19. Wola Walki


Walcz do końca każdy musi walczyć, nie ważne jak silny jest wróg, bo walcząc do końca stajesz się zwycięzcą...

***

Tym razem nie było tak jasno jak wcześniej. Ciężkie szare chmury pełzły po Niebie, zasłaniając każdy jego skrawek. To było dziwne i rzadko spotykane tutaj zjawisko, według Victora. Ponoć w tym miejscu pogoda nie powinna sięgać prawda? Tak myślał, ale jak widać mylił się.

W sumie mu to nie przeszkadzało, te szare chmury idealnie odwzoruje jego nastrój. Też był ciężki i oziębły... Bez życia. Też pełzał powoli ku końcowi.

Tracił nadzieję.

Po chwili usłyszał szum i uderzenie słodkich kropel deszczu o ściany budynku. Idealnie zobaczył uderzającą ścianę deszczu w jego kierunku spomiędzy złotych krat w jego pokoju. Nie miał pojęcia czy te cykliczne kapanie na podłogę pochodziło z zewnątrz czy od niego.

Jego rany wciąż nie mogły się zagoić. Nie pamiętał ile razy Chrystian już go poddawał torturom. Wiedział, że już długo... Stanowczo za długo. Ból wciąż wgryzał się w jego osłabione ciało, które dalej próbowało się zregenerować, zabierając resztki sił Rosjanina. Złoto zdążyło zastygnąć na już zniszczonych skrzydłach mężczyzny. Poparzenia wyglądały tak okropnie, że każdy lekarz stwierdziłby natychmiastową amputację. Boli. Wszystko go bolało.

Zaczynał się załamywać.

Tego chciał Chrystian. Nie miał już sił dłużej walczyć z tępym charakterem sadysty. Mimo tego, że już od dłuższego czasu nie śmiał się na torturach to nadal nie wrzeszczał. Było mu wszystko po prostu obojętne. Ten szyderczy uśmiech na tej ślicznej buźce anioła, który powoli łamał jego wolę, niszczyło go najbardziej.

Był słaby.

Myślał, że wygrał, ale tamten się nie poddawał, a on sam zaczął podupadać. Anabella, która znalazła wyjście nie mogła do niego dotrzeć, Chrystian skutecznie ją nie dopuszczał do niego. Jego myśli od dłuższego czasu krążyły wokół szarego anioła, nieszczęśliwego anioła. Inflix był nadzieją na jego powrót na Ziemię, która zaczynała powoli się wykruszać. Od tamtej pory siedział tylko tutaj w tym pokoju, w którym go chłostano i niszczono jego wolę ducha. Wcześniej tutaj podłoga była czysta, że można było zobaczyć swoje odbicie, teraz zaś była zbryzgana krwią.

Jego krwią, ale i też nie jego.

Ale ta krew nie była czerwona, ani szkarłatna, była złota. Tak byłoby u ludzi.- Te słowa szarego anioła często krążyły wokół jego głowy. Czyli już nie jestem tak naprawdę człowiekiem?- Zastanawiał się, podkulając swoje nogi i postawił brodę na swoich kolanach. Potem objął je dłońmi, gdzie wciąż był zbryzganą złotą posoką... Jego posoką. Tam gdzie niegdyś miał jeszcze paznokcie też tam była ta złota maź, która się wydzielała z niego. Chrystian wyrywał po kolei każdy jego paznokieć z tym strasznym uśmiechem na twarzy i szaleństwem w oczach... Zaś jego nogi i ramiona były opuchnięte i posiniaczone. Kolor ich był fioletowe, lub zielono-żółtawe, choć podejrzewał, że powinny przybierać inny kolor skoro jego krew była złota. Czy nie jestem jeszcze w pełni aniołem.- Pomyślał i tak wyglądał u niego dzień. Po torturach zostawał sam ze swoimi myślami i zastanawiał się.

Czy wciąż jest człowiekiem? Czy może jednak aniołem?

Nawet nie pamiętał za co były kolejne tortury, bo kara za niby przekroczenie lewitującej wyspy została spełniona, więc czemu wciąż był poddawany takiemu bólowi? Czy właśnie w taki sposób miał stracić wiarę na powrót na Ziemię, a potem miał skończyć tak jak ten nieszczęśliwy anioł Inflix? Patrząc na wszystkim tym pustym wzrokiem i siląc się na jakikolwiek uśmiech, a potem opowiadać jego nieszczęśliwą historię życia? Jeśli tak... To powoli mu się udawało. Zaczynał zastanawiać się...

Dlaczego właściwie walczył? Co go zmuszało by wrócić na dół? Nie pamiętał... Ból tak otępił jego umysł, że nie pamiętał... Ból i cierpienie przysłaniał jego cel, choć próbował walczyć. Ale każda podjęta walka kończyła się cierpieniem i przyciemnieniem jego umysłu. Widział tylko ściany, kraty i chmury. Tortury i ten pokój, zaczynał stawać się jego rutyną. Nie pamiętał nawet, kiedy spał. Nie wiedział czemu, ale za każdym razem, kiedy próbował zasnąć by zregenerować siły, zostawał natychmiast budzony i chłostany. Skoro nawet za sen dostawał karę to też i przestawał sypiać. Nie słyszał nawet co Chrystian do niego mówił, wszystko po prostu stawało się dla niego obojętne. Słyszał tylko echo głosów, trzaskanie bicza, syk wrzącego złota, którego polewano po jego skrzydłach i plecach...

Dzień.

Tak właśnie wyglądał u niego dzień, choć nie wiedział, który to był i kiedy się kończył, czy zaczynał. Więc podzielił to tak na to jak wyglądał według zdaniem jego dzień. Początek to długie siedzenie w czterech ścianach i rozmyślał nad sensem tego wszystkiego. Potem zaś przychodził Chrystian z dwoma strażnikami i w zależności od humor anioła, był torturowany ostrzem, skórą, pięścią, złotem, lub jeszcze czymś innym. Ewentualnie raz na cztery czy sześć dni, kiedy zasypiał Archanioł wpadał i go budził swoją pięścią, która ochraniała ją zawsze, ale zawsze rękawica zrobiona z jakiegoś ciężkiego metalu. Po tym zazwyczaj na jego policzku, czy na oku gościła ciemna sina plama, oczywiście na zmianę. Raz pierwsze, a potem drugie.

Dzisiaj, jednak dzień był ciekawy, bo był deszcz, więc mógł zająć się przez ten czas, licząc kroplę wody, która wpadała na kratę, a potem spadała z parapetu na podłogę. Mężczyzna liczył każdą kropelkę, która tutaj wpadała.

Kap! 114. Kap! 115. Kap! 116...

Liczył mężczyzna w myślach. Uwielbiał zapach tego wilgotnego powietrza, a także dźwięk kapiącej wody, która odbijała się echem po pokoju. Słysząc to i ciesząc się innym powietrzem wpadł w dziwny letarg, który trwał bardzo długo.

Kap! 345. Kap! 346. Kap! 347...

Zaczął kołysać głową w jedną i drugą stronę, nucąc sobie jakąś piosenkę pod nosem, nie pamiętał skąd ją usłyszał.

Kap! 498. Kap! 499. Kap! 500...

Nawet nie zwrócił uwagę, kiedy ktoś nagle wparował do pokoju. Ta osoba szybko kucnęła przy Victorze.

-Victor? Victor!- Ten głos... Skądś go znał, ale nie pamiętał skąd. Nagle poczuł jak ta osoba chwyciła jego ramiona. Nie mocna, ale delikatnie. To była kobieta, blondynka... Śliczna anielica.- Co ty nucisz?- Zapytała się anielica, przyglądając się niepewnie mężczyźnie i nasłuchując.

Kap! 724. Kap! 725. Kap! 726...

Wtedy usłyszała w końcu jego słowa, które niewyraźnie wypowiadał, prze prawie zamknięte usta.

Why does it rain, rain, rain down on Utopia?
How will the lights die down, telling us who we are?

Jego głos był zachrypnięty i cichy. Anielica ponowiła próbę kontaktu.

-Victor! Ocknij się!- Zawołała i potrząsnęła nim lekko. Na co Rosjanin syknął z bólu, który przeszyło jego ramiona.

-Proszę... Boli... Przestań Chrystian.- Zajęczał Nikiforov.

-Nie jestem Chrystianem! To ja Anabella! Słyszysz mnie?- Zawołała zdesperowana Anabella, widząc tą siejącą pustkę w oczach mężczyzny.

-Slyshu, slyshu...- Mruknął niewyraźnie po rosyjsku, jak i z niezadowolenia. Anabella... Skądś te imię kojarzył.

Kap! 901. Kap! 902. Kap! 903...

-Anabella czy to ma jakiś sens? Tylko spójrz na niego. Widać, że już po nim.- Odezwał się jakiś kolejny głos.- Lepiej stąd chodźmy zanim się zorientują, że coś kombinujemy...

-Nie mów tak Alfred! Na pewno jeszcze go nie złamał... To silny mężczyzna, prawda Victor?- Spytała anielica Rosjanina, który dalej nie spoglądał na nią.- Victor?- Dotknęła delikatnie jego policzka.- Proszę odezwij się...- Zająkała się dziewczyna.- Powiedz, że chcesz wrócić do domu...- Szepnęła, wtedy po jej policzkach zaczęły spływać łzy. Dom? Ziemia była jego domem? Nie... Ten pokój był jego domem...

Kap! 996. Kap! 997. Kap! 998...

-CHCESZ TAK PO PROSTU SIĘ PODDAĆ I ZOSTAWIĆ YUURIEGO?!- Huknęła dziewczyna i zmusiła go by spojrzał w jej oczy.

Kap! 999...

Wtedy przestał liczyć.

-Yu... Yuuri?- Powtórzył mężczyzna.

-Tak Yuuri! A kto?! Przecież to dla niego walczyłeś przez ten cały czas! Nie pamiętasz?! Chciałeś wrócić do niego! Obiecałeś mu ślub, mieliście założyć hodowlę pudli, adopotować dziecko...- Trzasnęła pięścią w ścianę tuż obok głowy.- Po tym wszystkim- wciąż nie spuszczała z niego wzroku- zamierzasz się poddać i go zostawić... Samego?- Wtedy wybuchła płaczem.

Yuuri...

-Victor, którego znam nigdy by się poddawał!- Zawołała przez łzy.

Yuuri...

Jak piorun z nieba, nagle do jego głowy zaczęły przypływać wspomnienia z przeszłości.

Widział go.

Jak zsuwał po lodzie, upadał i zajął ostatnie miejsce. Jego pijacki taniec na bankiecie i słodkie słowa Be my coach Victor!

Widział go.

Przy wejściu do gorących źródeł, kiedy przyleciał do niego by trenować, po tym jak zakochał się w jego jazdę do Stay close to Me.

Widział go.

Kiedy pocałował go.

Widział go.

Kiedy on założył obrączkę na jego palcu.

Widział go i słyszał.

Kiedy jeździli razem w na jednym lodzie.

Słyszał go.

Kiedy wyznał mu jego miłość do niego.

Słyszał go.

Jego słodki śmiech, kiedy on potknął się o jego pudło, gdy się wprowadzał do jego domu. Sam potem się zaśmiał.

Widział, słyszał i czuł go.

Jak jęczał i wymawiał jego imię, wijąc się tuż pod nim, kiedy po raz pierwszy współżyli. To było w dniu, kiedy się on wprowadził do jego domu.

Czuł.

Jego ciepły oddech, owiewający jego policzki podczas słodkich pocałunków.

Czuł.

Jego słodki zapach skóry.

Czuł.

Jego ciepło ciała, kiedy on się do niego przytulał.

Widział go, słyszał go, czuł... I kochał go. Całym swoim sercem. Nie... On nie kocha tylko sercem. Kocha on Yuuriego Katsukiego całym swoim ciałem i duszą. On kocha go, a on jego.

-Yuuri Katsuki.- Szepnął Victor, wtedy Anabella przestała płakać nad nim i spojrzała na niego. Już nie widział tej pustki w jego oczach.- Ja mogłem... Nie... Jak śmiałem o nim zapomnieć... Po tym ile przeszliśmy.- Szepnął, wówczas po jego policzkach poleciały łzy. Łzy zostały nagle wchłonięte przez jego drobne skaleczenia na policzkach, które potem znikały. Podobnie też było z ciemnymi siniakami na oczach i policzkach. Nagle jego pobita, opuchnięta i poraniona twarz stała się gładka i nieskazitelna... Jakby nigdy nie została dotknięta.

-Victor...- Już zaczynała Anabella, ale jasnowłosy szybko uciął jej wypowiedź, zanim zdążyła dokończyć wypowiedź.

-Anabella.- Spojrzał na nią tym wzrokiem, który najbardziej kobieta rozpoznawała. Ten wzrok pełen determinacji i miłości.- Zabierz mnie stąd, po to tu jesteś, co?- Stwierdził mężczyzna niewyraźnym głosem. Anielica od razu uśmiechnęła się i spojrzała na anioła, który czekał przy ciężkich drzwiach.

-Alfred, weź się rusz! Victor nie da rady sam pójść bez pomocy.- Kobieta miała rację. Przecież nogi Victora były tak opuchnięte i posiniaczony... Może i nawet gdzieś miał złamanie, że nie dałby rady podnieść sam. Przez ten czas był do tego zmuszany, a jak nie mógł ustać, to jego nogi od razu zostały uderzone dużym buzdyganem. Zaś przez ten czas był strasznie osłabiony, nie miał czasu na regenerację, bo nie mógł pójść normalnie spać.

Alfred zaśmiał się i podszedł do nich.

-Jak sobie życzysz.- Mówiąc to wziął Rosjanina pod ramię, na co ten syknął z bólu. Wciąż czuł ten rwący ból w nogach i ramionach. Musiał złapać kilka oddechów by się uspokoić. Kiedy upewnił się, że wszystko w porządku, zrobili pierwsze kroki. Nic z tego, mężczyznę natychmiast zaatakował paraliżujący ból, który sprawiał, że upadł na podłogę.- Eh... Jak widać trzeba inaczej.- Mówiąc to blondyn, bez ostrzeżenia podniósł platynowłosego i przełożył przez ramię.

-Mogłeś ostrzec!- Zajęczał od kolejnego ataku bólu.

-Cicho siwusie, jakby ci powiedział co zamierzam to byś protestował.- Wyjaśnił anioł, kiedy z anielicą przeszli już przez resztę korytarzy. Nikiforov nadął policzki i burknął.

-To platyna.- Lecz mimo tego się zgadzał z nim. Rzeczywiście nie chciałby zostać niesiony, bo wolał sam nieść... Zwłaszcza Yuuriego, ale no dłoniach, nie przez ramię jak był w tamtym momencie. Nie lubił tego też z powodu, że obijał się o jego białe skrzydła. Mimo, że były złożone to i tak czuł jego pióra w swoich ustach.

-Eh Anabello... Powiedz mi, dlaczego ja wciąż ratuje twój tyłek?- Zapytał się Alfred, kiedy ta otworzyła drzwi na zewnątrz.

-Ponieważ ja w większości robię twoją obowiązki, byś miał trochę spokoju? -Zadała pytanie na pytanie, na co blondyn westchnął.

-To co innego...- Jednak Anabella go nie usłyszała, kiedy wyszli na zewnątrz. Deszcz szalał na dworze. Widoczność była bardzo ograniczona, ale mimo tego brnęli dalej. Nikiforova zaś zastanawiało jedno. Czemu po drodze nie spotkali żadnego anioła? Nim zdążył sie zastanowić weszli do jakiegoś budynku. Rozejrzał się i stwierdził, że to coś na kształt jakiejś kaplicy... Tyle, że opuszczonej. Ściany, które niegdyś widziały lepsze dni porastał bluszcz. Ze sufitu zwisały jakieś rośliny i stara farba. Kafelki zaś na podłodze były zniszczone, lub w całości powyciągane. Jedyne źródło światła było za plecami platynowłosego, a nie mógł się jakoś obrócić tak by nie zaatakowało go fala bólu w poszarpanych, lub nie poszarpanych mięśniach. Prawdopodobnie pochodziło od jakiegoś ogniska, stwierdzając po pomarańczowym kolorze.

-Mój Boże!- Usłyszał znajomy męski głos, wtedy został położony na przygotowanym miejscu. Alfred podłożył pod jego głowę prowizoryczną poduszkę, zrobioną z jakiejś szmaty i wyliniałych piór. Potem zobaczył zatroskaną twarz szarego anioła.- I do tej pory był tak traktowany?- Zwrócił się do anielicy, która usiadła obok Victora.

-Nie było dnia Inflix, w którym by go nie torturował. Jak bo niego przyszliśmy, był na skraju szaleństwa.- Odpowiedziała.

-Inflix...- Odezwał się Nikiforov zachrypniętym głosem, wówczas ciemne oczy zwróciły się ku niemu.- Chcę do Yuuriego... Proszę... Ześlij mnie tam...- Ledwo dało się usłyszeć jego słowa przez szalejący deszcz na dworze.

-Nie.- Odpowiedział stanowczo.

-Dlaczego?- Zapytał się wręcz błagalnym tonem.

-Ponieważ umrzesz! Jeśli teraz bym cię odesłał, twoja dusza by się rozpadła zanim byś dotarł na Ziemię!- Odpowiedział twardo Inflix.- Nawet gdybyś był pełen sił istnieje to ryzyko, ale przy takim stanie na pewno nie przetrwasz.- Dodał.

-Teraz mi o tym mówisz?!- Warknął Victor, choć to brzmiało bardziej na charknięcie, przy tym podniósł się gwałtownie. Pożałował tego potem, kiedy znowu odczuł straszliwy rwący ból w plecach i skrzydłach. Anabella położyła go z powrotem na prowizoryczne łoże.- Ana... Czy ty wiedziałaś o tym?- Zapytał się ją, wówczas anielica przyłożyła do jego ust szklankę wody.

-Wypij to za nim coś powiesz. Musisz być bardzo spragniony.- Powiedziała łagodnym głosem. To prawda, Rosjanin nic nie czuł w ustach od dawna. Mimo, że anioły nie potrzebowały jedzenia, ani picia, to był taki osłabiony i wykończony, że czuł jakby nic nie pił i jadł od wieków. Z wielką chęcią przyjął szklankę, choć dłoń go bolała od samego unoszenia.- Ja będę trzymać, po prostu pij, ale powoli.- Powiedziała blondynka, odtrącając delikatnie dłoń platynowłosego. Wypił wodę, a potem powtórzył pytanie. Jego głos brzmiał znacznie lepiej. Zaś na jego pytanie Anabella spochmurniała.- Wiedziałam o tym, ale nie wiedziałam, że Inflix ci o tym nie mówił.- Rzucił karcące spojrzenie na szarego anioła, który przewrócił oczami.

-To czemu mnie tu przyprowadziliście? Chrystian pewnie już mnie szuka i nieźle się wam oberwie.- Zapytał się z niedowierzania.

-Ponieważ ja mogę wyleczy twoje rany.- Odezwał się nagle Alfred.- Dlatego ona mnie w to wplątała. Jestem uzdrowicielem, ale jestem jej dłużny niestety...

-Sam mnie prosiłeś o to i żeby to raz!- Stwierdziła kobieta unosząc brew.

-Jestem uzdrowicielem i gońcem! A nie sekretarką jak ty! Nie nadaje się do papierkowej roboty jak ty! Poza tym robisz to bardzo szybko i sprawniej, niż ja!- Dodał oburzonym tonem, przy tym krzyżując ręce.

-Lepiej zabierz się już za niego! Nie wiadomo, kiedy będziemy mieli tutaj gości.- Popędzała anielica. Alfred tylko westchnął i bez zbędnego ociągania, ukucnął przy Rosjaninie i przyłożył ręce do jego ramienia. Po chwili jego dłonie zaświeciły białym blaskiem, a w miejscu gdzie leczył, mężczyzna odczuł wielką ulgę.

-Ma bardzo rozległe rany... Właściwie to ma je wszędzie.- Rzucił okiem na anielice.- Długo mi to zajmie za nim w pełni go uzdrowię.- Dodał. Kobieta pokiwała głową.

-Wylecz te najcięższe tyle wystarczy by mieć siły na odejście. Prawda Inflix?- Zwróciła się do milczącego szarego anioła.

-Skrzydła może odpuścić, bo przecież i tak je straci.- Powiedział pustym głosem. Victor się ożywił.

-Chwila...- Odezwał się Nikiforov, zerkając na szarego anioła.- Czyli jak ześlesz mnie na Ziemię to ja stracę skrzydła?- Zapytał się, ale tedy pożałował pytania. Inflix zaśmiał się.

-Chłopie naprawdę nie sądziłem, że jesteś takim nie ogarem. Myślałeś, że po co stworzyłem halabardę? Dla ozdoby?- Zapytał się, na co ten zaczerwienił się od wstydu.

-Myślałem, że otwierasz nim portal, lub coś w tym deseń...- Mruknął zażenowany własnym nieogarnięciem. Nawet Alfred parsknął śmiechem, a Anabella pokręciła głową z bladym uśmiechem na twarzy.

-W sumie to byłaby ciekawa opcja, przyznam, że masz ciekawą wyobraźnię- Zachichotał szary anioł.- Nie, halabardę ścinam skrzydła. Kiedy anioł straci skrzydła, automatycznie zaczyna spadać na dół, na Ziemię.- Wyjaśnił Inflix. Jego wyjaśnienia zaniepokoiły jasnowłosego.

-Chwila... Ale jak mi zetniesz skrzydła to ja...- Wtedy zawahał się.- Przecież to absurdalne! Jakiś czas temu umarłem! Więc jak wrócę na Ziemię? Tak po prostu stanę się znowu...- Zatrzymał się i spojrzał po wszystkim.- Człowiekiem?- Zapytał się. Inflix zastanowił się nad wypowiedzią Victora, aż po chwili kiwnął głową przyznając.

-Te najstraszliwsze rany wyleczyłem. Możesz w miarę się poruszać, ale jeszcze nie stawaj.- Zatrzymał jasnowłosego Alfred, kiedy ten próbował usiąść.- Wciąż nie skończyłem.- Dokończył wypowiedź blondyn.

-To jest naprawdę absurdalne... Przecież jestem... Dość popularną osobą, jak nagle wrócę na Ziemię cały i zdrowy...

-Kiedy trafisz na Ziemię wszystko się jakoś ureguluje. Zostanie wymazana twoja data śmierci i co wszystko było z nią związane, a inne rzeczy...- Tutaj Inflix zastanowił się dłużej.- Też zostanie to jakoś załatwione.- Wyjaśnił anioł, na co Nikiforov spojrzał na Anabelle.

-Dlaczego ja wcześniej o tym się nie dowiedziałem? Mógłbym wrócić, wtedy do Yuuriego!- Zapytał się z wyrzutem.

-Dlaczego? Może dlatego, że był aniołem stróżującym na Ziemi? Nie byłeś przecież w Niebie, a Inflix, nie może przebywać poza sferą profanum, Jak większość aniołów.- Odpowiedziała Anabella, na co ten westchnął i odwrócił głowę. Nie mógł jej nie przyznać racji, bo miała... Ale to nie znaczy, że nie mogła wcześniej mu o tym powiedzieć.

Nagle usłyszeli głosy. Przekrzykujące głosy na zewnątrz, na szalejącej wichurze. Chrystian się zbliżał. Anielica spojrzała na Alfreda.

-Ile ci jeszcze zostało?- Zapytała się ledwo opanowanym głosem.

-Zostały kilka siniaków i stłuczenie na łokciach.- Odpowiedział blondyn, Victor bez zbędnego ociągania podniósł się.

-Dam radę.- Powiedział stanowczo. Mógł już zwyczajnie się poruszać, nogi, ręce go tak nie bolały, choć odczuwał nieprzyjemne swędzenie na stłuczeniach i drobnych skaleczeniach. Ale mógł się ruszać. Tylko skrzydła... Bolały go strasznie, Alfred nie brał się za nie, tak jak Inflix polecił, ale go bolały.-I jak Inflix? Dam radę zejść na dół w takim stanie?- Zapytał się, na co ten odpowiedział.

-Masz jakieś pięćdziesiąt pięć procent, na to, że przeżyjesz.

-Lepiej tyle niż wcale. Jestem gotowy, więc czyń co masz czynić.- Oznajmił stanowczo Victor.

-Nie mogę zrobić tego tutaj.- Powiedział szybko mężczyzna, za nim Rosjanin zdążył do niego podejść.

-Dlaczego?- Zapytał się.

-Nie bez powodu siedzę nad zerwanym mostem. To jest wyjście z Nieba, tylko tam mogę ściąć twoje skrzydła...

-Więc nie traćmy czasu!- Przerwał w pół zdaniu jasnowłosy.

-Victor! Trochę szacunku!- Pisnęła Anabella.

-On ma rację Anabello, musimy się streszczać.- Wskazał dłonią tył kaplicy.- Tam są drzwi, wyjdźmy nimi szybko.- Rzekł Inflix, zmierzając w tamtą stronę.

-Ja zaś znikam stąd, nie chcę kłopotów ze strony Christiana.- Mówiąc to Alfred do Anabelli, zniknął... Dosłownie, nagle błysnęło tylko światło i ślad po Alfredzie się nie ostał.

-W końcu jest gońcem... Goniec może się teleportować... Dobra, nie marnujmy czasu!- Powiedziała Anabella, łapiąc za ramię Victora szybko popędzili ku kamiennym drzwi na tyłach. Kiedy wyszli na zewnątrz w deszcz, usłyszeli kilka kroków odbijające się po kaplicy. Gonili ich, byli bardzo blisko. Ból skrzydłach odezwał się, ale Rosjanin starał się je ignorować jak mógł.

-Anabello!- Zawołał Nikiforov do anielicy przed nią.- Mam do ciebie pytanie.- Dodał. Przez chwilę wydawało mu się, że ona parsknęła.

-Teraz?! Mów szybko, o co chodzi!- Ona wręcz przekrzykiwała deszcz. Wpadli znowu w labirynt ogrodu, w którym wcześniej byli, kiedy zmierzali do Inflixa.

-Dlaczego mi pomagasz?- Zapytał się prosto z mostu. Kobieta słysząc te pytanie, prawie się zatrzymała, ale dalej brnęli między żywopłotami.

-Nie zrozumiałam pytania... Możesz sprecyzować, o co dokładniej ci chodzi?- Zapytała się, mężczyzna od razu odpowiedział.

-Ponoć mnie kochasz, chciałaś być ze mną. Szukałaś mnie po tylu latach, a mimo tego nie starasz się o mnie.- Wtedy zatrzymała się, a on razem z nią. Odczuł chwilową ulgę w skrzydłach, kiedy przestali biegać.- Kiedy jestem dosłownie na wyciągnięciu ręki chcesz bym wrócił do Yuuriego. Dlaczego?- Wyjaśnił. Anabella powoli odwróciła się w stronę Victora.

-To prawda. Kocham cię i nigdy nie przestanę. Jest mi przykro, że ty mnie nie kochasz, a kochasz Yuuriego. Tak bardzo jestem zazdrosna!- Mimo deszczu, dostrzegł jak łzy wypłynęły z jej oczu.- I dlatego to robię, ze względu na to, że cię kocham, pomagam ci.- Mężczyzna nie za bardzo niezrozumiała o co jej chodziło.- Jakby zrobiła tak jak mówisz to byłaby samolubną dziewuchą! Dla mnie jeśli ktoś kogoś kocha, ale nie może być z tą osobą, bo już jest z kimś, to ta osoba powinna starać się by ta osoba była jak najbardziej szczęśliwa!- Wyszlochała.- Właśnie dlatego! Kocham cię! Dlatego dla mnie najważniejsze jest twoje szczęście a nie moje! Chcę żebyś był szczęśliwy, a nie na odwrót! Jakby zrobiła na odwrót to nie tylko nie byłbyś szczęśliwy, a znienawidziłbyś mnie! A ja tego nie chcę!- Wybuchła płaczem i pociągnęła zszokowanego Victora. Ból w skrzydłach znowu się odezwał, a krzyki w oddali robiły się coraz bliższe, lecz mężczyzna nim się nie przejął, nie kiedy usłyszał takie wyznanie dziewczyny.

-Dlatego... To robisz...- Szepnął z niedowierzania Nikiforov. Po raz kolejny przyznał jej rację, jakby tak zrobił tak jak on mówił to by ją znienawidził za to... Kiedy o tym pomyślał to aż przykro mu się zrobiło.

Ona też zasługuje na szczęście.- Pomyślał.

W końcu dotarli do charakterystycznego cyprysu i skręcili. Inflix już stał przy zerwanym moście. W dłoni już trzymał halabardę.

-Stań między słupami, a potem pochyl się. Następnie rozłóż skrzydła jak najbardziej tylko potrafisz.- Powiedział krótko i zwięźle. To tyle. Nie długo wróci do Yuuriego... Nie sądził, że to tak wszystko się skończy. Wciąż nie mógł uwierzyć w to, że zaraz wróci do ukochanego.

Jako człowiek.

Mogło równie to być wyrok dla niego i zginąć za nim dojdzie, ale podjął już ostateczną decyzję.

Zrobi to, dla niego. Dla Yuuriego Katsukiego jego przyjaciela, partnera i narzeczonego.

Mimo czuł dziwne uczucie, które zaczęło mu towarzyszyć. Wahał się, ale czy na pewno? Czy może coś go powstrzymywało do podjęcia decyzji.

-Czas ucieka! Idź Victor!- Ponagliła Anabella. Właśnie... Anabella. Ona tyle zrobiła i poświęciła po to by on wrócił do jego narzeczonego. Ma ją pozostawić bez pożegnania?

-Anabello.- Odezwał się do niej i odwrócił się w jej stronę.- Ja... Dziękuje za wszystko. Tyle dla mnie zrobiłaś...- Mówiąc to chwyciła za jej dłonie i je ucałował.- Będę ci wdzięczny do końca życia.- Pogłaskał po jej policzku, ta zaś znowu zapłakała. Nie słyszał tej szalejącej wichury, ani zbliżających się krzyków... Słyszał tylko jej ciche łkanie.

-Victor... Ja uważałam to co było za słuszne.- Szepnęła.

-Nie mam jak ci się odwdzięczyć.- Powiedział z żalem w głosie. Ta słysząc to, zaczęła pośpiesznie protestować.

-Nic nie musisz robić! Naprawdę! Wystarczy mi, że...- Nie skończyła. Nie dane było jej dokończyć zdanie. Ponieważ wargi Victora skutecznie ją uciszyły. To nie był jakiś krótki, przelotny pocałunek. To był czuły pocałunek przepełniony wdzięcznością, tą wdzięczność jaki jasnowłosy chciał przekazać w najlepszy dla niej sposób.

Kiedy zaś zakończył tą słodką chwilę dla anielicy, uśmiechnął się tylko i rzekł.

-Z Bogiem, Anabello.- Pożegnał się i zwrócił szybko do Inflixa.- Inflix zrób co należy!- Zawołał i stanął nad zerwanym mostem, przy tym rozłożył zniszczone skrzydła. Poczuł paraliżujący ból w nich, ale nie śmiał je złożyć. Wówczas za cyprysa wyłonił się Chrystian z dwoma strażnikami na czele.

-VICTOR!- Ryknął, kiedy szary anioł uniósł już halabardę, gotowy by ją opuścić.

-Victor!- Zawołała Anabella, dopiero ocknąwszy się z szoku. Nim dobiegła do niego ostrze halabardy upadło. Mężczyzna poczuł tylko mocne uderzenie, a następnie cichy chrzęst. Dosłownie sekundę potem zerknął przez ramię na anielice, która zatrzymała się i wpatrywała się w niego tymi pięknymi oczami. Uśmiechnął się tylko, a potem...

Zaczął spadać.

Budynek, który znajdował się na dużej chmurze stawał się z każdą sekundą mniejszy, aż stał się małym punkcikiem na niebie.

Mknął na dół ku Ziemi.

Ku Yuuriemu.

***

Rozdział wstawiony na goło, nie sprawdzony (jak wszystkie z resztą XD) więc będę jak zawsze wdzięczna za wskazanie błędów <3

No i co kochani? Przedostatni rozdział! Już został tylko ostatni i to będzie koniec przygody z tym opkiem ^^

Chyba... Jeśli będziecie grzeczni to ciocia elfica może wstawi specjały :p

Mam nadzieję, że wam się podobał rozdział i nie przeszkadzał (czy też nie wkurzył) pewien moment :P

A i jeszcze dziękuje za 600 gwiazdek *^* nawet nie wiecie ile to dla mnie znaczy <3

No i to tyle! Życzę miłego wieczoru.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top