25.
Przez chwilę otaczała go niemal absolutna cisza, po której rozległo się głośne:
- Tak, sir!
- Na mój rozkaz! – krzyknął ponownie. Musiał wybrać najlepszy moment na manewr. Tytani kłębili się u jego stóp niczym wstrętna, złakniona ludzkiego mięsa masa. Ich zapał nigdy nie słabł, nasilany narastającą frustracją. Musi wyczekać, aż się wyciszą, by zebrać siły na kolejne natarcie. Wtedy jego kadeci będą mogli... - Teraz! – ryknął.
Przez chwilę obawiał się, co się stanie, gdy hiena skoczy w wir walki razem z resztą.
Zupełnie niepotrzebnie. Jeśli ktokolwiek zwrócił uwagę na tę dodatkową parę ostrzy, nie poczuł ani śladu wątpliwości, lecz najszczerszą wdzięczność.
Wybór tak nielicznej grupy okazał się trafną decyzją. Nim tytani zdołali zorientować się w swojej sytuacji, czterech z padło na ziemię w strugach gorącej pary.
Zostało jeszcze dziewięciu.
- Hegel, twoja lewa! Geiss, dołącz do Rottinghausa! Casteel, Ferran, Zoe zabijcie w końcu tego odmieńca! – Erwin krzyczał bez przerwy. Rzeczywiście, z tej perspektywy był w stanie kontrolować całe pole bitwy, co byłoby prawie niemożliwe, gdyby sam brał w niej udział.
Najdziwniejsze było to, że hiena zdawał się doskonale rozumieć, czego oczekuje od niego Erwin. Zawsze pojawiał się akurat tam, gdzie Smith najchętniej by go wysłał, zawsze pozbywał się akurat tego tytana, który najbardziej zakłócał wykonywanie przez kadetów rozkazów ich dowódcy.
Zupełnie jakby łączyła ich jakaś dziwna mentalna więź.
- Zoe, dobij tego ostatniego! Pomóżcie jej, Filho, Hara! Reszta może wracać! – krzyknął w stronę walczących kadetów.
Parujące szkielety pokonanych tytanów zaścielały skraj lasu. Napawając się swoim pierwszym prawdziwym zwycięstwem, Erwin śledził wzrokiem powrót każdego z podwładnych. Wszyscy byli mocno poobijani, kilkoro miało zwichnięte nadgarstki, część wybite biodra.
Żadnych zabitych.
Wydał odpowiednie polecenia, aby każdym rannym zajął się przynajmniej jeden kadet z satysfakcjonującymi wynikami ze szkolenia medycznego. W międzyczasie Hange dołączyła do niego i usiadła z głośnym jękiem na gałęzi.
- Zmęczona? – zapytał z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Jak diabli! – prychnęła, ocierając wierzchem dłoni pot z czoła. – Nie wiesz, gdzie podział się tamten chłopak? Kilka razy naprawdę ocalił mi tyłek i chciałam mu podziękować.
Erwin dopiero teraz uświadomił sobie, że rzeczywiście nigdzie nie było widać hieny. Zupełnie jakby zapadł się pod ziemię. Jeszcze przed chwilą Smith miał go tuż przed nosem, a teraz... Nie był tym specjalnie zaskoczony. Nieznajomy wywiązał się przecież ze swojej części umowy i oczekiwał od Erwina tego samego.
Widząc konsternację na jego twarzy, Hange szybko zrozumiała, co się stało. Nie była jednak w stanie pojąc, jak bardzo zabolało to Erwina.
Czyżby zasmucił go fakt, że najprawdopodobniej już nigdy nie spotka nikogo, kto rozumiałby go tak dobrze, a zarazem nie miał sobie równych w 3DM?
A może raczej chodziło o to, że już nigdy nie spotka właśnie jego?
- Nawet nie zapytałem go o imię – wymamrotał pod nosem, czując, jakby znalazł jakąś część samego siebie jedynie po to, aby zaraz potem ją stracić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top