Rozdział 1
Część trzecia przed nami! W końcu! Tęskniłam za naszymi bikerami ogromnie!
Pierwszy rozdział, to trochę cofnięcie się w czasie, przypomnienie i zapamiętajcie tych panów. Jeśli pojawią się błędy wybaczcie, bo padam już i niedowidzę :)
Przypominam też, że opowiadanie przeznaczone jest dla czytelników dorosłych! Będą w nim występować sceny o charakterze erotycznym, przekleństwa i sceny przemocy! Wchodzicie na własną odpowiedzialność!
Miłej lekturki!
******************************
ZANIM...
COLTON
— Żartujesz sobie, kurwa! I gdzie teraz znajdziesz chirurga na moje miejsce?! — warczę na pieprzonego kierownika szpitala. Wiedziałem, że będę miał cholerne problemy, po ostatnich akcjach w klubie i zdaję sobie sprawę z tego, że obserwował mnie przez dłuższy czas, ale to nie ma nic wspólnego z moją pracą w szpitalu, kurwa.
— Daj spokój Colton. Przy tym, co dzieje się w okolicy i z twoimi obrażeniami, to oczywiste, że ty i ten twój gang znowu coś przeskrobaliście, reputacja szpitala wisi na włosku — oświadcza Owen, moszcząc się w swym bezpiecznym miejscu za biurkiem.
— To nie gang, tylko moi bracia, moja rodzina — warczę, opierając się na blacie. — Powiedz tylko złe słowo na ich temat, a twoja kariera skończy się na intensywnej terapii.
— Dość tego! Wynoś się! — wydziera rozgrzaną do czerwoności japę, w tym samym czasie do gabinetu wchodzi Dillon Herr, cholerny bratanek kierownika i świeżo upieczony chirurg. Serio, kurwa.
— Miałeś to wszystko zaplanowane, skurwielu — mówię i prycham na myśl, jakiego będę miał zastępcę.
— Nie wiem o czym mówisz — broni się, przesuwając dłonią po łysinie. — Wyjdź zanim wezwę ochronę!
— Idę! — wykrzykuję, unosząc ręce, ale wiem, że to nie koniec, a Owen będzie kiedyś błagał mnie o litość.
Wychodzę z gabinetu i podążam korytarzem do pokoju lekarzy, żeby zabrać swoje rzeczy. Jakby tego było mało z naprzeciwka idzie Kira, żona kierownika. Uwzięła się na mnie już kilka lat temu i nie daje mi spokoju. Właściwie to piękna kobieta, młodsza od Owena jakieś szesnaście lat i za cholerę nie rozumiem, co ją trzyma u boku tego skurwiela.
— Colton, tak mi przykro — mówi przystając i zakłada blond włosy za ucho. — Nienawidzę go za to, co ci zrobił.
— Ta — mruczę, starając się ją ominąć, lecz ta zachodzi mi drogę. Jak zawsze nie traci czasu i dłońmi sunie po mojej klatce piersiowej, a w jej zielonych oczach pojawia się żądza.
— Colton. — Nie wiem czego ta kobieta chce, nigdy nic nas nie łączyło i nigdy nie dałem jej żadnych nadziei. — Tylko ten jeden raz. — Wydyma pomalowane na czerwono usta.
— Kira, twój mąż jest kilka pomieszczeń dalej — mówię beznamiętnie, chowając dłonie do kieszeni fartucha.
— Pieprzyć go, myślisz, że się mną interesuje, od dawna też planował sprowadzić tu Dillona,. Twój los był przesądzony już jakieś pół roku temu — szepcze, podnosząc mi ciśnienie.
Widzę, kurwa, na czerwono. Skurwiel chciał wojny będzie ją miał. Chwytam nadgarstek kobiety i ciągnę ją do pokoju, mając nadzieję, że nikogo tam nie będzie. Kiedy wchodzimy do pomieszczenia, sięgam z torby prezerwatywę i komórkę nie jestem tak głupi, żeby potem pozwali mnie o gwałt.
— Unieś sukienkę, ręce na stół — rozkazuję autorytarnie, ustawiając w tym samym czasie dyktafon. Kątem oka widzę, że kobieta wykonuje polecenie, zrzucając najpierw fartuch, z którego wypada komórka, a w mojej głowie natychmiast tworzy się diabelski plan.
Układam swój aparat po drugiej stronie stołu i obchodzę go stając za Kirą, sięgam z podłogi jej telefon, odpinam spodnie i nakładam prezerwatywę.
— Pamiętaj, że tego chciałaś — chrypię.
— Bardziej niż czegokolwiek na świecie.
Sunę dłońmi przy granicy czarnych pończoch, aż docieram w górę do jej wilgotnego centrum.
— Och Kira, jesteś mokrzuteńka — mruczę jej do ucha. — Co powinienem z tym zrobić.
— Proszę! — Ona się, kurwa aż trzęsie.
Nie marnując czasu, wsuwam się w nią i bez zbędnych ceregieli spełniam jej fantazję, szybko i agresywnie. Chciwa kobieta mimo wszystko, jakby miała mało i nadziewa się na mojego fiuta mocniej i mocniej. Sięgam po jej ręce i splatam je za jej plecami, co najwyraźniej ją jeszcze bardziej nakręca. Kobieta wije się pode mną i krzyczy, kiedy wtedy postanawiam wybrać numer do najdroższego szefa, zaczynając przedstawienie.
— Kto cię pieprzy Kira? — pytam, wbijając się w nią jeszcze mocniej i głębiej
— Ty Colton! — krzyczy, zaciskając się coraz mocniej wokół mnie.
— Chcesz więcej?
— O tak!
— Kto ma cię pieprzyć?! — warczę i uśmiecham się, kiedy zszokowany Owen staje w drzwiach.
— Tylko ty, Colt! Tylko ty!
— Dobra dziewczynka — chrypię, będąc blisko orgazmu.
— Ten idiota nie może się nawet z tobą równać! — krzyczy Kira dochodząc, a ja widząc jego minę z satysfakcją idę w jej ślady.
Wychodzę z niej, zdejmuję prezerwatywę, zawiązuję ją i wrzucam do kosza. Zapinajac spodnie obserwuję moment, kiedy Kira zauważa swojego męża. Uśmiecham sie gorzko, czekając, aż zacznie się tłumaczyć.
— Czego tak stoisz! — krzyczy kobieta. — W końcu dostałam to, czego ty mi nie dałeś! — Uuu! No tego się nie spodziewałem.
— Zamilcz, zanim i ciebie wyleję na zbity pysk i wyrzucę z domu! — wydziera się doprowadzony do ostateczności kierownik.
— Nie będziesz musiał. Odchodzę i z pracy i tego życia. Zapewniam cię, że kiedy tylko inni dowiedzą się kim zastąpiłeś Coltona też rzucą rezygnację na twoje biurko.
Przysłuchując się z uśmiechem, interesującej wymianie zdań, pakuję swoje duperele.
— A ty! Oskarżę cię o gwałt! — Zakładając, że to do mnie, unoszę do góry komórkę.
— Mnie? Mam wszystko tutaj — mówię z udawanym rozbawieniem.
— Znajdę sposób, żeby cię zniszczyć! — krzyczy Owen, nie odpuszczając.
— Możesz próbować — śmieję się.
— Żebyś wiedział, że będę!
Wzdycham znudzony, chwytam torbę i kieruję się do wyjścia, lecz przystaję obok mojego byłego szefa, schylam się i z uśmiechem przyjmuję jego niepewność i strach.
— Tak jak mówiłem, możesz próbować. W chuju to mam. — Z tym wychodzę, po drodze żegnam się przelotnie z ludźmi. Muszę się stąd wydostać.
Wychodzę na zewnątrz, otwieram samochód i rzucam bagaż na siedzenie pasażera. Słysząc stukot szpilek, odwracam się za siebie.
— Nie zabiorę cię ze sobą — mówię stanowczo do stojącej za mną Kiry.
— Wiem — odpowiada z uśmiechem.
— To dobrze, masz dokąd pójść? — pytam, bo zostawienie jej bez dachu nad głową byłoby szczytem chamstwa.
— Dam sobie radę — zapewnia mnie, machając ręką. — Musimy to kiedyś powtórzyć— dodaje, zjeżdżając na chwilę wzrokiem do mojego rozporka.
— Niezły pomysł. — Mrugam do niej, wsiadam do samochodu i opuszczam parking. Jadę do domu odpychając od siebie myśli o tym, co się właśnie stało. Dojeżdżając do krzyżówki, oglądam się w kierunku baru, pod lokalem stoi kilka motocykli. Normalnie wpadłbym na chwilę żeby wypić z braćmi piwo, ale nie dzisiaj. Jestem w pieprzonej rozsypce.
Dojeżdżam do domu i wchodzę do środka, gdzie czekają Jess i Sophie, te dziewczyny to prawdziwe skarby. Mając popieprzone życie i zero przyszłości przy kanaliach, za które wyszły za mąż, traktują Lily i chłopaków Paxtona jak swoje własne dzieciaki.
— Mała śpi — mówi Jess.
— Dziękuję — obejmuję ramionami kobiety i każdą całuje w czubek głowy. — Jesteście cudowne.
— Wszystko w porządku? — pyta Sophie, spoglądając na mnie z niepokojem.
— Jest dobrze — kłamię. — To był długi dzień. Poczekacie chwilę? Wskoczę tyko pod prysznic.
Kobiety zgadzają się i wskakuje po stopniach na górę. Wskakuje pod niemal gorący strumień, żeby zmyć z siebie zapach Kiry i wkurw, jaki zafundował mi jej mąż, po czym odsyłam dziewczyny w towarzystwie kandydata do domu.
Prawie całą noc leżę, patrząc się na moją córeczkę i myślę, jak popieprzyło się moje życie. Najpierw Carissa, która okazała się być złodziejką, co dobre za sobą zostawiła to moja mała Lily. Teraz straciłem pracę, którą uwielbiam. Wszystkie wstrzymywane dotąd, niemal wylewają się ze mnie w postaci żółci. Wyskakuję z łóżka i podchodzę do kołyski mojej córki. Schylam się gładząc palcami jej mały, delikatny policzek.
— Jutro pojedziesz do babci, bo mam przeczucie, ze w najbliższym czasie będę gównianym ojcem.
******************
Ktoś szarpie moje naładowane promilami ciało i otwieram oczy, chcę powiedzieć, że cokolwiek potrzebują w chuju to mam, ale z moich ust wydobywa się tylko bełkot, kiedy mój zapijaczony wzrok wyostrza się, zauważam, że zasnąłem na kanapie w salonie. Znowu.
Odkąd odwiozłem Lily do domu rodziców, żyję od kaca do kaca, od zebrania do zebrania. Nie liczę już nawet pieprzonych dni.
— Colton wstawaj, chyba ją znaleźliśmy — warczy Jax.
— Kogo? — pytam starając się oprzytomnieć.
— Czerwonego kapturka, kurwa! — krzyczy. — Jedziemy po Lexi.
Siadam, przesuwając dłońmi po twarzy, potem rozglądam się na biegających dookoła braci.
— Tak jedziemy — chrypię.
Ponieważ nie nadaję się na jazdę motocyklem wsiadam do samochodu i podążam za braćmi. Docieramy do chaty Heatona i wpadamy do środka demolując całe wnętrze w poszukiwaniu dziewczyny. Nie ma nic.
Obserwuję Hulka, panicznie szukającego jakichkolwiek luk w podłodze, pomimo że nie ma tu już nic. Kolejny martwy punkt, Pax próbuje go uspokoić, kiedy ja z resztą braci wychodzę na zewnątrz.
— Myślę, że dziewczyna już dawno nie żyje — mówi Hunter.
— Powiedz to przy Hulku, a w ciągu sekundy twoja dupa będzie naładowana ołowiem — chrypię.
W końcu nasz wielkolud opuszcza chatę i staje przy motocyklu, ale wraca się i obchodzi budynek, żeby podlać krzaki. Po chwili drze się i wszyscy ruszamy za budynek, tam stoi nasz vice, gapiąc się w jakiś zbitek z dech.
— Co do chuja? — warczy Pax, stojący obok Hulka. — Przynieście latarki — rozkazuje i unosi pokrywę. Wszyscy zbliżamy się do otworu, a kiedy wnętrze zostaje oświetlone, ukazuje się nam drobna, skulona w kącie sylwetka. Dalej następuje zamieszanie. Hulk i Pax wskakują do środka, po chwili podają na górę wychudzoną drobną dziewczynę. Bez większego zamyślenia kładę ją na grząskim terenie, odgarniam ciemne włosy z jej twarzy i pomimo tego, jak jest blada i wymęczona, coś we mnie uderza. Jakbym zobaczył anioła. Otrząsam się szybko, skupiając na jej stanie, badam puls, a z boku pojawia się Hulk, kładąc na jej przemarznięte ciało kurtkę.
— Musimy zawieźć ją do szpitala — mówię, bo nagle panika wdziera się do mego umysłu i kurewsko boję się o życie dziewczyny, którą widzę pierwszy raz w życiu.
— Nolan — wypala Hays.
— Weterynarz?! — pytam.
— Kurwa — klnie Hulk. Bierze Lexi na ręce, a Pax dzwoni do Nolana wykrzykując rozkazy. Wjeżdżamy na tyły przychodni, czekamy niemal godzinę, zanim pojawia się weterynarz zamówionym towarem i sprzętem.
— To ostatni raz, nie chcę mieć przez was kłopotów — mówi wydając, co potrzebne.
— Zamknij się i dawaj ten sprzęt — mruczy Pax.
Podłączam jej kroplówkę już na miejscu, nakazując Hulkowi, żeby trzymał worek reszta chłopaków pakuje sprzęt na pakę i ruszamy do klubu.
Droga dłuży się a kiedy docieramy, pędzimy do środka i prosto do mojego pokoju, gdzie będę mógł mieć ją pod stałą opieką.
Słysząc spanikowaną Chloe, wykrzykującą, że dzwoni na pogotowie, nie wytrzymuje i ruszam w jej kierunku. Kobieta Hulka już wyjmuje telefon z kieszeni, ale wyrywam aparat z jej ręki i odkładam go na komodę.
— Chloe, chcesz, żeby ci, którzy krzywdzili was tyle lat zostali ukarani? — pytam, starając się opanować wkurw, w innym przypadku wypchnę ją za drzwi i dalej będę robił swoje.
— Tak — szepcze roztrzęsiona kobieta, a ja kiwam głową.
— Więc musisz pozwolić, żebyśmy zajęli się twoją siostrą tutaj, rozumiesz? — Jestem coraz bardziej zirytowany i lepiej dla niej, żeby współpracowała.
— Nie Colton, a jeśli coś jej się stanie? — wzdycham, żeby nie wybuchnąć.
— Nigdy na to nie pozwolę — przekonuję, będąc na granicy wkurwu. — Gdybym wiedział, że jest w tak wielkim niebezpieczeństwie, już by była w szpitalu. Przysięgam ci, że zajmę się nią. Naprawię twoją siostrę, tylko mi pozwól, proszę.
— Na pewno? — Kurwa mać!
— Obiecuję — odpowiadam.
— Dobrze. — Dostając w końcu zielone światło do działania, ruszam z powrotem do Lexi i podłączam ją do kardiomonitora.
— Naprawimy cię aniołku — wypalam mimowolnie, zerkając ponownie na jej piękną twarz.
Nie potrafię wytłumaczyć sam sobie, jakie działanie ma na mnie ta dziewczyna, wiem, że coś się dzisiaj stało. Ona mnie wybawiła... a ja ją zniszczę.
**************
Tadam! Mam nadzieję, że na początek nie zanudziłam Was! W kolejnym popłyniemy już na bieżąco i będzie cosik z perspektywy Hulka, taki krótki, chyba :)
Buziolki!
Aga.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top