20.

Był absolutnie pewien, że słyszy ten głos pierwszy raz w życiu. Przez przystawiony do swojej szyi nóż nie mógł się obrócić, aby zobaczyć, kto go obezwładnił. Sięgał wzrokiem jedynie do skrawka rękawa, który musiał należeć do munduru. Czy poza nimi ktoś jeszcze był na misji? Erwin nie przypominał sobie, aby w ostatnich dniach zwiadowcy wybierali się na ekspedycję.

Kim zatem był ten młody człowiek?

Bardzo, bardzo powoli podniósł rękę i dotknął palcami dłoni, która zasłaniała mu usta. Miał nadzieję, że w ten sposób da napastnikowi do zrozumienia, iż jest gotów pójść na jakąś ugodę.

Ostrze noża mocniej naparło na skórę i przez chwilę Erwin obawiał się, że podjął złą decyzję. Potem jednak nieznajomy zabrał broń i odsunął się nieco, pozwalając rekrutowi tym samym odwrócić głowę.

Chłopak był sporo niższy od niego i chociaż miał na sobie mundur zwiadowcy, to Erwin był pewien, że nie należy do korpusu. W końcu co robiłby zupełnie sam poza murami? Owszem, zawsze istniała opcja, że podczas poprzedniej ekspedycji odłączył się od oddziału, ale prawdopodobieństwo, iż właśnie to go spotkało, było bardzo niskie. Przede wszystkim jego ubranie było na to stanowczo zbyt czyste.

Przesunął się na tyle, na ile pozwolił mu chłopak, aby sięgnąć ustami jak najbliżej jego ucha i zapytał szeptem poprzez delikatnie rozsunięte palce, wciąż przesłaniające mu usta:

- Czy coś nam grozi?

Wbrew swej prostocie, to pytanie było niezwykle kluczowe. Przede wszystkim stawiało ich obu po tej samej stronie i sugerowało, że przynajmniej na razie mogą sobie zaufać.

Chłopak przymrużył oczy, zupełnie jakby zastanawiał się, ile wolno mu powiedzieć. Nie myślał jednak długo. Wskazał Erwinowi palcem jakiś punkt na horyzoncie.

Spojrzenie Smitha automatycznie powędrowało we wskazanym kierunku. Zaklął pod nosem.

- Nie zauważyłem tego odmieńca – przyznał szeptem.

- To nie jest zwykły odmieniec – prychnął chłopak, zupełnie go puszczając. W jego głosie było coś niesamowitego. Biła z niego spokojna pewność siebie, przejawiająca się chłodnym wyrachowaniem i obojętnością. – Gdyby był odmieńcem biegłby w naszą stronę a nie przeciwną.

Smith skinął głową, przyznając nieznajomemu rację. Nie umknęło jego uwadze, że chłopak użył słowa „naszą". W tej sytuacji mogło to nic nie znaczyć, ale z jakiegoś powodu obudziło w nim nadzieję.

- Czym zatem jest? – zapytał.

- Czymś znacznie gorszym.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top