|Rozdział 19|*1407-1408. Królewna

Data publikacji: 19.07.2023

| Królestwo Węgier, Buda | Zima 1408 |

Stukot pewnych kroków płowowłosej niewiasty, odbijał się o grube mury zamku. Nareszcie wróciła tu, gdzie jej miejsce. Plany ojca się ziściły, a jej powinności stały się realne, zmuszone wyjść przed szereg tego, czego pragnęłoby serce.

Podążała za dwiema kobietami prowadzącymi ją do komnat, jakie miała zajmować jako żona i królowa. Nie omieszkała rozglądać się na boki, podczas tej przechadzki, zachęcona brakiem towarzystwa sarkającego, bez ustanku upominającego ojca. 

Tym razem musiałaby go znosić bez podpory Fryderyka. Ukochany brat, powiernik, nierzadko i rozjemca sporów między nią a Hermanem, zajął się wyznaczoną rolą. Rolą męża, przyszłego dziedzica Cylii i ojca. Elżbieta Frankopańska niedawno bowiem powiła swe pierwsze dziecię – syna i od tej pory z ust Hermana nie schodził temat, iż teraz kolej na Barbarę. Odgoniła myśli i odetchnęła głęboko, mierząc każdy zakamarek holu ciekawym spojrzeniem.

Naraz pokojowcy zatrzymali się i niemo porozumieli z gwardzistami czekającymi przy wrotach.

— Oto wasza komnata, pani — zakomunikowała Lívia, gdy wielkie drzwi do pomieszczenia zostały otwarte przez strażników.

Barbara niepewnie przestąpiła próg, uważnie oglądając się za siebie, a upewniwszy, że Cveta stoi za nią, odwróciła głowę w kierunku alkowy i weszła do środka.

Wystrój tak ją zaskoczył, że aż wypuściła poły sukni, na których zaciskała lekko chłodne palce. Jęknęła w duchu, wodząc wzrokiem po zdobieniach i meblach znajdujących się w królewskim pokoju.

Polerowane, drewniane kredensy, wielkie łoże przyozdobione kolumnami, z których zwisały gładkie zasłony pozbawione zagnieceń, spięte złotymi klamrami oraz ogromny, drewniany stół, gdzie leżały dwie zdobne szkatuły, pokryte grubą warstwą białej materii.

— Zostawcie nas same, Cveta mi pomoże — zarządziła przemiłym głosem, dając swojej dwórce znak ręką, by stanęła obok.

Służba skłoniła się i wyszła, zostawiając po sobie jeno trzask zamykanych wrót. Lívia dygnęła lekko z naturalną dlań gracją. Nie tak miało się skończyć wprowadzenie Barbary na dwór. Przełknęła niepowodzenie oddalając się spod komnat.

* * *

— Jak tu pięknie — wydukała Cveta, wodząc oczami po pokoju. — Spójrz, pani! — Podbiegła pod drzwi do jakiegoś pomieszczenia, znajdujące się po drugiej stronie komnaty. — To chyba gotowalnia, większa co najmniej pięciokrotnie od tej w Cylii — pisnęła, wsuwając głowę w niewielką szczelinę rozwartych podwoi.

Barbara zamaszystym krokiem dołączyła doń, ale miast równie nieśmiało zajrzeć do wnętrza zza jej ramienia, bez ceregieli pchnęła drzwi i wbiegła do środka.

Drewniane skrzynie były otwarte i zionęły próżnią. Kilka żelaznych stojaków, na których wieszano odzienia, zdobiło powietrze. Lecz jeden z nich, umiejscowiony w głębokim kącie, zapomniany i z lekka straszny, prezentował iście królewski majestat. Dźwigał ciężar chabrowej sukni, obszytej pod dekoltem złotą nicią, którą haft prowadził na kształt lilii. Lilii Andegawenów. Świetlisty materiał stroju bił lekkim blaskiem, mieniąc się w pojedynczych łunach światła, które wpadły do komnaty przez otwarte podwoje.

Cylejka podwinęła lekko dół swojego ubrania, by nie ubrudzić go kurzem – jaki pokrywał posadzkę – i podeszła do trójnogu.

— Adamaszek — wyszeptała, delikatnie przesuwając długimi kłykciami po wąskich rękawach sukni. — Perły i złoto — bąknęła przejętym głosem, unosząc poły materiału na wysokość wzroku. — To jej... To jej suknia. — Oczy młódki rozbłysły bystrze, a w źrenicach zagrały niepokojące iskry zawodu i wściekłości.

— O kim...

— Maria — wyrzuciła nagle Barbara, nie dając dwórce dokończyć. — Jak śmiał zostawić tutaj tę suknię?! Jakby mnie ostrzegał, kazał porzucić nadzieję, że będę równie dobrą żoną — wypluwała pełne żalu słowa, mimowolnie potupując ciżmą.

— Pani, to jeno odzienie niewarte twojego frasunku. — Dwórka położyła dłoń na jej ramieniu, w geście pocieszenia.

Cylejka przekrzywiła ciało, by uciec od jej ręki i wyminąwszy niewiastę, ulotniła się z garderoby, odgarniając włosy na plecy i zakładając dłonie na biodra, po czym zaczęła nerwowo spacerować po pokoju.

— Ojciec mnie oszukał! — wypaliła, gwałtownie się zatrzymując i siadając na krześle przy stole. — Obiecywał wiele, a po prostu mnie sprzedał sentymentalnemu wdowcowi, który myśli, że jest królem całej Europy.

Wtem, chwilę ciszy przeciął chrobot otwieranych drzwi, wpuszczających do środka króla. Cveta skłoniła się i niepewnie spojrzała na wzburzoną Barbarę, która pospiesznie wstała, pochylając głowę.

Luksemburczyk lekko uniósł brwi w zdziwieniu, widząc, że małżonka wyraźnie się czymś zaniepokoiła.

— Czy coś się stało, pani? — zapytał pewny siebie, rozglądając się po komnacie. — Posłałem ci węgierską damę, by pomogła ci się zadomowić.

Cylejka uniosła powieki i wbiła w niego nieodgadniony wzrok.

— Nie godzi się oglądać mnie w tym stanie, panie. Po podróży, bez ceremoniału — odparła, ignorując jego pytanie. — Poczułam się zbyt sennie, by móc cieszyć się z jej towarzystwa.

Zygmunt pobłażliwie się uśmiechnął i zrobił krok w jej stronę.

— Przyszedłem w innej, acz miłej sprawie, Barbaro — zaczął, spoglądając na Cvetę, która odsunęła się za plecy swojej pani. — Rad będę, jeśli zechcesz przyjąć ode mnie podarek, którym pragnę wyrazić ci moje oddanie i afekt. — Nie odwracając się, gestem ręki nakazał słudze, by podał mu srebrną szkatułę.

— Nie oczekuję od waszej wysokości takich deklaracji — odparła, a jej ton był pewny, ale i uprzejmy jednocześnie. — Powinności i polityki nie należy mylić z miłością. Ona wszak przychodzi z czasem i słowa o niej nie decydują.

— Czyżbym cię czymś uraził, pani? Chciałem jeno przekonać cię, że nie musisz się mnie obawiać i od teraz możesz czuć się przy moim boku bezpiecznie.

Powiodła wzrokiem po jego zamyślonym obliczu i oczach, którymi przeszył jej źrenice, szukając w nich, emocji, które targają Barbarą.

— Dziękuję, królu — odrzekła wymijająco, sięgając po upominek, który trzymał w dłoniach wyciągniętych w stronę Cylejki. — Zaszczytem będzie dla mnie bycie twą żoną i królową Węgier, panie. O reszcie spraw zadecyduje czas.

* * *

Miękkość jedwabiów i płócien, których strukturą badała palcami, imponowały jej na równi z tym, co momentami przebłyskiwało w zimnych oczach króla. Ściskała dłonie na wpiętej zausznicy, drugą przymierzając do płatka ucha. Liczyła na pierścień, jak było w zwyczaju, lecz ta odmiana miło ją zaskoczyła. Jak i sam Zygmunt. Nie dbała o uczucie, boć o tym mogą marzyć jeno zwykłe niewiasty wiedząc, że ostatecznie i tak pójdą za wolą ojców, braci i wujostwa. Ona, hrabianka i królowa, nie mogła pozwolić sobie nawet na imaginacje. Musiała przede wszystkim skupić się na odnalezieniu sobie miejsca na dworze i zdobyciu jakiejkolwiek władzy. Szczytem radości byłaby dla niej przyjaźń z królem i jego uznanie.

Zatopiona w kalkulacjach wydęła usta, podnosząc się z poduszek i siadając na łożu. Cveta w milczeniu porządkowała kufer przy posłaniu, starannie składając w nim giezła, wełniane pończochy i nogawiczki do konnej jazdy.

Wszak kolejną rzeczą, jaką chciała zaskoczyć Zygmunta, a może i przy okazji zetrzeć mu z ust ten narcystyczny uśmieszek, była wspólna przejażdżka. Wybierze się na nią na swej klaczy, zajmie swoje męskie siodło i odkryje rozpuszczone włosy, by wiatr dął między luźnymi kosmykami i bawił się nimi, by pająk plecioną siecią.

— Wiesz, myślałam, że będzie wyglądał jak mój sterany polityką i wojną ojciec. Gdy tedy pierwszy raz go ujrzałam, starałam się zapamiętać jego oblicze, by później porównać, jak zmieni go czas — podjęła, odrywając Słowenkę od pracy. — Myliłam się. Króla czas się nie ima, przynajmniej na razie. Może nie będę rozczarowana i samotna przy jego boku. Wszak jest urodziwy. — Wpięła zausznicę w wolne ucho i założyła włosy, wysupłane z warkoczy, za ucho.

Dworka strzepnęła ostatnią koszulę i spojrzała podejrzliwie na jej zaróżowione policzki.

— Mówisz o tym, pani? — Uniosła brew, próbując powstrzymać chichot. — Nie patrz na mnie. Jako panna nic ci nie opowiem. — Zasłoniła dolną wargę palcem, zastanawiając się nad czymś.

Barbara spąsowiała jeszcze bardziej, odwracając spojrzenie na swoje przedramiona. Wyprostowała je i oglądała uważnie, po czym lekko podciągnęła koszulę i oceniła nogi.

— Podejdź tu — ruszyła palcami ku Cvecie. — Czy wyglądam jak niewiasta? — Poprawiła koszulę i lekko opięła ją na talii. — Anna zawsze była taka szczupła i dostojna, a ja niczym pulchne dziecię. I jeszcze te włosy kręcące się, przez węgierskie powietrze, na wszystkie strony. — Dotknęła warkoczy z poddańczą miną.

Cveta zabrała dłonie z jej fryzury i złapała delikatnie, siadając na brzegu łoża.

— Niczego ci nie brakuje, pani. Wdzięk i niewinność masz wypisaną na twarzy, jeno pilnuj wejrzeń, boć one wiele mówią o twej duszy. — Mrugnęła doń, poklepując wierzch dłoni palcami. — Jeśli chcesz się tu odnaleźć i zdobyć nie tylko łoże króla, musisz powściągać gromiące wszystko źrenice i tupanie nogami, gdy coś nie pójdzie po twej myśli. A w sprawach wiadomych, napisz do kuzynki Anny. Jej list nadal czeka w szkatule. Przeczytasz go?

Spuściła wzrok, zawstydzona otwartością Cvety. Jakby po przekroczeniu progów zamku, ta nagle postanowiła porzucić pouczanie ją o grzesznych myślach i niedorzecznych planach. Lecz prawda była taka, że zdobycie jakiejkolwiek więzi z Zygmuntem było konieczne, by zrobić to, po co ją tu sprowadził. Temat następcy tronu nie schodził z ust ojca, a teraz i nie zejdzie z ust dworu i Królestwa. Pokiwała głową i spojrzała na kandelabr przy posłaniu. Gdy jej dłonie dotknęły listu, a następnie oczy powiodły po linijkach starannie zapisanych słowami, przyłożyła rękę do serca, z uniesionymi brwiami czytając kolejne wieści.

— Nasza Anna spodziewa się dziecięcia — podzieliła się treścią listu, choć nie wyglądała na szczęśliwą. — Ale donosi też, że oskarżają ją o cudzołóstwo. Pierwej wybrano nam królów za mężów, potem to oddalenie z dworu pod byle pretekstami, gdy już byłyśmy im przeznaczone... Nasz los splata się niemal w jedną nić, Cveto. Czy i mnie pisana jest taka próba?

Miast odpowiedzi płynącej z ust dwórki, usłyszała uderzenie w szybkę. Pierwej jedno, poprzedzone szmerem. Złapała za kandelabr i czmychnęła do źródła hałasu, balansując świecznikiem między framugą a podmurowanym siedziskiem. Postanowiła tam lichtarz, zbliżając głowę do ołowianej szyby. Szare ślepie kruka spojrzało na nią niemal tak jak wtedy, gdy będąc w Cylii odwiedziła dawną izbę cyrulika. Tym razem kruk wydał z siebie cztery ponure dźwięki. Urywane, gardłowe odgłosy. Odgoniła istotę, intensywnie opukując okno. Cveta przeżegnała się, nabożnie całując wisior z niewielkim krzyżykiem. Barbara na ten gest westchnęła, patrząc w ciemność nocy. Znowuż mnie ostrzegasz, ponura istoto, w duchu zwróciła się do odlatującego ptaka.

* * *

| Chorwacja, Varaždin, siedziba Fryderyka Cylejskiego |

Niemowlę oddychało spokojnie, niewinnymi oczami wgapiając się w pochylonego nad nim mężczyznę. Naraz wyciągnęło z pierzyn rączkę, machając nią i zaciskając palce na łapanym powietrzu, jakby chciało pokazać swą zręczność. Na widok zamyślonego ojca zamruczało coś i westchnęło, bezzębne usta wyginając w uśmiechu i chcąc zwrócić na siebie większą uwagę. Hrabia zamrugał powiekami, gładząc je po miękkim, pulchnym policzku. Miłował je jeszcze zanim przyszło na świat i nim piastunka wręczyła mu śpiącego Ulryka w ramiona. Urósł sporo od tamtego czasu, lecz bystre oczy, które zdawały się odbiciem jego tęczówek, pozostały niezmienne.

— Złe wieści, Fryderyku? — Elżbieta ułożyła palce na mężowskim barku, wyraźnie zmartwiona. — Nie opowiesz mi, co napisała?

Mimowolnie odsunął jej dłoń, pochłonięty myślami.

— Kiedyś obiecaliśmy sobie, że mimo rozdzielenia, będziemy stać po swojej stronie. Ja, Anna i moje siostry. Teraz zdaje mi się, że nie byliśmy świadomi bólu, który takie przyrzeczenie za sobą niesie, gdy nie można go wypełnić. Z bezsilności, jaką jest powinność i z naiwności, jaka zrodziła się w głowach rozpieszczonych młodzianów wolnych od trosk — wrócił do wspomnień szczęśliwych lat w Cylii. — I choć przygotowaliśmy się na to, że ostatecznie każde pójdzie swoją drogą, a wspólne dzieciństwo pozostanie jeno miłym wspomnieniem, nadzieja trzymała nas w ramionach, gdy po kolei żegnaliśmy się, wypełniając wolę ojca. Kuzynka potrzebuje mojej pomocy, ale nie mogę zrobić nic, poza napisaniem do niej listu z marnym pocieszeniem.

Mając przed oczami te wszystkie przejażdżki, niepotrzebne kłótnie, zabawy i polowania z siostrami, odszedł od kołyski i ciężko usiadł przy oknie, opierając skroń o palce. Frankopanka milczała, podążając za nim. Nie znane jej było uczucie, jakim się dzielił. Ona zawsze była kartą przetargową w politycznej grze krewnego. Takie deklaracje nawet nie przeszły jej przez imaginację myśli.

— Co złego wydarzyło się w Krakowie?

Odpowiedział powolnym, poddańczym ruchem głowy, wyciągając nogi przed siebie i opierając je o podmurówkę. Ten gest mógł oznaczać wiele.

— Anna została posądzona o niewierność, a do tego spodziewa się potomka. Wiesz, co to znaczy, Lizabet, prawda?

— Wiem. Ale ty, miły, nie możesz pomóc. Nie możesz dotrzymać obietnicy, ale może to zrobić twój ojciec.

Zaśmiał się cierpko, jakby szydził z pomysłu, boć wiedział, a wiedza ta wierciła ranę w sercu, że Herman nie wstawi się za przysposobioną córką, póki nie znajdzie w tym korzyści dla siebie. Nie mógł zaprzeczyć, że traktował Annę jak własne dzieci, nie wyróżniał ich nigdy. Jednak polityka i ambicje go zmieniły.

— Wszystko w rękach wielkiego — zaakcentował przeciągle — hrabiego Hermana i jego wpływów na węgierskim dworze — orzekł pełnym ironii tonem. — Anna napisała, że posłała list do wuja, Barbary, a i nawet do wielkiej księżnej litewskiej i kniazia Witolda. Niewygodna jest komuś w Krakowie pozycja mojej kuzynki i jej stronnictwo. Jeśli ojciec jej pomoże, w przyszłości się przypomni, gdy tylko Luksemburczyk będzie potrzebował podstępem namieszać w polityce Jagiełły — podsumował cicho, bez nadziei. — I pomyśleć, że kiedyś to ja czułem się bardziej niesprawiedliwie potraktowany tylko dlatego, że kazał mi się ożenić.

Elżbieta przełknęła gorycz, gdy o tym mówił. Nie było między nimi wielkiej więzi ani miłowania. Jednak narodziny syna – pierworodnego Ulryka, dały jej poczucie bezpieczeństwa. I dziękowała Bogu, że nie skazał jej na los królowej Anny czy jakiejkolwiek niesprawiedliwie pomówionej niewiasty. Szanowała męża, a on ją, lecz czasami w jego oczach dostrzegała rozczarowanie mieszane z tęsknotą. Jakby gdzieś pozostawił kogoś, kto zajmuje całe jego serce, nie robiąc w nim miejsca na uczucia dla niej.

* * *

| Wielkie Księstwo Litewskie |

— Piękny okaz, Jogaiła — pochwalił Witold, głaszcząc sokoła po brązowym łbie. — Muszę sobie sprawić podobnego, bo ostatnio zwierzyna wymyka mi się z rąk — zażartował, ściągając rękawice i rzucając je na stół.

— Nazywają ją starość, bracie. Starość zabiera rezon — zakpił król, choć więcej było w jego głosie zabawnego brzmienia, niżeli złośliwości. — Niech ci medyk utrze maści ze świetlika na powieki, to może sokoli wzrok wróci — dodał, nakładając zwierzynie skórzany kapturek na głowę.

Kniaź parsknął pod nosem, sięgając po kubek.

— Moje oczy widzą to, co powinny. Tobie, królu, prędzej to mazidło by się przydało — odparł po chwili sugestywnym tonem.

Król przekazał drapieżnika sokolnikowi, który ostrożnie umieścił ptaka w żelaznej klatce. Naraz odesłał sokolnika i spojrzał na Witolda spode łba. Kuzyn uderzył w czuły punkt, od zawsze był w tym niezawodny.

— Nie o mnie jest tu mowa — odciął mu. — Dostałem nauczkę od twej małżonki, a drwiny od ciebie. Wystarczy.

Witold postanowił nie wdawać się już w dalsze polemiki, gdyż doskonale wiedział, że ostatnie słowo zawsze musi należeć do Olgierdowicza. Poza tym, nie był to czas na przekomarzanie – należało zająć się sprawami poważnej wagi.

Zatem skończyli drażliwe tematy, odsuwając prywatę na boczne tory i zasiedli do stołu, na którym piętrzyły się dokumenty wszelakie wraz z mapami, umowami i rachunkami. Władysław westchnął ciężko, widząc, że kolejne godziny przyjdzie im spędzić na dysputach o Wasylu, Świdrygielle oraz Krzyżakach.

Witold wydymał wargi w geście znudzenia i sięgnął po traktat pokojowy, który dotyczył Litwy i Moskwy. Przewertował znużonym wzrokiem po zapisach i ozwał się do króla:

— To była gra, Jogaiła. Wasyl zagrał mi na nosie, wziął pod włos i postawił na swoim. Nie mogę sobie wybaczyć, że dałem mu się podejść.

Król uniósł oczy znad stołu i przeszył stryjecznego brata analizującym spojrzeniem.

— Za wiele na tym nie straciłeś, a pokój w tych czasach cenniejszy niż złoto. Lepiej powiedz — urwał na moment, mrużąc powieki — czy masz jakieś wieści od naszego drogiego Świdrygiełły? — zapytał po chwili, wypowiadając przedostatnie słowo żartobliwym tonem.

Ten chrząknął i uśmiechnął się.

— Siedzi w Nowogrodzie Siewierskim, ale nie bezczynnie. Przecie go znasz. Próbuje mnie podejść, bym wysłał go w głąb Rusi z nowym metropolitą — westchnął i pokiwał głową. — Nie spuszczam go z oczu, ale upilnować zapalczywca nie idzie.

— Wyślij go, wyślij — odrzekł od niechcenia król. — Niech się poczuje potrzebny. Przecie zbrojnie z duchownymi nie ruszy, to i podburzać nie będzie miał sposobności.

Kniaź zmarszczył czoło i łypnął na Władysława zdziwionym wzrokiem.

— Jesteś pewien? Nie ufam mu — powiedział, zwijając pergamin i odkładając na blat.

— A on nie ufa nam — uciął i upił łyk wody, nie patrząc na kuzyna. — Przemyśl to, póki jestem w Wilnie. Za kilka dni wracam do Królestwa na rozprawę.

* * *

| Królestwo Polskie, Niepołomice |

Mróz szczypał w policzki nawet najwytrwalszych bojarów, towarzyszących królowi w powrocie do kraju. Orszak zatrzymał się w stajniach i rozszedł w swoje strony.

Jagiełło natomiast wcale nie palił się do wejścia w objęcia kojącego, zamkowego ciepła, gdzie z pewnością czekała już na niego cała dworska świta – polscy panowie, głównie z Małopolski, mieli być świadkami i jednocześnie uczestnikami sądu.

Prym wśród nich wiódł starosta Klemens z Moskorzewa – główny oskarżyciel. Królowa, ubłagawszy męża poprzez listy słane do wielkiej księżnej, którą upraszała o wstawiennictwo u Witolda przed Jagiełłą, zażądała ostatecznie, by małżonek odwołał danie wiary temu, że go zdradziła.

Pozwolił się w końcu powściągnąć, choć zazdrość gotowała się w jego sercu nadal. Powodowany tym uczuciem, nakazał aresztować Kobylańskiego. To samo zrobiłby z Chrząstowskim, ale rycerz, dowiedziawszy się o skandalu, uciekł i ślad po nim zaginął. Król zamiarował zamknąć Jakuba w lwowskim zamku, ale póki co, odsunął ten pomysł na bok, bacząc na stan żony, której dodatkowe awantury mogłyby zaszkodzić. Przewietrzywszy umysł w litewskich kniejach, przypominając sobie bolesne słowa Anny, ogarnęły go wyrzuty sumienia. Ujrzał przed oczami rozczarowanie w jej tęczówkach i strach, gdy trzymała dłoń na niewielkim jeszcze brzuchu. Nie była zdolna do zdrady ani nawet do rojeń o tym. Odległość wyostrzała prawdę.

Kilku szlachciców przychylnych wnuczce Kazimierza, upominało go, że takim zachowaniem jeno więcej szkody przynosi, dając gawiedzi temat do plotek i dworowania, które po wszystkich królestwach Europy, na czele z węgierskim, odbija się o zamkowe mury.

Każdy wiedział, że król tak łatwo nie ustąpi. Część polskich panów pomne miała jeszcze zamierzchłe już, w pamięci, czasy świętej pamięci królowej Jadwigi. Wtedy to pomówiono ją o miłosne schadzki z Wilhelmem Habsburgiem i dopełnienie sponsali de futuro.

Historia zdawała się zatoczyć koło, ale król lekcji z przeszłości nie wyniósł i dał się ponieść swojej zapalczywości. Choć i tak wykazał się zrozumieniem, dla stanu swojej małżonki i trzymał się od niej z dala, by nie widziała chłodu i nieufności, która przecinała mu twarz.

Gdy starosta tak obelżywie pomówił królową, nie dawał wiary w to, że dziecko, którego się Cylejka spodziewa, jest jego. Później natomiast, znowuż bałwan Klemens – tak go stronnicy Anny zwali – podjudzał władcę sensacją o tym, że ma świadków w postaci podczaszego i praczki. W obronę wziął Piastównę marszałek i Trąba, a nawet i sam Herman, pisząc sugestywny list. Był on zaadresowany do królowej, lecz jej sekretarz podrzucił go w ręce Jagiełły.

Koniec końców ustąpił i odwołał oskarżenia, choć zapowiedział, że kara rzekomych kochanków królowej, nie ominie. Opadł gniew, nieufność odeszła w zapomnienie. Uświadomił sobie, że przecie nareszcie spodziewa się potomka. Zazdrość ustąpiła miejsce dla nadziei.

Sąd miał się odbyć lada chwila, więc prosto z drogi udał się na zamek, gdzie sprawa miała zostać ostatecznie rozstrzygnięta, a Anna oczyszczona z zarzutów.

* * *

| Wawel | Koniec zimy 1408 |

Marjeta z uwagą godną alchemika mieszała w moździerzu ususzone liście. Mandragora, lulek i pokrzyk przyprawiały Cylejkę o mdłości. Zatkała nos palcami, podchodząc do stolika. Lubiła patrzeć, jak Słowenka z sercem i oddaniem przyrządza swoje dekokty. Powołanie do zielarstwa miała wypisane na twarzy.

— Nie zemrze od tego, prawda? Brakuje mi tylko przydomka trucicielki. — Zajrzała do naczynia, biorąc odrobinę pyłu w palce.

Marjeta wytarła jej kłykcie w mokrą chustkę i przesypała zawartość moździerza do woreczka.

— Nie, pani. Ogarnie go niewielkie szaleństwo, ale nikomu nie zaszkodzi. I nie dotykaj więcej żadnych ziół, królowo. Niektóre są niebezpieczne dla dziecięcia.

Piastówna pogłaskała brzuch i uśmiechnęła się do niej.

— Starosta podobno wszystko odwołał, lecz nauczka wyjdzie mu na dobre. Pan król przysłał mi list, dosyć ciepły, choć czy może pisać inaczej, wiedząc że spodziewam się potomka? Nic to. Dziś mój nowy ochmistrz, plotkarz i mąciciel, wraca na Wawel. Zaproszę go do auli, by wydać swe żądania co do przygotowań komnaty królewny.

Sofia, do tej pory milcząco siedząca z haftem przy podwojach, wtrąciła:

— Byle w tym szaleństwem nie pomylił komnat dziecięcia z alkową królowej. Kto wie, czy nie kazał tu wykuć jakichś otworów do podglądania.

Obie popatrzyły na nią roześmiane, przewracając oczami.

* * *

Mimo że król odwołał oskarżenia i oszczędził Annie hańby, nie wrócił na Wawel, jeno od razu udał się do Wielkopolski, zostawiając małżonkę pod opieką wątpliwie godnego zaufania Klemensa. Zdana była na troskliwość Sofii, Zory i Marjety oraz miłe towarzystwo panien z Goraja.

Dotrzymywały Cylejce towarzystwa, wyszywały wraz z nią, grały w karty, ozdabiały odzienia dla dziecka, czytały księgi i dworowały, słuchając plotek, które na świeżo opowiadała im Sofia. To ona nadal pozostawała najbardziej oddaną królowej i to ją Anna ceniła ponad wszystko.

Gdy więc tego wiosennego dnia goniec przyniósł Jagiełłowej małżonce list od Barbary, ta prędko odesłała swój dwór i zostawiła obok tylko Sofię. Usiadła na środku ogromnego łoża, opierając się o wezgłowie i otworzyła wiadomość. Ciekawa była niezmiernie, jak kuzynka czuje się na węgierskim dworze i przede wszystkim, czy Zygmunt jest dla niej dobry. Zaciemniona komnata wpuszczała niewiele światła, więc dosunęła kartkę do kandelabru. Mrok izby musiała znosić do końca połogu, bowiem taki był obyczaj.

— Nazwała go przystojnym pochlebcą — zaśmiała się, łypiąc na Sofię, z lekka zmieszaną. — Podobnież nie ma dnia, by nie deklarował jej wielkiego podziwu i miłości — zachichotała, z wielkim przejęciem czytając list. — Zazdroszczę jej.

— Phi, nie ma czego, miłościwa pani. Obłudnik, naszego króla jeno drażnić potrafi. Zresztą — urwała na moment i machnęła dłonią — oni wszyscy są tacy sami, królowo. I nasza Barbara jeszcze zazna goryczy.

Anna poderwała się z łoża i syknęła lekko, gdyż przeciął ją lekki ból w podbrzuszu.

— Chyba i ciebie pora wydać za mąż. Znajdę kandydata godnego twej ręki, bo w panieńskim stanie, z dnia na dzień, robisz się coraz bardziej nieznośna — powiedziała rozbawionym tonem. — Nie zazdroszczę jej małżonka, niemądra, jeno estymy, o jakiej pisze.

Obrażona dwórka popatrzyła na królową i odwróciła głowę, fukając cicho pod nosem.

— Gdzie mnie za mąż, pani. Nie widzę tu nikogo wartego zachodu — odburknęła, urażona propozycją Cylejki.

Anna zadrżała lekko i potoczyła spojrzeniem po łożu.

— Przez Klemensa źle się mówi o moim dworze. — Pogłaskała brzuch, próbując wyczuć ruchy dziecka, które ostatnio wierciło się coraz śmielej. — Boję się — jęknęła, chcąc prędko zejść z posłania. — Ile królowych odeszło do Pana w tej komnacie, gdy próbowały wydać na świat oczekiwanego dziedzica.

— Marjeta i Jan czuwają. Potrzebujesz czegoś, pani? Zawołam ich. — Zaniepokojona złapała królową za ręce, by pomóc jej wstać.

Anna nagle pobladła i miast odpowiedzi, Sofia usłyszała jeno jej syk. Krótki, urwany jęk wydostał się z królewskich ust, gdy z pomocą dwórki Piastówna stanęła na nogi. Myślała, że coś jej się wydaje, ale gdy dotknęła ręką poły sukni, urwało jej oddech. Kałuża, w której stały, powiększała się z każdą chwilą. Nie przyszedł jednak następny skurcz. Wiedziona tym, jak przygotowała ją do wszystkiego zielarka, wiedziała że zdążą sprowadzić akuszerkę i medyka. Sofia posadziła ją z powrotem na łożu i pobiegła po pomoc. Miała nadzieję, że w ostateczności Marjeta podejmie się nadchodzącego zadania.

* * *

— My-my-myszy, wszędzie by szerszenie... Myszy! Służba! — ochmistrz trzymał się ściany, próbując pokonać kolejne fragmenty korytarza. — Co tu się, u diabła, dzieje?! Rozprawię się z wami, podłe gryzonie.

Sofia wyminęła go, zaabsorbowana zbliżającym się porodem królowej. Dopiero, gdy po chwili runął na ziemię, odwróciła się w biegu, patrząc przez ramię, jak Opanasz próbuje go podnieść. Podejrzewała, że tym razem skutecznie podziałał wywar Marjety. Żałowała ino, że nie słyszała, o czym mówili, ale w duchu ucieszyła się, że król wrócił na Wawel w odpowiednim czasie.

Klemens w tym czasie zaczął szamotać się z łaziebnym, wygadując niestworzone rzeczy o skrzydlatych myszach, za które wziął rozsypaną przez sług kaszę. Bredził, że wychodzą znikąd na posadzkę, a ich przeraźliwe piski rozbiegają mu się w głowie, zdają nie cichnąć i zagłuszają to, co mówi doń sługa Jagiełły.

— Odprowadź pana ochmistrza do komnaty i daj mu mleko makowe — Litwin zwrócił się do pachołka, niosącego kosz z gruszkami. — A co to za zamieszanie? — spojrzał w przeciwną stronę.

Sofia ciągnęła za sobą Marjętę i medyka. Drewniana skrzynka przeważała Jana, lecz zdawał się nie baczyć, że ledwo przez nią jest w stanie dotrzymać im kroku.

— Zaczęło się! Przekaż królowi, że się zaczęło — wydyszała Sofia, gdy na chwilę zatrzymała się przed Opanaszem.

* * *

Hinczka drapał się po głowie, licząc rachunki z królewskich spiżarni. Jagiełło zarządził, by przekazać dwadzieścia statków ze zbożem na Litwę. Wiedzieć należy, że plony marne były w księstwie, spowodowane powodziami i nieustającym deszczem, który zmarnował siew jesienny i wiosenny. Rodacy cierpieli głód, choć kniaź Witold zaczął wspomagać poddanych własnym spichlerzem. Władysław dyktował mu pozostałe rozkazy, jakby te worki ze zbożem były armią prowadzoną na śmiertelną bitwę. Polecił również posłać wraz ze statkami nowe zasiewy, lecz nim zdążył wszystko zarządzić, wpadł do kancelarii Opanasz, czerwony cały, sapiący by stary kocur.

— Wybacz, panie, lecz sprawa pilna. Kazano rzec, że królowa pani... Poród, znaczy, się zbliża. — Otarł twarz rękawem, patrząc to na Jagiełłę, który pobladł nagle, to na Hinczkę, który cmoknął pod nosem z jego roztrzepania.

— Cóż zrobimy, trzeba czekać i modlić się. Gotuj dla mnie łaźnię — polecił Władysław.

* * *

— Chy-chyba umieram, So-so-sofio! — krzyknęła Anna, gdy kolejny skurcz przyszedł w niecałe mgnienie oka. — Jeszcze raz każcie mi przeć, a wyjdzie ze mnie miast dziecka ostatnia kropla krwi — jęczała żałośnie, patrząc zapłakanymi oczami, jak czerwona plama pod nią rozlewa się coraz intensywniej. — Nie mogę, nie mogę! — Kręciła głową, gdy Słowenka próbowała napoić ją ziołami, mamrocząc pod nosem modły do świętej Małgorzaty.

Marjeta spojrzała na skupionego Pawijczyka, który z jej pomocą próbował uciskać brzuch królowej.

— Mi nie wolno, ty zobacz — polecił, gdy mokra twarz Anny wykrzywiła się w kolejnym spazmie bólu. — Jest?! Gadajże.

Kiwnęła głową i otarła czoło rękawem sukni. Grała na zwłokę, boć nie działo się nic z tych rzeczy, o których pisali w tych mądrych księgach Wojana. A o odbieraniu porodu nie wspominali prawie w ogóle. Sztuka ta była w rękach akuszerek, a białogłowa, po którą Marjeta posłała, zapadła się pod ziemię.

— Pani miłościwa, teraz — zachęciła pewnym głosem, próbując przypomnieć sobie cokolwiek z zapisków.

Cylejka nie odpowiedziała, a Sofia ino zawodziła w płaczu, wycierając jej twarz i szyję mokrym płótnem z dodatkiem olejku różanego, mającym ułatwić poród. Naraz ocknęła się, widząc, że oczy królowej uciekają do góry, a lico blednie coraz bardziej. Dwórka zapłakała jeszcze głośniej, szarpiąc Annę za mokre ręce. Nim ktokolwiek zdążył się zatrwożyć, ta oprzytomniała, wrzeszcząc tak głośno, że usłyszał ją sam Jagiełło w swoich komnatach.

Marjeta nie liczyła, ile różańców upłynęło od tej chwili. Ktoś pukał do drzwi, ale nie zajmowała się tym, próbując wymóc na królowej łapanie oddechów. Anna krzyczała teraz prawie jednym ciągiem, a twarz oblepiona włosami upodabniała ją do sennej mary.

— Król pan przyszedł i pyta — zaczęła Zora, wściubiając głowę przez wrota — czy królowa już...

— Rzeknij królowi, by opuścił moje komnaty i okazał cierpliwość. Cie-cier-pli-wość! — odparła gniewnie Anna, świadoma, co się dzieje, z nadzieją, że Jagiełło ją usłyszy i zrozumie, co chciała mu powiedzieć.

* * *

Wawelskie mury niosły radosną nowinę – oto na świat przyszła królewska córka, silna i zdrowa dziewczynka. Odkąd jeno Marjeta, w asyście piastunki, złożyła dziecię w kołysce, to już zawodziło wniebogłosy, niezadowolone, dopominające się uwagi.

Anna, zmęczona kilkugodzinnym porodem, zaśmiała się, gdy Sofia rzekła, że charakterna po królu już od pierwszych chwil na świecie – równie zapalczywa i pamiętliwa jak ojciec, gdy coś szło nie po jego myśli.

Pomogła Annie zmienić giezło, po czym przywołała praczki, by należycie przygotowały świeżą pościel w królewskim łożu. Marjeta twierdziła, że potrzebna jest też kąpiel, by zmęczone ciało mogło odpocząć. Swarzyła się o to z Pawijczykiem, na co ten ostatecznie machnął ręką i urażony wrócił do siebie.

Król zobaczył córkę dopiero kolejnego dnia. Sofia przyniosła ją do komnat dziennych, gdyż wedle zwyczaju, Cylejka musiała przebywać w zaciemnieniu i odosobnieniu, dopóki nie ustanie połogowe krwawienie. I o to też darła koty z Marjetą boć ta mówiła o sześćdziesięciu dniach, na co Piastówna powoływała się na swą ciotkę, która po urodzeniu Barbary opuściła komnatę już po dwóch tygodniach.

— Królowa była bardzo dzielna — rzekła Sofia, gdy Jagiełło spoglądał z dystansem na śpiące zawiniątko w jej rękach. — Macie, miłościwy panie, silną i zdrową córkę.

Uśmiechnął się nieznacznie, lecz nie uczynił nic ponadto. Spojrzał za ramię dwórki, na uchylone drzwi do annowego alkierza i zamyślił się.

— Przekaż mojej żonie, że zaprosiłem na chrzest Jadwigi, swą siostrę Aleksandrę i wieści kazałem posłać do hrabiego i królowej Barbary — polecił, opuszczając wzrok na dziecię. — A to — dodał, wyciągając woreczek z rękawa — dla niej, dla Anny. Rzeknij, że dziękuję i że... Że wiem, co próbowała rzec, ona zrozumie. Chociaż może lepiej by była pewna tego... Nieistotne, zapomnij o mojej gadaninie — wybrnął z kawalkady nieskładnych słów, boć wylewność nie leżała w jego naturze.

Dwórka bez słowa kiwnęła głową i, lekko wysuwając palce spod zawiniątka, ścisnęła podarek w dłoni. Dwa razy obejrzał się za siebie opuszczając komnatę i wracając do swojej alkowy. Próbował coś poczuć, lecz nic prócz ulgi nie wypełniało jego serca. Gdy jednak przywołał przed oczy obraz śpiącej córki, wraz z ulgą wypełniło go uczucie nadziei. Nadziei na to, że to Jadwiga ukoi samotność Anny, a ona wybaczy mu to, że nie potrafi pięknie mówić i trudno mu przyznawać, że zbłądził. Rozluźnił niemal ciągły zacisk szczęki i westchnął cicho, znikając w swej komnacie.

* * *

| Królestwo Węgier |

— Radosna nowina, mężu — zaszczebiotała Barbara, biegnąc w stronę Zygmunta z pergaminem w dłoni. Poły srebrnej sukni, ozdobionej kryształami górskimi, ciągnęły się za nią, ale nie baczyła na to. — Kuzynka moja, Anna, urodziła córkę Jadwiżkę — dodała, a wypieki na jej bladych policzkach wskazywały na to, że pół zamku musiała pokonać, nim tu dotarła.

Ten wstał z krzesła i wyjął list z jej dłoni, ignorując to, co rzekła.

— To znak od Boga — wymamrotał, wodząc oczami po zapiskach. — To mnie Najwyższy synem pobłogosławi — dodał z przesadą, oddając żonie kartkę.

Królowa rzuciła list na stolik i westchnąwszy, poczęła bawić się kosmykiem włosów.

— Ty i te twoje znaki. — Przewróciła oczami w geście zrezygnowania. — Trzeba słać podarki dla królewny, wszak to moja krewna. Poproszę Lívię, by posłała po kupców, którzy zjechali z Italii.

— Mhm, jeno błyskotki i prezenty w twoich myślach, Barbaro — bąknął znudzony, próbując zmienić temat i podszedł do okna. — Pierwej należy się dowiedzieć, czy Jagiełło córce tron zapisze.

Cylejka podążyła za nim i zawiesiła się na jego ramionach, patrząc za okno

— Uparłeś się na Władysława i tę Polskę, jak gdyby tam jakie kryształy pod ziemią ukrywali, a on tobie co zabrał — rzekła, z lekką nutą znużenia.

Skrzywił się delikatnie i spojrzał na nią kątem chytrego oka.

— Gdyby nie on — zaczął, ale naraz machnął ręką i dodał: — Nie czas teraz na prawienie o tym Litwinie. Mam ważniejsze sprawy.

— Byłbyś królem Polski. — Poklepała go pobłażliwie po barku i skierowała się w stronę drzwi.

Westchnął i odwrócił się w kierunku żony z badawczym wyrazem oblicza.

— Teraz muszę ukrócić rządy tego uzurpatora Tvrtko w Bośni¹. — Zmrużył oczy, gdyż Barbara spojrzała na niego z wyraźną dezaprobatą. — Nie próbuj mnie odwodzić od tej wojny — ostrzegł ją. — Bośniacy słono zapłacą za to, że sprzeciwiają się mej woli. A wola króla jest święta.

— Jesteś zbyt wrażliwy, Zygmuncie. Nie miałam zamiaru do niczego ciebie przekonywać — powiedziała niewinnym głosem i odwróciła się w stronę wrót. — Choć nadal nie pojmuję, jak możesz stawać po stronie zdrajcy, który wcześniej popierał tego Neapolitańczyka, chcącego odebrać tobie tron węgierski — odcięła z teatralnym oburzeniem i wyszła z komnaty.

Jesteś zbyt wrażliwy, jak możesz stawać po stronie zdrajcy — powtórzył z przekąsem, poruszając palcami, gdy zniknęła za drzwiami. — Niewieście paplanie o sprawach, o których nie ma pojęcia — dodał, przewracając oczami.

¹ Po śmierci Tvrtko I, rządy w Bośni objął jego syn – Tvrtek II, lecz Stefan Ostoja, który również miał prawa do tronu, chciał usunąć dziedzica. Od kilku lat toczyły się w tej kwestii wojny, ale w końcu Stefan, widząc, że sam nic nie wskóra, opowiedział się po stronie Zygmunta (wcześniej był przeciw niemu i popierał Władysława, króla Neapolu, chcącego obalić Luksemburczyka). Król Węgier zdecydował się mu pomóc.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top