Rozdział IV
Skuliłam się, słysząc odgłosy dobywanych mieczy i walkę między Michaelem, a aniołami w czarnych strojach. Raphael objął mnie ramieniem i przytulił. Bałam się. Chociaż wiedziałam, że archaniołowie potrafią walczyć, to jednak się bałam.
- Dlaczego oni tutaj są? - szeptem powtórzyłam pytanie.
- To nic takiego. Naprawdę. - Archanioł delikatnie głaskał mnie po włosach - Powinnaś się czymś zająć. Na przykład nauką.
- Ty chyba zdurniałeś. Jak mam się uczyć, kiedy przed szkołą się mordują? - resztkami woli powstrzymałam się przed wykrzyknięciem tych słów. Zamiast tego mój głos przypominam skrzek żaby.
- Tak będzie najlepiej. Naprawdę. Ze mną zawsze będziesz bezpieczna.
- Wiem - wyszeptałam. I właśnie tak czułam.
W głębi duszy czułam, że ten mężczyzna ochroni mnie, ryzykując własne życie. Byłam jednocześnie przerażona i zachwycona tym, jak on na mnie działał. Przez te kilka godzin zdążyłam go polubić, a nawet zaczął mi się podobać. Nie chodziło mi o jego wygląd, chociaż był naprawdę przystojny, lecz o charakter. Był miły, cierpliwy i zabawny. Zawsze wypowiadał się inteligentnie, lecz bez tego wielkiego ego, które zazwyczaj mają chłopcy.
Zadrżałam.
- Na niższych piętrach, pod ziemią, są komnaty ochronne. Można tam przeczekać jakiś czas - odezwał się dyrektor, pierwszy raz od dłuższego czasu.
- Skorzystamy. - Raphael wziął mnie na ręce i ruszył w stronę drzwi - Weź notatki. Pouczymy się trochę - rzucił w stronę dyrektora i kopniakiem otworzył drzwi.
Chciałam coś powiedzieć, albo chociaż ruszyć się, lecz wiedziałam, że to na marne. Mój towarzysz był uparty i najwidoczniej nie miał zamiaru opuszczać mnie na ziemię. Bez słowa patrzyłam jak mijamy kolejne korytarze. Kierowaliśmy się w stronę, gdzie kiedyś znajdowały się lochy. Minęliśmy drzwi, które prowadziły do cel, i skierowaliśmy się w stronę ciemniejszego korytarza. Jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki zapaliły się pochodnie. Droga kierowała się w dół, powoli stawała się węższa, aż wreszcie dotarliśmy do schodów.
- Dam radę pójść sama - powiedziałam zrezygnowana.
- Dam radę cię ponieść. - Uśmiechnął się łagodnie, po czym ruszył schodami.
Po kilku minutach doszliśmy do korytarza oświetlonego licznymi małymi lampkami. Weszliśmy do pierwszych drzwi po prawej. Rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się w przestronnym pokoju w kolorze brudnego różu. Najdalej od drzwi znajdowało się małe, zdecydowanie jednoosobowe łózko. Przy ścianach stały liczne szafki, a w niektórych mogłam dostrzec bronie oraz jakieś materiały, zapewne ubrania. Westchnęła ciężko, po czym zgromiłam archanioła wzrokiem. Ten, rozumiejąc mój gest, postawił mnie na podłodze. Usiadłam bokiem na krześle przy biurku, które stało tuż obok drzwi, i oparłam się o ścianę. W ciszy czekaliśmy na dyrektora, który przyszedł chwilę później. Bez słowa położył papiery na blacie, spojrzał na nas i wyszedł. Zdziwiłam się jego zachowaniem, ale cóż mogłam zrobić. Wzięłam się za naukę.
***
- Raphael... - jęknęłam kładąc głowę na blacie biurka - To jest strasznie zagmatwane...
- Wiem - odpowiedział, po czym podsunął mi pod twarz miseczkę truskawek.
- Mam nadzieję, że Michael jest cały...
Jakby na potwierdzenie tych słów do pomieszczenia wszedł wspomniany archanioł. Jego ubranie było zakrwawione, a na policzku była rana, jakby ktoś przeciął go mieczem.
- Wyszedłeś z wprawy - zaśmiał się Raphael.
- Po prostu się zamyśliłem - odburknął niebieskooki, po czym podszedł do łóżka. Zrzucił z siebie ubranie zostając w samych bokserkach.
Cholera. Archaniołowie byli zbyt dobrze zbudowani, bym mogła odwrócić wzrok. Do rzeczywistości przywołało mnie chrząkanie Raphaela. Wyglądał, jakby był zazdrosny. Podeszłam do rannego i ostrożnie dotknęłam jego rany na ramieniu. Michael odskoczył jak oparzony. Spojrzał na mnie wściekłym wzrokiem i warknął.
- Nigdy mnie nie dotykaj - wycedził przez zęby. - Po prostu mnie nie dotykaj.
- Dobrze... - powiedziałam cicho, cofając się.
Usiadłam ponownie na biurku, lecz tym razem nie patrzyłam na żadnego z mężczyzn z pomieszczeniu.
Gubiłam się. Po prostu gubiłam się w tym wszystkim, co się działo. Miałam poradzić sobie ze sprawą wyjawienia naszego istnienia postronnej osobie i czułam, że ta sprawa jest w toku. Do tego ktoś chciał napaść na szkołę, a mnie schowali w podziemiach.
- Dość! - krzyknęłam. - Macie kilka sekund, żeby powiedzieć mi, co się tu, do jasnej cholery, dzieje.
- Najpierw powiesz nam, jaka jest Twoja decyzja w tej sprawie. - Michael wskazał dłonią stertę papierów piętrzących się na biurku.
- Nie powiem, dopóki nie dowiem się prawdy. - Upierałam się przy swoim
- Posłuchaj, to nie jest dobry czas na to. - Raphael próbował załagodzić konflikt.
- Ty się zamknij, bo nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie do ciebie ciągnie. Dlatego też bądź cicho, dopóki się nie dowiem, dlaczego tak jest. - Wskazałam na niego palcem.
- To chyba się ze sobą kłóci, nieprawdaż? - ton Michaela był sarkastyczny. - Ma się zamknąć, a jednocześnie mówić. To naprawdę ciekawe, jak ma tego dokonać.
- Ciągnie cię do mnie - powiedział Raphael bez cienia emocji.
- Nie łudź się. Każdego do nas ciągnie. Jesteśmy archaniołami - westchnął Michael, po czym podszedł do mnie. Pochylił się, a już po chwili jego usta dotykały moich ust. Zdrętwiałam zaskoczona.
On. Mnie. Całował.
Czułam, jak złość się we mnie rozpala. Z każdą sekundą chciałam go coraz bardziej skrzywdzić. Odepchnęłam go i z całej siły uderzyłam otwartą dłonią w jego policzek. Warknęłam.
- A jednak nie pociągasz jej - zaśmiał się Raphael.
- Zamknij się - odpowiedział Michael, po czym spojrzał na mnie z nienawiścią.
- Jesteście aż takimi kretynami? - Założyłam ręce na piersi, po czym prychnęłam pod nosem.
Niespodziewanie Raphael ruszył w moim kierunku, pokonując dzielącą nas odległość w kilku krokach. Kiedy był już wystarczająco blisko, uniósł dłonie na wysokość mojej głowy i wsunął je we włosy. Zbliżył twarz do mojej i wbił się w moje usta z czułością.
Nie byłam na to przygotowana. Byłam pewna, że będę czuła wściekłość jak w przypadku Michaela, lecz... Było zupełnie inaczej. W dole brzucha czułam pojawiające się motyle, które powoli rozchodziły się w moje ciało. Kolana robiły się dziwnie miękkie i pewnie bym upadła, gdyby archanioł nie przełożył swoich rąk na moją talię i nie przyciągnął do siebie. Z niepewnością oddałam pocałunek, by po chwili się w nim zatracić. Chciałam go. O aniele, tak bardzo go chciałam. Pragnęłam wiedzieć, że już zawsze będzie przy mnie i nigdy nie opuści.
Moje dłonie, na początku nieśmiałe, a teraz spragnione, obejmowały go za szyję i delikatnie gładziły. Nawet nie wiedziałam ile tak trwaliśmy. To Raphael zrobił pierwszy krok i odsunął się ode mnie na kilka milimetrów. Oddychałam głęboko i nierówno, jakbym przebiegła dość sporą odległość.
- Raphael... - wyszeptałam.
- Tak... Lepiej... Lepiej będzie, jak wrócisz do nauki. - Odetchnął głęboko i wyszedł z pomieszczenia.
Z mieszanymi uczuciami stałam na środku pokoju i patrzyłam w ścianę. Zrobiłam coś źle? Przecież to on mnie pocałował. A może nie spodobało mu się to, jak całuję? Jakby nie patrzeć, to był mój pierwszy raz.
Cholera. Całowałam się z archaniołem. Poprawka, z archaniołami. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam, że byłam sama. Super.
Nie mogłam dłużej tu zostać. Po prostu nie mogłam. Wyjęłam czystą kartkę i zaczęłam pisać list, w którym oznajmiłam swoją decyzję w sprawie Rapseda. Dodałam, że muszę odetchnąć i wrócę za kilka, ewentualnie kilkanaście godzin. Prawdopodobnie robiłam najgłupszą rzecz w swoim życiu, ale nie mogłam inaczej. W szafie znalazłam czarny płaszcz i ubrałam go. Na głowę założyłam kaptur i ruszyłam w stronę wyjścia. Na początku nauki studiowałam mapę zamku, więc bez problemu mogłam wydostać się niezauważona. Co chwilę nerwowo spoglądałam za siebie by sprawdzić, czy nikt nie szedł. Odetchnęłam dopiero, gdy znalazłam się na zewnątrz. Biegiem dotarłam do lasu. Wspięłam się na drzewo i usiadłam na nim najwygodniej jak się dało.
Moje życie z każdą chwilą dziwaczało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top