38.

W chorowaniu przeszłam samą siebie. Mina pani doktor była bezcenna i pewnie za kilka lat stanie się inspiracją dla jakiegoś epidemiologicznego kryminału :D No nic, mam nadzieję, że już niedługo uda mi się wrócić do bardziej regularnego publikowania ;)

* * *

Ten argument ostatecznie przekonał Erwina, że nie powinien się tym wszystkim przejmować. Usiadł posłusznie obok Rivaille'a i zaczął się zastanawiać jak wyglądało to „gorzej". Mogło być jeszcze gorzej niż w nieco zapuszczonej stajni? Jak ktoś taki jak hiena mógł tam w ogóle wytrzymać? Nagle Erwin zrozumiał, skąd wzięły się ślady po szorowaniu twardą szczotką.

– Wcale nie musisz żyć w takich warunkach – zauważył, ostrożnie splatając swoje palce z jego. – Gdybyś dołączył do kadetów...

– Nie mogę dołączyć do kadetów – przerwał mu Rivaille z pasją,o którą nigdy by go nie podejrzewał.

Natomiast fakt, że istniał jakiś konkretny powód, dla którego Rivaille wybrał właśnie taki sposób na życie a nie inny, niezbyt Erwina zaskoczył. Ktoś z podobnym talentem mógłby zrobić błyskawiczną karierę w wojsku i brunet musiał o tym wiedzieć. A jednak wolał zostać hieną.

– Dlaczego? – zapytał, nie specjalnie licząc na konkretną odpowiedź.

– Po prostu nie mogę – wysyczał Rivaille przez zaciśnięte zęby. Musiał zrozumieć, że takie wyjaśnienie nie zaspokoi ciekawości Erwina, bo szybko dodał: – Nie mógłbym im zaufać. Ani władzy, ani żołnierzom.

– Ja też im nie ufam – zapewnił Smith, po raz kolejny stawiając się po tej samej stronie co hiena. – Już nie. Nie po tym, jak zabili mojego przyjaciela.

Rivaille zaklął siarczyście, a jego palce zacisnęły się mimowolnie na dłoni Erwina. Cisza wokół nich wcale ich nie dzieliła, łączyła raczej wspólnym cierpieniem, na które przecież niczym sobie nie zasłużyli. Czy mógł zapobiec śmierci McMilltona? Nie miał absolutnie żadnego wpływu na to, co się stało. Mógł wyjść z założenia, że McMillton sam zgotował sobie taki los, ale to też nie było do końca prawdą.

– Cokolwiek się stało, to nie była twoja wina – wyszeptał, pochylając się nad hieną. Gdy sam próbował się co do tego przekonać, nie wierzył w ani jedno swoje słowo. Przeczucie podpowiadało mu, że Rivaille miał dokładnie ten sam problem.

– To nie ja go zabiłem – przyznał chłopak, opadając na pled. – Ale nie zrobiłem też nic aby go ocalić.

– Gdybyś mógł...

– Nie mogłem! – wszedł Erwinowi w słowo. Gorycz w jego głosie była tak namacalna, że Smith poczuł, jak coś w nim pęka. Odwrócił się do niego, niemal pewien, że Rivaille zaraz zacznie płakać z bezsilnej złości. – Nie mogłem nic zrobić, rozumiesz? Nic! Nie chcę przez całe życie nie mieć wpływu na to, co się wokół mnie dzieje.

Erwin bardzo powoli wyciągnął dłoń do jego bladej twarzy i przejechał palcem po świeżych ranach. Rivaille skrzywił się lekko na tę poufałość, ale nie odepchnął jego ręki.

– A teraz masz wpływ na to, co się dzieje? – zapytał.

– Oczywiście, że tak – chłopak zaśmiał się oschle. – To tylko efekt moich błędnych decyzji. Gdybym pozwolił wam wszystkim umrzeć, włos by mi z głowy nie spadł.

– Doprawdy? Jesteś tego absolutnie pewien?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top