|Rozdział 12|*1404
Data publikacji: 30.04.2023
| Wielkie Księstwo Litewskie | Czerwiec 1404 |
W komnacie Anny Światosławowny, od jej niespokojnego oddechu i szeptania złowrogich słów, powietrze gęstniało coraz bardziej. Minęło kilka dni, odkąd nie dostawała wieści z pola walki. Martwiła się – tym bardziej teraz, gdy mąż jej uderzył z oddziałem polskich posiłków na Smoleńsk, z zamiarem zdobycia tamtejszych ziem i przyłączenia ich do Litwy oraz Korony, nie wiedząc, jakie nastroje panują w zbuntowanym księstwie krewnego.
Na czym by nie przysiadła, ława lub krzesło czy łoże, zdawało się ją parzyć. Tyle dni bez najkrótszej wiadomości, tyle niedziel bez droczenia się lub wadzenia z mężem, tylko po to, by zaraz zażegnać spór i się pogodzić, wspominając te najprzedniejsze chwile razem spędzone.
Nie mogąc spocząć i w spokoju haftować, postanowiła wyjść na zewnątrz i pospacerować wśród drzew zdobiących frontową stronę wileńskiego zamku. Nie zdążyła nawet wyjść z korytarza, gdy pojawił się przed nią bojar – jeden z zaufanych ludzi Witolda.
— Co tu robisz, Linasie? Miałeś jechać z poselstwem do Moskwy — orzekła, poddenerwowana i jednocześnie zdziwiona na jego widok.
Mężczyzna lekko pokłonił się i opierając dłoń na rękojeści miecza, przekazał nowiny:
— Zwycięstwo, zwycięstwo w Smoleńsku, pani! Wielki książę zdobył zamek Jerzego! — dumny głos posła potoczył się po holu zamkowym.
Anna, kładąc dłoń na sercu i unosząc oczy ku górze, rzekła:
— Dzięki Ci, Mateńko Przenajświętsza! Dzięki po stokroć, żeś wysłuchałaś mych żarliwych modlitw.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel |
Świt rozsunął się nad zamkiem, a słońce poczęło wpadać do alkierza przez uchylone okiennice, gdy obudził ją śpiewny głos Sofii:
— Po całym Wawelu ciebie szukałam, pani. Dopiero pan król powiedział mi, gdzie jesteś, gdy już zaczęłam odchodzić od zmysłów.
Anna uchyliła ciężkie powieki, wyciągając zaspane ciało na łożu, ale zaraz oślepiły ją łuny światła i zmrużyła oczy, powoli siadając na materacu i odgarniając włosy z twarzy.
— Nie krzycz, Sofio. Słyszę cię... Aż za dobrze — odcięła jej, wstawszy i wygładziwszy poły zmiętej sukni.
Dwórka zmierzyła Królową zaczepnym spojrzeniem.
— Widzę, że twój plan się powiódł. — Posłała zawadiacki uśmiech, podchodząc i nakładając niewieście lekki płaszcz na ramiona.
Anna wciągnęła go na siebie i kierując w stronę drzwi, skwitowała:
— Czyżby cały zamek od rana miał jeden temat na ustach? Niczym innym się nie zajmujecie, jeno siedzicie pod królewskimi siennikami — udający oburzenie głos monarchini, potoczył się przed główny pokój i wykradł na korytarz przez rozchylone podwoje.
Sofia wiedziała, że nie były to słowa do niej skierowane, lecz do sług, próbujących udawać, że ciężko pracują, a w rzeczywistości jeno kręcą się pod wrotami i snują po holu, śledząc królewskie kroki. Słowenka parsknęła cicho pod nosem, otwierając przed Anną podwoje do jej komnat.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, odesłała Zorę po drewnianą balię i wrzątek z ziołami, prosząc o przygotowanie kąpieli.
Siadając na krześle i sięgając po kielich ze świeżo nalanym winem, potoczyła zaspanymi oczami po pomieszczeniu i spoglądając na Sofię znad naczynia, rzuciła konspiracyjnym tonem:
— Zasnęłam, czekając na męża. Musiał mnie obudzić, gdy wrócił. Żałuję, że nie widziałam jego miny, gdy zobaczył mnie na swoim łożu. — Wybuchnęła śmiechem, odkładając puchar na blat i wygodnie rozpierając się w fotelu.
Dwórka naraz przysiadła obok niej, po prawicy i nachylając się, zapytała:
— Dopięłaś swego, pani?
Anna przygryzła wargę, opierając skroń na lewej ręce i lekko zmrużyła oczy, jakby uważnie analizując, co odrzec.
— Nie, Sofio. Jego jeno wojny, polowania i polityka fascynują. — Odetchnęła zrezygnowana. — Nic poza tym — dodała sugestywnym tonem.
Sofia, jak to miała w zwyczaju, cmoknęła pod nosem i wstała, by naszykować nowe odzienie. Wtem, służki wniosły balię i zaczęły krzątać się po komnacie, przygotowując wannę. Anna dała damie znak, by przeszła do alkierza i gdy tylko przestąpiły próg, zamknęła drzwi. Wzięła dwórkę pod rękę i poprowadziła na ławę obok okna, siadając naprzeciw.
— Mówią coś o mnie? Ciągle słyszę te prześmiewcze szepty. Śnią mi się po nocach — rzekła, twardo akcentując każde słowo.
— Ciszej, pani, na Boga. Na pewno stoją przy drzwiach — żachnęła się towarzyszka, przykładając palec do ust.
— Nie pojmują naszej mowy. Odpowiedz! — nakazała królowa, po niemiecku, łapiąc ją za dłoń.
— Nie wiem, pani. Prawią jeno, że nie zdołałaś króla usidlić na tyle, by dać mu dziedzica, boś go prędko straciła i że ucieka przez to z Wawelu. Głupie gadanie tych, co chcą ci zaszkodzić. — Niewiasta machnęła ręką. — Bogna opowiadała, że za króla Kazimierza, to dopiero działo się na zamku. Może im tęskno za miłosnymi skandalami? Jego druga żona, Adelajda, oszalała z gniewu i zazdrości, bo twój dziad, pani, lubił się w uciechach alkowy, a ona...
Anna przerwała jej:
— Dosyć już tego czczego prawienia. Nie chcę wiedzieć nic więcej. O zmarłych się źle nie mówi, Sofio. Wszak to ojciec mej matki! A król... — zamilkła na moment, szukając w myślach odpowiednich słów. — Król się lubuje, ale nie w uciechach mojej alkowy, ale w tropieniu zwierzyny i strzelaniu z łuku. W paktowaniu z Zakonem, który spędza mu sen z powiek, też nie ma końca. I jeszcze te szepty, za każdym razem, gdy nie zostaję u króla do świtu. Nie zniosę tego. Może i nie jestem jałowa, boć przecie byłam przy nadziei. Lecz w oczach tych podżegaczy jestem na tyle szkaradna, że choć mąż widuje mnie kilka razy w roku to i tak odsyła, nie mogąc wykrzesać do mnie żadnych namiętnych uczuć — dodała, wstając i zaciskając pięść, która zaraz pobladła i zadrżała przyparta do uda.
Dwórka popatrzyła na nią i pokręciła głową z wyraźną dezaprobatą.
— To i lepiej, królowo, gdy niewiasta ma pewność, że mąż, kiedy zostawia żonę i wyjeżdża, nie kosztuje innej i nie hańbi świętej przysięgi.
Naraz monarchini posłała jej smutne spojrzenie spod powiek zasnutych łzami i odparła:
— Nie, Sofio. W tym przypadku oznacza to tylko jedno. Władysław mnie nie miłuje, ani nawet nie pragnie. Jeno niechęć przez niego przemawia i zniecierpliwienie. A moja tęsknota zdaje się postarzać mnie z każdym dniem.
Gdy to powiedziała, wykrzywiła usta i zaciskając wargi, by pohamować westchnienie goryczy, usiadła na łożu. Dwórka nie brała na poważnie słów królowej, boć wiedziała, że jej rozpacz zawsze silniejsza, gdy księżyc dobiega pełni. Jak tylko krwawienie miesięczne ustawało to i humory Anny łagodniały.
⸻
* * *
Żwawym krokiem pokonywał kolejne odcinki wawelskiego korytarza. Rad, że nareszcie Witold zdobył Smoleńsk i rozgromił buntownika Jerzego, mógł choć na chwilę zapomnieć o całej reszcie problemów, jakie spływały na niego z różnych stron.
Obawiał się, że odmowna odpowiedź na prośbę Wacława IV uczyni z Czech niebezpiecznego wroga dla Korony. Jednak z drugiej strony, Zaklika świetnie się spisał, sporządzając list do władcy. Między wierszami dał mu do zrozumienia, że taki sojusz z pewnością rozjuszy Zygmunta, który sprzyja Krzyżakom, a ci z kolei – mimo podpisanego niedawno pokoju – nadal są wrogami unii polsko-litewskiej.
Naraz odgonił wszystkie myśli, burzące się wokół spraw Królestwa, z głowy i postanowił, że zajrzy do Anny. Musiał w końcu zwalczyć w sobie tę przygniatającą tęsknotę, która nie pozowała mu zbliżyć się do królowej.
Wszedł do jej komnaty, kiedy akurat stała przy oknie, a Sofia porządkowała stół, uprzednio zastawiony pergaminem i inkaustem. Widząc go, dygnęła i pospiesznie ulotniła się z pomieszczenia.
— Pisałaś do matki, Anno? — zapytał, wyrywając żonę z zadumy i chcąc rzec cokolwiek, poza błahym pytaniem o nic.
Dopiero teraz zauważyła, że wszedł.
— Nie, do kuzynki Barbary i Fryderyka — odparła, podchodząc w stronę stołu, przy którym stał. — To jedyne osoby z Cylii, która są mi bliskie. Razem się chowaliśmy, powierzaliśmy sobie tajemnice i rozterki — dodała nostalgicznym tonem.
Pokiwał głową i przebiegł wzrokiem po komnacie, zastanawiając się, co odrzec.
— Co powiesz na przejażdżkę? — zapytał miękko, zaglądając w jej świetliste oczy, pełne oczekiwania na coś.
Na te słowa, królowa rozpromieniła się.
— Nie musisz pytać, królu. Zawsze powiem, że jestem gotowa do galopu w siodle, choćby był środek nocy — odrzekła pełna radości, a blada twarz oblała się lekkim rumieńcem.
— W takim razie, chodźmy. — Podał jej rękę, a ona z podekscytowaniem szarpnęła go za nią i szybkim krokiem poprowadziła do drzwi. — Opowiesz mi o swych krewnych? Jestem ciekaw. — Spojrzał przelotnie na jej uniesione wargi, gdy szli przez korytarz.
— Z przyjemnością, panie. Mój brat Fryderyk, to znaczy kuzyn — podjęła, gestykulując — jest doskonałym kompanem do konnych wycieczek. Poza tym kocha dokuczać swemu ojcu, mojemu stryjowi. Pełen życia i radości, zawsze nas rozśmieszał, ocierał łzy. A me kuzynki... Więc to było tak, pewnego dnia Barbara i Anna, tak, moja imienniczka... — Nie kryła zdziwienia z tej propozycji, oddając się opowieściom o dalekim domu.
Jeszcze kilka godzin temu, złorzeczyła na swój los i odtrącenie, a teraz dostała sposobność pokazać wszystkim, że król spędza z nią czas i zatkać im usta, wypowiadające te wszystkie raniące paszkwile. Napisanie listu do kuzynów także poprawiło jej humor. Opowiedziała w nim wszystko Barbarze i pomyślała, że ta coś jej poradzi. Miała zdecydowanie mocniejszy charakter, różniła się od pozostałego rodzeństwa hartem ducha. Była pyszna, pewna siebie, już jako małe dziecko. Anna miała nadzieję, że jej osobowość mimo tych trzech lat, odkąd się nie widziały, nie uległa zmianie.
⸻
* * *
| Królestwo Węgier | Lipiec 1404 |
Usiadł wygodnie na wielkim krześle przy szachownicy, posyłając swojemu kompanowi gry, cwany uśmiech. Rozstawił swoje piony na czarno-białej kracie i dotknął kłykciem posrebrzanego skoczka, wahając się. Naraz jednak wybiegł nim przed szereg pozostałych i zatarł ręce, mówiąc:
— To rozrywka dla bystrych umysłów, mój drogi Hermanie. Nie porywaj się do pojedynku w szachy, gdy logika u ciebie kiepska. Który to już raz chcesz mnie ograć?
Mężczyzna poruszył się niespokojnie na swoim stołku i oparł na podłokietnikach, medytując nad szachownicą.
— Nie wypada liczyć, panie — odparł i przesunął pionek o jedno pole do przodu. — Czy nowe rozporządzenia dla duchowieństwa zostały już spisane, królu? — zapytał, z uwagą patrząc, jak Zygmunt główkuje nad kolejnym ruchem.
— Jutro nastąpi oficjalne obwieszczenie nowych postanowień — skwitował, zbijając pionek przeciwnika i chytrze ściskając go w dłoni, na której zabłysnął wielki sygnet.
Cylejczyk westchnął i zrobił kolejny ruch, po czym zaczął wystukiwać palcami jakiś rytm, na wolnym skrawku stołu. Szeroki rękaw jego stroju powiewał smagany wiatrem, przedostającym się do komnaty przez lekko uchyloną okiennicę.
— Ha! — Luksemburczyk wytrącił szachowego konia ze spoczynku i przeciął drogę pionowi przeciwnika. — Dobrego stratega i polityka po wygranych w tę królewską rozrywkę poznasz — powiedział, podnosząc kielich z miodem i upijając łyk.
— Zaiste, panie. Nie na moją to głowę — odciął się Herman, rozkładając ręce i marszcząc nos. — Puszy się, jakby prawdziwe wojsko na wroga prowadził — dodał po chwili, ale jeno w swoich myślach.
Król słał w eter krzywe uśmiechy pod nosem, co jakiś czas drapiąc się po swojej rudej czuprynie, w zamyśleniu.
— Co z Jagiełłą i moim bratem? Mówiłeś, że coś ważnego ci doniesiono — zauważył po chwili Zygmunt, powoli prowadząc pionek przez czarno-białe pole.
— A tak, tak, panie. Nie będzie porozumienia. Polski król się wyłamał. Liczyłem na to, że da się wrobić w układy. Może wiedzielibyśmy więcej, gdyby moja bratanica okazała się przydatniejsza. Na zmarnowanie ją oddałem temu Litwinowi — sarknął wyraźnie zawiedziony.
— Strach go wyłamał przed byłym szwagrem i Zakonem — prychnął, opierając się ciężko o krzesło i mrużąc oczy skierowane na szachownicę. — Nie rozdzieraj szat nad Anną, boć ona jeszcze nas zadziwi. Mówią, że nam sprzyja. Przecie nie może grać z tobą w otwarte karty. Królową zobowiązuje wspieranie polityki męża. Szach, Hermanie — zakpił, zastawiając króla swojego przeciwnika ostatnią wieżą.
Mężczyzna wydął wargi i biorąc głęboki oddech, i wysunął pionek przed wieżę.
— I mat! — zatriumfował Luksemburczyk, zacierając dłonie i zbijając figurę. — A co z wielkim kniaziem? Zdobył Smoleńsk? — zapytał po chwili, wychylając resztkę miodu z pucharu.
— Zdobył, zdobył, ale Jerzy mu uciekł — odparł Herman i lekko zaśmiał się pod nosem. — Prawią, że Witold wygnał go z Nowogrodu, a ten zbiegł, nie wiadomo gdzie i zapadł się pod ziemię.
Na to król odstawił kielich na stół i lekko parsknął, gładząc kłykciami policzek.
— Głupi! Takich się od razu więzi na dnie lochu i nie wypuszcza — oburzył się w żartach. — Ja pozwoliłem, by wydostali Wacława, a ten teraz knuje za moimi plecami. I to z kim? Z tym cwanym pohańcem Jogaiłą.
Herman potaknął i oparł ręce na podłokietnikach, splatając dłonie. W głębi duszy westchnął, przewracając oczami.
— Masz słuszność, królu. Teraz jednak nie sprawy Jagiełły i Wacława winny nas trapić, ale reakcja duchowieństwa na wasz nowy dekret. Czy aby na pewno zakaz wygłaszania woli Ojca Świętego i bulli, które wydaje, bez zgody waszej miłości, to dobre posunięcie?
Luksemburczyk podparł się złączonymi kłykciami o brodę i zmarszczył nos.
— Zaufaj swojemu królowi. Wiem, co czynię — skwitował, sięgając po białą figurę szachowego króla i obracając ją w dłoniach.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Kraków | Lato 1404 |
Las o tej porze roku zachwycał serce nawet obojętnego na piękno stworzenia. Soczysta zieleń krzewów i roślin, rosnących między wielkimi drzewami, cieszyła oczy. Zapach kwiecia, owoców leśnych i mchu wbijał się w nozdrza i nęcił spragnionych świeżego powietrza.
Anula i Andrzej podążali obok siebie tuż za królową i resztą jej fraucymeru. Panny służebne niosły wiklinowe kosze, do których Cylejka i Sofia władały dary natury – maliny, jagody, poziomki, jeżyny, rumianek porastający skraj lasu przy połaciach łąk czy listowie dzikiej róży. Celem krótkiej wędrówki był piknik w tych letnich okolicznościach przyrody. Piastówna bowiem chciała nacieszyć się ciepłymi dniami, nim szaruga jesieni i długiej zimy zmąci na powrót Koronę.
Kiedy dotarli do polany, królowa nakazała sługom i straży rozłożyć niewielki obóz. Część jej czeladzi już wcześniej zjawiła się na miejscu z końmi i wozem, by wszystko gotować na pojawienie się Cylejki. Narzuty i skóry ułożono na ziemi, wyjęto bukłaki i woreczki z ciastkami, i łakociami. Wszyscy usiedli na swoich miejscach, zaglądając do lnianych woreczków pełnych pyszności i podgryzali je, prawiąc wesoło, i oddając się krotochwilom.
Gwardziści poprowadzili konie do rzeki, a służba zniknęła w poszukiwaniu drew. Piastówna chciała rozpalić ognisko i cieszyć się dniem poza zamkiem do ciemnej nocy. Ochmistrz Gniewosz trzymał się z dala od kompani Cylejki, siedząc pod drzewem i obserwując wszystkich z dystansu. Pilnował, by każdy zajmował się swoją pracą. Nie chciał również zbyt nastręczać się Annie swą obecnością, preferował bycie w cieniu, zenit uwagi zostawiając dla panów rycerzy i dworek. Dzięki temu mógł dokładnie przyglądać się każdemu, ważyć zamiary nadskakujących władczyni osób.
Gdy zaczęło się ściemniać, Anula nałożyła na ramiona opończę podaną przez Zorę i poprawiła warkocze, wysuwając je spod okrycia. Rzekła Słowence, że idzie ino kilka kroków nad rzekę rozprostować nogi. Sofia i Cylejka rozmawiały o czymś znad skończonego już haftu. Przez większość dnia wyszywały piękne ornamenty na adamaszku podarowanym królowej przez wielkiego mistrza. W oddali słychać było ciche sapanie koni jedzących obrok, pogawędki służby i szczęk zbroi pilnujących halabardników. Gorajówna dostrzegła, że młodsze siostry spały obok królowej oparte o drzewo. Postanowiła więc nic nie mówić najjaśniejszej pani, boć przecie chciała za różaniec wrócić do obozu. Piastówna, pochłonięta pracą, nawet nie zauważyła, gdy jej podopieczna wymknęła się z bezpiecznego okręgu i poszła kawałek w las.
Anula po kilku krokach obróciła się, a upewniwszy, że obozowisko nadal nie zniknęło jej z pola widzenia, postanowiła nie oddalać się zbytnio. Zdjęła ciżmy i bosymi stopami weszła na brzeg rzeki. Płycizna była przyjemnie chłodna. Księżyc odbijał swój okrąg w tafli szerokiej w tym miejscu Wisły. Usiadła nad brzegiem, pociągając kolana pod brodę i wsłuchując się w cykanie świerszczy i coraz cichsze trele kosów skrytych w konarach drzew. Delikatny wietrzyk muskał jej włosy i twarz oraz mokre stopy, sprowadzając na ciało pożądaną ochłodę.
Naraz zza pleców usłyszała znane jej kroki. Po chwili przysiadł doń Andrzej, trzymając w dłoniach niewielką narzutę. Uśmiechnęła się w eter, nie odwracając głowy.
— Królowa pani cię szuka — rzekł, okrywając jej barki miękkim materiałem. — Zostałem więc twym wybawcom — zaśmiał się, zajmując miejsce przyń i szturchając ją w łokieć.
I z jej ust popłynął chichot. Nie było jej zimno, lecz doceniła troskę.
— Myślałam, że byłeś nim od dawna, panie Andrzeju. — Zawiesiła na nim wzrok, naciągając kapotę na opończę.
— Hm, wybacz. Oczywiście, zawsze do usług, panno Anno. — Położył dłoń na sercu i pochylił głowę z szelmowskim uśmiechem.
Nie wiedziała, co mogłaby rzec, zmęczona całodziennym biwakiem i upałem. Trwali więc w milczeniu, muskając się łokciami i patrząc w leniwy nurt rzeki. Bił odeń spokój, poczucie bezpieczeństwa owładnęło sercem szlachcianki i straciła poczucie czasu, brnąc w myślach w coraz śmielsze marzenia z udziałem owego panicza. Wtem chłodna dłoń Tęczyńskiego spoczęła na palcach Gorajówny. Odpowiedziała mu lekkim uściskiem, gdy przyjemny dreszczyk przeszedł po kłykciach panny aż po same końcówki paznokci. Kontent, że nie odrzuciła gestu, odwrócił lico w jej stronę i wymsknął rękę, przenosząc ją na ciepły policzek dziewczyny.
— Chciałbym już po wieki oglądać w twych pięknych oczach cały świat — zaczął, gładząc palcem jej skroń, która leciutko zadrżała. Spuściła rzęsy, gdy odgarnął kosmyk włosów za ucho i jeszcze bardziej przybliżył swą twarz, dodając: — I przysięgać każdego dnia, że rzucę ci do stóp swą...
— Ciii. — Nieśmiało złapała go za nadgarstek, unosząc oczy na jego usta. Nie miała odwagi spojrzeć w tęczówki Andrzeja, boć wiedziała, że wtedy zobaczyłby w jej źrenicach tęsknotę. Pomna nauk mateńki, próbowała trzymać płomienne uczucie na wodzy. Pochyliła się nad jego ramieniem i szepnęła: — Nie każmy czekać miłościwej królowej. W zniecierpliwieniu bywa surowa, gotowa poskarżyć na mnie pani matce.
Cicho wciągnęła rześkie powietrze do płuc. Aromat wilgotnego, zroszonego nocą lasu zmieszał się z zapachem pokrzywy i żywicy bijącego od jej rycerza.
— Królowa pani będzie cię bronić jak orlica. Uwielbia cię, Anno — odparł, gdy poczuł na szyi oddech swej damy, gdy te ciche obawy musnęły mu ucho.
Zaśmiała się wdzięcznie, łaskocząc mu swym urokiem skórę. Przełknął ślinę i nie mogąc zaprzepaścić szansy, bez wahania zamknął Annie usta pocałunkiem. Jej chłodne, miękkie wargi po chwili poddały mu się. Delikatnie ujął jej brodę, przesuwając palce pod annową żuchwę. W odpowiedzi zacisnęła dłoń na jego ramieniu i trwali tak, zachłannie kradnąc sobie oddechy, zapominając o świecie wokół, póki nie dotarł do nich głos Cylejki:
— Tu są, panie ochmistrzu! Zostań przy koniach, wracają cali i zdrowi.
Królowa była świadoma, jaki skandal gotów wywołać pan Gniewosz, więc z całych sił odwiodła go od podążenia za sobą nad rzekę. Wiedziała, że za honor jej i dam dworu gotów dać swą głowę.
Anula odskoczyła od Andrzeja, próbując wygładzić potargane lekko włosy. Spuściła kornie głowę i, sięgając po trzewiki, potruchtała do królowej. Zdążyła ino wyszeptać prośbę o wybaczenie, nim ze wstydu nie spąsowiała tak, jakby nagle dostała ciepłoty.
— Ach, panie Tęczyński. Już ja się z paniczem rozprawię — syknęła Cylejka, kładąc dłoń na jego ramieniu. Chude palce wpiły mu się bark. — Pierwej miałeś prosić o rękę mej dworki, jejmość marszałkową. — Pogroziła mu palcem, choć z nikłym uśmiechem, że dopnie swego i połączy parę, która prawdziwie się miłuje.
Niech choć ta Anula będzie szczęśliwa, pomyślała rada z takiego obrotu spraw.
⸻
* * *
Odłożył lekko zmięty pergamin na stół i wstał, obchodząc mebel dookoła, i impulsywnie przecierając twarz dłońmi, zakładając włosy za uszy. Podatki i wszystko, co związane ze skarbcem i budżetem Korony, zawsze rodziło konflikty w czasie obrad. Polscy panowie przedstawiali jeno żądania, sugestywnie wplatając swe zasługi w wyrażane wnioski i chcąc zagarnąć korzyści dla majątków. Odkąd były teść Władysława – Ludwik Andegaweński, nie mając wyjścia, musiał iść im na pewne ustępstwa, ci nie zamierzali porzucić dawnych zwyczajów i na każdym kroku upominać się o zwiększenie wypłat czy nowe nadania.
Wołczko siedział za stołem, podparty łokciami o blat i ze spuszczonymi powiekami czytał wykaz stanu skarbu państwa. Obok dokumentu, leżały jeszcze cztery rulony pergaminu, w których wcześniej Hinczka skrupulatnie zapisał wydatki, wpływy z podatków, żup i opłat celnych. Sytuacja nie malowała się korzystnie, a podniesienie stałych rocznych ryczałtów, póki co, nie wchodziło w grę.
— Mamy niecały rok, by przygotować złoto na wykupienie ziemi dobrzyńskiej i zamku — zamruczał strapiony podskarbi, nachylając się nad ramieniem Wołczki i zaglądając w wykazy, które tamten czytał. — Musimy podnieść podatki, panie i zgłosić się po wsparcie do wielkiego kniazia.
Król stanął na chwilę tyłem do nich i z westchnieniem uniósł głowę ku górze, szukając – w sklepieniach auli – porady lub natchnienia do tego, co czynić dalej. Wtem jednak zawrócił w stronę stołu, przy którym toczyły się dysputy i rzucił okiem na marszałka, opartego o krzesło i zapatrzonego w dal, z kielichem wina w dłoni zastygłej przy ustach.
— A ty, co proponujesz, Zbigniewie? — wyrwał doradcę z zamyślenia. — Może masz inny pomysł?
Mężczyzna lekko potrząsnął głową i na chwilę przymknął oczy, cicho chrząkając, chcąc doprowadzić się do porządku. Odłożył puchar na blat i sięgnął po pierwszy z brzegu rulon pergaminu.
— Hinczka ma słuszność — potaknął, rozwijając papier. — Ale to nie wystarczy. Akademia również wymaga nowych nakładów, nie mówiąc już o zamkach, które trzeba wyremontować i wynagrodzeniu bojarów, biorących udział w wyprawie na Smoleńsk — dodał, zerkając na Władysława znad dokumentu.
Wołczko złączył dłonie i podparł się nimi o podłokietniki, mrużąc oczy i intensywnie obradując z własnymi myślami. Naraz rozpogodził się i orzekł:
— Podskarbi zapomniał umieścić w wykazie wpływów, złota z Rusi i żup solnych. Wszak w tym roku jeszcze opłaty nie zostały pobrane. Za dwie niedziele ruszam na wschód, by uregulować tamtejsze finanse i wtedy poślę szczegółowe rachunki.
Jagiełło uniósł brwi i opierając ręce na biodrach, skwitował:
— Widzisz, panie Hinczko? Nie ma się czym frasować. A o żołd dla bojarów zadba mój kuzyn. Tak się umówiliśmy.
Tamten kiwnął głową, a Zbigniew na moment wstał od stołu, by spojrzeć na dokumenty z innej perspektywy. Naraz, jakby w olśnieniu, obwieścił:
— Wielkopolscy panowie nie będą radzi, z takiego obrotu spraw, ale oni od kilku wiosen nie odczuli podwyżek. Bogacą się coraz bardziej, więc i można narzucić większe podatki.
Na te słowa, Tęczyński z dezaprobatą pokręcił swoją siwawą już czupryną i wtrącił z lekką pogardą:
— Oni w tej Wielkopolsce zaraz się oburzą i gotowi tu, przed obliczem króla, swe żale wylewać i bunty wszczynać. Już ja ich znam.
Jogaiła parsknął śmiechem pod nosem i krzyżując ręce, odparł:
— Nie pojmuję tych waszych ciągłych wojen. Co udaję się na tamte ziemie, to słyszę to samo, ale o Małopolanach. A teraz wy, tu w Krakowie, o nich tak prawicie. O co wam się rozchodzi? — Ton wypowiedzi miał odrobinę prześmiewczy, gdyż ciągłe kłótnie między nimi, powoli zamieniały się w pacholęce przepychanki.
Marszałek skrzywił się i zmarszczył nos, mamrocząc coś do siebie. Ktoś musiał wytłumaczyć królowi, że to jeno wymysły tych wielkopolskich dziwolągów, którzy sami prowokują krakowskich panów.
— Panie, te ich bunty to jeszcze sięgają czasów świętej pamięci króla Władysława i jego żony Jadwigi. Tamci z Poznania za złe mają, że stolica nie w Gnieźnie, które gniazdem zwykli nazywać. Tam książę nasz Mieszko władał i ochrzcił się. Jeno w Krakowie ustalono siedzibę monarchii, a oni tam, biedaki, na pastwę losu rzuceni pod Krzyżackie granice — powiedział zbulwersowany i spojrzał spode łba na Wołczkę, cicho rechoczącego z rozbawienia pod nosem.
— A wy zwykliście mawiać, że wasz litewski król często się ze wschodem wadzi, a sami, między sobą, ciągłe jatki uprawiacie i przepychacie się o najmniejszą głupotę — skwitował Władysław, starając się zachować powagę w głosie.
Zniecierpliwiony tym czczym gadaniem marszałka, Hinczka westchnął głośno i odważył się zakończyć te dysputy, mówiąc:
— W takim razie, Zbigniewie, trzeba im donieść, że gdy nie zgodzą się płacić większych podatków, to stolicę Korony przeniesiemy do Wilna lub Lwowa. A sam król zaprzestanie objazdów tamtych ziem i nie raczy się do nich fatygować na każdą wiosnę, jak to miał do tej pory w zwyczaju.
Wszyscy trzej, oprócz marszałka, perliście się zaśmiali, rzucając mężczyźnie krótkie spojrzenia. Tamten jeno opadł ciężko na krzesło i przepił ten niewybredny żart, cierpkim, mocnym winem.
⸻
* * *
| Słowenia, Celje | Lato 1404 |
Tętent kopyt zbudził Barabrę skoro świt. Prędko odrzuciła kołdrę i wyszła z łoża. Skobel od okiennicy sprawnie omsknął się, gdy pewnym ruchem szarpnęła zań. Podwórzec skąpany w brzasku jutrzenki, powitał jej żywe oczy. Uśmiechnęła się, widząc stajennego, który prowadzi Augusta do drewnianego boksu. Brat nareszcie wrócił do domu. Umiłowany, najdroższy brat, który wkrótce na dobre opuści Cylię, podobnie jak ona i Anna. Na samą myśl mina jej zrzedła, ale uszczypnęła się w nadgarstek, by odwrócić uwagę od czarnych myśli. Porwała z zydla opończę, narzuciła trzewiki na bose stopy i wybiegła z alkowy, na odchodne informując wybudzającą się siostrę, że Frycek wrócił.
Spotkali się w korytarzu. Barbara roześmiała się rzewnie i wyciągnęła ręce przed siebie, zbliżając się do brata. Wpadła mu w ramiona, a on obrócił ją kilka razy, aż burza jej płowych włosów omal nie nakryła mu lica.
— Zmężniałeś bracie, choć ja też urosłam. Sięgam ci już do barków. — Poklepała go po ramieniu, gdy ostatecznie postawił ją na posadzce. — Mówże, jak się ma moja droga bratowa, Elżbieta?
— Jeszcześmy sobie nie przysięgali, toż ślub dopiero przyszłej wiosny. — Odpiął lekki płaszcz i podał go Dušanowi. — Widziałem ją ino dwa razy, lecz nie to mnie teraz trapi, a listy od naszej drogiej Anny. — Poprawił pas, brzęcząc przy tym sztyletem przytroczonym doń. Sięgnął dłonią za pazuchę dubletu i dmuchając przed siebie, by strącić kosmyk włosów błądzący nad rzęsami, wyciągnął pogięte, acz złożone pergaminy. — Domyślam się, że zechcesz mi rzec, o czym pisze. — Uśmiechnął się nikle, wręczając Barbarze wieści.
Wyrwała pismo z jego dłoni i drugą chwyciła połę sukni, obracając się psotnie, jak niegdyś. Czuła się, jak gdyby znowuż miała kilka wiosen.
— Wątpię, Frycku. — Delikatnie wydęła wargi i pognała przed siebie.
Hrabia odgarnął z czoła zbłąkane kosmyki i wzdychając lekko, poszedł do swojej izby, otwierając po drodze list. Słowa Anny wywołały uśmiech na jego licu. Opisywała, jak żyje jej się w dalekim Cracoviae i jak rada była, że odnalazła ją Marjeta. Choć nie wspomniała słowem o oddaleniu dwórki, boć szybko przeszła do błahych tematów, wyczuł, iż coś musiało zadziać się na jej dworze. Usiadł na łożu i odkładając pergamin na stół, zzuł pas i dublet.
Znowuż sięgnął po wiadomość, by doczytać ją przy stole i chłodnym, złotym trunku. Siorbał piwo z obfitą pianą, które przed momentem postawił pod ręką sługa. Cylejka nie skarżyła mu się na nic, jeno między wierszami wyczytał tęsknotę za rodziną i beztroską. Wielki ciężar spadł na jej drobne barki, pomyślał, odkładając list i rozpierając się wygodnie w fotelu. Odchylił głowę i mocno wypuścił powietrze, wydymając wargi. Upał dawał mu się we znaki. Zmordowany długą drogą nie miał siły od razu odpisać.
Może jednak przekonam ojca do odwiedzin kuzynki? Gdy ino wróci od Zygmunta, będzie w dobrym nastroju, a pretekst przeszpiegów zamiarów Jagiełły ino będzie moim atutem, analizował w sobie, opierając tył głowy o dłonie. Pierwej jednak dowiem się, co Anna napisała do Barbary. Pewnikiem siostrze zwierzyła się z prawdziwych trosk.
⸻
* * *
Barbara krążyła po komnacie, wachlując się pergaminem z wieściami od królowej. Stawiała pewne, głośne kroki, jak gdyby miała na stopach drewniaki, a nie miękkie ciżmy z delikatnej skóry. Anna bawiła się rogiem ozdobnej poduszki, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na swoim łożu.
— Czy i nas to czeka, siostro? Obmowa, obmierzłe spojrzenia mężów, szyderczy śmiech ludzi dworu? — zapytała płowowłosa, rzuciwszy list na stół. — Nasza Katarzyna również ciągle czeka na dziecię. A jeśli niepłodność to klątwa za czyny ojca? Słyszałam, o czym rozprawiali niegdyś nasi bracia, Anno. Rzeknij coś wreszcie, boć rozum postradam. — Stanęła przy Annie, patrząc na jej spokojną twarz.
— Przecie nasz ojciec nie zabił Lackfiego. Nawet nie wiemy, co dokładnie się stało, a to ino plotki, powtarzane po dworach, by z naszego rodu uczynić czarne konie wśród białych rumaków. Kroniki piszą plotkarze miłujący skandale. — Odrzuciła poduszkę na bok i wskazała Barbarze miejsce przy sobie. — Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Nie trap się niczym i nie mów nic ojcu, bo znowu każe nas zamknąć na nauki w klasztorze. Mnie już wystarczy wrażeń, wolę siedzieć w Cylii i czekać na wyjazd do pana męża. Lepiej się nudzić we własnym domu niż ciągle modlić i pościć pod okiem tej surowej przeoryszy.
Barbara głośno odetchnęła, robiąc z ust dzióbek i oparła się łokciami o posłanie. Siostra przyglądała jej się kątem oka i analizowała jej ciągle zmieniający się grymas. Kiedy przekrzywiła głowę i wsparła ją na ramieniu, odpowiedziała:
— Dlaczego pan ojciec jeszcze ani razu nie odwiedził naszej kuzynki? Mógłby wysłać Fryderyka lub Hermana do Krakowa, upewnić się w sprawach, poszpiegować. Nie podoba mi się to. — Wstała leniwie i wyciągnęła się lekko, rozprostowując ręce.
— Służy Zygmuntowi. Myślisz, że Jagiełło przyjmie z otwartymi ramionami poplecznika swego wroga? — Anna wróciła do miętoszenia poduszki. — To odległa, zimna kraina. Pan Szachsz opowiadał, że nie ma tam miejsca na sentymenty. Musimy pogodzić się z tym, że wychodząc za mąż, przestajemy należeć do rodziny, w której się wychowałyśmy. Stajemy się zakładniczkami swych ojców, mężów i braci. Katarzyna przekonała się o tym na własnej skórze, siostro. I pogódź się z tym, że być może już nigdy nie spotkamy się z Anną i Katarzynką.
Barbara skrzyżowała ręce przed sobą i wyniośle spojrzała w okno.
— Nigdy. Nigdy nie będę zakładniczką w rękach żadnego mężczyzny. Ja im wszystkim pokażę!
⸻
* * *
| Królestwo Węgier | Lato 1404 |
Tłum szemrających panów i duchownych otoczył kolumny w wielkiej sali tronowej, a pomruki wydobywające się z ich gardeł mąciły ciszę, niosąc się niczym gromy, po pomieszczeniu i uderzając o uszy poirytowanego Zygmunta, siedzącego na wielkim krześle.
— Nie godzi się, królu, uprawomocniać godzącego w wyroki papieskie dekretu! — oburzył się jeden z możnych, stojących najbliżej Luksemburczyka.
Władca poprawił się na stolcu i wygodnie oparł, nadstawiając ucho na szept doradcy skrywającego się za ogromnym meblem. Gdy tamten skończył pleść mu swoje morały, monarcha nachylił się na tronie, zakładając łokcie na boczne ramy krzesła i krzyżując lekko stopy. Zmierzył zebranych lustrującym spojrzeniem, marszcząc brwi, po czym rozluźnił czoło i zawyrokował:
— Czyż nie jestem waszym królem z woli Boga? — Szum potakiwania, ale i lekkiego oburzenia wśród niektórych, przebił chwilę ciszy. — W takim razie, mogę rozporządzać tym, co dzieje się w kraju i decydować, jak ma się tu wygłaszać decyzje ojca świętego — dodał, delikatnie pociągając nosem w irytacji i wygodnie sadowiąc się na tronie. — Święty Mateusz rzekł przeto: „Quae sunt caesaris, caesari; et quae sunt Dei, Deo."*
Naraz jeden z odważniejszych szlachciców wystąpił przed szereg i stanął naprzeciw Zygmunta, mówiąc opanowanym tonem:
— Nowe porządki nie sprzyjają budowaniu silnego stronnictwa wśród panów. A biskupstwu nie spodoba się, że wasza wysokość pocznie rościć sobie prawo do powoływania duchownych na stanowiska. Tak się nie godzi, królu! Miej baczenie na przyszłość królestwa, miast działać pod wpływem chwili.
Monarcha podniósł rękę i począł ocierać o siebie kłykcie, gromiąc pyszałka przenikliwym wzrokiem. Wtem poderwał się lekko z tronu i zarządził:
— Ten, któremu się nie podoba nowe rozporządzenie i umocnienie wpływów króla, niech wystąpi tu — wskazał dłonią miejsce przed podwyższeniem, na którym stał wielki fotel — tu przed nasze oblicze i pokaże swoją odwagę. Koniec obrad na dziś! — skwitował, schodząc i kierując się do podwoi sali.
Świta Luksemburczyka podążyła razem z nim, a gdy tylko opuścili próg auli, posypały się słowa niezadowolenia.
Jednak Zygmunt miał już plan, który ukróci wpływy biernej i chowającej się po kątach opozycji, występującej przeciw nowym dekretom, wydawanym dla wzmocnienia władzy monarchy. Jeno musiał przeczekać ten burzliwy okres, by opracować swoje posunięcie w najmniejszym szczególe. Chodziło bowiem nie tylko o zachowanie pełni wpływów, ale i uniknięcie oburzenia samego papieża.
* (Oddajcie więc) cesarzowi, co cesarskie, a Bogu, co boskie (łac.).
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Wawel | Koniec lata 1404 |
Piękna kasztanowa klacz – którą Anna upatrzyła sobie wiosnę temu w wawelskich stajniach – stała się jej wierną towarzyszką przejażdżek po królewskich kniejach. Po południowym galopie wzdłuż Wisły, wraz z Sofią i zbrojnymi, wrócili na zamek.
Żwawo zeskoczyła z siodła, otrzepując bordową suknię przybrudzoną pyłem. Gdy tylko Czechosław odprowadził konia, prędko zzuła rękawiczki i podała je dwórce, chcąc przemyć dłonie w miednicy stojącej obok paśnika.
— Bogdanie! — krzyknęła za pomocnikiem stajennego. — Wymień wodę z tej rynienki. Nie nada się już dla zwierząt.
Młody chłystek skinął głową i popędził po wiadro.
Zamiarowała jeszcze pójść do ptaszarni obejrzeć pięknego sokoła, o którym rozprawiał pan Andrzej, lecz odłożyła to na kolejny dzień. Król otrzymał go od Konrada von Jungingena. Cylejka nie była łasa na podarki, ale te otrzymane od wielkiego mistrza ociepliły jej podejście do tego człowieka. Nie był wszak obłudny, boć zdążyła to już zauważyć, gdy niegdyś gościł ją w Toruniu. A przysłane adamaszki chciała przeznaczyć dla kościoła Bożego Ciała. Hafty były skończone, w zbożnym celu pracowała nad nimi z Sofią.
Królowa odeszła w stronę zamku, łapiąc poły stroju i prostując ramiona. Sofia dumnie podążyła za swoją panią, starając się zerkać z boku na pracę ludzi służących dworowi króla. Miała nadzieję podsłuchać coś ciekawego. Od zawsze pierwsza była do powielania zasłyszanych rozmów, co często denerwowało Annę, nazywającą jej donosy głupią paplaniną.
Wiedziała jednak, że wcześniej czy później monarchini i tak zapyta ją o coś lub poprosi o rozejrzenie się po zamku, i zbadanie nastrojów. Za bardzo przejmowała się tym, co ludzie o niej myślą. Sofia twierdziła, że jej to szkodzi i tylko daje satysfakcję autorom tych niewybrednych komentarzy.
Naraz królowa przywołała ją do teraźniejszości, widząc, że towarzyszka zbyt oddalona, wlecze się w tyle i wyciąga szyję między przechodzącymi służkami.
— Chodź, chodźże już. Musisz mi pomóc przebrać się na wieczerzę.
— Idę, pani, idę. Zamyśliłam się jeno.
⸻
* * *
Stanęła przed zwierciadłem w brązowym odzieniu, ozdobionym miedzianym pasem opinającym biodra. Włosy zebrała w dwa warkocze spięte nad uszami, a z tyłu głowy wpięła srebrny grzebyk z krótkim, białym tiulem.
— Może te, pani? — Sofia podała jej malutkie pudełko z pachnidłem.
Przyłożyła perfumy do nosa i lekko się uśmiechnęła.
— Piękne — odparła po chwili, sięgając palcem do wnętrza i nabierając kosmetyk. — Ale spójrz — wskazała kłykciami brwi i lekkie piegi — oblicze od tego nie wypięknieje. Ach! — fuknęła w przestrzeń, mierząc swoją twarz wzgardliwym wzrokiem.
Dwórka położyła dłonie na jej ramionach i rzekła, patrząc w lustro:
— Jesteś dla siebie zbyt krytyczna, królowo. Dostrzeż zalety, a nie wady. Zobacz swoje błyszczące oczy i bladą skórę. Jak prawdziwa potomkini władców!
Anna wysunęła się z jej uścisku i machnęła ręką.
— Choćbym była najpiękniejszą niewiastą na ziemi, on... On i tak nie spojrzy na mnie, pierwszy nie wyciągnie ręki — rzuciła, krzyżując ręce na piersiach.
Białogłowa spojrzała na Annę pobłażliwym wzrokiem.
— Od rana tylko cmokasz i mruczysz pod nosem. Jak masz mnie we wszystkim jeno pocieszać, to lepiej nic nie mów — mruknęła do towarzyszki, siadając przy kredensie.
— Najjaśniejsza pani — głos Andrzeja przywrócił jej rezon. — Wzywałyście?
Anna przywołała go dłonią, wstając z zydla.
— Mówiłeś z ojcem? Pani Beata coraz bardziej się niecierpliwi twym opieszalstwem w sprawie zrękowin. — Poprawiła pas zdobiący suknię.
— Mówiłem, miłościwa pani. Wszystko gotowe, jeno twą zgodę mieć mi wypada, poparcie, wstawiennictwo — kluczył, rysując ciżmą koło.
Anna westchnęła nerwowo.
— Już się moją zgodą nie wykręcaj, masz ją przecie. — Poklepała go po ramieniu. — Chodźmy na wieczerzę. Jeśli pan król będzie przy nastroju, może urządzimy małe tańce.
⸻
* * *
Wszyscy spozierali na nią, jak zaklęci. Nic nie przechodziło jej przez gardło. Udawała, że je kawałek ryby, ale częściej sięgała po kielich z lekkim winem, niżeli po skrawki mięsa. Nie mogąc już wytrzymać tych spojrzeń, nachyliła się nad królem i szepcząc mu do ucha, zapytała:
— Dlaczego tak na mnie patrzą?
Władysław posłał w dal krzywy uśmiech i łapiąc ją za odrobinę trzęsącą się dłoń, odparł:
— To mnie mierzą wzrokiem, pani. Podatki im nie w smak. Uśmiechaj się i jedz, jesteś blada.
Opuściła delikatnie głowę i westchnęła, wyrywając rękę z jego uścisku, i sięgając po kawałek ryby. Po raz kolejny stwierdził, że wygląda wątle. Miała ochotę z impetem odsunąć krzesło i wybiec, ale nie mogła dać zebranym tej przyjemności i kolejnego tematu do plotek. Przełknęła gorycz razem ze skrawkiem strawy i upiła wino. Naraz jednak wpadł jej do głowy pewien pomysł. Każdy powód był dobry, by zbliżyć się do męża i zwrócić na siebie uwagę.
Została na swoim miejscu do końca kolacji. Dopiero, gdy król zaczął wstawać i podał jej dłoń, lekko podniosła się i zachwiała. Złapał ją, podpierając plecy Anny o swoją rękę.
— Słabo ci, pani? Możesz iść sama? — zapytał, gdy mocno wsparła się na nim.
— Nie wiem, źle się poczułam i... — ucięła, gorączkowo szukając słów — wszystko wiruje — dodała, wieszając się na jego ramionach.
Spojrzał na nią, a ona, przewracając oczami, naraz przywdziała bezradność na swoje oblicze.
— Mówiłem, że musisz coś zjeść. Cały wieczór jeno skubałaś to, co miałaś na półmisku. Wino też ci nie służy, królowo — odparł bezradnym tonem, pomagając jej oprzeć się na sobie.
— Wino wzmacnia krew. To od tych zapachów.
— Musisz odpocząć — skwitował, prowadząc Annę w stronę jej komnat.
— Już mi lepiej — zawyrokowała, gdy przekroczyli próg alkierza i wyswobodziła się z mężowskiego uścisku. — To tylko chwilowa niemoc — dodała, podchodząc do łoża i siadając na skraju z opuszczoną głową.
Władysław zajął miejsce obok, unosząc lekko dłonią jej podbródek i patrząc w oczy, które z każdą kolejną sekundą robiły się coraz większe.
— Nagle ci się polepszyło? — zapytał miękkim głosem, nie pozwalając jej uciec wzrokiem.
— Mówiłam, że to jeno chwilowe. Chyba od wina... Tak, na pewno to przez nie — wydukała po chwili.
— Na pewno? — Król nie dawał za wygraną, widząc że jest poddenerwowana. — Lepiej wezwać medyka. Pan Jan zna się na tym lepiej. Słyszałem, że tworzy specjalną księgę na Twe polecenie.
— Czyżbyś się trapił moim zdrowiem bardziej niż polityką? — odcięła mu, odwracając głowę i podpierając się łokciami o materac, spojrzała w sufit baldachimu. Puściła mimo uszu słowa o leksykonie. Była pewna, że ktoś musiał podsłuchiwać ich rozmów i na pewno był to ktoś jej nieprzychylny.
Władysław przebiegł oczami i lekko zniecierpliwiony tym droczeniem, wstał, mierząc ją z góry nieodgadnionym wzrokiem.
— Widzę, że zebrało ci się na złośliwości, pani. To dobry znak — odparł, głośno wzdychając. — Wracasz do sił. Każę posłać po Sofię, dotrzyma ci towarzystwa.
To mówiąc, zszedł ze schodka prowadzącego na posłanie i skierował się do drzwi.
— Najlepszy, Władysławie. Przyjdź później do swojej królowej — rzuciła, gdy otworzył podwoje. — Mężu... — szepnęła z nostalgią, bawiąc się frędzlem poduszki i opadając na narzutę.
Zrobił dwa kroki w tył i splatając ręce za sobą, wrócił się z nieodgadnioną dlań miną.
— Czyżby coś dodali do twojego wina? — Uniósł brew, siadając obok i kładąc dłoń na jej czole. — Nie poznaję własnej żony. — Macał chłodną skórę na skroniach, a ona zachichotała, odsuwając się odeń i klękając. Ponaglił ją: — Mówże.
Złapała go za dłonie i zrobiła minę, jakby coś wielce ważnego chciała rzec.
— Zostań więc i pomówmy. Tedy przekonasz się, co mi zadali do pucharu. Chyba że nieciekawyś... Bo ja chciałabym ci tyle rzec. Przyjaźń ze mną może być cenna. Wiem wiele, boć przecie chowałam się u stryja Hermana, poplecznika mego drogiego krewnego Zygmunta. A z nim masz strapienie, mężu, prawda?
Poczuła ukłucie satysfakcji, widząc że stracił rezon i wgapiał się w nią natarczywie, z cieniem ciekawości, złości i kawalkadą sprzecznych uczuć.
— I ja słyszałem, że wielce cenisz Luksemburczyka. Wroga Królestwa, którego koronę nosisz na skroniach. — Wyplątał palce z jej objęć i oparł dłonie o łoże. — A może to prawda, co gadali, że szpiegujesz dla stryja? Listy piszesz do Cylii często, a przecie...
— Nieodrzeczne — przerwała mu, opadając na poduchy. — To również moje Królestwo, Władysławie. Korona królowych mi należna z urodzenia, jak więc mogłabym zdradzać swój lud i męża? Jeśli wątpisz w me zaufanie, w wierność własnej żony, to wybacz, ale żeś łatwym kąskiem dla wrogów, panie. Zygmunt to mój krewny. Wiele zawdzięcza mu moja dynastia. Moja sympatia do niego wynika ino z więzów krwi i powinności.
Władysław parsknął pod nosem na jej słowa, jakby zamieniła się przed nim w trefnisia opowiadającego zacne żarty. Pobłażliwie poklepał ją po dłoni, gdy obruszyła się, marszcząc nos. Zacięta mina Anny rozbawiła go, choć bardziej sprawiła to opinia na temat władcy Węgier.
— Dla Zygmunta takie więzy nie mają znaczenia. Pojmał własnego brata. Skuma się z samym diabłem, by osiągnąć swój cel. W jego polityce nie ma miejsca, choć na krztynę sentymentu — odpowiedział, nie spuszczając wzroku z jej zagubionej miny. — Jeśli w swej naiwności myślisz, że go znasz, boć podsłuchałaś coś na dworze u stryja, to...
— Nie — przerwała ostro, a mars przeciął jej czoło. — Niepotrzebnie zaczęłam cokolwiek o tym wspominać. Widać, żeś nieskory do rozmów ze mną o polityce. Pozostaje mi jeno się z tym pogodzić. Znam swoje miejsce. — Skrzyżowała ręce i z manierą odwróciła twarz, by w jej oczach nie dostrzegł gniewu pomieszanego z żalem.
Wyciągnął dłoń z zamiarem sięgnięcia do jej policzka, lecz odtrąciła go, ostentacyjnie wzdychając. Zupełnie nie wiedział, co winien teraz zrobić.
— Wiedz jeno, mój królu, że jest jedna rzecz, która może skłonić Zygmunta do bycia po stronie naszego Królestwa: złoto. Stryj Herman mawiał, że jedna jego pożyczka spłaca drugą — wyłożyła ze złością w głosie. — Ma tu swoich ludzi. Kryją się pod szatami sług, czeladzi i straży. Może nie jest ich wielu, ale wystarczy, by donieśli Luksemburczykowi, że królowa Anna, jego kuzynka, namawia męża do pokoju z Węgrami. Wiesz, że niedługo ożeni się z Barbarą. My dwie stworzymy niewidzialną sieć pomiędzy wami. I nie patrz tak, na Boga, jakbym była szaloną. Zaufaj mi. — Posłała mu pewne siebie spojrzenie.
— Dobrze już, dobrze. Widzę, że hrabia Herman odpowiednio was przygotował do przyszłych ról. — Pogładził dłonią narzutę, nie patrząc na nią. — Oszczędzaj siły, Anno. Wkrótce twój upór w sprawie Węgier nam się przyda.
Oderwała plecy od wezgłowia, unosząc brwi.
— Mówisz o wojnie z Zakonem? A pokój w Raciążku?
Westchnął i bez słowa ujął jej twarz w dłonie, całując w czoło.
— Odpoczywaj, pani. Nie pora teraz na wojnę. Bądź jednak pewna, że gdy jej czas stanie się bliski, dowiesz się o tym pierwsza.
— Trzymam cię za słowo, Władysławie. — Uśmiechnęła się chłodno, odbiegając myślami w polityczne plany, które z posłyszanych strzępów próbowała zacerować w całość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top