|Rozdział 1.6|*1398-1399

Data publikacji: 20.10.2022

Zaskoczony Perner odwrócił się w stronę wołającego doń głosu. Siwowłosa okręciła się chustą i przechodząc przez próg, zamknęła z hukiem drzwi. W oknie za oponą poruszyła się jakaś sylwetka, niczym mara.

— Czego panicz szuka, hę? — powtórzyła nieco milej, widząc go teraz w całej okazałości dość bogatego odzienia i młodej, poważnej twarzy wyrzeźbionej szlacheckimi rysami.

Konrad podszedł bliżej na bezpieczną odległość, po czym rozejrzawszy się, odpowiedział:

— Pewna niewiasta potrzebna jest na dworze mości hrabiego. Znają ją tu. Podobnież uboga, młoda dziewka, wysoka jak brzoza i szczupła. Wołają ją Marjeta. — Spuścił wzrok, widząc coraz to bardziej roześmiany wyraz na twarzy staruszki. — Babka wybaczy, że zbudziłem — burknął, nieco zbity z tropu.

Naraz białogłowa ubodła go ręką w pierś i zachichotała, obnażając bezzębne dziąsła.

— Panicz żony szuka, a? I żadna ja dla panicza babka! Wypraszam sobie, a tfu. — Splunęła za ramię, prawie dotykając płomieniem chusty na głowie. — Pójdzie do wsi za lasem, parę różańców na piechotę. Tam znajdzie dom po prawej ręce, bez płotu i zapuka. Powie, że Helga przysyła. Ino o świcie, a teraz won mi stąd — orzekła i grożąc palcem, odeszła do domu.

Zdezorientowany pokiwał głową, jakby rozum postradał i trwał tak, póki hałas zamykanych drzwi nie przywołał go do porządku. Dopiero po kilku pacierzach doszedł do siebie i udał się na powrót do zamku. Nic nie pojmował z tego, co baba mu wyłożyła, ale wierzył, iż rano, z czystym umysłem znajdzie ową Marjetę.

* * *

— Gdzieś ty się podziewał, na Boga?! — Sofia fuknęła swoim zwyczajem i, wpuszczając go do komnaty hrabianki, ostentacyjnie zacmokała pod nosem. — Czy myślisz, że my nie mamy nic innego do roboty, jak ino zamartwiać się o ciebie?

Odsapnął równie wymownie jak dworka i kłaniając się przed Anną, złożył relację ze swej nocnej wyprawy. Panna nie była zaskoczona, bowiem spodziewała się, iż dziewka nie jest z miasta. Wskazywał na to nie tylko jej ubiór, ale i wielka nieśmiałość, której mieszkańcy podgrodzia dawno się wyzbyli, ciągle otaczając się towarzystwem sąsiadów z kamienic i podróżnych, których w Celje nie brakowało nawet w najtęższe mrozy.

— Wybierzemy się tam razem, Konradzie. Bardzo ci jestem wdzięczna za poświęcenie — podjęła, wyciągając z niewielkiej szkatułki sakiewkę z monetami. — To dla ciebie. — Schowała zapłatę w dłoni rycerza i uśmiechnęła się życzliwie.

Sofia stała obok ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Prawą nogę lekko wysunęła przed siebie, nieznacznie, w nerwowym tiku, tupiąc ciżmą.

— Pani, chyba dworujecie — zaczęła z oburzeniem. — Nie ma mowy o żadnych przejażdżkach za mury zamku, bez wiedzy jego hrabiowskiej mości, a co dopiero mówić o zwiedzaniu wieśniackich zakamarków Celje.

Perner poprosił o pozwolenie na odejście, na co Anna potaknęła i ignorując marudzenie Słowenki, zaczęła przeglądać swój kufer z podróżnymi sukniami. Wyrzucała je za siebie, jakby szukała skarbu ukrytego na dnie mebla. Sofia tymczasem stała nad nią, próbując obrzydzić je choćby samo postawienie stopy na wiejskiej dróżce.

— Skończyłaś, mam nadzieję. — Skwitowała przemowę, rozkładając przed sobą ciemnobrązową suknię bez zbędnych ozdób, jeno z atłasowymi tasiemkami przy mankietach i półokrągłym dekolcie. — Każ szykować nasze konie. I koniecznie poproś kuchmistrza o niewielki kosz z pieczywem, garncem smalcu i woreczkiem pierników. Nuże! — Tupnęła nogą, na co Sofia podskoczyła zlękniona.

Anna roześmiała się i, klepiąc ją po plecach, wyprowadziła z komnaty.

* * *

Las, oddzielający miasteczko od pierwszej cylejskiej wioski, ciągnął się w nieskończoność. Aura zimowego południa nastrajała radością hrabiankę, która pławiła lico w promieniach zimowego słońca zwiastującego mroźny dzień. Brunatna opończa z czarnym futrem chowała jej zgrabną szyję w swoich ciepłych objęciach, gdy lekko zgarbiła się, gdy chłodniejszy podmuch wdzierał się pod okrycie.

Konrad prowadził Annę i Sofię coraz rzadszym lasem, prawiąc o czymś w ożywieniu ze swym giermkiem – Žigą. Niewiasty nie odzywały się do siebie ani słowem, gdyż obrażona dwórka z zadartą głową i ustami złożonymi w wąską linię, patrzyła przed siebie całą drogę. Cylejka śmiała się w duchu, iż w końcu jej tak zostanie i wyobrażając to sobie, głośno parsknęła pod nosem, próbując zdusić emocję przytknięciem rękawiczki do ust.

— Skaranie Boskie — mruknęła do siebie dworka, mocniej zaciskając palce na lejcach.

— Coś mówiłaś, meine teuerste?* — Anna położyła dłoń na ramieniu Sofii, zbliżając swoją klacz do jej konia.

Wiedziała, iż ta nie lubi podróżować wierzchem. Nim zdążyła coś odrzec, Konrad zakrzyknął, że właśnie dojechali.

Žiga zajął się wierzchowcami, a Perner, niosąc kosz przygotowany przez zamkową kuchnię, próbował przypomnieć sobie słowa staruszki. Wypatrzenie chaty, w której prawdopodobnie znajdą Marjetę, nie zajęło im wiele czasu. Domostwo było zubożałe. Strzecha, łatana wielokrotnie, straszyła niedbałym ułożeniem, a klepisko wokół obejścia zdawało się składać z nieczystości i ekskrementów zwierząt. Przed drzwiami stał gruby pieniek, dookoła walały się drwa przygotowane na opał. Anna pociągnęła nosem, zaczerwienionym z zimna i zacisnęła wargi, próbując nie wykrzywić się w grymasie mdłości.

— Poczekaj tu, pani — zwrócił się do Anny, wymijając ją i udając się do drzwi.

Niepewnie zapukał, stawiając kosz na spróchniałym progu i rozejrzał się dookoła. Okolica była nad wyraz spokojna. Kolejna chata majaczyła kilkaset łokci stąd. Ponowił stukanie, po czym cofnął się i odwróciwszy do hrabianki, zrobił zmartwioną minę.

Trwali tak kilka pacierzy, nim podwoje się uchyliły. Wyszła zeń mała dziewczynka. Ciemne włosy splątane w warkocze spływały jej do pasa. Przybrudzona sadzą buzia uśmiechnęła, gdy pociągnęła za rączkę kobietę wyłaniającą się za nią z cienia domostwa. Niewiasta kucnęła przy dziecku i szepcząc coś do ucha, pogłaskała po głowie. Gdy pacholę zniknęło za jej plecami, wyjęła z brązowej sakiewki monetę i podeszła do Anny, wciskając jej w dłoń.

— To wasza własność, pani. — Skłoniła głowę, cofając się kilka kroków.

Cylejka od razu ją poznała.

— Źle mnie zrozumiałaś, Marjeto. Przyszłam w innej sprawie. — Dała znać Pernerowi, by przyniósł kosz i wręczył go dziewce. — Niedługo święta. To dla ciebie i twojej...

— Siostry — przerwała jej, pokornie chyląc głowę i nie spuszczając wzroku ze swoich bosych stóp.

Hrabianka podążyła za jej spojrzeniem, mówiąc dalej:

— Zaiste. Zatem przyjmij ten podarek i zechciej przyjść do zamku po Narodzeniu Pańskim. Potrzebuję panny służebnej, kogoś takiego jak ty. Dobrze?

— Wybacz, pani, lecz nie mogę. Same zostałyśmy. Mateńka zmarła w żniwa, a ojca nie mamy. — Marjeta uniosła nań załzawione oczy i niepewnie poruszyła skostniałymi stopami.

— Przybądź z siostrą. Rzeknij przy bramie, że Sofia cię wezwała. — Zerknęła na dwórkę, która kiwnęła głową na znak zgody. — A teraz wracaj do domu. — Uśmiechnęła się i na powrót wręczyła jej monetę.

Młódka odpowiedziała bladym grymasem zadowolenia i nim zamknęła drzwi, rzekła:

— Nie zawiodę was, pani.

* Meine teuerste – moja kochanieńka (niem.).

* * *

| Północna Chorwacja, Varaždinska Županija, miasteczko Vinica | Początek 1399 |

Grot wbił się w środek słomianej tarczy, wprawiając lotkę w lekki dygot, nim na dobre umościł się w ciemniejszym okręgu. Świst towarzyszący wypuszczeniu kolejnej strzały, pieścił czerwone z zimna uszy panicza, wywołując szczwany uśmiech na twarzy.

— Ha! — Sięgnął po kolejną strzałę i naciągając ją z wprawą, zapytał Szachsza: — Żadnych wieści, druhu?

Ludwik zaprzeczył, ostrząc swój wysłużony sztylet.

— Zbiera się na złe wiadomości. Zawsze, gdy takowe mają nadejść, gdy poprzedza je... Chyba już przegoniłem swego ojca w precyzji. — Stanął dumnie, wpatrując się w kolejny bełt wbity w cel. — Czas na polowanie. Jutro o świcie — zarządził, odkładając łuk w ręce swego sługi Bernarda.

— Zaiste, mój panie. Ino Bóg Jeden Wie, co tym razem się szykuje. — Szachsz wstał, wkładając ostrze do pochwy przy pasie. — Dziw, iż nie ma odpowiedzi na wasz list dołączony do podarku dla księżniczki.

— Jeśli nie nadejdzie, upewnimy się, iż Frankopan nas zwodzi i perfidnie knuje ożenek Elżbiety z innym panem lub oddanie jej za mury klasztoru — skwitował kwaśno Fryderyk. — Czy to nie posłaniec Mikołaja?

Szachsz zmrużył oczy, przyglądając się gońcowi zeskakującemu z konia na dziedzińcu. Mężczyzna podał tubę strażnikowi i rozglądając się, potarł dłońmi skrytymi w rękawicach.

— Widać nienawykły do swej roli. Jak śmie podawać listy byle gwardziście — Fryderyk nie krył wzburzenia, pewnym krokiem zmierzając w stronę wysłannika.

Rozmówił się z wystraszonym pachołkiem i odbierając wiadomość od zbrojnego, pobiegł do zamku, by spokojnie zmierzyć się z wiadomościami w zaciszu swej komnaty.

 Drogi Hrabio Fryderyku,

z wielką wdzięcznością i radością przyjęłam podarek od Waszej Mości. Jestem wzruszona pamięcią o mnie i dobrym guście, jakim kierowaliście się przy wyborze noszenia i zausznic. Wiem, że nierozsądne to pisać, gdyśmy jeszcze węzłem małżeństwa nie połączeni, ale te piękne kamienie pasują do koloru mych oczu. Te z niecierpliwością wypatrują Was w moim zamku, do którego, wraz z mym drogim stryjem, zapraszamy. Niepokoi mnie jednak, iż nie zechcieliście odwiedzić nas w święta Narodzenia Pańskiego. Żywię nadzieję na rychłe spotkanie i zaaprobowanie propozycji Bana, Mikołaja Frankopana mego opiekuna i powiernika. Proszę Was, Mości Hrabio, byście zważyli na me pochodzenie i godność książęcą, której wysokością posagu zmierzyć niepodobna.

Przesyłam wyrazy pozdrowienia i życzenia zdrowia.

Ja, księżniczka Elżbieta z rodu książąt Frankopańskich.

Grymas niezadowolenia wykrzywił jego usta, gdy niedbale rzucił wiadomość na łoże, sam opadając obok. Założył ręce za głowę i przez chwilę w zamyśleniu wpatrywał się w sklepienie nad posłaniem. Czuł, iż nie są to słowa napisane przez jego narzeczoną. Zbyt wiele sugestii zawartych w tych kilku linijkach, ośmielało go, by twierdzić, że w czasie pisania stał nad nią ten chytry Frankopan. Być może nawet ją szantażował. Sam Bóg mógł to jeno wiedzieć. Pozostawało mu odpisać, lecz na razie umysł nie był w stanie skleić odpowiednich zdań. 

Naraz doszedł do wniosku, iż żałuje, że nie ma go w Celje. Gdyby pokazał pismo Annie, z pewnością pomogłaby mu. Tęsknota za kuzynką i siostrami na mgnienie zalała jego serce. Potrzebował chwili, dobrego wina i czyjegoś towarzystwa. O resztę niech troszczy się ojciec, pomyślał, zadzierając lekko głowę i obdarzając lubieżnym uśmiechem ciemnowłosą, skrytą za kolumną baldachimu.

| Słowenia, Celje | W tym samym czasie |

Sofia przyniosła iglice i cienkie motki z lnu, rozkładając je na stole pod okiennicą. Południe zapowiadało się pochmurnie i wietrznie. Śnieg zasypał korony drzew widoczne przez zielone szybki. Chłód komnaty rozpraszał ogień płonący w kominku i na knotach świec ustawionych w kilku kandelabrach przy miejscu przygotowywanym do pracy. Anna nigdy wcześniej nie tworzyła ozdób z koronek¹. Dwórka twierdziła, że potrafi to robić i chętnie ją nauczy czegoś innego niż jeno szycia i haftowania. Rozłożyła więc wszystko przed oczekującą i ujęła w dłonie iglicę zakończoną haczykiem. Nigdy wcześniej nie miała czegoś równie precyzyjnego w dłoni. Jako młódka, mieszkająca w wielodzietnym domu, częściej używała odpowiednich kształtem gałązek do tworzenia wyrobów z wełny.

— Naprawdę mnie nauczysz? Obawiam się, że prędzej zrobię sobie dziurę w dłoni tym czymś — rzekła, wskazując palcem na ostry haczyk — niż uplotę cokolwiek, co przypominać będzie ozdobę nadającą się do obszycia serwety.

Sofia machnęła ręką i nawinęła pętelkę na czubek narzędzia, tłumacząc:

— To łatwe. Teraz ten kawałek nitki nawlekasz od tyłu na patyczek i przeciągasz przez kółko. — Sprawnie i niespiesznie zaprezentowała pierwsze oczko łańcuszka, lekko zaciskając je, by się zmniejszyło. — Przypatruj się uważnie. To cenna umiejętność i rzadka w naszych stronach. Słyszałam niegdyś, że najpiękniejsze wyroby powstają we Włoszech i Hiszpanii.

Anna zrobiła zaciekawiony wyraz twarzy.

— Jakbym chciała zobaczyć choć kawałek świata, Sofio. Coś więcej niż jeno Celje i przyległości — rozmarzyła się, bawiąc motkiem lnu. — Choćby morze ujrzeć, choć przez mgnienie odetchnąć tym powietrzem, o którym opowiadał mi kiedyś Fryderyk.

— Wszystko przed tobą, moje dziecko. Może znajdą ci męża, którego wielkie królestwo sięgać będzie od morza do morza i tedy sama wybierać będziesz, jakie chcesz oglądać. Czuję w kościach, że i ja skorzystam na tym mariażu, gdy zabierzesz mnie ze sobą. — Roześmiała się melancholijnie i rozmarzonymi oczami zaplatała kolejne łańcuszki, łypiąc na zamyśloną Cylejkę.

Ta wpatrywała się w obraz wiszący przedeń i, podpierając brodę, wyglądała jak zauroczona panna pozująca do portretu.

— Daj Boże — rzekła sennie, prędko otrząsając się z zadumy i wracając do przypatrywania się pracującym dłoniom towarzyszki.

Szybkie kroki z korytarza skierowały ich głowy na zamknięte drzwi. Usłyszały szelest szaty i czyjś szept. Naraz ktoś zakołatał do wrót, nie przerywając dysputy. Służka odeszła od kredensu, w którym coś układała i uchyliła drzwi, wpuszczając Pernera. Ten prędko skłonił się przed damami, oznajmiając:

— Przybyła, pani. Kazać jej wejść?

Dopiero teraz Anna przypomniała sobie o Marjecie.

— Proś, proś, natychmiast — zarządziła, wstając i wygładzając poły granatowej sukni. — Pójdź do kuchni, Sofio. Niech nam przygotują polewki i chleba.

Kiedy wszyscy wrócili do swoich spraw i nakazała dziewce wejść do środka, nastała chwila ciszy. Przyglądała się starannie uczesanej niewieście, próbującej zrobić jak najlepsze wrażenie resztkami przyzwoitych szat, jakie miała i schludnością. Dziurawe ciżmy połatane były kawałkami materiału i starannie wyczyszczone. Twarz lekko czerwona od chłodu, odznaczała się piękną oliwkową barwą, a wielkie szare oczy z nadzieją patrzyły nań, jakby była ostatnią osobą na ziemi, która może pomóc.

— Wybacz, moja pani, żem zwlekała. Ale..., ale siostra ma... — przerwała, zaciskając usta. — Odeszła z tego padołu w Narodzenie Pańskie. — Przytknęła piąstkę do warg, chcąc zdusić szloch. — Nie mam już nikogo, pani miłościwa. Ratuj mnie — wyrzuciła przez łzy, rozmazując je na policzkach i klękając przed nią.

Anna nie mogła zrobić kroku. Jakby jakaś siła trzymała jej członki i dociskała stopy do podłoża, krępując ją od najmniejszego palca do czubka głowy. Dopiero po chwili poczuła, że i jej łzy spływają po jagodach, rozrywając serce poczuciem strasznej niesprawiedliwości i przewrotności losu. Zaczerpnęła powietrza ustami. Uścisk poluźnił jej nogi i pozwolił zrobić krok, potem kucnąć i złapać Marjetę za zimne, spracowane dłonie. Paznokcie chłopki wbiły się boleśnie w jej wypielęgnowaną skórę, tworząc kontrast tak wyraźny, że poczuła ukłucie w trzewiach.

— Tutaj jesteś bezpieczna. Nikt nie uczyni ci krzywdy — zapewniła, unosząc jej brodę i każąc spojrzeć sobie w oczy. — Lecz póki nie opowiesz, coś się wydarzyło, nie mogę cię chronić.

Ta gorliwie pokiwała głową i wspierając się o ramię hrabianki, wstała. Poprowadzona do ławy spoczęła nań uważnie, wbijając palce w miękkie futro okalające mebel. Dopiero po chwili uspokoiła się, wycierając lico chusteczką. Oddychała szybko, nerwowo oglądając się po komnacie.

— Przyjdą po mnie, czuję to, zabiorą moją duszę — wychrypiała, pociągając nosem. — Musisz mnie ukryć, pani. Oni czekają cierpliwie, śledzą mnie. Widzę ich cienie, słyszę kroki. Niech... niech będę przeklęta.

— Kto, moja droga? O czym prawisz? — pytała Anna, biorąc w dłoń krzyżyk zwisający na szyi. Pogładziła go palcami, zmawiając w myślach modlitwę.

— Oskarżyli mnie o czary. A ja jeno pomagam zwierzętom. Ratuję je ze szponów tych barbarzyńców. — Podwinęła kolana pod brodę. — Nie jestem wiedźmą, pani! Przysięgam na Boga i na Krzyż Święty, nie jestem!

— Ciii! — Doskoczyła do Marjety, zakrywając jej usta dłonią. Wiedziała, że wpędziła się w wielkie kłopoty. Teraz w duchu błagała Opatrzność, by stryj nie usłyszał tego, co tu się dzieje. — W tym zamku ściany mają uszy. Nikt nie może się dowiedzieć, co cię spotkało. Nikt! Zaklinam cię, Marjeto, musisz się uspokoić. Tylko wtedy ci pomogę.

Widząc, że ta próbuje się opanować, podała jej kielich z wodą. Obserwując, jak dziewczę łapczywie pije, próbowała zebrać myśli. Nie mogła przecie zostawić jej w potrzebie. Sama ją tu sprowadziła i również sama zrobi wszystko, by dotrzymać złożonej obietnicy.


¹ Koronki szydełkowe do zdobienia, np. szat liturgicznych znane już były w XIII w. Umiejętności dziergania zawędrowały do Europy prawdopodobnie podczas wypraw krzyżowych (1096 r. -1270 r.), które zbliżyły trzy cywilizacje — łacińską, grecką i muzułmańską wpływając na rozwój sztuki nauki i rzemiosła. Niektóre źródła podają, że szydełko miało swój początek w starej chińskiej technice haftowania zwanej tamborkiem (od Tambour), gdzie igłą z haczykiem przewlekano pętelki przez materiał naciągnięty na ramie. Technikę tę pod koniec XVIII w. przekształcono we Francji w tzw. szydełkowanie w powietrzu bez tkaniny (https://centrumrekodziela.pl/artykuly/historia-szydelkowania).

* * *

— Podejdź, dziecko — polecił Herman, stojąc pod oknem swojej alkowy i sącząc wino.

Anna niepewnie spełniła prośbę, czekając na naganę. Od pamiętnej uczty jej stosunki ze stryjem nie polepszyły się na tyle, by móc wrócić do czasów beztroski, gdzie nazywana Anusią i przysposobioną córką, wszystek uchodziło jej płazem.

— Cóż to dziewka, która chodzi przy Sofii niczym wierny szczeniak? Chyba zapomniałaś, moja damo, iż gromadzenie własnego fraucymeru nie należy do twoich obowiązków — orzekł sucho, nie patrząc jej w oczy. — I jeśli myślisz, że wasze wyprawy do wsi także obeszły moje uszy, to jesteś w wielkim błędzie.

Nikomu już nie można tutaj ufać. Tylko wpadnij w moje ręce, panie Perner, pomyślała, próbując znaleźć jakąkolwiek wymówkę.

— Ona... To... to krewna Sofii, hrabio stryju. Służy mi za strawę i schronienie. Nic nie stracisz, panie, obiecuję — wydukała, modląc się, by Herman już nie drążył pochodzenia dziewki i jej roli na dworze. — I wybacz moją podróż, lecz nie było cię wtedy w zamku, wuju. Myślałam, że...

— Co sobie myślałaś, a? Że takie przechadzki ujdą wam wszystkim na sucho? Nie jesteś byle chłopką, by bezkarnie sobie chadzać wśród gawiedzi, z rycerzem i jego giermkiem. Muszą cię dotknąć złe języki, by to pojąć?

— Byłam z Sofią! Nikt nie śmie mnie spotwarzyć! — tłumaczyła się, kipiąc ze złości, że hrabiemu zależy jeno na jej cnocie.

Podniósł rękę, by umilkła i odłożył kielich na parapet.

— Przez dwie niedziele nie wyjdziesz z zamku nawet na dziedziniec. Koniec dyskusji. — Pogroził jej palcem, widząc, że chce coś rzec. — Możesz odejść.

Skłoniła się pełna pychy i zamiatając suknią o posadzkę, wyszła z komnaty.

— Gerardzie, nadszedł czas — zwrócił się do sługi stojącego we wnęce izby. — Tylko w ten sposób uchronię ją przed złem tego świata.

Sługa kornie schylił głowę i zaczął szykować pergamin oraz inkaust.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top