∆ Anielska pomoc ∆
Paring: Harry x female OC
Privet drive nigdy się niczym nie wyróżniało. Ludzie mieszkający na tej, że ulicy pragnęli spokoju, ciszy i niczym nie zakłócanej normalności. Identyczne domy, ogrody, ulice — wszystko. Czy coś mogło zaburzyć ten idealny porządek świata?
Oczywiście!
A taką właśnie osobą jest Harry, Harry Potter. Syn siostry Petuni Dursley i utrzymanek Vernona Dursley. Znienawidzony przez swoją rodzinę, przezwany kłamcą i przestępcą. Dziwny prawie szesnastolatek mieszkający w drugiej, mniejszej sypialni Dudley'a często nazywanego przez Harry’ego świnią, bowiem był spasły i gruby. Jednak rodzina tą skrywała jeden sekret, którego wyjście na jaw groziło koszmarnymi konsekwencjami z obu światów — Harry niestety był prywatnym workiem treningowym Vernona, gdy ten wracał po ciężkim dniu pracy.
Z drugiej strony Harry był inny w dobrym sensie. Czarodziej, człowiek potrafiący robić niesamowite rzeczy jedynie za pomocą słów. Jednak czy to pomogło mu kiedykolwiek, gdy był bity lub gwałcony? Niestety, odpowiedź brzmi nie. Wyjaśnienie tego jest dość proste: prawo tego zabrania. Skoro za uratowanie człowieka, skończył w sądzie — jak skończyłby w takiej sytuacji?
Dzisiejszy dzień niestety był jednym z tych dni, kiedy Vernon wrócił z pracy zły. Miał ogromną ochotę wyżyć się na swoim wychowanku, dziwaku jak go nazywał. Na szczęście Harry przewidział zdenerwowanie wuja.
Był właśnie na placu zabaw, jedynym miejscu odchodzącym od ideału osiedla. Podniszczone konstrukcje nie sprawiały wrażenia bezpiecznych, lecz Harry’emu to nie przeszkadzało. Ba! Jego jedyną myślą teraz było „Nikomu nie będzie źle gdy umrę”. Było to kilka dni po ataku dementorów, a Harry przekonany był, że jego życie się skończyło. Syriusz nie żyje, został wywalony z Hogwartu i każą mu zostać u Dursley’ów. Czy może być gorzej?
Harry huśtał się właśnie na starej huśtawce. Wygrzewał się w słońcu ciesząc się z ostatnich chwil wolności.
— Harry? — przyjemny, melodyjny głos wybudził go z letargu.
Spojrzał się jeszcze zamroczony na właścicielkę głosu. Była to Lea — jego jedyna przyjaciółka nie bojąca się dyrektora. Specjalnie dla niego na czas wakacji przeprowadziła się tu z rodzicami. Jej rodzina, mimo przynależności do Nietykalnej Dwudziestki Ósemki — była miła i tolerancyjna, a Harry’ego traktowali jak drugiego syna.
— Lea? — był zaskoczony jej obecnością. — Nie miałaś iść dziś na Pokątną? — spytał.
— Jest już dziewiętnasta, Harry — zaśmiała się z jego niedowierzające wzroku i siadła z uśmiechem na jego kolana. — Siedzisz tutaj od trzynastej?!
Była zła i zmartwiona. Od lat zakochana była w chłopaku, który bał się dotyku większości ludzi i był bardzo nieśmiały.
Jednak Harry nie zwracał uwagi na jej krzyki. Dotarło do niego, że właśnie mija wyznaczony czas jego udawanej wolności. Strach ogarnął jego umysł. Co z tego, że wcześniej nic mi nie zrobił, skoro zrobi to teraz?
— Ja... muszę... muszę wracać, Lea — szepnął próbując wstać na co dziewczyna stanowczo mu nie pozwoliła.
— Nie, Harry! Nie wrócisz do nich — chłopak skulił się przez krzyk.
— Hej, Harry. Słyszysz mnie? Nie pozwolę ci tam pójść. On cię zabije. Proszę. Zrób to dla mnie. Nie idź tam — zaczęła mówić spokojnie i cicho podnosząc głowę chłopaka na wysokość jej oczu.
— Muszę, Lea. M... mm... muszę — chłopak wyjąkał, a dziewczyna postawiła na inną kartę. Ostateczność. Zniszczyła powstające wątpliwości i wrodzoną nieśmiałość.
Pociągnęła go na ławkę i po prostu przytuliła. Harry wtulił się w nią płacząc bardziej. Chwila ta wydawać się mogła zwykła, ale była bardziej intymna od jakichkolwiek pocałunków, czy wyznań.
— Kocham cię Harry i nie pozwolę by coś ci się stało. Rozumiesz?
Nie był świadomy tego co dzieje się wokół niego. Jego umysł pracował na przyśpieszonych obrotach, myślał o wszystkim związanym z tą dziewczyną. Była zawsze, gdy jej potrzebował. Nie oceniała, pomagała. Nie odwróciła się od niego, ani na drugim, ani na czwartym roku. Uczyła go. A gdy nie potrafił rozmawiać — po prostu była. I wtedy Harry zrozumiał. Kochał ją i bolało go, że po dzisiejszym dniu może już jej nigdy nie zobaczyć.
— Ja ciebie też, Lwico — szepnął i musnął jej rozchylone z zdziwienia wargi. — Kocham i przepraszam — dodał i uciekł od zszokowanej dziewczyny.
A ona otrząsnęła się, dopiero później, dawno po tym jak dobiegł.
W tym samym czasie, gdy ona wróciła do domu, by przygotować opatrunki i eliksiry lecznicze (nie był to pierwszy taki raz), Harry oczekiwał przerażony na swoją karę. Wiedział, że dziś będzie mocniej. Gorzej. Straszniej. Miał świadomość, że mógł to jego ostatni dzień i cieszył się, że wykorzystał go w taki sposób.
— Co tak długo chłopcze?! Teraz pokaże ci co dostaniesz za każdą złamaną zasadę! — warknął zadowolony.
Harry skulił się w sobie, gdy tylko usłyszał dźwięk bicza. O tak — to była ulubiona broń Vernona.
— Powtarzaj za mną! Pierwsza zasada: zawsze będę w domu przed swoim Panem! — zawołał na niego i szybko zerwał z niego za dużą bluzkę Dudley’a.
— Bbb... będę w d... d... domu przed swoim P... Panem — wyjęczał przerażony. Po tym nastała chwila cisza, a następnie od ścian odbił się jego krzyk. Pierwsze uderzenie.
— Druga zasada: Będę robił w domu wszystkie obowiązki jakie każe Pan!
Harry powtórzył i znów rozległ się krzyk. I kolejna zasada i znów uderzenie. Dursley powtórzył to dziesięć razy, aż Harry nie był w stanie powiedzieć nic. Jego żebra były zmiażdżone, co utrudniało, a bardziej uniemożliwiało mu oddychanie. Wzrok mu się zamglił. Na policzku sączyła się krew z razy zadanej nożem kuchennym przyniesionym przez Dudley'a. W jego nogach i rękach wbite były strzałki rzucane przez świnię, ponieważ grubas dawno się nie bawił. Harry’emu została jedynie modlitwa o śmierć, bo wiedział, że to nie jest koniec.
— Ostatnia zasada! Spełnię każde rządanie mojego Pana! — wrzasnął zmęczony ciągłym uderzaniem z myślą, że zaraz sobie ulży.
Szesnastolatek jednak nie dał już rady. Wycharczał tylko coś i padł nieprzytomny na zimne kamienie. Głową uderzył o ostry kąt przez co i z głowy zaczęła lecieć mu krew.
Potwór w skórze człowieka nie zwrócił na to uwagi. Zdjął szybko spodnie i rozłożył nogi chłopakowi. Położył go na kanapie stojącej w rogu, tylko po to by nie musiał się schylać i wszedł w odbyt Harry’ego brutalnie. Chłopak odzyskał przez to chwilową przytomność i już chciał złapać się za głowę, jednak nie dał rady. Był za słaby. Po tym zemdlał ponownie. Mężczyzna (chyba) dokończył to co robił, a gdy doszedł w chłopaku ubrał się o zadowolony wrócił do żony.
Wtedy stało się coś niezwykłego. W pokoju rozbłysło niebiańskie światło, a gdy po chwili na jego miejscu stały trzy postacie. Dwójka dorosłych — kobieta i mężczyzna — byli ubrani w białe szaty, a z ich pleców wzrastały piękne skrzydła. Obok nich stała nastolatka, Lea, pod postacią anioła. Miała na sobie białą sukienkę, a w rękach masę bandaży. W przeciwieństwie do rodziców — nie miała ogromnych skrzydeł, a jedynie małe skrzydełka bardziej jak u wróżki, aniżeli anioła.
— Harry? Harry! O boże! — zawołała Lea przerażona stanem chłopaka.
Podbiegła do niego i zaszlochała smutna. Gdy tylko poczuła, że rdzeń Harry’ego słabnie, szybko się z rodzicami teleportowała do domu wujostwa chłopaka. Miała przeczucie, że coś się stało, ale nigdy nie podejrzewała czegoś takiego.
— Lea zajmij się Harry'm. Jest jeszcze szansa dziecko. Nie trać nadziei — szepnął do niej jej tata. — My z mamą zabierzemy tych okrutnych mugoli na Anielski Sąd.
Dziewczyna wyjęła szybko eliksir wspomagający pracę serca i wlała Harry’emu do gardła. Eliksir sam 'popłynął' do serca, a Lea zaczęła pozwoli leczyć każde jego zranienie. Po kilku minutach ciągłej pracy, usłyszała głośny wdech i szybko doskoczyła do głowy chłopaka. Spojrzała się na niego z nadzieją.
Harry był zdezorientowany. Wszystko go bolało, nie wiedział co się dzieje, ale najbardziej przeraziło go to, że Lea widziała go w tym stanie. Teraz już nigdy nie będzie chciała że mną nawet porozmawiać, stwierdził smutno. Nagle poczuł przeszywający ból w piersi. Jeknął z bólu, gdy zimna dłoń Lei dotknęła jego rany.
— Ciii...— szeptała do niego lecząc jego ranę. — Wszystko będzie dobrze, Harry. Już wszystko będzie dobrze.
A Harry jej uwierzył.
Teraz już wszystko będzie dobrze.
Musi być.
Jak się podoba? Taki krótki shocik. Pomysł wpadł mi do głowy niedawno. Miała z tego wyjść dłuższa historia, ale w takiej wersji bardziej mi się podoba. Co myślicie o Lei? Nie wyszła zbyt idealna? Mam nadzieję, że nie, bo nienawidzę Mary Sue,a czasami chcąc nie chcąc moje postacie nimi są.
Jak widzicie jakiś błąd, napiszcie w komentarzach.
_fatum_ żegna!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top