Rozdział 6

*Raven*

Obudziłam się wczesnym rankiem jak powiadomił mnie J.A.R... J.A.R.V.E.... J.A.R.V.I.S.! Przyznam że jak na więzienie to ,,obsługa", jeśli tak mogę nazwać sztuczną inteligencje- jest całkiem miła. No, ale wracając do mojego poranku w luksusowej celi. Postanowiłam zwiedzić łazienkę, która kryła się za (zgadnijcie jakiego koloru) drzwiami. O których mówił miliarder. W łazience znajdował się mały prysznic, toaleta oraz mała półka... Skromnie, jak to w celach bywa ,ale nadal jak na więzienie luksusowo. Martwiło mnie to iż w pomieszczeniu nie było ani papieru toaletowego, ani ręczników...

-Ale że niby czym ja się mam podcierać...?- Zapytałam powietrze, o dziwo mi odpowiedziało. Co mnie nieco zaskoczyło.

«W celach nie ma niczego co mogło by przyczynić się do pani samobójstwa. Mieliśmy już kiedyś przypadek powieszenia się na ręczniku i klamce lub nawet skonsumowania papieru czy mydła. Dlatego rzeczy te są dozowane w bezpiecznych ilościach. Zademonstruje

Po czym z cienkiej szpary w ścianie wysunął się kawałek szarego papieru i włączył się nawiew służący do suszenia ciała. Po chwili oczywiście wszystko wróciło na miejsce.

-Dobrze, rozumiem. A co z ubraniami? Nie widzi mi się latać całą resztę mojego życia w jedynych przepoconych już teraz szmatach.-

«Pan Stark kazał Panią powiadomić iż o 10:00 zostaną przyniesione ciuchy na cały tydzień, oraz śniadanie. Teraz jest 09:49, więc ma Pani trochę czasu.»

Postanowiłam skorzystać z tych kilku minut i się załatwić oraz umyć ręce i twarz. Gdy wyszłam z ubikacji przed szybą dzielącą mnie od reszty świata, stała znajoma mi twarz- Barnes. W jednej ręce trzymał torbę z odzieniem, zaś w drugiej tacę z śniadaniem. Tylu jest tutaj Avenger'ów, a wysłali akurat jego, nie chce by miał przez to że poznał mnie odrobinę wcześniej kłopoty. Bez słowa wbił kod otwarcia celi, położył tacę na stoliku, a torbę na białe płytki.

-Stark opowiedział nam to co ty powiedziałaś-

-I co w związku z tym, to było raczej oczywiste. W końcu po to mnie wypytywał by podzielić się Fury'm.-

-Siadaj i jedz, muszę tu z tobą siedzieć aż nie zjesz.- Bez sprzeciwu usiadłam na krześle i rozpoczęłam pałaszowanie zwykłej jajecznicy. -Dlaczego wtedy uciekłaś?-

-Eee... a to... reszta wie że się znamy?-

-Nie, tylko Steve o tym wie-

-Tu są kamery...-

-Wiem o tym, one nie rejestrują dźwięku. A z resztą kogo to obchodzi. Odpowiesz?-

-Uciekłam ponieważ niepotrzebnie się tobie przectawiałam. Myślałam że wyjawisz innym moje dane i T.A.R.C.Z.A. mnie znajdzie. Nie miałam pojęcia że już od pewnego czasu mają mnie na celowniku i że sama się poddam.-

-A widzisz, nie wygadałem nikomu oprócz Steva, a i tak tu jesteś.- Powiedział lekko unosząc kącik ust.

-I dobrze... nie zrobię nikomu krzywdy.- Stwierdziłam kończąc moje śniadanie. -Barnes, tak poza tym co miałeś na myśli mówiąc ,,Bo wiem jak się teraz czujesz"?- James nieco zkwasił minę.

-Powiedzmy że... kiedyś cierpiałem na podobną przypadłość... tylko działającej na innej zasadzie.- Gdy zobaczył że mój talerz jest pusty zabrał go i wyszedł z celi. Zatrzymał się stojąc tyłem do celi. -A i skoro już ci się przedstawiłem mów mi Bucky, brzmi lepiej. Mogę ci mówić Raven?-

-Ym... jak chcesz-

-Więc do zobaczenia, Raven- Po tych słowach wszedł do windy. Ja wstałam od stołu i wyciągnęłam z torby przyniesione mi ubrania. (Dziwne że nie pomyśleli, że mogę sobie tą torbę założyć na głowę i się udusić.) Skierowałam się do łazienki, postanowiłam że wezmę prysznic by nie cuchnąć w nowych ciuchach. Rozebrałam się do naga i spojrzałam na moje ciało.

~Nie jest aż tak źle.... jestem zgrabna... wysoka... eh... no i jestem potworem.... Trudno się mówi, rodziców się nie wybiera.~ Pomyślałam, po czym weszłam pod natrysk i odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Po dokładnym wyszorowaniu, poprosiłam J.A.R.V.I.S.'a o włączenie suszarki do ciała. Gdy byłam już sucha, włożyłam nową zwykłą bieliznę. Na to założyłam czarne dresy i tego samego koloru t-shirt, chyba chcieli żeby był kontrast. Gdy miałam już wychodzić usłyszałam alarm po czym głośny huk, a podłoga jakby zawibrowała. Gdy zszokowana wyszłam z łazienki, w suficie przed moją celą była ogromna dziura. A pod nią, tyłem do mnie stał wielki, dyszący zielony stwór. Przełknełam slinę po czym przyzwałam mój ogon oraz skrzydła, a ręce przygotowałam do ataku. Teoretycznie mogłabym teraz po prostu uciec chociażby rozwalając szybę dzielącą mnie od Hulk'a i wylecieć tak jak on tu wleciał, dalej to już spłatka. Był tylko jeden problem, ja chciałam być zamknięta, inaczej już dawno by mnie tu nie było. Podczas mojego kontemplowania chyba się trochę zdekoncentrowałam. Nawet nie zauważyłam gdy niby super szyba pękła a ja wylądowałam na ścianie.

-Teraz... się wkurzyłam- Na oślep zaczęłam miotać kulami czarnej magii, ponieważ jak to miałam w zwyczaju straciłam nad sobą troszeczkę kontrolę. Bestia została wgnieciona w ścianę, ja już opanowana, postanowiłam jednak opuścić to pomieszczenie. Wyleciałam przez dziurę w suficie, która okazała się przechodzić nie tylko przez jedno piętro, a przez co najmniej dwadzieścia. Wyleciałam tam gdzie dziura już się kończyła. Całe piętro było zmasakrowane. Rozejrzałam się dookoła. Kilka metrów ode mnie stał sam Kapitan Ameryka w cywilnych ciuchach dzierżący tylko tarcze, co świadczy o tym że Banner ich zaskoczył. Rogers ewidentnie jeszcze mnie nie zauważył, rozmawiał z kimś przez słuchawkę.

-Nie mam pojęcia gdzie jest! Po prostu spadł!- Był dosyć zdenerwowany, trudno się dziwić.

-Jest na piętrze z celami... bynajmniej tam był...-

-A dobra jest na -8 piętrze... czekaj co?-  Kapitan obrócił się i rzucił we mnie swoim przy dużym frizby. Na szczęście zdążyłam stworzyć pole siłowe które odbiło tarczę, która wróciła do właściciela.

-Tony mamy zbiega... Przyślij kogoś na 19 piętro, sam jej nie złapie.- Powiedział do słuchawki.

-Spokojnie...- Wylądowałam kilka metrów od niego. -Ja tu pokojowo, nie uciekne... Nie po to dawałam się złapać. Zwyczajnie nie chciałam dalej użerać się z Zielonkiem.-  Uniosłam ręce w geście poddania, lecz Rogers dalej mierzył mnie wzrokiem.

-Jak się wydostałaś?-

-Gdybym chciała już dawno bym się wydostała, prościzna...- Nagle do prawdopodobnie byłego laboratorium wbiegł nie kto inny jak Barnes.

-Steve, Stark kazał nam póki co pilnować jej. Nie mamy gdzie ją zamknąć. Po za tym Bruce idzie w naszą stronę, Natasza nie ma jak go uspo~- Podłoga pod nami zapadła się. Wylądowałam na stercie gruzu, dalej od obu super żołnierzy. Nad nimi stał Hulk, a za nim leżał ledwo dyszący Hawkay. Zielony mierzył cios w Steve'a i Bucky'ego.

~Będę tego żałować...~ To ostatnia myśl jaką zapamiętałam




Miało być trochę więcej akcji.... to jest trochę więcej akcji.... mam nadzieję że się podoba, proszę o komki i gwiazdki c;

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top