zakrywających pół dłoni. Nie podobały jej się również szczupłe i długie palce, zakończone drobnymi, matowymi paznokciami. Jeno długa szyja napawała ją dumą. Odwracała uwagę od niewielkich piersi i wąskiej kibici.

Naraz przypomniała sobie słowa matki, gdy pewnego razu wybierały materie na nowe suknie. Kazimierzówna rzekła tedy, iż gdy wiatr mocniej zawieje, porwie Annę albo ją przewróci. Próbowała tym zachęcić córkę do jedzenia tłuściejszych kąsków. Bez skutku.

— Może warkocz zaplotę dookoła głowy? — Sofia wyrwała ją z przeszłości, kładąc dłonie na barkach. — Przepleciemy go złotą wstążką z koralikami. — Wzięła w dłonie ozdobę i położyła na stoliku przed hrabianką.

Cylejka skrzywiła się, siadając na zydlu.

— Spójrz na moje niskie czoło. Nie dość, że włosy mam rdzawe to jeszcze czoło jak u chłopki. — Dotknęła ręką skóry nad brwiami i piwnymi oczami oceniła się krytycznie w odbiciu zwierciadła. — Ale wiesz, że to dobrze? Moje kuzynki piękniejsze ode mnie, więc to na nie spłynie zainteresowanie królewskich posłów — uśmiechnęła się, lekko wydymając wargi.

Słowenka pokręciła głową i wzięła się za rozczesywanie włosów swej podopiecznej. Sięgały talii, gdzieniegdzie lekko falując po rozpleceniu warkocza. Były dosyć cienkie i rzadkie, ale kolor palonego słońcem bursztynu, rekompensował to. Po dwóch różańcach, hrabianka była gotowa, by towarzyszyć kuzynkom przed obliczem znamienitych gości.

Ostatni raz zerknęła na swe odbicie. Oczy okolone jasnymi rzęsami zdradzały zdenerwowanie przeplatane ciekawością. Wszak dawno na zamku nie goszczono królewskich posłańców. Nie liczyła oczywiście tych przysyłanych przez króla Węgier lub też okolicznych baronów i drobnej szlachty.

Naraz do komnaty jak strzała wpadła dziesięcioletnia Barbara, podbiegając do stryjecznej siostry z podarkiem zaciśniętym w bladej pięści. Za nią podążała pierworodna Hermana.

— Nie patrz już tak w to lustro. Niech ja ci się przyjrzę, wstań — zawyrokowała radośnie, łapiąc Annę za ręce.

Cylejka okręciła się, zamiatając długą suknią o posadzkę.

— Dobrze wyglądam? — zapytała pełna przejęcia.

Córka Hermana położyła dłonie na biodrach i krytycznie spojrzała na nią swoimi piorunującymi zielonymi oczami, wielkimi jak u łani.

— Czegoś mi tu brakuje — odparła cicho, chcąc nadać tonowi głosu tajemniczości i porozumiewawczo zerknęła na siostrę stojącą tuż obok.

Barbara uśmiechnęła się radośnie i podała Annie malutki pakunek w niebieskim atłasowym woreczku.

— To dla ciebie — rzekła, ciekawa jej reakcji.

Niewiasta wyjęła z płótna niewielki wisior na srebrnym łańcuszku. Zawieszka wykonana była z opalu i otoczona srebrną ramką w kształcie owalu. Oko kamienia rozbłysło, wywołując zdziwienie i entuzjazm na twarzy Anny.

— Och, dziękuję — odpowiedziała, lekko się rumieniąc.

Gotowe na spotkanie z posłami, wyszły razem z Sofią z komnaty. Podążały długim, jasnym korytarzem do małej wnęki przy ogromnej sali jadalnianej, gdzie hrabia zwykł przyjmować najważniejszych gości. One natomiast miały cicho i cierpliwie oczekiwać na polecenia, siedząc w wykuszu przy oknie. Barbara zajęła miejsce na poduszce tuż przy szybie i wyjrzała na dziedziniec. Czeladź uwijała się jak w ukropie, oporządzając strudzone konie, nosząc kosze z drewnem, balie pełne świeżo upranych ubrań czy worki z mąką i składnikami potrzebnymi w zamkowej kuchni. Anna z kolei zajęła miejsce tuż obok siostry, a naprzeciw usiadła Cylejka, czekając na wezwanie stryja.

Czas płynął, a z sali obok dobiegały tylko przyciszone rozmowy, raz po raz przerywane gromkim śmiechem. Herman zdawał się świetnie bawić, przyjmując posłów. Słudzy mijali hrabianki, niosąc tace z polewkami, rybami, kawałkami pieczonych kuropatw i dzbany z winem, i piwem.

— Na pewno nas nie zawoła. Prędzej każe obserwować przez wyrzeźbiony otwór we wrotach, byśmy nie przyniosły wstydu — zawyrokowała wnuczka Kazimierza, zasępiając się. — To i lepiej. Nie mam zamiaru znosić tych oceniających wejrzeń i grymasów. Wracam do komnaty.

Anna złapała ją za rękaw, zmuszając, by została.

— Ojciec kazał czekać, jego wola święta — oznajmiła, odgarniając brązowy warkocz na plecy. — Chce jeno pochwalić się córkami, co w tym złego?

Cylejka przewróciła oczami.

— Święta naiwności! Chce którąś z nas za mąż wydać. Po to król Polski przysłał tu tych panów — powiedziała, opierając się o zimną ścianę.

— Nas? Czyżbyś zapomniała swego pochodzenia, droga siostro? Jesteś wnuczką ich króla Kazimierza. Tyś wybrana na narzeczoną, oni na dziewosłębów, a my tu jesteśmy po to, by ojciec mógł nas pokazać niczym jałówki na rynku. Pewnie którąś z nas będzie chciał wcisnąć polskiemu panu, by wpływy swe poszerzyć. Jedna pójdzie za szlachcica z Polski, Katarzyna za księcia Henryka, a Barbara za możnego z Węgier — pouczała pierworodna Hermana. — Tobie za to korona przeznaczona.

Anna z politowaniem pokiwała głową, krzyżując ręce na piersiach.

— Ja królową? Prędzej Savinja swój bieg zawróci.

* * *

Jakaż ulga spłynęła na Cylejkę, gdy Herman odesłał je do komnat, mówiąc, iż wszystek z posłami ustalił i nie ma zamiaru ryzykować zniweczenia wielkich planów przedstawieniem hrabianek panom. Odetchnęła z ulgą, siadając na ławkę i wyplatając z warkocza niewygodne koraliki, wpijające jej się w skórę. Doskonale wiedziała, że to, co rzekła jej Anna, było prawdą, ale wolała to wypierać i w głębi duszy nie przyznawać się do strachu i złości. Skrywała je w sobie aż dotąd.

Dopiero w tej chwili doszło doń, co znaczyły słowa stryja. Rubaszne śmiechy dochodzące z auli, te same, które słyszała wiosny temu, gdy stryj układał się z teściem jej kuzyna Hermana, a później z przedstawicielem drugiego męża jej matki. Dziś posłyszała strzępki słów o zdrowiu podopiecznej i jej zaletach ducha, ale i ognistych włosach. Skąd to wiedzieli? Jak mogli tak grzesznie sobie poczynać? 

Już wiedziała, że musieli ją wcześniej obserwować. Z pewnością za zgodą stryja oglądali przez niewielki otwór w drzwiach, gdy razem z kuzynkami czekała na wezwanie. Pytania o zdrowie miały jeno na celu sprawdzenie, czy zdolna jest urodzić ich władcy gromadę dzieci i czy nie zejdzie z tego świata w czasie tak dalekiej podróży do słynnego Cracoviae.

Teraz ze złością cisnęła przed siebie zebrane koraliki i poderwała się z ławy, zrzucając ciżmy ze stóp i podkopując je przed siebie. Sofia, milcząc, co było do niej niepodobne, wyzbierała ozdoby i podniosła buty, odkładając na skrzynię.

— Myśli, że nie wiem, co uknuł. Nic go nie obchodzę, nikogo nie obchodzę. Liczy się tylko królewska krew, która płynie w moich żyłach! — Szarpnęła rękawy sukni, a drobne guziki zdobiące materie na nadgarstkach, z trzaskiem odpadły, tocząc się po posadzce. — Wstydzi się mnie, ale nie wstyd mu sprzedawać mojej ręki człowiekowi, którego nigdy nie widział na oczy — wyrzucała, uderzając otwartymi dłońmi w kawałek futra położony na parapecie. — Jesteśmy im potrzebne jeno do sojuszy i rodzenia potomków, Sofio. — Szarpnęła za wilczą narzutkę i z całych sił cisnęła nią przed siebie.

Naraz Sofia złapała ją za ramiona i objęła mocno, przyciskając do siebie. Anna szamotała się jeszcze przez chwilę, ale w końcu poddała, bezwiednie opadając na ławę i kryjąc twarz w dłoniach.

— Taka była wola twego ojca, świętej pamięci hrabiego Wilhelma, Anuszko — szeptała, gładząc ją po głowie. — Krzywda ci się nie stanie, uwierz mi. Pamiętasz opowieści pani matki o królu Ludwiku Andegaweńskim? Pamiętasz lekcje u mniszek? Córka króla Ludwika była przecie żoną władcy, za którego pójdziesz za mąż.

Anna przestała pociągać nosem i ocierając łzy, drżącymi ustami odparła:

— Ona była królem, Sofio! Z wielkiego rodu Andegawenów. A kim ja jestem? — Oczy na powrót zaszły jej słonymi kroplami. — Wiem, że ojciec mój tego sobie życzył. Lecz czy ja nie mam uczuć? Czy niemową jestem, by nie zapytać, czego chcę? — Zacisnęła pięści, opierając je na kolanach. — Gdyby żył, nie postąpiłby ze mną tak podle, jak stryj, który o niczym mi nie rzekł wprost. Postawił przed dokonaną decyzją i kazał potulnie wrócić do komnaty.

— Wkrótce z tobą pomówi, jestem pewna. Dlaczego więc na zapas się frasujesz i złościsz? Może nie wszystko jeszcze przesądzone. Mało to posłów przewinęło się przez ten zamek?

— Żaden nie był od króla w tej sprawie. Stryj mój słysząc to słowo, staje się człowiekiem nie do poznania. Jakby rozum tracił — odparła już spokojniej Cylejka, próbując być silna.

* * *

Słowa Sofii stały się, jakby wielu rzekło, prorocze. Herman Cylejski wielce rad z przybycia dziewosłębów i propozycji mariażu swej podopiecznej z samym polskim królem, nie posiadał się z radości. Bynajmniej było to szczęście spowodowane pozbyciem się z dworu Anny, lecz raczej wielka chwała dla rodu, iż sam władca Królestwa Polskiego, złączonego unią z Wielkim Księstwem Litewskim, spojrzeć raczył na zapominaną wnuczkę jednego ze swoich poprzedników. Wnet przypomniał sobie o horoskopie cyrulika Pava i pomny prawdziwości przepowiedni, nagrodził go należytą sumą.

Krew Piastowska wartko płynęła w żyłach Wilhelmowej córki. Po kądzieli i ze strony dziada króla, jak i babki, królowej Jadwigi Żagańskiej, miała w sobie wiele z Piastów. Był to upór, duma, ale i łagodność, przeplatana z nutą nieszkodliwej, acz potrzebnej w tamtych realiach, przebiegłości. Kalkulując wszystek, co mu przedłożyli – Jan z Ostrowca i Jan z Obichowa oraz Henryk, zwany przez Polaków Hinczką, notabene podskarbi wielki koronny – klasnął w dłonie zachwycony. Oto bowiem wkrótce spowinowacić się miał z samym monarchą. Stąd już niedaleka droga do pójścia dalej i wydania dobrze za mąż rodzonych córek. W owej sytuacji, gdy Anna szlaki do korony przetrze Barbarze i swej imienniczce, marzenia Hermana, o wyniesieniu którejś z cór na monarchinię, nie były ino mrzonkami.



Teraz Cylejka stała przy oknie w swej komnacie, patrząc na wicher hulający na zewnętrz, jakby najlepsze teatrum oglądała, a nie ino zmierzch przetykany śnieżycą i dźwiękiem łamanych gałęzi. Jesień zdawała się wcześniej odstąpić swe miejsce srogiej zimie.

— Tyleż razy o tym prawiliśmy, drogie dziecko. Poniechaj uporu i racz pojąć, że dla twego dobra to czynię — tłumaczył Herman, opierając się o wezgłowie krzesła. Anna nadal milczała i nawet na mgnienie nie poruszyła głową. — Posłowie odjechali z moją zgodą na oddanie twej ręki Jagielle. Postanowione. Im prędzej się z tym pogodzisz, tym mniej bólu wlejesz w swe serce. — Zacisnął dłoń na oparciu i czekając na jej reakcję, chrząknął.

Hrabianka powoli odwróciła się w jego stronę i podszedłszy do stołu, ręką pogładziła blat, siadając niespiesznie i nie spuszczając z wuja butnego wzroku.

— Tyś mówił, wuju. Jam nie pragnęła małżeństwa, jeno spokoju i bycia mile widzianą na zamku mego ojca. — Zacisnęła dłoń na podłokietniku, poprawiając się na krześle. — Pojmuję, że nie mam prawa decydować o swym losie. Lecz zapytania mnie o zdanie lub choć orzeknięcia wprost, że po mnie przybyli, chyba mogę pragnąć? Nie jestem klaczą na sprzedaż, lecz człowiekiem z krwi i kości. — Dłoń zaciśniętą w pięść przyłożyła do serca. — Jeśli taka twoja wola, hrabio stryju, opuszczę dom mojego zmarłego ojca i krainę, w której się urodziłam. Bacz jednak, wuju, że nigdy o tym nie zapomnę. Nigdy — ostatnie słowo prawie wyszeptała, prędko ocierając łzy, które pobłądziły na jej czerwone policzki.

Herman za nic mający niewieście dąsy i żądania, zbył ją machnięciem ręki i nim wyszedł, dodał jeszcze:

— Kiedy jego świątobliwość papież Bonifacy wyda bullę, ruszysz do Krakowa.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel | Maj 1401 |

Władysław szedł do kancelarii, by wysłać gońca z listem dziękczynnym do Ojca Świętego. Kiedy dotarł do pomieszczenia, podskarbi sporządzał rachunki i wpisywał w księgi wydatki. Nawet nie zauważył, że ktoś pojawił się w komnacie. Zgarbiony nad pergaminami i inkaustem, przeliczał, mamrocząc pod nosem i drapiąc się ze strapieniem po głowie.

— Wyślij z tym listem zaufanego gońca — powiedział król, podchodząc do Hinczki i wręczając mu złożony papier z pieczęcią. Mikołaj Zaklika wcześniej spisał słowa podyktowane przez króla w skryptorium.

Zlękniony urzędnik natychmiast podniósł się z krzesła i skłonił przed Jagiełłą.

— Wybacz, panie. Skupiony, by rachuby nie zgubić, nie zauważyłem, jak wszedłeś, królu. Natychmiast poślę, natychmiast — odpowiedział, jeszcze raz pochylając głowę.

Jogaiła uśmiechnął się pod nosem i niespiesznie wyszedł z kancelarii. W drodze do swych komnat, spotkał kasztelana Jana, który bardzo szybko podążał zdyszany w jego stronę. Gdy stanął przed Władysławem, zaczerpnął oddechu i położył dłoń na sercu, by się uspokoić.

— Panie, możni ciekawi, kiedy poślesz po hrabiankę Annę. Trzeba to zrobić jak najszybciej. Do Cylii na pewno już wieść dotarła, że Papież wydał bullę — rzekł przejęty.

Król położył rękę na jego ramieniu i zaprowadził do szerokiego parapetu, by na chwilę usiadł.

— Spocznij kasztelanie, odetchnij trochę — powiedział spokojnym głosem. — Zaraz będę radził w tej sprawie. Na pewno pani z Cylii zjedzie tu nie wcześniej niż na Jana Chrzciciela.

| Słowenia, Celje | Koniec maja 1401 |

Orszak był gotowy w drogę do Królestwa Polskiego. Wszystkie kufry wypełnione posagiem Anny znajdowały się już na wozach. Ciekawa, ale zarazem lekko zlękniona, pożegnała się ze stryjem i kuzynką Barbarą oraz swoją imienniczką. Kilka dni wcześniej ostatni raz widziała się z Fryderykiem i obiecała mu napisać, gdy tylko dotrze do Krakowa. Żal wielki wziął jej serce w objęcia, a łzy zdawały się wlewać do oczu wartkim strumieniem na myśl, iż nigdy już nie zobaczy bliskich stryjecznych sióstr. W styczniu bowiem za mąż wyszła Katarzyna, co wszystkie dziewczęta mocno przeżyły. Dziś ona miała na zawsze opuścić dom, w którym się urodziła, w którym beztrosko spędziła całe dzieciństwo.

— Nim w drogę wyruszę, chciałabym pójść do krypty, stryju. Pozwól — poprosiła łagodnie, ściskając w dłoni cienkie, skórzane rękawiczki.

Herman skinieniem głowy przystał na jej prośbę, sam odchodząc do gromady zbrojnych, wśród których znaleźli się dwaj rycerze, dobrze Annie znani. Gwardziści, których darzyła zaufaniem, a jednego z nich traktowała z przyjaźnią, podobnie jak Sofię.

Mrok zamkowej krypty pod palatium skrywał płyty zmarłych panów z Cylii. Spoczywały tu również ich małżonki, choć nie obok, a w oddzielnej podziemnej nawie, do której prowadził wąski, kamienisty korytarz. Ciemność rozświetliła pochodnia, którą trzymała Sofia a zaraz dołączyła doń druga, dzierżona przez Ludwika Szachsza. Cylejka niepewnie zeszła z szerokich schodów, obok których zamieszczono dwie ławy oraz ołtarz skrywający w swych ramionach święty krzyż i dwa miedziane kandelabry, w których mnich zapalał ogarki dla spokoju duszy zmarłych. Szachsz i dworka stanęli przy ławkach, czekając na Annę, która powoli zbliżyła się do szarej płyty, na której dłutem wyryto napis, oznaczający to miejsce jako grób jej ojca, Wilhelma. Przyklękła, zadzierając lekko suknię, by jej nie ubrudzić i gołymi kolanami oparła się o posadzkę, gładząc dłonią chropowatą płytę.

— Ojcze mój, pomóż mi, proszę — wyszeptała, zatrzymując rękę na napisie: „Vilhelmus". — Ostatni raz odwiedzam miejsce twego wiecznego spoczynku. Stryj wydał mnie za króla, podług woli twojej, lecz lękam się i serce moje smutek przepełnia. — Przygryzła usta, a łzy skapały z jej oczu na zimny marmur. — Imię twoje oznacza tego, który udziela schronienia. Nie skąp go swej jedynej córce, która nigdy ciebie nie zapomni. — Zabrała dłoń z mogiły i złożywszy palce w małdrzyk, uniosła wejrzenie na krzyż i wyszeptała modlitwę. — Żegnaj, mój ojcze. Wszystko uczynię, byś był ze mnie dumny. Przyrzekam.

Tkwiła tak jeszcze kilka pacierzy, po czym uczyniła znak krzyża i wstała, na zawsze opuszczając mury zamku w ukochanej Cylii.

Wszystkich pożegnała, zarówno zmarłych jak i żywych, nie szczędząc szczerych łez, po czym wsiadła z dwórką do koleby. Kiedy konni ruszyli, niespokojnie patrzyła na widoki za oknem wozu i zamek odleglejszy z każdym stukotem kopyt.

— Źle się czujesz, pani? — zagadnęła Sofia, zaniepokojona wyrazem twarzy hrabianki.

— Sama nie wiem, to chyba ze strachu — wyszeptała, odwracając się w jej stronę. — Nie znam ich języka, obyczajów ani nic nie wiem o wyglądzie przyszłego męża — westchnęła, spuszczając głowę. Inne frasunki zachowała dla siebie.

Dwórka położyła dłoń na jej ręce.

— Myślę, że król nie jest stary, a przynajmniej nie tak bardzo, jak mogłoby się wydawać, pani — pocieszyła ją. — Język, którym mówią podobno trudny i trzeszczący, ale i do tego przywykniesz, gdy zaczniesz pobierać nauki — dodała po chwili, próbując podnieść Annę na duchu.

— Jak ja mam być królową tamtych ziem, gdy nawet mowy poddanych i męża pojmować nie będę — odpowiedziała, tarmosząc lnianą chusteczkę. — Jadwiga władała tak wieloma językami, a ja? Jak mnie tak przyjmą? Pamięć o poprzedniej królowej z pewnością nie przeminęła i porównywać mnie będą do niej — odparła przez łzy, próbując zdusić w sobie szloch.

— Nie trap się, pani, bo to niepotrzebne. Bądź dobrej myśli i pamiętaj, że jesteś wnuczką ich umiłowanego króla, a to dla Polaków nie byle co — pokrzepiającym tonem rzekła dwórka.

Anna po chwili oparła głowę na jej ramieniu, a po kilku pacierzach przymknęła powieki i zasnęła. Tumany kurzu unoszące się za kawalkadą, objęły mętnymi ramionami pobocze traktu prowadzącego na północ. Zamknęły w swych piaskowych szponach dwie postaci skryte za grubym konarem rozłożystego drzewa. Gdy ino wozy oddaliły się na bezpieczną odległość, kobieta rzekła do swego towarzysza:

— Musimy się spieszyć. Nasza pani będzie nas potrzebować bardziej niż jej się wydaje. — Ścisnęła w dłoni srebrne noszenie i powiodła szarymi oczami za niknącymi jeźdźcami.



Miałam skończyć rozdział powitaniem Anny w Krakowie, ale pomyślałam, że wyjazd z Cylii będzie idealnym zwieńczeniem. Jak Wam się podobało? 

Reakcja Anny na zaręczyny i pożegnanie z ojcem sprawiły mi trochę kłopotu, ponieważ chciałam przedstawić to realistycznie. Słynne Scheiße podchwycone z KKJ, jednak włożone w usta Hermana ;) 

Do następnego!



(05.02.2023 r.).

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top