8. Wycieczka cz.2
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za agentką Carter, Harry podniósł się na swoje cztery łapy. Rozciągnął się i ziewnął potężnie. Szczerze powiedziawszy, to mógłby się przyzwyczaić do bycia kotem. Jeść dadzą, pić też, zrobią ciepłe, wygodne wyrko i jeszcze pomiziają w ulubionych miejscach. Bardziej dbają o niego teraz, niż kiedy był jakimś wybrańcem od siedmiu boleści.
W pewnym sensie go to trochę podłamało. Na własnej skórze odczuł, że ludzie bardziej martwią się o zwierzęta niż o swoje rodziny, czy sąsiadów. O nieznajomych nie wspominając. W końcu ilu otwiera swoje serca i portfele dla jakiś kocich lub psich przybłęd, a ilu dla starszych ludzi w hospicjum? Albo ilu weźmie bezdomnego pod swój dach na chociaż jedną noc?
Pantera rozejrzała się swoim bystrym wzrokiem. Nie zauważyła nikogo ani niczego podejrzanego. A kamerami nie musiała się przejmować. W końcu magia zakłóca wszelaką elektronikę, która nie została wcześniej odpowiednio zaklęta. W formie zwierzęcej mogła zostać normalnie nagrana, ponieważ magia płynąca w ciele zwyczajnych zwierząt była nieaktywna. Tylko dobrze wyszkoleni czarodzieje potrafili używać jej w małych aspektach, takich jak legilimencja, czy oklumencja. Jednak w swojej prawdziwej postaci, był dla takich technologi, stricte rzecz biorąc, nietykalny.
Odszedł od drzwi lokalu, wchodząc w głąb jakieś węższej uliczki. Na początku chciał zmienić się w człowieka, ale teraz nie był tego do końca pewny. W sensie miał na to ochotę. I to ogromną. Nie marzył o niczym innym niż posiadaniu przeciwstawnych kciuków, ale obawiał się, że nie da rady zmienić się potem w taką samą panterę.
Wciąż pamiętał, że nim udało mu się przyjąć postać czarnej pantery bliżej nieokreślonego pochodzenia, to przechodził przez kilka innych przemian. Nie miał pojęcia, jak to działało. Czy miał kilka postaci animagicznych? A może to po prostu umiejętność togo tajemniczego, pięknego stworzenia, które widział w swoim umyśle? Nie miał pojęcia. I nie mógł sobie pozwolić na testowanie tego. A przynajmniej nie teraz.
Jedyne co mu zostało, to łazić po ulicy w środku nocy jako wielka, czarna pantera po godzinie policyjnej. I unikać wszelakich świadków. Co mogłoby pójść nie tak?
Odpowiedź brzmi: wszystko.
I w takiej sytuacji żałował, że nie miał na sobie czegoś, co by świadczyło o jego przynależności do wojska. Z drugiej zaś strony, gdyby założyli mu obrożę lub szelki czułby się źle. W końcu mimo wszystko był człowiekiem. Nieważne jak przyjemnie było czasem zostać czarną kulką futra. Wciąż nie stracił swojej świadomości ani godności. Między innymi dlatego pozwalał się dotknąć tylko kilku osobom. Po prostu tym, z którymi czuł się komfortowo.
Pokręcił łbem z rezygnacją wymalowaną na pysku. Nie było mowy o przemianie. Musiał sobie poradzić bez tego wszystkiego. Dobrze, że było już po dwudziestej drugiej. Większość ludzi o tej porze spała albo zajmowała się swoimi sprawami z daleka od przezroczystych okien wychodzących na ulice.
Skupił się na otaczających go dźwiękach. Dzięki kocim zmysłom mógł sobie darować rozglądanie się. Co prawda oznaczało to, że na każdy podejrzany dźwięk musiał się zatrzymać i jak najszybciej znaleźć jakąś kryjówkę, ale mógł to wytrzymać.
Wyszedł z zacienionej uliczki, krocząc powoli przy murze z jednej strony drogi. Miał zamiar iść tam, gdzie go nogi (a raczej łapy) poniosą. Kręcił się bez celu, rozglądając się za jakąś porzuconą gazetą. Wbrew pozorom to było bardzo trudne. Miasto było zaskakująco czyste i nie walały się nigdzie jakieś duże śmieci. Oczywiści cieszył się z tego. Mówiąc prawdę, to nigdy mu się coś takiego nie przydarzyło, ale mógł sobie wyobrazić, że śmieci albo gumy w futrze to coś bardzo, ale to naprawdę bardzo nieprzyjemnego.
Na drzwiach jednego ze sklepów wisiało ogłoszenie wypisane skośnym pismem. Usiadł przed wejściem, próbując dostrzec, co zostało tam napisane. Było tam coś o tym, że sklep został zamknięty do końca listopada i wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że nikt nie wpadł na pomysł, by napisać którego roku to dotyczy.
Świetnie - pomyślał, idąc dalej. - Po prostu genialnie. Przecież nie ma potrzeby, by pisać coś więcej, jeśli ogłoszenie dotyczy bieżącego roku.
Lekko podłamany poszedł dalej. Przynajmniej dzięki tej wycieczce dowiedział się, że na pewno znajdują się w Londynie podczas drugiej wojny światowej. Pamiętał widok tego miasta z pewnych starych, czarno-białych, mugolskich kliszy. Jednak nigdy nie można być niczego pewnym. Nie da sobie za to ręki uciąć, puki nie zobaczy lub nie usłyszy konkretniej daty.
Westchnął, wypuszczając ze swojego pyska obłoczek pary. Powoli robiło się zimno. I nic w tym dziwnego. Koniec końców zbliżała się zima. Kolejne noce robiły się coraz to chłodniejsze. Powoli zaczął zawracać. Miał przecież czekać pod drzwiami na powrót Steva. Jeśli nie wyjdzie w ciągu dziesięciu minut, to ewentualnie sam otworzy sobie drzwi, bo chyba zanosiło się na deszcz.
Wtedy jego uszy poruszyły się gwałtownie, wychwytując jakiś dziwny dźwięk. Ściągnął lekko brwi i poszedł w tamtym kierunku zainteresowany. Londyn o tej porze dnia - a dokładniej mówiąc nocy - powinien być cichy i przede wszystkim pusty. A on z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszał odgłosy jakiejś głośnej kłótni. Problem polegał na tym, że te dziwne dźwięki chyba były wydawane przez rzucane zaklęcia...
Zaczął biec cicho w tamtym kierunku. Nawet tego nie przemyślał. Coś kazało mu to sprawdzić i to postanowił zrobić. Nic więcej, nic mniej.
Prześlizgnął się zwinnie między kilkoma metalowymi śmietnikami, nareszcie docierając do miejsca walki. Zastał tam dwie osoby w staromodnych, czarodziejskich szatach. Krzyczały na siebie nawzajem, co jakiś czas rzucając klątwy i zaklęcia. Jedne z nich były normalne, ale o istnieniu kilku z nich Harry nie miał pojęcia. Nie była to czarna magia, jednak potrafił wyczuć, iż ta była równie, jak nie bardziej niebezpieczna. Podobne wrażenie robiła na nim sectumsempra autorstwa Snape'a, a to nie wróżyło za dobrze. Zwłaszcza że ona należała do działu czarnej magii.
- Jak mogłeś?! - wykrzyczał jedne z nich zza potężnej bariery ochronnej. Harry tuż za nim, jednak jak na razie żaden z nich nie zorientował się, że mają obserwatora. - Oszalałeś?! Wiesz, że ten chłopak ma nierówno pod sufitem!
- Może po prostu nie chcę już być więcej zwykłym śmieciem?! - wysyczał, rzucając zaklęcie, które niemal od razu rozbiło ochronę jego przeciwnika. Aura potężnej ciemnej magii przetoczyła się przez powietrze jak tsunami.
- I co będziesz z tego miał?! Przecież czarodzieje tacy jak ty też są na jego celowniku!
- Zamknij się w końcu! - wycelował w niego różdżką.
- Otwórz wreszcie te oczy! Myślałem, że kiedy ukończysz Hogwart, to wszystko wróci do normy! Ale nie! Ty ciągle z nim trzymasz! On jest niebezpieczny! Nie widzisz tego?!
- Diffindo!
Mózg Wybrańca szybko rozpoznał czar. Pierwszoroczne zaklęcie stworzone do rozcina nitek i materiałów, przez krawcową. Problem tkwił w tym, że z nim było jak z dynamitem. Zostało stworzone, by pomagać i ułatwiać życie, jednak rzucone na człowieka może go bez problemu zabić.
Biały promień mknął szybko na maga, który nie miał już szansy na obronę, czy unik. Pantera warknęła wściekła na to, co zamierzała teraz zrobić. Namiesza tym w kontinuum czasoprzestrzennym, ale i tak już to zrobiła.
Szybko wybiegła zza człowieka, przeklinając po raz kolejny swój kompleks bohatera. Zepchnęła bezbronną osobę z miejsca, w które miała uderzyć wiązka magii. Zaklęcie tnące rozbiło się o jej ciało, przecinając bok boleśnie. Zduszony ryk mimowolnie wyrwał się animagowi z pyska, kiedy jego ciało upadło głośno na ziemię.
Nastała cisza, przerywana tylko trzema nierównymi, ciężkimi oddechami. Wszyscy stali jak spetryfikowani. Różdżka wypadła z ręki agresora z pustym łoskotem, sunąc po bruku.
- Merlinie - wyszeptał. - Co ja zrobiłem?
Ranny kot leżał na ziemi, dysząc głośno, podczas gdy krew powoli wypływała z rozcięcia. Bolało. I to bardzo, jednak pamiętał czasy, gdy bywało gorzej. A przynajmniej tak sobie powtarzał w głowie. Zwierzęce ciało było bardzo czułe i miało wyostrzone wszystkie zmysły. Z jednej strony wydawało się to bardzo fajną własnością, jednak w tej chwili łatwiej było to przyrównać do przekleństwa niż supermocy.
Wiedział, że nie powinien się teraz podnosić. Czuł, że nieprzyjemne uczucie najmocniej promieniuje na krótkiej linii wzdłuż jego ciała na boku brzucha niedaleko tylnej nogi. Po tym mógł wywnioskować, że jego rozcięcie jest poziome i do tego w bardzo ruchliwej części ciała. Jeśli będzie próbował wstać, rozdziawi je na dwie części i narazi się na wdanie zakażenia. Plus był taki, że jeśli uda mu się podnieść, to podczas samego chodzenia jego rana zostanie zamkniętą linią. Chociaż teraz, jakoś mało go to pocieszało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top