1. Animagia

Mały, szary puchacz taszczący paczkę większą od niego samego, leciał powoli pod wyznaczony adres. Biedna ptaszyna machała rozpaczliwie skrzydełkami, z całej siły starając się nie obniżyć poziomu lotu. Dostał zadanie i musiał je wykonać, mimo swojego młodego wieku i zdecydowanie za małego wzrostu. Leciał do Anglii aż ze Stanów Zjednoczonych z naręczem starych ksiąg zakupionych w najdziwniejszych miejscach, za ogromne sumy.

W końcu w jego pole widzenia wkradła się framuga dobrze znanego okna w sypialni jego pana. Przyśpieszył, wykorzystując resztki swojej energii. Już miał wlecieć do środka, kiedy zorientował się, że widzi swoje odbicie... Wydał z siebie zduszony skrzek, przewidując, co za chwilę się stanie. Nie zdążył wyhamować, przez co wpadł na szybę z całym swoim impetem.

Zatoczył się lekko i zapewne spadłby na ziemię, gdyby nie ciepła wiązka magii, która oplotła go delikatnie, wpuszczając do pokoju.

Ptak zahuczał z wyraźną ulgą, kiedy poczuł pod pazurami przyjemne, miękkie łóżko. W następnej sekundzie jego noga została uwolniona od ciężaru przesyłki. Kiedy tylko poczuł, że znów może się swobodnie poruszać, padł jak długi na pościel.

- Edgar - zawołał ciepły, choć karcący głos. - Miałeś polecieć tylko na polowanie. Nie na odwiedziny wujka z Ameryki.

Zwierzę machnęło skrzydłem na człowieka, dając do mu zrozumienia, że ma dać sobie spokój. Już myślało, że udało mu się go przekonać, kiedy ten uniósł go delikatnie. Uchylił zmęczone po locie ślepa, zauważając przy sobie parę wściekle zielonych oczu. Oczu należących do samego Harrego Pottera. Jak na zawołanie wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, po czym stanął na równe nogi, patrząc na właściciela.

- Jesteś taki malutki - powiedział do sówki, która spokojnie mieściła się w jego i tak drobnych dłoniach. - Nie chcę, by coś ci się stało.

W odpowiedzi otrzymał nieco przytłumione gruchanie. Mężczyzna uśmiechnął się i pogładził nafochanego ptaszka, po czym posadził go na żerdzi.

- Odpocznij sobie - poprosił, kiedy światło lekko przygasło. - Ja zajmę się paczką.

Wyszedł z sypialni, uśmiechając się lekko. Ta sowa była jak dziecko, które potrzebowało ciągłej opieki. Było to dość słodkie, zwłaszcza iż teraz stanowiła ona jego jedyne towarzystwo.

Po zabiciu Toma wydarzyło się naprawdę dużo (głównie dobrych) rzeczy. Najpierw wycofano wszystkie zarzuty wobec jego osoby i chwała Ministerstwu za to. Jakoś nie uśmiechało mu się siedzieć w Azkabanie do końca swoich dni. W końcu nigdy nie miał złych zamiarów. Wszystko było robione w jak najlepszej wierze i za zgodą osób, które chciały mu pomóc w dokończeniu jego przygotowań przed starciem z Czarnym Panem.

Nie był z tego dumny. W końcu - kto by był? Jednak tylko dzięki temu miał szansę przeżyć. To właśnie temu zawdzięczał fakt, że stał tu, gdzie właśnie stoi, w jednym kawałku. Na szczęście nawet sam minister uznał, że działał w samoobronie.

Jego życie wróciło do normy, jednak niedługo po tym postanowił przeprowadzić się w jakieś ustronne miejsce. Powodem były ciągłe afery z prasą i nie do końca miłe spotkania z wielbicielami. To szybko sprawiło, że postanowił wycofać się ze społeczeństwa. Nie miał ochoty na codzienne użeranie się ze swoimi fanami, którzy chcieli Wybrańca chyba w każdy możliwy sposób. Ciarki przeszły mu po plecach.

Mimo to była jeszcze jedna przyczyna tej decyzji. A była nią pewna wredna, rudowłosa istotka, która oszukiwała go od samego początku. Westchnął ciężko. Nie chciał teraz o tym myśleć. W ogóle nie chciał jej nawet wspominać. Najchętniej wymazałby ją sobie ze wszystkich wspomnień, ale nie miał zamiaru mieszać sobie w głowie.

Teraz był pożądanym na każdym wydarzeniu, znanym i powszechnie szanowany czarodziejem. Każdy Anglii znał chociaż część jego prac i badań nad magią, a kilka nowych czarów wpisano też do szkolnych podręczników.

Nareszcie wszystko zaczęło układać się po jego myśli. Nie trwało to jednak długo. Szybko zaczął się czuć samotny, ale nie chciał zdradzać nikomu swojego miejsca zamieszkania. W ten sposób narodziła się w jego głowie myśl o kupnie zwierzaka. Na początku nie chciał sowy, bo wciąż pamiętał Hedwigę. Niestety ironia losu sprawiła, że żaden kot, wąż, czy ropucha nie przykuła jego uwagi.

Kiedy już miał wychodzić ze sklepu, zobaczył niedawno wyklute sowy. Wszystkie chowały się pod skrzydłami matki. Z jednym wyjątkiem - drobnym puchaczem o szarym puchu. Od razu było widać, że był najsłabszy ze swojego rodzeństwa, jednak wygramolił się z gniazda i podszedł zaciekawiony do szyby. Wbrew swoim uprzedzeniom postanowił go wziąć i wychować. W sklepie nazywano go Edgar i tak jakoś zostało. Zdecydowanie nie żałował swojego wyboru.

Wszedł do biblioteki, przenosząc przerabianie swojego życiorysu na kiedy indziej. Machnął szybko ręką, przenosząc przy pomocy magii swoje rzeczy z pudła na biurko. Okazały się nimi książki - trzynaście książek w różnych rozmiarach. Na samej górze leżał list w białej, schludnej kopercie, zamknięty granatową pieczęcią.

Przełamał ją, szybko rozpoznając zamieszczony na niej herb. Prześledził pobieżnie tekst wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmieszek.

Jego ex-wróg załatwił wszystko, o co go prosił. Zabawne było to, że ich listy wciąż zaczynały się od typowego "Potter", lub "Malfoy". Sam tekst zionął nienawiścią, a jednak ich rozmowy stały się bardzo częste. I nie zawsze związane z pracą.

Kilka lat temu Harry postanowił poszerzyć swoją bibliotekę. Nie każdą księgę mógł zdobyć przez sowę lub wizyty, zwłaszcza że często nie miał na nie czasu. Szukał wtedy konkretnego tomu o magii starożytnego Egiptu, jednak nie mógł go nigdzie dostać.

W jednej z księgarni na Nokturnie dano mu adres i kazano tam popytać. Jak bardzo zdziwił się, kiedy dostał odpowiedź od samego Draco Malfoya. Kręcąc głową, odłożył zapełniony skośnym pismem papier.

Wyciągnął ze sterty opasłą książkę z wytłoczonym w skórze napisem. Przejechał dłonią po szorstkiej skórze, napawając się chwilą. Szukał tego przez wiele lat i nareszcie miał okazję trzymać to w swoich dłoniach: "Wielka księga horkruksów" prezentowała się w pełnej okazałości. Nareszcie będzie mógł dokończyć to, co zaczął już wiele lat wcześniej.

Zamknął oczy, próbując odgonić niechciane myśli. To nie był czas na sentymenty i rozmyślanie o błędach. Nie teraz, kiedy był tak blisko. Jeszcze tylko kilka chwil i zakończy tę otwartą już dawno temu sprawę. Nie na kilka lat. Nie na dziesiątki lat. Na zawsze.

Otworzył książkę zamaszystym ruchem. Patrząc na spis treści, szybko machnął różdżką, posyłając resztę książek na półkę. Czytał tekst ze skupieniem i pewnym napięciem. Jeśli się nie mylił, to czarnoksiężnik, który spisał całą swoją wiedzę właśnie tutaj, doszedł do czegoś, co będzie w stanie zakończyć wszystkie jego problemy i przywróci spokój pewnej rozerwanej duszy.

Wskazówki zegara przesuwały się w swoim nieubłaganym tempie, wraz ze słońcem, które powoli zaczęło chylić się ku horyzontowi. Nagle nieruchome przez większość dnia mechanizmy w czasomierzu poruszyły się niespokojnie. Małe drzwiczki nad tarczą otworzyły się, a zza nich wyskoczyła kukułka. Przeleciała przez cały pokój, po czym wylądowała na ramieniu czarodzieja, kukając głośno.

Zielonooki odgonił zaczarowany przedmiot ręką. Właśnie wybiła dziewiąta wieczorem. Czas jego codziennej medytacji, którą uprawiał codziennie z ogromną sumiennością. Trzasnął trzymanym w ręce przedmiotem, z premedytacją zostawiając go na blacie.

Usiadł wygodnie w pozycji lotosu, robiąc to samo co zawsze od dobrych paru lat. Skupiał się na swojej animagicznej postaci.

Tuż po śmierci Syriusza postanowił opanować tę trudną sztukę, by uczcić jego pamięć. Nie przychodziło mu to jednak łatwo. Mówi się, że żeby zmienić się w zwierzę, najpierw trzeba je poznać. Zobaczyć w całej okazałości. A jego postać jak na złość zawsze mu uciekało. Zdarzało się, że zobaczył jej ogon, łapę, lub kawałek czegoś, co wyglądało jak skrzydło, jednak nie potrafił nigdzie znaleźć czegokolwiek, co pasowałoby do tych części.

Wziął kolejny oddech, uspokajając miarowe bicie serca. Poczuł, jak pochłania go znajome uczucie. Oddał się mu całkowicie, tylko po to, by znaleźć się przed zionącą ciemnością pustką.

###

Cześć wam!

Pierwszy rozdział za nami! Jest on krótszy niż mojego poprzedniego ff, ale uważam, że tak będzie lepiej, bo jest to przyjemne do pisania i stosunkowo szybie ^^

Dzięki temu rozdziały będą ukazywać się codziennie, lub co drugi dzień. Mam nadzieję, że taki układ wam odpowiada ;3

Do napisania
Senpai Shire

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top