18. Gra
WAŻNE INFO NA DOLE
###
Prowadzenie zorganizowanej działalności przestępczej u schyłku drugiej wojny światowej wcale nie było łatwe. Jeszcze niedawno jego plan można było nazwać idealnym. Miał wiele baz i fabryk, które zapewniały mu dominację nad Europą. Jego podziemie trzymało za fraki większość krajów, nawet jeśli te nie do końca były tego świadome. Jednak teraz... Jego broń powoli stawała się bezużyteczna, a jej zapasy, zamiast przybywać, zaczęły się kurczyć. A wszystko przez jednego Amerykanina, który zaślepiony opaską na oczy rzuca się do boju krzycząc "Ku chwale ojczyźnie!". Szkoda tylko, że tak naprawdę to nikt ich do tej walki nie prosił. Kiedy Hitler zaczął planować światową dominację, mieli to w nosie. Nawet wtedy, kiedy Polacy przynieśli głowie ich kraju dowód w postaci rozszyfrowanej enigmy. A potem nadeszło małe boom-boom na jedną z ich baz i nagle zaczęli się tym wszystkim przejmować.
Taki stan rzeczy doprowadzał Johanna Schmidta do białej gorączki. To nie jest ich walka. Nikt ich tutaj nie zapraszał. Jak mogli być tak głupi, by sądzić, że Państwa Osi będą stać bezczynnie, podczas gdy oni zaopatrywali aliantów? Sami się o to prosili. Nie potrzebują wojsk USA, które wykorzystują walkę tylko po to, by okraść kraje Europy z ich innowacyjnej technologii. To było żałosne.
A mimo to... Działało.
Nie miał pojęcia, jakim cudem coś tak głupiego przedstawiono publiczności jako słuszną sprawę w obronie słabszych, lecz nie mógł powiedzieć, że nie był pod wrażeniem. Sam używał podobnej perswazji pomiędzy swoimi ludźmi. Z tą różnicą, że on nie łgał jak pies. Jego strategia raczej opierała się na dokładnej selekcji. Starał się zbierać ludzi na tyle szalonych, że poddali się wizji Adolfa, ale nie na tyle głupich, by pozwolić sobie na pogorszenie standardów życia. A kiedy już udało mu się zlokalizować delikwenta, który był zawieszony gdzieś tam na granicy swoich wewnętrznych konfliktów, pojawiali się jego ludzie, po czym przedstawiali mu wizję życia w dostatku i obietnicę bogactwa, do którego doczeka w spokoju wypełnionym dostatkiem.
Nie musiał się martwić o ich lojalność. Skoro lizali buty jednemu tyranowi, to mu jako wspaniałemu liderowi ulegali niemal natychmiastowo.
Jednak teraz... Wszystko zaczęło się sypać. Nie rozumiał jakim cudem jeden superczłowiek był w stanie wyprowadzić cały oddział z jego twierdzy o zaostrzonym rygorze. Tym bardziej nie potrafił pojąć jakim prawem garstka żołnierzy, których już kiedyś uwięził, była w stanie zniszczyć niemal każdą jego instytucję. Nawet jeśli mieli na czele kogoś podobnego jego osobie.
Ci ludzie byli trzymani w zamknięciu o suchym pysku i bez miejsca na sen. Sam zadbał o to, by kotłowali się w jak największej ilości na jak najmniejszej przestrzeni. Powinni być wycieńczeni. I co z tego, że nie przebywali tam zbyt długo? Zostali pojmani na misji, tuż po męczących manewrach. Ich stan powinien być co najmniej opłakany. Przecież nie dbali o nich w żadnym sensie tego słowa. Nawet wodą ich nie spryskali, bo smród potu zmieszanego z brudem oraz krwią nie miał jak się przedrzeć przez maski jego ludzi.
Podsumowując — pokonał go facet, który jeszcze do niedawna wyskakiwał w rajtuzach na scenę. Ba! Na ten czas nie miał on jakiegoś wielkiego wyszkolenia bojowego. To było irracjonalne. Co więcej, banda wymęczonych jeńców sforsowała jego jednostkę na Węgrzech.
To nie miało sensu.
A przynajmniej tak myślał na początku.
Kiedy po raz pierwszy stanął oko w oko z Kapitanem Ameryką, nie zauważył w nim niczego godnego uwagi. Dlatego też zignorował mężczyznę i jego towarzyszy. Mimo to jedna... Osoba przyciągnęła jego uwagę w bardzo nietypowy sposób. Czy nazywanie zwierzęcia osobą jest oznaką szaleństwa? Może tak, ale był niemal przekonany, że w tym przypadku to określenie było bardziej niż celne.
Spotkał już bardzo dużo... Nietypowych przypadków, a o jeszcze większej ilości czytał w raportach. Ludziach, którzy narodzili się z nietypowymi, potężnymi umiejętnościami. Ukrywali je przed światem, ale on przyjął sobie za punkt honoru odnalezienie któregokolwiek z nich. A po co? Cóż, trudno było o jedną odpowiedź.
Na początku myślał, że powinien każdego z nich rozszarpać na kawałeczki. W końcu czym był superżołnierz w porównaniu z kimś o nadprzyrodzonych umiejętnościach? Gdyby jeden z nich go przewyższył w jakikolwiek sposób, mógłby się pożegnać ze swoją pozycją. Budował swoje mocarstwo na sile oraz potędze, które tworzyły uwielbienie lub strach. Jeden błąd i wszystko posypałoby się jak domek z kart.
Mimo to, kiedy zobaczył... Ją? Jego? W sumie nie poświęcił chociażby krzty swojego cennego czasu by, poznać płeć tego pięknego zwierzęcia, lecz to nie przeszkadzało mu w ocenie sytuacji. Garda (bo według wywiadu, tak miało ono na imię) roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę.
Ciarki przeszły mu po plecach na wspomnienie ostatniego spotkania. Moc, potęga, siła, a do tego niezamierzona, aczkolwiek nieodrzucająca wyższość wypełniała jego wspomnienia. Nie miał pojęcia, jakim cudem Amerykanie byli odporni na to wszystko. Może to dlatego, że pantera nie widziała w nich wroga? Niewykluczone.
W każdym razie przez tamto spotkanie zmienił zdanie. Nie mógł pozwolić sobie na zabicie kogoś takiego.
Szedł przed siebie, nie zwracając zbytniej uwagi na znajdujących się wokół ludzi. Jakaś dwójka wzdrygnęła się, kiedy jego nogi poniosły go pod drzwi sali kontrolnej. Otworzyli przed nim drzwi bez jakiegokolwiek słowa sprzeciwu. Znali swoje miejsce. Szczerze mówiąc bardziej dbał o ich nowego "gościa" niż o nich.
Skierował się cicho do ściany zakrytej sporymi monitorami.
Zabicie kogoś takiego byłoby grzechem — pomyślał, wlepiając oczy w niespokojnego kota, widocznego na wszystkich kamerach. Jego usta wykrzywiły się w grymasie.
Nie chciał go krzywdzić. Tak piękna, niesamowita w swoim autorytecie istota nie mogła się zmarnować. Miał zamiar ją zdominować, a następnie przeciągnąć na swoją stronę. Gdyby wyprał jej mózg, nie robiłaby takiego wrażenia. Jednak posiadanie pod sobą kogoś takiego... To zagwarantuje mu chwałę, o jakiej nikomu się nie śniło. Nie wiedział, skąd wziął się ten wniosek. Czasami takie rzeczy po prostu się wie. Czuje się je całym sobą, mimo tego, że z pozoru wydają się zupełnie absurdalne.
Jednak tu nie było mowy o pomyłce. Nie po tym, co się wydarzyło.
*^*
Kiedy wysłał ludzi, by przynieśli to, co zostało z amerykańskiego żołnierza oraz Gardy nie spodziewał się, że znajdą ich całych i zdrowych. Miał cichą nadzieję, że uda się im chociaż zebrać jakieś nienaruszone próbki DNA z ich rozkładających się od trzech dniach zwłok. Szybko jednak dostał informację, że jego podwładni odmówili wykonania rozkazu, jakim było zbliżenie się go znaleziska. Z jakiegoś powodu nie chcieli podejść do ciał. Wściekły poleciał do nich z zamiarem rozstrzelania wszystkich po kolei, ale kiedy dotarł na miejsce, zrozumiał, co zawiniło.
Sceneria, w której się znalazł, zdecydowanie nie była naturalna. Wszędzie było duszno i gorąco do tego stopnia, iż musiał z siebie ściągnąć swój nieodzowny, ciężki, skórzany płaszcz oraz rękawiczki. Kiedy myślał, że dziwniej już być nie może, zobaczył jak dwa ciała — jedno ludzkie, drugie kocie — spoczywały spokojnie na zielonej trawie. Śnieg pod nimi zniknął zupełnie, ustępując miejsca nagrzanej ziemi, która jakby starała się otulić niedobitków. Ci z kolei wyglądali... Zaskakująco normalnie. Ich klatki piersiowe unosiły się miarowo. Nie mieli nawet jednego siniaka. Co prawda człowiek przed nim stracił lewe ramię, które leżało z dobry metr od właściciela, ale z rany nawet nie sączyła się krew.
Hydra stała naokoło tego fenomenu, bojąc się zbliżyć o choćby jeden krok. Powietrze ciężkie od pary wodnej było obciążone bliżej niezidentyfikowaną materią. Czymś, co zdawało się przewyższać ich wszystkich z niewyobrażalną siłą.
Podczas gdy wszyscy byli przytłoczeni otoczeniem, Johann wpatrywał się w czarnego jaguara. Bez problemu wyczuł, że enigmatyczna energia wychodzi właśnie z tego nie aż tak dużego cielska. Już od pierwszego spotkania wiedział, iż był on wyjątkowy, ale nie spodziewał się czegoś takiego.
Uśmiechnął się pod nosem.
Los najwyraźniej mi sprzyja — powiedział w myślach, jednocześnie zbierając się w sobie, by zbliżyć się do istoty.
Mało kto zwrócił na niego uwagę, gdy ze sztuczną pewnością siebie zbliżył się do ich przyszłych jeńców. Kucnął przy kotowatym, delikatnie dotykając jego futra. Szybko odciągnął rękę, próbując powstrzymać się od okazania słabości. Nie potrafił wytłumaczyć, co się stało, ale kiedy tylko jego opuszki palców zetknęły się z czarną tonią, przeszył go ogromny ból. Zacisnął zęby, wnioskując, że musi to być jakiś mechanizm obronny tej osoby... Mutanta... Czymkolwiek to coś było.
Szybko narzucił na siebie kurtkę, nie zapominając o założeniu rękawiczek. Przygotował się mentalnie na kolejną falę spazmatycznego bólu.
Ostrożnie podłożył jedną rękę pod kark zwierzęcia, podczas gdy drugą owinął dolne okolice jego grzbietu. Zacisnął zęby, skupiając się na wszystkim innym tylko nie ogarniającej go agonii. Podniósł się, pozwalając, by drugie ciało oparło się o jego pierś, zwisając bezwiednie.
Szybko zawrócił w kierunku, z którego przyszedł.
— Wracać do roboty! — zasyczał, maskując ból, przebierając go za wściekłość.
Musiał pokazać im, że jest silniejszy... Że nawet ktoś taki jak istota w jego ramionach odda mu pokłon.
*^*
Wrócił myślami do chwili obecnej. Jego nowy przyjaciel obudził się kilka godzin temu. Kiedy go znaleźli, nie był wygłodzony czy też odwodniony, ale mimo wszystko kazał mu podać przez zamontowany w suficie szklanej klatki mechanizm wodę oraz pożywienie.
Z tego, co mu przekazano, Garda na początku była podejrzliwa. Pożywiła się dopiero po godzinnych oględzinach. Był świadomy, iż zmuszanie jej do życia na tak małej przestrzeni zaprzeczało jego intencjom, lecz na razie nie mógł jej pozwolić na swobodę.
Kot teraz siedział nieruchomo, sprawiając, że czarno-białe nagrania wyglądały niczym zdjęcia. Patrzył prosto w jeden z obiektywów. Wiedział co się wokół niego dzieje. Był świadom bycia obserwowanym. Jego spojrzenie było harde i wyglądało jak deklaracja zimnej wojny. Czerwona Czaszka postanowił się tym nie przejmować. Bo niby po co? Po wszystkim wprowadzą go do większego, o wiele bardziej komfortowego pokoju, podadzą najlepsze jedzenie, wyślą lekarzy... Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, za kilka dni będzie mu jadł z ręki i wyjawi swój sekret.
Mutant czy nie, każdego idzie zmanipulować.
— Wrzucić kostkę* — wydał polecenie, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z szarymi tęczówkami na ekranie.
Człowiek siedzący za maszynerią odpowiedział ciche "tak jest, Sir", po czym nacisnął kilka guzików. Szef Hydry obserwował obraz, kiedy pod łapami zwierzęcia wylądowała drobna kostka.
Teraz nie robiła żadnego wrażenia, ale kiedy ją znaleźli podczas jednej z bitew, stała się ich ulubionym eksponatem. Była to układanka w formacie sześcianu, złożona z mniejszych kostek — każda ściana miała wymiar trzy kwadraty na trzy. Były one oznaczone kolorami na sześć sposobów. Polegało to na tym, by ułożyć je tak, aby każda ze ścian sześcianu składała się z części o tym samym kolorze. Brzmiało dość prosto... ale nie było to łatwe do zrobienia. Kiedy się to rozgryzie, idzie już z górki, lecz samemu było to trudne do osiągnięcia.
Zielone oczy mutanta (?) zwróciły się ku nowemu przedmiotowi. Przez chwilę zerkał on to na układankę, to na kamerę. Wyglądało to tak, jakby mocno się nad czymś zastanawiał. W pewnym momencie zaczął uważnie oglądać swoje otoczenie, podnosząc się w celu kilkukrotnego, powolnego obrócenia się wokół własnej osi. Johann zmarszczył brwi. To zachowanie było zdecydowanie niespodziewane, mimo to postanowił czekać.
Po kilku minutach wpatrywania się ciemność, zwierz w końcu opadł na swoje siedzenie, ponownie patrząc na kostkę. Schmidt mógł przysiąc, iż więzień myślał o czymś zawzięcie. Nie rozumiał go. Przecież nie było w tym nic trudnego do zrozumienia. To było zaproszenie do ujawnienia jego prawdziwej postaci. Dlaczego się wahał? Dali mu jedzenie, picie i ciepłe schronienie. Gdyby chcieli go zabić lub torturować, już dawno by to zrobili.
Wtem stało się coś bardzo dziwnego. Garda popatrzyła w kamerę spod rzęs, a następnie... Wszystkie kamery wysiadły. Jak na zawołanie, obraz na każdym ekranie rozmazał się raptownie.
— Co się dzieje? — zapytał, tłumiąc w sobie wściekłość.
— Nie mamy pojęcia, Sir.
— Więc zróbcie z tym coś! — rozkazał, wydzierając się na całe gardło.
Ludzie w pomieszczeniu zaczęli uwijać się niczym mrówki, próbując naprawić niespodziewaną usterkę. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund. Bałagan tańczących białych i czarnych punktów ułożył się, ponownie ukazując ich gościa w całej okazałości. Znów patrzył w szklany obiektyw. Z tą różnicą, że tym razem, układanka leżąca między jego łapami była rozwiązana.
Rękawiczki czerwonoskórego zatrzeszczały w proteście, kiedy prawie podarł je, zaciskając pięści. Czuł jak złość, zaczyna przejmować nad nim kontrolę. Zanotował sobie w myślach, by rozkazać komuś zabić tych imbecyli, przez których ominą najważniejsze wydarzenie tego dnia.
— Wypuścić gaz! Przenieść to coś do klatki i przygotować do transportu!
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
To nie tak miało wyglądać — pomyślał. Miał nieodparte wrażenie, że jego własna gra wymknęła się spod kontroli.
###
* kostka - oczywiście chodzi o Kostkę Rubika; przedmiot ten został wymyślony dopiero w 1974 roku, a stworzona w 1980.
Witam moje Jednorożce!
Nim ktoś zapyta - nie, to jeszcze nie jest mój powrót, ale chciałam dodać choć jeden rozdział, nim powrócę na dobre. Wytrzymajcie proszę jeszcze z dwa tygodnie ^^ Możecie wyczekiwać informacji na moim koncie~ W niej wytłumaczę Wam, czemu nastąpiła taka obsówka
Co do rozdziału, mam nadzieję, że nie ma za dużo błędów. A i przepraszam, że użyłam tutaj Kostki Rubika :/ Wiem, wiem, rujnuje to realistyczność książki, ale nie byłam w stanie znaleźć żadnej logicznej układanki na tyle starej by móc ją tu wykorzystać :c Jednak jeśli ktoś z was coś znajdzie, to może napisać tutaj komentarz i dać mi znać ^~^ A wtedy zamienię kostkę na to, co zaproponuje, oczywiście o ile będzie to bardziej realistyczne.
Do napisania
SenpaiShire
PS. Będzie ktoś może w Łodzi w tę niedzielę? XD
PS2. Dodałam również rozdział z 'Dragon Love'. Zapraszam tam wszystkich miłośników tomarry <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top