12. Stark

Wysoki blondyn wpatrywał się w uchylone drzwi. Po zaledwie kilku sekundach, przez szczelinę przecisnął się sporych rozmiarów kot. Zwierzę taszczyło w swoim pysku szarą teczkę. Z jakiegoś powodu nie zdziwiło go to. To nie była najdziwniejsza rzecz w jego wykonaniu. Bardziej martwił go fakt, że jego przyjaciel patrzył na niego z rozczarowaniem. Odwrócił wzrok, lekko zażenowany.

To, co zrobił, było złe. Temu nie dało się zaprzeczyć. Nie znał tamtej blondynki. Widział ją tylko z dwa-trzy razy na spotkaniach. Może wymienili kilka grzecznościowych zdań, jednak na tym ich znajomość się kończyła. Czuł się z tym źle.

Czemu jej na to pozwoliłem? - pytał siebie w myślach.

Prawdopodobnie winna była głupota i czysta ciekawość. Oczywiście fakt, że jeszcze nigdy nie znajdował się w podobnej sytuacji, wcale nie pomagał. Do niedawna nie mógł nawet śnić o tym, by przedstawicielka płci pięknej posłała mu choćby zalotne spojrzenie. Teraz jednak było inaczej.

Wszystko zmieniło się z dnia na dzień. Nie potrafił zachować się w takich przypadkach, bo po prostu nigdy nie miał z nimi do czynienia. Z jakiegoś powodu jego mózg do samego końca wypierał możliwość pocałunku. A kiedy jego blade usta zetknęły się z jej, wszystko jakby poszło samo. Czuł, jakby ktoś wyłączył mu umiejętność samodzielnego myślenia. To po prostu się stało.

Wielki, kudłaty łeb otarł się o jego udo. Przyniosło mu to ukojenie, jednak nie takie jak wcześniej. Miał wrażenie, iż Garda dobrze rozumiała, co się stało oraz jakie uczucia żywił do Peggy. Ten gest przypominał mu kumpla, który klepie znajomego po plecach, mówiąc: "Stary, zawaliłeś na całej linii".

Westchnął, widząc zbliżającego się do nich mężczyznę w koszuli ozdobionej szelkami i krawatem. Zagłębił się w rozmowie, która dotyczyła rozzłoszczenia Margaret.

W tym samym czasie Harry szedł obok, chowając się za żołnierzem. Nie podobał mu się sposób, w jaki patrzyły na niego te niebieskie oczy. Niby wynalazca zaśmiał się na jego widok, jednak coś było nie tak. Mógł to wyczuć. W jego spojrzeniu kryło się coś niepokojącego i do tego piekielnie inteligentnego. Co gorsza, widział w nim to tylko, kiedy śledziło ono jego kocią osobę.

- Jak myślisz, że rozumiesz kobiety, to już po tobie - zakończył swój wykład brunet, przelotnie rzucając okiem na plany jakiejś maszyny. - Ja koncentruję się na pracy - przyznał, wkładając ręce do kieszeni. - Dbam, byście nie zginęli w walce. Lub w innych okolicznościach.

Po tych słowach spojrzał na czarną panterę, śledząc uważnie jej ciało. Harry spiął się lekko, jednak kiedy wzrok mężczyzny skupił się na opatrunku, przestał się nim przejmować. Wielka, ciepła dłoń kapitana automatycznie znalazła się na jego głowie.

- Dziękujemy - powiedział, gładząc zwierzę między uszami. - Nie wiem, jak udało ci się sprawić, by tak szybko wrócił do zdrowia.

- Wprawna ręka potrafi zdziałać cuda - stwierdził, zatrzymując na chwilę swój wzrok na blondynie. - Wracając - podszedł do szarego materiału. - Polimer węglowy...

Zaczął tłumaczyć kilka rzeczy, po czym skierował się do stolika wyłożonym ochraniaczami różnego kalibru. Podczas gdy ludzie skupiali się na tym, co leżało na wierzchu, pantera zaciekawiła się modelem prostej, okrągłej tarczy. Była ona zaskakująco cienka, jednak wydawała się bardzo mocna. Stworzono z kilku pierścieni metalu, które gładko nachodziły na siebie, dając bardzo ładny efekt.

Czarodziej odłożył na chwilę swoje dokumenty, kucając na czterech łapach przy przedmiocie. Musnął go lekko nosem, czując chłód metalu. Kichnął cicho, ale nikt nie zwrócił na niego większej uwagi. Z ciekawością wziął to do pyska. W pewnym sensie poczuł się jak małe dziecko, które wszystko wpycha do buzi, lecz w tej formie go to chyba nie obowiązywało. Materiał był wyjątkowo lekki. Aż zaczął się zastanawiać, czy nie poharata tego swoimi zębami.

Wyprostował się, machając lekko głową na boki. Towarzyszyło temu śmieszne uczucie, które z jakiegoś dziwnego powodu spodobało mu się. Zaczął kręcić głową mocniej, mimochodem cofając się nieco. Trudno było mu się do tego przyznać, ale świetnie się bawił. Warknął ledwo słyszalnie, kontynuując zabawę. Było w tym coś wciągającego i ogłupiającego.

Harry zamachnął się jeszcze raz. Tym razem jednak nie przemyślał tego, co robi. Niewiele brakowało, a krawędź tarczy spotkałaby się z nogą Kapitana Ameryki. Na całe szczęście, ta tylko poruszyła materiałem jego spodni. W przeciwnym wypadku sprawy mogłyby przybrać nieprzyjemny obrót.

Zatrzymał się jak wryty, patrząc na swojego przyjaciela. Ten na szczęście nie wydław się zainteresowany tym, co właśnie zrobił. Błękitne oczy zlustrowały tarczę znajdującą się w jego pysku.

- A ta? - spytał, kucając przy kocie.

- To prototyp.

- Z czego jest zrobiona? - próbował zabrać animagowi metalową rzecz, ale ten wcale nie miał na to ochoty.

- Z vibranium. Jest mocniejsze od stali i trzy razy lżejsze - tłumaczył, patrząc ze zmrużonymi radośnie oczyma, jak kot z wyraźną niechęcią oddaje tarczę blondynowi.

Ten podrzucił ją w dłoni, szybko przymierając. Z jego ekspresji jasno wynikało, że to jest jego faworyt. Ściągnął brwi, przyglądając się jej budowie.

- Pochłania wszelakie drgania.

- Czemu nie jest na wyposażeniu armii? - zapytał nieco nieobecnym głosem, podczas gdy pantera zajęła się ponownie pilnowaniem dokumentów.

- To rzadki metal - wytłumaczył. - Trzymasz jedyny istniejący egzemplarz.

Superżołnierz opuścił element uzbrojenia, z niemym zachwytem przyglądając się, jak światło odbija się na śliskiej, lekko kulistej powierzchni. Obydwoje byli tak zajęci swoją nową zabawką, iż nie zobaczyli czarnej pantery znikającej za rogiem.

Zielonooki znudził się ich rozmową, więc poszedł poszukać jakiegoś ciekawszego towarzystwa. Nawet gdyby miała to być wściekła kobieta. Znalazł ją dość szybko. Stała pochylona nad stołem, gdzie leżały jakieś papiery. Mag usiadł za nią. Na początku miał zamiar po prostu na nią poczekać, jednak zmienił zdanie.

Szybko wskoczył na blat, wywołując lekki uśmiech na twarzy angielskiej agentki. Ta wyprostowała się od razu, a jej usta wróciły do swojego poprzedniego, niewzruszonego wyrazu żywej furii.

- Też masz już go dość? - spytała, zanurzając się w zielonych oczach, które jakby chciały ją przeprosić za zachowanie Steva. - Też się nim zawiodłeś, co nie?

W jej głosie nie czaiła się żadna uraza. Takiego opanowania mógłby jej pozazdrościć każdy czarodziej z arystokratycznej rodziny. To był jeden z kilku powodów, przez które Harry tak bardzo ją szanował. Mimo to chłopak wiedział, że tak naprawdę kotłują się w niej wielkie emocje.

Kobieta obróciła się na pięcie, idąc w kierunku, z którego przyszedł zwierz. Potter podążył za nią bezszelestnie, szybko zrównując się z nią krokiem. Kiedy tylko dwójka mężczyzn weszła w pole ich widzenia, Peggy zaczęła mówić.

- Skończyliście? Kapitan musi wracać do swoich spraw - Rogers zaprezentował jej założoną na przedramię tarczę z vibranium.

- Jak uważasz? - uśmiechnął się krzywo, jednak nie uzyskał żadnej odpowiedzi.

Agentka Carter chwyciła leżącą najbliżej niej broń. Nim ktokolwiek jakoś zareagował, kobieta już mierzyła z pistoletu do Kapitana Ameryki. Blondyn szybko schował się za trzymanym przedmiotem. W następnej sekundzie padły cztery strzały.

Kule wbiły się w rzadki metal, pozostawiając w nim małe wgłębienia, jednak same naboje spadły na podłogę. Wszyscy naukowcy w pomieszczeniu patrzyli na nią w szoku. Stark powoli prostował się, jednak nie opuścił ręki, która osłaniała jego twarz w ludzkim odruchu. Kapitan wyjrzał zza swojej osłony przestraszony. Tego nikt się nie spodziewał. Nawet sama Garda stała, wybałuszając swoje wielkie, kocie oczy.

Po wszystkim kobieta uśmiechnęła się promiennie.

- Nada się - skwitowała, a jej uśmieszek odszedł w zapomnienie. Ze złością odłożyła broń, po czym opuściła pomieszczenie.

Trójka mężczyzn, w tym Harry, ustawili się w linii, wciąż wpatrując się w plecy zabójczej piękności. Nie odrywając od niej wzroku, superczłowiek podał Howardowi zapisaną, wymiętą kartkę.

- Moje sugestie co do kostiumu - wyjaśnił.

- Wedle życzenia.

Po tej krótkiej wymianie zdań Amerykanin poszedł w ślady młodej agentki i ruszył ku wyjściu. Razem z nim poszedł kot. Kiedy byli może w połowie drogi, naukowiec pobiegł za nimi. Położył mężczyźnie rękę na ramię.

- Ale Garda zostaje.

- Co? - spytał wyrośnięty facet, wciąż w lekkim szoku, podczas gdy pantera prawie zakrztusiła się powietrzem.

- Muszę rzucić okiem na pacjenta - wyjaśnił, gestykulując. - Sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, zmienić opatrunek...

- No tak - odpowiedział, nagle trzeźwiejąc. - Jasne. Garda bądź miła dla pana - poprosił, patrząc na zwierzę, które nie mogło uwierzyć w to, co słyszy. - W końcu to on cię uratował.

To powiedziawszy, opuścił pomieszczenie, odprowadzany zielonym spojrzeniem. Zapadła niezręczna chwila ciszy, podczas której Harry zastanawiał się, jak Steve mógł go zostawić samego z tym człowiekiem.

Brunet odchrząknął, oczyszczając gardło.

- Uwaga wszyscy! - zawołał, zwracając na siebie uwagę każdego w pokoju. - Wynocha mi stąd! - zażądał, jakby było to coś normalnego.

Czarodziej miał ochotę prychnąć, jednak o dziwo, wszyscy posłuchali go niemal natychmiastowo. Najwidoczniej w tym miejscu nie było to nic nadzwyczajnego. Kiedy ciężkie, metalowe drzwi zamknęły się za ostatnim człowiekiem w białym kitlu, niebieskooki uklęknął obok niego.

- Zerknijmy na twoje rany.

Spokojnym krokiem podszedł do najbliższego stołka, zrzucając z niego wszystkie papiery i ostrożnie zdejmując wszystkie inne rzeczy, które mogły mieć jakąś wartość, lub przeznaczenie. Zaprosił go ruchem ręki, z czego Harry skorzystał z niechęcią.

To nie tak, że go nie lubił. Wręcz przeciwnie. Czuł, że człowiek jest dobry. Może nie do końca normalny, na pewno robił błędy, jednak był dobrym przyjacielem i patriotą. Po prostu jego inteligencja go przerażała. Miał wrażenie, iż rozgryzł go jeszcze przed operacją. Widział to w jego spojrzeniu. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że domyślił się prawdy. Jednak nawet jeśli tak było, to nic z tym nie robił.

Z tego też powodu najlepiej zrobi, jeśli będzie go unikać. I to szerokim łukiem.

- Okej - zaczął, kiedy zabrał się za zdejmowanie bandażu. - Tylko bez nerwów.

Powoli i ostrożnie odplątał tułów zwierzęcia z materiału. Odłożył na bok brudny, zużyty opatrunek. Czarne brwi ściągnęły się, kiedy mężczyzna spojrzał na bok chorego.

- Już ci odrosło futro? - zdziwił się, jednak po chwili uśmiechnął się krzywo. - Kolejna niespodzianka z twojej strony.

Ciało animaga zesztywniało na te słowa. Stark zaczął grzebać w jego futrze, prawdopodobnie próbując dostać się do rany. Nagle pantera poczuła dziwne, lecz niebolesne uczucie. Obróciła szybko głowę, warcząc odruchowo.

- Spokojnie - powiedział, pokazując jej nić chirurgiczną. - Nie była ci już potrzebna.

Dziwny błysk w jego oku sprawił, że Harry jak najszybciej przerwał kontakt wzrokowy, przyglądając się dokumentom, które położył przy swoich łapach. Poczuł jak ręka obcego człowieka, któremu zawdzięczał swoje życie, sunęła powoli po jego kręgosłupie.

- Niesamowite - wyszeptał człowiek, rozgarniając jego sierść na jednym z kręgów. - Ale powinienem to teraz jak najszybciej... - mamrotał, uciskając skórę zwierzęcia. - Cholera - syknął niemal niedosłyszalnie. - Jak ja mam to teraz wyciągnąć?

Kotowaty wygiął się, by spojrzeć na jego nieco zdenerwowaną ekspresję, która jednak zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Człowiek uśmiechnął się do niego krzywo. Oparł się o sąsiedni stolik, pocierając skroń.

- Wybacz, nie chciałem cię nastraszyć - powiedział swoim zwyczajnym tonem. - Nie masz czym się przejmować. W końcu i tak jesteś tylko zwierzęciem - stwierdził niby normalnie, jednak w zdaniu czaiło się ciche wyzwanie.

W następnej sekundzie brunet trzymał teczkę, którą zabrał ze sobą kot. Ten jednak patrzył ciągle w jego niebieskie oczy, jakby rozumiejąc jego tok rozumowania. Serce Harrego przyspieszyło. Teraz był pewny na sto procent. Ten facet go przejrzał.

Howard nie wierzył w przypadki ani cuda. I to stworzenie się do tego zaliczało. Żył w czasach, gdzie człowiek może wyparować od jednego strzału, a ludzi zmienia się w superżołnierzy. Był naukowcem. Tworzył broń i zbroje. Miał ścisły umysł. Daleko było mu do marzyciela wyciągniętego z ery romantyzmu.

Kiedy tylko usłyszał o Gardzie, wiedział, że coś jest nie tak. A kiedy ją spotkał, był tego pewny. To zwierzę nie zachowywało się... No, jak zwierzę. Nawet obrażało się, kiedy ktoś je tak traktował. Może i czasem miało przebłyski godne domowego mruczka, jednak go nie oszukało. Skoro można w ciągu kilku chwil zmienić chuderlaka w superbohatera, to czemu nie można zmienić człowieka w czarnego jaguara?

Nie powinien mu ufać. Co, jeśli przysłała go Hydra? Niby przypadkiem tak egzotyczne zwierzę wałęsało się przy bazie wroga? Z daleka od swojego naturalnego środowiska? I do tego Czerwona Czaszka nie zrzuciła go w płonącą przepaść przy pierwszej okazji? On tego nie kupuje.

Pomachał lekko dokumentacją.

- Czego z chcesz? - spytał, otwierając teczkę. - Nie sądzę, by ktoś to popryskał kocimiętką.

Autentyczny strach i dezorientacja w zielonych oczach zbił go nieco z tropu.

Może jestem za ostry? - spytał sam siebie. - W końcu to może być po prostu mutant. Ponoć ludzie Hitlera ostatnio znaleźli jakiegoś dzieciaka z nadnaturalnymi zdolnościami.

Spuścił nieco z tonu, patrząc wprost w tę niesamowitą zieleń.

- Posłuchaj mnie. Może robię z siebie wariata, przed zwykłym kotkiem, ale nie obchodzi mnie to. Znam prawdę. Nie wiem, co chcesz zrobić, ale wiedz, że zależy nam na tobie. Własnoręcznie cię wskrzesiłem, kiedy się wykrwawiłeś. Nawet zrobiłem ci zbroję po tym dziwnym incydencie - zrobił krótką pauzę.

To, co mówił, było prawdą. Znał Gardę krótko. Mimo to coś sprawiło, że całą noc po tym, jak zeszła mu wczoraj na stole operacyjnym, spędził razem z nią w pokoju. Nie spał. Czuwał. Pilnował, czy jego wynalazek nie przestanie działać. Chodził wokół niej niemal na palcach, co kilka minut sprawdzając oddech, puls, a nawet to, czy nie ma temperatury.

Pierwszy raz w swoim życiu doświadczył czegoś takiego. Nie wiedział czemu, jednak pomiędzy nim a tym zwierzęciem wytworzyła się silna więź. Może jednostronna. Jednak gdyby teraz coś mu się stało albo jego wynalazek nagle przestał działać... Nawet nie potrafił sobie tego wyobrazić. Jednak wiedział jedno - nawet gdyby ten kot ich kiedyś zdradził i w wyniku tego znów by umarł, próbowałby wszystkiego, by ściągnąć go z powrotem.

Pytanie brzmiało, po co tak naprawdę siedział tu z nim i gadał to wszystko? Dlatego, że mu nie ufał i chciał go zdemaskować? Odpowiedź była prosta: nie. Jednak za nic by się do tego nie przyznał. Nie chciał by coś się mu stało.

- Nie mam pojęcia, kim jesteś ani co planujesz. Jednak jeśli jesteś tu dla tych dokumentów, to zabieraj je stąd i zniknij z naszego życia - zażądał chłodno, rzucając mu papiery pod łapy. - Nie chcę, byś mieszał nam w głowach.

Po tych słowach wyszedł z pokoju. Miał zamiar pójść po jakiś zdezynfekowany skalpel, by spróbować wydostać z pantery te całe ustrojstwo, które tchnęło życie w jej truchło. Dobrze wiedział, że kiedy wróci, jej może już nie być. Powtarzał sobie jednak, iż nawet jeśli, to tak będzie najlepiej. Przynajmniej nie będzie musiał o niej więcej myśleć.

Uśmiechnął się sam do siebie z goryczą. Miał jakiś dziwny nawyk przywiązywania się do żywych wynalazków. Najpierw Steve, który nagle stał się dla niego jak brat, a teraz ten dziki kot. Obiecał sobie w myślach, że już nigdy nie tknie się takich eksperymentów. A przynajmniej nie osobiście.

Kiedy w końcu znalazł to, czego szukał, zawrócił. Przygotowywał się psychicznie na odnalezienie pustki. Wbił swój wzrok w trzymany przedmiot.

- "Wskrzesiłeś" mnie? - zapytał męski głos, kiedy tylko przekroczył próg.

Zatrzymał się jak na komendę, a ostrze wypadło z jego ręki z cichym brzdękiem.

###

Witam moje dzióbki!

Mam nadzieję, że rozdział się podobał ^^ Jest on dość długi (ma prawie 2400 słów, a przypomnę, że limit jest ustalony na 1000-1500).

Jeśli ktoś nie zauważył na moim profilu pojawiło się nowe opo ;3 Jest to zwycięska propozycja, która zgarnęła od was aż 27 głosów! Jest nią "Dragon Love". Dziękuję wszystkim za udział i życzę miłej nocki <3

Do napisania
Senpai Shire

Ps. Jutro przedstawię dokładne wyniki głosowania ^¬^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top