Rozdział VI
Krzyczałam, gdy bicz kolejny raz smagał moje ciało. Byłam przypięta do ściany, a nogi ledwo utrzymywały ciężar mojego ciała. Byłam obolała, a gardło miałam niczym wyłożone żyletkami. Każdy szept sprawiał ból, lecz nadal krzyczałam.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że Lucyfer kazał mi Cię pilnować - zamruczał Balmur, rogaty diabeł o piekielnie czarnych włosach, który znęcał się nade mną kolejną godzinę.
Tortur nie przerwał nawet dźwięk otwieranych drzwi.
- Lucyfer wzywa - powiedział jakiś mężczyzna, który dopiero wszedł do pomieszczenia.
- Zaraz pójdę - odpowiedział mój prześladowca.
- Teraz. Razem z nią - warknął nieznajomy i wyszedł.
Poczułam szarpnięcie, a po chwili byłam ciągnięta w stronę wyjścia. Potykałam się o własne stopy, a światło raniło moje oczy. Nie wiedziałam, gdzie byłam prowadzona. Kątem oka widziałam czerwone ściany z licznymi gobelinami, zbrojami i obrazami. Gdybym była tu z własnej woli i miała czas, to pewnie zachwycałabym się tym wszystkim, jednak w tej chwili starałam się nie upaść.
- Coś ty zrobił?! - zawarczał Lucyfer, gdy tylko znaleźliśmy się w sali tronowej.
- Pilnowałem ją. I wyciągałem informację - odparł swobodnie Balmur.
- Mówiłem, że ona ma być cała. Jest naszą drogą do zwycięstwa - krzyknął Lucyfer, a z mojego oprawcy został tylko dym. Diabeł podszedł do mnie i dokładnie obejrzał moje ciało. - Przeżyjesz - mruknął do mnie i machnął ręką na swoich sługów. - Znieście ją do komnaty.
Znowu zostałam podniesiona i zaciągnięta do innego pomieszczenia. Komnata była ogromna i bogato ozdobiona. Wielkie, lecz gustowne szafy, a do tego toaletka, fotel, który wyglądał na naprawdę wygodny, i wielkie łóżko, które kusiło swoją miękkością. Miałam ochotę położyć się na nim i spać, dopóki wszelki ból nie minie. I tak właśnie zrobiłam.
Obudziło mnie delikatne głaskanie po głowie. Powoli uchyliłam powieki i poruszyłam głowę, by zobaczyć osobę, pod której ciężarem uginało się łóżko. Lucyfer. Zadrżałam.
- Spokojnie. Nie chcę cię skrzywdzić. O wiele bardziej przydasz mi się żywa - powiedział beznamiętnym głosem. - Straciłaś pamięć, a ja pomogę ci ją odzyskać. - Po tych słowach położył dłoń na moim czole. Zaczęłam krzyczeć czując przeraźliwy ból. Przed oczami migały mi urywki wspomnień niczym sekundowe filmy. Zacisnęłam powieki, lecz obrazy nie zniknęły. Czułam, jakby ktoś się wwiercał w mój mózg. Zemdlałam.
***
- Wiem, co zrobiłeś, Raphaelu. Gardzisz ludźmi. Gardzisz moim dziełem. Czuję, że chciałbyś ich wszystkich zabić - głos mojego Pana rozległ się po całym Niebie.
- Panie! Jak mógłbym gardzić czymś, co uczyniłeś na swoje podobieństwo? - zapytał archanioł.
- To on, Panie. Widziałem jak zabił kilku z nich! - odezwał się Lucyfer.
- Czuję krew na twojej duszy, Raphaelu. Krew niewinnych.
- To on mi kazał! - Mężczyzna wskazał dłonią Lucyfera. - Mówił, że ludzie mają skazę na duszy! Że są grzesznikami!
- Dałem im wolną wolę. Ludzie będą popełniać błędy, lecz wiem, ze w głębi serca są dobrzy - odpowiedział Pan. - Zawiodłeś mnie. Ty, jeden z najwyższych.
Pan wyciągnął dłoń, a z jego dłoni wystrzeliła smuga światła. Zanim się obejrzałam, Raphael złapał Lucyfera i przyciągnął do siebie, by zasłonić się przed światłem. W ciągu sekundy skrzydła Lucyfera zaczęły usychać.
- NIE! - zaczął krzyczeć Lucyfer, delikatnie dotykając swoich skrzydeł. - Raphaelu, coś Ty zrobił?!
- Należało ci się - odpowiedział archanioł.
Zanim zdążyłam się poruszyć, Raphaela już nie było. Podbiegłam do Lucyfera.
- Jak ci pomóc... - wyszeptałam. Rozejrzałam się dookoła, ale zostaliśmy tylko we dwoje.
- Moje skrzydła. Czy ty wiesz co to oznacza? Przestaję być aniołem... - Widać było, że Lucyfer jest załamany. Przytuliłam go do siebie i delikatnie pogłaskałam po włosach.
- Będzie dobrze. Obiecuję.
- Nic nie będzie dobrze! - krzyknął mężczyzna, po czym odtrącił mnie. Spojrzał na mnie oczami pełnymi bólu, a następnie po prostu odszedł.
***
Powoli otworzyłam oczy. Byłam sama w pomieszczeniu. Powoli porządkowałam swoje wspomnienia. Nie byłam nowicjuszką. Miałam moc. Byłam potężna.
Wstałam z łóżka i na chwiejnych nogach skierowałam się w stronę drzwi. Wyszłam na korytarz i intuicyjnie skierowałam się w stronę sali tronowej. Musiałam go zobaczyć. Po prostu musiałam.
Opierałam się o wszelkie szafy i ściany. Nogi miałam jak z waty, a mimo to demony i diabły ustępowały mi drogę. W ich oczach widziałam strach. Gdy tylko stanęłam w wejściu do sali, Lucyfer spojrzał na mnie.
- Bracie... - wyszeptałam.
Kolejny wielki powrót!
Wreszcie skończyłam ten rozdział. Nie jestem z niego zadowolona, ale dałam radę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top