| Rozdział 1.8|*1399
Data publikacji: 22.01.2023
| Słowenia, Celje | Marzec 1399 |
Hrabia machnął kosturem na Gerarda, by ten wyszedł. Milczenie spowiło komnatę, gdy młodzi patrzyli na niego z zaskoczeniem, w którym majaczyła pewnego rodzaju obawa. Hermi wstał niespiesznie i podszedł do ojca, witając się raczej oficjalnie niźli wylewnie, po czym jął tłumaczyć:
— Dziękuję, panie ojcze. Wybacz nam, żeśmy się nie pokazali, lecz budzić nie wypada i pokazywać się tobie prosto z drogi.
Fryderyk, nadal siedząc na miejscu, zamrugał oczami w geście kpiny z słów brata i dopiero tedy wstał, wtrącając swoje:
— Odpocznę troszę i ruszam do Mikołaja Frankopana, zgodnie z twą wolą, ojcze. Jednak teraz pozwól nam zjeść wieczerzę z kuzynką. — Położył dłoń na ramieniu hrabiego i na moment go uścisnął, poklepując po barku jak druha.
Milczenie pana domu przedłużało się. Znowuż głucha cisza zapadła między tą trójką, co wprawiło Annę w obawy i rozwiało jej nadzieje na powodzenie misji kuzynów. Również wstała i dygnąwszy lekko, zapytała:
— Pozwolicie, hrabio stryju? Fryderyk pragnie pomówić ze mną w sprawie Elżbiety. Wszak myślę, iż dzięki temu godnie się jej przedstawi i...
Herman uniósł dłoń, więc umilkła, kątem oka zerkając na krewnych. Wszyscy stali przed nim w szeregu, jak gdyby sędzią był i miał orzekać o ich winie, wymierzać karę i besztać na odchodne, swoim stałym zwyczajem.
— Moi synowie nie połknęli języków, jak sądzę. Z tobą, moja droga, pomówię jutro po prandium. A wy, mości hrabiankowie, nie zapominajcie, że jeszcze żyję. Gdy będę się wybierał na tamten świat, dowiecie się pierwsi i tedy będziecie mogli decydować o tym, jakie porządki tu panują. — Uderzył kosturem o posadzkę, gdyż ból kości i pleców, poturbowanych pod Nikopolis, nie dawał mu dziś swobodnie się poruszać. Czuł się tedy słaby i wielce nadwrażliwy, szczególnie gdy aura zmieniała się w kapryśną. Kostur dodawał mu surowości i odciążał kości. — Na zamku rodu Cylejczyków, pierwej należy pokazać się jego głowie, hrabi Hermanowi — wystukał laską swoje słowa, mocniej zaciskając dłoń na rękojeści. — Puszczę tę zniewagę, byście znali me ojcowe serce. — Zmierzył ich gniewnym wejrzeniem małych, niebieskich tęczówek, po czym na mgnienie wykrzywił usta w uśmiechu. — No, chodźcie do mnie, dziatki. Obejmijcie ojca i opowiedzcie, jakie wieści przygnały tutaj was obu. — Przełożył kostur do drugiej dłoni, zagarniając Fryderyka za ramię.
Anna bez słowa opadła na swój fotel, obserwując, jak Herman podąża za stryjem i jego pierworodnym, a później zamyka za sobą drzwi. Głośno wypuściła powietrze z płuc.
— Prędzej: znajcie łaskę swego pana — prychnęła, krzyżując ręce na piersi. — Boże, daj mi cierpliwość. Marjeto!
Służka niemal od razu otworzyła podwoje, gotowa na spełnienie prośby swej pani i strażniczki.
— Jutro rano zaparzysz ziół, o których mi tedy prawiłaś. Przygotujesz też tę maść. To nasza szansa — orzekła cicho, wstając i częstując się orzechami. — Każ słudze wynieść jadło. Idę się położyć.
⸻
* * *
Sofia sunęła grzebieniem po wilgotnych włosach Anny. W komnacie unosił się zapach ziół i olejków, których ta lubiła używać do kąpieli. Za oknem znowuż było wietrznie i mokro. Krople deszczu spadały po szybach, bębniąc w żelazne rynny okalające mury cytadeli. W kącie komnaty, Zora cichutko przygrywała na lutni, odrobinę rozweselając pogrążone w zamyśleniu niewiasty.
— Uda jej się, Sofio? — Anna spojrzała w lustro, gdzie spotkała wejrzenie Słowenki. — Jeśli stryj poczuje się lepiej, humor lepszy pozwoli mi z nim spokojnie pomówić. Musi być inne wyjście niż wydanie mnie za tego obłudnego Frankopana. Mówią, że przebiegły i kłamliwy. On ma chyba z czterdzieści zim!
Dworka spięła jej warkocza fioletową wstążką i westchnęła.
— Dušan miał przekonać Gerarda. Wiesz, Anusiu, że jeśli ten nie wypróbuje czegoś na sobie, nie zezwoli hrabi nawet nowej szaty ubrać. — Przewróciła oczami, porządkując grzebienie i zapinki w skrzyneczce. — Gerard skarżył się ostatnio na ból zęba, więc jeśli olejek tej dziewki mu pomoże, to i sam zaproponuje twemu stryjowi te dekokty na bóle kości i starych ran. Tym bardziej, że sam nasz cyrulik Pavo rad będzie, iż w końcu skończy się sarkanie hrabiego, na jakie nawet on lekarstwa znaleźć nie potrafi.
Palce Cylejki niespokojnie wygrywały rytmy na oparciu krzesła. Ważyła słowa Sofii i raz po raz marszczyła brwi lub przygryzała wargę.
— A cóż tu tak cicho? — Fryderyk bez uprzedzenia wszedł do komnaty, wprawiając służbę w zakłopotanie. Zora prędko wstała z zydla, lekko dygając, Sofia natomiast, cmoknęła, idąc w jej ślady. — Tak ci się u mniszek w zakonie spodobało, że własny chcesz utworzyć w tym zamku? Gdzie ma dawna wesoła i głośna kuzynka, ganiająca za mną, bym zabrał ją na przejażdżkę lub do psiarni? — rzucał pytaniami niczym kamykami z procy, zajmując miejsce przy stole i otwierając szkatułkę, którą przed chwilą zamknęła Sofia.
Anna prawie zatrzasnęła wieko na jego dłoni, wyrywając mu przedmiot z rąk.
— A z czego się radować, kuzynie? Hrabia chmurny, boleści go toczą na ciele, a polityka wielka na umyśle — odcięła. — Wolę nie zwracać na siebie uwagi.
Machnął ręką, zakładając kosmyk za ucho i rozglądając się po komnacie.
— A gdzież się podziała twa nowa nadobna dworka? — podjął, nie chcąc wracać do raniącego tematu, w którym nadal nic nie udało mu się uradzić. Choć sam przejął inicjatywę w zabieganiu o Elżbietę i gotów był jechać do jej opiekuna choćby zaraz, Herman zwlekał z tym, jakby przejrzał prawdziwe pobudki syna.
Sofia, stojąca za nim, pokręciła głową i już by prawie ozwała się niepytana, wielki nietakt czyniąc, gdyby nie pukanie do podwoi.
— Wejść! — poleciła Anna, dodając: — Moja komnata niczym przechodnia aula.
W progu stanęła Marjeta, ściskając w dłoniach gliniany, niewielki dzbanek. Kornie pochyliła głowę, a widząc, że Anna zaprasza ją gestem dłoni, pospiesznie podeszła doń.
— Panie, pani — rzekła cicho, stając przy Cylejce.
— Rad jestem cię widzieć, Marjeto — ozwał się Fryderyk, wygodniej opierając się o krzesło. — Jestem wdzięczny mej kuzynce za jej anielskie serce. Dobrze ci tutaj?
Marjeta z przestrachem spojrzała na Annę, szukając pomocy, która nadeszła niemal natychmiast:
— Zostaw nas, proszę, bracie. — Pochyliła się ku niemu, a gdy ten odpowiedział tym samym, dodała ciszej: — Doprowadź lepiej do porządku pana Pernera, który wydał mnie stryjowi. Nie tego chyba uczysz swych rycerzy, prawda? Zresztą, czy nie powinieneś być teraz w drodze do Mikołaja?
Panicz zachmurzył się i zbity z pantałyku zostawił damy same.
— Mów prędko, proszę. Udało się? — złapała Marjetę za dłonie i usadziła przed sobą. — Dušan przekonał Gerarda?
— Tak, moja pani. Podobnież po różańcu ból minął. Teraz mą maścią smaruje plecy mości pana hrabiego. Dušan rzekł mi, że ten płakał w nocy z bólu — dodała ciszej, stawiając zapomniane naczynie na stole. — To... to dekokt na humory, pani. Jeśli dolejesz kilka kropel do wina, człek pogodniejszy się staje i przystępny jak nigdy. — Na potwierdzenie swych słów, sięgnęła po pusty kielich i wypełniła go wodą, po czym dodała odrobinę płynu z przyniesionego naczynia, wypijając wszystko. — Widzicie, pani?
Cylejka uśmiechnęła się chytrze i z ulgą oparła o krzesło. Miała nadzieję, że dziś wszystko się rozstrzygnie. Nawet cmokanie Sofii i chmurna aura nie była w stanie pozbawić jej radości z perspektywy odmiany losu.
— Dziękuję ci, po stokroć. Wiedz, że gdy tylko zdołam, wynagrodzę ci to.
Marjeta spuściła głowę zawstydzona. Kosmyki brązowych włosów założone za uszy wyślizgnęły się, prawie zakrywając jej twarz.
— Nie dla nagród to czynię, moja pani.
— Czas na modlitwę — Sofia, do tej pory porządkująca szpargały w skrzyni, podeszła do stołu. — Może Marjeta dołączy? — Położyła dłoń na ramieniu dziewki, poklepując dobrodusznie.
W głębi duszy pragnęła, by jej podopieczna przejrzała na oczy. Nadal nie miała krzty zaufania do nowej towarzyszki. Pomyślała, że wspólna modlitwa wyjawi, kim dziewczę jest naprawdę. Przyrzekła Najwyższemu, że jeśli się myli, odpokutuje swój grzech. Choćby miała pościć przez wiele niedziel, jest gotowa na każdą karę, byle chronić swą panią.
— Radam będę, moje drogie, z takiego towarzystwa w kaplicy. Chodźmy zatem. — Anna prędko podniosła się i odgarniając warkocz na plecy, ruszyła ku drzwiom.
⸻
* * *
Herman kończył właśnie wieczerzać, wycierając dłonie w podaną przez Gerarda serwetę. Nastrój mu się poprawił, gdyż nie tylko ból kości ustąpił po maści i okładach, ale i dobre wieści szły z majątków, jakie od niedawna miał w pieczy dzięki hojności Luksemburczyka. Kalkulował prędzej zapełnić skarbiec niż wcześniej ocenił. Miało mu to pozwolić szybciej zrealizować plany polityczne i przede wszystkim matrymonialne. Choć Mikołaj Frankopan nie odrzucił jednoznacznie ręki Anny, to kluczył w kłamliwych słówkach, mających udobruchać Hermana. Wiedział bowiem, że rodzina Cylejczyków wielce się zasłużyła w oczach króla Węgier i nowe majątki oraz tytuły zdobyła.
— Chytre ślepia Frankopana zgubiły, Geradzie — orzekł, spoglądając jak, sługa szykuje toaletę. — Odda Elżbietę wcześniej niż później. I to wbrew sobie. Upiekę dwa bażanty na jednym ogniu. Postawię na swoim i dzięki synowi wejdę do rodziny książęcej. — Pstryknął palcami, drugą dłonią przygładzając lekko falowane, ciemnobrązowe włosy. — Będziemy strzyc, Geradzie. Nie mogę się tak pokazać na madziarskim dworze.
— Naturalnie, wasza miłość. Lepiej nie mogliście tego obmyślić — kadził pokojowiec, podchodząc do drzwi, by zawołać posługiwacza.
Dušan prędko zebrał naczynia i odszedł, uciekając przed groźnym wzrokiem Gerarda. Stary pochlebca, przemknęły mu przez myśl słowa Anny, widząc kamienną, podejrzliwą twarz starca, naznaczoną bruzdami.
— On mi się nie podoba, wasza miłość — osądził Gerard, ostrożnie przycinając kosmyki hrabiego. — Ma za długi nos i wciąż z niewiastami przystaje, szczególnie z krewną panny Sofii. Słyszałem, iż nawet panicz Fryderyk dołączył do ich grona. Obawiam się, że przeciwko waszej mości.
— Zaiste, zauważyłem. Myśli, iż nie wiem, czemuż on nagle taki wyrywny, by o narzeczoną zabiegać. A mym damom brakuje kobiecej ręki. Gdyby żyła ma najjaśniejsza małżonka, świętej pamięci, zrobiłaby tu porządki. Nauczyła je obyczajów i przymiotów godnych przyszłych żon. Czynią, co chcą, nie baczą na słowa me i kary... Trzeba je prędko za mąż wydać. Inaczej nie sposób — orzekł, mierzwiąc ufryzowane na nowo włosy. — Czas na spoczynek. Miej oczy szeroko otwarte. — Wymienił z pochlebcą porozumiewawcze spojrzenia. — Jutro się z nimi rozmówię.
Gerard szedł po korytarzu cicho niczym ryś tropiący zwierzynę. Słysząc czyjeś kroki, prędko schował się we wnęce podwoi prowadzących do kancelarii i opierając zgarbione plecy o ścianę, czekał dogodnego momentu. Naraz hałas ciżm zbliżył się na tyle, by rozpoznać, kogo niesie. Jednym krokiem zagrodził drogę dwórce i pociągnął ją za łokieć, kładąc palec na swe usta.
— Jak śmiesz! — pisnęła Sofia, wyrywając się i otrzepując suknię. — Skradasz się, podjudzasz hrabiego a teraz i na mnie nastajesz? — Ubodła go palcem w pierś i zacisnęła zęby, o mało nie gryząc sobie języka.
— Sprawa ma wspólna dla nas — zaczął niby przymilnie, odsuwając się odeń. Nie znosił niewiast, a ich piski zawżdy przyprawiały go o ból głowy. — Wiem, że ta dziewka to żadna twoja krewna. Jeśli po dobroci nie zechcesz pomóc i hrabiance się przysłużyć, po złości...
— Mam zdradzić mą panią, nikczemniku? Nigdy.
Gerard wiedział, jak ją przekonać. Wbrew sobie poczynił ku niej krok i zbliżając swą pomarszczoną twarz do jej ucha, szepnął:
— Jeśli nie pomożesz mi pozbyć się jej z dworu, rzeknę hrabiemu, coście uknuły z jego podopieczną. Dowie się, kim jest ta Marjeta i że ją kryłaś.
Sofia poczuła dreszcz obrzydzenia na ciele. Drgnęła, odsuwając głowę na bok i wykrzywiła usta w odrazie, walcząc ze sobą. Miała ochotę uciec, lecz wizja krzywdy, jaką ten pochlebca chciał uczynić jej Annie, trzymała ją przy nim niczym niewidzialny łańcuch.
— Podobnież bolał was ząb — orzekła jadowicie. — Czyżbyście bali się kata, iż w desperacji miast wyrwać, woleliście przybiec po dekokt do niewiasty? — zapytała, czując satysfakcję.
— Jeszcze słowo, a hrabia dowie się o wszystkim tej nocy — wycedził, urażony do żywego.
— Dobrze — Sofia uległa, modląc się w duszy o przebaczenie. — Co mam czynić?
⸻
* * *
Anna czekała na stryja, niespokojnie spacerując przed kancelarią. Kazał po nią posłać, lecz nie spodziewała się, że tuż po mszy zarządzi przejażdżkę z Fryderykiem. W głowie kłębiły jej się różne myśli. Miała nadzieję, że jej podstęp nie wyszedł na jaw i Dušan nie został nakryty na dodaniu dekoktu do piwa, które wuj pijał do prandium. Zbyt dużo grzechów nałożyła na siebie ostatnimi czasy. Pierwej ciekawość kazała wykraść kuzynkom skrzyneczkę z kosmykiem włosów ich matki, a później Diabeł podpowiedział omamienie hrabiego wywarem na humory. W złości na siebie, mocniej przygryzła wargę, próbując uspokoić trzepoczące ze strachu serce. Wszak pamiątkę po hrabinie von Schaunberg już dawno zwróciła na miejsce, lecz wyrzuty sumienia nadal ją trawiły.
A jeśli o wszystkim się dowiedział? Jeśli cały plan na nic? Rozmyślała gorączkowo, coraz szybciej chodząc w tę i z powrotem i podkopując kamyczki naniesione na korytarz z dziedzińca. Ach! Gdyby ktoś mnie powstrzymał, choćby Sofia, której przecie nigdy nie słucham. Przyjdzie mi się kajać, ale nie pochylę głowy. Nigdy.
— Anno — głos stryja przemknął za jej plecami.
Przystanęła, próbując opanować wyraz twarzy. Na mgnienie zamrugała oczami.
— Wuju — odparła, dygając lekko i przywdziewając skromny półuśmiech. — Wzywałeś mnie.
Herman oddał rękawice Gerardowi i wskazał dłonią, by weszła do komnaty. Ogień buchał z kominka. Podpalacz zgarnął popiół i pochylając się przed nimi, opuścił pomieszczenie.
— Spocznij — nakazał jej, zajmując miejsce po przeciwnej stronie. — Dobrze spałaś? — Wlał wino do pucharu i trzymał naczynie w dłoni, obserwując podopieczną.
— Tak. Radam, że wam już lepiej, stryju.
— To, że kości nie rozsadzają mi już pleców, nie znaczy, że mi lepiej. Wręcz odwrotnie, moja panno — wypalił, mocząc gardło trunkiem i odstawiając puchar na blat. — Krzyż pański mam tu z wami. Czynicie, co wam się żywnie podoba, nie bacząc na stan wasz, obyczaj i role, jakie wam przeznaczone.
Łokcie omsknęły się Cylejce z oparć krzesła, gdy zadrżała lekko, ignorując coraz szybciej bijące serce.
— Ależ wuju hrabio, to nie tak...
— Służba bliższa twemu sercu niż kuzynki. — Naparł na stół, wbijając przedramiona w blat. — Nie znają swego miejsca. Na mężowskim dworze też będziesz ich mieć równym sobie? Odprawisz Marjetę i skończysz z tą czczą paplaniną o polityce, która zajmuje cię bardziej niż mych synów. Zajmiesz się tym, co przystoi niewieście. Ludzkie języki długie, kto wie, czy już po dworach nie chodzą pomówienia o tobie. Frankopan odmówił mi poślubienia ciebie. Mnie! Powiernikowi węgierskiego króla — podkreślił, opadając na oparcie krzesła i nerwowo pocierając twarz. — Jeśli nie usłuchasz, pójdziesz do klasztoru. Zmarnować chcesz to, czego cię uczyłem? — zapytał już ciszej, tonem pokonanego.
— Dzięki Bogu — mruknęła pod nosem i zaraz się uśmiechnęła zadowolona, iż nie usłyszał.
Wiedziała, że stryj nigdy tego nie uczyni, gdyż jej piastowska krew zbyt cenna, by strwonić ją za murami zakonu. Wybuch ten świadczył ino o desperacji i urażonej dumie, które niczym trucizna rozchodziły się po ciele mężczyzn w tym niewygodnym dla niewiast świecie. Zaraz jednak spochmurniała, gdy dotarło doń, że Marjeta będzie musiała opuścić jej dwór. Czyżby Dušan donosił Gerardowi? A może Fryderyk? natrętne pytania nie chciały wyjść jej z głowy.
— Ludzkie gadanie bardziej wuja obchodzi niż to, co wie o mnie sam? Pójdę za mąż, jeśli taka wola, ale nie za tego pyszałka i kłamcę. To by dopiero byłoby zmarnowanie mego pochodzenia. I jaki to zaszczyt dla naszego rodu, wydać mnie za kogoś takiego? — natarła ze łzami w oczach. — I myli się stryj, sądząc, że nadto spoufalam się ze służbą. Znają swoje miejsce, już moja w tym rzecz. Znowuż ważniejsze jakieś podłe słowa byle kmiotków niż prawda.
— Wyjeżdżam — zignorował jej wywód, choć dotknął go do żywego. Nie mógł jednak słabości pokazać. — Gdy wrócę, nie chcę słuchać o twojej samowoli. Robię to dla waszego dobra. Dla dobra rodu, który własną krwią próbuję budować. Kiedyś to pojmiesz, moje dziecko — złagodniał znacznie, czując znajome kłucie w krzyżu, po czym odetchnął głęboko, kojąc dolegliwość kolejnym łykiem wina.
⸻
* * *
Cylejski rynek wrzał od gwaru stłoczonych poddanych. Marjeta mocniej zaciągnąła kaptur, ściskając kosz pod łokciem. Ktoś nadepnął jej ciżmę, inny szarpnął przez nieuwagę skraj płaszcza, tłocząc się do kramu z ziołami i przyprawami. W powietrzu unosił się zapach szafranu, imbiru i cynamonu. Hałas toczonych beczek z winem przekrzykiwał się z chrumkaniem świń i beczeniem owiec w niewielkich zagrodach przy jatkach. W głowie jęło jej się kręcić, gdy znowuż ktoś ją tyrpnął, o mało nie wytrącając koszyka.
— Kupuje, czy zauroczyć mnie chce? — kobieta syknęła na Marjetę, która jak w transie przyglądała się workom z suszonymi ziołami, owocami i z orzechami.
— Macie lawendę? — zapytała ocucona jej skrzekliwym tonem.
— A owszem, mamy. Z ubiegłego lata. Ile dać?
— Dwa łuty, proszę. I ćwierć grzywny bakali* — bąknęła, sięgając do sakiewki. — Nie szukacie może pomocy? Znam się na tym, pani. — Wskazała ręką towary.
Niewiasta zmierzyła ją oceniającym wzrokiem i krzywiąc się, rzuciła zapakowane zamówienie do koszyka, wyciągając zaniedbaną dłoń po zapłatę.
— A juści, szukam, ale ino za wikt. Czasy straszne nastały — szepnęła, nachylając się do Marjety i odbierając od niej opłatę. — Przyjdzie przed ceną, to pomoże. Sprawdzę, czy robotna.
Dziewka pokiwała głową i uśmiechnęła się blado. Odkąd Sofia rzekła jej, iż hrabia dowiedział się o tym, że ludzie pomawiają ją o czary, nie mogła trzeźwo myśleć. Chodziła jak w maglinie, próbując zrozumieć, co takiego uczyniła w swym marnym i krótkim życiu, by zasłużyć na taki okrutny los. Musiała uchodzić z dworu nim postanowią się jej pozbyć sobie tylko znanymi sposobami. Doskonale wiedziała, jak traktuje się niewiasty podejrzane o paranie się magią. Strach o życie targnął nią, gdy znalazła się przy bramach cytadeli. Był tym silniejszy, iż nie mogła z nikim podzielić się swymi obawami. Zrozumiała, że Anna nie może jej dłużej chronić, choć przecie zachowanie hrabianki nie wskazywało na to, by słowa Sofii miały pokrycie w rzeczywistości. Strach był dla Marjety silniejszym sędzią niż zdrowy rozsądek.
* Łut: około 12,66 g. Grzywna: 0,2026 kg.
⸻
* * *
Anna czesała ciemne włosy swej kuzynki imienniczki, z podziwem patrząc, jak opadają lekkimi falami na jej plecy. Pachniały różami z zamkowych ogrodów, przetłoczonymi na olejek i drewnem, skrzącym się w kominku, przy którym osuszała je po kąpieli.
— Która następna? — zwróciła się wesoło do Barbary, kończącej niebawem osiem wiosen i Katarzyny.
— Ja! — najmłodsza zeskoczyła z ławy, spychając siostrę z zydla i z gracją siadając pod annowymi dłońmi. — Zapleć mi cztery warkocze. Albo nie! Osiem! Osiem warkoczy.
Wszystkie cztery roześmiały się głośno, z rozbawieniem patrząc na zachowanie Barbary. Ta zrobiła butną minę i skrzyżowała ręce przed sobą, wielce urażoną udając.
— Katarzyno, przeczytasz nam coś? — zapytała Anna, wygładzając płowe włosy kuzynki. — Jeśli nie masz ochoty, poślij po Zorę. Niech nam zagra na lutni.
— Prosimy! — wyrwały się pozostałe, błagalnie patrząc na zamyśloną i zawsze poważną siostrę.
Średnia, pod względem starszeństwa, córka Hermana zdawała się nadto dojrzała jak na swój wiek. Zawsze opanowana, czasami nieco chłodna i zamyślona, pogodzona z losem narzeczonej, ostatnio jeszcze bardziej zamknęła się w sobie. Nikomu nie zdradzała swych obaw, biorąc na siebie odpowiedzialność za dobre samopoczucie rodziny i ukochanych sióstr. Nie chciała zmartwień przysparzać ojcu ani braciom. I choć zazdrościła im beztroski, szczególnie kuzynce Annie, to w głębi duszy była dumna z siebie, że hrabia nigdy nie skarżył się nań i nie pouczał, jak pozostałych.
Zora grała cicho na instrumencie, zapatrzona w dal przed sobą, lekki uśmiech przywdziewając na twarz. Anna zaplotła ostatni warkocz i gładząc Barbarę po głowie, zwróciła się do kuzynek:
— Wypijcie zioła przed modlitwą. Marjeta przyrządziła pyszny napar na dobry sen. — Uśmiechnęła się do czekającej przy drzwiach służki. — Jutro pójdziemy do psiarni. Podobnież Silva się oszczeniła.
— Weźmiemy pieski na zamek? Chociaż jednego. Proszę, proszę. — Barbara złożyła dłonie w małdrzyk i wielkimi, zielonymi oczami patrzyła błagalnie na Cylejkę.
Ta miała zamiar pokręcić głową, ale nie mogła się oprzeć błyszczącym, pełnym nadziei tęczówkom dziewczynki.
— Dobrze. Ale tylko na chwilę — uległa w końcu.
⸻
* * *
— Jutro o świcie odejdę, pani — oświadczyła Marjeta, gdy wraz z Sofią i Anną, weszły do komnaty Cylejki.
Anna rozweselona po wizycie u kuzynek, naraz się zachmurzyła, podchodząc doń i łapiąc za dłonie.
— Cóż mówisz? Źle ci tu? — zapytała, potrząsając nią lekko.
Wszak nie rzekła nikomu o rozmowie z wujem. Nikt, nawet Sofia, nie miał prawa wiedzieć, o czym mówili i co stryj postanowił. To, że nie udało się go ułagodzić dekoktem, którego pewnikiem nie tknął, wychodząc tedy w pośpiechu na przejażdżkę, nie znaczyło, że Marjeta ma ponieść karę i uchodzić z bezpiecznego zamku wprost w ramiona czyhających nań kłusowników.
— Wiem, co mości hrabia postanowił, moja pani. Odejdę, by trosk na was nie sprowadzać. Bezpieczne miejsce znalazłam i zajęcie. Zaufajcie...
— To dobre rozwiązanie, moje dziecko — wtrąciła Sofia, w duchu rada z takiego obrotu spraw.
Anna z impetem odwróciła się od nich, krzyżując ręce na piersiach i podchodząc do okna. Milczała. W duszy przyznała rację swej dworce, ale serce nie chciało się pogodzić z tym, co nieuniknione.
— Gdyby nie Marjeta, na Węgry by nie ruszył przez swe humory. Ino jej maści i zioła przyniosły mu zdrowie. Musi się o tym dowiedzieć. Tedy zdanie zmieni — osądziła po chwili, nadal nie patrząc na niewiasty.
— Nie moja to zasługa, lecz Najwyższego, który zdrowie przywraca i je odbiera. Pozwól mi, pani, odejść. Zostanę w mieście. Na każde twe wezwanie przybędę, lecz nie mogę dłużej mieszkać pod dachem mości hrabiego. Nie godzi się.
Sofia opiekuńczo położyła dłoń na ramieniu Marjety. Żałowała tego, co uczyniła, lecz inaczej postąpić nie mogła. Musiała chronić swą podopieczną.
— Dobrze. Niech się stanie, jak mówisz. — Cylejka odetchnęła z rezygnacją, podchodząc do szkatułki. Wyjęła zeń srebrne noszenie i zawinęła w kawałek materiału. — Weź to. Na wszelki wypadek. Należy ci się za służbę i pomoc. — Wcisnęła jej w dłoń zawiniątko i chwilę zawahawszy się, objęła ją mocno, zaciskając powieki, przez które łzy próbowały się przecisnąć. Tedy była pewna, że widzi ją po raz ostatni.
Nareszcie udało mi się dokończyć. Rozdział nieco przejściowy. Obiecuję, że w kolejnym będzie więcej się działo :D
Myślicie, że Marjeta wróci? A może pojedzie z Anną na Wawel?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top