13. Obietnica
Howard zatrzymał się jak wryty, nawet nie zauważając, że upuścił skalpel. Chwilę temu rozmawiał z wielkim, nienaturalnie inteligentnym kotem. I szczerze powiedziawszy, był niemal pewny, że zwariował. W końcu ten świat nie mógł być aż tak pokręcony. Jednak ten głos.
Wywalił wszystkich z pomieszczeń, więc to nie mógł być żaden z jego ludzi. Może jednak nie oszalał? Podniósł szybko wzrok.
- Jest pan dziwnie zaskoczony - przesączony spokojem ton przeciął powstałą ciszę.
Nie wiedzieć czemu mężczyzna mógł przysiąc, iż czai się w nim coś dziwnego. Jakby lekka ignorancja, jednak to nie było to. Nie potrafił tego nazwać. Z jakiegoś dziwnego powodu, poczuł się jak jakiś niższy gatunek. Nie powodował tego sposób, w jaki zdanie zostało wypowiedziane.
Wziął się w garść, kiedy pierwsza, krótka fala szoku odeszła w niepamięć. Poderwał dość szybko głowę, spodziewając się kogoś, kto choć w małym stopniu przypominał wielkiego, czarnego kota. W jego głowie taka osoba powinna być wysoka i mocno umięśniona tak jak Kapitan Ameryka. W końcu zmieniał się w przebijającego skalę normy wzrostu czarnego jaguara. Spodziewał się, że będzie mieć czarne włosy, a może nawet ciemną skórę.
Jednakże na metalowym stole siedział młody mężczyzna, który wciąż miał nastoletnią, jak nie chłopięcą urodę. Wzrostem nie wpisywał się nawet w przeciętną, a jego skóra była bardzo jasna. Przypominała odcieniem i wyglądem tę, którą mają młode, koreańskie ślicznotki. Jego sylwetka nie była krępa, tylko smukła. Mimo to spod materiału jego dziwnej szaty przebijały się lekkie mięśnie.
Jedynymi rzeczami, które przypominały w nim Gardę, były jego czarne włosy pogrążone w nieładzie oraz para nienaturalnie zielonych oczu. Howard był niemal pewny, iż jest to efekt jakiś kropli, lub soczewek. Chociaż w tych czasach mało kto nosił szkła kontaktowe.
Od jego osoby biła swego rodzaju potęga i siła. Honor przeplatał się z delikatnością oraz gracją, nawet, teraz kiedy tkwił nieruchomo na zimnym, metalicznie szarym blacie. Paradoksalnie on sam w sobie nie powinien sprawiać takiego wrażenia. Jeśli miał być szczery, to był przekonany, iż ten człowiek był o wiele silniejszy od Kapitana. Coś mówiło mu, że gdyby tylko chciał, to puściłby cały ten przybytek z dymem, jak nie gorzej.
Coś w nim było inne. Sama jego obecność wystarczyła, by upewnić go w przekonaniu, że nie chce z nim zadzierać.
Chyba że jest po prostu przewrażliwiony. Zawsze miał nosa nie tylko do interesów, ale też do ludzi. Dzięki temu stał tu gdzie stoi razem ze swoją fortuną i reputacją. Wielu ludzi nie potrafiło nawet w połowie dostrzec tego, co on.
- To ty jesteś Gardą, prawda? - zapytał, zbliżając się do rozmówcy odrobinę.
- To nie jest moje imię - odpowiedział, szybko lustrując wzrokiem coś na dokumentach z teczki. - Jednak możesz mi tak mówić. Obawiam się, że i tak nie mógłbym zdradzić ci mojej prawdziwej tożsamości - odparł tym półprzytomnym tonem, którego naukowiec sam używał, gdy coś sprawdzał, lub badał.
- Dlaczego?
Chciał poznać prawdę. Niestety nie dostał niczego w odpowiedzi. Harry był zbyt pochłonięty składaniem wszystkiego w całość. Jego przypuszczenia okazały się prawidłowe. Cofnął się w czasie. Z dokumentów jasno wynikało, że teraz była pierwsza połowa listopada tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku.
Innymi słowy, młody Riddle miał prawie siedemnaście lat. Właśnie spędzał swoje ostatnie miesiące w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. To by się zgadzało z tym, o czym rozmawiali tamci czarodzieje. Malfoy i... Kim on właściwie był? Jakiś mugolak.
Odsunął papiery na bok. Złapał się za nasadę nosa i podparł ciężar głowy na ręce. Tamta dwójka czarodziei wkopała się w niezłe bagno. Prawdopodobnie byli razem z Tomem w szkole i jeden z nich zaczął mu służyć. Teraz jednak stał się mu niepotrzebny, zwłaszcza że pewnie wiedział więcej niż jest to Voldemortowi potrzebne. Ta sytuacja była okropna. Zwłaszcza że w niej namieszał.
Miał nadzieję, iż niczego nie spaprał.
No i że właśnie nie przyczynił się do wymarcia rodu Malfoy. Wbrew pozorom nie chciałby tego za żadne skarby świata.
Westchnął ciężko, czując, jak odpowiedzialność za dalsze losy tych młodych magów spada na jego barki. Jeśli kiedyś uda mu się wrócić do domu, musi niezwłocznie przejrzeć wszystkie rozmowy z jego blondwłosym ex-wrogiem. I przede wszystkim sprawdzić, czy w ogóle istnieje.
- Wybacz - przeprosił. - Zazwyczaj nie ignoruję ludzi.
Chyba że są to kolejni psychofani - dodał w myślach z przekąsem, przypominając sobie stos listów jeszcze sprzed zatajenia swojego adresu. Nigdy na nie nie odpowiedział. I nie miał zamiaru. Chociaż część z załączonych do nich rzeczy była całkiem ładna.
- Dlaczego nie możesz mi powiedzieć, kim jesteś? - powtórzył pytanie lekko zniecierpliwiony.
- Widzisz, w teorii nie powinienem z tobą rozmawiać. Co ja gadam? W ogóle nie powinno mnie tutaj być - zaśmiał się gorzko.
Howard zlustrował go uważnym spojrzeniem. Ten młody mężczyzna zdawał się autentyczny. Prawdopodobnie był z nim teraz kompletnie szczery. To jednak niczego nie wyjaśniało.
- Czyli nie możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz... I tak dalej? - zapytał, próbując coś z tego zrozumieć.
- Niestety nie.
- To może chociaż powiesz, co tutaj robisz? - spytał, a w jego głowie mimowolnie pojawiła się niemiła wizja szpiega Hydry.
- Na pewno nie wbijam wam noża w plecy - powiedział, rzucając mu szarą teczkę, którą do tej pory taszczył ze sobą. - Po prostu chciałem coś sprawdzić.
- Co? - oparł się o stolik, stający naprzeciwko chłopaka.
- Miejsce, dzień - przyznał zgodnie z prawdą. - Nie do końca wiedziałem, dla kogo walczę ani jaka jest dokładna data. Nawet nie wiesz, jak trudno jest tutaj znaleźć jakiś kalendarz. Prędzej zarobisz kulkę w plecy - mruknął z lekką pretensją do świata w głosie.
- Albo głęboką ranę ciętą w boku - zasugerował już nieco rozluźniony Stark.
- A to - brunet zaśmiał się nerwowo, łapiąc się w odruchu za naszyjnik, który wyciągnął spod materiału. - To był... nieszczęśliwy wypadek? - zapytał, patrząc na mugola w taki sam sposób, jak czarna pantera.
- Naprawdę? To nazywasz "nieszczęśliwym wypadkiem"?
- Tak. Nawet nie wiesz ile takich rzeczy już mi się przytrafiło - zaczął z uśmiechem. - Niemal zawsze znajduję się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Albo raczej we właściwym miejscu o właściwej porze. Zależy, kogo spytasz.
Potter zachichotał pod nosem, przypominając sobie jak raz, niedługo po zakończeniu wojny wbił do pokoju Rona bez pukania. Okazało się, że była z nim Hermiona. Znajdowali się w dość jednoznacznej pozycji. Na nieszczęście rudzielca, przyszła za nim pani Weasley. Skończyło się na krzyku, zażenowaniu i długiej rozmowie o tym, skąd się biorą dzieci. On miał z tego ubaw. Oni niekoniecznie.
Harry spojrzał ciepło w niebieskie oczy dorosłego. Przed tym nim zmienił się w człowieka, pozwolił sobie na zajrzenie do jego umysłu. Zobaczył tam jego troskę o przyjaciół, jak i o niego. Zrozumiał jego zachowanie. Był on człowiekiem, który kiedy trzeba, to milczy jak grób. Dlatego postanowił, że nie będzie się przed nim ukrywać. Rozgryzł go. Zasługiwał na prawdę. A przynajmniej na jej skrawek.
Zadziwiające jak wojna może kogoś do siebie zbliżyć. Wręcz działa cuda w tej dziedzinie. Ci tak zwani "obcy" ludzie, których znał zaledwie kilka dni, byli mu bliżsi, niż jego najlepsi przyjaciele kiedykolwiek. I czuł, że jego znajomość z tym człowiekiem będzie jedną z najlepszych. Jakby nie patrzeć ponoć tylko dzięki niemu i jego staraniom wciąż należał do świata żywych.
- Panie Stark-
- Howard - poprawił go, wyciągają w jego stronę rękę w przyjaznym geście. - Pan Stark to mój stary. I uwierz mi na słowo, nie chcesz go poznać - uśmiechnął się z rozbawionymi iskierkami w oczach.
- Garda - uścisnął jego dłoń, odwzajemniając gest. - Jeśli spotkamy się w innych okolicznościach i czasie, to z chęcią podam ci moje prawdziwe imię.
- No ja myślę. Jakoś trudno mi nazywać człowieka tym samym słowem co zwierzę.
- Przyzwyczaisz się... Ewentualnie - uniósł swój kącik ust zadziornie. - Coś czuję, że się dogadamy. Tylko jestem ci winien wyjaśnienia.
- Z chęcią posłucham - przyznał. - Więc potrafisz zmienić się z czarnego jaguara?
- Czyli jednak nie lampart? - dopytał. - Jakoś nie miałem jak przyjrzeć się sobie w lustrze.
- Przecież zabiłeś człowieka wgryzając mu się w czaszkę - stwierdził, jakby było to oczywiste dla każdego. - Inne duże koty tak nie polują.
- Nie znam się na tym - przyznał się bez bicia. - Jedyne zwierzęta, które w miarę znam, to sowy i węże. Chyba muszę się tym bardziej zainteresować - skwitował, wypuszczając powietrze ze świstem.
- Ale jak to działa? Jakim cudem możesz się przemienić w takie zwierzę? - naukowiec zaczął rozkręcać się powoli, zadając coraz to nowe pytania. Podszedł do niego, przyglądając mu się z każdej strony. - To wynik jakiegoś eksperymentu? A może urodziłeś się z tym? Fascynujące. Mogę pobrać próbkę twojego DNA i kilku tkanek? To może zrewolucjonizować świat!
- Spokojnie - wybraniec podniósł ręce w obronnym geście. - Nie wiem, jak to działa. Po prostu to robię. Nauczyłem się tego metodą prób i błędów. Możesz sobie wziąć te całe DNA, ale tkanek ci nie dam - odpowiedział powoli na każde pytanie. - Jestem do nich przywiązany. Dosłownie.
- Niesamowite - wymruczał, wyrywając chłopakowi włos. - Czyli jesteś zmiennokształtny. Próbowałeś kiedyś przybrać postać konkretnego człowieka lub jakiegoś innego gatunku?
- Udało mi się zmieniać w kilka zwierząt. Małpę i coś tam jeszcze. Z ludźmi jednak nie próbowałem, ale chyba kiedyś spróbuję.
- Muszę to jak najszybciej zbadać - stwierdził. - Ty i twoja umiejętność, możecie uratować wiele istnień. Musimy to jak najszybciej ogłosić.
Genialny naukowiec szedł już w tylko sobie znanym kierunku, jednak ciało Harrego zareagowało automatycznie. Podbiegł do niego, łapiąc za ramię i zatrzymując raptownie. Nie miał zamiaru pozwolić na rozprzestrzenienie tej informacji.
- Nie możesz tego zrobić.
- Co masz na myśli?
- Powiedzieć komukolwiek kim jestem.
- Co? Czemu? - nie rozumiał. - Ludzie i tak już cię kochają. Steve pewnie zrozumie, a jeśli popracujemy trochę nad twoimi genami, to możemy zrewolucjonizować ten świat.
- To nie jest takie proste - puścił go. - Możesz sobie nad tym pracować. Robić co dusza zapragnie. Jeśli chcesz, to nawet ci pomogę, ale nikt nie może się o mnie dowiedzieć. Lepiej by ludzie żyli w niewiedzy. Ktoś taki jak ja tylko narobi szumu, po czym zamkną go w laboratorium lub cyrku. - zacisnął palce na dużej zawieszce swojego wisiorka. - A moja rodzina słynie z tego, że dożywa bardzo sędziwego wieku.
- Palenie czarownic - mugol wymamrotał pod nosem swoje pierwsze skojarzenie.
Zrozumiał, o co mu chodzi. Spojrzał lekko rozdarty na pobliski kosz na śmieci. Nie mógł mu tego zrobić. I tak przez jego eksperyment stał się niezłą anomalią i pewnie nie raz namiesza mu to w życiu. Zacisnął usta w wąską linię. Podszedł do kubła, wyrzucając trzymany w dłoni włos.
- Masz rację - zgodził się z nim ze smutnym uśmiechem. - Nikomu nie powiem. Obiecuję. Jednak i tak muszę cię zbadać. I to jak najszybciej.
###
Witam moje dzióbki!
Radujmy się, bowiem odzyskałam internet!
Tia... To właśnie dlatego głównie mnie nie było T^T Ale jak widzicie, rozdział jest więc cieszmy się ^^
Mam nadzieję, że część się podobała. Pewnie czai się tam dużo błędów... Jednak no. Przepraszam za wszelkie błędy ortograficzne i inne, jednak mam jeszcze jedną książkę do pisania i jedną do przygotowania (zgadnijcie jaką 😏).
Do napisania
Senpai Shire
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top