7. Wariaci

Jestem tu już trzy dni. W sumie głównie pomagam w zmywaniu czy sprzątaniu popołudniu dormu, niż rozmawiam z Jisungiem. Bardziej to wygląda o dziwo tak, że to chłopaki mi go przyprowadzają, aby nie siedział non stop w swoim pokoju, gdy tylko są już nie w wytwórni. A sama nie miałam ochoty do niego zaglądać.

No postawcie się wszyscy na moim miejscu, ja nie wiem...

- Julia? - podniosłam wzrok znad telefonu, siedząc sobie na kanapie. - Em... - Ach, to Jisungie. - Kiedy wracasz do hotelu?

A no tak, śpię w hotelu. Zapomniałam o tym wspomnieć.

- Czemu pytasz? - uniosła lekko brew.

- A nie nie, tak po prostu spytałem... - podrapał się po karku, marszcząc przy tym czoło, jakby jakaś myśl go trapiła i sobie poszedł.

... Aha?

- A mogę mieć do ciebie prośbę?! - zawołałam za nim i już do mnie w trymiga podbiegł i kucnął obok krzesła.

- Jaką? - jego wzrok wręcz przeszywał moją duszę.

Dobra, teraz zacznie się ten dzień, kiedy w końcu wezmę się do roboty, aby szybciej wrócić do mojego rodzinnego kraju.

Pora go naprawić.

- Zrobisz nam kakałko? Ale NAM. Nie tylko mi. - podkreśliłam, aby zrozumiał.

Chłopak wydał się przez ułamek sekundy lekko zbity z tropu. I tak na siebie patrzyliśmy. Ja czekałam, a on zapewne łączył wątki.

- A jak nie mam ochoty? - spytał po chwili.

- To teraz masz. - odparłam i schowałam znowu nos w telefon.

Usłyszałam obok siebie jego westchnienie i już nie zwracałam po tym na niego uwagi. Teraz pozostało jedynie czekać, aż spełni moja prośbę i wtedy sobie na spokojnie pogadamy.

Ale nie miałam takiej nadziei dosyć długo, gdyż...

- Ej! - powiedziałam ostro, gdy ten zabrał mi telefon, wstał i schował za siebie. - Jisung, oddaj mi mój telefon.

- Nie mam zamiaru. - odparł z kamiennym wyrazem twarzy.

Czułam, że zaraz mi żyłka pęknie. Wstałam i próbowałam mu zabrać, jednak na darmo. Biegałam, skakałam, a on i tak był szybszy i w końcu zaczął się nawet śmiać. Z każdym moim ruchem jego rechot zdawał się być głośniejszy, a zarazem bardziej irytujący.

- Jisung! Oddaj! No oddaj!

Oddaj, bo jak się skulisz to na dobre!

- Dobra, zróbmy układ - zaproponował nagle, kładąc swoją dłoń na mojej głowę, żebym się do niego na razie nie zbliżała. - Zrobię te kakaa, ale z tobą.

- ... Nie.

- No to nie ma telefonu.

Przewróciłam oczami i warknęłam. Nie chciało mi się bardzo robić z nim czegokolwiek, ale... Ale cóż.

- Niech ci będzie, wygrałeś.

Postanowiłam nie ukrywać, że mi się ten plan nie podoba i gdy tylko wystawił rękę z trzymanym telefonem w moją stronę, pokazałam mu język i poszłam przodem do kuchni. Słysząc jego cichy chichot za sobą, automatycznie się zatrzymałam i na niego spojrzałam. Niemalże na mnie wpadł, przez co przestał się śmiać pod nosem, a za to otworzył szerzej oczy.

Sama powstrzymałam się od śmiechu na tą reakcję i ruszyłam się znowu z miejsca.

Phi!

- To jaki chcesz kubek? - spytałam, chcąc wyjąć z szafki jakieś naczynia na te kakaa.

- Weźmiemy te dwa największe. - odparł, stając za mną i sięgając zamiast mnie te naczynia, które miał na myśli.

Dostałamjegoklatąpogłowiebitchplease.

- Mogłam sama wziąć, co ty mi światło zasłaniasz! - palnęłam totalnie bez sensu, przez co speszona znowu zatopiłam nos w telefon.

- Oj no weź, bo znowu ci go zabiorę - powiedział, a ja na niego spojrzałam i zrobił głupią minę. - Uzależniona.

- Pff, na sto procent. - uniosłam lekko kąciki ust i odłożyłam telefon na blat.

Dobra, bo ja się kompromituję specjalnie czy odruchowo?

- To tak, mleko... Kakao... - chłopak zaczął sam wyjmować potrzebne składniki do naszych ciepłych napojów. Oparłam się więc jedynie o blat i patrzyłam co Jisung robi.

- A ja coś mam robić? - spytałam, znowu unosząc jedną brew.

- No... - pociągnął nosem, patrząc gdzieś obok mnie. A gdy wpadł na pomysł, skierował wzrok na mnie. - Możesz poszukać w sumie pianek, jeżeli byś chciała.

- A ty chcesz? - palnęłam bez zastanowienia.

- To zależy czy ty chcesz. - on chyba też.

- No weź, już tak nie mów i powiedz szczerze.

- Ale ja mówię szczerze. - uśmiechnął się nieco ironicznie i wrócił do swoich "robótek".

Przewróciłam teatralnie oczami. Patrząc na fakt, iż mam trzech młodszych braci to można by wywnioskować, że ustawię w tym domu wszystkich do pionu. A tu nie. Śmieję się sarkastycznie w głowie, bo nawet dorosłego mężczyzny (czy jak to się w tym przypadku zwie) nie umiem zmusić do zrobienia sobie samodzielnie kakaa.

I co ty masz o sobie myśleć, co? Staczasz się na te zwykłe, bezradne w obliczu wyzwania starsze siostry. Wstyd.

- To co? Znalazłaś?

Aż potrząsnęłam głową. Jisung przyglądał się mojej osobie zza ramienia, ale widząc moje przebudzenie po niekontrolowanym zamyśleniu, zaśmiał się cicho...

... I uroczo.

Nienawidzę gościa.

- Znalazłaś te pianki? - dopytał mimo chichotu pod nosem. Zapewne dla pewności, że jego słowa do mnie dotarły.

Ta, kurwa, bo ja na Uran odleciałam jakiś burzliwy i tam słaby zasięg jest.

Bez odpowiedzi skierowałam się do szafki, gdzie zwykle trzymają słodycze i zaczęłam spokojnie szperać między tymi plastikowymi opakowaniami czy tabliczkami czekolad. Nie wiem do kogo ta konkretna, mało zresztą dyskretna szafka należy, ale trzeba przyznać... Lubi słodkie bardzo.

Dobra, tutaj nie ma. Kolejna półka. Ale nadal nic, więc zajrzałam do szafki obok. Tu za to pod moje nogi wypadły mi paczki ciastek.

- Ej, halo, nie bij mi jedzenia! - usłyszałam za sobą, co wywołało u mnie tak zwany "bitch face". Odwróciłam więc głowę w kierunku mówcy, czyli samego Jisunga. - To moja półka, nie rzucaj mi ciastkami!

- No dobrze dobrze, panie pokrzywdzony. - podniosłam ręce w geście niewinności.

- To nie ja jestem pokrzywdzony, a te ciastka! - patrzył na mnie z wyraźną urazą.

Chłopie... Na pewno jesteś dorosły?

- No co się na mnie drzesz, miałam szukać to szukam! - w końcu sama podniosłam głos.

- Ale czemu moje ciastka są na podłodze, no hej!

Czując, jak wściekłość buzuje w moich żyłach, sięgnęłam po te ciastka, włożyłam je niechlujnie z powrotem na odpowiednią półkę i wręcz rzuciłam tymi drzwiczkami, bo popchnięcie to za słabe słowo.

- Przewidziało ci się. - odparłam ironicznie i już normalniejszym tonem.

- O nie nie nie, nie przewidziało mi się. - i podszedł bliżej, na co ja skrzyżowałam jedynie ręce.

- Nie masz dowodów. - uśmiechnęłam idę sztucznie.

Chłopak zacisnął szczękę i cofnął się po krótkiej chwili, machając mi palcem wskazującym. Bezsłowna groźba, oto co to było.

- I tak się nie boję. - odparłam, unosząc lekko brew.

- Teoretycznie tylko winni się boją oskarżeń. A twoje słowa do najszczerszych nie należały. - sam oparł się o lodówkę naprzeciwko mnie i skrzyżował ręce na torsie.

- To może lepiej mi powiedz, gdzie te pianki cholerne są, ty pyzo niemyta?

- Co?! - chłopak przybrał minę pokrzywdzonego chłopca i wskazał na siebie ręką. - Pyza? I to niemyta?! - wzruszyłam ramionami. - Nie no, Julia, tego już za wiele. Chyba to koniec.

Nie wiem czego, ale cóż...

Chłopak oderwał się od mebla za sobą i po prostu szybkim krokiem do mnie podszedł, udeżając ręką przy mojej głowie. Akurat wybrał lewą rękę, abym nie miała drogi ucieczki. Otworzyłam szerzej oczy, ale to nie przez sam huk czy jego szybkie przemieszczenie się, a...

Bliskość.

Z miny urażonego małolata twarz Jisunga łagodniała z sekundy na sekundę. Sama również czułam paraliż z niewiadomego mi powodu. Stawiałam na złożoność niefortunnych zdarzeń, które nie dodawały mi wcale odwagi. Dla przykładu; gdybyśmy byli w moim domu, po prostu bym go minęła i poszła, gdzie miałabym aktualnie ochotę. Lub gdyby to nie był Jisung...

Odpuściłam jednak to myślenia, gdy nagle ten się cicho zaśmiał i zakrywając dłonią dolną połowę twarzy, znowu powędrował do kubków po drugiej stronie kuchni.

- Ja chciałem tylko kakao z piankami! - wrzasnął żałośnie, aż zabolało w uszy.

- Właściwie to... Nie chciałeś, Jisung. - postanowiłam się wtrącić.

- Mniejsza! - znowu krzyknął, tym razem prosto na mnie.

Nie byłam jakoś tym urażona, ale on zdecydowanie bardziej. Ja akurat jedynie ułożyłam usta w prostą kreskę i sięgnęłam do kolejnej szafki. Natomiast on przetarł twarz, jakby miał ją z czegoś oczyścić i najprościej w świecie do mnie podszedł.

- J-ja przepraszam, nie chciałem... - no i się zaczął monolog. - To było dziwne, sam nie wiem co we mnie wstąpiło, już tak nie zrobię, tylko się nie obrażaj...

- Chłopie, mam pianki. - przerwałam mu te jakże wspaniałe komunały i pokazałam opakowanie potrzebnego nam składnika, którego szukałam już nie wiem ile minut.

Chłopak nieco zbity z tropu zmierzwił włosy i patrzył to na mnie, to na to nieszczęsne opakowanie pianek. W jego oczach było widać takie zagubienie, że aż westchnęłam ciężko, otworzyłam trzymane przeze mnie jedzenie i wsadziłam mu jedną słodycz do lekko rozchylonych ust.

- Wybaczam. - dodałam, nie umiejąc powstrzymać lekkiego uśmiechu.

Nie wiem w jaki sposób wkradła mi się pewna myśl do głowy, ale...

Jisung, wyglądasz nieziemsko uroczo.

- N-no to... - powiedział z zaciśniętymi wargami, aby nie spadła mu ta mała pianka i zaczął ją żuć. - No to dobrze. - i wziął ode mnie pianki, kierując się do swojego stanowiska pracy.

- N-na pewno będą pyszne! - odparłam z nieco nieskontrolowanym entuzjazmem, przez co na mnie znowu spojrzał z uniesionymi brwiami. - N-nie ważne, będzie pyszne. - machnęłam ręką i uciekłam wzrokiem na wejście od kuchni i krzesła przy stole.

My chyba oboje jesteśmy wariatami teraz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top