Rozdział III
- Raphael. To byłeś Ty. Wtedy. Jak zemdlałam - odetchnęłam głęboko. - Facet... Masz mi naprawdę wiele do wytłumaczenia...
Widziałam zmieszanie na jego twarzy. już chciał coś powiedzieć, gdy obok nas wylądował drugi archanioł. Wyglądał identycznie jak Raphael. Różniło ich jedynie ubranie. Zamrugałam gwałtownie i przez chwilę kręciłam głową patrząc to na jednego, to na drugiego.
- Raphaelu, to chyba nierozważne zadawać się z nią - powiedział nowo przybyły.
- A co ja jestem, trędowata? - warknęłam.
- Aby nam pomóc, musi poznać wszystko, a nie może latać - odpowiedział spokojnie Raphael.
- Ja? Pomóc wam? Wiedziałam, że wy, archaniołowie, nie robicie niczego bez korzyści dla was. - mruknęłam i wstałam - I dzięki, czuję się teraz jak powietrze. Czyli w sumie jak przez większość swojego życia.
Podeszłam do brzegu dachu, po czym złapałam się za rynnę i zeskoczyłam na znajdujący się poniżej balkon. Wściekła ruszyłam w kierunku wyjścia, gdy ktoś zasłonił mi całe światło. Odwróciłam się i spojrzałam prosto na archaniołów.
- Aleo... - zaczął Raphael.
- Zamierzasz zawsze być taki milusiński? - warknął nieznajomy, po czym podszedł do mnie, złapał za nadgarstek i zaczął ciągnąć w kierunku drzwi.
- Hej! - krzyknęłam - Puść... Puść mnie!
- Nie mam zamiaru. Idziemy do gabinetu dyrektora.
- Przecież nic nie zrobiłam! - zaczęłam się bronić.
Chwilę później zostałam przerzucona przez ramię jak jakiś worek.
- Tylko się nie wierć. Nie chcę mieć siniaków przez ciebie. - Nieznajomy podrzucił mnie, a ja jęknęłam.
- Michael, bądź miły. - skarcił go Raphael.
- Michael? Tak się nazywasz? Powiedziałabym, że miło mi cię poznać, ale to byłoby kłamstwo - warknęłam.
Nie byłam zdziwiona brakiem odpowiedzi.
Archanioł postawił mnie na nogi dopiero w gabinecie dyrektora. Jednak zaszła w nim pewna zmiana. Obecny był również właściciel pomieszczenia.
- Widzę, ze ją znaleźliście - odezwał sie pan Capri, zarządca, dyrektor oraz egzekutor wszelkich kar w tej instytucji.
- Była z Raphaelem - powiedział Michael, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Jak już wspomniałem, musiała poznać wszystko, co tyczy się aniołów. Latanie również - westchnął wspomniany mężczyzna.
- Dobra. Słuchajcie. - podniosłam głos. - Nic nie zrobiłam, byłam grzeczna, więc nie wiem czego ode mnie chcecie. Uprzedzam, nawet moi znajomi nie zrobili niczego złego, bo nie mam żadnych znajomych - westchnęłam.
- Właśnie dlatego tu jesteś. Musisz zapoznać się z pewną rzeczą, a potem powiedzieć co o niej sądzisz. - Dyrektor wydawał się poruszony, lecz jednocześnie chciał wyglądać na spokojnego.
- Rzecz? Ale to nie jest niebezpieczne, prawda? - dopytywałam się pełna obaw o własne życie.
- Nie. Sama rzecz nie jest niebezpieczna. Będziesz to robiła tutaj, więc nic Ci nie będzie groziło. - Pan Capri podszedł do regału, po czym wyjął dość sporą teczkę. - Musisz zapoznać się z tymi dokumentami. To... Twoja lekcja historii. Po niej prawdopodobnie będziesz miała ją zaliczoną...
- Zgoda! - przerwałam mu. Wizja zdania kolejnego przedmiotu była dla mnie jak wybawienie. - Kiedy mam zacząć?
- Teraz - powiedzieli zgodnie wszyscy mężczyźni znajdujący się w tym pomieszczeniu.
- A co z lekcjami?
- Nie musisz na nie chodzić...
- Tak jest! - znowu przerwałam dyrektorowi w wypowiedzi.
No cóż... Po prostu nie mogłam się powstrzymać. Kilka dni bez nauki to doskonały pomysł na odpoczynek.
***
- Cholera jasna! - krzyknęłam w przestrzeń nie oczekując odpowiedzi.
Siedziałam nad tymi papierami już kilka godzin. I to było najnudniejsze kilka godzin mojego życia. Dokumenty dotyczyły sprawy anioła Rapseda, który wyjawił anielskie sekrety swojej ludzkiej kochance. Sprawa byłaby prosta, gdyby nie fakt, że owa kochanka była potomkiem anioła. Bezskrzydłym potomkiem anioła.
- Jak Ci idzie? - Do gabinetu wszedł Raphael.
- Kiepsko. To jest tak bardzo poplątane. No bo co z tego, że on zdradził tajemnice, skoro ona w części należy do naszego rodzaju? - westchnęłam. - Mogła podświadomie czuć, że jest inna. Tą tęsknotę do latania, chociaż nigdy nie latała. Mogła na nim wymusić, a on powiedział to z miłości...
- Tak... Miłość komplikuje wszystko.
- Och, ależ nie krępuj się. Podziel się babeczkami, moim jedynym jedzeniem dzisiaj - mruknęłam widząc, jak mój gość bez skrępowania wyciąga dłoń po muffinki. - Ja i tak nic nie zjem. To jest zbyt... Trudne! Porozmawiajmy o czymś innym! - Uśmiechnęłam się szeroko. - O moim śnie. Wiesz, którym...
- No więc, co myślisz o zachowaniu Rapseda? - wtrącił się w moje słowa Raphael. - Dobrze zrobił?
- A czemu nazwałeś mnie najmilszą? - dalej drążyłam temat.
- Czy może jednak zasługuje na karę?
Przez chwilę patrzyłam w jego oczy, po czym jednak spuściłam wzrok.
- Nie wiem. Jeszcze nie wiem. To naprawdę ciężkie. Jednak w głębi siebie czuję, że jest winny. Chociaż część mnie dalej myśli, że jest niewinny. - westchnęłam. - Muszę się przejść. - wstałam gwałtownie.
Schowałam dłonie w kieszeniach spodni i ruszyłam przez siebie, prosto w kierunku wyjścia z budynku. Wszędzie było cicho, co było cudem jak na piątek. Korytarze powinny być zapełnione aniołami, które wracały na weekend do domu, albo wybierały się na przyjęcia. Trochę mnie to zaniepokoiło, lecz nie zrezygnowałam ze swojego planu. Wyszłam przez główne drzwi i skierowałam się w stronę mostu. Gdy byłam już na środku, z wody wyłonił się mężczyzna. Spojrzał na mnie mściwym wzrokiem, a po chwili zanurkował. Stanęłam jak osłupiała i wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą zniknęła postać. To było naprawdę dziwne. Już chciałam iść dalej, gdy na końcu mostu zobaczyłam grupę aniołów ubranych na czarno. W dłoniach trzymali miecze i sztylety. To mnie przekonało, że spacer dzisiejszego dnia to niezbyt udany pomysł. Ruszyłam biegiem w stronę zamku i stanęłam dopiero w gabinecie dyrektora. Zatrzasnęłam drzwi, po czym próbowałam uspokoić oddech oraz serce.
- Alea? - usłyszałam głos Michaela.
- Za mostem. Czarni. Miecze. Sztylety - rzucałam hasłami niezdolna do wypowiedzenia całych zdań.
- Spokojnie. - Raphael podszedł do mnie, po czym objął ramieniem i pomógł dojść do kanapy - Nic ci tu nie grozi.
Dźwięk wybitego szkła zmusił mnie do spojrzenia w okno. Drugi z archaniołów właśnie wylatywał przez nie, nie zważając na ostre odłamki.
- Czy on potrafi korzystać z drzwi? - zapytałam cicho.
- Owszem, ale tak jest szybciej. - otrzymałam odpowiedź.
- Fakt. - Spróbowałam się zaśmiać, lecz z powodu braku tchu zakaszlałam. - Powiedz mi, kto to?
- Rapsydzi. Ludzie Rapseda. - Dyrektor zasłonił wszelkie okna w pomieszczeniu.
- Tego, o którym czytam? - spojrzałam na mężczyzn.
- Tak.
- Ale... Dlaczego oni tu są? - zadrżałam.
Nie uzyskałam odpowiedzi.
***
Hej!
Taka krótka wiadomość.
Chciałam z tego zrobić jakieś dłuższe "dzieło", lecz wyjdzie mi raczej krótkie opowiadanie, które zawierać będzie jedynie kilka rozdziałów.
No cóż... Zawsze czułam pęd do akcji i romansów, nigdy chyba sama nie napisałam czegoś dłuższego. Możliwe, że nie miałam pomysłów, żeby urozmaicić fabułę.
Ale cóż. Mam nadzieję, że będzie się wam podobało!
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top