53.

Najmocniej Was przepraszam, ale z jakiegoś powodu wrzuciłam rozdziały w złej kolejności i bardzo, bardzo późno zorientowałam się, że w ogóle jest jakiś problem. Tak więc ten rozdział powinien być po następnym (ponumerowane są dobrze).

* * *

– Dziwne – szepnął Rivaille. Czując na sobie pytające spojrzenia Fotlanda i Erwina wyjaśnił szybko: – Zazwyczaj zostawiają w tym miejscu jakiś znak dla wtajemniczonych, żeby można było się z nimi skontaktować. Teraz nic takiego nie widzę.

– Mogli zmienić miejsce – zaproponował Roll. Młody zwiadowca uparł się brać udział w tej misji, bo wciąż niespecjalnie ufał Rivaille'owi. Teraz, gdy był świadkiem jego niepokoju, zaczął zmieniać zdanie co do sytuacji, w której się znaleźli.

– Może – przyznał były hiena, ale w jego głosie brakowało pewności.

Chodził przez chwilę przed budynkiem ze starym szyldem apteki, próbował podważyć obcasem kocie łby na drodze i zajrzeć przez okna do wnętrz pobliskich domów.

– Coś jest nie tak? – zapytał Erwin, z każdą chwilą coraz bardziej zaniepokojony.

– Nie jestem pewien.

Teraz wszyscy byli już poważnie zdenerwowani. Fotland chwycił Rivaille'a za ramię i trącił kciukiem rękojeść swojego miecza, dając mu do zrozumienia, że w tym momencie rozpoznanie się kończy, i w razie czego są gotowi do zbrojnej konfrontacji. Chłopak skinął mu w odpowiedzi i machnął na nich ręką, aby szli za nim.

Ich niepokój przełożył się na to nagłe milczenie. Zupełnie jakby bali się naruszać tę chorą ciszę. Ta dzielnica podziemnego miasta nie ziała naturalną dla siebie udawaną pustką. Przeciwnie, wszyscy zaczęli rozumieć, że wydarzyło się tu coś bardzo, bardzo złego.

Dom, do którego doprowadził ich Rivaille, stał na niewielkim wzniesieniu, dzięki czemu mogli rozejrzeć się po całej okolicy. Ten sam komfort miałby każdy, kto wyjrzałby przez któreś z okien. Nie było takiej opcji, aby podkradli się do domu, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Mimo to, wciąż zachowywali ciszę, nawet gdy wyważali drzwi i wdzierali się do środka.

Wewnątrz było zupełnie ciemno, dlatego musieli zapalić lampy.

Światło wprawdzie rozproszyło mrok, ale nie uporało się z ich obawami.

– Tu jest zupełnie czysto – wymamrotał Rivaille, z niedowierzaniem rozglądając się dookoła.

– To aż takie dziwne? – zapytał Mike. Starał się podejść do wszystkiego jak najbardziej lekceważąco i w ten sposób wykrzesać z siebie choć trochę odwagi. Niespecjalnie mu to jednak wyszło, bo po jego plecach co chwilę przebiegał silny dreszcz. – Posprzątali starą bazę i się zmyli.

– Oni nigdy nie sprzątali – syknął chłopak. – Większość z nich nie wiedziała nawet do czego służy mydło, a teraz nagle jest tu czysto?

– Ktoś musiał sprzątnąć za nich – podsunął Roll z nadzieją.

– Nie – zaprzeczył stanowczo Erwin. – To ich ktoś sprzątnął. Tak samo jak McMilltona.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top