|Rozdział 18|*1407. Oskarżona

Data publikacji: 15.07.2023

| Królestwo Polskie, Wawel | Lato 1407 |

Od powrotu z Niepołomic, Anna uważniej baczyła na to, kto przystaje do jej oddanego towarzystwa. Nie uszło jej uwadze, że częściej kręci się przy dworze Klemens, zdając się chcieć wkupić w łaski. Przekupił nawet podczaszego, by ten pewnego dnia przyniósł do komnat Anny świeżo sprowadzone z Węgier wino, mimo że o to nie prosiła. Sofia w mig podzieliła się swoją opinią na ten temat. Zasugerowała, że jeżeli królowa dowiedziała się o winie i smakołykach, wnet sprowadzi na swe pokoje rycerzy i pieśniarzy, by umilić sobie letnie wieczory. A tedy starosta znowuż ubarwi wypowiadane plotki.

Wszak nie było nic grzesznego w czytaniu poematów, legend, grze w karty i szachy. Jednak nie wszyscy podzielali to zdanie. Na pewno nie Moskorzewski. Gniewosz z kolei skarżył się, że na każdym kroku próbuje go zawstydzić przed niską służbą. Rozpuszcza niecne plotki, że nie radzi sobie z fraucymerem. Do tego znowuż zaczął przebąkiwać, że pan Andrzej nie gości na Wawelu, wysyłany do ważnych poselstw, jakby miał coś na sumieniu i celowo oddalił się od spraw swej królowej.

Ignorowała to, boć jej sumienie było czyste. Chciała, by jej dwór na wzór tych wielkich królewskich dworów we Francji, Neapolu czy Węgrzech, tętnił życiem. By jej dworki dobrze wyszły za mąż i poznały rycerzy godnych ich serca i ręki. I nareszcie chciała odsapnąć od tej samotności. Króla ciągle nie było na Wawelu. Rozjazdy po kraju ograniczały ich relacje do wychodzenia mu na spotkanie i niewielu dni spędzanych razem w Krakowie. Chciała podróżować wraz z nim, lecz wiedziała, że wtedy trudniej o zebranie swojego stronnictwa, zaznaczenie swego miejsca na dworze i pokazanie, że pod nieobecność męża może niezgorzej od jego doradców zarządzać drobniejszymi sprawami Korony.

* * *

Opanasz składał koszule i porządkował kufry Jagiełły, kątem oka obserwując zamyślonego władcę. Gdy kończył swoją pracę, pociągnął cicho nosem, jakby kurz ulatujący z dna skrzyni podrażnił mu powonienie.

— Wybacz, panie, lecz zapytać muszę. Nadal rozmyślacie nad prawieniem pana starosty? Znam waszą wysokość i wiem, że ta mina nie wskazuje na polityczne dywagacje. — Wypolerował kubek i postawił przed Władysławem, powoli wlewając doń wodę.

Jagiełło podniósł oczy na niego i lekko wykrzywił usta w coś na kształt uśmiechu.

— Pominięcie go w nominacji na ochmistrza widać go uraziło. Ale czy kłamie? Sam zgodę daję na uczty i tańce. Niech się królowa pani cieszy, niech się bawi, to jeszcze młódka, potrzebuje tego... Może powinienem częściej prosić ją o porady. Tedy nie musiałaby rozprawiać o polityce z Tęczyńskim. Kto wie, co jej plecie.

Sługa pokręcił lekko głową i poprawił obrus na stole.

— Lepiej nie brać sobie Klemensa prawienia do serca, bo jemu jeno o to chodzi, by króla rozgniewać. A królowa pani nie uczyni nic przeciwko waszym planom, panie — powiedział na odchodne i wyszedł z alkierza.

Władysław obszedł stół dookoła i powoli ściągnął pas, rzucając go na ławę. Stanął przy kominku i sięgając po źdźbła zboża, schowane w lnianym woreczku leżącym nad paleniskiem, wrzucił je w ogień, mrucząc coś pod nosem, po czym odwróciwszy się od pieca, wyszedł z pokoju.

* * *

Największym problemem Korony był – niezmiennie od lat wielu – Zakon, który tuż po śmierci wielkiego mistrza Konrada, obrał sobie na jego następcę człowieka nierozważnego i niegrzeszącego mądrością, Ulryka von Jungingena. Tak mawiali o nim w Królestwie.

Mężczyzna był to zawzięty i Polsce nieprzychylny. Dowiedziawszy się, że ta toczy ze Szpitalnikami spór o niejakie Drezdenko, robił wszystko, by rozjuszyć króla i pokazać mu, że dopóki nie sięgnie po miecz i nie skieruje go przeciwko zakonowi, najmniejszej zgody między państwem Piastów a ziemiami rycerzy nie będzie.

W czasie, gdy Witold dzielnie wojował ze swoim zięciem, zdobywając kolejne miasta, Ulryk skierował do obu władców dokument, w którym wzywał wielkiego kniazia do osądzenia sporu i wydania wyroku. Plan spotkania i oficjalnego rozstrzygnięcia waśni wyznaczony został na jesień Roku Pańskiego 1407. Władysław wiedział, że i tak nic nowego z tego nie wyniknie, więc teraz w towarzystwie panów rady, planował kolejne posunięcia.

— Książę Witold podobnież nie zdecydował się na otwartą walkę z Wasylem pod Wiaźmą. Planują podpisać rozejm, ale kto wie, jak to się skończy — sarknął marszałek Zbigniew, drapiąc się po policzku.

— Im szybciej skończy zatargi z kniaziem moskiewskim, tym lepiej i dla Korony, i dla Litwy. — Jagiełło sięgnął po list od kuzyna i zamyślił się, trzymając zwinięty pergamin w dłoni.

— Trzeba nam się przygotować do rozprawy z Krzyżakami. Wyznaczyli termin na jesień, ale nasze racje muszą przeważyć nad ich roszczeniami. Nie możemy odpuścić im Drezdenka — z zapalczywością w głosie wtrącił Jan z Tarnowa.

— Macie słuszność, panowie — mruknął król, sięgając po kubek z wodą. — Pierwej jednak muszę się dowiedzieć, czy Zygmunt nie knuje czegoś z nimi za naszymi plecami. Ofiarował się na naszego rozjemcę, więc jakiś interes musiał w tym mieć. Niedoczekanie jego, by wtrącał się w sprawy Korony — żachnął się Władysław.

Możni potaknęli, a on niespiesznie wstał, by zakończyć te dysputy, gdyż z każdą kolejną godziną zdawało się, że proste sprawy cięższe są do rozwikłania niż te, nad którymi czasami rozprawiał całymi dniami.

— Dopóki królowa mu sprzyja, będzie szukał sposobności, by wściubiać tu swój przebiegły nos — odważył się rzec Szafraniec, zerkając na króla.

Na te słowa, Jagiełło przystanął i westchnąwszy, rzucił od niechcenia:

— Póki zajmują go sprawy sprowadzenia żony na dwór i zapatruje się na czeski tron, nic nie wskóra.

Polscy panowie zaszemrali coś między sobą, wcześniej przyznając rację, po czym wrócili do dokumentów czekających na przejrzenie.

On natomiast musiał się przewietrzyć. Szybko wyszedł z zamku na dziedziniec, by rozprostować nogi po długim posiedzeniu w sali narad. Dzień był piękny – promienie letniego słońca przyjemnie grzały, a lekki wiatr schładzał parne powietrze, zwiastując wieczorną burzę. Zatrzymał się na chwilę i zapatrzył w knieje, malujące przed nim zielone drzewa pokryte gęstym listowiem.

Żeby jeno Zakon był moim jedynym zmartwieniem. Co zrobić ze Świdrygiełłą? Jak go uspokoić? Wzniecił bunt wśród siewierskich kniaziów, szuka swary... Boże, daj znak jaki, bym wiedział, że słuchasz mych modlitw, pomyślał, głośno wzdychając i zakładając włosy za uszy.

Naraz zdało mu się, że w gęstwinie drzew zdobiących królewskie ogrody, przysiadł sokół, racząc go świdrującym spojrzeniem swoich ciemnych, błyszczących oczu.

* * *

Sofia poprawiła jej warkocz, wijący się między karkiem a talią. Wyprostowała delikatny dekolt przy gieźle, pociągając za rzemyki. Dopasowana koszula sięgała Annie kolan, gdy poprawiła odzienie, by lepiej przylegało do skóry. Gdy dwórka skropiła jej obojczyki olejkiem lawendowo-różanym, bawiła się palcami, kręcąc pierścieniami.

— Myślisz, że Klemens dalej plotkuje? Król od dwóch dni na Wawelu, a nie zapowiedział się jeszcze. Może coś rzekł? Jakąś podłość o mnie? — Złapała Słowenkę na dłonie, obejmując buteleczkę z pachnidłem.

— Pójdę po Marjetę. Może ona coś zaradzi, zada temu staroście i da nauczkę. Może coś na przewidzenia albo żeby głosy słyszał? — Zakręciła olejek i otrzepała dłonie, gotowa do wyjścia.

— Nie, nie. Zostawmy to. Teraz pójdę do króla. Marjeta mówiła, że niedzielę po księżycu powinnam... By nareszcie wywiązać się z obowiązku. — Gestem ręki pokazała, by Sofia podała jej płaszcz.

Gdy ta spełniła prośbę, weszła Zora, by rzec, że nadchodzi król. Anna prędko wygoniła je z izby, machając dłonią i próbując ostatni raz rzucić na siebie spojrzenie w zwierciadlanym odbiciu. Usłyszała ciche skrzypnięcie wrót i pewne kroki.

— Przeszkodziłem ci w czymś, pani? — W głosie Władysława dało się wyczuć nutę podejrzliwości, choć ton miał łagodny.

Pokręciła głową i posłała mu lekki uśmiech.

— Myślałam, że nie przyjdziesz. Chciałam...

— Ale jestem — przerwał jej, opierając się o zamknięte wrota. — Nie mnie się spodziewałaś? — Powiódł oczami po jej sylwetce.

— Nie, to ja szłam do ciebie, mężu. — Zrobiła kilka kroków w stronę króla i objęła go niepewnie, układając brodę na jego ramieniu. — Coś cię trapi? — zapytała po chwili, przeglądając się w jagiełłowych oczach.

— W tej sprawie przyszedłem. — Zdjął jej ręce ze swoich barków, ale naraz uniemożliwiła mu to, przyciskają swoją uwolnioną dłoń do jego piersi i zamykając usta pocałunkiem.

Poddał się, odgarniając warkocz na plecy i obracając ją tak, że oparła się o wrota. Uwolnił się na moment od annowych warg, chłonąc zapach lawendy i róży. Tak znajomy, a ostatnimi czasy tak daleki. Pochylił się ku jej szyi, zamykając oczy.

— Znowuż zadajesz mi urok, jak wtedy? — Uniósł głowę, spojrzeniem rzucając jej wyzwanie.

— Nie zamierzam. Teraz już nie muszę, bo...

Ucichła obserwując jego grymas. Musiała wszystko wyjaśnić, ale nie teraz. W tej chwili liczyło się tylko to, by na moment byli dwojgiem zwykłych ludzi. Ludzi, którzy próbują roztrwonić troski w swoich ramionach.

— To, że jestem pobłażliwy, może i stary w twych oczach, nie znaczy, że pozwolę, byś za moimi plecami intrygowała z panem Tęczyńskim, Anno. Dałem ci sposobność do udziału w wielu sprawach. Gdybyś była cierpliwa, podzieliłbym się z tobą i tym, co dotyczy polityki. Wytłumaczysz mi to? — Odszedł kilka kroków, po czym nie spuszczając z niej oczu, usiadł na ławie, opierając się o ścianę.

Westchnęła na tyle głośno, by dosłyszał frustrację w tym dźwięku. Nie na taki wieczór liczyła. Cierpliwość, o której mówił, w jej odczuciu była jak męka.

— Pan Andrzej przekazał mi wieści o żałobie w Malborku. Nic więcej. Naprawdę, nic więcej. — Stanęła przy nim, bawiąc się końcówką warkocza. — Nigdy nie intrygowałam przeciwko tobie, mężu. Spiskowców szukasz nie tam, gdzie trzeba — zasugerowała pewnie, gniewnie marszcząc nos.

Uśmiechnął się nieznacznie na ten grymas. Ufał królowej, lecz natura, którą chował na dnie duszy, nie pozwalała, by nie zapomniał o słowach Klemensa. Widząc, jak odchodzi i przysiada na skraju łoża, dołączył do niej, oplatając jej szczupłe ramiona. Mocniej przycisnął ją do siebie, gdy wtuliła głowę w jego bark.

Uczuciowość nie była jego mocną stroną, bał się jej, bo zbyt wiele już stracił. Ostrożność pozwalała przetrwać. Była zbroją dla duszy, która tak wiele zdrad i żałoby musiała znieść. Jednak ciepło annowych ramion zdawało się tego dnia szczególnie koić. Jakby całą sobą zapewniała o oddaniu, dzieląc troski męża, o jakich jeszcze nie wiedziała.

— Zabierz mnie na Litwę, mój królu — rzekła po chwili, powoli odrywając się od niego.

— Zabiorę. — Złapał jej dłoń i ucałował, ogrzewając ciepłem swoich palców. — Pierwej jednak muszę ustalić, co dalej w sprawie Krzyżaków. Znam twoje zdanie, Anno. Podzielam je, lecz na to jeszcze za wcześnie. Potrzeba czasu.

Z powrotem uniósł oczy, wyczytując z jej twarzy samotność, ale i zrozumienie. Głęboką tęsknotę, jakby myślami wróciła do szczęśliwych dni lub imaginacji tych, które miały nadejść. Gdy zetknęli się czołami, szepnęła:

— Co więc z Zakonem? Widzę twoje zmęczenie, Władysławie. Za wcześnie na wojnę, ale za późno na pokój.

Miast odpowiedzieć, niepewnie musnął jej usta. Nie protestowała, oddając mu swój kolejny oddech i kradnąc jego. Oparła się o poduszki, ciągnąc go ku sobie i lekko zszarpując zeń dublet.

— Jutro o tym pomyślę — odpowiedział, uwalniając się z kaftana. — A później zbiorę radę, nim ruszymy do Wilna.

— Przypomnę się, mężu — odrzekła przez śmiech, gdy jego usta wylądowały na jej szyi, łaskocząc.

Odchyliła lekko głowę i odsunęła namolny fragment pościeli, który blokował jej nogi. Naraz poczuła lekki uścisk na tali. Pewna ręka króla przesunęła ją odrobinę i przeniosła się na udo, wywołując przyjemne mrowienie. Kolejne łaskotanie rozeszło się po jej obojczykach i żebrach. Znalazła jego usta i nim znowuż je pocałowała, szepnęła:

— Miałam piękny sen. Niedługo ci o nim opowiem.

— Opowiesz — odparł mimowolnie, przyciskając jej biodro do posłania i uprzedzając kolejne słowa pocałunkiem.

Naraz odsunął swoje usta, patrząc na odkryty fragment posłania. Niewielki woreczek mienił się w blasku świec i łuny księżyca. Przeniósł ciężar na jedną dłoń, drugą sięgając po znalezisko.

— A mówią, że to ja wierzę w zabobony. — Odrzucił mieszek na zydel przy łożu.

— To na piękne sny, w których trzymam w ramionach następcę tronu.

Zaśmiał się szczerze, pociągając za rzemyk jej koszuli.

— Przesądy o tym nie decydują.

Uśmiechnęła się, pozostawiając go bez odpowiedzi. Choć wiele słów cisnęło się jej na usta. Znowu pozwoliła się pocałować. Gdy cisza zawisła między nimi, myślała o tym, by znowu śnić. I by po przebudzeniu sen okazał się rzeczywistością. Niewypowiedziane słowa zamieniły się w gesty i dotyk ciepłej skóry. W liczenie kradzionych sobie oddechów i westchnień.

* * *

| Jesień 1407 |

Ogromna komnata wabiła ją swą przestronnością. Weszła do środka, chłonąc zapach wiosny, bazi i igliwia świerków. Pierwsze kwiaty zerwane o świcie stały w wazonie na kredensie. Po lewej stronie, tuż pod oknem, widziała dwie kołyski. Na ich widok jej lico natychmiast się rozpromieniło. Gdy zrobiła krok w stronę mebli, usłyszała za sobą śpiew. Tak znajomy głos, lecz jakby przez mgłę, dotarł do jej serca, uspokajając jego brzmienie.

— Ostrzegałam cię, Anno — inny, równie znajomy dźwięk poniósł się nad kołyskami. — Rzekłam tedy, iż Pan nasz łaskaw ci będzie, lecz i żałość przyjdzie. Strzeż się, dziecko.

Ruszyła do źródła głosu, lecz gdy zapytała, co się stanie, wszystko ucichło. Położyła lewą dłoń na kołysce, a prawą na drugiej. Jedna z nich była pusta. Na środku leżała malutka korona, wielkości sygnetu. W drugiej spało niemowlę. Gdy sięgnęła ręką, by je dotknąć, poczuła szarpnięcie.

— Królowo pani — Sofia trzymała w dłoni kielich z ziołami. — To ino sen, sen mara. Napij się.

Zdezorientowana przyjęła naczynie, wyszarpując się spod kołdry.

— Znowu miałam ten sen, Sofio. Ten, który obiecałam opowiedzieć królowi. Inny niż zawsze, ale takie ciepło poczułam w sercu — mówiła chaotycznie, wychodząc z łoża. — Zaraz napiszę list. Tak, list do króla.

Dwórka bez słowa pokiwała głową, choć nie miała pojęcia, o czym mówi Cylejka.

* * *

Sala jadalniana wypełniła się zapachem świeżego pieczywa. Słudzy poczęli wnosić do komnaty półmiski z jadłem – ser, pieczone gruszki, kołacze z miodem i ryby.

Anna patrzyła na piętrzące się przed nią posiłki z niesmakiem. Zawsze wyczekiwała prandium z niecierpliwością, jednak od kilku dni, nic nie chciało przejść jej przez gardło. Sofia twierdziła, że nowe zioła, zalecone przez Pawijczyka na uspokojenie i głębszy sen, nie służą królowej. Odmawiała ulubionych dań, skubiąc jedynie suchy chleb i popijając go rozwodnionym winem lub wodą. Z tego też powodu król nie pozwolił jej jechać na Litwę. Nawet nie protestowała. Czuła, że podróż jeno by wszystko pogorszyła.

— Źle się czujesz, pani? — zapytała z troską dwórka, odkładając swój kielich i spoglądając na Cylejkę z uwagą.

Anna uśmiechnęła się nieznacznie i włożyła sobie okruszek pieczystego do ust, po czym pokręciła głową i sięgnęła po puchar z winem, przewracając oczami, zwróconymi na ścianę przed nią.

— Jesień nadchodzi, to pewnie przesilenie — odpowiedziała po chwili, lekko otrząsając się, jakby przez ciało przebiegł jej dreszcz.

Dwórka – jak to miała w swoim zwyczaju – zacmokała pod nosem i westchnęła teatralnie, wstając z krzesła i obchodząc stół dookoła, by przynieść z jego krańca suszone jabłka. Króla nie było na Wawelu, więc królowa zawsze wtedy chciała się ich najeść na zapas. Władysław nie tolerował ani zapachu, ani smaku, ani nawet widoku owych owoców na tacy.

Wzięła półmisek z pokrojonymi, zasuszonymi jabłkami i postawiła go przed Anną.

— Zabierz to — syknęła królowa i momentalnie zbladła, mocno ściskając dłońmi brzeg stołu.

— Powinien zbadać ciebie medyk, pani. Jesteś blada i słaba, ledwie siedzisz — skwitowała zlękniona Sofia, szybko podchodząc do niej i podając jej wodę.

Cylejka powoli pokiwała głową i kilkakrotnie machnęła dłonią, jakby chcąc się ocucić. Wzięła kielich, upiła kilka łyków i wysiliła się na uśmiech.

— To przez te jabłka, chyba są nieświeże. Już dobrze — odpowiedziała uspokajająco i niespiesznie podniosła się, łapiąc poły sukni. — Chodźmy się przewietrzyć.

* * *

Minęło kilka dni, a dolegliwości dręczące królową, nadal nie ustawały. W końcu jednak dała się przekonać Sofii i posłała po medyka. W głębi serca wiedziała, że jest przy nadziei, ale jeszcze nie chciała, by ktokolwiek się o tym dowiedział. Zdawała sobie sprawę, że gdyby znowuż nagle straciła dziecko, rozczaruje męża. Nie mogła do tego dopuścić. Tym bardziej teraz, kiedy ich relacje się poprawiły.

— Jesteś brzemienna, pani — powiedział Jan, zamykając swoją skrzyneczkę z medycznymi przedmiotami.

Królowa poderwała się z łoża i spojrzała na Sofię. Dwórka złożyła dłonie jak do modlitwy i zapatrzyła się w sklepienie komnaty, szepcząc coś pod nosem.

— Czy już wiesz, Janie, kiedy maleństwo przyjdzie na świat? — zapytała podekscytowana, nie kryjąc radości.

— W okolicach niedzieli Zmartwychwstania Pańskiego, pani. Nie powinniście tak gwałtownie wstawać, miłościwa królowo. To może zaszkodzić dziecku. — W jego głosie dało się wyczuć troskę, ale i lekkie upomnienie.

Sięgnął po jedwabny woreczek z ziołami i położył na stoliku przy oknie.

— Muszę to pić? — zapytała z zawodem Anna, patrząc na odkładany przez medyka pakunek.

— Tak, pani. To na wzmocnienie. Marjeta sporządziła — skwitował i uśmiechnął się delikatnie. — Jeżeli królowa poczuje się gorzej, natychmiast po mnie poślesz — zwrócił się do Sofii, po czym schylił czoło i wyszedł z alkierza.

Cylejka wygodnie rozparła się na łożu, podpierając ciało na łokciach i zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś.

— Nareszcie Bóg zesłał mi dziecię... To... to wydaje mi się niemożliwe... — szepnęła, a jej brwi na moment zbiegły się. — Mam dziwne przeczucie, jakby to szczęście miało być spłacone jakimś złem. — Pogładziła brzuch, zaciskając dolną wargę.

Naraz jednak odgoniła mroczne myśli.

— Król będzie bardzo rad. Korona będzie miała następcę tronu, Sofio. Jestem taka szczęśliwa. Każę posłać listy do wszystkich, do kuzynek, Fryderyka i stryja. Nawet i do króla Węgier — rzekła szczęśliwa, wyciągając ręce w kierunku dwórki, która przysiadła na skraju łoża.

Złapały się za dłonie i zaczęły rozprawiać o przyszłym dziedzicu Korony.

* * *

Podczaszy bezszelestnie zamknął za sobą drzwi, zostawiając królowej, przyrządzony przez Marjetę, napar. Gotów był iść prosto do starosty. Długo nie musiał go szukać. Klemens znowuż węszył wśród służby przy kuchni i wrzucał coś jednej z praczek za dekolt sukni. Dziewka na ten gest ino gorliwie pokiwała głową i prędko odeszła, jakby zaraz miała zacząć biec.

— Mam wieści, panie — szepnął do starosty, pochylając się nad jego uchem. — Królowa pani przed chwilą gościła medyka. Sądząc po nastrojach...

— Masz i milcz. — Wcisnął mu w dłonie małą sakiewkę. — Reszta w moich rękach.

Nim zdążył minąć podczaszego, rumor i głośne krzyki, dochodzące z piętra królowej, odcięły mu władzę w nogach. Popłoch, jaki zapanował chwilę później, miał być preludium do jeszcze gorszych wydarzeń.

* * *

Król wrócił z Litwy, gdzie odbył się sąd nad słusznością roszczenia Korony do Drezdenka, przeprowadzony przez wielkiego kniazia na korzyść Polski. Zakon jednak nie przychylił się do wyroku i wymógł na Polsce oddanie Santoka.

Popas zarządził w Olsztynie, gdzie wieść do niego dotarła, że Anna spodziewa się dziecka. Jednak zaraz po tym, jak usłyszał tę wiadomość, spaść miało nań nieoczekiwane. Kolejna porcja intrygi uknutej przez starostę znalazła swoje ujście.

Możni zebrali się z Jagiełłą na naradzie, w czasie której podejmowano temat Krzyżaków, wpływów do skarbca z Rusi i wojny Witolda z Wasylem. Wszyscy odetchnęli z ulgą na wieść o tym, że udało im się zawrzeć pokój, więc atmosfera lekko zelżała. Jednak, wykorzystując chwilę ciszy, Moskorzewski, zaproszony na spotkanie, odważył się podjąć temat spodziewanego następcy tronu.

— Radzi jesteśmy, że Korona będzie miała swojego dziedzica, panie. To znak od Boga, że tobie sprzyja — rzekł, starając się nadać wypowiedzi obojętny ton, choć w głębi niego toczyła się prawdziwa wojna.

Za wszelką cenę postanowił stłumić swój triumfujący głos, mimo iż wiedział, że za chwilę nareszcie będzie mógł podzielić się z królem pewną sensacją. Potoczył wzrokiem po polskich panach – Zbigniew łypnął na niego spod oka, a podskarbi wysłał znak zmarszczeniem brwi. Oni też już wiedzieli. Wici Klemensowej siatki szeptaczy sięgały nie ino służby i dworu Anny, ale i najwyższych panów. Teraz ino czekali, aż któryś z rady odważy się poruszyć drażliwy temat, temat wagi koronnej.

— Doceniam, Klemensie, że tym razem mówisz o dobrych nowinach — odrzekł z przekąsem król, lekko kiwnąwszy głową i uśmiechnął się krzywo.

Ten chrząknął i zaczął stukać palcami w blat stołu, wpatrując się w dzban z wodą, stojący przed władcą. Naraz zmarszczył nos i podniósł oczy na Jagiełłę.

— Winieneś wiedzieć, najjaśniejszy panie, o tym, że podczas twojej nieobecności rzecz dziwna się zadziała — powiedział kanclerz.

— Nazwijmy rzeczy po imieniu — przerwał mu Klemens. — W alkierzu miłościwej królowej zarwała się podłoga — wypalił bez ogródek. — Służba twierdzi, że to z powodu przegniłych stropów.

Władysław, obracający kubek w dłoni, zamarł na moment i powoli odwrócił głowę w stronę donosicieli. Zgromadzeni spuścili oczy i czekali na odpowiedź.

— I? — rzucił król, przebiegając po nich zniecierpliwionym wzrokiem.

Klemens nagle stracił całą pewność siebie. Czuł, jakby ktoś wyrwał mu język. Począł mruczeć pod nosem, rzucając ponaglające spojrzenia reszcie wtajemniczonych panów. Ci jednak milczeli jak zaklęci, unikając odpowiedzi na ten gest. Po chwili, zdołał przywrócić sobie jasność myśli, pozwalających dać Litwinowi odpowiedź.

— Sprawa wygląda następująco. — Wyprostował się. — Doniesiono nam, że w alkierzu królowej, w czasie waszych licznych rozjazdów, królu, gościł Jakub z Kobylan — zrobił pauzę, by odchrząknąć. — Jakub ten podejrzany jest o spółkowanie z miłościwą panią, która zafascynowana jego młodym licem...

— Wystarczy! — Władysław gwałtownie podniósł się z krzesła, zaciskając dłonie na brzegu stołu.

Fotel o mało nie runął na posadzkę, w ostatniej chwili złapany za oparcie przez sługę.

— Za długo tolerowałem wypowiadane przez ciebie oszczerstwa, Klemensie. — Mocniej zacisnął kłykcie na kancie stolika. Jego gniewne spojrzenie przeszyło ochmistrza na wskroś. — Jeśli ci życie miłe, natychmiast odwołasz to, coś rzekł lub przedstawisz mi dowody. — Zacisnął szczękę z taką siłą, że poczuł lekki ból.

— Wybacz, królu, ale — odważył się wtrącić kanclerz — nie tylko Jakuba widziano przy królowej i świadkowie mogą potwierdzić, iż niejaki Mikołaj Chrząstowski i Andrzej Tęczyński również są uwikłani w te schadzki — ostatnie słowo niemal wyszeptał — z królewską małżonką — dodał, zagryzając wargę.

— Panie miłościwy, czy nie wypada zbadać tej sprawy? Wszak to zamach na Koronę, zamach na Królestwo! Królowa pani osamotniona, podatna na wpływy — Klemens musiał to rzec, gdyż nie mógł znieść bezczynności króla i jego nader łagodnej – w ochmistrzowskich oczach – reakcji.

Jagiełło wziął głęboki oddech i z powrotem usiadł wśród polskich panów, nerwowo przeczesując włosy dłonią. Wbił granatowe oczy w dal auli i powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu:

— Jeżeli to prawda, jeżeli królowa zdradziła swojego małżonka i tym samym Królestwo, to każdy z nich zapłaci mi za to! — Grzmiący głos króla potoczył się po komnacie. — Przyprowadzić mi tu tego Jakuba i Mikołaja! Natychmiast! — rozkazał, uderzając otwartą dłonią w blat stołu.

— Nie ma ich na zamku, panie — odparł Klemens.

— To znajdźcie ich, choćbyście mieli wyciągnąć tych zdrajców z dna Wisły!

Strażnicy, marszałek i ochmistrz skinęli głowami i odeszli, by wykonać rozkazy Jagiełły.

* * *

| Królestwo Węgier |

Zygmunt nakazał możnym przygotowanie królewskiej rady, na której miał zamiar przedstawić swoje nowe plany polityczne. Utworzenie zakonu coraz częściej zajmowało jego myśli, a piętrzące się idee, dotyczącego działania i racji bytu owej organizacji, nie dawały mu spać.

Jego ambitna dusza czuła w tym znaki od samego Boga. Luksemburczyk zwykł nawet mówić do swoich zaufanych ludzi, że Pan, widząc jego odwagę do wyplenienia Turków spod granic chrześcijańskiej Europy, natchnął go, by mógł obmyślić powstanie owego zakonu i włączyć w jego szeregi, najznamienitszych władców Królestw.

Część szlachty, słysząc, jakie król ma plany, jeno z politowaniem kiwała głową lub szemrała między sobą o tym, że z roku na rok rośnie w Zygmuncie żądza posiadania wpływów i zbierania poklasku.

Nie dość, że planował powołanie rady do spraw walki z osmańskimi władcami, to jeszcze ciągle rozmyślał o tym, jakim sposobem stać się posiadaczem rzymskiej korony. Na domiar złego, wszelkie nowe wymysły monarchy, znacznie obciążały skarbiec, który ostatnimi czasy świecił pustkami.

— Panie, wieści z Cylii od hrabiego Hermana — głos sługi, trzymającego tubę w dłoniach, wyrwał go z zamyślenia.

Odwrócił się od okna i wystawił rękę po pergamin, mierząc przy tym młodego gońca oceniającym spojrzeniem. Ten wręczył mu list i skłonił się, wychodząc z komnaty.

Natychmiast rozwinął rulon i podszedł bliżej okna, by przeczytać wiadomość.

Cylejczyk donosił, iż za trzy niedziele zjedzie na Węgry, zabierając ze sobą Barbarę. Informował również, że w Krakowie wielkie poruszenie z powodu sensacji na Wawelu, spowodowanej oskarżeniem królowej Anny o cudzołóstwo. Napomknął, że wstydzi się za swoją bratanicę i prosi króla, by zachował owe wiadomości jeno dla własnych uszu. W kolejnej linijce dodał jednak, że to na pewno kalumnie, które w tak ważnym czasie, jak przybycie Barbary do Budy, mają oczernić honor cylejskich niewiast.

Zygmunt wykrzywił usta w coś na kształt bezczelnego uśmiechu i rzucił list na stół.

Litwinowi grunt się pali pod stopami, pomyślał, sięgając po dzban z winem i nalewając napitek do kielicha. Krzyżacy nie poszli na ustępstwa, królowa przy nadziei, choć Jagiełło łamie sobie głowę nad ojcostwem. Nawet, gdy urodzi się syn, szlachta nie zgodzi się na dziedziczenie przez niego tronu. Ino szkoda królowej. Dobra z niej niewiasta, przemknęło mu przez głowę, gdy upijał łyk i z lekką satysfakcją potoczył spojrzeniem po ścianie, ozdobionej jego portretem.

Wtem, do komnaty wszedł Jan, chyląc czoło.

— Królu, panowie zbierają się na naradę — zapowiedział, zerkając na Zygmunta, mrużącego oczy w zamyśleniu.

— Zaraz przyjdę — odrzekł lekceważąco i poruszając dłonią, jakby odganiał muchę. — Czy Ścibor również przybył na spotkanie?

— Czeka przed drzwiami, królu.

Luksemburczyk uniósł brwi.

— Niech wejdzie. Rada może zaczekać, a beze mnie i tak nic nie wskórają — skwitował, siadając na krześle i sięgając po rulon pergaminu.

* * *

| Wawel |

Gdy tylko Anna dowiedziała się, o czym panowie rozprawiali z królem w auli, czuła, że posadzka osuwa jej się spod nóg. Od tego czasu król nawet nie raczył z nią chwilę pomówić. Znowu musiała mierzyć się z jego chłodem i gniewnymi grymasami twarzy.

— Gdzie, u diabła, jest mój ochmistrz? — zagrzmiała, gdy zobaczyła, że Sofia wróciła bez Gniewosza. — Kazałam ci go wezwać! — krzyknęła łamiących się głosem, z ledwością powstrzymując łzy.

— Nie ma go, pani. Nawet służba nie wie, gdzie się podziewa. Podobno król... — przerwała, bojąc się, że to, co chce przekazać Annie, zdenerwuje ją. Nie mogła na to pozwolić.

— Odpowiedz, Sofio, błagam. Nie zniosę już więcej tych pomówień, oszczerstw i zawistnych spojrzeń. — Zerknęła na nią smutnym wzrokiem, zwiastującym, że się poddaje.

Dwórka przyklękła obok Cylejki i złapała ją za dłonie.

— Pomów z królem mężem, Anusiu. Powinien usłyszeć to wszystko od ciebie. Nie możesz pozwolić na to, by im uwierzył — mówiła cicho, z lekkim naciskiem w głosie, jak tedy, gdy Piastówna była małym dziecięciem.

Niewiasta delikatnie wyszarpała lewą dłoń z jej uścisku i oparła na brzuchu, patrząc w dal. Zalane łzami oczy widziały wszystko jak przez mgłę.

— Przeczucia mnie nie zmyliły, później ten sen, gdy babka... — nie dokończyła, gdyż w podwojach stanął wzburzony król.

— Zostaw nas — rzucił do Sofii, przesuwając się na tyle, by zdołała wyjść. — To prawda? Mówże, czy to prawda o czym rozprawiają, robiąc ze mnie głupca.

Te słowa były jak policzek. Teraz zastanawiała się, czy nie wolałaby właśnie takiego policzka od tych pytań, które wzburzyły w niej krew, wdarły się w żyły niczym drzazga i boleśnie ukłuły w serce. Przetarła rękawem twarz, nie bacząc, jak wygląda. Wstała powoli i trzymając dłoń na brzuchu, odrzekła:

— Gdzie mój ochmistrz? Co zrobiłeś z moim ochmistrzem, panie?

Podszedł do niej i nie patrząc w oczy, utkwił tęczówki na jej brzuchu. Oddychał niespokojnie, jakby przed chwilą biegł, lecz wiedziała, że to nie powód wzburzenia męża.

— Zapomnij teraz o nim. Odpowiedz, czy jest choć krztyna prawdy w tym o czym mi doniesiono.

— Uwierzyłeś w oszczerstwa tego szaleńca, królu? — Wyrzuciła ręce do góry. — Nie zdradziłam Korony ani ciebie, panie. Nigdy — głos jej się załamał, nie była w stanie dłużej walczyć. — Noszę twoje dziecko, nadzieję Królestwa, lecz ty... Wszędzie węszysz spiski i zamachy, pozwalając, by bezkarnie kalali dobre imię królowej. Kiedy ja zadręczam się, czy to będzie syn, czy przyjdzie na świat... — urwała, gdy szloch wydostał się z jej gardła i zaczęła łkać tak żałośnie, że miała wrażenie, iż zaraz ogłuchnie.

Wszystko w niej dygotało, serce biło jak oszalałe, a komnata wydała się nierealna. Próbowała złapać za poręcz krzesła, lecz nagle pociemniało jej przed oczami. Zaczęła drżeć z zimna, czuła, że drżą jej też kolana, a serce łomocze jeszcze szybciej. Chwila tego lęku zdawała się wiecznością. Dopiero mocny chwyt króla i ciepła dłoń pod plecami przywróciła ją do teraźniejszości.

— Nie możesz im uwierzyć, Władysławie — rzekła błagalnie, gdy pomógł jej usiąść. — Nie pozwól im na to.

Nie odpowiedział. Spojrzał na nią, jakby była wyrzutem sumienia i zawołał Sofię. Nim wyszedł, niepewnie dotknął jej brzucha i zdawało się Annie, że chciał coś rzec. Miast dźwięku słów, ujrzała ino gonitwę myśli w jego oczach. Nadzieja mieszała się z nieufnością i lękiem.

* * *

Królewski dwór wrzał niczym kocioł pełen szumowin, piętrzących się nad rozbuchanym paleniskiem. Wściekły król nie dopuszczał do siebie nikogo poza marszałkiem Zbigniewem, Mikołajem Trąbą i Opanaszem. W gniewie zdjął ochmistrza z urzędu, mianując na jego miejsce Klemensa. Nie było mowy o przemówieniu do rozpalonej zazdrością głowy Jagiełły. Zaraz ruszył do Niepołomic, koić złość w puszczy na polowaniu. Nikt nie doniósł o tym Annie w obawie, że wpadnie w jeszcze większą rozpacz. Moskorzewski miał jasne zadanie: nie zezwalać na żadne uczty, zabawy ani nawet wieczorne odwiedziny dworek. Mieć baczenie na zdrowie królowej i zapewnić jej spokój.

* * *

Zmierzch rozsunął się nad zamkiem, wyrywając dwór z całodziennej krzątaniny i pozwalając odetchnąć w objęciach błogiego snu. Nie wszyscy jednak mogli oddać się tej przyjemności i wypocząć. Królową nawiedziła kolejna bezsenna i samotna noc. Skazana na towarzystwo rozpalonego kominka i kilku kawałków futer – przypominających leśną zwierzynę – siedziała na krześle, grzejąc stopy w cieple płonących drew.

Nie zaśnie aż do rana i póki świt nie przykryje ciemnego nieba, będzie tak odpoczywać, mglistym wzrokiem wpatrując się w iskry, i rozmyślając nad tym wszystkim, co przydarzyło się w ostatnich tygodniach.

Podłe oszczerstwa sprawiły, że przestała cieszyć się ze zbliżających narodzin dziecka. Insynuacje wysuwane przez wrogów, nie tylko podważały pochodzenie dziedzica, ale przede wszystkim, bezlitośnie spaliły małą część jej samej – tę, która pozwalała mieć nadzieję na to, że kiedy latorośl przyjdzie na świat, wszyscy zaczną się z nią liczyć.

Tymczasem, los sprawił, iż pozycja królowej – w oczach ludu, możnych i samego Władysława – była jeszcze gorsza niż wtedy, gdy jej stopy pierwszy raz przekroczyły próg wawelskiego zamku.

Król wyjechał, zostawiając ją samą wśród szakali w ludzkich skórach, wodzących za Piastówną podejrzliwym i chełpliwym wzrokiem, kpiących z majestatu Cylejki, a nawet i władcy, naśmiewając się z tego, jak to stary Litwin dał sobie doprawić rogi, nie doceniwszy żony, która z zemsty, iż nie poświęca jej czasu, wpuściła do królewskiej alkowy byle rycerzy.

Anna nie była w stanie wyrzucić z umysłu tych wydarzeń. Przyległy do każdej chwili jej istnienia, a ilekroć jeno spoglądała na klejnoty podarowane przez króla czy podwoje do jego komnat, wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą, wywołując bolesne ukłucie w sercu i gorzkie łzy.

— Źle się czujesz, pani? — Zaspana Sofia cicho weszła do komnaty, lekko mrużąc ciężkie powieki.

Anna powoli odwróciła się do dwórki, naciągając płaszcz na ramiona. Chłód z korytarza przemknął po wnętrzu alkierza.

— Nie, jeno sen nie nadchodzi. Idź się położyć, moja droga — odrzekła, po czym z powrotem zapatrzyła się w tańczące płomienie paleniska.

— Drew dołożę, pani. Nie możesz się zaziębić — zawyrokowała, już w pełni rozbudzona i gotowa do spełniania próśb.

— Dziękuję. — Uśmiechnęła się do niej i położyła dłoń na ramieniu dwórki schylającej się przy kominku z kawałkiem dębowej bali w ręku.

— Ja dobrze wiem, pani, dlaczego nie śpisz. Znowuż rozmyślasz o tych podłych czartach — sarknęła towarzyszka, podnosząc się i siadając przy Annie na ławie. — Wybacz śmiałość, królowo, ale muszę to rzec. Wiesz przecie, że co w mym sercu, to i na języku. Taka już jestem — skwitowała i opuściła dłonie na kolana. — Bóg ich ukarze, w piekle będą się smażyć! A król winien zesłać im takie męki na ziemskim padole, by przykładem dla innych byli — zagrzmiała konspiracyjnym tonem, kręcąc głową w geście dezaprobaty.

— To grzech, takie rzeczy prawić, Sofio — upomniała ją Anna. — Nie mieszaj Boga w niecne postępki kilku zawistników. Mąż mój, widać woli uwierzyć swoim pochlebcom, niżeli żonie, spodziewającej się dziecka, którego przecie tak bardzo pragnął — powiedziała smutnym tonem, pełnym zawodu.

Dwórka westchnęła głośno i złapała królową za dłonie.

— Ohydnym pochlebcom, pani. Niech jeno Moskorzewski stanie na mojej drodze — wycedziła, mrużąc oczy.

— Matko Najświętsza! — krzyknęła nagle Anna, szybko prostując się na krześle i wyrywając dłoń z uścisku Sofii.

— To chyba za wcześnie, pani, na rodzenie dziecka! — krzyknęła Sofia, widząc wyraz twarzy królowej, która uprzednio, z piskiem w głosie, wzywała Świętą Panienkę.

— Nie będę rodzić, uspokój się, na Boga! — wycedziła Anna, delikatnie kładąc dłoń na brzuchu. — Moja córka kopie — zawyrokowała przejętym głosem, podnosząc szczęśliwe spojrzenie na zdezorientowaną dwórkę.

— Na Rany Chrystusa, królowo! Wpędzicie mnie do grobu. Myślałam, że masz bóle, pani. O, jak mi serce wali ze zmartwienia — sarknęła Sofia, dysząc z lekka i kładąc rękę na piersi, by się uspokoić.

Cylejka parsknęła pod nosem z tego teatralnego, niedoszłego omdlenia swojej towarzyszki i gładziła się po brzuchu, przywołując na usta uśmiech.

— Rzekłaś, pani, że to córka. — Dwórkę nagle coś tknęło. — Nie wypada królowej córek wywoływać. One jeno zgryzotę przynoszą i królów frasują. Winnaś modlić się o następcę, pani.

Anna pokręciła głową i skrzywiła się, opierając ręce na podłokietnikach, i wyciągając stopy bliżej kominka.

— Ważne, by dziecię zdrowe było. Nie obchodzi mnie już, czy urodzi się syn, czy córka. To zmartwienie króla, który nawet i o tym, że jestem przy nadziei, zapomniał. — Potarła palcami o skroń. — Chcę zostać sama — warknęła, wyraźnie poddenerwowana słowami kobiety.

— Ale, pani, ja... — nie zdołała dokończyć, gdyż Cylejka rzuciła jej ponaglające spojrzenie.

Odpuściła więc i skinęła głową, kierując się do wyjścia.

Anna została sama. Z całych sił próbowała zagłuszyć szloch, który chciał wydobyć się z jej drżących warg, ale nie potrafiła. Przykryła powieki dłonią, skuliła się i pozwoliła, by po jej bladych policzkach popłynęły łzy żałości.

— Wybacz mi, dziecino. Wybacz, że nie mam sił, by walczyć o siebie i zaufanie twego ojca — szepnęła, obejmując maleństwo skryte jeszcze pod powłoką ciała i grubej sukni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top