9. Wycieczka cz.3
Słowo - normalna rozmowa
Słowo - rozmowa w myślach
###
- Chciałeś mnie zabić? - zapytał oschle jeden z głosów, podczas gdy Harry leżał nieruchomo na ziemi, oddychając głęboko.
- Co? - odezwał się przerażony chłopak. - Nie! Celowałem w krawędź twojej nogi... Nie chciałem, aby było tak silne - panika powoli opanowywała jego głos.
- Uspokój się - powiedział ni to do siebie, ni to do kompana. - Musimy zająć się... Nim - stwierdził, klękając przy wielkim kocie.
Zapanowała długa, pełna napięcia cisza. Podczas niej, ludzie przyglądali się mu i jego zranieniu chyba z każdej, możliwej strony. Widocznie unikali i ograniczali dotykanie do minimum, za co pantera była im dozgonnie wdzięczna.
- Abraxas... - zaczął powoli czarodziej, który był winny całej tej sytuacji.
- Nie teraz - odwarknął.
Uszy Harrego drgnęły na dźwięk znajomego imienia. Mógł przysiąc, że gdzieś już słyszał o osobie, która się tak nazywała. Pytanie tylko gdzie... Zmusił się do podniesienia głowy i uniesienia ciężkich powiek. Nie było to najłatwiejsze, ale się opłaciło.
Jego zielone oczy niemal natychmiastowo zetknęły się z jasnym, zimnym, wręcz metalicznym odcieniem niebieskiego. Młody mężczyzna zastygł zaskoczony kolorem tęczówek zwierzęcia. Te z kolei nie mogło uwierzyć, na kogo wpadło. Przez to wszystko chciało mu się śmiać.
Przynajmniej to się nie zmieniło - pomyślał z gorzkim rozbawieniem.
Przed nim kucał wysoki człowiek, o szarych oczach i lekko przydługich włosach w kolorze platynowego blondu. Miał zdecydowanie arystokratyczne rysy, które były podkreślone przez wyuczoną maskę obojętności. Nie było mowy o pomyłce. Właśnie spotkał dziadka Dracona.
Pamiętał go z ich spotkania w Klubie Ślimaka. A raczej z rozmowy, która się tam toczyła. Malfoy pytał się, czy Slughorn znał jego dziadka - Abraxasa Malfoya. O ile dobrze zapamiętał tę krótką wymianę zdań, to młody chłopak stojący przed nim miał umrzeć na Czarną Ospę i niestety nie dożyje nawet pełnoletności swojego wnuka.
Kiedy trzymanie głowy w górze, stało się dla niego za dużym wysiłkiem, opuścił ją, zrywając kontakt wzrokowy. Arystokrata zastygł, nie ruszając się z miejsca, będąc w kompletnym szoku. Jeszcze nigdy w życiu nie widział ani nie rzucał najbardziej niewybaczalnego zaklęcia, a jednak mógłby przysiąc, że siła i kolor avady zostały zamknięte w oczach tego stworzenia. Wydawało mu się, iż za chwilę uwięziony w nich promień uwolni się, odbierając mu życie. Widok był piękny oraz kontrastował się z czarnym futrem. Każdy mugol zapewne zakochałby się w tym widoku. Niestety jego czarodziejskie serce, instynktownie przyspieszyło swój rytm w obawie o swoje istnienie.
Wtedy skojarzył fakty. Od kiedy dzikie koty pokroju czarnej pantery panoszą się po Londynie? Poza tym te inteligentne, wręcz przerażające barwą spojrzenie... Czy to aby na pewno było zwyczajne zwierzę?
- Animag? - zapytał jego stary przyjaciel, wyjmując mu to pytanie z ust.
- Nie wiem - przyznał, przykładając ręce owinięte w materiał rękawów do rany zwierzęcia. - Sprawdź, co ma na szyi.
- Co?
- Spójrz - wskazał podbródkiem na cienki wisiorek, który ginął gdzieniegdzie pod warstwą gęstego futra. - Ma coś na sobie.
Nastolatek sięgnął niepewnie po tajemniczy przedmiot. Delikatnie wygrzebał metalowy łańcuszek, na którym został zawieszony nieśmiertelnik. Szybko sięgnął po różdżkę. Wykonał odpowiedni ruch, szepcząc inkantację, po której z przedmiotu wypłynął jasny strumień białego światła. Pochylił się nad blaszką.
- To jest chyba imię pantery i... Właściciel? - powiedział lekko zdezorientowany. - Ale to niemożliwe.
- O co chodzi?
- Nazywa się Garda i należy do Steva Rogersa...
- Więc w czym problem? - nie rozumiał czystokrwisty czarodziej.
- Z tego, co udał mi się do tej pory dowiedzieć to jest to bardzo sławny kapitan amerykańskiego wojska - tłumaczył spokojnie. - Ostatnio odbił dużą liczbę ludzi z rąk Niemców i został odznaczony.
- I?
- I on nie ma żadnego chowańca.
Harry mruknął niezadowolony, słysząc, jak właśnie został nazwany. Może i był ranny, może troszeczkę krwawił, ale nikt nie będzie go nazywać chowańcem. Nie jest jakimś pospolitym, tresowanym psem. Malfoy parsknął cicho.
- Chyba nie jest z nim tak źle, skoro jeszcze pyskuje - stwierdził, na co drugi chłopak zaśmiał się ponuro. - Czyli jednak animag. Tylko czemu daje się niańczyć mugolowi? - wypluł ostanie słowo z pogardą, na co dostał głośne, groźne warczenie.
- To nie nasza sprawa - wypalił szybko, zwinnie zmieniając temat. - Czy nie lepiej byłoby mu zmienić się teraz w człowieka?
- Nie - odpowiedział twardo. - Jeśli to zrobi, nie wiemy, czy nie pogorszy swojego stanu. Rozcięcie nie jest śmiertelnie groźne i chyba nie poturbowało go za bardzo, ale jest dość głębokie. Nie wiem jak będzie się ono miało co do ludzkiego ciała - zabrał dłonie, z zadowoleniem zauważając, że krwi wcale nie ma tak dużo. - W tej formie przynajmniej nie grozi mu wykrwawienie.
- Rozumiem... Czyli episkey nie wystarczy? - spytał z cichą nadzieją w głosie.
- Nie. To może sobie poradzić z rozciętą wagą, ale nie z czymś takim.
- Trzeba było podpytać pielęgniarkę o jakieś silniejsze czary uzdrawiające - powiedział z wyraźnym żalem.
- Czyżby Riddle tak bardzo sobie ciebie cenił, że cię żadnego nie nauczył? - sarknął ostrym tonem, za którym kryła się prawdziwa wściekłość.
- Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?
Harry wstrzymał oddech. Trwała druga wojna światowa. Przecież to by się zgadzało. Ich wcześniejsza kłótnia była właśnie o służenie Voldemortowi. Tylko czemu Malfoy był przeciwny tyranowi? Nie powinien go wspierać? Chyba będzie musiał wysłać Draconowi całkiem długi list z pytaniami. Oczywiście o ile w ogóle uda mu się wrócić do swoich czasów.
- Tak. Później może już nie być okazji - odpowiedział śmiertelnie poważnym tonem.
- Wybrałem swoją drogę. Czemu masz z tym problem? - zapytał, nakręcając się powoli jak istna katarynka. - Przeszkadza ci, że szlama zadaje się z czystą krwią? On przynajmniej mnie przyjął i mi ufa. Nie to, co ty-
- On chce się ciebie pozbyć! - wykrzyczał, na co ciało kota drgnęło lekko zaskoczone. - Lestrange mi powiedział po pijaku - wyznał, nie patrząc drugiemu czarodziejowi w oczy.
- O czym ty mówisz?
- Riddle stwierdził, że nie jesteś już im potrzebny - mówił cichym tonem. - Nigdy ci nie ufał. Nawet nie mówił ci o spotkaniach gangu. Jednak jeśli chodziło o jakiś przekręt, to zawsze ty odwalałeś najgorszą robotę. Niczego nie zauważyłeś?
Zapadła chwila ciszy, podczas której trybiki w głowie Harrego obracały się tak szybko, jak bardzo mu pozwalał jego obecny stan zdrowia. Nigdy jakoś nie interesował się historią czarodziejskich rodów, jednak Slughorn zdawał się darzyć dziadka Draco ogromnym szacunkiem. Może dopiero Lucjusz zwrócił się ku Czarnemu Panu?
To było całkiem prawdopodobne. Abraxas widocznie gardził mugolami. To go akurat nie dziwiło. Z ich kłótni wynikało jednak, że jego rozmówca pochodził z niemagicznej rodziny. W takim czemu Malfoyowi na nim zależało? A co ważniejsze - w jak wielkim stopniu właśnie udało mu się namieszać w swoim własnym życiu?
- Ab... - zaczął cicho, ze spuszczoną głową. - Możemy o tym porozmawiać później? - blondyn westchnął.
- Jeśli znów nie uciekniesz-
- Nie ucieknę - wszedł mu w zdanie. - Obiecuję. Najpierw się nim zajmijmy.
- Masz ze sobą jakąś maść lub eliksir na rany?
- Nie - powiedział.
- Czyli chyba trzeba zanieść go do wła... przyjaciela - poprawił się w ostatnim momencie. - Mugole też muszą mieć jakieś sposoby na takie sytuacje.
- Tylko jak? Nie ma tu żadnego adresu.
- Legilimencja - powiedział, jakby to wszystko tłumaczyło.
- Chcesz mu wejść do głowy? - spytał, nie dowierzając.
- Nie - zaprzeczył. - Ty to zrobisz.
- Ja?
- Tak, ty. Zawsze byłeś lepsze w tych sprawach - przyznał.
- Serio? Zwalasz to na mnie?
- Po prostu nie chcę go już męczyć. I tak za długo już tutaj leży.
Pierwsze krople deszczu opadły na ziemię, znacząc ją ciemnymi kropkami. Gdzieś w oddali rozległ się głośny grzmot. Zimny wiatr wpadł w uliczkę, przypominając wszystkim, że trwa końcówka jesieni. Młodzi mężczyźni spojrzeli w zasłane czarnymi chmurami niebo.
- Jeszcze tego brakowało - skwitował mag czystej krwi, kiedy kapuśniak zaczął przybierać na sile.
Wtedy Harry poczuł, jak ktoś ostrożnie wślizguje się do jego umysłu. Mózg animaga odruchowo wyciszył się, a wszystkie myśli, emocje i odczucia zniknęły całkowicie, lub skryły się w kącie. Delikatna obecność jednak nie naciskała. Wręcz przeciwnie. Zatrzymała się i po prostu patrzyła w pustkę. Niczego nie szukała ani nie starała się znaleźć punktu zaczepienia, który doprowadziłby ją do myśli.
Wtedy w jego głowie rozbrzmiało pytanie, które dotarło do niego, mimo że było cichsze od szeptu i delikatniejsze od szumu strumyka.
- Garda? - zapytała obecność przez jego umysł. - Jak możemy ci pomóc?
Wybraniec zastanawiał się przez chwilę, co powinien zrobić. Potrafił panować nad swoimi myślami i ukryć je. Miał nie lada dylemat i nie wiedział co zrobić. Chciałby odradzić tej osobie podążanie za Tomem. Wiedział, że to się dobrze dla niej nie skończy. Jeśli mu coś pokaże, to może uratować w ten sposób jedną rodzinę. Jednak z drugiej strony, nie mógł sobie pozwolić na kolejną ingerencję w przeszłość.
- Jesteś czarodziejem, prawda? - kontynuował chłopak. - Jeśli tak, to pokaż mi, co mamy zrobić.
Przed legilimentą od razu pokazał się obraz czarnej pantery, leżącej przed wejściem do pobliskiego baru i napakowanego blondyna, który właśnie zamykał za sobą drzwi.
- Rozumiem. Nie martw się, zabierzemy cię tam - zapewnił.
Obecność chciała już odejść, a Potter wciąż się wahał. Chciałby móc pokazać mu te wszystkie okropne rzeczy, których dopuści się Riddle. Ewentualnie wskazać, że to on stał za otworzeniem Komnaty Tajemnic. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić. Pozwolił, by chłopak opuścił jego umysł. Jedyne co mu zostało, to mieć nadzieję, że Malfoy wybije mu to z głowy.
Już kilka chwil później lewitowano go w kierunku lokalu, w którym prawdopodobnie wciąż siedział Kapitan Ameryka. Deszcz lał niemiłosiernie, jednak drugi chłopak osłaniał ich wszystkich od wody z pomocą odpowiedniego zaklęcia. Zapowiadało się na to, że wszystko się jakoś ułoży. Męczyło go tylko jedno pytanie. Jak się on wytłumaczy przed Stevem?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top