3. Dobry kotek
Harry zamknął oczy, czekając na nieuchronne zwiedzanie żołądka potwora, który najwidoczniej postanowił dokończyć dzieło bazyliszka. To, co się właśnie działo przeczyło wszelakim normom i zasadom. Nie można zostać pożartym we własnym umyśle. Wyjątkiem były tylko koszmary lub sny, ewentualnie jakieś majaki, ale nie podczas medytacji.
Zadziwiająco lekko ześliznął się po ściankach przełyku. Trudno było mu sobie wyobrazić coś takiego. Jasne, stwór był wystarczająco duży, by pomieścić dorosłego mężczyznę w swoim żołądku, a może nawet i kilku, ale jakim cudem ta smukła szyja była w stanie przetransportować do brzucha coś tak wielkiego?
Wtem poczuł, jak uderza w coś twardego i zimnego. Raczej nie tego się spodziewał. Otworzył oczy zdziwiony tym, co się zdarzyło. Fala szoku i kompletnego braku zrozumienia opanowała jego ciało. Właśnie patrzyła na nocne niebo, przysłonięte gęstą mgłą i niezliczonymi gałęziami. Zamrugał szybko, kompletnie nie rozumiejąc, co się stało, ani gdzie na kolorową szatę świętej pamięci Dumbledora się znajdował.
Poderwał się na równe nogi, jednak przyszło mu to z o wiele większym trudem, niż mógłby przypuszczać. Coś mu się nie zgadzało... Sposób, w jaki widział świat, był inny, jakby ujęty z nieco innej perspektywy. Jego pole widzenia było znacznie szersze i bez problemu słyszał skrzypienie drzew, mimo że wiatr był znikomy. Spojrzał na ziemię, jednak jego mięśnie były inne, jego szyja też. Po prostu to czuł. Spojrzał w miejsce, gdzie powinny się znajdować jego nogi, ale jedyne co tam zobaczył to bladobłękitne, lekko lśniące łapy. Właśnie udało mu się zmienić w swoją postać animagiczną.
Wycofał się lekko w szoku. Sam nie wiedział, czy w tych okolicznościach powinien się cieszyć, czy też załamać. W końcu przemienił się za pierwszym razem, ale wylądował gdzieś w środku lasu, kompletnie sam i w dodatku w nocy. Jego serce przyspieszyło, rozpoczynając szaleńczy bieg.
Harry nie wiedział, co miał zrobić. Jaką mógł mieć gwarancję, że zaraz nie wpadnie na jakiegoś mugola? Tego raczej nie uda się wyjaśnić jakimś złudzeniem optycznym lub halucynacjami. Jeśli za chwilę się nie ogarnie, to może mieć duże kłopoty. Skupił się, jak tylko mógł na przemianie, która przyszła mu łatwiej niż mógłby się spodziewać. Już w kolejnej sekundzie poczuł, jak jego ciało zmienia się gwałtownie. Starał się poczuć coś z tego procesu, ale był on za szybki.
Kiedy było już po wszystkim, podniósł rękę na wysokość oczu i aż odskoczył z zaskoczenia. Pech chciał, że przy okazji potknął się o wystającą gałąź i wylądował plecami na leśnej ściółce. Jeszcze raz przyjrzał się swojej dłoni. Ona nie była ludzka, tylko małpia. Bezsprzecznie należała do goryla. Pewnie, gdyby nie sytuacja, to zacząłby myśleć nad tym wszystkim, analizować i cieszyć się, że może się zmienić w więcej niż jedną istotę, lecz teraz nie miał na to czasu. W tym lesie na pewno nie żyły żadne zwierzęta z rodziny człekokształtnych.
Ponownie skupił się na zmianie postaci, która była bardzo podobna do poprzedniej. Wstał prędko, jednak kiedy tylko poczuł miękkie podłoże pod czterema kończynami, warknął z frustracji, marszcząc przy tym nos. Gdy usłyszał ten dźwięk, miał ochotę się zaśmiać.
Małpa była chociaż gatunkiem bliskim człowiekowi, jednak teraz znów wylądował na prymitywnych łapach jakiegoś kotowatego. Już miał zamiar spróbować jeszcze raz, tym razem na spokojnie, kiedy jego czułe uszy wychwyciły dźwięk łamanych gałązek. Pewnie by to zignorował, jednak problem tkwił w tym, że dochodził on z góry.
Spojrzał w tamtym kierunku, czując, jak jego sierść na karku jeży się mimowolnie. Pomimo wszechobecnej ciemności, udało mu się dostrzec człowieka w spadochronie, który właśnie starał się bezpiecznie wylądować na ziemi. Harry zbliżył się do niego zaciekawiony, nie robiąc przy tym najmniejszego hałasu. Zwierzęce zachowania przychodziły mu wręcz instynktownie, za co był ogromnie wdzięczny.
Usiadł wygodnie, wykorzystując chwilę spokoju, na przyjrzenie się swojemu umaszczeniu, aby wiedzieć, jaki gatunek teraz przedstawiał. Okazało się to jednak trudniejsze, niż mógłby przypuszczać. Był on cały czarny. To zawęziło krąg poszukiwań do czarnej pantery, jednak nazywa się tak zarówno czarne jaguary, jak i takowe lamparty. Chciałby móc zdziałać coś więcej, jednak przy tak małej ilości światła strasznie trudno było mu określić czy w środku i tak już ledwo widocznych rozetek były jakieś plamki.
Zgarbił się, robiąc nieco krzywą minę, mimo to zanotował sobie w myślach, że musi się temu przyjrzeć później. W jego rozmyśleniach przerwał mu odgłos rwanego materiału i ciche, choć przerwane w połowie słowo. Podniósł brew, z rozbawieniem patrząc na mężczyznę, którego spadochron zawisł na drzewie kilka metrów nad ziemią.
Człowiek wypiął się z szelek, lądując głośno na podłożu. Potter przekrzywił mocno głowę. Jego niespodziewany towarzysz miał na sobie hełm, skórzaną kurtkę i wojskowe spodnie, które wyglądały jak wyciągnięte prosto z drugiej wojny światowej. Na plecach przymocował sobie tarczę z wymalowaną amerykańską flagą. Nie było wątpliwości, że kuca przed nim ktoś, kto nawet nie słyszał o magi. Wybraniec zmrużył oczy, czując, że skądś kojarzy to wszystko, lecz nie mógł sobie przypomnieć skąd...
Mugol podniósł się z ziemi, szybko otrzepując ubranie. Już chciał pobiec dalej, kiedy zauważył jarzące się w mroku zielone, kocie ślepia wpatrzone w niego z dużą intensywnością. Zastygł w bezruchu, spoglądając na siedzące przed nim duże zwierze.
Zmarszczył czoło zdziwiony. Może i nie był wcześniej w Europie, jednak dobrze wiedział, że czarne pantery nie występują na tym kontynencie. Przełknął ślinę, czując, że jeśli nie chce sprowokować tego pięknego stworzenia, to musi zachować się wyjątkowo spokojnie.
Kapitan Ameryka, znany także jako Steve Rogers, przyjął pozę, która w razie potrzeby pozwalała mu na natychmiastową obronę. Wyciągnął swoją rękę w uspakajającym geście, lecz zwierzę jak na złość wstało i podeszło do niego kilka kroków, stając w pełnym świetle księżyca. Mimochodem zauważył, że było ono zdecydowanie większe, niż powinno, jednak z całych sił starał się utrzymać swoje opanowanie w środku i na zewnątrz.
- Spokojnie - przemówił do ssaka. - Nic ci nie zrobię, widzisz? - mówiąc to, pokazał, że nie ma niczego w dłoniach. Harry, parząc na jego przesadne zachowanie, wywrócił oczyma w lekko rozbawionym geście. - Dobry kotek...
Żołnierz wycofał się, licząc, że dzikie zwierzę pozwoli mu odejść, ale te wbrew oczekiwaniom poszło za nim. Mężczyzna ponownie zatrzymał się, tym razem stając prosto jak struna.
- Nie - zakazał stanowczo, a jego poza emanowała pewnością siebie. - Ty - wskazał na niego - zostajesz. Ja idę. Mam ludzi do odbicia.
Po tych słowach ruszył biegiem w tylko sobie znanym kierunku. Animag wpatrywał się w niknącą w mroku sylwetkę, bijąc się ze swoimi myślami. Ten napakowany facet chciał kogoś uratować. I to nie jedną osobę, tylko całą grupę. Z jednej strony nie chciał się w to wszystko pchać. Nie miał już ochoty na udawanie bohatera. On już wykonał swoje zadanie w tej dziedzinie i nie miał zamiaru nakładać na siebie tego wszystkiego jeszcze raz. Nie ma mowy.
Odwrócił się w przeciwnym kierunku. Nie miał pojęcia, gdzie szedł, ale mia to w nosie.
Jednak był pewien problem. Zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Nie miał pojęcia, gzie jest ani o co chodziło tamtemu żołnierzowi, a tym bardziej skąd on się urwał, skoro teraz nie ma żadnej wojny, ale w pewnym stopniu przypominał mu samego siebie sprzed kilku lat. Poza tym ile może zdziałać jeden człowiek? Skoro miał zamiar "odbić" swoich ludzi, to pewnie pchał się w samą paszczę lwa. Zakładników i więźniów nie trzyma się byle gdzie. Może mu się coś stać. Może nawet zginąć i przekreślić tym życie wielu ludzi. A to wszystko będzie jego winą, bo mógł pomóc, a nie zrobił tego.
Przecież nie musiał zmieniać się w człowieka. Mógł zostać w obecnej formie i pomóc w walce jak chowaniec. Zwierzęta zazwyczaj nie mają hord wielbicieli, a nawet jeśli, to nikt ich nie wini za to, że ugryzie któregoś z natarczywych fanów.
Z jego pyska wykradł się cichy ryk pełen frustracji. Nie myśląc już nad niczym więcej, ruszył pędem za tropem mugola.
Całej scenie przyglądała się drobna, białowłosa kobietka. Siedziała ona na wysokiej gałęzi jednego z drzew, kryjąc się w mroku. Jej bladą, delikatną twarz rozjaśnił równie subtelny, pełen szczęścia uśmiech. Zachichotała pod nosem. To z pewnością będzie jeden z jej ulubionych przypadków.
- Pomóż mu wygrać, Harry - powiedziała w przestrzeń, po czym rozpłynęła się w powietrzu.
###
Yo!
Obiecałam, napisałam i dodałam!
Mam nadzieję, że ten rozdział przypadł wam do gustu, bo osobiście pisało mi się go bardzo przyjemnie ^^
Kontynuację dostaniecie najprawdopodobniej już jutro :3
Do napisania
Senpai Shire
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top