|Rozdział 1.9|*1399-1400
Data publikacji: 28.01.2023
| Królestwo Polskie, Kraków | Lato 1399 |
Łabędzie pióro sunęło z namaszczeniem po chropowatym płacie drogocennego pergaminu, z kunsztem kreśląc pierwsze litery, jakie winny być umieszczone w odtworzonym na nowo Annales regni Polonorum deperditi¹ ku pamięci potomnych. Nim na dobre wyschło zanotowane: „Anno Domini", mężczyzna odłożył pióro na skryptorium, kryjąc lico w drżących dłoniach.
— Panie mój — szepnął w eter, unosząc oczy i przytykając do ust palce złożone w małdrzyk — pomóż uniżonemu słudze godnie zadanie wykonać. Jakże pisać, gdy serce drży, a umysł żałobą spowity jakby języków zapomniał i liter, niczym ślepiec, któremu każą piękno stworzenia Twego podziwiać.
Odpowiedziało mu wycie przeciągu wdzierającego się do skromnej izby przez otwartą okiennicę. Podszedł doń, spoglądając na zewnątrz, skąd uwidział wyraźnie, jak gdyby mgła skakała to miasto, rozpostarła się nad Cracoviae niczym skrzydła legendarnego smoka. Wciągnął w płuca upalne powietrze, lecz miast ulgi, poczuł swąd brzemienia ciężkiego, którego zdawał się nie zdołać udźwignąć. Zapach ten na myśl przywodził mu siarkę, lecz naraz oczy przymknął łagodnie i zmówił nabożnie Pater Noster. Musiał wykonać wielkie zadanie.
Dzwon zabił złowrogo, a pomruk, który wydobywało jego serce, rozszedł się po okolicy. Zdało się, że przenika głowę mężczyzny, by po pacierzach kilku umilknąć i pozostawić ino echo swego trwożnego brzmienia.
— Już wiedzą — szepnął Stanisław, obserwując, jak tumult ludzi zmierzających do codziennych obowiązków, zatrzymuje się nagle, unosi głowy i kręci nimi z niedowierzaniem.
Kobieta upuszcza koszyk z jadłem, które rozsypuje się wprost pod koła wozu z beczkami i tobołkami. Przerażone dziecię szarpie jej suknię, próbując zakryć uszy małymi rączkami. Coraz więcej ludzi zbiega się przed oczami duchownego. Z góry widzi, jak bezimienne twarze wykrzywiają się w grymasie trwogi i żalu. Mgła gęstnieje niczym smoła gotowana na czas oblężenia. Ludzkie łzy, szczera żałoba po pani przyrodzonej Jadwidze, zdają się sprowadzać ulewę, którą zwiastują kłęby czarnych chmur, nadchodzącego nad miasto.
Nagle tknięty niewytłumaczalnym olśnieniem, podszedł do pulpitu i, chwyciwszy za pióro, jął pisać:
♔ „Zmarła dziś w południe najjaśniejsza pani Jadwiga, królowa Polski i dziedziczka Węgier, niestrudzona szerzycielka chwały Bożej, obrończyni Kościoła, sługa sprawiedliwości, wzór wszelkich cnót, pokorna i łaskawa matka sierot, której podobnego człowieka nie widziano na całym obszarze świata²". ♔
¹ Rocznik kapituły krakowskiej.
² Fragment rocznika kapituły krakowskiej.
⸻
* * *
Katedra Wawelska wypełniła się tłumami żałobników, poddanych i ludzi dworu. Mary królowej spoczęły na podwyższeniu, otoczone kwiatami i ogarkami. Przy ołtarzu zapalano tuziny świec, klękając, by modlić się za swoją panią do Najwyższego.
Jadwiga, wraz ze swoją córką Elżbietą Bonifacją, spoczywały w trumnie. Pochowano je z drewnianymi insygniami, gdyż z miłosierdzia serca i dobroci, Andegawenka cały swój majątek nakazała przeznaczyć na uniwersytet oraz rozdać najbardziej uciśnionym i potrzebującym. Wykonawcami jej testamentu zostali: biskup krakowski – Piotr Wysz oraz starosta krakowski – Jan Tęczyński.
Naraz przejmująca cisza spowiła wnętrze przybytku. Nawet szepty modlitwy ustały, gdy lud począł żałośnie, po raz ostatni, spozierać na królową. Twarz jej była tak jasna, że jakby sama Boska Światłość biła z oblicza pani d'Anjou. Niektórzy widzieli święte promienie wychodzące z jej ciała i oświetlające katedrę. Obserwując to z boku, miało się wrażenie, iż odszedł ktoś tak bliski sercu poddanych, że przeżywali pogrzeb ten, jakby żegnali własną matkę lub żonę umiłowaną. Szczere łzy płynęły po policzkach i szczere modlitwy, przez serce dyktowane, rozbrzmiewały.
Król Władysław stał przy trumnie zdrętwiały. Patrząc na niego nie wiadomym było, czy jest tu duchem obecny, czy i on uleciał z nią do Najwyższego, zostawiając na tym padole jedynie swoje ciało. Głowę miał opuszczoną, a twarz zmęczona cierpieniem serca i duszy, postarzała się i żadnej emocji nie przedstawiała. Widać jeno było, jak dłonie mu drżą i po policzkach słone krople żałoby płyną.
Milczenie przerwał dopiero Stanisław ze Skarbimierza. Spowiednik monarchini i wikariusz generalny biskupa krakowskiego. Pierwsze słowa kazania popłynęły z jego ust tak drżącym głosem, iż musiał je powtórzyć. Odejście Jadwigi tym większą wyrwę w sercu jego uczyniło, gdyż wiele jej zawdzięczał. Ciągle miał w pamięci spotkanie z Andegawenką, podczas którego oznajmiła, że pokryje koszty, by mógł nauki pobierać na praskim uniwersytecie³. Musiał zapanować nad tym, co rwało się w jego duszy i dać ukojenie ludziom opłakującym śmierć królowej. Musiał uczynić wszystko, by potomni pamiętali, jak wielką władczynią była młoda Węgierka. Czas miał pokazać, iż wywiązał się z wielkiego zadania z nawiązką.
³ Biogram w „Polskim Słowniku Biograficznym" tom XLII (Warszawa-Kraków 2003), artykuły K. Ożoga: „Stanisław ze Skarbimierza – uczony w służbie Królestwa Polskiego" i „Stanisława ze Skarbimierza refleksje o państwie" (w: „Drogą historii", Lublin 2001) oraz książka T. Czerwińskiego „Stanisław Szkalbmierczyk, pierwszy rektor odnowionej Wszechnicy Jagiellońskiej" (Warszawa 1902) + http://madeinswietokrzyskie.pl/stanislaw-ze-skarbimierza-uczony-w-panstwowej-sluzbie/.
⸻
* * *
Jagiełło zdawał sobie sprawę z tego, że po śmierci Jadwigi, jego władza nad Polską może dobiec końca. Koronowany z prawa żony, zdjęty żałobą po śmierci jej i córki, jasność myśli mącił czczymi spekulacjami. Uroczystości pogrzebowe dobiegły końca, a wedle zwyczaju, winien na dniach ruszać na objazd ziem Królestwa i do Wielkopolski.
Układając w głowie wszystko to, co chciał przekazać polskim panom, przysiadł na parapecie wielkiego okna w swojej alkowie. Z oddali dobiegł grzmot letniej burzy, a zaraz za nim rozeszły się złowrogie pomruki żywiołu. Przez chwilę poczuł ulgę – nadchodzący deszcz schłodzi gorące powietrze i ukoi jego umysł.
W głowie jego nie tylko rozterki związane z władzą nad krajem miały miejsce. Żałoba po żonie zbiegła się w czasie z atakiem Witolda na Złotą Ordę. Posiłki polskie i litewskie miały na celu opanowanie tamtejszych ziem i przyłączenie ich do Wielkiego Księstwa. Wysłał na wojnę swojego najlepszego rycerza Spytka z Melsztyna, ale nie wiedział, czy wierny wojewoda krakowski wróci żyw z potyczek i czy, z pomocą znienawidzonych do tej pory Szpitalników, uda im się przyłączyć tę część tatarskich ziem.
Siedział tak zamyślony i zapatrzony w dal, na korony drzew połyskujące od kropli letniej ulewy. Nie słyszał nic prócz bicia własnego serca i spadającej wody stukoczącej w okiennice. Do komnaty cicho zapukał Opanasz.
— Wejść — powiedział król, odwracając się w stronę drzwi.
Sługa bezszelestnie wślizgnął się do pomieszczenia, niosąc w ręku dzban z wodą. Postawił naczynie na stole, nalał do kubka porcje napitku i podał go Władysławowi. Ten upił kilka łyków i spojrzał na łaziebnego.
— Czekają, mój panie. Ich szepty i sarkania słychać w całym zamku — obwieścił Opanasz, stawiając naczynie na stole. — Ledwie królowa nasza oczy zamknęła, a już plotą intrygi by pająk sieci.
Król mocniej zacisnął palce na kubku, powoli odkładając go na parapet. Naraz uderzył dnem o blat, mocząc rękę i podrywając się z miejsca.
— Będziemy się więc radzić. Szykuj czarny dublet*. I sprowadź tu marszałka Zbigniewa.
— Tak, panie. — Łaziebny się skłonił, opuszczając ponury alkierz.
* Dublet — obcisły kaftan spodni sięgający bioder z długimi rękawami lub bez rękawów, zwykle noszony pod ubraniem wierzchnim, noszony w okresie od XIV do XVII wieku
⸻
* * *
Stanął w drzwiach wielkiej sali, naprzeciw których – w głębi jej wnętrza – rozciągał się długi stół. Dwanaście drewnianych krzeseł, ustawionych przodem do wejścia, było pustych. Dwa największe usytuowane na środku stołu i tym samym vis-à-vis drzwi, choć takich samych rozmiarów, różniły się od siebie. Jedno z nich okryte kirem, jasno wskazywało na to, że zabrakło w państwie jednego królewskiego ogniwa.
Przez dłuższą chwilę nie mógł postawić stopy za progiem auli, z nostalgią zerkając na malujący się przed nim widok. Dopiero dźwięk kroków, nadchodzących z korytarza, przywołał go do teraźniejszości.
Na naradę schodzili się kolejno: Hinczka z Rogowa, Jan Tęczyński i Jan z Ostrowca, a także Klemens z Moskorzewa, Piotr, i Jan Szafrańcowie, i kanclerz Mikołaj Zaklika. Wszyscy zebrani zasiedli na stałych i przydzielonych dla siebie miejscach, czekając aż król, bez pośpiechu odsuwający krzesło, zacznie pierwsze – po śmierci Jadwigi – posiedzenie.
Jagiełło położył łokcie na blacie stołu i wziął do ręki pierwszą lepszą tubę, zawierającą zwinięty pergamin. Jednak zaraz po wyjęciu go, wsunął list z powrotem i oparł się na fotelu.
— Niełatwo mi o tym prawić, tym bardziej teraz, gdy czas żałoby zawisnął nad Królestwem — zaczął, spoglądając na Hinczkę, siedzącego obok. — Jak wiemy jednak nasza królowa dziedzica po sobie nie zostawiła. Gotów więc jestem zrzec się korony i władzy, wracając na Litwę do swojego Księstwa.
Zebrani zaczęli spoglądać po sobie. Nie spodziewali się tego, że monarcha zechce ogłosić im niejako swoją abdykację i tym samym, zerwać sojusz Polski ze wschodnimi ziemiami. Należało interweniować i jednocześnie przeciągnąć rację na swoją stronę.
— Panie, nasze oddanie i zaufanie do ciebie nigdy nie zostało podane w wątpliwość — odparł Zbigniew. — Pojmujemy, jak wiele Królestwo zawdzięcza naszemu sojuszowi i twojej polityce.
— Jedyne, co należy zrobić, by zachować cię na tronie, panie, to znaleźć godną następczynię najjaśniejszej pani Jadwigi — wtrącił Mikołaj.
Władysław zdawał sobie sprawę z tego, że gdy zostanie w Krakowie z koroną na skroniach, małżeństwo będzie nieuniknione. Nie mógł jednak w tej chwili szukać sobie żony. Nie czas na to, gdy serce żal po stracie rozrywa.
— Jeśli macie odpowiednią kandydatkę na myśli, zróbcie to, co trzeba — odpowiedział im po chwili.
Polscy panowie naraz wrzawę podnieśli, szemrając między sobą. Litwin starał się zachować spokój, lecz z trudem mu to przychodziło. Nasłuchiwał, co prawią, zerkając nań, gdy kątem oka spostrzegł nadchodzącego Mikołaja Trąbę. Swego powiernika i doradcę. Nim król skinął, by zasiadł, wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
— Panowie! — Jagiełło na mgnienie uniósł rękę, zwracając na siebie ich wzrok. — Myśli zebrać niepodobna, gdy tak jątrzycie między sobą na zgubę, a nie pożytek Królestwa.
Jan Tęczyński oparł się o stół, zatrzymując przenikające wejrzenie na władcy. Rzekł by znudzony:
— Na zgubę powiadacie, panie? Zgubą będzie dla Korony, gdy ostatniej woli naszej świątobliwej królowej nie wykonasz. O tym chcemy wam rzec, majestacie. — Splótł dłonie, na moment opuszczając nań rozogniony wzrok. — Świadkiem jestem, gdy nasza pani, na łożu śmierci rzekła, byście ożenili się powtórnie z wnuczką naszego znakomitego króla Kazimierza. Z Piastówną po kądzieli, córką hrabiego Wilhelma z Cyli. Kanonik Stanisław zaświadczy to, co rzekłem.
Możni pokiwali zgodnie głowami, na co Jagiełło ino szczękę zacisnął, przygryzając policzek. Mięsień na skroni zadrgał mu, gdy mimochodem założył włosy za uszy, uciekając od wyczekujących spojrzeń zebranych. Hinczka szepnął coś do braci Szafrańców, czerwieniąc się na pociągłej twarzy niczym płocha dziewka.
— Będzie jeszcze sposobność to rozważyć, panowie. Nie po to was tu zebrałem, by ledwie dni kilka po pogrzebie mej żony rozprawiać o ponownym mariażu.
— Nie godzi się! Sumienie wasze winno palić do żywego! — przerwał mu oburzony Klemens z Moskorzewa jakby w tkwiący w letargu po słowach Tęczyńskiego.
Władysław, widząc, iż nic dziś nie uradzi, wstał nagle i oparłszy dłoń na stole, oznajmił:
— Ruszam do Wielkopolski.
Marszałek, Zaklika oraz Mikołaj Trąba, również wstali, mierząc opieszałych pogardliwym wejrzeniem. Oburzony Klemens, wyrywny najbardziej z całej świty, znowuż wtrącił swe trzy grosze, obserwując, jak król oddala się z auli:
— Rozumy wam odjęło. Nawet księżyc od śmierci królowej nie minął, a już jątrzycie dla swych korzyści.
— Pochlebca nie będzie nam mówił, co czynić mamy. Ktoś musi bronić interesów Korony! — natarł nań Tęczyński, wstając i hałasując nie tylko krzesłem, ale i łańcuchem zdobiącym dublet.
Moskorzewski zrobił krok w jego stronę, strosząc się by indor, ale Zaklika w porę chwycił go za bark.
— Módlmy się, by Zakon znowuż nie najechał Litwy i by kniaź Witold żyw wrócił znad Worskli. Sprawy królewskiej narzeczonej, mądrze odłożyć na spokojniejsze czasy.
Trąba uniósł dłonie ku górze, kończąc awanturę:
— Rozwagi, panowie. Pomódlmy się za pokój.
⸻
* * *
| Królestwo Polskie, Koprzywnica | 28 lipca 1399 |
Mimo żałoby, wiele spraw wagi państwowej nie mogło czekać na to, aż uszkodzone serca i dusze się zabliźnią. Wobec utraty legitymizacji władzy przez Władysława, potrzebne były szybkie działania, mające na celu utrzymanie go na tronie i zapobiegające bezkrólewiu.
Klasztor cystersów w Koprzywnicy wypełnił się tłumem polskich panów. Należało ustalić, co czynić, by przywrócić w państwie monarszą równowagę. Poddenerwowany Jagiełło stał przed zebranymi, słuchając przemowy marszałka koronnego:
— Zebraliśmy się tu, by podjąć decyzję i jednogłośnie wybrać króla Władysława na władcę, który koronę Polski niejako odziedziczy po wielkiej pani królowej Jadwidze.
Pośród obecnych potoczyły się szepty i pomruki. Jeden odwracał się do drugiego, radząc, czy to dobry pomysł. Co niektórzy obstawali przy tym, by króla zostawić na tronie, bo wiele mu zawdzięczali. Resztę sceptycznych przekonywała jednak perspektywa wymuszenia nadań, więc i zgodę mieli zamiar wyrazić.
Mikołaj i Jan z Ostrowca gestem dłoni nakazali milczenie, by Zbigniew dalej mógł mówić.
— Dlatego konieczne jest tymczasowe ustanowienie namiestnictwa, wybranie kandydatki na żonę dla naszego króla i ponowne złożenie przysięgi wierności. Uroczyście potwierdzimy jego prawa do tronu, by nie podawać w wątpliwość, że odtąd władca nasz – Władysław Jagiełło panował będzie nad wszystkimi ziemiami Korony — dodał marszałek.
W czasie narady ustalono, że Anna Cylejska – wnuczka Kazimierza Wielkiego i prawnuczka Władysława Łokietka – to Piastówna godna ręki władcy i tytulatury królowej Polski. Jednocześnie szlachta po raz kolejny złożyła Jagielle przysięgę wierności, chroniąc tym państwo przed bezkrólewiem.
Namiestnikiem, do chwili ślubu Jogaiły z wnuczką ostatniego Piasta, okrzyknięty został kasztelan Jan Tęczyński.
Możni radzi byli z takiego obrotu sprawy. Wyciągając lekcję z przeszłości, wiedzieli, że Władysława nie można zlekceważyć, więc dla dobra kraju, ale i własnych majątków, warto zostawić na jego skroniach koronę. Sojusz z Litwą przez lata prężnie pchał Polskę do przodu i sprawiał, że coraz większe miała znaczenie na arenie państw chrześcijańskiej Europy. Z kolei mariaż Jagiełły z Piastówną Anną – wnuczką wybitnych władców, której prawa do tronu nie podlegały dyskusji – był wprost doskonałą zagrywką polityczną.
| Królestwo Węgier, Buda | Sierpień 1399 |
Zbrojmistrz Hunor trzymał na otwartych, silnych dłoniach, wieloma bliznami naznaczonych, długi miecz. Głowica ozdobiona herbem rodu Luksemburgów błyszczała pysznie w promieniach upalnego słońca wdzierającego się do auli. Zygmunt zerknął na jelec, przedstawiający dokładnie jego wygrawerowane imię. Kącik ust mimowolnie uniósł do góry, obdarowując Hunora uśmiechem. Wyciągnął ręce, by ten przekazał mu broń, mówiąc przy tym:
— Spisałeś się, mój drogi. Jeśli wykonasz dla nas jeszcze taki sam sztylet, otrzymasz godną zapłatę. — Chwycił za trzon miecza obiema dłońmi i odsunąwszy się bezpiecznie, wziął zamach nad głową, tnąc ze świstem powietrze. — Piękny okaz. Brakowało mi porządnej broni w ręce, odkąd swój miecz pod Nikopolis straciłem — mruknął ni z zadowoleniem, ni z pogardą wypowiadając ostatnie słowa.
Zdziwiony mistrz uniżenie opuścił głowę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Wszak król nie nawykł słabości swoich i porażek przez byle kim obnażać. Nawet jego najwierniejsi doradcy ważyć musieli słowa, wspominając o każdej przegranej czy niepowodzeniu, by nie narazić się władcy. Teraz jednak coś musiało gnieść serce Zygmunta, skoro otworzył starą ranę przed Hunorem.
— Możesz odejść. Mój człowiek wręczy ci zapłatę. — Luksemburczyk oddał miecz słudze czekającemu pod drzwiami, by ten wyczyścił broń i odłożył na wyznaczone miejsce.
Król sięgnął po pełny kielich i zwilżył usta winem, patrząc za okna auli. Zmrużył lekko oczy, błękitnymi tęczówkami mierząc każdą połać lasu widoczną przez mgliste szyby. Potrzebował człowieka takiego jak Hunor. Oddanego, znające swój fach, ale i dającego się kupić. Im więcej szpiegów, niepozornych, ale skutecznych będzie miał pod ręką, tym lepiej. Teraz liczyli się jeszcze bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Odkąd wieść dotarła do jego Królestwa o śmierci Jadwigi, odtąd nie mógł sobie znaleźć miejsca, z przenikliwością obserwując każdy krok Litwina. Cisi ludzie donieśli mu, że źle dzieje się w Krakowie, a poganin – jak zwykł nazywać polskiego władcę – nosi się z zamiarem opuszczenia tronu. Do tego jątrzący Krzyżacy – folgujący sobie pod nosem zbyt pobłażliwego wielkiego mistrza – wraz ze Świdrygiełłą, kolejne troski na barki Jagiełły nakładali.
Tedy Zygmunt, zawżdy pewny siebie i szczwany niczym lis, do którego porównywali go z uwagi na kolor włosów, nie przewidział, że pod jego berłem roi się od spiskowców, planujących nowe rządy, podłóg swojej woli zaprowadzone.
| Królestwo Polskie, Wawel | Sierpień 1399 |
Audiencja właśnie dobiegła końca. Króla, kierującego się w stronę bocznego wyjścia, zatrzymał nagle głos wbiegającego do auli sługi. Czerwony i zdyszany, zatrzymał się w połowie drogi, by zaczerpnąć powietrza.
— Panie, panie — powiedział głośno, próbując złapać oddech. — Wieści ze wschodu — dodał, a słysząc kroki posłańca, prędko odsunął się w bok.
Twarz Władysława przybrała niespokojny wyraz. Wiedział już, że przyjdzie mu zmierzyć się ze złymi wiadomościami.
— Co się stało? — zapytał posła z wyraźną irytacją w głosie.
— Klęska, panie. Litewskie wojska poległy nad Worsklą — odrzekł, zostawiając najgorsze informacje na koniec.
— Chorągwie polskie całe? — Jagiełło zaczął rozstrajać się coraz bardziej.
— Niestety, panie. Wielu zginęło... Poległ wojewoda krakowski i przyrodni bracia twoi: Andrzej i Dymitr — odpowiedział poseł, chcąc jak najszybciej oddalić się sprzed oblicza wzburzonego króla.
— Szakal, dopiero co z niewoli puszczony, a nie zdążył się żywotem na wolności nacieszyć* — rzucił w dal, podchodząc do kolumny i opierając się o nią. — Ale Spytek... jesteś pewien, że nie żyje? Może jeno ciężko ranny? — zapytał, licząc na to, że goniec się pomylił.
— Poległ, panie. W czasie ostatniego natarcia. Strzała wroga w gardło go ugodziła.
— Psy... — wycedził, opierając ręce na biodrach. — A co z Witoldem i Świdrygiełłą? Oni cali? — dopytywał, próbując nie pokazywać rozczarowania spowodowanego stratą najlepszego rycerza, a zarazem niekrytej satysfakcji z tego, że Tatarzy pokrzyżowali plany Kiejstutowego syna.
— Cali, panie. Uciekli w popłochu. Ledwie z życiem uszli.
— Czort z nimi. — Król lekceważąco machnął ręką. — Możesz odejść. Odpocznij i posil się po trudach podróży — polecił Jogaiła i wyszedł z auli.
* Andrzej Olgierowicz (Andrzej Połocki zwany Garbatym) był przyrodnim bratem Jagiełły. W 1381 roku został kniaziem Połocka, po buncie tego miasta i przegnaniu Skirgiełły. W roku 1387 został wzięty do niewoli przez Jagiełłę i uwięziony w Chęcinach.
⸻
* * *
Sam nie wiedział, jakie uczucia nim targają. Z jednej strony nieopisane wzburzenie, a z drugiej cicha radość ze sromotnej klęski Witolda. Teraz zdał sobie sprawę, że przychodzi mu stawić czoła kolejnej stracie. Oddał się wspomnieniom bolesnej przeszłości okraszonej żałobą.
Najpierw Korygiełło poległ w czasie obrony obleganego przez Szpitalników Wilna. Wigunt zmarł nagle, choć słuchy chodziły, że otruty został. I Skirgiełło, najwierniejszy z braci, sercu jego najbliższy, ducha wyzionął przez zadaną mu truciznę. Stracił wszystkich braci, których ojciec powierzył jego opiece. Parę niedziel temu i Jadwiga do Pana odeszła z córką, pierworodną, wyczekiwaną tyle wiosen. Teraz i najlepszy rycerz go opuścił. Spytko wszak nie był jeno rycerzem, ale i doradcą, powiernikiem. To dzięki niemu panowie polscy wpuścili Jagiełłę na tron.
Rozeźlony wpadł do komnaty i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, próbując uspokoić głowę i nie dać się ponieść furii. Tylko myśl, że Witold wróci pod jego tron z podkulonym ogonem, studziła emocje.
Wchodząc do alkierza i w samotności próbując zebrać myśli, przywołał żonę we wspomnieniach, i rana w sercu zaczęła lekko krwawić.
Teraz mi ją zabrałeś, Boże, gdy wszystko, co chcę z ruiny podnieść, burzy się na moich oczach — powiedział do siebie, podchodząc do krzesła i opierając dłonie na drewnianym meblu. Co czynić mam? Jak wzmocnić te ziemie i jak przemówić do zapalczywego Witolda? — pytał, nerwowo uderzając, w tylko sobie znanym rytmie, o oparcie fotela.
Uzmysłowił sobie, jak wielką rację miał Mikołaj Trąba, gdy mówił, że możni mogą wykorzystać tę porażkę przeciwko niemu. Choć podstaw nie mieli ku temu, bo bojarzy dobrowolnie do pomocy Witoldowi się zaprzęgli, nie potrafił powstrzymać obaw. Starał się zebrać myśli i podjąć jakąś decyzję. Rycerzom i wojewodzie życia nie wróci, ale może jakoś złagodzić nastroje. Tym bardziej że klęska znacznie osłabiła pozycję niepokornego brata stryjecznego.
Z takim planem w głowie, ciężko westchnął i spoczął na długiej ławie przy kominku. Nie dane mu jednak było spokojne posiedzenie, gdyż już po chwili, ktoś zaczął dobijać się do drzwi.
— Wejść! — rozkaz potoczył się po komnacie i uderzył w uszy wchodzącego Zbigniewa.
— Panie — skłonił się. — Zakładam, że dotarły do ciebie wieści, królu — powiedział, stając przed nim.
— Wieści, z każdej strony wieści. Szkoda wielka, że znikąd dobre — wstał i spojrzał na dłoń marszałka, który ściskał jakąś tubę. — Z czym przychodzisz?
— Dokumenty uniwersyteckie przynoszę — odpowiedział, podchodząc do stołu i rozkładając pergamin na pulpicie. — Wszystko przygotowane. Kanonik Stanisław wraz z panem Tęczyńskim...
— Nie czas na to teraz. — Król machnął ręką. — Pilniejsze sprawy spadły nam na głowy.
Zbigniew posłusznie zwinął akta i skłonił się, wychodząc bez słowa.
⸻
* * *
Syn Kiejstuta po raz kolejny przekonał się, że konszachty z Krzyżakami i układanie się przeciwko królowi nie wyszły mu na dobre. Dlatego teraz Władysław miał szansę przeciągnąć go na swoją stronę. Musiał również osadzić kogoś na Podolu, które po śmierci wojewody straciło zarządcę. Padło na Świdrygiełłę – brata Jagiełły, który charakterny był nie mniej niż Witold.
| Słowenia, Celje | Zima 1399 |
Anna galopowała przez knieje ozdobione białym puchem niczym narzutą z najznamienitszej tkaniny. Jej klacz Helga, rozpryskiwała lepki śnieg pod kopytami, torując sobie drogę ku cytadeli. Jeszcze kilkaset łokci dzieliło hrabiankę, jej kuzynkę imienniczkę i Fryderyka od wynurzenia się z gęstego boru.
— Będę pierwsza! — krzyknęła córka Hermana, zwinnie przechodząc do cwału i unosząc się nad siodłem.
Szersza dróżka, przeznaczona dla wozów kupieckich zmierzających do miasta, ułatwiła jej wyprzedzanie zbyt pewnej siebie Anny. Dogoniła Fryderyka, który obrócił się przez ramię, posyłając pozostałej w tyle kuzynce uśmiech odsłaniający rząd zadbanych zębów.
— Dalej, Helgo, dalej — ponagliła swego konia, mocniej przyciskając łydki do jego boków. Wiatr zwiał jej kaptur z głowy i wprawił rozpuszczone włosy w taniec, w którym przeplatały się z jego podmuchami i płatkami śniegu spadającymi z gałęzi.
Helga niemal natychmiast puściła się do przodu, zwinnie cwałując tuż za dziećmi Hermana. Naraz Anna pochyliła się bardziej, prawie kładąc na grzebiecie zwierzęcia.
— Z drogi! — krzyknęła, niebezpieczne szarżując między końmi, po czym skutecznie wyprzedzając, zwolniła do galopu, pewnie prostując się i unosząc rękę do góry, by im pomachać. — Dobry konik — pochwaliła klacz, uśmiechając się do tonącego w śniegu borze, ozdobionego coraz rzadszymi rzędami różnorakich drzew.
Naraz od traktu z lewej strony pogalopowała kawalkada jeźdźców. Ledwie mignęli jej przed oczami, lecz w mig poznała, iż to oddziały hrabiego zmierzają z Węgier do domu. Zatrzymała konia, szarpiąc lekko lejce i skierowała do obrotu, ku doganiającemu ją kuzynostwu.
— Stryj wrócił — orzekła stroskana, przyklepując zmierzwione włosy. — Wracajmy. Nie widzieli nas.
Fryderyk roześmiał się jowialnie, klaszcząc w dłonie schowane w skórzane rękawice, zapytał:
— Tu kończy się twa odwaga? — Rodzona siostra pchnęła go lekko w przedramię i z zaciętą miną dołączyła do Cylejki. — To ino przejażdżka, zresztą byłaś pod moją opieką — poddał się, siląc na neutralny ton.
— Tym gorzej — odcięła kuzynka. — Nie było z nami straży, choćby Szachsza czy Pernera — kalkulowała chłodno, próbując w myślach ułożyć, co rzeknie Hermanowi, gdy ten znowu ją zgani. — Wracajmy, proszę.
Bez słowa ruszyli przed siebie.
⸻
* * *
Sylwetka zamku majaczyła na ośnieżonym wzgórzu przed pocztem jeźdźców, zmierzających do Cylii od strony Królestwa Węgier. Herman, lekko zgarbiony, jakby postawa ta miała zatrzymać ciepło pod czarną, wełnianą opończą, galopem ciągnął się przed orszakiem, wyprzedzony jeno przez konnych, dzierżących w rękach proporce.
Chciał jak najszybciej znaleźć się w domu i zawezwać ludzi do nowego przedsięwzięcia. Zbyt długo plany rozbudowy Cyli odkładał i umocnienia grodu oraz miasta. Wszak na razie stan żadnej wojny nie mógł zagrozić włościom, lecz kto wie, jaka przyszłość maluje się przed rodem. Tego nie był w stanie wiedzieć nawet jego astrolog i cyrulik, który trudnił się w czytaniu z gwiazd.
Hrabia postanowił więc wznieść wieżę obronną oraz dodatkowe mury wokół rynku. W jego głowie świtał iście piękny plan. Na dworze u Zygmunta prawił z wieloma budowniczymi, którzy uświetniali tamtejszy zamek. Wymyślił sobie, że strażnica będzie miała cztery kondygnacje. A na cześć pierworodnego oraz dla podkreślenia jego pozycji, jako następcy, nazwie ją jego imieniem⁴.
Gdy Gerard porządkował kufry po podróży, chcąc jak zwykle wszystkiego osobiście dopilnować, Herman w kancelarii rozmówił się ze skarbnikiem. Dochody były wprost zaskakujące. Najwięcej udało się zdobyć z Varaždinu, gdzie kiedyś wysłał Fryderyka. Młode lico nowego pana musiało wlać nadzieję w serca ludu, pomyślał zadowolony, podgryzając bakalie w oczekiwaniu na swego cyrulika. Znowuż bowiem znać o sobie dały dawne bóle, po całych dniach spędzonych w siodle.
Chorwat Pavo liczył sobie prawie zim sześćdziesiąt. Jego surowa i zmarszczona twarz, skrywała duszę pogodnego człowieka pełnego mądrości życiowej. Żaden był z niego medyk, lecz na różnych dolegliwościach ciało toczących się znał. Mało w nim było pobożności, a więcej ludowych guseł i przesądów zwykł w swych słowach powtarzać. Herman machał na to ręką. Jeśli ino mu pomagało, szkody nie czyniło, był w stanie to zdzierżyć, choć nikomu się do tego nie przyznawał, by nie wydać się obłudnikiem.
— Znowuż sobie pofolgowaliście, mój panie — stwierdził dobrodusznym głosem, oklepując obolały krzyż hrabiego. — Do łaźni wam iść należy, kości wygrzać. — Sięgnął po szklaną buteleczkę zwieńczoną drewnianym korkiem i podał Hermanowi. — Tym niech Gerard smaruje. Zmieszałem nowe zioła z dekoktem, pomóc winno. Gwiazdy sprzyjają, mój panie — dodał przeciągle, ręce wznosząc ku niebu i kiwając pociesznie łysą głową.
— Coś widział? — ożywił się Cylejczyk, wciągając koszulę w spodnie.
— Wielkie zaszczyty, wielkie mój panie, choć boleścią poprzedzone — wychrypiał, jakby mowę mu odjęło i zgarbił się, sięgając do rękawa. — Horoskop sporządziłem — szepnął konspiracyjnie, rozglądając się na boki.
Herman, upewniwszy się, że nikt nie wejdzie, wyszarpał pergamin z rąk Pava i rozwinął, zaginając drogocenny papier na bokach.
— Nic tu nie widzę, zagadkami prawisz. Gadaj po ludzku.
— Kraj wielki płynie łzami, niebo wraz z nim płacze, lecz naraz wielkie ciepłoty nadchodzą a wraz z nim pełnia słońca pokrywa nieboskłon. Kawalkada pięknych wozów zmierza ku nieznanej mi cytadeli, a zapach siarki unosi się w powietrzu, mieszany z kwieciem i owocami. Widzę... widzę złotą buławę, mój panie — szeptał Pavo jak w letargu, jak gdyby czytał słowa z niewidzialnej księgi, kreśląc kościstymi palcami po układzie gwiazd, naszkicowanych na pergaminie.
Herman prychnął pod nosem i rzucił horoskop w ogień buchający z kominka.
— Bredzisz. Jaka buława, jaka siarka? — zaśmiał się.
Chorwat z politowaniem pokiwał głową i odpowiedział:
— To wielka tajemnica, mości panie. Kiedy przepowiednia się spełni, pojmiecie jej sens.
⁴ Wieża oraz umocnienia obronne zaczęły powstawać w 1400 roku. (https://onaplus.delo.si/uzitki/izleti/to-je-eno-najlepsih-slovenskih-mest-kjer-imajo-najvecjo-drevesno-hiso-pri-nas/ + https://www.celje.si/sl/kartica/stari-grad-celje).
⸻
* * *
Anna spędzała początek Roku Pańskiego 1400 w ogrodach zamkowych, spacerując z Sofią i oddychając rześkim powietrzem. Stryj po powrocie z Węgier zdawał się spokojniejszy, a sprawa budowy bastei zajmowała go do tego stopnia, iż nie był, tak jak dotychczas, pochłonięty wybrykami swych córek i jej samej. Zresztą, co uczynić mogła Cylejka przeciwko niemu, skoro Hermi już dawno opuścił zamek, a Fryderyk kilka dni temu ruszył do chorwackich dóbr. Nie było więc jej z kim umykać na przejażdżki lub rynek miejski w poszukiwaniu namiastki wolności.
— Chciałabym kiedyś pojechać na zamek w Budzie, Sofio — podjęła Anna, czekając, aż dworka zgarnie śnieg z ławki i położy na nim kawałek owczej skóry. — Stryj zawżdy opowiada o przepychu tamtejszego dworu, znamienitych ucztach, sztukmistrzach, artystach i towarach sprowadzanych nawet z najdalszych krain! — ożywiła się, siadając. — Przykro mi, iż nigdy nas nie zabrał, choćby do którejś z chorwackich włości. Wcale to daleko — westchnęła, wyciągając rękę przed siebie i patrząc, jak powolutku opadają nań pojedyncze płatki drobnego śniegu.
— Całe życie masz przed sobą, moja pani. Kto wie, co Bóg zgotuje. Ino modlić się trzeba — odparła Sofia, okrywając ją szczelniej szarym szalem.
— Modlić się radzisz. A czy czynię coś innego? — Zerknęła nań, unosząc prawą brew.
— Pokora jest cnotą, Anuszko. — Sofia objęła ją ramieniem, na co ta położyła głowę na jej barku i w zamyśleniu obserwowała coraz gęściej sypiący śnieg. — Czas wracać, póki całkiem nie zmarzłyśmy.
KONIEC CZĘŚCI I
Trochę więcej miejsca zajęło mi przedstawienie Jagiełły i polityki, ale musiałam jakoś ten wątek wprowadzić. Oczywiście w końcu pojawił się i nasz Zygmunt. Mam nadzieję, że niektóre fragmenty nie pachną KKJ, bo naprawdę się starałam odciąć od serialu. Nie jest to jednak łatwe :D
W kolejnym rozdziale razem z Anią ruszymy do Krakowa ;) Możecie liczyć na bardziej historyczną wersję powitania Anny czy jej charakteru niż w KKJ. Może nawet niektóre rozdziały otaguję czymś w stylu: niedokończone wątki i postaci, którym serial poskąpił czasu, a które są naprawdę ważne i ciekawe. Oczywiście z mojego punktu widzenia, którego nikomu nie narzucam :D
Na koniec zapraszam na Instagrama (annacylejska) i do następnego! <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top