15. Słodkie złego początki
Ważne info na dole!!!
###
Od rozmowy z Howardem minęło już dużo czasu. Ile to było dni? Miesięcy? Harry nie miał pojęcia. Dni zlewały mu się w całości lub znikały, tworząc z siebie niewiarygodnie długi sen. Już powoli nie nadążał za tym, co się dzieje, ale nie zamierzał dać po sobie znać, iż coś takiego miało miejsce.
Kilka dni po pamiętnym spotkaniu z naukowcem został zapakowany w nocy do pociągu. Kiedy się obudził w zupełnie nieznanym miejscu, był niemal gotowy zaatakować wszystko, co się rusza. Na szczęście w pobliżu był Bucky, który trzymając swoją broń niczym najdroższą kochankę, uspokoił go nieznacznie. Oczywiście, póki nie zobaczył Steve'a, nie potrafił się rozluźnić, ale to chyba powoli stawało się normalne.
Kiedy blondyn pojawił się w wagonie, podbiegł do niego, żądając wyjaśnień. Dostał je dość szybko i szczerze powiedziawszy, spodziewał się, że to kiedyś nastąpi. Tylko nie tak szybko.
Ruszyli na ważną misję - mieli zniszczyć wszystkie bazy Hydry i dopiłować by ta rozpadła się na dobre. Z tego, co Potter zrozumiał, został zabrany tylko po to, by nie wariował sam w Londynie, ale szczerze mówiąc, nie miał zamiaru pełnić tylko funkcji maskotki. Całe szczęście Stark kazał wziąć Kapitanowi Ameryce zbroję dla swojego pupila. W przeciwnym wypadku ich wspólne akcje wyglądałyby naprawdę nieciekawie.
Pierwsza misja poszła im dziecinnie łatwo. Garda stała się dla tego oddziału czymś w rodzaju psa przewodnika, który idąc na czele ze swoim właścicielem, potrafił wyczuć niemal każde zagrożenie. Nie było to trudne zadanie. Zwłaszcza że miał na sobie jeden z wynalazków Starka. Może nie było to vibranium, ale bardzo ułatwiało sprawę.
Było to coś w rodzaju wielkiej kamizelki kuloodpornej, która z jakiś bliżej nieokreślonych powodów była lekka niczym piórko. Składała się z kilku części. Napierśnika, który osłaniał też kark, łopatki i plecy oraz ochraniacza na biodra, połączonego z dość sztywnym, sterczącym metalem, który osłaniał jego brzuch. Ostatnim elementem był prosty, schludny hełm, który na policzkach został wykończony zgrabnymi gwiazdami. Dzięki umiejętnemu wykonaniu i wykrojeniu strój nie blokował mu żadnych ruchów, za to idealnie dopasowywał się do kociej skóry. Co prawda przy niektórych ruchach (a tak dokładnie skokach) materiał odstawał gdzieniegdzie w śmieszny sposób, jednak była to jedyna możliwość, która pozwalała na osłonięcie całego korpusu przed ewentualnymi ciosami.
Dzięki temu wszystkiemu jego zajęcie nie było wcale aż takie męczące.
Tym, co mu najbardziej szkodziło, była ciągła podróż. Z jakiegoś powodu jego kocie ciało nie znosiło tego najlepiej. Tak jak większość żyjątek w takich okolicznościach przeważnie spał i jadł lub jadł i spał. Dlatego wszystko zaczęło mu się zlewać.
Po pięciu misjach już nawet nie starał się zrozumieć, ile to wszystko zajęło im czasu. Wiedział tylko tyle, że walczyli między innymi w lasach, pośród śniegu i zieleni, pomiędzy budynkami jakiegoś miasta i na kompletnym pustkowiu. Stwierdził, że najlepiej zrobi, jeśli nie będzie roztrząsał się nad czasem. Koniec końców i tak jest on jednym z wielu sztucznych tworów, które wyszły spod ręki człowieka. Musiał się skupić na swoich działaniach, bo mogły one zaważyć na przyszłości tego świata.
Wiedział, że może właśnie dopuszczać się okropnej rzeczy, jaką jest zmiana biegu historii, ale nie czuł, by było w tym coś złego. Miał wrażenie, że jest na swoim miejscu. Zupełnie tak jakby właśnie tak miało to wszystko wyglądać. Dlatego też nie dbał o to za bardzo. Poza tym będzie się tym martwił, jeśli wróci kiedyś do swoich czasów.
Dziś zatrzymali się w środku wielkiej pustyni białego śniegu, którą przerywały jedynie góry. Potter nie zastanawiał się, gdzie mogą być, ale jedno było pewne. Na sto procent byli w Europie. A to już coś.
Na dzień dobry przywitała ich długa przeprawa przez zaspy oraz skaliste szczyty. Podróż była długa, a temperatura bardzo niska. Na całe szczęście grube futro pantery okazało się bardzo dobrym źródłem ciepła. Harry cieszył się z tego niezmiernie, bo w przeciwnym wypadku zapewne plułby sobie teraz w brodę, że po pierwszym spotkaniu ze Steve'em, nie poszedł w przeciwnym kierunku. Sam Kapitan podobnie do swojego ulubionego towarzysza nie odczuwał otaczającego go mrozu. Jego ludzie ciągnęli się za nim zmarznięci, podczas gdy on sprężystym krokiem ścigał się z czarnym kotem na szczyt tylko po to, by za chwilę przewrócić go w jakąś zaspę.
Przez tego typu zachowanie Harry niemal zapominał, po co tutaj są. Dawał się podpuścić, by tylko pobawić się ze swoim przyjacielem. Może i był beztroski, ale nawet jeśli, to co z tego? Miał dość bycia żołnierzem. Nie ważne czy walczył za czarodziei, czy mugoli. Weterani zazwyczaj nie chcą wrócić na linię frontu, a nawet jeśli, to jest to spowodowane jakąś pokręconą logiką. Normalne było to, że wolał się nie martwić, bawić się i po prostu być szczęśliwym.
Jeszcze nigdy wcześniej nie zaznał tego magicznego uczucia. Jako dziecko nie miał czym się cieszyć, a kiedy tylko ktoś postanowił wyciągnąć go z takiego stanu rzeczy, to zawiesił nad nim widmo mordercy-psychopaty. Nie można czuć się dobrze z takim ciężarem na barkach. Jasne - były chwile radosne, śmieszne i spokojne, ale nie szczęśliwe. A przynajmniej teraz by ich tak nie potrafił nazwać.
Dzięki byciu w zwierzęcej formie i do tego nie w swoich czasach nie mógł się zmusić do przejmowania się tą sytuacją. To nie tak, że miał to w nosie. Po prostu... Chyba po raz pierwszy w życiu zaczął rozumieć, co to znaczy żyć z dnia na dzień, łapiąc chwile. Kochał te momenty, kiedy razem z najbliższym mu przyjacielem bawił się beztrosko, lub leżał na jego kolanach, kiedy ten czytał jakąś książkę. Mag przestał marzyć i myśleć o tym, co przyniesie jutro, a nawet następna sekunda. Pozwalał, by w jego sercu rósł spokój i ogromne uczucie szczęścia podsycane niesamowicie silną więzią z Amerykaninem, aby kiedy tylko nadejdzie taka potrzeba, zburzyć je w ciągu jednej chwili stając do walki właśnie o takie chwile.
Niby wynikało to z bycia beztroskim oraz nieprzejmowania się niczym tak długo, jak to tylko możliwe. Niby taka postawa była głupia i arogancka. A jednak to ona dawała mu siłę do walki. Ba! Zapewniała powód do działania. Tak dziwaczne zachowanie widział po raz pierwszy w swoim nie aż tak długim życiu, mimo było ono teraz dość powszechne. Gdzie się nie spojrzało, widziało się osoby, które właśnie tak postępowały. Nikt z jego kompanów nie przejmował się, że idą na samotną walkę przeciwko silniejszemu oponentowi. Rozmawiali, wygłupiali się oraz wydurniali. Zasady etyki razem z savoir vivrem poszły już dawno spać. Nimi też się tutaj nie przejmowano. Jakoś nie brakowało im ich.
Czy to jest właśnie życie chwilą? - Harry zadał sobie pytanie w myślach, kiedy spojrzał ze skalnej półki na wojskowych.
Nie miał jednak czasu na dalsze myśli. Okazało się bowiem, iż właśnie doszli do punktu docelowego. Była to płaska część góry na zboczu szczytu, z której rozciągał się czysty widok na tory. Nad ich głowami zwisał jakiś gruby kabel, który prawdopodobnie miał za zadanie dostarczyć gdzieś prąd.
Zaczęła się najgorsza część ich misji, a mianowicie czekanie. Co prawda w teorii na straży stało tylko kilka wybranych osób, a reszta siedziała wygodnie, lecz w praktyce każdy wbijał wzrok z cichym napięciem w miejsce, gdzie torowisko znikało z pola widzenia. Animagowi również udzielił się ten dziwaczny nastrój. Siedział tuż przy nodze Rogersa, który z kolei bezwiednie głaskał jego tymczasowo nieosłonięty żadnym materiałem łeb.
- Pamiętasz jak cię wsadziłem do kolejki górskiej - zagaił Bucky.
- Tak - odpowiedział mu blondyn. - I zwymiotowałem.
- Czy ty się teraz mścisz? - spytał, sugestywnie lustrując kąt, pod jakim układał się kabel.
- Czemu miałbym to robić? - uśmiechnął się do niego, zabierając rękę z głowy pupila.
- Doktor Zola jest w pociągu - oznajmił mężczyzna zza pleców Harrego. - Dali mu wolny przejazd. Ewidentnie bardzo go gdzieś potrzebują.
Po tych słowach wszyscy zaczęli się szykować. Jedynie niebieskooki przykucnął przy czarnej panterze, by założyć jej kask oraz wsunąć szelki na nogi.
- Za chwilę zjedziesz w dół na dach pociągu - tłumaczył mu, ciągnąc za paski mocowania. - Wylądujesz tam cicho i poczekasz na mnie. Odepnę cię, a następnie wkroczymy do akcji. Zrozumiano? - spytał, na co dostał lekkie skinienie łbem.
###
Co tam u moich jednorożców?
Trochę mnie nie było, jak widać zmieniłam Wam też nazwę, ale czemu to już zapraszam do notek w moich innych pracach ("Yandere-kun" i "Naruto || Historia Wampira"), bo nie wiedzę sensu w dublownaiu tego ^~^
Nie było mnie dość długo. Niestety nie była to ani przerwa, ani owocny czas poprawek w pracy. Na nic z tych rzeczy nie miałam czasu T-T Mam nadzieję, że mi wybaczcie, jeśli dla świętego spokoju na chwilę obecną zostawię to tak jak jest, bo po prostu nie mam kiedy tego zrobić i muszę wybierać między pianinem a poprawkami (a chyba wszyscy wolą by fabuła w końcu ruszyła do przodu XD).
A co do rzeczy ważnych, na moim koncie pojawiły się nowe opowiadania!
1) Kontynuacja mojego opo "Naruto Vampire Story || [PL]" pt. "Naruto || Historia Wampira". Jeśli jeszcze nie znasz tej serii to gorąco polecam ją wszystkim otaku ;3 Paringi jeszcze nie są ustalone i czytelnicy będą mieli w tej sprawie glos, więc zapraszam serdecznie~
2) 5-cio częściowy ff Naruto o tematyce SasuNaru/NaruSasu pt. "Yandere-kun". W tym opo Naruto jest zazdrosnym, morderczy adoratorem Sasuke, który właśnie wrócił do wioski... Jeśli jesteś ciekawy co zrobi ze swoimi rywalkami, lubisz yaoi i kochasz postacie Yandere to, to opo jest dla cb! ;3
Chciałam też Wam podziękować, ponieważ dzięki waszemu wsparciu dobiłam 120 obserwatorów! (/ / ^~^)/ / To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Dziękuję wam i liczę, że będziecie czerpać radość z czytania moich prac ^~^°
Hm... To by było chyba na tyle ^^ Jeśli o czymś zapomniałam, a ktoś jakimś cudem się skapnie, to może zadać pytanie w komentarzu.
Do napisania
Senpai Shire
PS. Przepraszam za błędy, ale jestem dziś wyjątkowo zmęczona, a nie chcę kazać wam więcej czekać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top