|Rozdział 15|*1406
Data publikacji: 17.06.2023
| Królestwo Polskie, Wawel | Marzec 1406 |
Pierwsze oznaki budzącej się do życia przyrody nawiedziły okolicę zamku. Słońce roztoczyło nad murami swoje promienie, a na niebie nie było widać ani jednej chmury. Anna wystawiła bladą twarz do tego wiosennego światła wpływającego, przez zielonkawe szyby, do wnętrza jej komnaty.
Czekała na przyjazd zamówionych z Florencji stworzeń, które wkrótce miały stać się ozdobą i chlubą wawelskiego wzgórza. Król bowiem postanowił założyć tutaj zwierzyniec, na wzór tych z zagranicznych ziem, dodający każdemu państwu splendoru. Egzotyczne istoty sprowadzone na specjalne zamówienie Litwina, lada dzień miały przybyć na Wawel.
Królowa nie mogła się powstrzymać i napisała nawet o tym do matki i kuzynki Barbary. Tą ostatnią dopytywała o szczegóły jej nowego życia po ślubie i wyraziła zmartwienie, że powróciła do Cylii.
Choć chwila żałoby spowiła dwór, gdy zmarł Jan Tęczyński, minęło od jego odejścia stosownie wiele czasu, by wszystko na powrót zdawało się iść lepszym nurtem.
Uniwersytet każdego roku przyjmował coraz więcej żaków, Królestwo zyskiwało mądrych i wykształconych ludzi, a spór ze Świdrygiełłą, w jakimś stopniu, był zażegnany.
Kniaź kilka niedziel temu opuścił Wawel, pozostawiając po sobie długie zwoje pergaminu z zapiskami wydatków na jego przyjemności. Władysław jeno z niesmakiem kręcił głową, ilekroć podskarbi donosił mu, czego tym razem zażyczył sobie książę. Jego uwadze nie umknęło również i to, że Zakon wysyłał mu podarki. Gotowało to krew w jagiełłowych żyłach, ale Anna starała się go uspokajać.
— Jutro ruszam do Wielkopolski, moja pani. — Zza pleców dobiegł ją głos męża.
Odwróciła się, zamiatając długim płaszczem narzuconym na fioletową suknię.
— Chciałabym ci towarzyszyć, ale...
— Ale musisz dopilnować spraw zwierzyńca, królowo — przerwał jej, podchodząc bliżej. — Sama chciałaś, bym sprowadził je dla ciebie do Krakowa.
Rzuciła mu zrezygnowane spojrzenie, schodząc powoli ze stopnia prowadzącego pod okiennicę.
— Ciągle wyjeżdżasz, nigdy nie zostajesz tu dłużej niż kilka dni. — Złapała poły sukni i przysiadła na krześle obok stołu. — Chociaż trochę radości przyniesie mi oglądanie tych pięknych bestii, które na innych dworach goszczą już od tylu lat. — Sięgnęła po kielich z winem i przez chwilę lekko poruszała pucharem, mieszając zawartość naczynia. — Taki mój los. Tak, pojmuję, że nie lubisz Krakowa — rzuciła nostalgicznie i upiła łyk.
Podszedł do stołu i położył dłoń na jej kłykciach.
— Moja niechęć do tego miejsca nie ma nic wspólnego z tobą. Sama wiesz, że Wielkopolska i Małopolska nigdy nie potrafią się między sobą porozumieć. Muszę jechać, załagodzić nastroje. — Spojrzał nań, szukając w jej oczach cienia zrozumienia. — Inaczej Ulryk gotów ponownie najechać na nasze ziemie i wadzić się ze mną. Tym razem Zakon znowuż go poprze.
Wstała gwałtownie i krzyżując ręce na piersiach, odparła:
— Zacznę prowadzić kronikę, w której będę zapisywać, ile to już razy przeklęci Krzyżacy zagrali nam na nosie! Szczególnie jeden z nich, Ulryk, który poczyna sobie, jakby był wielkim mistrzem. — Naraz złapała go za ręce. — Zaprzestań się z nimi ciągle układać. Pokaż im, że racja jest po stronie Korony. Niechże Konrad wreszcie się określi, czy on panuje nad Szpitalnikami, czy jego brat. Mój dziad, Kazimierz też z nimi walczył, jeno układami, a oni i tak robili wszystko, by...
— Nie mogę gotować się do wojny, gdy i sprawy na Litwie wymykają się spod kontroli — przerwał, po czym odsunął się i spojrzał w dal, biegając oczami po komnacie. — Luksemburczyk na pewno zaciera te swoje chciwe ręce, na wieść, że kawałek Nowej Marchii¹, w której do tej pory mieliśmy lennika, wymknął nam się z rąk.
— Zygmunt może i jest chciwy, ale za to doskonale wie, z kim się układać i jakich ludzi sobie zjednać. Mógłbyś zakończyć te waśnie i przeciągnąć go na swoją stronę. — Położyła dłoń na jego ramieniu, po czym szepnęła konspiracyjnie: — Jesteśmy jakby spowinowaceni. Nie godzi z rodziną wojować.
— Jeszcze tego mi brakowało. — Przetarł twarz dłońmi i głośno wciągnął powietrze do płuc. — Awanturnik z powrotem w rodzinie... — dodał, drapiąc się w strapieniu po brodzie. — Nie broń go, Anno. Nie zapominaj, że po ślubie odesłał twą stryjeczną siostrę do domu. Nie wiedzieć po co, jakim obyczajem, prawem. Choć domyślam się, że to po prostu jego kolejny kaprys.
Na te słowa, zaśmiała się nerwowo, poprawiając pierścienie na palcu.
— W tej sprawie, drogi mężu, moglibyście sobie podać ręce. Barbara jeszcze młoda, liczy dopiero piętnaście wiosen. Są sprawy niewieście, w których wy, mężczyźni, nie macie rozeznania.
— Powierzam ci opiekę nad lwami i zamkiem. — Złapał ją za dłoń, kończąc niewygodny temat. — Wkrótce znowu się zobaczymy. — Ucałował jej palce, po chwili przenosząc wargi na jej lekko zdumione usta.
¹ W 1402 roku Zygmunt zastawił Krzyżakom Nową Marchię, którą wcześniej chciał od niego kupić Jagiełło. Jednak Zakon zaproponował królowi Węgier wyższą cenę. Na tych ziemiach leżał ważny gród – Drezdenko, w którym mieszkali panowie von Osten, przysięgający wierność Koronie już od czasów króla Kazimierza. Na początku panowania Władysława, złożyli mu hołd, ale później przeszli na stronę Szpitalników.
⸻
* * *
| Kraków |
Oddech zdawał się spłycać z każdym kolejnym krokiem. Przed oczami obrazy lekko się zamazywały, jakby strach odbierał dobry wzrok. Choć w istocie może jej źrenice nie były już tak bystre jak kiedyś, przez spędzanie tylu różańców nad księgami przy jednym ino ogarku.
Złapała za materiał cienkiego płaszcza narzuconego na skromny kaftan, chcąc sprawdzić, czy serce nadal bije jej w piersiach, czy może już dawno wyskoczyło z ciała. Było na miejscu. Wojan popchnął ją lekko, by nie wzbudzała podejrzeń swoim zachowaniem. Miała ochotę odwinąć mu i trącić łokciem w żebra, ale się powstrzymała. Poprawiła skromne nakrycie głowy, które pożyczył jej towarzysz, zapobiegawczo dotykając karku, czy aby długie włosy nie posypały się nań. Z zadowoleniem stwierdziła, że przechadzka w męskim odzieniu jest jej na rękę. Nikt nie zwracał uwagi, nie oglądał się, nie gwizdał i nie zaczepiał.
— Jak nas złapią, zawiśniemy. — Marjeta zaczęła iść w stronę wrót prowadzących do akademii.
Wielki dziedziniec skrywał w swych ramionach wiele postaci. Starała się patrzeć przed siebie, ale jednocześnie nie zadzierać za bardzo głowy ani też nadto nie spuszczać.
— Albo za parę zim będziemy się z tego śmiać, licząc floreny, grosze, złoto i podarki od chorych, i cierpiących. I opowiadając o tym dzieciom — prychnął żak.
Pokręciła głową, nie mogąc pojąć tej buty. Wszak niektórzy wybierali karierę medyka z powołania, to w większości jednak w szeregi przyszłych cyrulików* trafiali tacy, przez których przemawiała żądza bogactwa i sen o wpływach.
— Zapomnij. Nie będzie żadnych nas. — Posłała mu znudzone spojrzenie, przekraczając próg do zakazanego świata.
* Z definicji cyrulik to osoba, która dawniej zajmowała się zawodowo, między innymi, goleniem, kąpaniem, rwaniem zębów, nastawianiem złamań, puszczaniem krwi, a także nie skomplikowanymi operacjami i leczeniem lekkich chorób. Tutaj używam zamiennie, by unikać powtórzeń.
⸻
* * *
| Wawel | Maj 1406 |
Anna wsunęła się na klęcznik w zamkowej kaplicy, chcąc wymodlić jak najszybsze rozwiązanie sporu dotyczącego nieszczęsnego Drezdenka. Szeptała modlitwy, opierając złączone dłonie na pochylonym czole. Rankiem przybył posłaniec z listem od stryja Hermana, w którym hrabia upraszał królową, by przekonała męża do zaniechania konfliktu o lenników. Pisał również, by Władysław nie obarczał winą króla Zygmunta, który wcześniej zastawił Krzyżakom ziemie, na których leżał majątek panów von Osten. Nie było ani słowa od Barbary. W obliczu trwożących spraw na północy, nie przejęła się tym.
Cylejka była zdezorientowana – z jednej strony szczerze nie pałała krztyną sympatii do Szpitalników i chciała, aby Jagiełło nareszcie pokazał im, że Polska się ich nie obawia i zrobił to, czego nie mógł dokonać jej dziad. Z drugiej natomiast, wiedziała, że to będzie oznaczało konflikt z Luksemburczykiem, który sprzyja Zakonowi. Nie widziała dobrego rozwiązania. Liczyła na to, że znajdzie odpowiedzi w kaplicy.
W końcu jednak, nie mogąc już dłużej znieść natłoku myśli, wielkimi strumieniami napływającymi do jej głowy, przeżegnała się w pośpiechu i żwawym krokiem opuściła święte miejsce, zmierzając do kancelarii. Sofia, zdziwiona jej nagłym wyjściem, szybko podążyła za nią.
W środku zastała kilku sekretarzy – Zbigniew Oleśnicki, żak z akademii krakowskiej oraz Stanisław Ciołek, w skupieniu kreślili na pergaminie słowa, przepisywane ze zniszczonych skrawków papieru. Jan Kraska, widząc królową w progu, uniósł głowę i odłożył pióro do posrebrzanego pojemnika.
— Pani. — Skłonił się.
Anna podeszła przed jego oblicze i, nerwowo splatając dłonie przed sobą, rzekła:
— Napiszesz list do króla Zygmunta, Janie. Ja podyktuję jego treść. — Gestem dłoni nakazała mu spocząć z powrotem przed pulpitem.
Młodzianie, do tej pory w skupieniu pracujący nad kopiowaniem, spojrzeli na siebie zdziwieni i rzucili oczami w ich stronę. Dwórka zmierzyła ich niecierpliwym spojrzeniem, lekko cmokając pod nosem. Kraska z kolei, odprawił ciekawskich intensywnym ruchem ręki, po czym sięgnął po papier i pióro, z uwagą czekając na słowa królowej.
— My, z Bożej łaski królowa Polski, Anna — zaczęła — upraszamy ciebie, najjaśniejszy królu Zygmuncie, o zaniechania działań, mających na celu twoje włączenie się do sporu między Królestwem Polskim a Zakonem, na naszą szkodę.
Łypnął ciemnymi oczami, zdziwiony tymi słowami, ale zaraz Anna rzuciła mu pospieszające spojrzenie i kontynuowała:
— Przez wzgląd na nasze bliskie pokrewieństwo i zacieśnienie się więzi rodzinnych, po twoim ślubie, królu, z mą siostrą stryjeczną, Barbarą...
Kanclerz westchnął, głośno przełykając ślinę.
— Prosimy również, byś poparł roszczenia naszego męża Władysława, króla Polski i najwyższego księcia Litwy, do ponownego złożenia hołdu przez panów von Osten z Drezdenka. Nie zapominaj, drogi nam królu i krewniaku, że intencje nasze względem twego Królestwa są zawsze szczere, a przyjaźń niezachwiana — dodała i wyjęła Janowi pergamin spod rąk.
Pobieżnie zerknęła na to, co na nim zawarł, po czym odkładając papier z powrotem na jego biurko, orzekła:
— Jeśli są jeszcze jakieś sprawy, przez które Zygmunt może być przychylniejszy, dodaj je tam i czym prędzej poślij gońca do Budy.
Kraska zmarszczył nos, myśląc nad jej prośbą.
— Od lat mamy z Luksemburgiem różne dziwne sprawy, pani, ale...
— No tak, król wspominał mi o waszych waśniach — przerwała mu. — Nie potraficie się porozumieć. Najwyższy czas to zmienić — sarknęła, jeszcze raz przelotnie zerkając na list i wychodząc z komnaty.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier | Lato 1406 |
W oczekiwaniu na panów z rady, przyjął polskiego posła od królowej Anny i odczytawszy list, który posłała, przybrał zamyślony wyraz twarzy. Naraz jednak oblicze Zygmunta przeciął krzywy uśmiech, a źrenice błysnęły mu tak, jakby w jego głowie pojawił się jakiś niecny plan, z góry skazany na powodzenie.
— Janie — rzekł Luksemburczyk, przywołując sługę gestem dłoni. — Pamiętasz, jak sprzedałem Zakonowi Nową Marchię? Polska ma strapienie z panami von Osten. — Podparł się o podłokietnik krzesła i począł skubać brodę, mrużąc oczy.
Możny, splatając dłonie przed sobą, wygodnie rozparł się na drewnianym fotelu obok i odpowiedział:
— Mowa o Drezdenku, majestacie? Przecie Krzyżacy odmówili Jagielle pomocy, bo sami ich nakłonili do buntu. — Zerknął na króla, ciekaw jego reakcji.
— Tak, tak. Dlatego królowa Anna napisała list z prośbą o zaniechanie mego poparcia dla Zakonu w tej kwestii. — Spojrzał badawczym wzrokiem na Jana. — No nic. — Zdjął rękę z oparcia siedziska i sięgnął po jakiś dokument dotyczący spraw węgierskich. — Musimy opowiedzieć się za tym, kto przyniesie nam większe korzyści. Wszak lepiej mieć po swojej stronie silniejszego. — Uśmiechnął się chytrze, wodząc oczami po pergaminie.
— Ale, królu, mamy niepisany pokój z Polską... — zaczął niepewnie możny, łypiąc na boki, czy aby nikt nie podsłucha tego, co za chwilę miał zamiar dodać.
Nachylił się do ucha Zygmunta i już miał coś rzec, gdy ten ozwał się pierwszy:
— Myślisz, że mam kłopoty z pamięcią? — Władca zgromił go wzrokiem. — Poza tym, to co nieprzypieczętowane, może nie być brane pod uwagę. Wystąpimy w roli negocjatorów. Oczywiście na korzyść Szpitalników. Jagiełło dopiero później się zorientuje, że moje wsparcie było pozorne. Ale wtedy będzie już za późno.
Przez plecy Jana przebiegł dreszcz, ale naraz przyjął zaciekawiony wyraz oblicza.
— Na co będzie za późno, mój królu?
Zygmunt posłał ścianie, w którą się wpatrywał, triumfujące spojrzenie, po czym lekko pstrykając palcami, odpowiedział:
— Na zemstę, drogi Janie.
Węgier spodziewał się usłyszeć podobne słowa. Nie chcąc prowokować Zygmunta do roztrząsania spraw tamtego Królestwa, postanowił zmienić temat.
— Istotnie, panie. Na zemstę zawsze nadejdzie stosowna pora. Wybacz śmiałość, najjaśniejszy królu, lecz co z córką Hermana, Barbarą? Tyle niedziel już bawi w Cylii. Nieprzychylni wam gotowi sądzić, żeście nie byli w stanie ujarzmić niewiasty, poddali się woli byle hrabiego, lękającego o córkę. Już gadają, że może wybrakowana...
— Barbara jeszcze niedojrzała do swej roli — odciął Luksemburczyk. — Do roli matki mojego następcy i królowej.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel |
Od świtu na zamku było gwarno. Służki znoszące z targu świeże zioła i specjalne smakołyki dla królowej pani, bezustannie paplały o czymś po kątach. Szybko w ich ślady poszła pozostała część niższego dworu, przekazując między sobą wieści z miasta. Sofia w końcu przyparła jedną pannę do muru, próbując się dowiedzieć, o co chodzi. Nim zdążyła zrozumieć cokolwiek, dziewka już zniknęła, pozostawiając ją z na wpół rozwartymi ustami. Zbierając resztki jasności myśli, popędziła do komnat Cylejki, która zabawiała się rozmową z panem Kobylańskim i Chrząstowskim. Wtórowały jej w śmiechach dwie siostry Gorajskie i Zora, która naraz poczuła się jak udzielna dwórka.
— Wybacz, najjaśniejsza pani. — Podeszła szybciej niż powinna do stołu i natychmiast zwróciła na siebie uwagę towarzystwa. Anna strzeliła lekko brwiami do góry, gestem palca każąc podejść Sofii bliżej.
Ta szybko powtórzyła wszystko, nie pomijając najmniejszego szczegółu.
— Jakże to?! — królowa rzekła głośniej niż wypadało, przykładając sobie palce do prawej skroni. — Palić będą na stosie? Za co?
— Fałszerstwo to wielka zbrodnia. Choć w naszej Cylii nikt się na nią nie powarzył. Nasz hrabia twardą ręką trzymał poddanych. — Dwórka wyprostowała się, a minę miała taką, jakby chciała wbić komuś szydło.
Chrząstowski i Kobylański spojrzeli po sobie, próbując cokolwiek zrozumieć. Wtem Piastówna wstała i patrząc na nich z prośbą, orzekła;
— Panna Sofia posłyszała, jak gawiedź plecie, że niejaki żyd Feter sprowadza monety dwóch śląskich książąt i miesza z Królewskimi. Podobnież wzbogacił się na tym niezgorzej, kosztem Królestwa i króla. Dziś mają go oprowadzać po Krakowie dla przestrogi, a rychło spalić na stosie**. Wy, moi rycerze, spełnijcie prośbę królowej i rozeznajcie się, ile prawdy w tych pogłoskach i czy istotnie taka kara ma być wykonana. — Odetchnęła głośno, na moment czując niemoc, którą zwalczyła, łapiąc kantów stołu.
— Nie może być, najjaśniejsza pani. Jeszcze wczoraj byłem w karczmie przy rynku i nikt nic nie prawił o Żydzie i wyroku. To musiało stać się o świcie. Choć z drugiej strony, za szybko by miał miejsce proces. To wymaga świadków, sądu... — rozgadał się Mikołaj.
— Znam ja już tych żydów. Król nadto dla nich pobłażliwy. Dobrze się stanie, gdy poniesie karę — orzekł Jakub, wstając od stołu. — Za pozwoleniem, pójdziemy zasięgnąć języków. — Skłonił się i łypnął ponaglająco na Mikołaja.
Odesłano i dwórki na spoczynek, boć dziewczęta pobladły nieco. Kiedy Zora zamknęła za nimi podwoje, Anna opadła na krzesło, łapczywie pijąc wodę podaną przez Sofię. Nie wiedziała, co czynić. Wszak to w rękach sędziów były wyroki, lecz czuła pewną niesprawiedliwość. Czy istotnie Feter był winny? Czy może padł ofiarą pomówień? Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań. Kiedy wieczorem Jakub i Mikołaj streścili jej, czego się dowiedzieli, całkiem straciła siły. Okazało się, że gawiedź tym razem nie minęła się z prawdą, a żyd został skazany na spalenie.
Wcześniej niż zwykle położyła się do łoża. Ból głowy rozsadzał jej skronie. Już nie pamiętała, kiedy pojawił się ostatnio. Wrócił ze zdwojoną siłą. Odeszły jej chęci nawet na odwiedzenie zwierzyńca, w którym gościły dwa piękne, florenckie lwy. Nim sen na dobre złapał ją w objęcia, na myśl przyszła Marjeta. Wydarzenia z dziś pokazały, że nikt, kto czyni przeciw prawu czy obyczajom, nie uniknie kary. Królowa za wszelką cenę postanowiła odnaleźć Słowenkę, gdy tylko upora się z politycznymi zawiłościami.
** Roczniki, czyli Korniki (...). Długosz Jan. Ks. X, str. 19.
⸻
* * *
Wściekły Władysław żwawym krokiem przemierzał korytarz prowadzący do królewskiej kancelarii. Gniew wzbierał w nim wielkimi falami, a w oczach grały ogniste iskry. Gdyby jego wzrok w tym momencie natknął się na czyjeś oblicze, z pewnością można by rzec, że godzi w człowieka niczym miecz. Nerwowo zaciskał pięść na rękojeści sztyletu, a gdy w końcu dotarł pod podwoje do komnaty, wziął głęboki oddech i otrząsając się, wkroczył do środka.
Jan Kraska i Mikołaj Kurowski zmieszali się i lekko opuścili głowy, niemo wypowiadając pozdrowienie dla króla. Już wiedzieli, że szykuje się jakaś zajadła dyskusja.
— Jakieś wieści od wielkiego mistrza? — zapytał władca, opierając dłonie na biodrach.
— Żadnych, panie. Jungingen jest nieustępliwy. Doszły nas słuchy, że nie ma zamiaru w ogóle układać się w tej sprawie — odważył się odpowiedzieć Kurowski. — Choć śmiem podejrzewać, że maczał w tym palce jego brat. A schorowany Konrad dla świętego spokoju godzi się na to, by Ulryk robił, co mu się żywnie podoba.
— Nie podarujemy Zakonowi tej zniewagi. — Jagiełło zacisnął pięść, lecz chwilę później rozluźnił dłoń i oparł ją o blat pulpitu. — Zygmunt wziął ich stronę?
Mężczyźni spojrzeli na siebie.
— Nie odpowiedział na list królowej.
Król łypnął na niego i zmarszczył brwi.
— Anna pisała do Luksemburczyka? — przerwał kanclerzowi, a jego ton pełen był zdziwienia pomieszanego z wyraźną dezaprobatą.
Mikołaj potaknął.
— Diabli z tym. — Machnął ręką i głośno wypuścił powietrze z płuc. — Pisz do wielkiego mistrza. Musimy coś ustalić. Do księcia Witolda też trzeba posłać wieści.
⸻
* * *
Cylejka przechadzała się nieopodal zwierzyńca, z namaszczeniem obserwując wylegujące się zwierzęta. Lwy leniwie przycupnęły na ziemi, podgryzając przysmaki, które zostawił im sługa. Nie mogła nacieszyć oczu tym widokiem. Z oddali dobiegały wesołe śpiewy ptaków, a słońce, chylące się już ku zachodowi, rzucało pojedyncze promienie na mury i drzewa. Złapała za poły sukni i przysiadła na drewnianej ławie, wystawiając twarz w objęcia wieczornego wiatru, smagającego niesforne kosmyki włosów i schładzającego ciało po upalnym dniu.
— Pani, pani miłościwa! — Sofia biegła co sił w nogach, w pośpiechu ledwie ujarzmiając ciągnący się za nią płaszczyk, narzucony niedbale na ramiona. — Królowo!
Anna zadarła głowę, a na widok spanikowanej dwórki, jej brwi zbiegły się w strapieniu i natychmiast wstała. Gdy tylko niewiasta znalazła się przed nią, złapała ją za ramiona, mówiąc:
— Zaraz omdlejesz! Co się stało?
Wciągnęła powietrze, próbując uspokoić serce walące jak młot.
— Król... Król dowiedział się o liście, pani — rzekła po chwili.
— I to cię tak zafrasowało? Wiadome jest, że Władysław wie o wszystkim, co dzieje się na dworze. Na Boga, Sofio! Wystraszyłaś mnie nie na żarty. Już myślałam, że wydarzyła się...
— A wydarzyła się tragedia, pani. Wydarzyła się. — Przerwała jej. — Wszyscy zwrócili się przeciwko Koronie. Zakon, król Węgier, cały świat.
Anna pokręciła głową i pokierowała ją na ławę, by przysiadła i odpoczęła.
— Nic nie rozumiem. Opowiedz wszystko od początku, po kolei.
Dwórka wbiła wzrok w ziemię i drżącym głosem wydukała z trwogą:
— Wojna, pani. Wielka wojna.
Anna, przerażona paniką Sofii, wyrwała się z miejsca i szybkim krokiem zawróciła do zamku. Gdy prawie biegła przez hol, pulsowanie w skroniach znowuż wróciło. Przystanęła, dochodząc na miejsce i zerknęła przez lekko uchylone podwoje do komnaty króla. Natychmiast pchnęła wrota i nim spostrzegła, że jest z nim kanclerz i marszałek, wyrzuciła:
— Jaka wojna, panie? Z kim?
Zdezorientowani mężczyźni spoglądnęli na siebie i skrzywili się w zdziwieniu, odwracając w jej kierunku.
— Z Zakonem, tak? Nareszcie — wycedziła, nie słysząc odpowiedzi i łapiąc oddech.
— Królowo, żadnej wojny nie planujemy. Skąd ci to przyszło do głowy? — powiedział lekko skonsternowany Jagiełło, wstając od stołu i podchodząc do żony.
Obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem i pociągnęła za łokieć do alkowy, by panowie nie słyszeli, o czym mówią.
— Jak to, nie ma wojny? Przecie Sofia...
Król pokiwał pobłażliwie głową i złapał jej dłonie, by się uspokoiła.
— Niewiasty i to wasze odmienne pojmowanie męskich spraw — wypalił.
— Po raz kolejny mnie zbywasz. Nic nie wiem, o niczym mi nie mówisz. Ja też tu rządzę — sarknęła cicho, wyszarpując ręce z objęć jego kłykci.
— Widzę, moja pani. Słyszałem, że pisałaś, bez mojej zgody, do tego... Do Luksemburczyka — odburknął zdenerwowany, akcentując ostatnie słowo.
— Pisałam, moje prawo, moja rzecz. To mój krewny — odcięła, po czym zbierając poły sukni, stanęła o krok od niego.
Możni, wyczuwając w powietrzu awanturę, przyzwyczajeni do nagłych wtargnięć królowej, cicho wycofali się do swoich spraw.
— Nadal uważasz, że na coś zdadzą się układy z nim? Odpisał ci, Anno, ten drogi krewny?
— Nie dostałam odpowiedzi. Lecz i nie tkwiłam tu bezczynnie niczym kukła. — Wycelowała palec w jego kierunku.
Ruchem dłoni odsunął jej kłykieć ze swojego kaftana i zamknął dłoń w lekkim uścisku.
— Zostajesz na Wawelu w roli mojej żony i królowej. Nie rozjemcy sporów i sekretarza. — Pobłażliwie ujął jej twarz w dłonie. — Na przyszłość, posyłaj listy wyłącznie do swego męża. — Pocałował ją w czoło, na co odsunęła się prędko.
— Nie zamkniesz mi ust miłymi półsłówkami, mój królu. — Uniosła podbródek, odwracając spojrzenie. — Przestań usilnie odsuwać mnie od spraw kraju. Prosiłam cię o to, wiele razy o tym mówiliśmy. Jeden wyjazd wystarczy, byś na powrót zapominał, że chcę ci pomóc i że wiem więcej o polityce, niż...
— Dobrze. Pomówimy o tym jutro, Anno.
Przewróciła oczami, po chwili kierując źrenice na jego zmęczoną twarz.
— Będę czekać. Przypomnę się w stosownym czasie.
Odpowiedział smętnym uśmiechem, żegnając ją krótkim westchnieniem.
⸻
* * *
Opanasz oznajmił Sofii, że król czeka na nią na dziedzińcu. Anna na wieść o tym wyskoczyła z balii, prędko dysponując służkami, które nakładały na nią kolejne warstwy odzienia. Gotowa na spotkanie, jak strzała wypadła z komnaty, dopiero na holu zwalniając nieco tempa. Jagiełło przechadzał się pod murem, obserwując stąd tętniące życiem uliczki Krakowa. Obok niego stał pan Andrzej Tęczyński z markotną miną, a Trąba gestykulował dłońmi, wtrącając się do dyskusji.
Cylejka zwolniła kroku, by przywdziać postawę godną swej funkcji. Nim znalazła się odpowiednio blisko, Tęczyński ją przyuważył i ukłonił się, unikając jej spojrzenia. Wszak nie przywiózł ze sobą Anuli ani w ubiegłym roku, ani teraz, lecz królowa pochłonięta własnymi frasunkami przestała nalegać. Teraz zrobiło się jej żal, że tak zaniedbała swego powiernika i dawną dwórkę. Obiecała sobie, że pośle do ich majątku list i kilka podarków dla żony Andrzeja.
— Panie królu, wzywałeś — ozwała się i lekko skinęła głową na pozdrowienia Mikołaja i Andrzeja.
Jagiełło potaknął, a gdy towarzysze rozmowy oddalili się, podał jej ramię.
— Przypomniałem się pierwszy, pani. Twe ostatnie wzburzenie...
— Wybacz, mężu. Cały dwór żył wyrokiem na fałszerzu, a i ja strwożyłam się tym nieco. Zapomnijmy o tym. Może odwiedzimy lwy? — Spojrzała nań, gestem drugiej ręki opadającej wzdłuż tułowia, odganiając Sofię.
Grymas zadowolenia wyżłobił jego usta i z ochotą przystał na tę chwilę beztroski przy swej żonie.
⸻
* * *
| Kraków |
Ściemniało się nieco, gdy Marjeta biegła po schodach do swej izby, by jak najszybciej pozbyć się śladów. Musiała spalić pergaminy, a księgi oddać Wojanowi. Nie mogła dopuścić, by ktokolwiek podejrzewał ją o pobieranie nauk w przebraniu i to teatrum, w jakim dobrowolnie wzięła udział. Tym bardziej, iż czasy stawały się niespokojne, a głodni sensacji szukali grzeszników niczym szczurołapy gryzoni.
Żyd spłonął za oszustwo, a i jej groziła sroga kara. Nie mogła już ufać nikomu. Postanowiła porzucić swoje marzenia i na powrót, choćby na kolanach, wkupić się w łaski u królowej. Jakoś jej to wszystko wytłumaczy. Nie zniesie różańca dłużej w otoczeniu karczmarki, pijaków i hazardzistów, którym musi usługiwać w zamian za siennik i możliwość spełniania rojeń o byciu medyczką.
Odetchnęła, zatrzaskując drzwi i zasuwając skobel. Poczłapała pod łoże, na kolanach wydostając spod posłania skrzynkę z notatkami. Planowała spalić wszystko i skoro świt uciec na Wawel. Serce waliło jej w piersiach, a skurcze w brzuchu, który od świtu pozostawał pusty, zamieniły się w nieznośne burczenie. Złapała się za talię, prostując spod łoża i myśląc gorączkowo o tym, jak bez podejrzeń spalić zapiski. Musiała czekać do północy, gdy jej chlebodawczyni wygoni gości i zamknie oberżę. Później pójdzie do kuchni, niepostrzeżenie dołoży drew do pieca i puści naukowe materiały z dymem.
Jak zjawa siedziała na pryczy, ściskając w dłoniach notatki. Czekała aż dzwony wybiją środek nocy. Gdy nareszcie rozniósł się ich pomruk, ruszyła jak złodziej na dół, by dokonać dzieła. Dwie księgi schowała pod pachą i zamierzała zostawić je między beczkami w spiżarni. Tylko w ten sposób pozbędzie się tego ciężaru.
⸻
* * *
W katedrze bili na jutrznię, gdy wdarła się pod bramy zamku. Przeszłość zostawiła za sobą, lecz wiedza, jaką zgromadziła, miała przydać jej się w przyszłości. I choć nie podejrzewała, że ona, obca niewiasta z dalekiej Słowenii uzyska ponowne względy przy królowej, towarzyszyła jej nadzieja. Wszak ta, jak mawiają, umiera ostatnia. Nadzieja.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top