|Rozdział 17|*1407
| Królestwo Polskie, Kraków | Wiosna 1407 |
Ludzie dopadali czegokolwiek, co dało się napełnić wodą. Ogień rozprzestrzeniał się po murach, lizał gorącymi, siarczystymi językami drewniane kondygnacje okolone cegłami. Płonął kościół świętej Anny, domy, uliczki, stragany. Płonęli Żydzi, którzy ukryli się w ramionach świątyni przed tłumem żądnym ich krwi. Jedna pogłoska wymierzona w odpowiednią grupę sprawiła, by spokojne, królewskie miasto zamieniło się w pogorzelisko.
Żywioł dotarł nawet pod uniwersytet i jeno dzięki żwawym żakom udało się uratować kolegium sztuk wyzwolonych i resztę budynku. Kiedy o świcie udało się opanować ogień, część tych, którzy przeżyli, poddała się. Odrzucili wiarę swą i dali się ochrzcić. Rabusie i złoczyńcy nie próżnowali jednak i wielkie zamieszanie wykorzystali ku swoim korzyściom. Rozgrabili żydowskie domy, złoto i klejnoty. Dobili rannych, a zgromadzone dobra zabrali i ukryli w swoich norach.
Rok Pański 1407 stał się więc rokiem żydowskiej rzezi. Losy te podzielił nie tylko Kraków, ale również Nysa, Frankfurt i Canterbury na dalekiej, północnej Anglii.
⸻
* * *
| Wielkie Księstwo Litewskie | Wiosna 1407 |
Oddziały zbrojnych posiłków z Polski i Zakonu Krzyżackiego, rozpoczęły przygotowania do wyruszenia na kniazia moskiewskiego, Wasyla, który to – nie chcąc po dobroci zrzec się protekcji nad Nowogrodem i Pskowem – podburzał władcę Litwy do natarcia. Wkrótce dalsze losy wschodnich krain stanąć miały pod znakiem mieczy i pól krwią płynących.
Bojarzy już zagrzewali się do walki, w której każdy miał okazję nie tylko pokazać swoje męstwo, ale również zdobyć poważanie u samego kniazia Witolda – skorego do hojnego i często zbyt rozrzutnego nagradzania tych odważniejszych od reszty, od walczących i niczym niewyróżniających się łuczników, konnych czy piechoty.
Sam Kiejstutowicz, z zapalczywością widoczną w ciemnych tęczówkach, wsunął miecz za pas, i zmarszczył nos, na samą myśl o wojennej pożodze oraz wyszarpywaniu sobie skrawków ziem.
Poprawił strzemiona, poklepał konia po kasztanowym łbie i odwracając głowę, by upewnić się, że wielka księżna nie uraczy go pożegnalnym błogosławieństwem, westchnął, ustawiając się przy zwierzęciu i wskakując na siodło.
— Witoldzie! — Krzyk przejętej kniahini odbił się za nim.
Pospiesznie skierował ogiera w stronę małżonki i nie schodząc z grzbietu, posłał jej lekki uśmiech.
— Jednak przestałaś się już obrażać. Strach cię obleciał, że wdową zostaniesz, najmilsza? — rzekł z wyraźną zaczepką.
— Nie przywołuj śmierci przed wojną, na Boga! — sarknęła.
— Ty i te twoje zabobony — odciął zabawnym tonem, zeskakując z konia. — Uraczysz męża pożegnaniem godnym wielkiego kniazia i wodza? — zapytał, ujmując jej dłonie skryte w cienkich, skórzanych rękawiczkach, gdyż dzień był chłodny i deszczowy.
Rzuciła mu przyjazne spojrzenie i rozpogodziła się, naraz obejmując go i szepcząc:
— Miej baczenie na siebie, błagam. — Mocniej zacisnęła dłonie na jego plecach. — Niech Bóg cię prowadzi i niech Opatrzność będzie ci łaskawa — dodała, odstępując od księcia.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel | Lato 1407 |
Rozprawy dotyczące morderstwa i domniemanej winy Żydów, nadal ciągnęły się w nieskończoność, nie dając żadnych efektów. Królowa drżała nie tylko o życie poddanych, ale również o swoje. W myślach jej, już piętrzyły się najczarniejsze scenariusze. Skoro ludzie gotowi są napadać na siebie w biały dzień i rozpowiadać takie bezeceństwa, to równie dobrze mogą nastać na życie królestwa. Rzeź była początkiem jakiegoś końca. Pamiętała doskonale podobne historie.
Już od wieków władcy musieli z lękiem przemieszczać się po swoich ziemiach, a i na własnych zamkach nigdy nie byli do końca bezpieczni. Strach potęgował się tym mocniej, gdyż naraz do głowy przyszła jej tragedia na Węgrzech, kiedy to świętej pamięci królową Elżbietę i kobietę-króla – Marię, uwięziono. Stryj nieraz opowiadał tę historię. Gdy sobie przypomniała, że Andegawenka na własne oczy śmierć matki – warkoczem uduszonej i z wielką podłością potraktowanej – widziała, dreszcz grozy przebiegał po annowych plecach. A przecie tym samym królestwem wkrótce przyjdzie władać jej kuzynce. Niewinnej, pełnej życia, pasji i oczekiwań Barbarze. Tedy nie przyszło jej do głowy, że ludzka zawiść i podłość są czasami równie krzywdzące jak miecze wymierzone prosto w serca.
Wstała z krzesła, by rozgonić czarne chmury piętrzące się w duszy i podeszła do lekko uchylonej okiennicy, rozglądając się po Krakowie i chłonąc promienie letniego słońca. Król nie wysłał jej listu ani żadnych wieści, odkąd tylko ruszył do Wielkopolski. Nie wiedziała, kiedy się go spodziewać i czy po powrocie będzie chciał ją widzieć. Chłód bijący od niego na przemian z pobłażliwością – z powodu spraw państwa i jej udziału w konflikcie z Zakonem – przeszywał Annę na wskroś.
— Ochmistrz pragnie mówić z tobą, pani. — Sofia niespiesznie przemknęła przez komnatę, podchodząc do królowej.
— Proś, proś. Czas zająć się dworem, haftem i sprawunkami — oceniła, podchodząc do stołu i siadając na fotelu.
Niewiasta jeno potaknęła i wpuściła mężczyznę do środka.
— Najjaśniejsza pani. — Ukłonił się, przebiegając wzrokiem po pomieszczeniu. — Chciałem donieść, że sukna, które nakazałaś sprowadzić, dotarły na zamek.
— Świetnie. Zarządź, by przynieśli je do mych komnat — poprosiła, świdrując go podejrzliwymi oczami.
— Wszystkie? — jęknął, wiedząc, iż będzie trzeba wnieść cztery skrzynie pełne materiału, a tragarze zajęci uzupełnianiem piwniczek i spiżarni.
— Czy to jakiś problem? — zapytała, wstając i sięgając po zwinięty w rulon pergamin.
Pokręcił głową w geście zaprzeczenia.
— Tak myślałam. A to — podała mu list — przekażesz do kancelarii, by jak najszybciej posłali do króla.
— Król w drodze do Małopolski, pani.
Zmarszczyła brwi, cofając dłoń.
— Wiem — skłamała. — Ale po twym wejrzeniu widzę, że coś jeszcze jest na rzeczy.
Milczał chwilę, strojąc dziwne miny.
— Starosta Klemens... Naprzykrzał mi ostatnio różne podłości. Śmiał posądzać najjaśniejszą panią o tajemne schadzki, które to niby ja aranżuję. Zawiść wielka w tym człowieku. Proszę, miłościwa pani, byś uważała na niego. I ciebie, Sofio, byś nie odstępowała królowej na krok.
Anna poruszyła dłonią, jakby chciała odgonić muchę.
— To potwarz. Pozwoliłeś, panie ochmistrzu, na takie kalumnie?
— Zaskoczył mnie, o pani. A potem splunął pod ciżmy i odszedł z triumfem wypisanym na ustach. Lecz wiedz, pani, że gotów jestem bronić twej czci i gdy jeszcze raz się poważy...
— Nie będzie miał okazji. Zamknę mu usta, gdy zaproszę na ucztę. Jutro będziemy biesiadować. Zadbaj o to, by otrzymał wygodne miejsce przy stole.
⸻
* * *
Klemens szedł zamaszystym krokiem przez korytarz, z lekka poddenerwowany. Wtem ujrzał rycerza, zmierzającego w przeciwną stronę. Widok to był zacny, gdyż młodzian, dumny, że sama królowa prosi go do siebie, uśmiechał się delikatnie, pewnie stawiając stopy na posadzce.
— Widzę, że wesoło, wielmożnemu panu — wycedził z ironią starosta, zatrzymując mężczyznę. — Dokąd tak spieszno?
Tamten stanął jak wryty i nie mogąc wydusić ni słowa, wziął głęboki oddech, po czym – nabierając odwagi – ozwał się:
— Najjaśniejsza pani wzywa, wierny sługa idzie się stawić — odciął cynicznie, mierząc go dziwnym spojrzeniem szarych oczu.
— Nie zatrzymuję więc — powoli odpowiedział Klemens, obdarzając go na koniec krzywym uśmiechem.
Jakub skłonił się lekko i żwawo ruszył przed siebie.
— Jaki się zrobił ważny, patrzcie go — zamamrotał z niesmakiem Moskorzewski, kręcąc głową, gdy Jakub jeno się odwrócił.
Czekając, aż panicz zostanie wpuszczony na pokoje jagiełłowej żony, zaczaił się w odległości kilku kroków od wrót. Na niemy znak, halabardnik zostawił niezauważenie uchylone drzwi.
⸻
* * *
Królowa przyjęła Jakuba w towarzystwie Sofii, Zory, i panien Gorajskich. Rój dwórek otoczył jej krzesło z każdej strony, jak gdyby ich ciała stały się tarczą dla czci Anny.
— Wzywałaś, pani. — Skłonił się dwornie, czekając na rozkaz.
— Na jutro przygotowałyśmy ucztę. Będą tańce, pieśni i pojedynek w szachy. Może też teatrum — wymieniała, kątem oka patrząc na podwoje. — Będziesz naszym gościem. Spodziewam się też pana Mikołaja, który wiernie wypełnił ostatnie zadanie.
Kobylański lekko się rozpromienił na myśl, że Wawel odrobinę odżyje.
— Będę zaszczycony, najjaśniejsza pani, jako twój gość.
— Zaiste. Zaproszę również pana starostę. Należy mu się odrobina rozrywki po trudach zamieszek. — Gestem dłoni skończyła rozmowę.
Cień, przebiegający niewidocznie za wrotami, oddalił się prędko.
⸻
* * *
Starosta przebiegał wzrokiem po uczestnikach zabawy. Dwórki chowały uśmiechy w rękawach sukien, rycerze sproszeni przez królową raczyli się opowieściami, chcąc zaimponować podsłuchującemu fraucymerowi. Zamyślona królowa próbowała ocenić, czy ten gest życzliwości w stronę pana z Moskorzewa uciszy jego wyimaginowane plotki, którymi raczył nie tylko jej własnego ochmistrza, ale i służbę.
Już zaczęto szeptać po kątach o jej rumieńcach na twarzy i wytwornych dekoltach przy nowych sukniach. Najmniejszy szczegół nowej mody czy próby podkreślenia urody dla nadania majestatu, kojarzył im się z jednym. Naraz przypomniała sobie powiedzenie kuzyna, że głodnemu zawżdy kołacz na myśli. Chciała złapać się bezpiecznych wspomnień, by odgonić podłe knowania przelatujące wokół jej osoby niczym rój szerszeni.
— Wspaniała uczta, miłościwa pani, lecz czy nie czas na powściągliwość? — Klemens nalał sobie wina i nie patrząc na nią, skrzywił się z lekka. — Rozruchy w mieście wprawdzie ucichły, ale co pomyślą poddani, gdy wieść doń dotrze, iż królowa, miast czynić starania i spełniać powinności wobec kraju, urządza biesiady? Żałoba zawisła nad miastem, o pani. Gawiedź ledwie koniec wiąże z końcem. A tu...
— Panie starosto — przerwała Cylejka — twój wywód nie na miejscu przy tym suto zastawionym stole, który tak radośnie trzymasz za obrus. — Zerknęła na jego półmisek pełen kostek po mięsiwie i skrawków tłuszczu. — Jutro wybieram się z mymi damami wydać jałmużnę. Wierzę, iż w dobroci swego wielkiego serca dla poddanych i uciśnionych, zechcesz wspomóc nas skromną daniną. — Z gracją wychyliła kielich wina, drugą dłonią ściskając skraj sukni.
Zbity z pantałyku zdobył się ino na kiwnięcie głową.
Kiedy znowuż wszyscy dali się porwać tańcom i królowa nie mogła odmówić. Spóźnieni na ucztę dotarli Tęczyńscy. Na widok Anuli, Cylejka zajęła swoje miejsce i zupełnie ignorując krzywe miny Klemensa, który rozprawiał o czymś z Gniewoszem, słuchała relacji byłej dworki. Tęczyńska rozprawiała o majątku, trudności w zarządzaniu służbą i zmartwieniami dnia codziennego. Piastówna, mimo szczerych chęci i ciekawości, znużyła się tym nieco. Poprosiła do stołu Andrzeja, by zamienić z nim kilka słów o polityce. Wieść o śmierci wielkiego mistrza krzyżackiego, Konrada, dotarły na Wawel. Nie było więc mowy, by tuż po tym wszystkim, królowa chciała mówić na inne tematy. Widmo obrania na jego następcę Ulryka, zwiastowało wojnę. Inni kandydaci zdawali się chcieć kontynuować politykę nieboszczyka, lecz póki co, żadne nowe wiadomości nie dotarły na dwór.
Z kolei Anula dołączyła do stęsknionych sióstr. I tak skończył się ten wieczór po północy, gdy nogi odmawiały już posłuszeństwa po tańcach. Wszyscy powoli rozeszli się do swoich komnat. Służba jęła porządkować salę. Ostatni przy stole ostał się starosta Klemens. Widząc, że przy kozłach kręci się podczaszy królowej, przywołał go do siebie. Żądny sensacji i nowych plotek, które rychło zamiarował powtórzyć Jagielle, wyjął z mieszka monetę i obracał ją chytrze w dłoni. Oczy podczaszego zaświeciły się. Z uśmiechem podszedł do Moskorzewskiego, czekając na zadanie.
— Długo już służysz królowej pani, chłopcze?
— Będą dwie zimy, imć. — Znowuż uśmiech wykwitł na licu służącego.
— Obytyś chyba w towarzystwie miłościwej pani, a? Znasz wszystkich, co po jej komnatach przemykają? — Starosta podrzucił pieniądz i lekko zamknął w dłoni, wyciągając ją przed siebie.
— A znam. Szczególnie tych, co lubują się w węgierskim winie, sprowadzanym specjalnie dla królowej pani. — Ostrożnie wysunął swoją rękę, a gdy moneta opadła nań, dodał: — Sami znakomici, młodzi rycerze naszego Królestwa. Można rzec, poeci. Przychodzą za dworkami, waść.
Starosta mruknął z zadowoleniem, wstając od stołu. Podszedł do podczaszego i położył mu palce na barku, szepcząc:
— Jesteś pewien, że ino za dworkami? Gdybyś przypadkiem coś jeszcze sobie przypomniał, dołożę drugie tyle. — Puścił doń oko i poklepując po ramieniu, odszedł z miną sytego szczura.
⸻
* * *
Kolejnego dnia list przyszedł od króla, a Anna z radością zarządziła by kufry pakować i przysposabiać dwór do podróży ku Niepołomicom. Wybierała suknie i biżuterię, część kazała oddać do czyszczenia, a najważniejsze dla niej klejnoty zostawiła w szkatule, bojąc się je brać w podróż.
Gdy po południowej mszy nareszcie udało jej się skończyć haft dla kościoła Bożego Ciała, postanowiła wrócić do pisania. Na skrawkach pergaminu znowuż dodała kolejne opisy swych lat na Wawelu. Pracę skończyła późnym wieczorem, gdy już czas był na cenę. Zjadła w towarzystwie pań Gorajskich jak i Anny. Pokrzepione posiłkiem rozprawiały o drodze do Niepołomic i chęci popasu nad stawem, gdzie najpiękniej zachodzi słońce.
Sielankę przerwało pukanie do drzwi. Zora zapowiedziała, że ochmistrz Gniewosz pragnie mówić z królową. Po oddaleniu fraucymeru, gdy przy Annie została ino Sofia, skubiąca nici przy chusteczce oraz Zora, zarządca orzekł:
— Dzieje się to, czego tak się bałem, o pani. — Przyłożył serwetkę do czoła, oddychając głośno. — Klemens jątrzy, szuka sobie świadków, by pozbawić mnie stanowiska, królowo. Teraz kazał osiodłać konie i wraz z innymi panami jedzie do króla. Podobno to jakaś polityczna sprawa, lecz pewien jestem, że i na mnie znalazł jakieś plugastwo, które najjaśniejszemu panu powtórzy. I źle się stało, że akurat teraz pan Tęczyński tu przybył z małżonką. — Odebrał od Zory kubek z wodą, łapczywie gasząc pragnienie.
— Uchyl okiennicę, Sofio. — Anna podsunęła ochmistrzowi buteleczkę z wonnym olejkiem, którym nacierała palce. — Powąchaj waść, zrobi się lepiej. I co ma do tego pan Andrzej?
Ochmistrz zaciągnął się przyjemnym zapachem i dopił wody, która nieco go ukoiła.
— Wszyscy wiedzą, że wielki to przyjaciel wasz, o pani i powiernik wielu spraw. Na równi jak panna Sofia ino, że towarzystwo mężczyzny zaraz wywołuje wiele skojarzeń. Nie każcie mi kończyć, o pani miłościwa. — Jął wachlować się swoją serwetą, gdy wietrzyk z okna przemknął obok nich. — Lepiej, gdy wrócą do majątku. Obawiam się, że Moskorzewski będzie knuł i nie skończy się jeno na mnie.
Lęk nagle ogarnął królową. Słowa stryja o honorze ugodziły nią naraz, by otrzymany policzek. Już kiedyś ktoś ją ostrzegał, lecz na dworze u wuja były to ino nauki, które mogła tedy wziąć sobie do serca. Przyłożyła dłoń do rozpalonego czoła, gorączkowo szukając w głowie rozwiązania tego problemu. Bezskutecznie. Gdy Gniewosz opuścił jej komnatę, dworce zdało się, że Anna postradała rozum. Kazała bowiem wezwać do siebie Tęczyńskiego.
Północ bili w katedrze, ciemna noc spowiła zamek. Ino halabardnicy czuwali na straży. Słowenka wielce się lękała, co z tego wszystkiego wyniknie i choć posłusznie wykonała polecenie, zostawiła uchylone lekko podwoje. Anna tego nie widziała. Zora stała obok wrót, a to nieszczęsne niedomknięcie zdawało się dwórce jedynym wyjściem, by nikt nie orzekł, że królowa za zamkniętymi odrzwiami alkowy urządza sobie schadzki. Bo to przecie miał na myśli Gniewosz, ubierając ino w dworniejsze słowa.
Na domiar złego, podczaszy kręcił się po komnacie, na życzenie Cylejki przynosząc wino, grzane nad piecem z dodatkiem przypraw, które zawsze koiły jej duszę. Czasem lepiej niż zioła. Podejrzany był ten chłystek dla Sofii, toteż stanęła za krzesłem Cylejki i trzymała jego boków, jak gdyby zaraz miała porwać królową z alkowy i całą sobą ochronić przed złem wszelkiej intrygi. Też pomysł, by spotykać się akurat za drzwiami sypialni, pomyślała nagle i chłodny pot oblał jej czoło, a serce przyspieszyło.
— Musisz wyjechać, panie Andrzeju — orzekła Anna, choć głos lekko jej się załamał. — Ktoś ostrzegł mnie, więc i ja to samo czynię. Zabierz Anulę i wracajcie do majątku. Na jakiś czas zostawimy narady i politykę. — Chciała go odprawić, dłoń lekko unosząc, lecz grymas na jego twarzy kazał jej zaczekać.
Cisza zmąciła mrok alkierza, kroki podczaszego oddaliły się i naraz ucichły. Sofia miała wrażenie, że ta dwójka słyszy bicie jej serca.
— Nie mówisz mi prawdy, pani. — Tęczyński poprawił kołnierz dubletu, czerwieniejąc na twarzy. — I mnie doszły słuchy o zamiarach starosty. Możesz być pewna, królowo, że położę kłam każdemu jego słowu. A za mną pójdzie reszta twych oddanych dworzan. Przecie sumienia nasze czyste. Przyjaźń nasza...
— Wystarczy. — Uniosła dłoń, pospiesznie mrugając powiekami. — Jeśli przyjaźń nasza ważna dla ciebie, zrobisz, o co proszę. Nie chcesz chyba, by i Anulę dotknęło to, co ten zawistnik gotów rozpętać.
— On nie wyjechał, królowo. Jutro o świcie rusza, by stanąć po stronie króla, który wadzi się z Siemowitem mazowieckim o wieś Duninów. Jeśli wyjedziemy jutro...
— To moje ostatnie słowo. Rozkaz... rozkaz twojej królowej. — Nie patrząc nań, wskazała, by wyszedł.
Gdy zostały z Sofią same, starła samotną łzę z płonącego policzka.
⸻
* * *
Postać przywarła plecami do ściany, chowając twarz i sylwetkę w ciemności zaułku. Korytarz na piętrze królewskich pokoi był ciemny i pełen wnęk. Każde słowo przechodziło po murach lekko i z mocą. Zaskrzypiały drzwi, po czym zatrzasnęły się. Poczuł w powietrzu woń lasu, skóry i mirry. Wiedział, do kogo należał głos, ale i znał tę woń. Odczekawszy pacierz, gwizdnął mrukliwie, by zawias w podwojach. Halabardnik wychylił się, skinął głową i złapał w locie niewielki mieszek. Intryga nabrała mocy by tajemna mikstura pod dłonią zręcznego alchemika. Na razie uwarzy ino naparstek trucizny. Sączona małymi kroplami wyrządzi więcej niźli wypita jednym haustem.
⸻
* * *
| Niepołomice |
Orszak królewski wjechał na dziedziniec, gdzie czekała już Anna, wypatrując swojego męża powracającego z objazdu ziem. Władysław zatrzymał konia i zeskoczył z siodła, oddając lejce w dłonie stajennego. Opanasz poszedł w ślady króla, gotowy na rozkazy, ustawiając się za nim. Jagiełło szepnął mu coś na ucho, po czym sługa od razu oddalił się sprzed jego oblicza.
— Nareszcie — rzekła Anna pełna radości, szybkim krokiem zmierzając w stronę małżonka. — Czekałam. — Objęła go, przydeptując poły sukni, a po chwili dodała: — Jak zawsze, z utęsknieniem.
Władysław na chwilę odsunął ją od siebie i trzymając za ramiona, odpowiedział:
— Nie śmiem zaprzeczać, lecz bacz, że z pewnością za kilka dni, będziesz chciała wysłać mnie z powrotem w drogę — zaśmiał się i ucałował ją w czoło.
— Nie sądzę. Chyba że znowu knujesz coś z panami, a ja będę przeciwna waszym decyzjom — odcięła podejrzliwie, ale zaraz później z powrotem objęła go, opierając brodę na mężowskim ramieniu. — Czego on tu szuka? — zapytała nagle, widząc za plecami Władysława, Klemensa, udającego, że dogląda pracy stajennych.
— Kto? — Odwrócił się i na widok starosty, zmarszczył lekko brwi. — Nie znasz jego dziwactw? To normalne, że wszędzie wciska swój nos. Z pożytkiem dla Korony, oczywiście. — Wziął ją pod rękę i poprowadził w kierunku zamku. — Miał dla mnie jakieś pilne wieści, ale chyba mogą poczekać.
— Mhm, jest zbyt śmiały, królu. Powinieneś to ukrócić — żachnęła się.
Jagiełło gwałtownie przystanął i spojrzał na nią zirytowany.
— Co masz na myśli?
— Szpieguje mnie i ciągle kręci się po zamku w poszukiwaniu jakichś sensacji. Gorzej niż służki. — Teatralne rozłożyła ręce i wyminęła męża, wchodząc w korytarz.
On jednak nie usłyszał wszystkiego, co rzekła, zapatrzony w dal, w której szukał sylwetki Moskorzewskiego.
— Anno? — zawołał za nią po chwili, ale już zniknęła mu z pola widzenia.
⸻
* * *
Wieczorna uczta, którą królowa nakazała zorganizować na cześć powrotu Władysława, urozmaicona została o tańce i śpiewy, a także niewielki turniej.
— Nie podoba ci się, panie? — zapytała zmartwiona, widząc, że Jagiełło ze smętną miną siedzi przy stole.
— Podróż była męcząca. — Spojrzał na nią, siląc się na uśmiech. — Za głośno tutaj, pójdę już odpocząć, ale ty zostań.
Ujrzał w jej piwnych oczach rozczarowanie, lecz co mógł poradzić na to, że wszelkie zabawy i tańce drażniły go już po kilku chwilach. Lubił muzykę i uczty, ale jeno z rzadka i gdy głowę miał wolną od trosk.
— Wasza wysokość. — Klemens, jak duch, pojawił się obok, gdy Litwin wstał z krzesła. — Możemy pomówić? — zapytał, łypiąc na Annę wygrywającą palcami o blat, rytm muzyki, wydobywającej się z instrumentów.
Jakieś przeczucie kazało jej uniemożliwić staroście rozmowę z Jagiełłą. Niewiele myśląc, poruszyła ręką i wylała zawartość kielicha na stół, udając, że mdleje jej dłoń. Przytknęła wolną do skroni i jęknęła cicho, zaciskając oczy i opierając się o mebel.
— Och, jak tu duszno, jak głośno — narzekała, obserwując kątem oka, jak Władysław pochyla się ku niej.
— I tobie odpoczynek się przyda. — Wyciągnął ku Annie dłoń, budząc wyraźne zniecierpliwienie na licu Moskorzewskiego.
Klemens pożegnał się odesłany z niczym.
⸻
* * *
Opary uchodzące z łaźni zwabiły starostę do środka. Opanasz kazał mu czekać, boć król po podróży i źle przespanej nocy nie życzył sobie audiencji. Dopiero nalegania kazały łaziebnemu ustąpić. Jagiełło z ociąganiem przyjął Klemensa, wiążąc koszulę i wciskając ją w spodnie.
— Mówże, byle prędko. Wdzięczny ci jestem, imć, żeś po mojej stronie stanął w sporze z Siemowitem. Duninów z powrotem przyłączone, ale chyba nie po tu jesteś. — Założył włosy za ucho i sięgnął po kubek, patrząc wyczekująco na natręta.
— Przysyła mnie sprawa wagi koronnej, o miłościwy panie. — Skłonił dwornie głowę i chrząkając, podjął: — Ochmistrz dworu najjaśniejszej pani przymyka oczy na wiele. Nie godzi się to dłużej. Skargi, miast spływać do uszu Gniewosza, płyną prosto w moje ramiona, wasza łaskawość. Może to znak, by odebrać mu coś, z czym sobie nie radzi? Jak mawiają, panie, jabłko pada niedaleko jabłoni. Ojciec ochmistrza, jakim człekiem był, mówić nie trzeba, lecz widocznie syna by się nie wyparł.
Władysław słuchał wszystkiego z nieodgadnioną miną. Ino skroń mu nieznacznie drżała, gdy co pacierz zaciskał żuchwę, walcząc ze sobą.
— Do rzeczy, panie starosto. Mówże o tych skargach. — Potrząsnął dłonią z pustym kubkiem.
— Najjaśniejsza pani szczególnie sobie upodobała towarzystwo imcia Tęczyńskiego. Rozprawiają o polityce. Czy godzi się, by królowa jakiekolwiek narady urządzała za plecami waszej miłości?
Król zdawał się odetchnąć, boć z natury podejrzliwy, spodziewał się innych słów. Upił wody, dolanej przez Opanasza i odrzekł:
— Błahostkami mi głowę zajmujesz? Czy liczysz na lepsze stanowisko, hm? — Usiadł na ławie przy piecu, gdzie jeszcze unosiła się para z rozgrzanych kamieni. — Jeśliś taki oddany mej drogiej małżonce, powierzam ci jej dwór. Na razie ino między nami. Będziesz obserwował pana Gniewosza, lecz bez nastręczania się. I nie przychodź z bele głupotą.
Oddalił go, głośno wypuszczając powietrze. Musiał to zrobić, gdyż wiedział, że Klemens to trudny, ale oddany koronie człek.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier |
Jasnobrązowe włosy spłynęły na plecy szatynki, gdy wprawnym ruchem palców zaciągała sznureczki przy koszuli. Ciemnopomarańczowa suknia opadła na białe płótno, zakrywając smukłe łydki. Zacisnęła wargę, sięgając po beżową ciżmę i wsuwając ją na stopę. Drugą podała jej opierścieniona dłoń. Zawahała się. Uniosła piwne oczy i kładąc dłoń na zgubie, na moment wejrzała w królewskie źrenice. Były zimne. Jakby samo spozieranie weń, mogło schłodzić tego, kto miał na tyle odwagi.
— Dziękuję, panie — wymamrotała, kończąc przywracanie się do porządku. — Pozwól, panie, że wyjdę, póki...
Zagrodził jej drogę, gdy zrobiła krok w stronę podwoi. Świt już wlewał się do alkowy przez mgliste szyby. Zaraz na korytarzach zrobi się gwarno. Zaraz ktoś zapuka do drzwi. Odkryje, że tym razem to ona uwiodła króla. Choć prawda była oczywista.
— Nie frasuj się, Lívio. — Palcem uniósł jej podbródek, ogrzewając swe chłodne tęczówki w blasku jej ciepłych oczu. — Nikt się nie dowie. Nikt nie śmie cię potępić, boć wkrótce będę miał dla ciebie zadanie. Zaszczytne — rzekł z naciskiem, pozwalając jej opuścić spojrzenie. — Niedługo przybędzie tu twoja królowa, moja małżonka Barbara. Zostaniesz jej dwórką.
Dłonie Lívii bezwiednie znalazły się na jego przedramionach. Stało się coś, czego nigdy się nie spodziewała. Zadanie ponad jej pochodzenie i marzenia. Ale nagle tę chwilę zmącił strach. Widziała Cylejkę ino raz i to z oddali. Nie będzie łatwo jej służyć. Nie po tym wszystkim.
— To zaszczyt, mój panie — odważyła się rzec, natychmiast zabierając ręce. — Zrobię co w mej mocy, by zadowolić królową panią i zasłużyć na miejsce u jej boku.
Luksemburczyk uśmiechnął się nie bez cienia obłudy.
— Nie wątpię. — Pocałował ją przelotnie. — Ale to jeszcze nie wszystko. Czekaj na moje wezwanie.
Z walącym sercem opuściła królewskie komnaty. Stało się tego, czego tak bardzo się lękała.
⸻
* * *
Zygmunt nachylił się nad stołem zasnutym mapami i dokumentami, w skupieniu wodząc wzrokiem po granicach Królestw. Jego uwagę przyciągnęło Imperium Osmańskie – zresztą, nie pierwszy raz przyszło mu frasować się z powodu tego potężnego kraju. Nie dość, że zagrażał chrześcijańskiej Europie, próbując zagarnąć tereny do niej należące i krzewić wyznanie muzułmańskie, to jeszcze jego siła była tak potężna, że wojska Węgier nie miały, w starciu z nią, większych szans.
Pamiętna porażka pod Nikopolis nie schodziła mu z pamięci, godząc w dumę władcy i sprawiając, że wpływy i poważanie wymknęło mu się z rąk. Nie mógł dopuścić, by powtórzyło się to w przyszłości.
Wziął w dłonie papier, na którym nakreślone zostały obszary należące do Turków i podszedł pod okno, po czym oparłszy się o kant ściany, głośno odetchnął, nie spuszczając szkicu z oczu.
— Ściborze. — Przywołał pana Wagu¹ lekkim gestem dłoni. — Spójrz — rzekł i wskazał na mapie ogromne tereny będące pod władaniem sułtanatu — zajmują coraz więcej ziem, plugawiąc Europę tym swoim islamem — wycedził z wyraźną dezaprobatą. — Musimy zabezpieczyć Koronę, nie możemy pozwolić na kolejną porażkę! — Wręczył mężczyźnie pergamin i począł żwawo przechadzać się po pomieszczeniu.
Ścibor łypnął na niego spode łba i podrapał się po brodzie, zawzięcie myśląc nad odpowiedzią, która nie urazi króla, ale jednocześnie da mu do zrozumienia, że jego działania są dyktowane żądzą władzy i wpływów, przez co niektóre decyzje podejmuje pochopnie.
— Królu, Nikopolis to już przeszłość. Ucząc się na błędach...
— Król nigdy się nie myli — wszedł mu w słowo, siadając na krześle i rzucając wyzywające spojrzenie. — A nawet jeśli, Bóg w Swojej łaskawości pomaga mu zamienić porażkę w zwycięstwo — odciął z butą w spokojnym głosie.
— Naturalnie, panie. — Lekko skłonił głowę. — Miałem na myśli to, iż teraz nasunęła się dobra sposobność do umocnienia Królestwa i przygotowania się na przyszłe wyprawy przeciwko nim — odparł z należytym szacunkiem dodanym do tonu i skierował się w stronę stołu, obok którego spoczywał Zygmunt.
— Ach tak, w Turcji nadal nie mają sułtana². Trawi ich wojna domowa, więc nie myślą o pustoszeniu Europy.
Pan Wagu potaknął i wziął się za czytanie dokumentów. Naraz jednak Luksemburczyk zamruczał coś pod nosem i z błyskiem w błękitnych oczach, zmarszczył brwi.
— A gdyby tak utworzyć własny zakon rycerski, który w swej silnej potędze zbierze wojska kilkunastu Królestw i zwycięży nad Turcją? — zapytał, ważąc słowa w największym skupieniu i z przerwami do namysłu. — Wtedy porażka będzie domeną Imperium, a ja zostanę pierwszym królem, który dostrzegł zagrożenie islamskiej ekspansji na Europę — dodał, cwanie spoglądając na wpatrzonego w niego Ścibora.
— Zaiste, panie. Myśl ta godna przedstawienia radzie — odpowiedział, siląc się na lekki uśmiech.
Wtem Luksemburczyk delikatnie uderzył otwartą dłonią w blat stołu i zaczął mówić dalej:
— Papież będzie rad z moich działań. Zdobędę przychylność jego świątobliwości, co da mi szansę na koronę cesarską — rozmarzył się, budząc w sobie niekończące się ambicje. — W czasie, gdy mój brat, Wacław, układał się z Prokopem³ przeciw mnie, a teraz topi się w winie, tracąc jasność myśli i zaprzepaszczając to, co ojciec nasz przez lata budował, ja będę ponad nim, ponad wszystkimi... — Westchnął lekko ze swoim chciwym uśmiechem na ustach i wstał. — A ty, Ściborze, pomożesz mi w tym. Król Węgier ci to wynagrodzi — rzekł sugestywnie.
¹ Ścibor ze Ściborzyc, po wygnaniu ze swoich ziem za sprzyjanie Siemowitowi IV w walce o koronę Polski, uciekł na Węgry, gdzie zaczął być jednym z najmocniejszych sojuszników króla Zygmunta. Przyczynił się do uratowania go z pola bitwy pod Nikopolis (Luksemburczyk ledwie uszedł z życiem po tym, jak wojska Turków zwyciężyły), a późnej z niewoli, w którą wpędzili króla, węgierscy buntownicy. Za zasługi i wierność przyszłemu cesarzowi, Ścibor otrzymał liczne dobra. Jego majątek rozciągał się na obie strony rzeki Wag, dlatego nazywano go panem całego Wagu (tak sugeruje jego tytulatura) lub nawet "królem Słowacji".
² W latach 1402–1413 w Turcji było bezkrólewie.
³ Prokop Luksemburski popierał Wacława (brata Zygmunta), a jego brat – Jodok sprzyjał królowi Węgier.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top